21 stycznia 2023

90. Turniej młodzików

Zajęliśmy miejsca na górze, na najwyższym balkonie, gdzie znajdowały się najobszerniejsze tarasy oraz zejścia na trybuny. Mata była sporych rozmiarów, jednak mniejsza od tej, którą zapamiętałam podczas turnieju Komórczaka, a może tylko mi się zdawało? Chociaż arena mieściła się w moich oczach odniosłam wrażenie, że jeśli dojdzie do poważnej walki między Gotenem, a Trunksem, okaże się zbyt odległą. Co prawda miałam wzrok lepszy niż Ziemianie, ale nie posiadałam w nim lupy! Mimo to z tego miejsca widok był najlepszy. Będąc na samej górze komentator, a zarazem, jak się okazało stary znajomy Gokū i Kuririna wydawał się małym punkcikiem na białej arenie.

Na czas dziecięcej zabawy wróciłam do swojej pierwotnej formy, jak i odzienia. Miałam zamiar oszczędzić sobie trochę energii, a zarazem wrzucić nieco na luz. Po transformacji byłam bardziej nastawiona na tryb bojowy, a w tej chwili nie było mi to do niczego potrzebne. Sara również mogła być na tej wyspie i oglądać swojego bratanka. W przeciwieństwie do Gohana przed grą Komórczaka nie potrafiłam się całkowicie rozluźnić w tej formie.

Oparłam się o barierkę znudzona ziemskością. W zawodach brało udział za dużo słabych istot. Zastanawiałam się skąd te dzieci czerpią tyle energii. Na dziecko 10 jednostek było absurdalnym maksem, a na Vegecie byłeś w tym wypadku nikim, jak nie odpadem. Nasze światy kolosalnie się różniły. Marzyłam o tym by szybko doszło do pojedynku chłopców i zaprezentują czego nauczyli się w ostatnich latach inaczej obawiałam się, iż umrę tu z nudów.

— Witam wszystkich zebranych na tegorocznym turnieju o najsilniejszego pod słońcem w kategorii młodzików! — zawołał z entuzjazmem komentator. – Zawodnicy reprezentują bardzo wysoki poziom! Przywitajmy ich ogromnymi brawami!

Ludzie zebrani na trybunach zaczęli wiwatować nie mogąc się doczekać walk smarkaczy. Mnie interesowała tylko jedna – ta pomiędzy synem Gokū, a Vegety. To był jedyny godny poziom na arenie i jedyny powód, dla którego się tutaj wybrałam.

— Zwycięzca turnieju otrzyma dziesięć milionów zeni — zakomunikował z entuzjazmem siwiejący mężczyzna z areny. — Drugie miejsce nagrodzimy sumą pięciu milionów. Dodatkowo zwycięzca turnieju będzie miał możliwość zmierzyć się z samym mistrzem Herkulesem! Czy to nie jest wspaniałe?

Ponownie rozległy się skandy ludzi w euforii. Parsknęłam wyobrażając sobie jak jeden z naszych równa z ziemią tego pajaca. Spodziewałam się, że dzieciaki nie miały w planach pozwolić temu wariatowi wygrać, gdy przyjdzie im stanąć twarzą w twarz z tym cholernym krętaczem.

Chwilę później z poczekalni, skąd wychodziło się na arenę pojawił się biały dym. Z nieukrywanym zaskoczeniem obserwowaliśmy wydarzenie. Z chmury wyskoczył napuszony pseudo bohater, napinając swoje mięśnie jak balon. Czy ja wykrakałam jego pojawienie się? Rozbrzmiała okropna muzyka, a ja miałam ochotę użyć śmiercionośnej kuli, by zakończyć żywot tego błazna. Zakryłam rękoma uszy błagając sama nie wiedząc kogo o koniec tej parodii. Kiedy w końcu skończył się popisywać ruszył w pędzie na arenę i wyskoczył w górę robiąc kiepskie salto. Niemal uderzyłam głową w barierkę chcąc zakończyć i swoją egzystencję. Musiałam naprawdę tutaj być? Po cholerę się w to wplątałam.

— Co za żenada — mruknęłam łamiącym się głosem.

Ku mojemu zadowoleniu delikwent niefortunnie stanął na nogi, a raczej poślizgnął się i wylądował prawie na głowie. Wszyscy zamarli, muzyka przestała grać, a ja wybuchłam donośnym śmiechem. To chyba był jego najlepszy popis w moim życiu!

Mężczyzna w bólu przeturlał się parę razy, po czym już w kuckach pieczołowicie ściskał gigantycznego, jak mniemam guza na czubku głowy. Mogłabym przysiąc, że widziałam jak oczy wyszły mu z orbit. Od niepohamowanego chichotu, napłynęły mi łzy do oczu. Najbliżej siedzący przyjaciele bohatera Ziemi patrzyli na mnie z oburzeniem niejednokrotnie komentując moją postawę. Mój rechot zagłuszał ich słowa. Miałam to gdzieś, z resztą nie mieli pojęcia kim naprawdę jest uzurpator. Po może łącznej minucie stękania ojciec Videl zrozumiał, że jest obserwowany przez swoich zasilaczy portfela i powstał jakby nigdy nic twierdząc, iż TYLKO żartował. Może ich oszukał, ale nas nie miał szans. Doskonale wiedzieliśmy, jakim był patałachem.

— Matko, jak oni mogą wierzyć temu pacanowi? — sapnęłam z irytacją, przewracając przy tym oczami. —  Czy musimy oglądać to cholerstwo?

— Nie wiem, Saro — westchnął Kuririn. —  Nie tylko ciebie przestało to bawić, ale jesteśmy tu by oglądać chłopców.

— No... —  dodała Osiemnastka bez krzty werwy. —  Mam ochotę gościa odstrzelić. Byłam szczęśliwsza nie wiedząc kim jest.

Spojrzała wymownie na męża, który ją uświadomił. Trzymała w swych ramionach córkę, która bawiła się jej lśniącymi, blond włosami. Teraz dostrzegłam, że nie tylko mi ten facet działał na nerwy. Poza ojcem Gotena. On zdawał się bardzo być rozbawiony.

— Zabawny był w grze Komórczaka —  zauważył Gokū. —  Wy tak nie uważacie?

