21 kwietnia 2024

*106. Najsilniejszy pod słońcem?

Muzyka

— Vegeta! Szybko! Dawaj tej przeklęty kolczyk!

Sekundy mijały, wróg był coraz bliżej, a my tkwiliśmy w tym samym miejscu. Na samą myśl co będzie później, drżałam. Książę nie mógł działać na korzyść Majina! Samo wspomnienie o tym było niedorzeczne. On go uśmiercił. Dlaczego zatem przeszkodził mi w scaleniu, którego sam za nic nie chciał wykonać?

— Vegeta!! Rusz się, do cholery! Albo siłą wyrwę ci go z ręki! — wrzasnęłam w panice. —  On zabił wszystkich! Wiesz, że nie spotkamy ich po śmierci? Gokū mówił, że tylko zasłużeni wojownicy zachowają ciało. Bulma nie jest wojownikiem! Trunksa, Gotena, Gohana też tam nie będzie! Ich zjadł ten cholerny potwór! Nie mogę pozwolić ci przestać istnieć i nie chcę umierać, wiedząc, że nie zrobiłam nic, by zapobiec temu, co nadejdzie!

— Nie.

Nie? Tylko tyle miał mi do powiedzenia? Ciche, stanowcze nie? Ja tu się uzewnętrzniam, wywalam wszystkie argumenty na tacę, a on rzuca krótkim i zdecydowanym NIE!? Zamurowało mnie. Chwilę trwało nim mój stan zmienił się; W końcu się zapowietrzyłam. Potrzebowałam obmyślić w głowie ekspresowy plan działania. Facet musiał upaść na głowę albo ją stracić po śmierci. Nie upoważniało go jednak to do manipulacji. Kiedyś jeszcze mógłby to zrobić, teraz nie miał nade mną żadnej władzy. Z sekundy na sekundę moja złość rosła. Nie tak miało być! Nie z własnym bratem miałam walczyć!

— Nie mogę ci na to pozwolić. Ja już umarłem i nie mam nic do stracenia poza tobą. Nie mogę przystać na takie poświęcenie, mimo iż to naprawdę zdumiewające — mówił z ogromną determinacją. — Żyj i choć raz bądź naprawdę szczęśliwa. Spełnij swoje marzenia, siostro.

Zacisnął w dłoni artefakt, patrząc mi w oczy. Zatkało mnie po raz kolejny. Nie wiedziałam, co powiedzieć i czy w ogóle powinnam była się odzywać. Jego słowa były wzruszające, ale... Jakkolwiek pięknie je ubrał, nie mogłam zmienić swojego zdania. Świat należało ratować. Bez względu czy mojemu bratu się to podobało, czy nie.

— Nie zniósłbym twojego scalenia się z tym błaznem — burknął, przewracając oczami. — Nie ma mowy!

Buu był niemal na wyciągnięcie ręki. Tworzył naprędce sporych rozmiarów pocisk. To mnie otrząsnęło. Doskoczyłam do brata, łapiąc go za dłoń, w której ukrywał najcenniejszą rzecz jaka pozostała, poza Smoczymi Kulami na Ziemi. Zacisnął ją pewniej. Rozdrażniło mnie to jeszcze mocniej niż uprzednio. Naprawdę musiałam z nim walczyć, by przeżyć? Na co więc te jego wszystkie zmyślne słowa, jeśli w tej chwili prowadził nas ku zagładzie?!

— Vegeta!! — wrzasnęłam, z roztrzęsieniem usiłując wyrwać przedmiot sporu.

— Które ucho? — w jego głosie wreszcie pojawił się strach. — Na które ucho?

— Na prawe! Co cię to zresztą obchodzi! Sama je założę! Nie potrzebuję pomocy! — jęknęłam, wciąż walcząc z silnie zaciśniętą pięścią. — ODDAWAJ!

Vegeta VI odepchnął mnie, kręcąc przy tym głową, wołając „Nadal nic nie rozumiesz!”. Z desperacją przyłożył palce do swego ucha, walcząc z trzęsącymi dłońmi, by zacisnąć błyskotkę na płatku narządu słuchu. Oniemiała, z otwartą buzią oglądałam to wszystko na bezdechu. On...

— Vegeta...

Więc od początku chodziło o to? Chciał się ze mną zamienić miejscami? Nie mógł tego od razu powiedzieć? Czy jednak podjął tę decyzję w ostatnim momencie? Byłam w stanie pogodzić się z ich permanentnym scaleniem. Nie znałam za dobrze Gokū, ale mogłam go mieć i za brata, wiedząc, że mój z krwi w jego ciele był bezpieczny. Był też ojcem najważniejszej dla mnie istoty. Czy właśnie o tym mówił książę, gdy nakazał być mi szczęśliwą? Domyśliłam się, że wiedział. On w przeciwieństwie do mnie już wcześniej zrozumiał pojęcie miłości. Bulma go nauczyła, pokazała mu, że Saiyanie potrafią. Ja nie dostrzegłam, kiedy to się stało. Zawsze zbyt zajęta.

Syn Vegety III nie zamierzał traktować swego rywala jako siostrę. Jego poświęcenie sprawiło, że łzy same napłynęły do oczu. Dopiero co dosadnie wyperswadował nam, jak bardzo nie zamierza żyć w jednym ciele z kimś, kto go nie potraktował poważnie, a teraz heroicznie założył kolczyk, chroniąc przed wszystkimi swą znacznie młodszą siostrę, którą w tym świecie mogli uznać, za jego córkę.

