10 maja 2020

50. Zemsta cz.VIII – Sąd ostateczny


—       Co taki wojownik jak ty może mi zrobić? – prychnął prześmiewczo Cooler – Ty jesteś tym Saiyanem, przed którym mnie tak ostrzegano? Twoja rasa nie dorasta mi do pięt. 
Po tych słowach Changeling splunął pod nogi lekceważąco spoglądając na mężczyznę. Może i nieco oberwał od Vegety, ale ostatecznie to on wygrał i miał się całkiem nieźle. Tym razem nie zamierzał czekać na okazje do przegranej, tylko od razu roznieść delikwenta. 
—       Nie wiem co ci mówiono o mnie i gdzie – wzruszył ramionami mężczyzna w pomarańczowym gi – Te komputerowe ocenianie siły ciosu wojownika jest bardzo mylne. Zapewniam cię. 
—       Również i o tym zostałem poinformowany, przed śmiercią kogoś bardzo podobnego do ciebie. 
—       Zabiłeś kogoś podobnego do... Mnie? – zdziwił się Saiyanin. 
Changeling przebiegle spojrzał na przeciwnika. Uwielbiał, gdy jego ofiary cierpiany po utracie kogoś bliskiego, ale zdawało się, że on nie wiedział o kim mowa, mimo to Son Goku gniewnie wpatrywał się w pozaziemskiego potwora. Zastanawiał się ile niewinnych istot zostało zabitych z ręki jaszczura. Jak w ogóle można być tak okrutnym, nie mieć krzty współczucia do nikogo? Jak można zadawać tyle bólu? Jak to jest możliwe, że tyle serc potrafi być tak bezlitosnych i z zimną krwią likwidują dosłownie wszystko!? Czy to sprawa siły? Chyba tak, na ogół źli byli silni i bogaci. Oni mając władzę ją całkowicie wykorzystywali. 
—      Czyli nie wiesz o kim mowa? A on zdawał się wiedzieć o kim mówi – zamyślił się jaszczur – Choć ta mała szczeniara zapewniała go, że ty nie pozwolisz mi zapanować nad światem. 
—       Jaka? O kim ty mówisz? 
—       Nie rób ze mnie idioty! 
Cooler zdenerwował się porządnie. Doskonale pamiętał dzień, w którym mała dziewczynka oświadczyła mu, iż jego młodszy brat nie żyje i jego także czeka taki sam los. Wybuch 78 także źle wspominał. Dopiero po długich rehabilitacjach i poważnych operacjach wytropił Bardocka stacjonującego na jednej z planet i wyciągnął z niego wszystko torturami, a następnie go unicestwił. Już drugi Saiyan tego dnia twierdził, że nie zna mordercy jego rodziny. 
—       Czyli... Ta smarkula jednak jest z przyszłości…? 
Changeling nie mógł uwierzyć, że ten stek bzdur wydumanych przez konającego małpiszona były jak najbardziej prawdziwe! Dzieciak z przyszłości, takie nie realne, a jednak tak wiele na to wskazywało. 
—       Z przyszłości? Nie znam nikogo z przyszłości – mężczyzna czuł się zakłopotany. 
—       No tak… – zadumał się fioletowoskóry – To jest prawdopodobne. Zdaje się przyszłość, więc jej tu nie znajdę… 
—       Za pewne źle szukasz – przytaknął czarnowłosy – Pozostało ci tylko zmierzyć się ze mną.

