15 lipca 2019

39. Rozterki

—    Wiesz ile zajmą przygotowania? – zbulwersował się saiyański naukowiec – To nie jest byle prośba!
—    Mamy przecież na to cztery dni. – przypomniałam mu wesoło – Na pewno coś wymyślisz.
—    Nie wiem czy to nie potrwa dłużej...
—    Przecież jesteś mózgowcem! – naciskałam, choć zdawałam sobie sprawę, iż nie wszystko musi być dla niego proste.
—    Masz w ogóle jakieś pojęcie o tym? – zapytał gniewnie – Wątpię, wiec proszę cię jeszcze po dobroci byś się nie wtrącała w moją prace.
—    Nie jestem majsterkowiczem –  wzruszyłam ramionami – tylko wojownikiem.
—    Więc jak na wojownika przystało nie mieszają się w rzeczy o których nie masz bladego pojęcia. – warknął.
Mężczyzna usiadł na krześle spoglądając w spękaną posadzkę. Był głęboko zamyślony, od razu było widać, że zależało mu na wykonaniu mojego planu. Nie mogąc zdzierżyć tej ciszy zaczęłam się rozglądać po ocalałym podziemnym laboratorium. W prawdzie było dużo mniejsze od tego, które posiadała Bulma we własnym domu, jednak były tu sprzęty zdecydowanie wyższej technologii. Ciężko westchnęłam zastanawiając się ile mi jeszcze przyjdzie tu zostać. Pragnęłam wrócić do swoich czasów i zacząć trenować ze swym bratem, a może i przygotować się na nadejście kolejnego wroga?
Nie wiedziałam, co z sobą począć w trakcie przygotowań . Laboratorium wprawiało mnie w zakłopotanie. Czułam się tu całkiem obco, z resztą jak na całej planecie.
—    A technologia Tsufuli? –  wypaliłam – Ocalało cokolwiek?
—    Że co?!
—    Przecież od nich wiesz dużo na temat tego wszystkiego.
—    Skąd wiesz dziecko o tej technologii? – zapytał z przerażeniem.
—    Wiem więcej niż ci się może zdawać. – na mojej buzi pojawił się cwaniacki uśmieszek – I nie mów o mnie dziecko.
Czarnooki wzruszył ramionami na tę uwagę po czym zaczął szukać czegoś w szafkach i półkach. Przekopywał dosłownie każdy zakamarek mrucząc coś pod nosem. Niestety nic nie znalazł, co by nadało się do mojego planu zlikwidowania Changelingów. Po długich rozmyślaniach zabrał mnie na drugi koniec starych granic królestwa, tam gdzie kiedyś zamieszkiwali Tsufule. Znajdowała się tam spora ruina. Ponoć było to laboratorium, jednak podczas walki zostało zniszczone przez jednego z Oozaru, który zaciekle usiłował bronić tego przybytku. Choć było to już po pełni, gdzie Freezer chciał być dwa kroki w przód, jednak nie wiedział o technice sztucznego księżyca. Z korzyścią dla nas.
Ja osobiście nigdy nie zapuszczałam się w te rejony, choćby ze względu na swój wtedy młody wiek. Weszliśmy ostrożnie do środka zgliszczy. Nie miałam pojęcia, po co mnie przyprowadził właśnie tu póki nie wskazał włazu pod moimi stopami.  Po odsunięciu resztek gruzu otworzyłam pokrywę po czym zeskoczyłam pierwsza, naukowiec zaraz za mną. Nawet nie miałam zamiaru pytać czego się mogłam spodziewać. Tyle rzeczy jeszcze nie wiedziałam o swojej planecie, a teraz miałam okazję ją choć odrobinę poznać. Była to jedyna i niepowtarzalna szansa. Rozbłysło się białe, ostre światło, które na krótką chwilę paliło oczy. Spojrzałam na Saiyana jednym z tych spojrzeń mówiących : Mogłeś mnie ostrzec!
—    Cudownie! Podziemne laboratorium! – byłam zdumiona, a za razem szczęśliwa – Zdaje się być w pełni sprawne.
