14 marca 2024

*105. Kolczyki Potara

 Z dedykacją dla Tytus_de_Zoo


— Dende! O czym rozmawiają! — krzyknęłam w napięciu. — Twój namekański słuch sięga tak daleko? 

Dzieciak struchlał, a następnie się oblał fioletem. Chyba nawet się speszył. Jego mina była bardzo trudna do odgadnięcia. Wyskoczyłam z tym tak nagle, że musiałam go pewno przestraszyć. 

— Dendeee! — ponagliłam go. Obawiałam się, że jeśli zaraz do nich ruszę niczego się nie dowiem, a czas naglił. 

Kenzuran lubił tworzyć tajemniczą aurę wokół siebie i zgadywałam, że jedyną osobą, jakiej miał zamiar powiedzieć coś więcej, był właśnie Gokū. To o niego pytał, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Co prawda o kilka innych osób, o których nigdy nie słyszałam też, ale o niego przede wszystkim. Byłam pewna, że jeśli tylko dołączę, ich rozmowa zostanie przerwana. 

— Rozmawiają o fuzji, ale Kenzuran się nie zgodził. — wyszeptał zmieszany Wszechmogący. Najwidoczniej nie lubił podsłuchiwać przyjaciół. 

— Co? Dlaczego? — zdumiało mnie to bardzo. — Mają idealne warunki, by to zrobić, mają wielką szansę pokonać tego potwora! Nie może... 

— Nie wiem — wzruszył ramionami. — Sam nie rozumiem.  

Musiałam zatem nakłonić tego Saiyanina do zmiany zdania. Jeśli nie chciał nam pomóc, po co został? Jeżeli zamierzał być tylko i wyłącznie obserwatorem nie miał prawa nakłaniać mnie do swojej prywatnej misji. Mieliśmy nikłe szanse na zwycięstwo, a on mając możliwość połączyć siły z naszym najpotężniejszym wojownikiem, dawał nam nadzieję. Może i nikłą, ale kto jak kto, on to doskonale powinien był wiedzieć. Chyba że nie zamierzał? W takim razie, po co były te wszystkie kroki? Pilnował własnego tyłka? Mógł przecież po prostu przeskoczyć do siebie i o nas zapomnieć. 

— Jeśli myślicie, że pozwolę wam się scalić, jesteście w błędzie — zagrzmiał Buu. — Nie ze mną te numery.

Skoro tak powiedział, znaczyło, że uniemożliwi im taniec. Nawet gdyby Kenzuran zmienił zdanie, czerwonooki był kluczową przeszkodą. Czas było ich wesprzeć w tym przedsięwzięciu i to szybko. Odzyskując siły, mogłam choć przez chwilę zająć się demonem. Odtworzenie kroków przecież nie zajmowało dużo czasu, nawet nie zdążyłabym się spocić. O ile przeciwnik nie planował od razu przejść do rzeczy. 

Nie mogłam niczego nie uczynić. Miałam szansę spłacić swój dług wobec Gokū, a on w tej chwili potrzebował wsparcia. Oni we dwójkę mogliby pokonać natręta, a później w razie konieczności przywrócić mnie do życia wraz z resztą. Fuzja była naszą jedyną nadzieją. 

Nie zdążyłam zerwać się do lotu, a Buu mnie uprzedził. Nie rzucał słów na wiatr. Gnał jak huragan. Najprawdopodobniej ku Son Gokū, ale kto wie? Może planował rozgromić ich obu na raz. Był zdolny chyba do wszystkiego. Nim jednak dosięgnął przeciwników, ojciec Gohana przyłożył dwa palce do czoła. I zniknął. Odruchowo rozejrzałam się po okolicy, zastanawiając się, jaki wykona ruch, jednak nic się nie wydarzyło. Chwilę później i Kenzuran użył błyskawicznej transmisji. 

O co chodziło? Co to był za plan? Może jednak postanowili się scalić gdzieś dalej? Majin nie potrafił się teleportować, więc był na spalonej pozycji. Ja także, bo za wszelką cenę nie mogłam niczego przegapić. 

Nagle zrozumiałam, co się wydarzyło. Oczy w momencie zaszły łzami. Dosłownie zabrakło mi tchu. Nie miałam pojęcia co się tutaj właściwie działo. Za dużo tego było w przeciągu jednego dnia, ale jednego byłam pewna, nie mogłam zwlekać. Musiałam jak najszybciej podążyć za resztą. To było tak niewiarygodne, że aż zaczynałam się zastanawiać czy aby na pewno nie umarłam. Jak inaczej wytłumaczyć te wszystkie cudowne powroty? Może już dawno temu zjadł mnie Buu, a teraz śniłam o tym wszystkim? Obłęd. 

Twór czarnoksiężnika nie entuzjazmując się niewiarygodnymi scenami, musiał namierzyć wojowników, gdyż w momencie popędził jak szalony. Uszczypnęłam się w rękę po kilku sekundach transu. Otoczyłam ciało energią i wystartowałam niczym torpeda. Trzeba było dogonić potwora. Musiałam przekonać się na własne oczy czy to, co czułam, było autentyczne. 

Nie było czasu informować Wszechmogącego o planach. Zresztą im bardziej oddalał się potwór od niego, tym większą szansę miał na przeżycie. Był nam potrzebny. Lepiej by było, gdyby trzymał się z boku, w ukryciu, z wyciszoną KI. Póki sami nie wiedzieliśmy, że żył, był bezpieczniejszy. 

Buu leciał kilkanaście metrów przede mną. Z trudem mogłam go dogonić, ale przynajmniej wisiałam mu na ogonie. Lepiej tak, niż wcale. Im byliśmy bliżej celu, tym szybciej poruszał się uciekinier, a może i myśliwy. Z oddali widziałam, jak tworzy w ręce świetlistą kulę. Zdecydowanie nie miał zamiaru z nimi rozmawiać. Wystrzelił. Nastąpiła eksplozja, dzięki której na moment pociemniało niebo. Wojownicy powzięli kontratak. Za chwilę poczułam szalenie wzrastającą energię. To był on. Nawet na krańcu świata bym go rozpoznała.

Naprawdę tam był! Zupełnie jakby nic się nie stało. W oczach stanęły mi ponownie łzy. Warga drżała, a serce waliło jak szalone. Może umarł kilka dni temu, ale dla mnie minęło pół roku. Czułam, że zaraz się rozpłaczę. Istne szaleństwo. Sytuacja jednak wymagała ode mnie pełnego skupienia. Dopiero co niemal podzieliłam los brata. Nie mogłam się teraz rozklejać. Przetarłam naprędce oczy, pociągając nosem.

