09 października 2022

86. Bohaterska walka z żywiołem

Z dedykacją dla Szalonej Fanki


Jakże byłam zaskoczona, kiedy dwa dni wolnego od szkoły zleciały bardzo powoli. Zwykle przypominały pstryknięcie palcami, a już trzeba było ponownie wracać do szarej ludzkości. Momentami miałam wrażenie, że nie wiem co z sobą zrobić. Co prawda odbył się poranny trening na świeżym powietrzu w sobotę, by później pod nadzorem Bulmy zająć się – niestety – obowiązkami ucznia. Nie miałam na to ochoty, w ogóle nie interesowało mnie ich życie codzienne, jednak kobieta wciąż pytała co będę robić w przyszłości albo kiedy jej zabraknie. Przecież bez pieniędzy i wykształcenia nie będę miała, dokąd pójść. Na samą myśl robiło mi się niedobrze i dochodziło niemal do awantury. W takich chwilach myślałam by uciec stąd i zacząć żyć z dala od tego miejsca.

Nie byłam przecież przygotowana na odejście swoich rodziców, nawet na zniknięcie planety z map wszechświata, a mimo to nie zginęłam, zawsze jakoś sobie dałam radę. Nie było łatwo, większość czasu nawet marzyłam o śmierci, a jednak przetrwałam. Tylko myśl, że gdzieś jest mój jedyny brat pozwalała mi przetrwać i pamiątka po nim – obrączka z grawerem. Nawet przyszło mi mieszkać w jaskini, ale co tam. Kolorowo, z resztą nigdy nie było i widocznie nie miało być, ale czy nie na tym polegało właśnie moje życie? Ciągła niewiadoma i szybkie dokonywanie decyzji. To spowodowało kim się stałam.

Robota? Mogłam przemierzać wszechświat w poszukiwaniu złoli i spełniać się jako wojowniczka. Ostatnia ze swojego gatunku. Biały kruk.

Niedziela była dużo gorsza. Pół dnia przesiedziałam na kanapie w salonie, zaś drugie pół na dachu gmachu nowej rodziny. Parę razy odwiedził mnie bratanek, który zdążył podszlifować zdolność unoszenia się w powietrzu. Było dla niego to łatwe zadanie. Trunks wyglądał idiotycznie, gdy zamieniał się w złotowłosego, a nie potrafił latać więc zmusiłam Vegetę by go uczył, oczywiście prosząc chłopca by jeszcze nie zdradzał naszego małego sekretu. Miała to być przecież niespodzianka! A jako ojciec sam powinien zająć się takimi podstawowymi rzeczami. Za parę dni jego syn kończył osiem lat. My w tym wieku potrafiliśmy już świetnie kontrolować KI by śmigać w przestworzach.

—     Widziałem Son Gohana w telewizji. – Oznajmił beztrosko syn Bulmy. – W tym głupim stroju, co mama mu zrobiła.

Przysiadł się spoglądając w kierunek nieba, który do tej pory oglądałam. Leniwe chmury sunęły same nie wiedząc, dokąd.

—     Mówisz? – Nie okazałam specjalnego zainteresowania choć byłam zaskoczona.

Możliwe, że zdążyłam się oswoić z tym cudacznym kostiumem, jak i wybrykami w mieście. Chciał być super bohaterem, obrońcą planety, zbawcą Ziemian, to niech sobie był. Do tej pory to stanowisko należało do jego ojca i choć świat o naszym istnieniu praktycznie nie wiedział, to teraz chłopak miał okazję zasłynąć.

Tamtego wieczora, gdy się mocno posprzeczaliśmy, przyszedł naprawić co usiłowaliśmy zniszczyć nie rozmawiając wprost o naszych potrzebach i obawach. Wtedy pokazał mi kilka filmów wykreowanych przez Ziemian na temat domniemanych super bohaterach o pochodzeniu pozaziemskim. Oni się ukrywali przed światem, kiedy było to konieczne, a zdradzali sekret tylko nielicznym. Trochę rozjaśniło mi to w głowie.

Rozumiałam chęć pomocy ze strony syna Gokū. W dodatku w połowie był Ziemianinem, więc jakaś więź z nimi u niego istniała. Nie był taki jak ja. Miał w sobie cechy ludzkie, te których nie posiadałam. Na przykład przyjaźni musiałam się nauczyć. Ufać, otworzyć się. Nie łatwe było to zadanie i naprawdę długo zajęło mi to czasu. Mimo niezbyt zadowalającego wachlarzu genów byłam dumna z tego kim się urodziłam i nie zamierzałam stać się po prostu człowiekiem. Teraz to nawet drugiej takiej jak ja nie było. Ostatnia Saiyanka.

Były chwile, gdy z tego powodu było mi smutno, bo nikt, kompletnie nikt nie mógł mi powiedzieć nic o takiej dorastającej, zmieniającej się nieludzkiej dziewczynie. Moim wzorcem był mężczyzna – Vegeta. Dopiero z biegiem lat, gdy zaczynały się między nami poważniejsze różnice musiałam zacząć akceptować kobiece zmiany, które z trudem przekazywała mi Bulma, a która za nic nie mogła pojąć, że nie chciałam być jakąś tam kobietą. Mówiła, że z wiekiem mi przejdzie, że dużo dziewczynek twierdzi, iż są chłopcami, bo nie akceptują zmian i tego, że zwyczajnie w świecie trudniej być kobietą. Mówiła, że mam o tyle łatwiej, że nie jestem zwykłą dziewczyną, a wojowniczką co sobie w życiu poradzi i nie potrzebuję być zależną od jakiegokolwiek faceta. Tu miała rację. Nie potrzebowałam nikogo, wszystko czego dokonałam było moją ciężką pracą. Jednak urodziłam się dziewczynką i wreszcie musiałam przyjąć do wiadomości, że staję się kobietą, przynajmniej w kilku aspektach.