**

Ostatnie krzyki dotąd przerażonych mieszkańców planety Ziemia ucichły. Najlepsi wojownicy, a za razem i jej obrońcy rozprawili się z przybyszami pochodzącymi z nieznanych regionów kosmosu, by na powrót zapanował pokój. Jedyną żyjącą zmorą, w dodatku najstraszniejszą był Cooler, ale oni nie mogli się z nim mierzyć. To były za wysokie progi, żaden Ziemianin nie miał z nim szans. Tylko on został do wyeliminowania, a to zadanie należało już tylko do Goku. Przyjaciele wierzyli w niego całym sercem i byli z nim myślami. Gdyby nie całkowity rozgardiasz polecieli by tam i dopingowali, ale ludzie poszkodowani ich potrzebowali. Zbyt dużo istot ucierpiało by teraz łechtać swoje podniebienia walką o losy świata. No, może zaraz po ukończeniu tychże akcji ratunkowych? 
—      Dobrze, że chłopcy zajęli się tymi pachołkami – westchnął Wszechmogący wycierając pot z czoła białą chusteczką – Dziwi mnie jednak fakt, iż sam nie kiwnąłeś palcem, Szatanie Juniorze. 
—      Mmmm… – mruknął obojętnie – Nie mam zamiaru brudzić sobie rąk. 
Po ataku Vegety i Nappy i jego śmierci poprzez zasłonięcie małego Gohana wolał unikać takich sytuacji. Za bardzo zbliżył się do tego dzieciaka, a wcale przecież nie chciał! Ten smarkacz sprawiał, że miękł w oczach. Bycie tym złym bardziej mu leżało. To był ten właściwy powód, ale nie chciał go nawet wyznawać samemu sobie, więc milczał mając nadzieję, iż stary Nameczanin nie będzie drążył tego tematu głębiej. Wystarczyło, że potrafił wejść do jego głowy. 
Obaj zieloni kosmici stali na skraju Rajskiego Pałacu i obserwowali głównie w ciszy mieszkańców. Można by rzec, że nowa era zbliżała się wielkimi krokami. Miały przecież nastąpić ogromne zmiany. Opiekun tej Błękitnej planety czuł to w starych kościach. Coś wisiało w powietrzu. 
—      Zastanawiam się nad tym, co powiedział ten cały Cooler – bąknął cicho Kami. 
—      Masz na myśli tego tajemniczego Saiyana? 
—      Owszem. 
—      Co w tym zastanawiającego? Nie rozumiem? – z resztą wiele razy nie rozumiał swojej drugiej, lepszej połówki. 
—      Skąd się wzięła, skąd miała możliwość podróżowania w czasie i najważniejsze, dlaczego zmieniła swoją przeszłość? 
—      Na to pytanie na pewno ci nie odpowiem – wzruszył ramionami Nameczanin. 
—      I to mnie zasmuca – westchnął. 
Wszechmogący przeciągnął się rozprostowując tym samym swoje zmęczone kości. Ruszył wolnym krokiem w stronę sali medytacyjnej. Szatan stał tak jak stał, w głowie szumiały mu pytania starca, po chwili jednak do tych istniejących nasunęło się mu kolejne pytanie… Skąd to dziecko posiadało taką olbrzymią moc by zabić swojego wroga? Sam Vegeta, ich niegdyś oprawca nie zdołał pokonać jego brata, a energia, którą dzierżył powalała na kolana. On nie byłby w stanie nawet go drasnąć, a co dopiero pokonać. Wszystko było tak bardzo zastanawiające i tak wielce owiane tajemnicą. Czy w ogóle winni byli to wiedzieć? Zdaje się, że nie.