Kontynuowałam podróż. Moc Buu wzrosła, a jej uwolnienie spowodowało potężny podmuch. Na moment przystopowałam, zasłaniając się przed tym. Nie mogłam się cofnąć. Musiałam wiedzieć się, co się działo. Podburzali tego stwora? A może wręcz odwrotnie? Już prawie byłam na miejscu, gdy książę wybuchł. Czy właśnie kupował czas, by tamci mogli się ze sobą połączyć? Za chwilę dostrzegłam salwę pocisków. Uniknęłam wszystkich, ale jeden drobny błąd mógł kosztować mnie zranieniem. Vegeta naprawdę był wściekły. Czy chciał się odegrać na swoim nieudanym poświęceniu? Nie miał przecież najmniejszej szansy na zwycięstwo w pojedynkę. Kikōhy jak na komendę ruszyły w stronę wroga. Kolejny raz musiałam uważać, by nie oberwać. Przeklęłam głośno. Czy ten Saiyanin postradał zmysły? Buu utworzył barierę, zupełnie nie przejmując się techniką zwaną makūhōidan. Zupełnym zaskoczeniem był fakt, że gumiasty postanowił tarczą odbić wszystkie sfery, które kolejno wybuchały na dotąd nieuszkodzonym zalesionym terenie. Szatan z niego był okrutny! Musiałam przyspieszyć, a jednocześnie ustrzec się przed wszystkimi, które kolejny raz leciały ku mnie. Wyglądało to jak deszcz meteorytów.

Vegeta naparzał przeciwnika nie tylko z zawrotną prędkością, ale i wściekłością. Czy miało to związek, z tym że nie udało mu się wysadzić go tam wtedy? Możliwe. Reszta wojowników wisiała w powietrzu z niemrawymi minami. Może nie doszli do porozumienia? A może nie mieli na to czasu. W końcu Buu zaatakował, jak tylko się pojawił. Vegeta najprawdopodobniej mnie nie zauważył albo nie miał zamiaru i liczyła się tylko zemsta.

Pojawiłam się niemal w krzyżowym ogniu walki. Każdy z Saiyan był na pierwszym pułapie. Tylko mój brat poszedł o krok dalej. Niestety druga forma nie robiła na Majinie żadnego wrażenia. Powinien był to wiedzieć, stracił życie, będąc na najwyższym możliwym dla siebie poziome, który dopiero co zdołał ujarzmić. Teraz wszystko było dużo trudniejsze niż w chwili jego śmierci. A jednak nie dawał za wygraną. Okładał wroga ciosami szybkimi jak wiatr. Nie zniechęcał się bolesnymi uderzeniami ani tym, że w ułamku kilku sekund skończył w skale. Braku woli walki nie można było mu zarzucić.

Książę zaraz ponownie rzucił się w wir walki. Nie zamierzał odpuścić. Z okrzykiem furiata okładał pięściami różowego potwora. Buu z uśmiechem na twarzy wyprzedzał każdy jego cios. Uderzenie w twarz, kopniak w brzuch i ostatecznie odstrzelenie Saiyanina. Pokonany wpadł z impetem w Kenzurana, który złapał go w ostatniej chwili, by oboje nie skończyli gdzieś wbici w skały.

— Nie wiem jak to możliwe. Mnożycie się jak mrówki — burknął Majin w lekkim niezadowoleniu. — Vegeta, tak? Już raz ciebie pokonałem i zrobię to ponownie. Nic się nie zmieniłeś, ja za to bardzo się zmieniłem.

Odruchowo zacisnęłam pięści. Spojrzałam na księcia w nadziei, że za chwilę nasze spojrzenia się spotkają. On jednak był skupiony na przeciwniku. Nie był silniejszy, w ogóle się nie zmienił, co od razu zauważył różowy. Jedynie ta aureola nad głową, której o dziwo Gokū tym razem nie miał. Zaledwie teraz to zauważyłam. 

— Jak... Jakim cudem nie masz tego błyszczącego cholerstwa nad głową? — wyrwało mi się, a wtedy wszystkie oczy skierowały się ku mnie. 

W końcu i brat na mnie spojrzał. Na sekundę, ale jednak. Może widziałam jego drobny uśmiech, a może tylko wydarzyło się to w mej głowie. Gokū zaśmiał się, spoglądając odruchowo w miejsce, w którym ostatnio była widziana oznaka jego śmierci. Podrapał się po głowie. W tym czasie z ostrożna wyminęłam naszego wroga, by znaleźć się bliżej pobratymców.

— Widzisz, pewien stary Bóg Światów podarował mi swoje życie. — odrzekł z dziwną lekkością. Jakby oddawanie swego życia było czymś naturalnym. — Zrobił to, bym pokonał Buu. 

Zrobiłam wielkie oczy. Kolejny raz słyszałam o starym bóstwie. Sprezentował Gohanowi moc, a temu tutaj swój żywot – najcenniejsze co było na świecie. Musiał być nadzwyczajnym Shinianinem. Son Gokū obiecywał przed odejściem, że postara się odszukać swego syna i najwidoczniej dotarł aż do tego całego Królestwa Bogów Światów, o którym wspominał niedawno Gohan. Mieliśmy wielkie szczęście, że ktoś w ogóle zechciał się przysłużyć tej sprawie. Dotąd byliśmy zawsze skazani tylko na siebie. 

— Państwo wybaczą, że przerywam, ale czas nagli — upomniał się różowy stwór. — Śmierć nie lubi czekać, a wy ją od dłuższego czasu próbujecie przechytrzyć.

Od razu przeszedł do rzeczy. Rozgromił towarzystwo jedną pięścią. Saiyańscy wojownicy rozproszyli się, a ja musiałam ten fakt wykorzystać, by znaleźć się jak najbliżej Vegety. Cokolwiek by się nie wydarzyło, powinnam była mieć go na oku, był martwy, a martwi drugi raz nie umierali, mogli przestać istnieć. Byłam zobligowana zastąpić mu tarczę, to jedyny sposób, by przetrwać. Miałam świadomość potęgi Buu, a to przerażało najbardziej. Gdybym straciła brata na zawsze... Nie, nie mogłam nawet sobie tego wyobrazić. To było ponad moje siły. Nic takiego nie wchodziło w grę. Wolałam zginąć, z nadzieją, że jakimś cudem zachowam ciało, by resztę swej beznadziejnej egzystencji spędzić u boku ważnej osoby.

Dosięgnęłam księcia, szybko łapiąc go za ramię, odciągając bardziej w tył. Stwór w tym czasie zaciekle atakował syna Bardocka, który odpierał ataki, najlepiej jak potrafił. Brat odruchowo chciał się obronić, lecz gdy tylko spostrzegł mą twarz, opuścił gardę. Uśmiechnęłam się z dużą niezdarnością względem sytuacji. Nie mógł mieć mi tego za złe, byłam jego młodszą siostrą.

— Trzymasz się? — zaskoczył mnie pytaniem. — Mizernie wyglądasz.

Spojrzałam na siebie odruchowo. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że moje spodenki były mocno poszarpane, rękawice dziurawe i dobrze wyświechtane, a napierśnik pęknięty. Jakoś... Jakoś się trzymałam.