Ważne dla mnie było, że Gohan akceptował mnie taką jaką byłam, a nie należałam do specjalnie dobrych. Nie byłam też najlepszym przyjacielem, a mimo to on przy mnie trwał i próbował rozumieć każdego dnia. Nie odwracał się ani ode mnie, ani od problemów. Ja w tym wypadku byłam tchórzem. Zwłaszcza, gdy nie rozumiałam co się ze mną dzieje, a nie potrafiłam otwarcie przyznać co czuje i dopytać, dlaczego tak jest i że wcześniej tego nie doświadczyłam. Nie zwykłam posiadać przez lata niczego poza determinacją, strachem i nienawiścią. Jak miałam nazwać emocje, które ze mnie uchodziły? To było trudne. Bycie wojowniczą Saiyanką zdecydowanie uchodziło za łatwiejsze.

Niebo zaczynało szarzeć. Mój bratanek był taki beztroski, zupełne przeciwieństwo ojca. Miałam niemal tyle lat co on, kiedy przybyłam na tę planetę, dźwigając przy tym więcej problemów na głowie niż on mógłby w stanie sobie wyobrazić. Czy abym nie była od niego wtedy wyższa? Kto wie?

—     No, mówili, że ukradł dinozaura z cyrku. – Podał kolejną informację choć nie prosiłam.

Spojrzałam na niego jak na wariata wytrzeszczając oczy by po chwili cicho się zaśmiać. Gohan, który kradnie? To było wręcz niemożliwe, chyba, że miał zamiar ocalić tę bestię. Przecież nie mogłabym uwierzyć, że stał się kosmicznym złodziejem. Nie on.

—     Jeśli lubi. – Wzruszyłam ramionami. – W tym stroju i tak nikt go nie rozpozna. Ciekawe czy Chi-Chi to widziała?

Chłopiec przytaknął. Miałam nadzieję, przecież tak niby miało być. Chociaż? Czy mnie właśnie nie zależało na tym by wszyscy wiedzieli kim jestem? By mieli do mnie respekt? Żeby każdy był pewien z kim ma do czynienia? A jednak obiecałam. Nie tylko Bulmie, ale i przyjacielowi, że tajemnica jest bezpieczna, bo jeśli się okaże, iż jestem przybyszem z kosmosu to Gohana też wezmą pod lupę. Kto zadaje się na Ziemi z kosmitami?


W końcu nastał poniedziałek. Jak zwykle niedbale wrzuciłam ksiąski szkolne do szafki w kolorze zgniłej zieleni. Tego dnia syn Gokū nie dotarł na czas co było bardzo dziwne. Wyczekiwałam jego przybycia, czułam jego KI wcale nie tak daleko, a jednak nie zjawiał się. Gdy tylko zadzwonił dzwonek wróciłam do szkoły, odbębniłam szafkę i pomaszerowałam do klasy łapiąc ciekawskie spojrzenia uczniów, którzy wciąż przebywali przy swoich metalowych skrytkach. Miałam gdzieś czy o mnie mówią, a mogli, wszak znokautowałam wielkiego sportowca tej szkoły. Czy gdybym powaliła samą Videl okrzyknięto by mnie królową? Albo złoczyńcą...

Gohan spóźnił się jakieś dwadzieścia minut. Skłamał, że korki były, a że nie mieszka w okolicy było mu to wybaczone. Moja mina z wielkim znakiem zapytania aż krzyczała by opowiedział co się stało, ale miejsce było mało odpowiednie.

—     Później ci wyjaśnię. – Mruknął z nadąsaną miną.

Tym bardziej chciałam już znać jego opowieść, ale co ja mogłam chcieć w sali pełnej wścibskich ludzi? Pozostało mi czekać.

Pod koniec pierwszej lekcji wparowała nasza gwiazda i dopiero wtedy doszło do mnie, że to prawdopodobnie przez nią się chłopak spóźnił. Tylko dlaczego? Jeszcze bardziej mnie skręciło z niewiedzy.

Dziewczyna przeprosiła nauczyciela, ten tylko machnął ręką, wszak bohaterzy miasta nie muszą się tłumaczyć z nieobecności, jest tyle bandziorów do złapania, że to doskonale rozumie. Prychnęłam pod nosem przewracając przy tym oczami. Ta to żyła jak w bajce. Dla wszystkich była niczym bogini i we wszystkim jej pobłażano.

—     Nie tylko ty się dziś spóźniłaś. – Powiedziała do niej Erasa.

—   No, nasz idealny Son Gohan także dziś później dotarł na lekcje. – Dodał wyniośle Sharpner. – Niesamowite, prawda?

Mój przyjaciel się wzdrygnął, jego KI skoczyła po czym szybko wcisnął nos głębiej w książkę. Czy oni przypadkiem czegoś nie naknocili? Zmrużyłam gniewnie oczy obserwując niebieskooką, ta zaś swój wzrok skierowała w naszą, a raczej Gohana stronę przygryzając paznokieć u kciuka. Nasze spojrzenia się spotkały. Chwilkę to trwało, ale w końcu odwróciła się.

—     Będziesz śpiewać, ptaszyno. – Syknęłam najciszej jak potrafiłam do Półsaiyanina.

Dokładnie takie same słowa wypowiedział do mnie Dodoria*, gdy po raz pierwszy przeciwstawiłam się batom na jednej z ich planet. Gohan na moje szczęście, bo nie swoje, usłyszał me słowa i aż podskoczył zerkając na mnie kątem oka. Podejrzewałam, że dziewczyna go nakryła, a on niczego się nie nauczył po wpadce z Angelą. Spojrzał na mnie z ostrożna, a gdy natrafił na srogie oczy ponownie się schował za podręcznikiem. Pokręciłam z niesmakiem ustami. Niby wyciągałam lekcje, niby poluzowałam smycz, a tu nagle chłopak wpada w pułapki. Czy ja naprawdę musiałam go pilnować, bo się zapominał? To było takie męczące i frustrujące.

Po zakończonej lekcji, pod szafkami postanowiłam przycisnąć przyjaciela. Bardzo mnie gryzł temat oraz jego niemałe zdenerwowanie w tamtym momencie, choć teraz zdawał się być odrobinę spokojniejszy.

—     Gohan. – Rzuciłam przeciągle opierając się plecami o szafkę. – Słucham.

Stałam z założonymi rękoma nerwowo poruszając końcówką zawiniętego wokół pasa ogona, którego istnienie znane było tylko przyjacielowi.

—     Gdy leciałem do szkoły, w przebraniu – na szczęście – spotkałem Videl w swoim latającym pojeździe. – Gohan wyznał z przejęciem.