***

Słońce powoli chowało się za pobliskie góry. W powietrzu unosiła się bardzo napięta atmosfera zmieszana z pyłem zburzonych budynków. W prawdzie miały się tu rozegrać ostateczne akty w dziejach Ziemian, jednak fakt, iż większość ludzi nie miała o tym najmniejszego pojęcia zasmucał niejednego niedocenionego wojownika. Chociażby z jednego powodu… Kiedy Ziemia na powrót stawała się rajem, ludzie nawet o tym nie wiedzieli, ci, co widzieli zło może inaczej patrzyli na to wszystko co ich otaczało, lecz nie mieli pojęcia komu mają dziękować za życie. Zaś gdyby planeta została opanowana przez zło, chaos i bezprawie opanowałby każdy zakamarek. Przed nikim by się nie ukryła żądza okrucieństwa i tym razem tak mogło być. 
Obaj byli gotowi do walki. Zupełnie sami. Tu nikt i nic nie mógł im przeszkodzić. Jedynymi istotami, które obserwowały całą walkę były oddalone od miejsca zdarzenie spory kawałek wysoko w przestworzach. Gdyby jednak polecieć, to okazałoby się, że to nie jest tak daleko. Rajski pałac był bezpieczniejszym miejscem dla Nameczan do obserwacji. Tym gestem dali też pole do popisu wojownikom, wszak nikt im nie przeszkadzał, na nikogo nie trzeba było uważać. 
Pierwszy ruszył Changeling. Miał nieodpartą pokusę poznania możliwości tego młodego Saiyana. Chociaż poznać tę moc, której nie wykrył nikt, kiedy wysłali go na Ziemię. 
Czarnowłosy w ostatniej chwili uskoczył, po czym zaatakował. Walka wyglądała na wyrównaną, gdyby nie fakt, iż żaden nie wykorzystywał całej swojej mocy. Na co czekali? Son Goku skumulował w obu dłoniach potężny pocisk KI, który powalił Coolera na ziemię. Moc, którą poczuł była do prawdy zdumiewająca jak na ziemskie, saiyańskie dziecię. Kto by pomyślał, że dziecko niewykazujące żadnej zdolności do walki potrafi być tak potężne? Nie dość, że przewyższa oczekiwania to jeszcze jest silniejsze od niejednego, który uważał, iż jest w istocie miernotą. Czyżby komputery aż tak się pomyliły? Jak dotąd nigdy go nie zawiodły… Jaszczur podniósł się ociężale czując każde silne zadrapanie na swoim ciele. Pragnął poczuć lekką bryzę chłodnego powietrza, lecz te stało ociężale w miejscu siejąc wokoło tylko pył betonu u piasek. 
—      Jesteś dużo silniejszy niż ktokolwiek mógł to sobie wyobrazić - był pełen podziwu – Nawet udało ci się oszukać niezawodne komputery. Jak ty to robisz? 
Mężczyzna spojrzał na niego z zainteresowaniem. Nie był pewien, o co może chodzić tak przebiegłemu lisowi. Czuł, że musi mieć się na baczności, dobrze obserwować, a gęste pyłowe powietrze powoli to uniemożliwiało. Oczy zaczynały go piec. 
—       Pomyśl – pouczająco palcem – Gdybyś nie oszukał komputerów był byś w elicie wojowników pod władzą najsilniejszych ras. 
—      Masz na myśli siebie? – oburzył się – Twoim podwładnym? W życiu! 
Changeling roześmiał się. Nie wiedzieć, czemu, pochlebiało mu. Wzbił się w górę, tak by „stał” na wprost swojego przeciwnika. Czuł po kościach, że to jego najpoważniejsza walka w życiu, kto wie, może i ostatnia? Choć nie chciał przyznać parę razy przeszło mu to przez głowę. 
W miarę upływu czasu atmosfera robiła się napięta. Walka zaczynała się nazbyt przeciągać. Wyglądało, że to będzie się trwać w nieskończoność. Kiedy szala zwycięstwa przechylała na jednego, tempo walki nabierało takich obrotów, że nim się spostrzegł górujący, rolę się odmieniały. To wszystko zaczynało się robić nudne dla obu przeciwników. No bo ile tak można, co? 
—    W ten sposób nigdy nie rozstrzygniemy walki – dyszał niezadowolony Saiyanin. 
—      Też to zauważyłeś? – zakpił Cooler. 
Krajobraz wyglądał całkowicie inaczej niż przed paroma godzinami. Nie było tu żadnego śladu po jakiejkolwiek cywilizacji co zasmucało Son Goku, mimo że najbardziej na świecie kochał przyrodę, a nie betonowe osiedla. To fakt śmierci tak wielu wprawiała go w zatroskanie. W dodatku nie miał planu jak to wszystko rozegrać by ta walka nie zamieniła się w wieczność. Zapadł zmrok, lada chwila miało zrobić się ciemno, zaś potyczka byłaby już tylko tańcem niewidomych wojowników zdanych na własne instynkty. 
—      Jeśli tego nie załatwimy tu i teraz – zaczął młody mężczyzna. 
—      To co? – wpadł mu w słowo 
—      To walka będzie musiała poczekać. 
—    A to niby dlaczego? – zbulwersował się jednocześnie stwierdzając, iż Saiyana strach obleciał. 
—      Bo nic nie będziesz widzieć w tych ciemnościach! – krzyknął poirytowany – Nie ma tu światła, nie ma tu prądu!
Changeling chytrze spojrzał przez ramię gdzieś w dal uśmiechając się zarazem szyderczo. Odnosił wrażenie, że Son Goku ma w tym jakiś plan. Musiał się dowiedzieć jaki, winien pokonać tego człowieka, tego, który stanął mu na drodze do jego władzy. Władzy absolutnej.

Czyżbyś grał na zwłokę? przeszło mu przez myśl.