— A ty jak na trupa całkiem dobrze się prezentujesz — zripostowałam kąśliwie, pozbywając się zniszczonych rękawic, uważając przy tym na bransoletkę.

Książę przewrócił oczami, a następnie się uśmiechnął półgębkiem. Bardzo brakowało mi tego. W sumie to nikt poza mną, Bulmą i Gokū nie potrafił go rozbawić w ten sposób. Zwłaszcza kiedy coś ściśle dotyczyło jego samego. Innych traktował z pogardą.

— Macie jakiś plan? Jak tak dalej pójdzie, wszyscy podzielimy twój los — burknęłam zdenerwowana. Widmo bolesnej przegranej wciąż krążyło po mej głowie, a powtarzać tego nie chciałam. — Buu trzyma nas w szachu od dłuższego czasu.

— Dlatego tu jestem — odburknął ironicznie książę. — Ten wielkolud Enma nie wymazał mnie tylko dlatego, że na Ziemi grasuje wielki, różowy balon, z którym nikt sobie nie radzi.

Zaraz jakby znikąd pojawił się przed nami Majin. Vegeta szybko zablokował pięść, zasłaniając mnie. Migiem przeszli do kolejnej wymiany ciosów. Zszokowana prawie nie zarejestrowałam tego zdarzenia.

— Wy-ma-zał? — wydukałam, czując zimny pot na plecach.

Nie wiedziałam, co przez chwilę robić. Mój brat miał być usunięty przez jakiegoś wielkoluda? Gdybym zginęła i jakimś trafem mogła pozostać sobą, zostałabym skazana na wieczną samotność. Wszyscy zjedzeni przez potwora do Zaświatów nigdy by nie trafili. W momencie zrobiło mi się słabo. Wszystko działo się tak szybko. Raz mieliśmy farta innym razem nie, ale jednak wciąż tu byliśmy i walczyliśmy. Tylko czy można było wiecznie oszukiwać los? Za którymś razem wszystko mogło się skończyć. Nawet sługa Babidiego to zauważył. Obawiałam się, że nasza dobra passa dobiegała końca. A jednak chciałam nacieszyć się tą chwilą i kolejny raz dać z siebie wszystko.

Dołączyłam do grona złotowłosych wojowników, pozwalając lśniącym językom otoczyć swe ciało. Musiałam mieć się na baczności. Cokolwiek Buu szykował, konieczne było pełne skupienie. Odnalazłam wzrokiem przybysza z innego świata, ale był zbyt zajęty ostrzałem, a jednocześnie konwersacją z ojcem Gohana, by zwrócić na mnie uwagę. Zdawali się bardzo nerwowi. Trzech facetów nie potrafiło dojść do porozumienia? A podobno to ja byłam tą trudną. Zgrabnym unikiem przeniosłam się do ojca swego przyjaciela. Chciałam poznać jego punkt widzenia. Może miałam jakąś szansę coś wskórać? Ja byłam jak najbardziej za tą całą fuzją.

— Jaki masz plan, Gokū? Powiedz! Nie chcę kolejny raz spojrzeć śmierci w oczy! Nie mogę też znowu patrzeć, jak on umiera. 

Mężczyzna uraczył mnie ciepłym spojrzeniem. Złapał też w momencie za rękę, a następnie pociągnął ku sobie. Tuż obok przeleciała jedna ze świetlistych kul. Wydusiłam zdumione „dzięki”,  odwracając się od razu w tamtą stronę. Za chwilę Buu przechwycił mojego brata unieruchomiając jego ręce, docisnął je do torsu. Ten przeklęty drań świetnie się bawił. Nasze niezorganizowanie się działało na jego korzyść. Dlaczego w takiej chwili Saiyanie nie potrafili dojść do jednomyślności? Może sama powinnam była coś z tym zrobić?

— Muszę się scalić z twoim bratem, ale on się nie chce zgodzić — rzekł wreszcie ze smutkiem pomieszanym z desperacją.

— Dlaczego z nim? Przecież Kenzuran zna kroki, z nim możesz to zrobić. Poza tym jest silniejszy od Vegety — nie kryłam niezrozumienia. — Dlaczego on się zatem nie zgadza? Wiem o tym, bo Dende was podsłuchał, na mój rozkaz. 

— Ponieważ nie chcę użyć techniki Metamorian, a specjalnych kolczyków, które podarował mi stary Bóg Światów.

— I? — zupełnie nie rozumiałam, o czym mówił.

Jakie zaś kolczyki? I dlaczego żaden z Saiyan nie godził się na taką fuzję? Czy zatem mój brat dobrze postępował, nie chcąc tego zrobić? Czy w tym wszystkim było coś jeszcze, o czym nie miałam świadomości? Od braku informacji i nadmiaru sprzecznych myśli zawirował świat przed oczami.

— Pozwalają na scalenie się w ogóle niepodobnych do siebie istot. Nie są tak restrykcyjne, jak taniec fuzyjny — wyjaśnił naprędce. — Każdy może to zrobić! Nie ma podziału na rasę czy płeć.

W tym czasie starałam się obserwować poczynania księcia, który wciąż tkwił w żelaznym uścisku przeciwnika. Dostrzegłam, że był, w coraz gorszym stanie i to w całkiem krótkim czasie. Jego i obecnego Buu dzieliła naprawdę wielka przepaść. Wściekłam się, widząc jak go rani. Ciało me spowiła świetlista aura. Gokū zrobił dosłownie to samo. Ruszyłam na wielkoluda z okrzykiem, a następnie uderzyłam go pięścią w policzek, a chwilę po tym mój dotychczasowy rozmówca złapał stwora za długaśną i problematyczną końcówkę na głowie, tym samym odciągając go od saiyańskiego wojownika.

W ekspresowym tempie pochwyciłam brata w okolicy łokcia, odciągając od  zagrożenia. Nie było sensu marnować energię na bezsensowne przepychanki. W ten sposób nie mieliśmy szansy nawet zadrasnąć Majina i ja to doskonale wiedziałam. Przypłaciłam niemal życiem za swą wściekłą brawurę. W dodatku zmusiłam podróżnika czasu do nieinterweniowania. Durna duma dawała o sobie wtedy znać zbyt mocno i została boleśnie podeptana. Nie chciałam, by Vegeta VI skończył w ten sam sposób. Ponownie, tym razem ostatecznie.

Buu z uśmiechem na twarzy kolejny raz poinformował nas, że nie mamy z nim szansy. Było to cholernie irytujące, a jednak prawdziwe.

— Vegeta! Na co ty do cholery czekasz? — fuknęłam. — Czasu nie mamy, a ty się bawisz! Musisz natychmiast scalić się z Gokū!

— Po moim trupie! — wrzasnął, jakbym zmuszała go do najgorszego, zatkało mnie. — Wolę zostać wymazany niż połączyć się z tym przeklętym oszustem!