Rozbłysło się dziwne zielone światło. Gdyby nie fakt, że mój kamień bezpiecznie leżał w skrytce, mogłabym pomyśleć, że próbowałam spojrzeć przez niego w słońce. Vegetę momentalnie jakaś dziwna siła pociągnęła w tył, a ja odruchowo chciałam złapać go za rękę. Nie zdążyłam. Bezwiednie staranował Majina. Było widać, że nie kontrolował tego. Zaraz moim oczom ukazał się Gokū, który tak samo, jak książę mknął w nieznanym mu kierunku. Wtedy zorientowałam się, że jakaś siła ciągnęła ich ku sobie. Kolczyki magicznie przyciągały ich. Gdy zderzyli się torsami, oślepiło mnie całkowicie. Musiałam zasłonić powieki. Cokolwiek miało się zaraz wydarzyć, mogło spotkać mnie.

Z przerażeniem, a zarazem z fascynacją oczekiwałam efektów, o których wspominał ojciec Gohana. Jak tylko palący blask zelżał, usłyszałam zadowolony okrzyk. Czy było już po wszystkim? Uniosłam powieki, a moim oczom ukazała się zupełnie nowa istota. Emanował szalenie niebywałą energią, która powalała na kolana, a jednocześnie przyciągała do siebie. Czy gdybym była to ja nasza moc, byłaby jeszcze znakomitsza? To musiało pozostać tajemnicą.

Mężczyzna fryzurą przypominał Vegetę, choć opadające na czoło kosmyki zdradzały w tym wszystkim istnienie Gokū. Miał na sobie rękawice i buty księcia. Kombinezon zmienił barwy na granatowe, takie, jakie nosił mój brat. Koszulka pod spotem dotąd w kolorze ciemnego nieba teraz była w odcieniu płomiennej pomarańczy. Większość wskazywała na to, że to właśnie Vegeta przejął większą kontrolę nad fuzją. Czy zatem także dysponowałam szansą, by zostać pionierką? Książę nie był najsilniejszy. Miałam się już nigdy nie dowiedzieć. Kwintesencją całego przedstawienia były magiczne kolczyki Potara, które radośnie dyndały pod płatkami uszu. Naprawdę, wspaniały wynalazek.

Delikwent od razu rozpoczął rozgrzewkę, wymierzając szalenie szybkie ciosy ku niewidzialnemu przeciwnikowi. Oglądałam wszystko z zahipnotyzowaniem. Wreszcie mieliśmy namacalną szansę pokonać demona. A jeśli o niego chodziło, to także musiał dostrzec tę potęgę. Zaraz zniwelował swój różowy pocisk, także obserwując nowy fuzyjny cud. Gotenks przy nim mógł schować się w buty!

Podziwiałam jego szalenie doskonałe ruchy w milczeniu, a jednak z burzą myśli w głowie. Niesamowity gość, niesamowity artefakt. Brakowało mi słów, by wyrazić podziw. Pragnęłam zobaczyć go w akcji, tu i teraz, z nadzieją, że nasza udręka właśnie dobiegała końca.

— Niebywałe! Nie sądziłem, że aż tak się wzmocnię! — odezwał się scalony. — Tą cudowną mocą rozgromię wszystko.

Słysząc tę pewność siebie, zacisnęłam obie pięści z nieukrywaną radością. Zapragnęłam piszczeć jak kilkulatka. Nareszcie! Mogliśmy posłać tego przeklętego drania do piekła. Moje serce mimo utraty brata się mocno radowało. Umarł, a teraz mógł żyć za sprawą magii i ciała Son Gokū. Ten cały Enma nie mógł go wyczyścić i poddać reinkarnacji. Bulma i Chi-Chi musiały zaakceptować ten stan. Poświęcili się, by po wszystkim mogły wrócić do swego ziemskiego padołu. Ofiarność siebie to największa forma odwagi.

Vegeta i Gokū wyszli naprzeciw złu. Nawiązali kontakt wzrokowy, a następnie podmuchem KI rozcięli twarz potwora. Niby nic, ale robiło wrażenie. Zrobił to czystą, nieskumulowaną energią! Zapragnęłam zobaczyć ich walkę w tym momencie, ale nie mogłam nikogo popędzać. Musieli nauczyć się być jednością. Nie wiedziałam, jak było w istocie, ale zgadywałam, że nie łatwo być dwiema osobami w jednym, zwłaszcza tak odmiennych, jak tamci dwaj.

Buu zasklepił swoją twarz, po czym się roześmiał. Starał się nie dawać ponieść emocjom i ukrywał przerażenie? Nie mogło być inaczej. Tylko głupiec uznałby tych dwoje za słabeuszy! A jednak usiłował zachować zimną krew. Rzucał hasełkami z rękawa, bawiąc przy tym nowego wojownika. A może tym zagraniem usiłował siebie podnieść na duchu? Stwierdzenie, iż dobrze zrobił, pozwalając scalić się mężczyznom, by mógł pozbyć się dwóch problemów naraz, dokładnie tak brzmiało. Zwłaszcza że jeszcze chwilę temu mnie nie dopuszczał do tego procederu.