Może wtedy tak. Teraz już nic na to nie wskazywało. Możliwe, iż Saiyanin wciąż chichotał z tego samego co ja wcześniej? Przewróciłam oczami głośno prychając. Marzyłam, by było już po tym teatrzyku dla dzieci.

— Wspaniały Herkulesie przygotowaliśmy niespodziankę! — zawołał żwawo spiker. — Chcieliśmy ci serdecznie podziękować za wzięcie udziału w tegorocznych mistrzostwach! To dla nas zaszczyt!

I ni stąd, ni zowąd usłyszałam nadciągający dźwięk unoszący się wysoko na niebie. Zdezorientowani rozejrzeliśmy się, a naszym oczom ukazał się nadlatujący sterowiec z ogromnym telewizorem. Nawet Bulma w swoim domu nie miała takiego. Zastanawiałam się co mieli zamiar na nim pokazać. Chyba nieświetlaną przeszło-przyszłość pseudo wybawcy świata?

Jak ogłosił mężczyzna pod krawatem, okazało się, że mieli w planach przedstawić fantastyczny film ukazujący walkę z cyborgiem szalonego doktorka, w końcu wtedy uratował całą planetę przed tym stworem. Na samą myśl gęba mi się uśmiechnęła! Jeśli mieli go skompromitować, to miałam zamiar zobaczyć to za wszelką cenę. Później nie mieli kamer, by przedstawić śmierć potwora, więc nic dalej już nie mogło być. Ale jeśli mieli pokazać nam to, co wtedy byłam na tak. Gdy sterowiec zatrzymał się idealnie nad areną rozpoczął się seans.

— To nie stadion — zauważy Kuririn. — To jest po prostu jakieś kino! Co się tu zadziało od naszego ostatniego turnieju?

— Ciekawe — zamyślił się Gokū. — Bardzo ciekawe. Co oni chcą nam pokazać?

Ku naszemu zaskoczeniu, zamiast prawdziwej walki pojawiły się jakieś marionetki w karykaturalny sposób podobne do nas samych! Mąż Osiemnastki opadł na barierkę z wrażenia tak jak ja wcześniej. Vegeta napiął w złości mięśnie, Szatan zaś wydawał się bardziej zielony niż dotychczas, jednak gdy zobaczyłam swoją misterną podobiznę miałam ochotę kogoś ugryźć. Napuszyłam się jak wściekła małpa, a ogon to doskonałe przedstawiał.

— Bez jaj! — warknęłam zbyt mocno zaciskając poręcz. — Toż to jakaś maskarada! Pozwolicie na to?!

W mgnieniu oka Gokū stanął za mną zasłaniając mi usta. Zaskoczył mnie. Gdy nasze spojrzenie się zbiegło odsunął dłoń w ciągu paru sekund upewniając się, że nie będę krzyczeć. Spojrzałam na niego podejrzliwie. Pozwalał na to wszystko? Dlaczego? Ten jednak z uśmiechem na twarzy wskazującym palcem zasłonił usta. Westchnęłam wracając oczyma do ekranu z dziwacznym filmem. Kolejny, który miał problem z prawdą.

— Nie marudź — Mruknął mi do ucha. — Chcę zobaczyć zakończenie. Poza tym ściągasz na nas uwagę.

On jako jedyny chciał zobaczyć ten filmik z kukiełkami o naszych podobiznach. O dziwo miał rację. Paru ludzi z dołu na moje obruszone krzyki odwróciło się ku nam, jednak szybko powrócili do poprzedniej czynności. Jeśli ktoś inteligentny nas z nimi by porównał to odkryliby prawdę – my byliśmy tymi pseudo pomagierami. A to przecież wierutne kłamstwo!

Cała walka była totalną parodią, klęską i o zgrozo zakończyło się ratunkiem nas samych z rąk Satana. Moment, w którym Vegeta popiera Gokū, iż to wąsaty pajac jest bohaterem Ziemi doprowadził mnie do rozpuku. On nigdy by czegoś podobnego nie zrobił! Co za poniżenie. Tamtego dnia Mistrz Świata bał się nawet własnego cienia.

— Widzieliście to? Widzieliście?! — pisnęłam zakrywając usta.

Książę warknął pod nosem, a ja wyczułam skok jego mocy. Ten to dopiero musiał się hamować, by nie wysadzić telebimu w powietrze, jak to uczynił z maszyną. Jedynie postarali się z wyglądem, bo reszta była fikcją. Ojciec Gotena miał rację. Nie powinniśmy tego głośno komentować, nie byliśmy tymi istotami z teatrzyku. Nie chciałam, by ktokolwiek łączył mnie z tym kłamstwem. W przeciwieństwie do świata ja wiedziałam co tam zrobiłam. Z radością odprowadziłam wzrokiem sterowiec, który odleciałby za chwilę mógł wreszcie odbyć się turniej. Puściłam barierkę i dostrzegłam na niej wgniecione ślady własnych palców.
Niestety wyczyny ziemskich dzieci były także katastrofalne, tak biły się niemowlęta Saiyańskie! Sama nie wiem czego oczekiwałam. Parodia w czystej postaci, i to miał być turniej? Dla takiego czegoś wprowadzili sekcje młodzików? Zawisłam na uszkodzonej poręczy mając już dość tego dnia, a on dopiero co się rozpoczął. Po co ludzie w ogóle zapisywali takie maluchy na zawody? Dla pieniędzy?


Po niekończącym się oczekiwaniu na cokolwiek sensownego na macie wreszcie pojawił się Trunks, a jego przeciwnikiem miał być niejaki Idass – blondyn o długich włosach odziany jedynie w spodnie. Pół Saiyanin nie tracąc czasu na atak przeciwnika ruszył na niego najpierw podcinając nogi, a następnie wykopując go w powietrze. Nawet nie czekając aż ten upadnie z wysokości opierając swe palce o szarfę ruszył w stronę wyjścia. Z pewną miną kroczył wyczekując werdyktu, który nie mógł być inny.

— Też mi pojedynek — westchnęłam. — Mogliby już dojść do finału. Umieram z nudów.

Dzieciak stracił przytomność, młody troszeczkę przeholował, ale widocznie należało mu się. Trunks bez przyczyny nie nadużywał siły, zwłaszcza kiedy chodziło o ziemskie dzieci. Miał co prawda werwę Vegety, ale matka uczyła go, by nie rozwiązywać problemów siłą, wszak przewyższał niejednego dorosłego Ziemianina swoją mocą. Zgadywałam, że Bulma chciała, by jej dzieciak wyrósł na tego, którego poznaliśmy jakiś czas temu.