Samo wspomnienie o fuzji sprawiło, jakby rozmowa była nie na miejscu i była upadlająca. Nie tylko mnie zaskoczyła odpowiedź mężczyzny. Kenzuran ciężko westchnął, kręcąc przy tym głową. W świecie bez Sary również się nie zgodził na połączenie?

— Vegeta... — jęknął z żalem obrażany wojownik.

W tym czasie Buu się nieco oddalił, znajdując sobie najprawdopodobniej idealne miejsce do obserwacji teatrzyku, jakie się rozpoczęło. Teraz i ja ciężko wypuściłam powietrze z ust.

— Vegeta, to nie czas na takie rzeczy — Gokū próbował przemówić mu do rozsądku. — Jeśli nic zaraz nie zrobimy wszystko będzie skończone.

— Jak mógłbym się z kimś takim połączyć?! Upokorzyłeś mnie! — książę kontynuował tyradę. — Prosiłem cię tylko o uczciwą walkę! A ty co zrobiłeś? Ukryłeś przede mną kolejną przemianę! Dałeś się pokonać jak dziecko!

Zdumiona spojrzałam na ojca dwóch półsaiyan. Wyglądał jak zbity szczeniaczek, opuszczając bezwładnie ręce, nieco się przy tym pochylając do przodu. Przypomniała mi się scena, w której owładnięty złem Vegeta sprzątnął trzy czwarte widowni, byleby dostać walkę z Gokū. Syn Bardocka oddał swoją wygraną? Naprawdę? Jaki miał w tym cel, jeśli w tamtej chwili mój brat był zagrożeniem? I jeszcze się przyczynił do obudzenia przeklętego Buu.

— To nie tak, Vegeta... — usiłował się tłumaczyć. — Mega wojownik zużywa naprawdę dużo energii, nie chciałem...

— Gówno mnie to obchodzi! — wydarł się książę, nie pozwalając dokończyć tamtemu zdania. Wymierzył weń palcem jak z broni. — Zrobiłeś ze mnie durnia!

Kipiał nienawiścią. Może gdzieś tam miał rację i jego duma została podeptana. Nie wygrał uczciwie, choć z pozoru tak mogło wyglądać. On jednak nie wiedział wszystkiego. Ja teraz dostrzegałam, dlaczego wtedy Gokū nie pochwalił się swoją nową umiejętnością. Wtedy może i bym nie zrozumiała, ale mając swoją wiedzę... Gdyby poszedł na całość, odszedłby znacznie szybciej z tego świata.


Nie mogłam tego tak zostawić. Nasze szanse malały z minuty na minutę, a oni jak dzieci nie mogli dojść do porozumienia. Duma, przeklęta cecha, którą znałam aż za dobrze... Musiałam wkroczyć i wcisnąć kij w mrowisko.

— Pieprzyć to! W nosie mam wasze sprzeczki!  — krzyknęłam z rozdrażnieniem. — Skoro ani Vegeta, ani Kenzuran nie chcą, ja się scalę z tobą Gokū.

Nastała cisza. Nawet Buu przestał rechotać. Nie pojmowałam, co ich tak szokowało. Żaden nie miał zamiaru ratować świata, a ja po raz pierwszy bardzo, ale to bardzo tego potrzebowałam. Pragnęłam wrócić do swojego jakże nudnego życia na Ziemi. Kakarotto był w potrzebie. Musiał za wszelką cenę się wzmocnić i chciałam mu to umożliwić.

— Chyba nie mówisz poważnie... — wydukał właściciel artefaktów.

— Jestem śmiertelnie poważna! — biła ode mnie determinacja, zacisnęłam pięść w locie na jej znak. — Sam mówiłeś, że nie ma tu żadnych ograniczeń. Rozwalimy go raz-dwa i wszystko wróci do normy.

Oczy mężczyzny pociemniały. Spojrzał z przestrachem na Vegetę, potem na mnie i znowu na Vegetę. O co chodziło? Pospiesznie odnalazłam spojrzenie Kenzurana, który już raz mierzył się z tym stworem. I on wydawał się nader blady. Czy powiedziałam coś zatem nie tak?

— No bo nie ma... — wydukał cicho. — Staruszek, który mi je dał, scalił się ze starą wiedźmą. Jako że był silniejszy, to pozostał sobą. Nauczył się magicznych sztuczek od niej. Można powiedzieć, że przestała istnieć.

— Mnie tam wszystko jedno czy będę to ja z twoim głosem w środku, czy odwrotnie — burknęłam, przypominając sobie fuzję dzieciaków. — To ma w ogóle jakieś znacznie? Będziesz silniejszy i pokonasz Buu, tylko o to chodzi. Zresztą jestem silniejsza od Vegety. Na co więc czekamy?

Saiyanin nerwowo podrapał się po głowie. Zdawało się, że było coś jeszcze, o czym nie wspomniał. A może chodziło o księcia? Vegeta nie miał prawa za mnie decydować. W przeciwieństwie do niego zrozumiałam, że dać się po prostu zabić nie sprawi, iż wszystko wróci do normy. Nie o poświęcenie się tu rozchodziło.

— Bardzo dziękuję ci za propozycję, ale nie mogę się zgodzić, Saro — ciężko westchnął, wciąż zaciskając kolczyk w dłoni. — Scalenie jest permanentne.

— Permanentne? — powtórzyłam cicho.

— To znaczy...

— Cholera! Wiem, co to znaczy! — fuknęłam wielce oburzona.

W momencie pobladłam. Nie chciałam się łączyć z ojcem Gohana na stałe. Oznaczało to, że już nigdy, przenigdy nie będę w stanie wyznać swych uczuć. Gokū również nie będzie mógł tego zrobić. Nie pozwolę mu. Jednak czy to było teraz istotne? Chciałam żyć, ale przede wszystkim pragnęłam tego dla innych. Przez te lata przywiązałam się do naprawdę wielu osób. Tam, po drugiej stronie mieliśmy marne szanse, by się spotkać ponownie. Nie mogłam myśleć jedynie o sobie. Do tej pory zawsze to robiłam. Byłam tylko ja. Teraz wszystko się zmieniło. Upuściłam nieco powietrza z płuc.

— Jestem gotowa poświęcić swoje życie dla innych — wyznałam po dłuższej przerwie. — Choć raz zrobię, co zrobić należy.

Syn Bardocka zrobił wielkie oczy. Czy właśnie zaskoczyłam go swoją decyzją? Jak widać. Sama byłam zdumiona, ale właśnie teraz, jak nigdy byłam pewna tego, co czynię. Jeszcze nigdy nie stałam ponad sobą i swoimi potrzebami. Wszystko odeszło na bok. Chciałam być w tej chwili prawdziwą bohaterką, jaką zawsze był Gohan. Całkowicie bezinteresownie pomagał innym. Nie liczyło się, co powiedzą inni i czy nie rezygnuje z samego siebie; Obcy zawsze byli ważniejsi, liczyła się potrzeba czynienia dobra, ratowania tych, którzy sami zrobić tego nie mogą. I może w tej chwili postradałam rozum... Tym bardziej potrzebowałam zrobić to jak najszybciej. Nim zmienię zdanie.