Majin zaatakował z rozmachem, jednak fuzja wyszła z tego tanecznym krokiem. Zdążył nawet przywalić mu butem w twarz! Buu runął, aczkolwiek zgrabnie się pozbierał i ostatecznie nie rozbił o podłoże, a wzleciał ku przeciwnikowi. Kilka szybkich ciosów i za chwilę to różowy prowadził albo Saiyanin chciał go tylko wrobić. Mężczyźnie nie brakowało sił, więc logiczne było, że Majin mu nie szkodzi. Chociaż z daleka wyglądało, jakby dostawał porządne wciry. Tym razem on wbił w ziemię rywala potężnym kopniakiem. Fuzja wpadła w skały, powodując niemały wybuch. Gdy tylko opadł kurz, uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic. Bawił się. Testował swe ciało. Nastąpiła kolejna wymiana ciosów, prawdopodobnie Buu pochwycił przynętę, jakoby był silniejszym w tej potyczce. Złapał Saiyanina za nogę swą przeklętą kończyną na głowie, następnie kilkukrotnie przeciągnął go po niebie, kończąc rzutem w podłoże. To jednak nie był koniec — Buu stworzył neonową, różową kulę naprędce wystrzeliwując ją w cel. Potężna eksplozja sprawiła, że wszystko wokoło się zawaliło.

— Jak tak dalej pójdzie, z Ziemi zostanie tylko sito — mruknęłam.

Vegeto-Gokū niepotrzebnie przeciągał tę scenę. Zgadywałam, iż to cechy mego brata tutaj dominowały. Kipiał on potężną wiarą we własne siły. Zupełnie jakby zapomniał, że jeszcze chwilę temu poważnie oberwał i nie miał szans konkurować z monstrum. Jego ego było wręcz namacalne.

W spektakularny sposób rozniósł w pył gruzowisko; Złocisty blask najpierw delikatnie szukał ujścia między głazami, kończąc na pokaźnej rozwałce. Czy wreszcie miała rozpocząć się prawdziwa walka? Liczyłam na to.

— Miejmy nadzieję, że wezmą się do pracy, czas nagli — Dosłownie znikąd pojawił się za mną Kenzuran. — Są mocarni, ale jeszcze nie wygrali. Buu to wbrew pozorom potężny i niezrównoważony przeciwnik. Nie należy go lekceważyć.

Nie musiał mi tego tłumaczyć. Na własnej skórze się o tym przekonałam. Bywały chwile, w których człowiek myślał, iż jest na wygranej pozycji, a zaraz coś się działo i szale się przestawiały. I tak mieliśmy sporo szczęścia, że dotrwaliśmy do finału. Miałam nadzieję, iż tak właśnie było i nic niespodziewanego się już nie wydarzy. Nawet nie chciałam o nic pytać podróżnika w czasie, z obawy, że wykracze. Nie wszystko musiało się przecież wydarzyć.

Tak jak przypuszczałam, całe przedstawienie było tylko rozgrzewką. Mężczyzna oficjalnie się przyznał do tego, a Majin mu zawtórował. Nim zdążyłam mrugnąć, Saiyanin zmienił swoje położenie, zupełnie zaskakując stwora. Pewne ruchy i precyzja były mega oszałamiające. Szkoda, że inni nie mogli tego zobaczyć. Bili się mocno i zawzięcie. Im pewniejszy był Saiyanin, tym bardziej irytował się różowy demon. Praca nóg, mięśni, pociski energetyczne, wszystko wypadało doskonale. Zalały przeciwnika, zamieniały ciało w sito. Niestety było to niewystarczalne. Buu szybko się regenerował. Obawiałam się, że tylko całkowite wypalenie było w stanie go unicestwić. Przynajmniej nie posiadał przeklętego chipa, jak to było w przypadku Komórczaka.

W pewnym momencie zdawać się mogło, że godziny przeciwnika są policzone, mężczyzna czymś bardzo mocno rozwścieczył pochłaniacza ciastek. Majin w momencie podwoił swoją moc, otaczając ciało różową aurą, którą dopełniały wyładowania elektrycznie w tych samych kolorach. Powietrze dosłownie zgęstniało. Ziemia zareagowała wstrząsami na to przedstawienie, a zbiornik wodny tuż obok zaczął szaleć. Oślepiające światło zmusiło mnie do przesłonięcia twarzy.

Muzyka

— Chyba się zaczęło!

— Mówiłem.

Czułam powalające wibracje. Cokolwiek się działo, nie miało wnosić niczego dobrego. Buu skończył się bawić. Gdy palące światło ustało, dostrzegłam nad głową stwora ogromną i przerażającą sferę, z przeszywającymi gromami. Zupełnie jak tą, którą chciał nas pozabijać, gdy jeszcze tworzyliśmy większą ekipę. Wtedy pojawił się Kenzuran, teraz obawiałam się, że nikt nie przybędzie nam niespodziewanie na ratunek. Jeśli Saiyanin, którego nie wiedziałam, jak teraz nazywać nie podoła, byliśmy zgubieni. Nie mogłam jednak spisywać nas na straty. Ten mężczyzna jeszcze nie pokazał wszystkiego! Tym razem skoncentrowana energia była dużo większa. Co ja plotłam? Kolosalna różnica! Pod jej wpływem niebo pociemniało. 

— Nie możemy przegrać... — jęknęłam do siebie. — Odbij to lub w jakiś sposób zniweluj.

— Jeśli to monstrum dosięgnie Ziemi, możemy zapomnieć o dalszej walce — dodał Kenzuran jak zwykle z czarnym humorem.

— Co ty nie powiesz?  — sarknęłam, marszcząc brwi.