Spojrzałam na chłopaka wymownie. Chciałam już natychmiast wiedzieć co było dalej. Czy wiedziała? Jak do tego doszło?

—     Nie mogłem się zdradzić, więc poleciałem dalej, a ona uparcie zaczęła mnie ścigać.

Pościg?! Aż zadrżałam z pobudzenia. Choć brzmiało to poważnie wyczuwałam w tym dreszczyk emocji. Ruszyliśmy z wolna ku kolejnej sali.

—  Goniła mnie przez miasto nie zwracając uwagi na przechodni, gnała na złamanie karku. – Wymieniał na poczekaniu. – Totalna obsesja! Gdy mnie złapała w parku, a myślałem, że ją zgubiłem powiedziała, że zrobi wszystko by poznać moją tożsamość.

Nie potrafiłam ukryć swojego wzburzenia. Dziewczyna stąpała po kruchym lodzie. Nie miała świadomości, gdzie usiłuje rozepchać się swoimi butami. Miałam ochotę ją wyjaśnić. Tu i teraz.

Gohan wyczuł mój nagły skok KI pospiesznie kładąc rękę na mym ramieniu. Pokręcił przecząco głową przymykając delikatnie powieki. Jak on mógł być w tym momencie spokojny? Młoda Satan mu właśnie groziła zdemaskowaniem za wszelką cenę.

—     Zabrałem jej pojazd i odstawiłem na najwyższym drapaczu chmur, bym mógł w spokoju dolecieć do szkoły. Stąd jej tak późne przybycie. – Uśmiechnął się nieśmiało. – Miałaś rację. Teraz widzę, że muszę się pilnować. Na nią naprawdę trzeba uważać.

On to wiedział, jak rozładować moje wzburzenie. Parsknęłam śmiechem niemal roniąc łzy. Dawno się tak nie uśmiałam. W międzyczasie chłopakowi udzielił się mój entuzjazm i sam się rozweselił. Ja bym na to pewno nie wpadła. Bezkonfliktowe rozwiązania nie były moją domeną. Ja bym zniszczyła jej pojazd. Byłyby fajerwerki. Cieszyło mnie, że chłopak w końcu zauważył, ze z tą panną nie ma żartów. Była niesamowicie wścibska i jak sama wspomniała zrobi wszystko by zdemaskować latających przybyszy.


Większość dnia spędziłam na bacznej obserwacji niesamowicie podejrzliwej dziewczyny. Niestety miała słuszność. Pytanie brzmiało: Jak długo uda się nam jeszcze udawać? Ja bym już dawno odpuściła, ale to Gohanowi zależało na tym, a zwłaszcza jego matce. Tyle razy martwiła się co powiedzą inni, gdy dowiedzą się, że jej syn jest chuliganem. Szkoda, że w tym wszystkim zapominała, iż ten łobuz uratował ją przed nędzną śmiercią i to nie jeden raz. Dla niego miało to znaczenie. Nie rozumiałam, nie posiadałam rodziców, praktycznie ich nie pamiętałam.

To wszystko była oczywiście moja wina. Bo co z tego, że na pierwszym miejscu Gokū go trenował, ponieważ był Saiyaninem, miał również epizod z zielonoskórym Namekanem, ale to ja go wciąż namawiałam do złego, prawda? Prze ze mnie nie poświęcał się w pełni nauce, tak jak tego od niego oczekiwała. Oboje zdążyliśmy do tego przywyknąć i patrzeć na jej marudzenie z przymrużeniem oka.

Ze znużeniem obserwowałam co się dzieje za oknem, gdy Gohan ze staranną uważnością robił notatki z lekcji. W tym czasie rozległy się pomruki, co jakiś czas donioślejsze. W końcu nauczycielka nie wytrzymała i zwróciła uwagę by uczniowie zajęli się tym czym trzeba – nauką.

— Proszę wybaczyć pani profesor. – Zmieszała się Erasa. – Właśnie przeczytałam wiadomości, że na wyspach w okolicy Miasta Południa doszło do erupcji wulkanów.

Ci, którzy wcześniej o tym nie wiedzieli wydali z siebie stłumione okrzyki, niespokojne poruszyli się w ławkach. Gohan zrobił wielkie oczy. Wulkany nigdy nie były niczym dobrym.

— Dziękujemy w takim razie za informację. – Rzekła bez entuzjazmu kobieta. – Tutaj wulkany nie wybuchną i lekcji nie odwołamy. Proszę odłożyć telefon.

Dziewczyna speszona schowała elektroniczny przedmiot do torebki usiłując wrócić do zajęć, jednak nie była w stanie się skupić, gdy gdzieś tam szalał niebezpieczny żywioł. Videl oparła swoją dłoń na jej ramieniu mówiąc, że na to nic nie mogą poradzić i trzeba mieć nadzieję, iż dzieje się to z dala od zamieszkałych wysp.

Tak było najprościej: Powiedzieć, że się nie dało i jeszcze na dokładkę wzruszyć ramionami. Mnie wtedy olśniło. Była okazja na wyciągnięcie ręki. Mogliśmy zrobić coś naprawdę niesamowitego! Nie uganiać się za szajką idiotów, a podjąć się prawdziwego problemu, z którym nie poradzą sobie zwykli śmiertelnicy. Nikt z nich nie mógł się mierzyć z niszczycielskim żywiołem, a już na pewno z odległością. Szturchnęłam przyjaciela wymownie na niego spoglądając. Ten jednak nie zrozumiał. Ciężko westchnęłam.

— Czas być bohaterem, tym prawdziwym! – Wyszeptałam szczerząc zęby. – Czy nie chcesz być jak ten cały Superman? A nawet lepszy?

—     Niby jak? – Mruknął choć się zainteresował. – Jak chcesz to zrobić?

Na to pytanie nie miałam odpowiedzi. Nie planowałam ponownie się rozcinać by wybiec z klasy niczym sarna. Czy kolejne trzęsienie zdałoby egzamin? Prawdopodobnie nie. Gdy tak główkowałam zadzwonił dzwonek, więc jak na wezwanie wyszarpnęłam przyjaciela z ławki chwytając w połowie drogi do nadgarstka. Gohan zdezorientowany podążył za mną usiłując się dowiedzieć, gdzie go porywam i na jaki szalony pomysł wpadłam.