— Tyś chyba na łeb upadła! — książę nie chciał zaakceptować tej decyzji.

— Możliwe, kto wie? — wzruszyłam ramionami. — Nie interesuje mnie twoje zdanie.

Saiyanin warknął na tę uwagę. Miałam to w nosie. Z takim podejściem mógł wcale nie wracać. Za chwilę tuż nad jego głową przeleciała kula KI, którą bez problemu uniknęłam. Buu miał dość naszych rozmów. Postanowił zaatakować. Z rozczapierzonych palców wystrzeliwał pociski, jakby chciał rozgonić całe towarzystwo. Albo się do tego nie przyłożył, albo było nas za dużo. Stwór wyminął nas jak torpeda, zaraz jednak zawrócił z kolejną porcją niezliczonej ilości kikōh. Musieliśmy uciekać w popłochu, jeśli nie chcieliśmy oberwać.

Skały się waliły, a nasz wróg zaciekle atakował coraz to ciekawszymi pociskami. Kule, okręgi, dyski... Co jeszcze miał w zanadrzu? Cokolwiek to było, rozjuszyliśmy go, a może wręcz przeciwnie? Zanudziliśmy swoją niekończącą się kłótnią? Kikōhy wybuchały jedna po drugiej, a każdy z nas usiłował nie znaleźć się w polu rażenia. Gokū wraz z Kenzuranem wystrzelili swoje pociski w odpowiedzi na atak. Niestety nie byli w stanie odeprzeć wszystkiego. Musieli uciekać.

Nastąpiła potężna eksplozja. Ziemia drżała, a Majin śmiał się jak szalony. Książę znalazł się w moim zasięgu, co postanowiłam wykorzystać. Kilkoma zwinnymi susami znalazłam się obok, mając zamiar dokończyć rozmowę. Chciałam, by wiedział, dlaczego to robię. Mimo wszystko nie mógł mieć mi tego za złe. Chciałam wiedzieć, że się na to w jakimś stopniu godzi, nawet jeśli jeszcze kilka chwil temu krzyczałam, że nie interesuje mnie jego zdanie. Miałam w końcu przestać istnieć.

—  Gokū uratował mi życie! Chcę pomóc, a to jedyne rozwiązanie! Gdyby nie on nie mielibyśmy szans ze sobą teraz rozmawiać. Jesteś cholernie niesprawiedliwy! — wykrzyczałam bratu w twarz. — Nie wiesz, co się działo, gdy się wysadziłeś! Ile poświęcił dla tamtych smarkaczy, zmarnował swoją energię i wraz z tym przepustkę w świecie żywych! Ocalił nie tylko twoje dziecko, ale i smoczy radar, a także tę przeklętą stolicę, którą nazwaliśmy domem.

Wykrzykując to wszystko, wróciły bolesne wspomnienia, odczucia; Gniew, strach, rozpacz, brak kontroli nad czymkolwiek. Słowa próbowały stanąć w gardle, ale milczeć nie mogłam. Łzy stanęły w mych oczach, ale jak szybko się pojawiły, tak szybko usiłowałam je ukryć. Teraz chodziło o coś więcej niż własny komfort. Zresztą nigdy nie było dobrze, dlaczego więc miałam oczekiwać, że będę miała wszystko, o czym śniłam? Nauczyłam się ostatnio, że życie należało brać takim, jakie było, bo nie można było dostać tego, czego pragnęliśmy najbardziej. Takie rzeczy nie były osiągalne, a jeśli tak, to za okrutną cenę. Może moją decyzję kiedyś też czekała nagroda?

Książę milczał jak zaklęty. Nie wiedziałam, jak miałam odczytać jego twarz. Był zły czy przerażony? A może zupełnie co innego chodziło po jego głowie? Dla mnie w tej chwili liczyło się to, by pojął tok mojego rozumowania, nawet jeśli jego zdaniem byłam w błędzie. On już się poświęcił i nic nam z tego nie przyszło, tym razem ja miałam swoją szansę i widziałam w niej światełko.

— Już dość się napatrzyłam, jak po kolei wszyscy przechodzicie w niebyt — wyrzuciłam z siebie, prawie się łamiąc. — Mam dość! Rozumiesz?! Straciłam wszystko! Ponownie!

— Mam to gdzieś — warknął, jakby nic sobie z tego nie robił.

Nie ruszało go, że po prostu przestaniemy istnieć? Że ta słowna potyczka prowadzi nas ku zagładzie? Najważniejsze było to, że jego duma została upokorzona? Zacisnęłam szczękę, będąc jednocześnie wściekłą i załamaną.

— Wstyd mi za ciebie, bracie — wyznałam cicho. — Śmierć Bulmy i Trunksa najwidoczniej nic dla ciebie nie znaczą.

Po raz pierwszy spojrzał na mnie z przestrachem. Czy do tej pory był pewien, że żyją? Gdzie on się uchował w tych zaświatach, skoro wiedział o przemianie Gokū, a o tym, iż jego rodzina odeszła w niebyt już nie?

— Dobrze słyszałeś. Buu zamienił Bulmę w czekoladę! Trunksa wchłonął i teraz korzysta z jego mocy! Ja także miałam podzielić ich los. Kenzuran mnie uchronili przed tym...

Dość już tych sentymentów. Nie chciał słuchać? Nie musiał. Miałam plany i nie mogłam z nich teraz rezygnować. Choćby właśnie dla jego najbliższych. Również i moją rodzinę. Odepchnęłam jedną ze skał, która stała mi na drodze, a następnie kilkoma susami dosięgnęłam swego celu. Son Gokū był obdrapany, ponownie w swoim normalnym wyglądzie. Musiał porządnie oberwać w tym deszczu pocisków.

— Uratujmy ich, proszę! — wyszeptałam do Saiyanina, gdy zjawiłam się tuż przed nim. — Nasz czas już się skończył.

Patrzyłam mu głęboko w oczy, uprzednio łapiąc za poły pomarańczowego kombinezonu. Tylko on był w stanie to zrozumieć. Nikt inny nie widział tak wiele śmierci bliskich. Dostał szansę ocalić świat i musiałam mu w tym pomóc. Wybawił mnie, a teraz mogłam się odwdzięczyć, ratując całą resztę. To była nasza ostatnia szansa. Zbyt długo zwodziliśmy los, by otrzymać jeszcze jakąkolwiek szansę.