Nasz wojownik stał nad brzegiem wody, nie tracąc kontaktu wzrokowego z nadchodzącą przeciwnością. Niestety nasza odległość i dźwięk emanujący ze świetlistej kuli uniemożliwiał nam podsłuchiwanie rozmowy. Z postawy mogłam jedynie wywnioskować, że nawet w obliczu takiego zagrożenia nie brał sytuacji na poważnie. To była ta przeklęta domena Vegety. Póki nie przegrywał, nie widział zagrożenia. Zawsze był pewny, że ze wszystkiego da się wyjść cało. Tylko raz tego nie zrobił — przed wybuchem.

Buu szaleńczo się roześmiał. Tego nie dało się nie rozpoznać, nawet w tak hałaśliwej sytuacji. Albo był tak donośny, albo znienawidzony przeze mnie. Zaraz potem przedstawienie się zaczęło. Potężna fala rozpętała wichurę, a potężna sfera runęła ku ziemi w wierze, że zaraz obróci wszystko w proch.

Z duszą na ramieniu, zlana lodowatym potem zacisnęłam pięści, strosząc przy tym ogon. Ta chwila była tak przeładowana strachem, że poczułam zawroty głowy. Chyba jeszcze nigdy się tak nie bałam, a wiele razy stałam w podobnym obliczu. To było najgorsze z możliwych. Czułam, jak osuwam się w tył, w chwili, gdy tylko przesłoniłam sobie twarz, chcąc ją uchronić przed drobnymi kamieniami, jakie tańczyły z falującym napięciem.

Wojownik przechwycił KI, a ja w momencie poczułam ulgę. To wystarczyło, bym uwierzyła w możliwe zwycięstwo tej rundy. Zwiększył swoją energię, która niebezpiecznie zawirowała wokół tego, co działo się dookoła. Jakież było we mnie zdumienie, kiedy ruszył do przodu, by za chwilę pobiec, wciąż ją odpychając nie tylko od podłoża, ale i siebie. Cały popis zakończył się wykopaniem mega sfery w niebo. Oczy dosłownie wyszły mi na wierzch. To był zdumiewający widok. Buu niestety nią nie oberwał, a szkoda. Na pewno by tego nie przeżył. Kula była zbyt wielka i nazbyt wolna by nie dało się jej wyminąć. Najważniejsze jednak było to, że się udało. Wciąż byliśmy żywi. Pocisk, który wydostał się z naszej orbity, w coś walnął, a siła jego eksplozji mimo odległości była wciąż powalająca. Z nadmiaru wrażeń nogi się pode mną ostatecznie ugięły.

Ledwo wszystko ucichło, a fuzja od razu przeniosła się do rywala pełna wyładowań KI wokół ciała. Kilka chwil i pokazał nam kolejny etap tej rozgrywki — przemienił się w super wojownika, tym samym miażdżąc moje wyobrażenia o potędze. Teraz miało się dopiero zacząć starcie na śmierć bądź przetrwanie. Odruchowo przyłożyłam dłoń do pierścienia, dodając sobie tym samym otuchy. Byliśmy w dobrych rękach? Oby. Ufałam im, a jednocześnie obawiałam się, że któryś coś odwali i nasza szansa przefrunie obok i najgorsze, że będziemy na to bezradnie patrzeć.

— Zademonstruj, co potrafisz Vegetto — Kenzuran z entuzjazmem zacisnął pięści.

— Vegetto? — powtórzyłam, nie kryjąc zdumienia. — Tak siebie nazwał?

— Yyyy... No... Tego... Przynajmniej w moim świecie — wyraźnie się speszył. — Wiesz, połączenie Vegety i Kakarotta.

— Aha.

Miało to jakiś sens. Przynajmniej mogłam ich sobie jakoś nazwać w głowie, póki sami się nie przedstawili. Chociaż do tej pory mówienie o konkretnym wojowniku, w chwili, gdy dominowały w nich konkretne zachowania, nie było głupie. Podniosłam się z ziemi, wyczekując starcia.

Walczący po prawdopodobnie krótkiej wymianie zdań przeszli do rzeczy. Saiyanin wyminął parę ciosów zupełnie niezauważalnie. Stało się to tak szybko, a ja byłam zbyt daleko. Niby mogłabym podlecieć bliżej, ale przy takiej sile rażenia wolałam być na tę chwilę tylko biernym obserwatorem. Wciąż czułam smak porażki. Nie miałam ochoty w najbliższym czasie wracać do tamtych chwil. Buu jakkolwiek usiłował dosięgnąć mężczyzny, tak zdawało się to małoprawdopodobne. Wreszcie wycofał się, by wystrzelić jedną małą, ale całkiem dobrze skonstruowaną sferę, którą rzucił w swojego wroga. Vegetto spektakularnie w ostatniej chwili wykonał obrót, a następnie odbił pocisk jak zwykłą piłeczkę. Majin wykonał sprytny unik — schował swoją głowę w gumowe ciało, zupełnie jakby się skrócił. To z tego powodu był zawsze o krok przed nami. Nim jednak zdołał zauważyć, co się dzieje, oberwał butem w szpiczasty nos.

— Po co oni ze sobą dyskutują? — burknęłam pod nosem, widząc, jak kolejny raz przerywają walkę.

Mój towarzysz nie odpowiedział, nawet na mnie nie spojrzał, a przynajmniej kontem oka nie byłam w  stanie tego się dopatrzyć.  Ułamek sekundy i po zbędnej wymianie zdań napastnikiem stał się demon. Saiyanin oberwał w brzuch, gdy się złożył, kolejny cios otrzymał w plecy. Runął jak meteor prosto w wodę. Buu nie zamierzał czekać i wystrzelił salwę palących pocisków, a okolicę rozświetliło żarzące się różowe światło. Chwilę zajęło, nim ostrzał się zakończył. Długo nie musieliśmy czekać na odpowiedź — tafla wody rozświetliła się, a następnie powstał kolosalny snop. Vegetto wyszedł z tego bez szwanku. Zaraz wycelował wyprostowaną ręką w natręta, kumulując ogromne pokłady energii.