—     Nie tutaj! – Zawołałam entuzjastycznie. – Szybko.

Chłopak podążył za mną bez słowa, jednak nie krył swojej ciekawości. Gdy w ludzkim tempie opuściliśmy budynek poprowadziłam go prosto przed siebie, by jak najszybciej zgubić się w gąszczu budynków.

—  Gdzie idziemy? Saro! – Zawołał dotrzymując mi kroku, gdy znacznie przyspieszyłam. – Nie skończyły się jeszcze zajęcia.

—    Pieprzyć zajęcia! – Rzuciłam beztrosko. – Gohan! Ludzi trzeba uratować. Niech ten zamaskowany wariat pokaże światu, że jest lepszy od głupiego Supermana!

—     CO?!

—     Co, no, co? – Pokręciłam ustami. – Wskakuj lepiej we wdzianko, mój drogi!

Sama wcisnęłam koralik swego cząsteczkowego stroju, gdy znaleźliśmy się w ponurym zaułku. Uwolniony ogon od razu rozprostowałam, a następnie rzuciłam szybkie spojrzenie na swój uniform i wyszczerzyłam się do przyjaciela.

—     Na co czekasz? – Uniosłam brew w małym zniecierpliwieniu. – Czas być prawdziwym bohaterem.

Przyjaciel stał jak stał zupełnie nie rozumiejąc o co mi chodziło, w dodatku patrzył na mnie jak na niespełna rozumu. Westchnęłam głośno kręcąc przy tym głową. Obeszłam go pewnym krokiem, a następnie zza pleców wcisnęłam guzik w jego zegarku by sam zmienił odzież. Jego czerwona peleryna zatrzepotała, trafiając mnie w twarz, czego się w ogóle nie spodziewałam.

—     Gohan, tylko my możemy zrobić porządek z tym wulkanem! – Szepnęłam mu do ucha stając przy tym na palcach i wieszając się na ramieniu.

—     Och, tak. Tak. Tak. – Przytaknął, a jego oczy urosły. – O to chodzi! Zatem lecimy.

Kiedy mieliśmy doprecyzowane, w którą stronę się wybrać włączyłam super poziom by czasem nikt mnie nie rozpoznał, jak przystało na bohatera. Syn Gokū by mnie dogonić również zamienił się w złotowłosego. Nim zdążyliśmy dolecieć do wysp w oddali mogliśmy zobaczyć gęsto unoszący się dym, który nabierał na intensywności w miarę gdy się zbliżaliśmy.

W dole rozbrzmiewały przeraźliwe krzyki mieszkańców wyspy, na której znajdowała się największa góra wybuchowa, ale i tych pobliskich, do których docierały skutki erupcji. Nie można było zapominać o mniejszych wulkanach, które równie intensywnie szalały.

—     Bierzmy się do roboty. Trzeba zabrać stąd tych ludzi! – Zarządził Gohan. – Ja wezmę się za tych z lewej, ok?

Przytaknęłam, a na twarzy wymalowaną miałam gotowość. Rozdzieliliśmy się. Ruszyłam na prawo poszukując potrzebujących. Im znajdowałam się bliżej sprawcy zamieszania tym gorsza była widoczność. Unoszące się w powietrzu pyły również wdzierały się do nozdrzy, gardła i oczu. W tej chwili pozazdrościłam przyjacielowi nakrycia głowy.

 Cała akcja byłaby o wiele łatwiejsza gdybyśmy mogli używać swojej KI, ale Gohan się uparł, że nie możemy z niej korzystać, gdyż moglibyśmy narobić tym więcej szkód,  trafić człowieka, zwierzę. To było zbyt ryzykowne. Niechętnie  musiałam przystać na tęn warunek. Może miał rację, ja to bym dopiero nabałaganiła i nici z bohatera.

Podleciałam do pierwszej grupki ludzi nawołując by jak najszybciej się skryli za wielkimi głazami, a następnie porwałam ze sobą dwie osoby, obiecując, że za moment wrócę po kolejnych. Roztrzęsieni tubylcy dosłownie płakali mi do uszu nie reagując na moje komendy. Wkurzało mnie to, ale w tej chwili musiałam na to nie reagować, choć wrzaski pozwalały mi się skoncentrować.

Gdy pierwszą parę odstawiłam na plażę wysp nie dotkniętych kataklizmem odkaszlnęłam mocno, a z mych płuc wydostał się czarny pył zmieszany ze śliną. Ta czynność nieco zabolała. Przetarłam twarz mając nadzieję, że chociaż odrobinę sadzy opadnie.

Ruszyłam ponownie w stronę zagrożenia mijając się z przyjacielem, który również leciał z przerażonymi ludźmi. Zasłoniłam twarz, a zwłaszcza oczy na tyle by oszczędzać wzrok, a za razem coś dostrzec. Każdorazowy lot tam i z powrotem sprawiał, że co raz ciężej było mi oddychać, a kaszel stawał się intensywniejszy. Do tego dochodziły drobne oparzenia, gdy niespodziewanie wybuchały magmowe góry, a ja nie uniknęłam trajektorii, jednak w tej chwili miało to najmniejsze znaczenie.

Wulkany warczały co kilka minut wystrzeliwując potężne grudy lawy z kamieniami, to co z niego się wylewało pędziło po zboczach niszcząc wszystko na swej drodze. Kilkukrotnie w ostatnim momencie uchroniłam się przed oparzeniami, raz nawet w locie zgubiłam człowieka i gdybym nie zdążyła go złapać wpadłby wprost do piekielnej rzeki.

Płuca i oczy potwornie mnie piekły. Kaszel niemal nie ustępował. Zachciało mi się bohaterowania, to teraz miałam. Skutecznie mnie to zniechęciło, ale gdy tylko dostrzegałam w oddali dzielnego kumpla nie mogłam się poddać! To był tylko żywioł i on nie mógł mnie pokonać. Wylądowałam prawdopodobnie z ostatnią trójką ofiar na podmokłej plaży. Padłam na kolana dusząc się od pyłu brodząc w chłodnej, orzeźwiającej wodzie. Ocaleni uciekli w popłochu w głąb wyspy.