Mężczyzna z poważną miną przytaknął mi, a następnie w milczeniu wyciągnął dłoń z artefaktem ku mnie. Maleńki owalny, złoty klejnot błyszczał w powoli schodzącemu ku horyzontowi słońcu. Uniosłam swą zaciśniętą pięść na znak, iż czas zająć się potworem, a następnie otworzyłam ją pozwalając wojownikowi złożyć na niej błyskotkę. W przeciwieństwie do Mandarkery nie emanował energią. Aż dziwnym było wierzyć, iż potrafił połączyć dwa życia w jedno. Za chwilę miałam się o tym przekonać.

— Słuchaj mnie bardzo uważnie. Przyczep swój kolczyk w przeciwne ucho niż ja, czyli do prawego — wskazał palcem — bardzo ważne jest też, byś zachowała swoją naturalną postać. Świat ci tego nie zapomni. Kiedy będziesz gotowa, zejdź z przemiany.

Zanotowałam tę uwagę, biorąc ostatni wdech przed odejściem. Przytaknęłam mu bez słowa. To był ten moment, w którym poczułam się, chociaż odrobinę ważna. Choć na chwilę. Byłam przerażona tym, co nadejdzie, a jednak zdawałam sobie sprawę, iż było to jedyne wyjście. Nie pozostało nam już kompletnie nic. Saiyanie nie zamierzali pomagać. O ile Kenzurana byłam w stanie zrozumieć, miał swoją misję i nie mógł utknąć z Kakarottem w jednym ciele na zawsze i to w zupełnie obcym świecie, to Vegety już nie. Zawsze uważałam, że miał go za swego przyjaciela. Może i rywalizowali, ale ostatecznie to on pokazał mu, że nie musi więcej być tym draniem z kosmosu, którego wykreowały Changelingowe bestie.

Wyczułam zagrożenie, a mina Gokū to potwierdziła. Buu nie tylko wystrzelił ogromnych rozmiarów pocisk, ale i mknął ku nam. Zacisnęłam kolczyk w pięści na tyle delikatnie by go nie uszkodzić, a zarazem tak mocno by go nie stracić.

Potwór nie zamierzał nam umożliwić scalenia. Wykrzykiwał to z taką zaciekłością, jakby stwierdził, że możemy mu zagrozić. Tym bardziej byłam przekonana do słuszności swej decyzji. Uskoczyłam, pospiesznie ukrywając artefakt pod górną częścią pancerza. Nie mając zamiaru się dać kolejny raz zmiażdżyć, wskoczyłam na najwyższe obroty. Jak tylko Majin znalazł się plecami do mnie, skumulowałam szkarłatny pocisk i wycelowałam.

— Przydajcie się na coś! — warknęłam, spoglądając na opieszałych Saiyan. — Zajmijcie tego cholernego natręta!

Unioslam ręce ku niebu, kolejny raz formując KI. Miałam zamiar odsunąć intruza jak najdalej od siebie. Mieliśmy niedokończone porachunki, więc jak nic obrał sobie mnie za cel. Zwłaszcza kiedy postanowiłam połączyć siły z wieloletnim rywalem brata, najjaśniejszego obrońcę tej planety.

Wystrzeliłam. Pospiesznie odnalazłam wzrokiem Gokū, a następnie kiwnęłam głową gdzieś za siebie. Miałam nadzieję, że odczyta moją wiadomość. Musiałam ulotnić się nieco w tył, a on za pomocą szybkiej transmisji miałby do mnie dołączyć.

Jak zaplanowałam, tak też uczyniłam. Oddaliłam się od zebranych w momencie, gdy nastąpiła eksplozja. Ktoś zaczął ostrzeliwać miejsce, w którym ostatnio był widziany stwór. Wreszcie mężczyźni zaczęli robić to, co do nich należało. Nim jednak uzyskałam satysfakcjonującą odległość, usłyszałam krzyk:

— Saro, uważaj! Tuż za tobą!


Nie miałam pojęcia, do kogo należał, to nie było teraz istotne. Odwróciłam się, a moim oczom ukazały się różowe pociski, które jak na komendę usiłowały mnie dosięgnąć. Nie powiem, zaskoczyły mnie. Nie było momentu na ucieczkę. Wzmocniłam organizm, jak dalece pozwalał czas, a następnie podmuchem KI wyrzuconym z ciała odbiłam śmiercionośne kule. Ani myślałam o rezygnacji. Buu się wystraszył. Najwyraźniej potrafił liczyć i choć niejednokrotnie przedstawiał się jako niedościgniony, nie godził się na nasz plan. Zwinął się w kłębek i gnał jak na złamanie karku prosto na mnie. Już widziałam tę technikę; Zniszczył nią pałac Dendego. Będąc gotowa, wyczekiwałam odpowiedniego momentu. Nie miałam zamiaru robić za podrzędną kulę do kręgli. Gdy tylko pojawił się kilkanaście sekund przede mną, wyciągnęłam przed siebie ręce, by powstrzymać go. Byłam zdumiona siłą, z jaką natarł. Nie mogłam utrzymać pozycji i nieco osunęłam się w tył. Odsunął się i rzucił się ku mnie ponownie. I znowu i raz jeszcze. Co on chciał zrobić?

Walił we mnie jak w mur, który trzeba rozwalić, by przedrzeć się, w głąb budowli. Za każdym razem czynił to z większą siłą. Chociaż byłam w kiepskiej pozycji, to w głębi się radowałam. Buu w końcu się nas obawiał. Ostatni raz było tak, gdy pojawił się Gohan, potem brał, wszystko jak leci, bo spodobało mu się terroryzowanie nas i sam fakt, iż ubolewamy podczas utraty przyjaciół i rodziny. Zdążył już nas dobrze poznać, a wchłonięci mu w tym pomagali. Byłam przyjaciółką Son Gohana i to był zapewne jeden z powodów, dla których tak zaciekle ze mną walczył. Czerpał satysfakcję z tego.

Kolejne cofnięcie i kolejny atak. Tym razem siła była tak potężna, że poczułam płomienie na dłoniach. Odruchowo je cofnęłam, to był błąd. Sama nie wiedziałam, jak to się stało. Powinnam była wytrzymać to za wszelką cenę. Stało się jednak inaczej. Buu uderzył we mnie z impetem, posyłając w suche, ziemiste podłoże. Wpadłam w nie z tak dużą siłą, że chwilę zajęło mi wygramolenie się. Nawet tego nie zdążyłam uczynić, a już nad sobą widziałam drania z perfidnym uśmiechem.

— Podobno panie przodem! — zarechotał, wymierzając siarczysty kopniak w mą twarz.

Mało brakowało, a ukręciłby mi łeb! Na samą myśl się wściekłam. Tak niewiele dzieliło mnie od fuzji... Musiałam coś uczynić, by mnie wreszcie zostawił. Miał do wyboru także innych, a jednak upatrzył sobie mnie. Tak... Krzykaczka... W tej chwili żałowałam, że byłam tak porywczą nastolatką.