— Czy to... — szepnęłam zdumiona, zakryłam usta dłonią.

To było to. Technika Vegety. Niebieski promień pomknął na demona. Fala była tak potężna, że ostatecznie została posłana w niebo. Po wszystkim na nieboskłonie można było zobaczyć rozczłonkowane kawałki Buu. Idealny moment, by wypalić to cholerstwo, jednak wojownik czekał. Nie podobała mi się ta decyzja. Przybyszowi także, gdyż mruknął coś pod nosem. W tym czasie gumiasty się pozbierał do kupy. Musiał się bardzo zdenerwować swoim poprzednim stanem, gdyż zaczął wypuszczać z otworów na głowie tumany białej pary, która w kilka chwil przesłoniła widoczność. Był to jakiś sposób, ale wątpiłam w jego działanie. Coś takiego nie mogłoby przeszkodzić Gokū w walce. Może i nie widziałam większości walk z jego udziałem, ale wystarczająco się nasłuchałam, by wiedzieć, jakim był znamienitym wojownikiem, jeśli chodziło o zmysły. W końcu to on poskromił Freezera na Namek! Najstraszniejszego potwora w kosmosie. Nie bez powodu Vitanijczycy nazywali go Straszliwym. I także on nauczył mnie jak wyczuwać KI.

— Te jego parszywe zagrywki — skomentował Saiyanin. — Nie ważne, z jakiego świata pochodzi, Buu zawsze będzie tym samym cwanym potworem.

— Nic im nie zrobi, wiem to.

— Ja też, ale liczy się sam fakt. Przy tym demonie trzeba mieć głowę dookoła oczu — pouczył mnie. — Nie znasz jego pierwotnej formy. Tutaj hamują go cechy wielu osób, które znasz. Czysty Buu jest najgorszym z najgorszych.

Nie musiał tego głośno mówić. Wiedziałam o tym. Przechytrzył nas już kilkukrotnie. Gdyby nie to, już dawno siedziałby w piekielnym więzieniu, a my moglibyśmy cieszyć się naszym życiem. Ja mogłabym wreszcie zacząć żyć. Miałam cel i pragnęłam, by się spełnił, a przynajmniej chciałam spróbować. Druga sprawa, nie chciałam poznawać tego pierwszego monstra.

Tak jak przypuszczałam. Fuzja pokazała, jak walczyć we mgle. Wypchnął go poza kłęby pary, a chwilę później ją zniwelował. Dawny sługa Badibidiego, czy jak mu tam było, runął w podłoże, powiększając już wcześniej istniejący krater. Podminowany jednak nie miał zamiaru odpoczywać. Jak rakieta poskładał się do kupy i ponowił atak.

— Kiedyś skończą się bawić? — zapytałam, nie patrząc w stronę Kenzurana. — Rozumiem, że są cholernie szybcy i w ogóle zajebiści, ale te przepychanki powoli robią się nudne. Kiedy zaczną walkę na poważnie?

— Daj im chwilę, nim się nacieszą — mruknął posępnie, krzyżując ręce na piersi. — Nie tylko ciebie nuży to przedstawienie. Niebawem muszę kontynuować podróż, a tu wciąż losy Ziemi nie są znane.

Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. Liczył na to, że nasza wojna o przetrwanie zakończy się w ciągu kilku godzin, jeszcze dziś? Gdzieś tam pokonali go ostatecznie i tylko oni wiedzieli, ile im to zajęło i jakim kosztem. Niemal rwałam się, by zadać pytanie, a z drugiej obawiałam się znać jakąś przyszłość. Wystarczająco byłam obarczona wiedzą przyszłości, z którą często nie próbowałam walczyć.

— Skoro jesteś tak zajęty, to po co tu tkwisz? Leć tam, gdzie miałeś lecieć, nim pomyliłeś wszechświaty — burknęłam kąśliwie. — Nikt cię tu na siłę nie trzyma.

— A ty czemu nie zostawiłaś innych, gdy podróżowałaś w czasie?

Prychnęłam na jego uwagę. Rozumiałam wszystko, ale nie musiał niepotrzebnie marudzić, że gdzieś mu się spieszy, a mimo to tkwi w tym miejscu. Ja planowałam, działałam i poruszałam się na przód. Pokonałam Changelinga, zaplanowałam śmierć reszty rodziny i wykończyłam Siły specjalne. Nie czekałam, aż uczyni to ktoś inny. Tak samo było później. Chciałam naprawić swoje poczynania; Vitanijczycy przejęli Ziemię, ponieważ nie zostali zgładzeni przez Mroźnych Demonów. Byłam im to winna.

Kolejna wymiana zdań, kolejne ataki z zaskoczenia i ponowny lot ku gruzowisku — Buu ostatnimi chwilami nie miał szczęścia. Vegetto brał go jak dzieciaka. Ewidentnie chciał go poniżyć, tylko nie rozumiałam po co. Miał wykończyć tego przeklętego demona i sprowadzić resztę z powrotem na ten świat. A on w najlepsze się bawił. Kto był tego prowodyrem? Vegeta? Najprawdopodobniej. Uwielbiał chwalić się swoimi nowymi osiągnięciami bez pomyślunku, że ktoś jednak może trzymać asa w rękawie. Wielokrotnie się na tym potknął, a mimo to wciąż był niesamowicie nieostrożny.