—     Boisz się ciemności? – zakpił po chwili – Czy może chcesz mieć przewagę? 
—      Ty, chyba jesteś głupszy niż myślałem! – oburzył się czarnowłosy – Nie sądzę byś miał wzrok sowy. Nie będziesz w stanie walczyć, gdy zapadnie noc! Ja, na pewno nie… 
—      Ty coś kręcisz Saiyanie, wy zawsze coś kombinujecie. Wystarczy was spuścić na chwilę z oczu a… 
—      ZROZUM! – mieszkaniec Ziemi wściekł się – Albo kończymy to teraz, albo… 
—      Albo co? – prychnął jaszczur. 
Brunet umilkł. Tak naprawdę to nie wiedział co może wydarzyć się w tych egipskich ciemnościach, które powoli nadchodziły. Gdyby mógł walkę przenieść do innego miejsca… Gdzieś, gdzie nikt nie ucierpi, a on będzie mógł walczyć swobodnie nawet w nocy. Tylko gdzie miał szukać takiego miejsca? Znaleźć coś takiego przecież graniczyło z cudem. Nie był doskonałym wojakiem nocnych odmętów. Zmysły to jedno, jednak wciąż najbardziej polegał na wzroku.

***

Nie tylko obrońca planety był podenerwowany faktem zbliżającej się ciemniej nocy. W dzienniku telewizyjnym nie podawano żadnej informacji na temat zwycięstwa Coolera, nie było też mowy o globalnym kataklizmie. Skoro Changeling jeszcze nie wygrał, a Son Goku nie wracał do domu, walka musiała toczyć się dalej. 
—      Pora zbierać się spać, synku – mruknęła kobieta wyłączając telewizor – Dwie godziny nauki i do spania, rozumiesz? 
Chociaż Chi-Chi była kłębkiem nerwów usiłowała sprawiać wrażenie spokojnej. Jak miała się zachować przy dziecku, które samo nie wiedziało co z sobą zrobić? Wiedziała jak bardzo kocha swego ojca, ona przecież też uważała, że jej mąż jest najważniejszą osobą w jej życiu, zaraz po swym dziecku. Chciała zachować pozory, wmawiać sobie, że wszystko jest w porządku, a ukochany wróci niebawem do domu i wszystko będzie jak dawniej. Zrobi wystawną kolację i położą się spać, albo lepiej, okażą sobie tyle czułości jakby faktycznie miał być to ich ostatni dzień razem. Cicho westchnęła i zdobyła się na delikatny uśmiech. Trzeba było grać dalej. Później będzie lamentować, za zamkniętymi drzwiami, z daleka od Son Gohana. 
Młody brunet nic nie mówiąc wstał z kanapy i pomaszerował na schody, do swojego pokoju. Był bardzo zawiedziony tym, że matka każe mu się uczyć, a gdzieś tam jego ojciec walczył w tym czasie o przetrwanie, o pokój na tej planecie. Kiedy zamknął za sobą drzwi niczym oparzony podskoczył do okna i je otworzył. Jego zmęczoną od popołudniowych wrażeń twarz otuliła ciepła bryza, zaczerpnął świeżego górskiego powietrza po czym bezszelestnie wyskoczył prze ramę na zewnątrz. 
—       Dziś nie mogę się uczyć, mamo – szepnął do siebie – Nie mogę.

***

Wymiana zdań między zielonoskórnymi kosmitami była jednomyślna, choć z natury byli sprzeczni – Son Goku nie może walczyć po zmroku. Nie jest przystosowany do walki w całkowitych ciemnościach. Mało tego, jego zasób energii zaczynał się powoli kończyć. Nie wspominając już o jaszczurze, ale nikt z nich nie był pewien, czy nie widzi po ciemku. To był jego atut, nie zdradzał niczego, było to doprawdy niepokojące. Ryzyko mogło pozbawić ich zwycięstwa, a przecież nie mogli sobie na to pozwolić. Kto ocaliłby tych Ziemian? Kto ocaliłby ich samych? 
—      Najgorsze jest to, że nie ma takiego miejsca, które mogłoby posłużyć im za arenę – zasmucił się Wszechmogący – Jak tak dalej pójdzie będziemy musieli liczyć na cudy. 
—      Jest jedno miejsce – wtrącił głucho Szatan. 
—      Niby gdzie? – zainteresował się starzec. 
Szatan Junior przeszedł się do krawędzi pałacu, chwilę wpatrywał się w przepaść po czym odszedł może na pięć kroków. W głowie kłębiły się miliony za i przeciw, a zwłaszcza te drugie, ale co innego im zostało? Nie byli w stanie zebrać nagle wszystkich siedem kul by następnie przyzwać Shenrona. 
—      Tutaj… – rzekł cicho, jakby tylko do siebie, jakby nie chciał przyznać, że to jego słowa.