—    Es! – Usłyszałam krzyk za sobą. – Nic ci nie jest?

To musiał być Son Gohan, tylko on skracał moje imię do jednej litery, choć nie miałam pewności. Zrobiło mi się niedobrze po czym zwymiotowałam czarną mazią brudząc lazurową wodę.

—     Nic ci nie jest? – Powtórzył przyklękając tuż obok.

Położył swoją ciepłą dłoń na mych plecach z niebywałą troską. Łapiąc z trudem haust powietrza spojrzałam na strapionego nastolatka. Jego do tej pory pomarańczowy kask teraz był czarny jak smoła, a część odkrytą ukazującą usta i podbródek skrzętnie zasłaniała jego niegdyś czerwona peleryna. Chłopak miał patent, tu trzeba było mu pogratulować pomysłowości. Ja nie miałam nic poza własnymi górnymi kończynami.

—     Przeżyję. – Wykasłałam wycierając usta. – Jak sytuacja? Powiedz, że to już koniec.

W tej chwili marzyłam o kąpieli, a zwłaszcza o przemyciu oczu. I zimnym napoju. O, tak, bardzo zimnym.

—     Zostań tu, dobrze. – Rzekł z przejęciem. – Rozejrzę się jeszcze. Miałem wrażenie, że z drugiej strony są jeszcze ludzie.

—     Go...han... – Wyszeptałam pokasłując. – Nie uratujesz wszystkich! Już za późno, wulkany szaleją.

— Zdaję sobie sprawę, ale nie mogę nie spróbować. Rozejrzę się i wracam.

W tym momencie ziemia niebezpiecznie zadrżała, a w oddali eksplodował ponownie jeden z olbrzymów. Rozumiałam wszystko, doskonale, ale przecież chłopak nie mógł pchać się na siłę w lawę tylko dlatego, że jego sumienie go do tego zmuszało. Czy on nie miał w sobie żadnej czerwonej kontrolki? Awaryjnego stopa? Nie bał się ani odrobinę?

—     Nie możesz lecieć! Nikogo tam już nie ma! – Jęknęłam. – Nikt nie miał szans tego przetrwać.

Uparł się. Był pewien, że skoro byłam w tym stanie, to na pewno kogoś pominęłam co mnie obruszyło, a niby nie chciał mi dopiec. Nie zważając na moje słowa wystartował w kierunku grzmiących gór.

—     Cholera! – Wrzasnęłam. – Zwariowałeś!

Z wielkim trudem, a za razem ze wściekłością rzuciłam się za przyjacielem chcąc mu jeszcze raz dać do zrozumienia, ze popełnia wielki błąd. Z wulkanów wydobywały się silnie trujące gazy, a jego odzież zdradzała, że kilkukrotnie oberwał z jakiegoś rozżarzonego odłamka. Do tego wszędobylski pył i jemu powoli zaczynał doskwierać.

Kiedy myślałam, że go dogonię oberwałam w lewe ramię z niesamowicie gorącej magmy, a na co w ogóle nie zwróciłam uwagi. Od tak pojawiła się przede mną i zadała obrażenia. Mając odkryte ramiona od razu poczułam, jak topi mi się naskórek. Runęłam ku wodzie mając nadzieję, że zdążę się wystudzić nim to cholerstwo porządnie mnie usmaży.

Gdy ochłonęłam i zerwałam zastygnięty płat wraz ze skórą wrzasnęłam z bólu, a łzy same poleciały. To jednak nie mogło mnie zatrzymać. Musiałam dogonić przyjaciela. Bardzo bałam się o niego jak chyba jeszcze nigdy i chociaż nie był wcale daleko, to odnosiłam wrażenie, że podążanie za nim było jak ciężka wyprawa.

—     Son Gohanie! – Wrzasnęłam najgłośniej jak potrafiłam. – Gdzie zaczekaj!

Usłyszał mnie. Zatrzymał się, a ja wreszcie mogłam go dogonić.

—     Nie ryzykuj! – Zawołałam nie kryjąc wzburzenia. – To nie jest zabawa! Nie możesz na ślepo ryzykować. Proszę cię...

—     Saro, jeśli nie ja to kto? – Obruszył się. – Nie zamierzam nikogo zostawiać. Nie mogę.

—     Nie możesz!? – Głos mi się załamał. – Chcesz się zabić?! Kryształowe kule ich wskrzeszą! Nie rób z siebie bohatera na siłę! To idiotyzm.

Zawahał się na moment. Jednak, gdy usłyszał przeraźliwy wrzask gdzieś z oddali zapomniał o czym rozmawialiśmy. Nawoływanie nie pomagało. Ruszył jak szalony w poszukiwaniu tego człowieka. Wściekłam się. Chciał umierać? Proszę bardzo! Wykrzyczałam to równie głośno, a potem zachłysnęłam się pyłem wulkanicznym.

To, że byłam rozgoryczona nie przesłoniło mi jednak obaw. Podążyłam za chłopakiem szukając go w tych czeluściach śmiercionośnego żywiołu nie bacząc na własny stan. Poświata, którą emanowało ciało wojownika wreszcie doprowadziła mnie do niego. Trzymał w ramionach małą dziewczynkę, a może chłopca? Oraz zwierzę, możliwe, że psa.


Niebezpiecznie zagrzmiało i nim zdążyłam zareagować olbrzym eksplodował wyrzucając ogrom magmy w powietrze. Unikanie tego cholerstwa było niemal niemożliwe dla mnie, a co dopiero dla kogoś, kto musiał skupiać się nie tylko na sobie. Gohan oberwał w plecy i runął z dymnym ogonem na plecach. Puściłam się za nimi by ich ocalić, ale ponownie wulkan wystrzelił tym samym utrudniając mi dostanie się do celu. Chłopak stanął na kamienistym podłożu zasłaniając sobą dziecko. Zobaczyłam jak pędząca lawa dosięga Saiyanina.

—     Son Gohan! – Wrzasnęłam z przerażeniem, a następnie zaniosłam się kaszlem.