— Dopiero pojedynek Trunksa z Son Gotenem będzie pięknym widowiskiem — dodał znużony Kuririn. — Musimy uzbroić się w cierpliwość.

On także nie był zadowolony z marnotrawienia czasu, jakim była sekcja młodzików, ale uważał, że warto zaczekać. Ziewnęłam cofając się do ściany, by się o nią oprzeć. Siadłam na rozgrzanym betonie marząc o jakimś magicznym przyspieszaczu czasu.

— Mam taką nadzieję — Sapnęłam z rezygnacją.

Obok usiadła Osiemnastka ze swą córką. Wypuściła ją z objęć by ta mogła się pobawić swoją zabawką – szmacianą lalką. Nigdy nie miałam takich zabawek. Szczerze, to nie pamiętałam, abym jakąś posiadała. Za krótko byłam poza inkubatorem.

— Trapi cię coś? — zapytała kobieta.

— Nic, poza zawodami — skłamałam.

— Nie ściemniaj. Przygotowywałaś się jak na wojnę.

Westchnęłam spoglądając na nią. Była nad wyraz spokojna, choć nie ukrywała, że i ona się nudzi. Jej nie dało się oszukać, a ja nie planowałam dzielić się swoimi myślami. Nigdy nie lubiłam tego robić nauczona sceptycyzmu.

— Chodzi o Gohana, tak? — szepnęła.

— Chociaż ty daj mi spokój! — warknęłam mrużąc oczy. — Przyszłam oglądać walki, nie dyskutować na jego temat.

Wreszcie nadszedł czas na walkę Gotena z jednym z ziemskich dzieci. Zerwałam się do balustrady z nadzieją na, choć w małym stopniu ciekawy akcent. Siedmiolatek zdawał się stremowany. Nie brał walk tak na poważnie, jak syn Vegety, wszak nie miał ojca przy swoim ramieniu, a Gohan niejednokrotnie zajmował się bardziej nauką niż treningami, zwłaszcza z młodszym bratem. Na pewno też nigdy nie spotkał tylu ludzi na raz skupionych na nim. Ja też nie i miałam nadzieję, że z tego powodu nie zwariuję.

Starszego syna Gokū wciąż nie było. Czyżby maszyny nie byli w stanie naprawić? Czy może jednak nie interesowała go walka własnego brata? Prędzej to pierwsze. Troszczył się o tego malucha od chwili, w której przyszedł na świat. Nie mógłby go ot, tak dla jakieś durnej baby porzucić, prawda? Na samą myśl zacisnęłam pięść.

Chłopiec, który miał zmierzyć się z siedmiolatkiem zaczął wymachiwać pięściami jak oszalały, choć wcale nie celował w swojego przeciwnika. Jednak kiedy zdecydował się w końcu na cios, mała kopia swego ojca zablokował go jednym palcem. Nic nadzwyczajnego, dla mnie. Tłum wstrzymał oddech widząc to zjawisko. Goten blokował każdy ciosy, aż wreszcie delikatnie przyłożył mu w brodę kładąc dzieciaka jak kłodę. I to by było na tyle.

Kolejne walki były czystą parodią, gdy nasi chłopcy bez mrugnięcia okiem pokonywali swoich pseudo przeciwników. Za każdym razem używali innego sposobu, by siebie nie zanudzić. To kopniak, to rzut, to zwykły unik. Ponad godzinna męczarnia wreszcie dobiegła końca, a na macie stanęli półfinaliści gotowi do prawdziwej walki. Myślałam, że nigdy się tego nie doczekam. Oni pewnie też.

— Długo kazali nam czekać — zauważył Kuririn. — W końcu jakaś poważna walka!

Ludzie nawoływali to Trunksa, to Gotena. Sami byli ciekaw, który z tych niesamowitych smarkaczy okaże się mistrzem. Sędzia zeskoczył z areny również oczekując niesamowitego widowiska. Chłopcy przyjęli postawy do ataku. Niemal spięłam wszystkie mięśnie wyczekując ich startu. Tak długo na tę chwilę czekałam i nie miałam faworyta. Ucieszyłabym się z każdej wygranej. Chciałam po prostu obejrzeć dobrą walkę.

— Dajcie czadu, chłopcy! — ryknęłam z entuzjazmem.

I ruszyli. Na początek zblokowali swoje ciosy ramieniem, by przez chwilę się siłować. Rozpoczęła się walka na gołe pięści. Szukając każdego błędu wpatrywałam się w nich jak w obrazek. Po szybkim wycofującym salacie natarli na siebie jak burza, by za chwilę rozpocząć walkę kilkadziesiąt stóp nad areną. Na trybunach zapanowała cisza. Pełni szoku nie dowierzali, kiedy obaj wymierzali sobie szybkie ciosy w powietrzu. Chłonęłam ich potyczkę jak gąbka co rusz komentując ich poczynania. Również i Gokū był zafascynowany ich szybkością. W wieku tych dzieciaków nawet nie potrafił latać i samotnie, po śmierci opiekuna zwanym dziadkiem mieszkał w niewielkim domku w górach. Sama lepsza od nich nie byłam, ale zdążyłam zasmakować okrucieństwa.

— Przepraszam! — Usłyszałam znajomy głos. — Nie chcieli nas przepuścić! Jak dobrze, że zdążyliśmy na finał.

Był to nie kto inny jak Gohan w swoim cudacznym przebraniu i białej chuście z okularami przeciwsłonecznymi zamiast pomarańczowego kasku. Wraz z nim była ona. Od razu z mej twarzy zszedł uśmiech. Wróciłam wzrokiem do dzieciaków, by nie psuć sobie do końca nastroju. Nie miałam ochoty ich oglądać.

— Coś ty? — odezwał się bezpardonowo mąż C18. — Czyżbyś śpiewał serenady swojej narzeczonej?

— To nie jest moja narzeczona! — Bronił się Son Gohan przed uszczypliwością przyjaciela swego ojca. — Przysięgam! To tylko moja koleżanka.

— Dobra, dobra. — Machnął ręką niski wojownik, po czym dodał przeciągle. — Żartowałem. Wyluzuj.