***

Słońce prawie schowało się za horyzont. Lada chwila miała zacząć się noc, jakże wspaniale gwieździsta. Walka mogła być przesądzona, nikt z wojowników na Ziemi nie był w stanie bić się po zmroku z tego typu przeciwnikiem. Żadna żyjąca istota też nie wiedział czy sam Cooler był w stanie, ale równie dobrze mógł sobie poradzić i to doskonale. Był obcym gatunkiem na tej planecie, potrafił oddychać w próżni. Mogli być w pułapce! 
Gdyby tylko jakimś dziwnym trafem udało się postawić na nogi Vegetę obaj mogliby mieć duże szanse na pokonanie dość zmęczonego wroga. Magiczna fasolka Karina byłaby teraz zbawienna, a Goku jedyną jaką miał oddał swemu konającemu dziecku przed paroma godzinami. Nie żałował tego, to oczywiste, ale gdzieś tam z tyłu głowy tliła się gorycz, że nie po to ją miał. Gdyby ją miał byliby w stanie pokonać razem brata Freezera. Jednak nie było tutaj nikogo, kto mógłby mu teraz pomóc. Książę leżał gdzieś w zgliszczach przysypany po pas ziemią i pyłem, wciąż w bardzo kiepskim stanie. Potrzebował pomocy, a on nie mógł jej teraz mu udzielić, miał poważniejsze rzeczy na głowie – Changelinga. 
—      Już czas na twoją śmierć, Saiyanie – zaśmiał się stalowoskóry – Twoje chwile są policzone, a mnie już nie w smak się z tobą bawić. 
Po tych słowach jaszczur rzucił się na syna Bardocka jak na zwierzynę. Chciał skończyć tę walkę jak najszybciej. Przyleciał tu tylko po to by pomścić śmierć swoich bliskich. Może jego relacje z rodziną nie były tak dobre, jednak, kiedy ktoś zadzierał z jego krwią, zadzierał z nim samym. Wiedział, że któregoś dnia istoty podwładne Freezerowi i Koldowi zwrócą się przeciw niemu. Musiał temu zapobiec ostatecznie Nie było odwrotu, niestety władza ma też swoje minusy. Gdyby wcześniej wiedział, że tyle tu zabawi po prostu sprzątnąłby tę planetkę z powierzchni międzygwiezdnej. Nie byłoby problemu, nie byłoby nawet czego wspominać. Że też zachciało mu się jakieś durnej zemsty. Splunął przez ramię robiąc zgrabny unik przed kopniakiem ołowianych butów w ostatniej sekundzie, a następnie wystrzelił trzy pociski prosto w czarną czuprynę mężczyzny gdzieś tam w głowie licząc, że go jej pozbawi, w końcu nawet najczarniejsze charaktery miały poczucie humoru.

***

W Rajskim Pałacu Wszechmogący wytrwale odciągał Szatana od jego pomysłu. Rzekomo był to jedyny jego dobry pomysł na jaki wpadł by ratować planetę. Ojciec globu nie był w stanie się z tym pogodzić. Tu już nie chodziło o samą kondygnację, a świętość tego miejsca. Nie chciał by ponownie było splamione krwią niewinnych. Już raz pozwolił by stoczyła się tu walka między Son Gohanem, Kuririnem i Szatanem, a ich wrogiem z piekła rodem – Gargulcem. W sumie to nie było znowu tak dawno temu, do teraz nie mógł sobie wybaczyć, że on, Wszechmogący był jednym z opętanych przez piekielne gazy. Chodził nerwowo w te i we wte przy skraju terenu co rusz postukując swoją tęgą drewnianą laską wciąż szukając jakiegoś innego rozwiązania. Przecież nie mógł zgodzić się na wizję swej gorszej połówki. 
—      Spójrz! – zawołał młody Nameczanin tym samym wyrywając starca z rozmyślań – Ktoś się zbliża. 
—      Czego on szuka? – rzucił cichym pytaniem bardziej do siebie. 
Ten dzień choć się jeszcze nie skończył wciąż był pełen niewiadomych, w dodatku jakże zaskakujących. 
—      Sądzę, że niebawem się przekonamy – odparł Piccolo półgębkiem. 
Jemu bardziej się to nie podobało.