Nie mogłam nic zrobić! Skamieniała patrzyłam, jak magma zalewa ich żywcem. Na moment stanęło mi serce, brakło mi tchu, zaschło w gardle, dosłownie jakby ktoś wsypał mi w nie wiadro pyłu. Poczułam, jak uchodzi ze mnie dosłownie wszystko. To... Nie mogła być prawda! Nie on... Nie w ten sposób! Mieliśmy tylko ocalić wioskę, może i ugasić szalejącą górę, ale nie to!

Do oczu napłynęły mi łzy. W gardle stanęła gula, a wargi trzęsły się jakbym stała nago w potwornym mrozie. Przestałam zwracać uwagę na szalejące odłamki magmy, na duszący pył i ciężki gaz. Nad wulkanem utworzyły się wyładowania elektryczne. Nic nie miało już znaczenia. Sama chciałam by mnie teraz pochłonęło. To była moja wina! To przeze mnie Gohan zginął w tak... Mieliśmy być bohaterami! Mieli wiwatować na nasz widok! Mieliśmy być...

Po chwili zobaczyłam jak rozżarzona magma momentalnie zastyga, a następnie zaczyna pękać. Z wielkimi oczyma przyglądałam się całemu zdarzeniu wciąż unosząc się w powietrzu, bo nie było nawet gdzie wylądować. Skorupa opadła, a moim oczom ukazała się kopuła mieniącej się niebiesko-białej energii KI. Gdy zniknęła zobaczyłam GO z uniesioną ręką, jak gdyby dzierżył tarczę. W drugiej osłaniał ocalonych.

—     Gohan! – Ponownie krzyknęłam.

Rzuciłam się w dół, całkiem bez namysłu, odruch był bezwarunkowy i zaraz po wylądowaniu wtuliłam się w chłopaka nie bacząc ja jego podopiecznych, chyba nawet za mocno, gdyż dało się słyszeć głośne ała. Spojrzałam na ocalałego, ale jedynie co zobaczyłam to jego kask i twarz osłoniętą peleryną. Wypuścił z rąk dziecko, które trzymało w dłoniach małego psiaka.

—     Ty skończony idioto, myślałam, że nie żyjesz! – Wydarłam się na niego bijąc trzęsącą się pięścią w jego tors. – Nigdy, przenigdy tak nie rób! Rozumiesz?!

Emocje ze mnie dosłownie eksplodowały, jak ten cholerny wulkan i rozpłakałam się jak mała dziewczynka ponownie wtulając się w brudnego nastolatka. Byłam tak szczęśliwa, bo nie zginął, że nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Liczyło się tylko to i kojące bicie jego serca, choć szalało równie przerażone.

—     Przepraszam. – Wyszeptał obejmując mnie delikatnie. – No, nie płacz, mała.

—     Nie jestem mała! – Oburzyłam się odchylając głowę w tył by na niego spojrzeć.

—     Przecież jesteś. – Uśmiechnął się lekko.

Oczywiście, że miał rację. Wielokrotnie mi dokuczał nazywając tą małą, zwłaszcza kiedy mój wzrost się zatrzymał, a on piął się w górę. Mimo tej drobnej słownej przepychanki jeszcze chwilę roniłam łzy, a gdy się uspokoiłam chłopak zarządził natychmiastową ewakuację, gdyż wciąż znajdowaliśmy się w niebezpiecznym miejscu. Odsunęłam się od niego czując jak twarz mi płonie, a oczy pieką potwornie od łez i mokrego pyłu. Wróciliśmy na bezpieczną wyspę, gdzie czekało na nas sporo ludzi. Stał tam również helikopter. Jak się okazało po wylądowaniu pełen reporterów. Drugi, większy z medykami.

—     Coś niesamowitego! – Zawołał mężczyzna w kanciastych okularach z mikrofonem w ręce. – Nasi bohaterowie! Co za wspaniały wyczyn!

Był krępej postury, a skóra jego nie kryła późnego wieku. Szpakowate włosy starannie uczesane na bok dopełniały elegancki ubiór. Gdyby nie to, że miał granatowy kolor pomyślałabym, że ukradł go z szafy Chi-Chi, która by namawiała swego starszego syna do założenia go. My tylko spojrzeliśmy na siebie, a następnie na przedmówcę. Gohan rozwiązał z twarzy pelerynę, która ciężko opadła rzucając przy tym chmurę wulkanicznego pyłu. Ci co stali obok zachłysnęli się tym cholerstwem. My również. Miałam serdecznie dość tych wysp. Co robili tutaj ci ludzie? Widać było, że niedawno przybyli – nie nosili śladów pyłu wulkanicznego, który pokrywał nas jak błoto. Jednak postanowili ratować swoich mieszkańców, tylko czy mieli szansę z tak niszczycielskim żywiołem?

—     Zrobiliśmy to, co do nas należało. – Odpowiedział pewnie chłopak. – Uratowaliśmy bezbronnych.

Stałam i nie odzywałam się. Wciąż z resztą przeżywałam to co się niedawno wydarzyło. A było to naprawdę przytłaczające. W jednej sekundzie zawalił się cały dotychczasowy świat. Wszystko straciło sens. Nie rozumiałam tego, że dotknęło to mnie zdecydowanie mocniej niż śmierć Vegety. Ta trwała zaledwie kilka minut, brata nie miałam dużo dłużej, a jednak uczucie jego straty roztrzaskała mnie na milion kawałków, tylko nie zdążyły się rozsypać. To uczucie ulgi było jak tlen, jak wiatr w upalny dzień. To było... niesamowite. Nawet nie sądziłam, że posiadam w sobie aż taki wachlarz emocjonalny. Będąc szczęśliwą, że się ocalił łkałam, a z drugiej trzęsłam z wściekłości, bo w tak idiotyczny ryzykował życiem.

—     Czy możemy poznać waszą tożsamość? – Zapytał dziennikarz. – Świat powinien poznać tak wspaniałych bohaterów!

Milczeliśmy nie wiedząc co odpowiedzieć i czy w ogóle powinniśmy. Naszą ciszę przerwał rozpaczliwy krzyk kobiety biegnącej ku nam. Ostatni ocalony, który okazał się być dziewczynką zareagował na owe nawoływanie. Pobiegła w stronę kobiety, a następnie się wtuliła. Jej czworonóg z radością podskakiwał wokół nich. Musiała być jej matką. W międzyczasie zaobserwowałam jak operator kamery swoim jednym okiem wyłapuje sceny jakie przed momentem się rozegrały.