—    Widzisz… – zamilkł na chwilę – Wszystko, co posiadamy znajduje się na tych projektach. – tu wskazał stos kartek pod ścianą – Ja je tylko udoskonalam. Wszystko kiedyś wynaleźli Tsufulianie, a to jest ich laboratorium, jedyne jakie ocalało tamtej nocy gdy chcieli nas wybić.
—    Jesteś oszustem?
—    Raczej realizatorem cudzych pomysłów. – wzruszył ramionami.
Przeszłam się po pomieszczeniu bacznie je lustrując. Faktycznie wyglądało nieco inaczej niż to, które widziałam na naszych rodzimych ziemiach. Część sprzętów było widać, że jest przestarzała. Kurz był wszędzie, w większości kilkucentymetrowy, oraz liczne pajęczyny, również pokryte pyłem co oznaczało, że dawno nikt tu nie zaglądał.
—    Czego tu szukamy? – zapytałam zniecierpliwiona.
—    Czegoś, co ci się przyda do wysadzenia 78. – odpowiedział pospiesznie wertując stertę pergaminów.
Długo nie musieliśmy szukać. Był plan jak wysadzić nasze, jeszcze wtedy nie duże królestwo. Tsufule pracowali nad naszą eksterminacją, chcieli się nas pozbyć jak zwykłych robali, a przecież wieki temu pozwolili osiąść na ich planecie wytyczając granice. Jednak to my ich przechytrzyliśmy i zagarnęliśmy całe Plant. Uważali, że nasze barbarzyństwo nie jest godne miana tak pięknej planety, że istoty mogące zmienić się w małpy są przeklęte, a przegonić się Saiyan od tak nie dało. Nienawidzili nas z całego serca. To wszystko było zapisane w dzienniku jakiegoś naukowca, który na szybko przewertowałam w ich podziemnym warsztacie naukowym. Pragnęli stworzyć świat doskonały i wysokorozwinięty. Po tym wydarzeniu na cześć i chwałę mego ojca nazwa została zmieniona właśnie na Vegetę.
Zabraliśmy plany do pracowni by bliżej się im przyjrzeć. To znaczy ja nie miałam, na co patrzeć, bo to i tak dla mnie była jedna wielka niewiadoma – nic bym nie zrozumiała.


Wróciłam do swojego niegdyś domu by sprawdzić jak przebiegają prace naprawcze. Od mojego wylotu oraz powrotu zrobili dość sporo. Wszyscy pracowali w pocie czoła byleby wrócić do poprzedniego życia. Mała Sara, co chwilę przeszkadzała Saiyanom przy stawianiu metalowych ścian i rusztowań. Zaśmiałam się w duchu na ten obraz. Ta dziewczynka miała w sobie sporo niespożytej energii. Kto by wtedy pomyślał, że ta mała istota przeistoczy się we mnie? Usiadłam na pobliskim głazie przyglądając się jej z zainteresowaniem i nostalgią. Te beztroskie harce wprawiły mnie w zadumę. Czy miała szansę być tą samą osobą co ja? Czy powinnam była w jakiś sposób ją nakierować by ćwiczyła i któregoś dnia osiągnęła mój obecny poziom? Czy w ogóle miała teraz jakieś szanse stać się mną? Tak wiele pytań było bez odpowiedzi i musiałam żyć z tą świadomością, że się nigdy nie dowiem.
W tym czasie, kiedy ona beztrosko biegała po królestwie, ja musiałam znosić śmierć rodziców i ludu oraz walczyć o przetrwanie na nie jednej planecie jak i w objęciach bestialskiego Dodorii, który za wszelką cenę chciał wyciągnąć ode mnie informację o moim pochodzeniu. Sama już nie wiedziałam czy jej zazdroszczę, czy jednak wybieram swój obecny stan rzeczy.
—    Któż cię do nas przysłał? – niespodziewanie zabrzmiał głos za moimi plecami.