***

—       Czuję jakbym wieczność czekał na tę chwilę – przemówił Cooler – W końcu… 
Z sykiem wypuścił z ust ostatnie słowa. Był już zmęczony ciągłą walką. Nawet on, wielki wojownik, jedyny imperator mógł się przeforsować. Rany, które zdążyły się zasklepić, ponownie otworzyły się. Piekły go nie tylko urazy, ale i oczy. Jego wzrok… W ciemności co prawda nigdy nie był ślepy, ale od wybuchu na 78 stacji Kosmicznej Organizacji Handlu nie mógł już tak dobrze się bawić, jak przed tym feralnym zdarzeniem. Niewiele miał czasu by dokonać dzieła, wszak jego widzenie zaczynało być mocno upośledzone. Skumulował moc w obu dłoniach i ostatni raz spojrzał na Saiyana klęczącego tuż pod nim niczym robak, tak przynajmniej to zaplanował. Słabszy dyszał ciężko próbując nabrać w płuca jak najwięcej powietrza, a jednocześnie jak najmniej je sparzyć, gdyż każdy choćby najdrobniejszy haust palił żywym ogniem. Demon mrozu długo czekał na tę chwilę. Wreszcie mógł zakończyć ten cały śmieszny teatrzyk. Poruszył dłońmi tak delikatnie, by uwolnić pocisk. 
Niespodziewanie poczuł palącą energię na swoich plecach. Nie była może jakaś supermocna, jednak po jego wycieńczeniu czuł ból jaki mu zadała. Jego KI w dłoniach się rozproszyło, a Saiyanin, który miał dokonać żywota został oszczędzony. Przynajmniej na razie. Wściekły niczym osa obrócił się na pięcie, ale nikogo nie dostrzegł co go jeszcze bardziej rozjuszyło. 
—       Pokaż się! – warknął – Wyłaź tchórzu! 
Ku jego zdumieniu dostrzegł jedynie małego chłopca, wyłaniającego się zza jednego kopca gruzu z niegdyś wielkich płyt. Zdawał się być mocno przerażony. Temu szczylowi najprawdopodobniej śpieszyło się na drugi świat, a do tego zagroził mu swoim trzęsącym się głosem, co go jeszcze rozbawiło. Złowieszczy śmiech poniósł się po okolicy niczym czarne chmury zwiastujące rychły deszcz. Szybko jednak zaprzestał, okaleczenia nie pozwalały mu na tego typu rozrywki. 
—       Co tu robisz?! – przeraził się Son Goku – Zmiataj stąd! 
Był tak zajęty walką z mutantem, że nie wyczuł energii własnego syna. Przez to poczuł się jak zły ojciec. Jeszcze gorzej, że ten młody po raz drugi złamał dane mu słowo. A może to dlatego, że właśnie miał opuścić ten świat po raz kolejny? Zostawić wszystko, stracić swój dom i rodzinę na zawsze? 
—       Nie mogę się bezczynnie przyglądać, kiedy... Kiedy ten potwór cię zabija! – krzyknął z łzami w oczach – Nie mogłem na to pozwolić… Wybacz mi, tato. 
Saiyanin z ociężale dźwignął się na trzęsących nogach. Doskonale wiedział, że właśnie ten młody pół człowiek uratował mu życie, jednak za chwilę oboje mogli je stracić… Oczy zaszły mu mgłą. Chciał powstrzymać się od łez więc zaczął szybko mrugać. Udało się. 
—       Synu… 
Do Coolera właśnie dotarło, że został powstrzymany przez gówniarza! To było jak oberwanie obuchem. Głupi dzieciak uniemożliwił mu zrealizować oczywistego celu – zabicia ostatniego, który mu zagrażał. W jego głowie niespodziewanie pojawił się misterny plan. Tylko niegodziwiec mógł coś takiego obmyślić. Zabicie szczeniaka Goku miało być spektakularne nim skończy z nimi na zawsze. Stwierdził bowiem, że jednak odrobiny rozrywki nigdy za wiele. 