Zniecierpliwiony Saiyanin utworzył w palcach świetlisty promień, którym następnie wyciągnął poturbowanego stwora z kupy kamieni, a następnie uniósł ku niebu, by zrównać go ze sobą. Znowu rozmawiali, a ja jedynie mogłam zgadywać o czym. Irytowała mnie ta niewiedza! Strach jednak był potężniejszy. Nie miałam już szans z tym stworem. Nie, póki więził w ciele wojowników.

— Nie wiesz przypadkiem, o czym rozmawiają? — zapytałam z duszą na ramieniu.

— Nie, skąd? — mruknął. — Jeśli chcesz wiedzieć, powinnaś znaleźć się bliżej. Mnie nie było z Vegetto podczas większości walki z Buu.

— Nie ma mowy! Życie mi miłe! Jeszcze nie teraz — mruknęłam, pochmurniejąc. — A co takiego robiłeś, gdy oni ratowali świat?

W tym czasie Buu postanowił obrócić się, wciąż będąc więźniem promienia, a następnie wyślizgnął się z niego jak rozpuszczona guma. Kolejny raz doprowadził się do porządku, tym razem jeszcze silniej rozjuszony. Po jego ciele przebiegły wyładowania elektryczne, a KI wyraźnie wzrosła. Nie wyglądało to dobrze. Podmuchem odepchnął fuzję, a za chwilę niebo pociemniało. Majin był tak rozdrażniony, że wokoło pękały skały, woda falowała. Jego moc była namacalna z każdą sekundą coraz intensywniej. Pogoda diametralnie się zmieniła. Czarne chmury otoczyły nas, co jakiś czas puszczając ku ziemi świetlisty grom. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam w wydaniu demona. Wrzeszczał jak szalony, jakby popuścił wszelkie hamulce. Znałam to uczucie doskonale, także obawiałam się, że tym razem nie będzie tak kolorowo i naprawdę Buu nas rozgromi. Kilka sekund, a atmosfera tak się zagęściła, że dosłownie chmury zaczęły odpadać, a w ich miejsce pojawiły się świetliste, neonowe, lazurowe plamy. Czegoś podobnego w życiu nie widziałam. Wyglądało to majestatycznie, ale to, co działo się na Ziemi, mówiło, iż jest potwornie źle.

— Co się tu u diabła dzieje?! — krzyknęłam, przesłaniając twarz.

— Bu się wściekł i to nie na żarty — wyjaśnił Saiyanin, także kryjąc się przed szalejącą pogodą. — Nie mam pojęcia, co się dzieje. Mówiłem ci, że nie byłem z nimi. Walczyłem z innym cholerstwem, które zaatakowało Ziemię.

— Co?!  — zasłoniłam całkowicie twarz, kucając przy tym.
 
Odłamy skał szalały jak przy tornadzie. Niebo drżało tak samo, jak ziemia. Buu wydobywał z siebie kolosalne pokłady energii, z ciała uciekały szalejące wyładowania. Czyste szaleństwo.

Co takiego zatrzymało Kenzurana gdzieś indziej? Kilka chwil później przypomniałam sobie, że mieli jeszcze jeden problem, jakąś czarownicę czy coś, która ich od dłuższego czasu terroryzowała. W pewnym momencie zaczynałam kierować się jego podpowiedziami, mając na uwadze, że już tu był, a teraz zrzucił mnie ze stołka. Właśnie pojawił się problem, którego on nie znał, nie wiedział, jak temu zaradzić, ani co tak naprawdę się działo. Byliśmy zdani na Vegetto, który stał i przyglądał się wszystkiemu. W skupieniu czy nie nieważne nie reagował. Z sekundy na sekundę robiło się niebezpieczniej, jakby zaraz ten świat miał przestać istnieć. I to wszystko za sprawą Buu?

Wojownik otrząsnął się i wystartował. Nie był jednak w stanie dosięgnąć rozjuszonego stwora, który utworzył wokół siebie mocarną barierę. Pięść Saiyanina nie była w stanie się przebić. Musiałam mu pomóc, choć odrobinę. Buu musiał opuścić gardę. Pospiesznie transformowałam się na najwyższy poziom, a następnie popędziłam na wroga. Z bezpiecznej odległości rozpostarłam ręce i skumulowałam w obu dłoniach ogromne pociski, wciąż obserwując sytuację. Chwilę później tuż obok pojawił się Kenzuran. I on wykonał podobną operację.

— Teraz! Rozwalmy tę barierę! — krzyknęłam, łącząc ze sobą dwie sfery.

Siła uderzenia była tak potężna, że odbiła się i na nas. Jeszcze mocniejszy podmuch cofnął nas o kilkanaście centymetrów, ale to nas nie powstrzymało. W chwili, gdy bańka prysnęła, zaprzestaliśmy ataku, a fuzja dosięgła wroga i wymierzyła strzała prosto w twarz. W momencie wszystko ucichło, a Buu wpadł do akwenu. Odetchnęłam z ulgą. I wtedy zrozumiałam, że to wszystko było spowodowane rozjuszeniem Majina. Kiedy ktoś go obrażał, wyzywał od głupców i traktował go tak, ten wpadał w niepohamowany gniew. Zrobił sobie ze mnie tarczę, gdy go obraziłam. Wtedy po raz pierwszy straciliśmy szansę na wygraną. Buu chcąc stać się bardziej inteligentny, wchłonął Piccolo. Kiedy go obraziłam po raz kolejny, o mało mnie nie zabił. Pod żadnym pozorem nie mogliśmy doprowadzać go do tego stanu.