Na jego dźwięk podskoczyłam łapiąc się w okolicy serca, zadudniło mi w piersi jak szalone. Tak bardzo skupiłam się na młodej Saiyance, że reszta świata przestała całkowicie istnieć. Spojrzałam na Saiyanina z olbrzymim zaskoczeniem. To był przecież mój dawny mistrz! Chciałam się do niego uśmiechnąć, jednak tego nie uczyniłam zachowując resztki samokontroli. Przecież nie miał pojęcia z kim rozmawiał.
—    Sama do was przyleciałam. – bąknęłam wracając wzrokiem do niesfornej dziewczynki.
—    Czy to bogowie cię zesłali?
—    Skądże. – wstałam tym razem spoglądając na Gartu – Jestem tu z własnej woli. Bogów żadnych nie spotkałam na swej drodze.
Mężczyzna patrzył na mnie z zainteresowaniem. Miałam wrażenie, że próbuje mnie z kimś porównać. Czyżby domyślał się, kim jestem, czy jednak byłam tylko jedną z wielu Saiyanek, które uczył walczyć? Po słowach jakie wypowiedziałam odeszłam zostawiając swego niegdyś mistrza samemu sobie z tylko jemu znanymi myślami. Nie chciałam przez przypadek wygadać się o sobie.
Wróciłam wreszcie do laboratorium by sprawdzić jak się mają przygotowania do niespodzianki dla rodziny Freezera. Nie mogłam wprost się doczekać. Mimo iż bardzo mi zależało by wrócić do swojego dawnego, sielaknowego życia nie potrafiłam nie myśleć o Ziemi i o Vegecie, którego tam zostawiłam. Czułam, że jednak w tamtym świecie jest moje miejsce. Cóż mogłam osiągnąć mieszkając w przeszłości? Raczej nie wiele. Na Ziemię w czasie w jakim się obecnie znajdowałam także nie miałam, po co lecieć. Son Gohan miał tylko cztery lata, a cała reszta nawet nie była tak silna jak choćby ja teraz.
Za jakiś czas miał odbyć się ich lot na Namek po kryształowe kule do wskrzeszenia przyjaciół. Mieli nie spotkać tym razem tam Freezera ani jego bestialskiej armii. Nameczanie nie mogli już zaznać cierpienia, a jedyna osoba, która będzie przeciwko ziemianom to mój brat, w dodatku nie pozna Bulmy... A przynajmniej nie będzie mieć powodów by chcieć ją znać. Na to ostatnie zesztywniałam. Jeśli miało się to tak skończyć to nigdy nie narodziłby się Trunks. Może gdybym go nie poznała miałabym w nosie tę zmianę? Teraz sprawiało to, iż czułam się winna. I powinnam. Zaczęłam więc się zastanawiać czy dobrze postąpiłam zmieniając bieg historii. Co zmieni się na lepsze, a co ulegnie zatraceniu? Może jednak popełniłam ogromny błąd? Czy nie powinnam była ingerować w coś, co bolało mnie całe życie? Biłam się z tą myślą tak długo, że aż rozbolała mnie głowa. Chwyciłam się za nią kucając i zaciskając mocno powieki. Ból wzrastał z każdą chwilą, gdy próbowałam o czymkolwiek rozprawiać. 
—    Idź się połóż. – nakazał Bardock, który znikąd się przede mną pojawił – Jesteś blada, dziewczyno.
—    Nic mi nie jest! – wycedziłam.
—    Przecież widzę. – nie dawał za wygraną – Nic tu po tobie w tym stanie.
—    To tylko ból… – cicho dodałam masując skronie – Ból głowy, nic poza tym.
Podniosłam się by pokazać, że nic mi takiego nie dolega, jednak było tylko gorzej. Nastąpiły zawroty głowy, przed oczami zrobiło się ciemno, a potem poczułam jak upadam i uderzam tyłem głowy w twarde podłoże. Dlaczego? Co było powodem tych dziwnych dolegliwości? Kiedy otworzyłam oczy leżałam na zimnym, metalowym łóżku w laboratorium, do którego zmierzałam. Ból w czaszce ustał, zupełnie jakby ktoś wypowiedział życzenie Boskiemu Smokowi, aby dolegliwości prysnęły niczym bańka mydlana. Czarnowłosy mężczyzna siedział przy stole coś przeglądając i od czasu do czasu zaglądając do sterty papierów i wzorców, które wziął wcześniej naukowiec z opuszczonego laboratorium Tsufuli. Po chichu podniosłam się i podeszłam do niego zaglądając na kartki przez ramię.