Spojrzałam na byłego przyjaciela szorstkim wzrokiem. Przybył wraz z Videl, jakby zapomniał, że to ONA jest całym problemem. Widocznie miał już w nosie co na ten temat myślałam. Nie odzywając się i nie słuchając reszty rozmowy skupiłam się na walce finałowej. Chłopcy mierzyli do siebie silnymi ciosami, co jakiś czas znikając sobie sprzed oczu, jednak to Trunks był tym sprytniejszym i nawet posłał przyjaciela za matę i gdyby nie technika latania chłopiec wylądowałby poza matą. Jak dobrze, że ją opanował przed turniejem.

Za każdym razem, kiedy jeden był lepszy, drugi odgrywał się z większą siłą. Prawdopodobnie po raz pierwszy walczyli między sobą na poważnie. Ale używając tylko i wyłącznie zwykłej siły mogliby bić się między sobą aż do utraty tchu, a to potrwałoby na pewno długo. Tak skupiona na walce nawet nie zauważyłam, że dzieciaki konkurowały ze sobą w absolutnej ciszy. Nagle ludzie otrząśli się i zaczęli nawoływać imiona uczestników ponownie by ich dopingować.

Raz na jakiś czas spoglądałam ukradkiem na dziewczynę, której nikt poza Gohanem nie zapraszał, ta zaś miała przerażoną minę tym, co widziała na macie, a raczej ponad nią. Czyżby jej nowy przyjaciel nie zdradził jej wszystkich tajników naszej rasy? A może jednak nie miała okazji ujrzeć tego na własne oczy? Może jednak wyolbrzymiłam wszystko? On oglądał walkę z wielkim uśmiechem na twarzy.

Dzieciak Gokū pochwycił Trunksa od tyłu w ramionach uniemożliwiając mu wydostanie się. Byłam pod wrażeniem jak bardzo ten maluch się wzmocnił. Nie trwało to długo. Syn Vegety wyswobodził się, a następnie zdzielił kumpla po twarzy wysyłając go ku macie. Ośmiolatek nie czekając zaczął pikować, by za wszelką cenę dopaść przeciwnika, ale ten tuż przy ringu ustabilizował lot, by następnie odbić się z gracją w tył i ponownie natrzeć. To było po prostu piękne. Nasi kibicowali z radością chłopcom. Pięść w twarz, szybka wymiana ciosów. Odprężałam się podczas tego pojedynku, aż wreszcie po kilku minutach ciągłego wznoszenia się i blokowaniu każdego ruchu zaczęłam się nudzić. Ludzie milczeli, ale z dołu, gdzieś było słychać doping. Zgadywałam, iż były to matki dzieciaków. Jedna chciała, by wygrany zgarnął sumkę, drugie zależało tylko na tytule i dumie.
Chłopcy, będąc wysoko nad ziemią weszli w tarczę słońca, co uniemożliwiło mi oglądanie. Gohan zapewne był rad ze swoich okularów. Wreszcie padł potężny cios zmieszany z KI oślepiając wszystkich zebranych. Młodzi wylądowali na macie przyglądając się sobie. Może rozmawiali? Trwało do dłuższą chwilę. Następnie zaczęli spacer. Gdy jeden szedł w lewo zataczając coś na kształt koła drugi mu wtórował.

— Dzieciaki do roboty! — krzyknęłam znudzona przedłużającym się sparingiem. — Przestańcie się bawić!

Trunks jakby mnie usłyszał i postanowił użyć fali uderzeniowej, którą kumulował w obu dłoniach wyciągniętych na boki. Son Gohan, jak i Kuririn wzdrygnęli się na ten widok, ja miałam zamiar napawać się tą chwilą i czekałam na to, co wydarzy się potem. Gokū ze stoickim spokojem prosił, aby przewrażliwieni zaufali dzieciakom i pozwolili im działać, przecież nie mieli zamiaru nikogo zabijać, nie oni. Byłam tego samego zdania.

Bratanek wycelował skumulowaną moc w czarnowłosego, a ten bez problemu uniknął ataku i w ostatniej chwili zmienił trajektorię lotu pocisku w niebo, by nie pozabijać słabych i przerażonych Ziemian. W chwilę później Goten utworzył kamehamehę – technikę starego Rōshi, którą przez lata Gokū dopracowywał. Małolat niestety nie zapanował nad nią i rozwalił część słomianego stropu szatni dla biorących udział w turnieju niemalże trafiając w komentatora. Nie tego się spodziewałam, ale teraz dostrzegłam jak mało czasu starszy brat poświęcił mu nad opanowaniem energii KI. To wcale nie musiało się tak skończyć.

Na trybunach dało się słyszeć krzyki. Pomimo tego incydentu chłopcy postanowili kontynuować pojedynek jakby nic dziwnego się nie wydarzyło. Kilka ciosów i Son Goten znowu poleciał w górę. Tego dnia Trunks był w doskonałej formie. Złapał od tyłu czarnookiego i pochwycił mocno uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch, jedyne co mógł to wymachiwać nogami niczym maratończyk – tak też uczynił. Wisieli wysoko nad matą kolejny raz szokując gapiów. Nawet tu było słychać szamotaninę i ciężką walkę o wyswobodzenie. Kiedy już było pewne, że młodszy nie ma szans, ku naszemu zdumieniu przeszedł na pierwszy poziom super wojownika tym samym uwalniając się z sideł.

— Proszę, proszę... — rzekłam z uznaniem. – Robi się ciekawie.

— To on potrafi przemienić się? — Gokū był w wielkim szoku.

Zapomniałam, że nie był on na bieżąco i miał prawo nie posiadać takiej informacji. Jego syn wrócił na matę, gdzie dezaktywował swoją formę. Gohan był oburzony postawą brata. Nie tak się umawiali. Vegeta żądał dyskwalifikacji, a Videl zdawała się blada, a może nawet przyspawana do poręczy? Uśmiechnęłam się w duchu, wciąż nie zdawała sobie sprawy, z czym się mierzy. Tymczasem Gokū nie miał nic przeciwko temu zdarzeniu, jak i ja. codziennie usiłowałam wszystkim wytłumaczyć kim byłam i kim nie chciałam być. Czy to było takie trudne? Czy Ziemianie nie mieli prawa dowiedzieć się, że są słabymi istotami we wszechświecie i wcale nie są jedyni?