Majin pojawił się nade mną kolejny dziś raz. W oczach stanęło mi zupełnie niedawne wspomnienie porażki. W momencie uświadomiłam sobie, że straciłam formę. Gokū jednak wspominał, iż to bardzo ważny element przemiany. Czy to była zatem ta chwila? Jeśli kolczyki miały bezkresny zasięg, to mogłam to zaraz uczynić, o ile ten przeklęty stwór mi w tym nie przeszkodzi. O ile go miały. Nikt nie powiedział, z jak daleka można z nich korzystać.

— Coś mi ta scena przypomina — rzekł z powagą Buu. — Tobie też, czy może masz problemy z pamięcią?

A to gnida! Nie miałam żadnych!

— Spierdalaj! — warknęłam, szczerząc kły.

Do tej pory czułam w głowie ból zmiażdżonej kości, która cudem nie przebiła skóry, ból pękniętej krtani i śmierć w oczach. Nie byłam ani ślepa, ani też obojętna na minione wydarzenia, nawet jeśli Dende magicznie je usunął.

Majin Buu rubasznie się zaśmiał, kolejny raz pokazując światu, że ma nad wszystkim władzę. Sytuacja jednak była zgoła inna. Nie byłam zmasakrowana, a on nie mógł przewidzieć w pełni mojego kolejnego ruchu. Jeszcze nie przegrałam!

Usiłując coś wskórać za pomocą nóg i sprężystego ruchu przypominającego łuk powstałam, stając oko w oko z przeciwnikiem. Przywdziałam jego maskę — pewność siebie przede wszystkim.

— Bez względu na wynik i tak kiedyś spotkamy się w piekle — wycedziłam. — Mam nadzieję, że nie będę musiała długo na ciebie czekać. Nie jesteś wirtuozem walki, a zwykłym głupkiem, któremu udało się zdobyć nieco wiedzy o nas.

Musiałam mocno urazić go swoją wypowiedzią, gdyż w pośpiechu owinął mą szyję swoją górną kończyną, którą nie tak dawno wchłonął Gohana. Urazić go było znacznie łatwiej niż księcia Saiyan. Nie lubił, gdy z niego drwiono. Uniósł mnie na wysokość swych oczu. Był wściekły. Nie czekał na żadną reakcję. Począł okładać mój brzuch niczym wór treningowy. Po raz kolejny byłam w potrzasku. W tej chwili nie potrafiłam skupić się na energii drzemiącej w głębi, by się uwolnić. Każdorazowo pięść trafiająca w moje ciało odbierała mi dech, powodowała potworny ból, a także sprawiała, że na moment zapominałam oddychać.

Wytrzymaj, wytrzymaj, wytrzymaj... Zaciśnij powieki, weź wdech między ciosami, o ile zdołasz i nie poddawaj się. Masz misję! Gokū na ciebie liczy! Świat... nawet on, chociaż nigdy nie poprosi...

Kolejny cios i kolejny. Po nich nastąpiła zmiana, oberwałam w twarz z taką mocą, że gumowata narośl na głowie demona straciła chwyt, a ja zupełnie oszołomiona wylądowałam gdzieś w gruzowisku skalnym. Potwornie rozbolała mnie od tego głowa. Dostałam takich zawrotów, że nie byłam w stanie się wykaraskać z tego. Cały świat wirował.

— Żyjesz? — zadzwoniło w mych uszach.

Przed oczami miałam nicość tańczącą z kolorowymi fluidami. Cokolwiek się działo, nie miałam świadomości czy upłynęła minuta, godzina, a może i doba. Buu skutecznie pozbawił mnie orientacji. W głowie wciąż krążył helikopter. Może to oznaczało, że tylko na moment utraciłam świadomość?

— Vegeta? — wyszeptałam w amoku.

Ktoś pochwycił mnie za rękę, w okolicy ramienia i silnym szarpnięciem wyciągnął z gruzowiska. Miałam zamknięte oczy i zupełnie rozstrojone zmysły. Nie byłam pewna czy powinnam dziękować. To zawsze mógł być Buu. On uwielbiał pastwić się nad ofiarą, a ja zdążyłam mu tego dnia kilkukrotnie nadepnąć na odcisk. Właśnie zdałam sobie sprawę, że wciąż był ten sam dzień, w którym wyszłam z komnaty wysoko nad chmurami. To była druga najdłuższa doba w tym tygodniu (pomijając pół roku we wcześniej wspomnianym miejscu). Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że te sześć miesięcy było błahostką. Samotność, strata bliskich i użalanie się nad sobą mimo rozciągnięcia w czasie było niczym w porównaniu z cholernie intensywnym i nieprzewidywalnym jednym dniem. Pierwszym był ten rozpoczynający turniej; było trochę sensacji, masa emocji, szalona wersja księcia, a później poznanie Kenzurana i tego cholernego potwora. Czy miało to związek z Majinem, który potrafił się rozciągać bez żadnych limitów? Chyba postradałam zmysły.

Uderzenie z otwartej dłoni przywróciło mnie na Ziemię. Po rozwarciu oczu zrozumiałam, że demonowi dalece było do księcia Kosmicznych Wojowników. Moje przypuszczenia okazały się trafne.

— Wzięłam cię za kogoś innego — spróbowałam zażartować. — W ogóle nie jesteście do siebie podobni, chociaż więzisz w sobie jego syna.

Postanowiłam go jakoś zagadać. Może któryś z tu obecnych Saiyan spróbowałoby mnie odbić. Jeżeli zależało im na pokonaniu stwora winni umożliwić mi scalenie. Na razie byłam skazana jedynie na siebie. Głupi uśmiech, a już różowy krzywił się, patrząc w moje oczy. Odrzucił mnie przed siebie, mój tył i obserwował, jak upadam. Zakrztusiłam się śliną. Bawiło go, iż byłam względem niego słaba. A jeszcze kiedyś mogłam z nim konkurować. Na pewno wtedy, kiedy mój brat postanowił się zabić. Gdybym wówczas mu nie pozwoliła na to... Czy moglibyśmy ramię w ramię powstrzymać to zło? Możliwe, że tak właśnie było. Schrzaniłam to już tamtego dnia.

Osuwając się na bok, dostrzegłam, że nadnaturalna Potara wypadła spod kombinezonu. W momencie struchlałam. Cokolwiek miało się wydarzyć, on nie mógł tego zobaczyć. To była nasza ostatnia nadzieja. Sparaliżowana nie byłam w stanie poruszyć choćby palcem. Spoglądałam na błyskotkę wielkimi ślepiami, jakby ta w magiczny sposób miała powrócić, tam skąd się wydostała. Buu wciąż był daleko. Przełknęłam ślinę, prosząc w duchu jedynego znanego mi opiekuna Ziemi o szansę. Musiałam sięgnąć świecidełka i jak najszybciej zaczepić go na płatek ucha. Niby tak niewiele, a jednak nie należało to do łatwych zadań.