—     Zapytam raz jeszcze. – Odchrząknął reporter. – Jak mamy się do was zwracać? Bohaterowie nie mogą być anonimowi!

—     Jestem Międzygalaktycznym Wojownikiem, a to moja towarzyszka. – Rzekł z dumą odwracając się ku mnie.

Może gdybym widziała go bez tego kasku od razu bym się przedstawiła, a tak przez dłuższą chwilę patrzyłam na niego, a raczej na swoje umorusane odbicie w jego przyłbicy. Dopiero jak mężczyzna odchrząknął przypomniało mi się o co byłam pytana.

—     S... – Ugryzłam się w język chwilę milcząc. – Księżniczka Saiyan.

Ludzie spojrzeli na mnie jakbym palnęła coś głupiego, a przecież nic takiego się nie wydarzyło. Na pewno nie brzmiałam głupiej od wymyślnej nazwy Gohana. Ja byłam tą Saiyańską księżniczką, od urodzenia i sobie tego nie wymyśliłam.

—     Jestem księżniczką Saiyan. – Powtórzyłam powoli. – Przybyłam z odległej planety. Bez obaw, nie zamierzam podbijać Ziemi, co chyba widać? Ocaliliśmy tych nieszczęśników przed spaleniem się żywcem. Ryzykowaliśmy własną skórą!

Dziennikarz nie krył zdumienia. Gdy dostrzegł mój zapaskudzony ogon, kiedy pokazywałam mu swoje oparzenia na ramionach musiał uwierzyć w moje słowa. Usiłował wyciągnąć od Gohana jeszcze kilka informacji, ale nie mogliśmy dłużej tu przebywać. Czas było wracać, wziąć porządną kąpiel, oczyścić oczy, drogi oddechowe, a przede wszystkim odpocząć po wulkanicznym wyczynie i zaleczyć rany. Ja już z ledwością na oczy widziałam. I pewnie, gdyby nie to, że zakręciło mi się w głowie i oparłam się o przyjaciela jeszcze zabawialibyśmy całe to towarzystwo.

—     Idziemy! – Zarządziłam wzbijając się powoli ku niebu.

—     Tak, tak. – Westchnął bohater. – Czas na nas. Zajmijcie się nimi.

Gohan szybko mnie dogonił, a ja nie zamierzałam się nawet, z niczego tłumaczyć. Od razu się wściekłam. Byłam obolała, zmęczona i w ogóle to chciałam być już w swoim łóżku.

—     Nie wyglądasz najlepiej. – Zauważył. – Pozwól, że cię poprowadzę, dobrze?

—     Nie trzeba. – Żachnęłam się pocierając palące powieki co tylko dolewało oliwy do ognia.

Chłopak mnie wyprzedził tarasując drogę. Nie byłam w stanie wyczytać jego miny, dolna część twarzy była brudna, a górną osłaniał kask. Z resztą przed oczami miałam już mroczki. Zdecydowanie wyczerpałam swoje pokłady energii.

—     Daj sobie pomóc! – Rzucił tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Ledwo stoisz na nogach!

Nie czekając na moją odpowiedź zagrodził mi dalszą drogę rozpościerając ręce. Miał rację. Nie czułam się najlepiej, ale nie chciałam tego okazywać, z resztą jak zawsze. Częściowo pokonał mnie żywioł, nie było to miłe uczucie. Tak samo jak wtedy, na Vitani, gdy prażyło słońce. Ja odpadłam, a on przemierzył drogę do statku i z powrotem.

—     Co ja będę ściemniać. – Jęknęłam z przejęciem. – Prowadź. Ledwo żyję.

Gohan jakby z entuzjazmem podleciał i zaproponował bym wskoczyła mu na plecy. Przylgnęłam do umorusanej peleryny zaplatając ręce na jego ramionach. Starałam się odpoczywać w tym czasie, ale piekące oczy i palące gardło uniemożliwiało to. Było już pewne, że swoje odchoruję.

Cała droga odbyła się w milczeniu. On gnał, ile był w stanie, a ja usiłowałam nie spaść. Nie tak sobie wyobrażałam zwycięstwo. W Capsule Corporation Bulma niemal dostała zawału, gdy nas zobaczyła.

—    Jak wy wyglądacie?! – Lamentowała chwytając się za głowę. – Co się stało?!

Gohan zdjął kask ukazując swoją zmieszaną twarz. Dotychczas ukryta część głowy także została smagnięta pyłem, jednak nie w takim stopniu jak reszta, czy też jak moja. Ja jedynie wzruszyłam ramionami szczerząc głupkowato zęby.

—     Bo widzisz... – Zawahał się chłopak. – Wybuchł wulkan i...

—     Nie chcę tego słyszeć! – Krzyknęła z oburzeniem. – Ogarnijcie się! Twoja matka mnie zabije, Gohan!

Nie omieszkała nam nawtykać jak bardzo byliśmy lekkomyślni nie przygotowując się do walki z tak nieprzewidywalnym żywiołem. Nakazała pomaszerować pod prysznic, który znajdował się obok ambulatorium. Nie mogliśmy w takim stanie zażywać uzdrawiających kąpieli.

Umęczeni, bez dyskusji podążyliśmy do piwnic, gdzie znajdowało się nie tylko laboratorium, ale i wspomniany pokój medyczny z jedną kapsułą regeneracyjną konstrukcji samego Bardocka, a może Tsufulian? W jednym z bocznych pomieszczeń znajdowały się natryski. Gohan ruszył do tych oznaczonych męskim piktogramem zostawiając mnie samą na rozwidleniu. Gdy zniknął za drzwiami jeszcze chwilę się wpatrywałam w nie. Wciąż gdzieś w środku odczuwałam to poczucie straty. Była w końcu tak dotkliwa, że nie zdążyłam się jej całkiem pozbyć. Uczucie lęku wciąż grasowało w mej głowie. Westchnęłam ciężko po czym się zakrztusiłam wypluwając przy tym czarną maź.

Podczas polewania się chłodną wodą, wszak nie chciałam drażnić oparzeń doszłam do wniosku, że im dłużej będę tu przebywać tym większe prawdopodobieństwo, że Bulma wsadzi do komory mego przyjaciela jako pierwszego, a on nie będzie mi musiał ustępować. Nie lubiłam, gdy traktował mnie jak tę słabszą, delikatniejszą, bo nie byłam panienką, a wojowniczką. Na tych samych zasadach, bez ustępstw.