—       Więc twój dzieciak chciał cię ocalić? – zadrwił demon mrozu – Jakie to wzruszające. 
Odsunął się parę kroków w tył dając tym samym przyzwolenie dla chłopca by zbliżył się do rodziciela. Przecież mógł udać jak mu nie wszystko jedno. W rzeczywistości zależało mu by dodać dramaturgii do nadchodzących aktów. Wielka ojcowska miłość i szczenięce oddanie, a potem obdarcie ich ze wszystkiego co mieli. Ból i niesamowite cierpienie, a wszystko po to by połechtać swe bezlitosne ego. Pół Saiyanin pochwycił przynętę i na trzęsących się nogach pognał do ojca by go mocno przytulić szepcząc ledwo zrozumiałe przepraszam. Bo choć bardzo chciał pomóc to jednocześnie był tak przerażony, że żałował swojej decyzji, wszak potwór był przerażający. 
—       Umiesz się bić, dzieciaku? – zaczepił Gohana nie mogąc patrzeć na tę melodramatyczną scenkę. 
Goku wraz z synem spojrzeli po sobie, następnie na demona mrozu, a ich oczy nie ukrywały zdumienia zmieszanego ze szczyptą strachu. Czemu pytał, czego chciał? Co to w ogóle za gra? 
—       Odpowiadaj! – rzucił zniecierpliwiony, gdy nie otrzymał odpowiedzi. 
—       T-trochę, proszę pana – wyjąkał nawet nie spojrzawszy na niego. 
Changeling tylko cicho i gburowato zaśmiał się pod nosem, a następnie przestąpił kilka kroków do przodu na swoich trójpalczastych stopach. Wwiercał się swym wzrokiem w nieletniego na ile pozwalały mu oczy w tych warunkach. Son Gohan przestraszony nie wiedział co ma właściwie robić. Tak naprawdę nie wyobrażał sobie żadnej nawet podobnej sytuacji. Przecież niewiele umiał… Był słabszy, w dodatku ten potwór mógł z nim zrobić co tylko chciał. W przeciągu chwili pożałował, że nie posłuchał mamy i nie poszedł się uczyć. 
—       Czas się zabawić, młody – zarechotał Cooler – Nie mogę się doczekać aż się z wami rozprawię raz na zawsze! 
W chwilę po tym w Goku wstąpiły moce by zasłonić całym sobą dziecko. Nie miał zamiaru oddawać go bez walki. 
—       Nie dotykaj go! To tylko dziecko – uprzedził go Saiyan – Nie waż się go tknąć! To ze mną walczysz! 
Cooler uderzył mężczyznę potężnym ruchem w twarz, a ten upadł. Chwycił dzieciaka za koszulkę tuż przy szyi unosząc na wysokość swoich oczu wciąż obrzydliwie się uśmiechając. 
—       Nie masz prawa! – ryknął przerażony ojciec usiłując się pozbierać po ciosie. 
—       Niech pan nie robi mi krzywdy – załkał Gohan – Pójdę do domu, obiecuję. Nikomu nie będę przeszkadzał. 
—       Nic z tego chłopczyku – z twarzy nie schodził mu uśmiech – Ten taniec należy do mnie. 
Wyrzucił podrostka w górę niczym szmacianą lalkę. Rozniósł się po okolicy głośny krzyk młodego Saiyana rozdzierający serce swego rodziciela, gdy oberwał pierwszym pociskiem KI. Kreatura zwana Coolerem nie zamierzała go szczędzić. Już dość się nasłuchał o super saiyańskich mocach, więc wolał sobie uniknąć jakichkolwiek niespodzianek. Miało być szybko i bardzo boleśnie – zabić gnojka na oczach swego ojca, a później skończyć to co już zaczął.