Chłopcy ponowili atak. Zaczynało się to znowu przeciągać okładaniem pięściami, gdy w końcu niebieskooki wystrzelił pocisk, a brat Gohana uciekł w niebo, by z rozpędem ruszyć na przeciwnika, ku zaskoczeniu siedmiolatka tym razem dzieciak Bulmy przybrał formę super Saiyanina i wystrzelił kolejną falę energetyczną, którą wyrzucił przeciwnika prosto w trybuny. Niestety młody zatrzymał się na siedzeniach, które w popłochu opuścili widzowie tym samym pozwalając wygrać starszemu.

Vegeta kipiał z dumy. Skoro on nie mógł pokonać Gokū, to jego dzieciak pokonał syna tamtego. Tym aktem zakończył się finał dzieciaków. Trunks został mistrzem młodzików, a ja cieszyłam się razem z nim, chociaż kibicowałam i Gotenowi. Wygrał lepszy, a raczej lepiej wyszkolony.

— Twój syn świetnie się bił. — Książę położył dłoń na ramieniu swojego towarzysza. — Jednak ja Trunksa przygotowywałem kilka lat na tę okoliczność. Wygraną miał w kieszeni.

— To zrozumiałe. Mnie nie było — zauważył młodszy Saiyanin. — Gratulacje.

Na zwieńczenie pseudo zawodów dzieci na matę miał wejść nazbyt sławny Herkules i zmierzyć się ze zwycięzcą. Tylko po co? Sądził, że wezmą w nim udział tylko zwykłe dzieciaki, które miał położyć jednym palcem?

— Od siedmiu lat na to czekałem — uradował się Son Gokū. — Czas utrzeć mu nosa.

— Trunks w końcu nas pomści i ośmieszy Herkulesa — wtrącił mąż C18.

— Wykreślą jego imię z podręczników do historii — parsknął Vegeta.

— To nie tobie karzą się o nim uczyć w szkole — burknęłam z wyrzutem. — Zazdroszczę szczeniakowi! Też chcę tam być.

Obecna w naszym towarzystwie córka jegomościa spoglądała na nas z uwagą, ale i mocno przytkana. Nie rozumiała do końca, o czym była mowa, czemu nabijamy się z jej tatusia i przede wszystkim jakim prawem? Czyż nie powinna była sobie wbić do głowy moje słowa? Mówiłam jej, że Satan jest uzurpatorem i nigdy niczego i nikogo nie pokonał. Młody pół Saiyanin jednak wciąż próbował wyjść z tego obronną ręką i chroniąc nas oraz jej niewiedzę. Przebąkiwał z nieukrywanym stresem, że wszyscy sobie żartują. Powinien był dawno z tym skończyć. Piccolo stał jak zaklęty z niemrawą miną.

— Kim jest ta łazęga? — szepnęła Osiemnastka do mnie tracąc ochotę na zabawę. — Co to za miernota?

— Mnie się pytasz?! — niemal krzyknęłam piszcząc, po czym dodałam szeptem. — Ta idiotka przyssała się do niego i teraz usiłuje wyciągnąć wszystkie informacje na nasz temat. Czy już mogę ją rozszarpać?

Kobieta delikatnie dygnęła głową malując na twarzy niemały grymas. Zrozumiała coś, bo jej oczy się wyraźnie rozszerzyły. Jedynie co na to odpowiedziała to ciche: yhym. Spojrzała na Videl bez cienia dyskrecji. Oparła się o barierkę kilkanaście kroków od zebranych. Przyłączyłam się do niej wyczekując gościa specjalnego.

— Będziesz miała okazję na macie.

— I nie mogę się doczekać, Osiemnastko! — odpowiedziałam z goryczą.

Potomek księcia Saiyan stał na macie czekając na swojego ostatecznego przeciwnika. W tej chwili miałam ochotę ryknąć jak baran, jednak postanowiłam poczekać na efekt końcowy. Wszak wynik był przesądzony, nie było o czym gadać. Nie było na co patrzeć, ale widzowie jeszcze o tym nie wiedzieli.

— Nic tu po nas — zauważył Gokū.

— Masz rację — poparł go niski przyjaciel. — Powinniśmy sami przygotować się do turnieju. Zaraz będzie nasza kolej.

Werdykt był z góry wiadomy, a nas czekała walka między sobą – w końcu. Bez zbędnych słów ruszyliśmy przed siebie, gdy niespodziewanie zatrzymało nas oburzone wołanie Videl:

— Jak możecie! On jest z wami, a wy go tak zostawicie? To jeszcze dziecko. — Prawie się trzęsła. — Nie jesteście ciekawi pojedynku z mistrzem świata?

Co ją to obchodziło? Nic o nas tak naprawdę nie wiedziała. Dla nas to było jakbyśmy mieli obejrzeć serial w wyłączonym telewizorze.

— Masz rację! — poparł ją Gohan, choć w jego głosie nie było entuzjazmu. — To będzie fascynująca walka! Zostajecie?

Myślałam, że go zabiję. Po raz kolejny pokazywał, jak bardzo jest dla niego ważny jest dobry wizerunek w jej oczach, a zaledwie sekundy temu bez problemu ruszył z nami rezygnując z oglądania pseudo rywalizacji. Machnęłam ręką odwracając się na pięcie. Miałam już dość przesiadywania tutaj, chciałam w końcu się z kimś zmierzyć! Nie po to się tutaj zjawiłam, by oglądać showmana!

—     Dobrze wiesz, jaki jest wynik — burknęłam wodząc błędnym wzrokiem ku arenie. — Koleżanka musi tylko połączyć kropki.

Chłopak jedynie westchnął, ale jak widać nie zamierzał opuszczać balkonów. Jego ojciec wzruszył ramionami jedynie rzucając krótkie: Zatem opowiesz nam. Całą bandą udaliśmy się w końcu na posiłek zostawiając za sobą zdezorientowaną dziewczynę i zmieszanego Son Gohana. Gokū objadał się jak szalony, ale jakby nie patrzeć nie jadał przez dobre siedem lat. Pałaszowaliśmy kolejne porcje, kiedy to pojawił się nie kto inny jak Między Galaktyczny Wojownik, a raczej Saiyman, jak go nazwałam. Oczywiście był ze swoją przyjaciółką. Od razu opuścił mnie apetyt, a miałam taką ochotę na ten makaron z mięsem! Spojrzałam na nich z ukosa przełykając ostatni kęs. Odłożyłam sztućce głośno na talerz i wzdychając oparłam się plecami o krzesło wyczekując oczywistego werdyktu.