Wróciłam po raz kolejny wspomnieniami do traumatycznych wydarzeń. Nie rozumiałam tego jak bardzo to przeżywałam, wszach chłopak żył, miał się dobrze, a mimo to te sceny wracały do mnie jak bumerang. Za każdym razem tak samo boleśnie. Tak bardzo się z nim zżyłam, że nie wyobrażałam sobie jego... śmierci. Zwłaszcza tej, na którą przyszło mi patrzeć.

Gdy wyszłam spod prysznica, czysta, ale zziębnięta nie okryta specjalnie niczym poza białym ręcznikiem, w dodatku na boso w ambulatorium zastałam Bulmę siedzącą nad komputerem i Gohana biorącego uzdrawiającą kąpiel. Przynajmniej to mi się udało. Musiało to oznaczać, że naprawdę bardzo długo przeciągałam wyjście.

—     Gdzieś ty tyle czasu się podziewała? – Zapytała, gdy tylko zjawiłam się w progu.

—     Nie spieszyło mi się. – Mruknęłam ostrożnie składając zdania.


Było mi zimno. Woda obniżyła moją temperaturę ciała, a ja nie miałam w sobie zbytnio energii, by utrzymać jakiś sensowny poziom KI. Podeszłam z ostrożna do komory regeneracyjnej cały czas spoglądając na rozluźnioną twarz przyjaciela. Tym razem widziałam zupełną odwrotność – to usta i nos były zakryte. Powoli, trzęsącą się dłoń oparłam na szkle najważniejszej maszyny w całym wszechświecie, na wysokości jego twarzy. Wyglądał tak spokojnie.

—     Saro! – Krzyknęła Bulma. – Cała się trzęsiesz!

Jej ciepła dłoń zetknęła się z moją lodowatą skórą aż podskoczyłam, miałam wrażenie, iż płonie. Ona również zareagowała podobnie, tylko w jej mniemaniu musiałam być niczym sopel lodu.

—     Ubierz coś na siebie! – Pisnęła gorączkowo rozglądając się za czymś. – Jesteś aż sina!

Podbiegła do jednej z szaf grzebiąc w niej jakby za chwilę miał nastać koniec świata. Spoglądałam na to wszystko z ukosa, bez emocji. Dla mnie w tej chwili liczyło się tylko to, że on dochodził do siebie. Dziś mogło go zabraknąć i to mnie przerażało. Bulma wróciła z niedużym prostokątnym workiem, który z nieudolnością otwierała. Wyjęła zawartość, którą okazała się wielka, szeleszcząca folia w kolorach srebra i złota.

—     To jest koc termiczny, zaraz cię rozgrzeje. – Wyjaśniła, gdy zaczęła mnie nim okrywać. – Jak tylko Gohan wyjdzie od razu wskakujesz do środka! Dlaczego mam tylko jedno urządzenie? To takie irytujące przy was!

Upuściłam przemoczony ręcznik szczelnie okrywając się dziwną, a za razem kojącą folią, następnie podeszłam do ławki z trudem łapiąc oddech. Był już donośnie świszczący. Odkaszlnęłam kilka razy wciąż pozbywając się czarnej plwociny, a następnie usiadłam na tej ławeczce z ostrożnością, a raczej koślawością. Stopiona skora zdążyła pozasklepiać się, a każdy precyzyjniejszy ruch rozrywał ranę na nowo. Dawno nie byłam w tak opłakanym stanie, a z nikim batalii nie stoczyłam. Umęczona wróciłam do obserwacji Półsaiyanina, a przynajmniej próbowałam. Co prawda oczy przepłukałam pod prysznicem, ale wciąż mnie piekły, a nawet wyczuwałam pod powiekami jeszcze trochę tych cholernych drobinek. Zupełnie nie wiedziałam kiedy zasnęłam oparta o białą ścianę. Obudziłam się, gdy kobieta mego brata spuszczała płyn przygotowując nastolatka do wybudzenia z regeneracyjnego snu.

—     Son Gohan? Jak się czujesz? – Zapytała z troską.

Syn Gokū powoli otworzył oczy, a następnie rozejrzał się, a gdy zrozumiał, gdzie jest zdjął z ust maskę tlenową. Bulma podeszła do niego pomagając zdjąć całe okablowanie.

—     Jak nowonarodzony. – Odpowiedział z wdzięcznością. – Dziękuję ci Bulmo.

Niebieskooka podała mu ręcznik, a następnie pomogła ostrożnie wyjść na matę antypoślizgową. Ze spodenek, w które jedynie był odziany kapał płyn. Kiedy się wstępnie wytarł dostrzegł mnie, a raczej usłyszał, jak się krztuszę.

—     Saro? – Zawołał z troską podbiegając do mnie. – Trzymaj się, proszę. Dlaczego nie weszłaś pierwsza? Wyglądasz strasznie...

Dobrze, że mnie złapał, bo czułam, jak się osuwam w tym kocu. Nie miałam już sił ani siedzieć, ani oddychać, a już na pewno otwierać oczu. Obraz rozmazywał mi się przed oczami.

—     Szybko, przygotuj komorę! – Krzyknął z przerażeniem do wynalazczyni. – Jest rozpalona! Saro, nie zasypiaj, nie zasypiaj.

Dosłownie w przeciągu kilku sekund poczułam, jak wszystko wiruje, jak jest mi zimno, a za razem gorąco, jak pali mnie gardło, chce mi się pić, a nie jestem w stanie nawet przełknąć śliny. Oczy same się zamknęły. Odnosiłam wrażenie, że dźwięki, które słyszę są jak pod wodą. Przestałam rozumieć o czym tak zawzięcie dyskutowali. Odpływałam i wiedziałam, że jeśli zaraz mnie nie podłączą do aparatury może się to fatalnie skończyć.

Nie zasypiaj.

Nie zasypiaj. Dźwięczało mi w głowie.



 Jeszcze będziesz ptaszku śpiewać. – słowa, które wypowiadał Dodoria w odcinku 20 – Mroczne odmęty