— Nie podjudzajcie go tak więcej! — krzyknęłam częściowo do brata. — Buu jest nieobliczalny, gdy się z niego drwi!

— Zauważyłem — wzruszył ramionami, mówiąc podwójnym głosem.

Po raz pierwszy zamieniliśmy ze sobą zdanie. Było to trochę dziwne uczucie. Stąd mocniej dostrzegałam jego pewność siebie. Spojrzenie, wyraz twarzy, postura. Tak jakbym stanęła przed zupełnie obcą osobą.

— Co to właściwie było? — zażądałam odpowiedzi.

— Wydaje mi się, że Buu przełamał barierę międzywymiarową. Gdybyśmy go nie powstrzymali, wciągnąłby cały świat.

— Tym bardziej traktujcie go poważnie! Wystarczająco mamy przechlapane — założyłam ręce na piersi. — Możecie wziąć się do prawdziwej walki? Jesteście w stanie go załatwić?

— Zwracaj się do mnie Vegetto — rzekł sucho. — Nie ma już Vegety i Kakarotta.

Przewróciłam oczami. Jakby to było w ogóle ważne. Dla mnie nadal pozostawali dwoma odrębnymi bytami, tylko magicznie połączonymi. Nawet teraz potrafili zachowywać się jak jeden albo drugi. W tym czasie przybysz uświadomił nas, że Majin wyłonił się z wody i to całkiem zmieszany. Najprawdopodobniej ten szał był tak potężny, że nie miał nad tym kontroli. Nie pamiętał, co przed chwilą się wydarzyło. Dla nas zdecydowanie na plus. Nie mogliśmy ponownie do tego dopuścić. Nikt z nas nie miał takiej mocy, by z tym wojować.

— Było blisko! Masz naprawdę niesamowitą moc — zawołał fuzyjny wojownik do oszołomionego przeciwnika. — Musisz jednak użyć jej na mnie. Przecież miałeś udowodnić mi, jaki jesteś potężny. Jak to było? Najpotężniejszy we wszechświecie?

Rozjuszony tymi słowami Buu wyszczerzył kły.

— Co ja ci przed chwilą tłukłam do głowy imbecylu! — warknęłam, dając kuksańca w ramię swemu przedmówcy. — Przestań go obrażać i zachowywać się jak szczeniak! Weź się do roboty!

Kenzuran nic nie mówiąc, tylko przytaknął. Mina Vegetto mówiła sama za siebie — nie podobało mu się, że zwracałam mu uwagę. Taki już był mój Vegeta. Nie zamierzałam go głaskać, kiedy sam prowokował demona do najgorszych rzeczy. Który z nich nie rozumiał powagi sytuacji? Kogo należało zrugać za skrajną nieodpowiedzialność? Na tym świecie nie pozostał już nikt poza nami, Wszechmogącym, błaznem zwanym Herculesem i możliwe, że niskorosłym Chaoz'em. Skoro Tien Shinhan przeżył atak ze strażnicy, była szansa, że i on przetrwał.

— Zrobimy wam miejsce, ale przestańcie się zgrywać, bo zacznę wątpić w waszą fuzję.

Po tych słowach usunęliśmy się z pola bitwy. Szukając odpowiedniego miejsca, zszokował mnie fakt obecności gapiów. Nie dostrzegałam ich, ale wyraźnie wyczuwałam. Do tej pory nie zwróciłam na to uwagi. Potężne moce przesłaniały mi widoczność słabszych sygnatur. To musiał być Dende z tym cholernym Ziemianinem. Nie chcąc zdradzić ich kryjówki, obrałam przeciwną stronę, a przybysz podążył za mną.

— Gdzieś tam się kryje Wszechmogący, oddalmy się. Z drugiej strony też będzie dobry widok na walkę.

Nie zdarzyliśmy dolecieć do celu, a już walka się rozpoczęła. Buu w potyczce wręcz nie miał szans z Saiyaninem. Bez względu jak szybko i zaciekle celował. Vegetto kolejny raz pokazał mu, jaka dzieli ich przepaść, kiedy ten nie używa swoich demonicznych mocy. Kilka kopnięć, rozciągnięć i pocisk KI w rozciągniętego Majina sprawił, że ten w złości owinął się wokół jego ciała. Stwór nie uczył się jednak na błędach albo tracił panowanie nad zmysłami. Kilkukrotnie pokazaliśmy mu, że w ten sposób nas nie ograniczy. Tak też się stało w tym przypadku — Vegetto ekspresją swej energii rozsadził różowe ciało. W jego ręku pozostał jedynie kikut pochodzący z głowy.

Miniaturowe cząsteczki po raz kolejny rozproszone po nieboskłonie zaczęły się scalać. Znowu mu na to pozwolili. Następnie oddali mu ostatnią część ciała. Jakie było moje zdumienie, gdy w locie wysadzili kikut. Chcieli pokazać Buu, co mogą uczynić z jego organizmem? Miałam nadzieję, że to był ostatni raz, kiedy pozwolił się mu zregenerować. Już zbyt wiele czasu zmarnowali.