—    Coś się stało? – szepnęłam przecierając oczy od ostrego światła.
—    O, wreszcie wstałaś. – nie przerywał pracy – Zemdlałaś od tego bólu, a niby nic ci nie dolegało.
—    Długo spałam? – zapytałam drapiąc się po głowie nie kryjąc zmieszania.
—    Jakieś dwie, może trzy godziny. – odpowiedział.
—    Dużo wam jeszcze zostało pracy? – zadałam kolejne pytanie by zmienić temat.
Porobił coś jeszcze przez chwilę nie odpowiadając, a jedynie spoglądając do planów, po czym oznajmił, że praca jest skończona, a jego przyjaciel – szalony doktorek wykonał kawał dobrej roboty. Pole rażenia bomby, która miała zostać zamontowana na stacji Kosmicznej Organizacji zostało zwiększone stukrotnie. Czy to miało wystarczyć? Zapewne tak. Nie byłam w tym dobra więc musiałam uwierzyć na słowo. Zebraliśmy sprzęt, po czym zapakowaliśmy go do kapsuły i obraliśmy kurs. Niestety nasze pojazdy kosmiczne były małe, więc ekwipunek musiał lecieć osobno, zaraz za nami. Żałowałam, że nie zabrałam ze stacji szybszego i większego pojazdu, który w tym momencie byłby nieoceniony.
—    Zastanawiam się czy dobrze robimy. – odezwałam się nagle, raczej do siebie.
Sam wydźwięk słów wydał mi się absurdalny. Kto by nie chciał zlikwidować największej szajki w kosmosie? W dodatku w ten sposób?
—    Czemu tak uważasz? – zapytał Bardock. – Chyba nie powiesz, że żal ci tych kreatur?
—    Ależ skąd! – zawołałam z oburzeniem.
Porozumiewaliśmy się przez komunikatory. On nie rozumiał moich rozterek. Nie wiedział z czym wiąże się zmiana czasu. Może nawet dobrze? Usadowiłam się wygodniej w fotelu pojazdu głośno przy tym wzdychając. Wyłączyłam intercom spoglądając tempo w czarną otchłań wielkiego kosmosu. Cały entuzjazm gdzieś uleciał.
—    Powinniście byli umrzeć. – wydukałam cicho, tak że ledwie sama to słyszałam – Nie powinnam była zmieniać przeszłości. To nie ja powinnam zabić Freezera tylko...
—    Jakiej przeszłości? – nieoczekiwanie usłyszałam głos wydobywający się z głośników kokpitu.
Zesztywniałam momentalnie. Byłam pewna, że wyłączyłam ten cholerny komunikator! Poczułam spływającą kroplę potu po plecach, zupełnie jakbym ponownie była na przesłuchaniu u obleśnego, różowego oprawcy. Co miałam odpowiedzieć? Prawdę, czy skłamać?
—    Nie ważne, głośno myślę. – po dłuższej chwili odpowiedziałam – Nie twój interes, nie twoje zmartwienie. Mamy misję do wykonania.
Nastała cisza. Jedynie, co było słychać to silnik kapsuły, która zmierzała w stronę planety numer 78. Czy moje rozterki były słuszne? Czy powinnam była przemyśleć to wszystko zanim ruszyłam w podróż?  Myślałam, że będę radowała się każdą sekundą, w której pomyślałam o ratowaniu swojej przeszłości. Nie wiedziałam chyba jeszcze, czego tak naprawdę oczekiwałam od samej siebie i nie sądziłam, że ingerencja w czas jest tak bardzo trudnym przedsięwzięciem. Czy to były wyrzuty sumienia?