***

Puk, puk – rozległo się po ciemnym korytarzu. Odezwała się jedynie cisza. Kobieta powoli otworzyła drzwi pokoju, weszła na palcach do środka starając się być jak najciszej. Chciała tylko na niego spojrzeć, jeśli śpi, a jeśli się uczy ucałować w ten swój matczyny sposób i położyć do łóżka. Ku jej zdumieniu w pokoju paliło się światło, ale nikogo nie zastała. Rozejrzała się po pomieszczeniu próbując ustalić położenie chłopca. Nadaremno. 
—      Son Gohan? – szepnęła zakrywając z przejęcia usta. 
Zatrzymała wzrok przy otwartym oknie i była już pewna, że jej syn uciekł z domu. Nagle zrobiło się jej słabo, opadła na drewnianą podłogę ciężko wzdychając, by chwilę później poczuć ciepłe łzy na policzkach. Tak bardzo się bała o swojego jedynego synka. Nie mogła go stracić ponownie, tym razem na zawsze. Serce pękło by jej z rozpaczy, z drugiej wściekłość trzymałaby ją przy życiu by móc rozszarpać swego męża.

***


Ciemność rozjaśniła błękitny blask. Gdyby nie fakt, że był bardzo niebezpieczny, można by się w niego zapatrywać, godzinami podziwiając urok. Energia, tak piękna, a za razem tak niebezpieczna. Potrafiła ratować, ale i zabijać.
Młodzieniec czuł, że to już koniec, był osłabiony, z ledwością widział, z oddychaniem także miał problemy. Miał wrażenie, że to, co zrobił było jego najgłupszą decyzją w życiu. Wstyd mu było za siebie w takiej chwili. Sam poszedł na stracenie, a przecież obiecywał, że nie będzie zgrywać bohatera. 
Son Goku wpatrywał się w syna z łzami w oczach. Czuł się taki bezradny, jak najgorszy ojciec na Ziemi. Nie wiedział, co ma czynić by ratować swojego chłopca. Po raz pierwszy w życiu nie mógł mu pomóc, kiedy ten najbardziej tego potrzebował. To był cios prosto w serce! Błagał w myślach o wybaczenie Chi-Chi, by kiedyś mogli być znowu rodziną, którą on sam zniszczył. Dlaczego on, tak bardzo był nienawidzony przez wszechświat? Wszystkie problemy, jakie go dosięgały i jego bliskich toczyły się na zasadzie zemsty jakiegoś rodu międzygalaktycznego, a on musiał ich bronić. Nie to, że nie chciał. Po prostu bywał już tym bardzo zmęczony. Myślał, czy jego życie w końcu mogło wyglądać inaczej? Tak, całkiem normalnie. Ale czy warto było teraz o tym rozprawiać? Jego syn właśnie miał zginąć, a on zaraz po nim podzieliłby los.
Niespodziewanie coś w nim pękło na miliony kawałeczków. Otworzył szeroko oczy i spojrzał w kierunku zmasakrowanego ciała małego chłopca. Tylko ciemność nie pozwalała mu dojrzeć najstraszniejszych rzeczy jakie mu wyrządzono. Ku swemu zdumieniu czuł napływającą do jego ciała ciepłą i mrowiącą energię, której nigdy przedtem nie doznał. Pragnął tylko jednego, zabić tego, który ośmielił się podnieść rękę na jego chłopca! Tego nie można było darować nikomu!
Delikatne iskry energii zaczęły figlarne skakać po jego ciele, choć tak naprawdę były niebezpieczne. KI była na tyle widoczna, że Cooler zaprzestał znęcania się nad swą ofiarą i odwrócił się w stronę nowego widowiska. Saiyanin właśnie podnosił się z ziemi marszcząc groźnie brwi, a ciemność połączona z błyskami niczym burza rozświetlały miejsce, w którym się znajdował. W tej chwili syn Bardocka nienawidził Changelinga z całego serca, pragnął tylko i wyłącznie jego śmierci. Tu i teraz.
—      Nikt nie ma prawa krzywdzić mojej rodziny! – warknął niczym lew – Czeka cię drogą kara za to.
Brat Freezera nie odezwał się nawet pół słowem. Zamurowało go.Ten Saiyanin miał jeszcze czelność się podnieść? Mało tego, miał sporą rezerwę energii, której teraz sam teraz potrzebował bo choć nie umiał odczytywać KI bez detektora, to tego zjawiska nie dało się nie odczuć. Zaczął się intensywnie zastanawiać, co zrobił nie tak, że ten śmiałek odzyskał energię i teraz mu groził śmiercią? To było dla niego niepojęte. Kolejny raz cały misterny plan szlag miał trafić?
Nagle ciało Saiyana rozświetliło okolicę. Biała oślepiająca łuna kazała zamknąć oczy nie tylko jaszczurze mu potworowi, ale i ledwo zipiącemu Gohanowi, a i tak pod powiekami nie dało się ukryć tego blasku. Wokół postaci Goku zaczęły tańczyć złote światła. Wyglądał on niczym latarnia na mrocznym oceanie. Son Gohan poczuł jak odnajduje bezpieczną przystań. Światełko oznaczało nadzieję na lepsze życie. Z ledwością się uśmiechając stracił przytomność myśląc o nowym życiu, o swym ojcu, na którym nigdy się nie zawiódł. Wygrali, byli bezpieczni, tylko tyle wiedział. Był wdzięczny losowi, że jego modlitwy płynące w eter zostały wysłuchane.
—  Nie możliwe… – jęknął sparaliżowany Cooler – Jesteś złotowłosy!
Wreszcie nastąpiła najpiękniejsza noc tej wiosny. Planeta została ocalona, zapanował pokój.