Nie minęła chwila, a demon postanowił swego szczęścia z duchami kamikaze. Białawe podobizny Buu na komendę ruszyły niczym wiatr. Prześcigały się, dążąc do celu, a gdy ten niespodziewanie zmienił swoje położenie, stanęły jak posągi. Vegetto od razu przeszedł do rzeczy. Stworzył w każdym ze swych palców odrębną sferę. Dokładnie pięć duchów otrzymało precyzyjny cios, tym samym wybuchając, jak przystało na ki-bomby. Naprawdę sądził, że coś takiego powstrzyma tak potężnego woja?

Tak, zdecydowanie musiał tak myśleć, gdyż ponownie zaprezentował tę samą technikę. Tym razem wystawił do gry dziesięć duszków. Nawet postawa Vegetto zdradzała zażenowanie. Który szanujący się wojownik dałby się pokonać jakiemuś podlotkowi, który nigdy nie stoczył prawdziwej bitwy? Na pewno nie on.

Ku naszemu zdumieniu te stworki były inne. Utworzyły w swych niekształtnych łapach pociski w stylu Gokū. Nawet on się tego nie spodziewał. Zdumiony postanowił uciec przed wybuchem, ale duchy były sprytniejsze — ich bladoniebieskie ki były naprowadzane i goniły złotowłosego niczym wściekłe osy. Kiedy zniknął w wąwozie, rozpoczęły się wybuchy.

— To na pewno go nie trafiło, jest za dobry w te klocki — stwierdziłam.

— To oczywiste. Stąd te pokraki nie są w stanie precyzyjnie sterować pociskami.

Cieszyło mnie, że się zgadzaliśmy w tej kwestii. Choć raz. Tę niecodzienną zgodę przerwał potężny wybuch. Ziemia zatrzęsła się niebezpiecznie, a z miejsca eksplozji wydobywały się tumany kurzu oraz czarny dym. Na samą myśl dotknęła mnie dziwna trwoga, choć wcale do tej pory nie martwiłam się o wojowników. Tylko sytuacja z rozdarciem wymiarów napawała mnie strachem. Skąd zatem to uczucie?

— Spójrz! — zawołał Kenzuran, wskazując na niebo.

Niczym bóg słońca pojawił się na niebie, wystrzeliwując świetlistą kulę, którą dosłownie wysadził łeb tego obrzydliwca. To było spektakularne. Przynajmniej na chwilę, nim kolejny raz różowe kawałki na powrót stały się częścią ciała. Kolejny raz pokazał, że Buu nie jest jego wyzwaniem, pod warunkiem że nie wpada w niepohamowaną złość i nie otwiera innych wymiarów. Vegetto unikał ataków, jakby Majin był początkujący, a ciosy zadawał z taką precyzję, że aż huczało. Kolejny raz potyczka zakończyła się rozmową. Stawało się to irytujące. 

— Czy oni wreszcie skończą te dziecięce przechwałki? — burknęłam, głośno wzdychając. — Jak ich zmusić do wzięcia wszystkiego na poważnie? Nikomu nie muszą udowadniać swojej potęgi!

— Wiem o tym. Niestety, ale fuzja dwóch odmiennych charakterów potrafi być psotna — wzruszył ramionami, ręce miał splecione na torsie. — Liczmy na to, że się jakoś ogarną, a jeśli nie będzie trzeba trzymać rękę na pulsie.

— Oczywiście, że trzeba! — rzuciłam szybko. — Ci dwaj są zupełnie niekompetentni w ratowaniu świata jako jedność!

Mężczyzna zaśmiał się pod nosem. Nie wiedziałam, czy dlatego, iż nie miałam racji, czy jednak było jej dużo. Jednego byłam pewna, za każdym razem, gdy zapominali, o co walczyli, musiałam im o tym przypomnieć. Swoim zachowaniem mogli zepsuć wszystko! Potężna siła uderzyła im do głowy.

— To oczywiste! Jestem najpotężniejszy na świecie!— nagle rozległ się donośny krzyk Majina. — Nie ma szans, żebym przegrał!
Saiyanin wisiał na niebie niewzruszenie. Opierał na swych biodrach zaciśnięte pięści. Zgadywałam, że podśmiewywał się w duchu ze słów, rzuconych w eter. Na każdym kroku pokazywał, swoją moc, a doskonale wiedziałam, że jeszcze nic nam nie zaprezentował. To Buu pocił się nad tą potyczką i ewidentnie nie miał planu jak to wszystko rozegrać. Miałam nadzieję, że tak pozostanie, a ci dwaj wreszcie się ogarną.


Im bardziej Buu wykrzykiwał bałwochwalcze fanaberie, tym działo się dziwniej. I tak też się zrobiło, gdy stanęli twarzą w twarz. Majin Buu rechotał co z niego za mocarz, a Vegetto najwyraźniej nie miał zamiaru wyprowadzać go z błędu. Przynajmniej, póki nie wymierzy mu cios. Nic jednak takiego się nie wydarzyło. Wysłuchiwał tych nadętych bzdur w całkowitej ciszy. Przynajmniej z mojego punktu widzenia tak to wyglądało.

Z kikuta różowego stwora wyłoniło się elektryzujące neonowe światło, które  otoczyło całe ciało ostatniej gwiazdy na planecie. Nie tylko jego zszokowała, mnie spiorunowało i z ledwością trzymałam się na nogach. Jak... Jak? Jak to się mogło stać?! Opadłam ciężko na kolana, z trudem łapiąc wdech. To przecież nie mogła być prawda. Najpotężniejszy z wojowników na świecie dał przerobić się na... czekoladkę? Byliśmy skończeni.