— No i kto wygrał? — zapytał martwy Saiyanin z pełnymi ustami. — Jaki jest wynik?

Nawet nie spojrzał na syna. Pytanie padło jedynie z uprzejmości. To było oczywiste.

— Trunks — odrzekł spokojnie nastolatek.

Vegeta mimo pełnych ust uśmiechnął się triumfalnie. Nie zawiódł się na dzieciaku. Przecież nie było innej możliwości. Apetyt ponownie mi wrócił i sięgnęłam w końcu po ten półmisek z cudownie pachnącym makaronem.

— Nikt nie rozumie jak to mogło się stać, ale ponoć Herkules specjalnie dał wygrać chłopcu. – Dodał Gohan wciąż stojąc przy stole.

W jego głosie rozpoznałam wątpienie. On nigdy by w te brednie nie uwierzył, w przeciwieństwie do córki delikwenta.

— Nic dziwnego — dopatrzył się Kuririn. — Ten człowiek to komediant. Nie mógł powiedzieć niczego innego.

— Co masz na myśli? — Videl wyraźnie była rozdrażniona nagonkami na ojca zewsząd.

Niestety po raz kolejny Kłusownik postanowił uratować sytuację i zatkał usta przedmówcy prosząc go cicho by nie zdradzał żadnych szczegółów. Jakby wciąż chciał anonimowości naszego świata. Przecież już to złamał… Ona wiedziała, że nie jestem Ziemianką, zadbałam o to, a on na mnie to wymusił.

Jedliśmy dalej, a stosy pustych talerzy przybywało. Wszystko byłoby w porządku, gdyby córka pseudo bohatera nie podchwyciła tekstu o żołądkach Super Wojowników. I tu także syn Gokū upomniał jego przyjaciela by zważał na słowa. Dlaczego mieliśmy milczeć? Mógł jej tutaj nie przyprowadzać! Chyba mi nie miał zamiaru wmówić, że się uczepiła go jak pijawka?

— A tak to! — zawołałam unosząc widelec w górę. — Super, czyli najlepsi, chyba wiesz co to znaczy?

Spojrzałam na nią złośliwie, a ta po chwili spiorunowała mnie wzrokiem. Zrezygnowany mój były przyjaciel opadł na krzesło nie wiedząc, czy dobrze postąpił przebywając ze mną w jej towarzystwie. A może jej w naszym? Powinien się cieszyć, że miałam stalowe nerwy i postanowiłam najlepsze pozostawić na koniec. Po to właśnie intensywnie trenowałam z Juniorem. Jego nauki nie poszły w las. Tym razem bawiłam się w grę półczłowieka i wzruszając ramionami robiąc przy tym niewinną minę. Zupełnie jakbym nie czuła się urażona.


Kiedy już wszystkie żołądki zostały uzupełnione, jak na wojowników przystało ruszyliśmy w kierunku strefy zakwalifikowanych, by odczytać listę zakwalifikowanych, skąd mielibyśmy wyruszyć na matę. C18 przekazała swoje dziecko pod opiekę Yamchy, który miał zaprowadzić małą na trybuny, gdzie siedzieli Bulma, Chi-Chi, jej ojciec oraz humanoidalne, zmiennokształtne zwierzaki Pūar i Oolong. Maszerowałam z samego tyłu jak najdalej od Gohana i tamtej dziewczyny. Nie mogłam po posiłku psuć sobie nastroju. Na macie mogłyśmy się spotkać, wcześniej musiałam ją zlewać. Dla dobra ogółu. Osiemnastka utwierdziła mnie w przekonaniu, że to jedyny słuszny wybór.

Ni stąd, ni zowąd przed nami jak z nieba wyrosło dwoje osobników. Żaden z nich nie był Ziemianinem, w żadnym wypadku nawet ich nie przypominali, do tego jeden z nich, ten niższy z białym irokezem i delikatnie wpadającym w fiolet kolorem skóry unosił się w powietrzu, dosłownie kilka centymetrów uśmiechając się jak gdyby nigdy nic. Od razu można było poznać, że nie mieli nic wspólnego z tą planetą. Przystanęłam razem z resztą bacznie obserwując obu białowłosych mężczyzn. Gokū podszedł dwa kroki bliżej prawdopodobnie biorąc ich jako wyzwanie. To było do niego podobne.
Obaj mieli dziwne uniformy. Ani trochę nie przypominały ciuchów Arconian czy też Kosmicznej Organizacji Handlu. Fioletowo skóry nie czekając podleciał bliżej wciąż z tym samym cwanym uśmieszkiem mrużąc oczy.

— Witam panów — zaczął łagodnie.

Prychnęłam ostentacyjnie na tę uwagę. Mówca zwrócił na to uwagę. Musiał dostrzec i Osiemnastkę, która obok stała z założonymi rękoma.

— I panie — delikatnie dygnął głową przykładając dłoń do torsu. — A ty, z pewnością jesteś Son Gokū.

Zrobiłam wielkie oczy, z resztą każdy z nas. Reputacja tego Saiyanina wyprzedzała go nawet po śmierci. Vegeta zapewne gotował się już ze złości. O tak. A o księżniczce tego ludu to nikt nie słyszał? Oczywiście, że nie bo pewno uznali ją za martwą!

— To prawda — przytaknął wojownik z zaświatów. — Skąd to wiesz?

— Cóż... — Wzruszył ramionami opatulonymi bufiastym odzieniem. — Wiele słyszałem o twoich wyczynach, choć jak wiesz często niektórzy wyolbrzymiają swoje opowieści.

Niziołek zmrużył oczy jakby usiłował coś insynuować. Nie podobał mi się ani trochę. Jego towarzysz w mocno różowych barwach i równie białych włosach, z tą różnicą, że dłuższych stał za nim niewzruszony z kamienną twarzą. Nie wyglądał na wesołka.

— Zawsze chciałem ciebie poznać.