Wyciągnęłam dłoń w nadziei, że długość ręki będzie wystarczająca. Niestety okazało się inaczej. Byłam zmuszona jak najszybciej dostać się do artefaktu. Obawiałam się, że złośliwy Buu mógłby go wykorzystać przeciwko nam. Gokū swój nosił na uchu. Co by się stało, gdyby Majin postanowił taki wpiąć w swoje? Jako ten silniejszy pochłonąłby wojownika, a nas czekałaby ostateczna zagłada. W najlepszym wypadku szybka. Możliwe, że wolałby wszystko przygotować w iście brutalny sposób i nim by nas ukatrupił, w pierwszej kolejności zamęczyłby, a my błagalibyśmy go o szybką śmierć. Uwielbiał walczyć, tak samo, jak Saiyanie. Różnica polegała na tym, że on był po prostu szalony i wszystko brał za świetną zabawę.

Musiałam osunąć się nieco by dosięgnąć kolczyka. Buu był zbyt blisko, więc nie było czasu na gierki. Rzuciłam się na świecidełko, wbijając sobie w biodro ostry kamień. Nie powstrzymało mnie to jednak przed złapaniem przedmiotu. W ułamku sekundy przed oczami dostrzegłam błysk — pocisk eksplodował mi niemal na twarzy. W ostatniej chwili skuliłam się w sobie zmuszona przyjąć kikōhę na siebie.

Nastąpił kolejny szalony ostrzał, a mnie pozostało liczyć na łut szczęścia, którego mogłam się już nie doczekać. Mój limit musiał się wyczerpać wraz z przeżyciem. Pękająca pod stopami ziemia zatrząsała się niebezpiecznie, utraciłam równowagę. Kurczowo zacisnęłam pięści, mocno przyciągając ręce do klatki piersiowej; Za nic nie mogłam stracić artefaktu. Szczelnie owinęłam w talii ogon. Szlag by tego Buu!

Starając się utrzymać nie tylko nogi, ale i resztki godności przesuwałam się do przodu w nadziei, że wykaraskam się z rumowiska, a ono nie stanie się moim grobowcem. Pociski świszczały, eksplozjom nie było końca. Jeżeli postanowili powstrzymać Majina, dlaczego nie poczekali, aż zejdę z terytorium ostrzału?! Banda imbecyli napakowana testosteronem!

Oberwałam w ramię zza pleców. Pod naciskiem uderzenia upadłam na kolano, a chwilę po tym ziemia się pode mną zarwała. Odbić się nie mogłam, ale lewitować już tak. Nieco zdezorientowana, a jednocześnie wściekła wzbiłam się, próbując przy tym ogarnąć wzrokiem teren. Nim rozeznałam się, kto z kim się tłucze w tym szaleństwie, oberwałam czymś twardym w plecy i potylicę, aż zaparło mi dech. Runęłam. Tak. Zdecydowanie passa mnie opuściła.

Coś walnęło w ziemię zaraz po mnie. Odkaszlnęłam, wygrzebując się z zapadliska. W tej chwili zorientowałam się, że Potara przepadła. Pobladłam, a w głowie mi zaszumiało. Dlaczego?! Dlaczego miałam takiego cholernego pecha?! Od razu padłam na kolana, gorączkowo przeszukując najbliższe otoczenie. On gdzieś tutaj musiał być. W panice zaczęłam szeptać do siebie, iż jak go nie znajdę, to zeświruje. Przecież miałam go w rękach!

W powietrzu nadal trwała walka. W tej chwili nie interesowało mnie kto z kim, byleby jak najdłużej to trwało i zęby nikt nie próbował celować w moją stronę. Musiałam odnaleźć ten przedmiot jak najszybciej.

— Tego szukasz? — usłyszałam cichy głos.

Struchlałam. W głowie kołatała mi myśl, by jak najszybciej spojrzeć, a zarazem obawiałam się tego. Nie rozpoznałam głosu i, prawdę mówiąc, mógł być to każdy i nie koniecznie z magicznym kolczykiem. Wreszcie odważyłam się unieść głowę, a gdy przed oczami zabłyszczał zloty kamień, zamarłam. Szlag! Przełknęłam ślinę, a następnie wstałam. Byłam zdumiona tym, że to Vegeta trzymał świecidełko. Miał gniewną minę, w dodatku był mocno pokiereszowany.

— O matko, to ty... — wyszeptałam z ulgą.

Wyciągnęłam dłoń z nadzieją, że od razu przekaże mi shiniańską biżuterię. Nic jednak takiego się nie wydarzyło. Wciąż stał ze swoją srogą miną i wyciągniętą ręką. Co on wyprawiał? Chyba nie zamierzał przeszkodzić mi w fuzji z Gokū?

— Oddaj mi to, Vegeta — rzekłam najsurowiej, jak potrafiłam. — To nie jest zabawne.

Milczał. Wpatrywał się we mnie z szaloną intensywnością. Jego sroga mina zdradzała niezadowolenie. Co tak naprawdę chodziło mu po głowie? Świat się walił, a on tylko wszystko utrudniał!

— Cholera jasna, Vegeta! Oddaj mi ten kolczyk! — warknęłam. — Nie ty będziesz decydował o mnie. Postanowiłam ratować świat, ciebie i twoją rodzinę! To moja sprawa z kim się połączę. Zaakceptuj to, bo zdania nie zmienię.

Mężczyzna prychnął, odwracając głowę. Jak zawsze się obrażał, kiedy było nie tak, jak sobie zaplanował. Nie wiedziałam, czego oczekiwał, przylatując tu z zaświatów, ale miałam to w nosie. W przeciwieństwie do niego, choć raz nie chciałam myśleć tylko o sobie, a on chciał mi to odebrać. Nie miał nade mną takiej władzy, bym mu uległa. Za chwilę jego spojrzenie wróciło i kolejny raz obejrzał przedmiot, a następnie spojrzał mi w oczy.  Miał kamienną twarz.

— Jesteś pewna?

— Jak tego, że tu stoję — odrzekłam szybko i stanowczo.

Wystawiłam rękę jeszcze bardziej na znak, że czas już na mnie. Uśmiechnęłam się do brata. Nie mógł zapamiętać mnie jako ponuraka. Nikt do tej decyzji mnie nie namawiał ani nie zmuszał. Pragnęłam zrozumienia z jego strony. Chciałam, by żył, by był, by miał rodzinę, której mnie w życiu bardzo zabrakło. By był lepszym ojcem niż ten, którego my mieliśmy. By Trunks miał ojca; Ten z przyszłości musiał się wychować bez staruszka.

Całkiem niedaleko nastąpiła eksplozja, ziemia się zatrzęsła, a tumany kurzu wzbiły się ku niebu. Z tego wszystkiego wynurzył się najgroźniejszy potwór wszech czasów. Leciał w zawrotnym tempie ku nam. Oznaczało to, że nie zamierzał odpuszczać. Serce zaczęło walić mi jak szalone, obawiałam się już najgorszego.

— Vegeta! Szybko! Dawaj tej przeklęty kolczyk!