Okazało się, że, że ten niski także bierze udział w turnieju, a jego energia była zaskakująco… Niedostępna! Jednak, gdy poprosił Gokū o podanie swojej dłoni, jako w geście zdrowej rywalizacji, a nikt o zdrowych zmysłach nie podjąłby się tego zadania, tylko on. Sama przekonałam się jak zaskakująco można skrzywdzić nieświadomego człowieka, a później zrobić z niego marionetkę, a nawet posąg!
Ten mężczyzna był strasznym lekkoduchem, ja bym w życiu nie podała ręki obcej istocie, która zdaje się, że była kimś więcej niż Ziemianinem. Ów mężczyzna uznał, iż w synu Bardocka nie ma ani grama nienawiści. Skąd on to wiedział? Przecież nigdy wcześniej go nie spotkał, nigdy nie rozmawiał, a świat nie opowiadał o jego zamiłowaniach innych niż walka. Coraz bardziej nie podobał mi się ten niziołek. Miałam zamiar mieć go na oku.

W końcu wylądował na płytkach chodnikowych, ukłonił się jak dobrze wychowany i wrócił do swojego towarzysza o różowej skórze, który przez cały ten czas nie odezwał się słowem. Miał zdecydowanie mniej przyjemny wyraz twarzy. Byli podejrzani, nie wolno było im ufać pod żadnym pozorem.

Czyżby szykował się poważniejszy problem od wścibskiej Videl? Tajemniczy przybysz poinformował nas, że nie może być silniejszym od samego Son Gokū. Nikt nie może? Puściłam tę uwagę mimo uszu. Nie znałam obecnej mocy tego wojownika, ale w tym zdaniu jątrzyło się kłamstwo. Byłam tego pewna.

Ale skoro tajemniczy gość uważał go za najlepszego to czy coś mogło pójść nie tak? Staliśmy jeszcze parę chwil jak słupy soli obserwując odchodzących mężczyzn w całkowitej ciszy. Czy każdy tu z obecnych myślał jak ja? Czy ci przybysze mieli tak doskonały słuch, jak Namekanie? Pytaniem ostatecznym było: kim mogli być i czy w jakimkolwiek stopniu nam zagrażali?

To mogłoby być lepsze od zemsty na tej dziewusze, może nawet straciłaby życie bez mojego udziału? Teraz jednak postanowiłam pokonać tego kogoś za wszelką cenę! Był tak bardzo tajemniczy, że mój żołądek zrobił salto na samą myśl o walce. To było to! Zmierzyć się nie tylko z Gohanem czy Gokū, ale z tym nieznajomym. Moje serce zabiło mocniej. Wróciłam myślami na Ziemię pełna chęci do walki.

— Jedno jest pewne — wychrypiał Szatan Junior. — To kosmici.

— Tak jak i my, Szatanie — zawołałam z ironią. — Tak jak i my.

Widziałam jak na tę wieść Ziemianka się wzdrygnęła, ale starała się na nas nie patrzeć. Wciąż zastanawiając się nad nowo przybyłymi osobnikami nieznanego nam gatunku ruszyliśmy w dalszą drogę mrucząc między sobą o zdarzeniu. Czas nieubłaganie gonił, a turniej na nas czekał. Jednakże wolnym tempem szliśmy do tego celu. Dostrzegłam, że wścibska Videl co jakiś czas szeptała coś do ucha swojemu przyjacielowi i widać było, że zadaje mu nad wyraz trudne dla niego pytania. Chłopak robił dziwne miny, co rusz zatrzymywał się, drapał po głowie, poprawiał okulary i tego typu sprawy.

Zauważyłam również, iż perfekcyjny słuch Szatana, na pewno dawał mu w tej chwili popalić. On również zdawał się rozchwiany, choć wciąż zgrywał posąg, co robił zwykle po mistrzowsku. Aż śmiać mi się chciało, gdy nieudolnie poruszał wargami wciąż wmawiając sobie, że nikt nie widzi jak walczy z samym sobą. W końcu nie tylko ja byłam karana obecnością tej pokraki. Byłam okrutna.

— Junior... — Szepnęłam z nadzieją, że mnie słyszy, a raczej wyłapie moje słowa. — Komediant z tego Gohana, co nie? Po cholerę on tę babę tu z nami prowadza? Zgaduję, że i ciebie skrytykowała. Czy nie mam racji?

W przeciągu chwili zielonoskóry spojrzał na mnie w gniewie. Słyszał mnie doskonale i najwidoczniej trafiłam w czuły punkt. Musiał być już obgadany przez córkę Herkulesa. Zresztą kto by nie był? Byliśmy dla niej tylko kosmitami, dziwakami z obcych planet. Mężczyzna, łapiąc ze mną dłuższy kontakt wzrokowy warknął, a następnie się odwrócił w drugą stronę. Z mojej twarzy nie znikała powaga. Chciałam dać do zrozumienia Namekaninowi, że nie są to dla nieżarty i w żadnym wypadku nie nabijam się z niego.

— Jeśli jeszcze tego nie wiesz, jest to córka tego pajaca, Herkulesa — dodałam szeptem. – Cudownie, prawda?

Osiemnastka zwolniła kroku, by się ze mną zrównać. Jej wzrok aż krzyczał: Co ty knujesz dziewczyno? Uśmiechnęłam się do niej szeroko jakby na chwilę wszystkie troski przepadły. Przecież jeszcze niczego nie uczyniłam. Nic złego nie robiłam. Rozmawiałam z kolegą kosmitą, to wszystko. Starałam się przy tym jakoś w miarę bawić. Wszak zgorzkniały nastrój panował od rana. Gdzie... Od miesiąca.

— Ucinam sobie pogawędkę z Szatanem. — Mrugnęłam do niej wskazując na swoje uszy. — Ma rewelacyjny słuch. Tylko nie dostałam jeszcze odpowiedzi zwrotnej i chyba nie dostanę.

Przecież i tak jej nie potrzebowałam. Doskonale wiedziałam co ten wojownik miał na myśli. Był tak samo sfrustrowany obcymi osobami, jak ja. Nie lubił nowości, tłumów i zbędnych gapiów. C18 zlewała na to, była przecież najsilniejszym człowiekiem, a raczej pół człowiekiem na tej planecie i jeśli przyszłaby jej ochota zgładziłaby pół Ziemi dla swojego dobra, dla swojego widzimisię.

— Co ty kombinujesz dziewczyno? — wyszeptała gniewnie.

— Nic. — Zrobiłam niewinną minę.
Kobieta złapała mnie za ramię pozwalając reszcie grupy nas wyprzedzić. Jej chłodne spojrzenie sugerowało, iż ma mnie za rebeliantkę, z resztą jak zawsze.

— Nie jestem ani ślepa, ani głupia — rzuciła marszcząc brwi.

Założyła ręce na biodrach stojąc przy tym, jak posąg. Widywałyśmy się co trzeci dzień, a mimo to nie rozmawiałyśmy ani razu na temat Gohana co mnie bardzo w tamtym czasie cieszyło. Czy naprawdę musiałam podejmować ten wątek?

— Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, Osiemnastko. — Mruknęłam gasząc uśmiech. — Nie będę o tym rozmawiać.

— Oczywiście, że będziesz — rzuciła tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Jesteś jak smarkula, której odebrano zabawki. Furczysz na wszystkich, bo masz problem z...

— Tak! Mam problem i nic ci do tego! — warknęłam na tyle cicho by nikt nas nie usłyszał. — Nie muszę się nikomu spowiadać!

Kobieta przewróciła oczami, skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, po czym spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi oczyma; Jak prawdziwa żmija. Ona to potrafiła piorunować wzrokiem. Czy to była sprawka Gero, czy jednak taka się urodziła?

— Nie jestem tu by cię oceniać, tylko zrozumieć — dodała spokojniej.

Jej ton zmienił się diametralnie, choć wzrok wciąż mnie świdrował. Nieco zmieszałam się jej postawą. Wciąż byłam pewna, że zamierza mnie atakować. Westchnęłam zamykając na chwilę oczy łapiąc palcami kość nosową między nimi.

— Widzę jak walczysz, jak ci ciężko i zgaduję, że sama nie wiesz co się z tobą dzieje.

— No i? — prychnęłam również krzyżując ręce na torsie w geście obronnym.

— Jeszcze nie tak dawno byłam taka sama. Chyba nikt inny nie zrozumie ciebie lepiej ode mnie, Saro.

Podeszła i położyła swoją dłoń na mym ramieniu. Teraz jej błękitne tęczówki nabrały cieplejszych barw. Nie rozumiałam, dlaczego to robiła. Czemu się interesowała moimi problemami, skoro jej nie dotyczyły?

— Nie patrz tak na mnie — burknęła. — Kobiety muszą sobie pomagać. Jesteś zagubiona, a ja chcę tylko nauczyć cię jak radzić sobie z buzującymi hormonami. Całe życie tylko walczysz i uciekasz.

— Nie jestem zagubiona! — zaprzeczyłam pospiesznie. — Jestem wściekła i...

Zawahałam się. Nie byłam pewna czy chcę dzielić się swoimi myślami. Już rozmowa z Bulmą nie była łatwa. Osiemnastka spojrzała na mnie wymownie. Czekała aż dokończę. Nie chciałam. Jednocześnie pragnęłam wyrzucić z siebie te wszystkie frustrujące myśli, z którymi w większości byłam sama. Kiedyś każdą rozterkę, o ile dało się coś, że mnie wyciągnąć omawiałam z kimś, kogo obecnie nie zamierzałam oglądać, a byłam do tego zmuszana. Teraz to on był problemem. Westchnęłam ciężko.

— Gohan mnie zdradził — rzekłam gorzko. — Stanął po stronie tej cholernej Ziemianki. Wmawiał, że jestem kłamcą! Potraktował mnie jak śmiecia, a ja...

Załamał mi się głos. Wzięłam głęboki, a zarazem szybki wdech zaciskając pięści. Każde wspomnienie tej sytuacji sprawiało, że w głowie tworzyły się obrazy tak realne, jakbym cofnęła się do tamtej chwili.

— No... Nie fajnie. Też bym się wkurzyła — zauważyła. — Dlaczego to zrobił?

Wzruszyłam ramionami. Nie miałam pojęcia czemu zarzucił mi kłamstwo, choć mówiłam prawdę. Wiedziałam jedynie, że wziął sobie za zadanie chronić Ziemian, a Videl najwyraźniej w szczególności.

— Nie zapytałaś?

— Nie zamierzam z nim rozmawiać — fuknęłam. — Nie gadam ze zdrajcami!

Tym razem to ona westchnęła kręcąc głową. Wzruszyła ramionami wskazując ruchem głowy, że czas iść do strefy dla zawodników by przydzielono nam numerki.

— Do niczego cię nie zmuszam, ale powinnaś z nim wyjaśnić tę kwestię — kontynuowała blondynka. — Skoro cię zranił, a na kilometr widać, że coś do niego czujesz to powinnaś z nim porozmawiać. Nawet jeśli zniszczy to waszą relację ostatecznie powinniście sobie wszystko wyjaśnić.

Rzuciłam spłoszone, szybkie spojrzenie na nią, gdy wspomniała o uczuciach. Nie powiedziałam tego głośno, a ona wyczytała ze mnie wszystko. A może to nie tak...?

— Bulma ci powiedziała? — burknęłam pod nosem.

— Nie musiała. Widzę to — wyjaśniła to takim tonem jakby to było oczywistością. — Ze względu na waszą wieloletnią przyjaźń powinniście porozmawiać. Oczywiście, gdy będziesz na to gotowa. Myślę, że i on tego chce. A poza tym to chyba przyjaciele sobie wybaczają?

Prychnęłam na tę uwagę. Czy to było trudne do zrozumienia, że nie zamierzałam z nim gadać? Nie musiałam się spowiadać z własnych uczuć, a już na pewno przepraszać za to, co się wtedy wydarzyło. Kobieta westchnęła kręcąc głową tym samym przyspieszając kroku. Chyba jej się argumenty wyczerpały.

——Zrobisz jak uważasz, tylko pamiętaj, że im dłużej zwlekasz tym masz mniejsze szanse na naprawę waszej relacji. On wiecznie nie będzie czekał, aż królewnie przejdą dąsy.

Co za tupet! Zmrużyłam oczy i nadęłam się jak balon. Nie podobało mi się to, że to ja miałam wyciągać rękę do tego Saiyanina. To nie ja go oczerniłam. Nie jego utożsamiano z potworem. Zresztą nie miałam głowy do tego typu spraw.

Miesiąc przygotowywałam się do obecnego dnia i nie zamierzałam nic w nim zmieniać. Miałam zamiar wygrać i ośmieszyć Videl i jej ojca, a także całe to ziemskie społeczeństwo, które żyło w kłamstwie. Obiecałam sobie, że więcej nie będę udawać biednej i słabej dziewczynki. Reszta nie miała dla mnie takiego priorytetu, a to czy zechcę rozmawiać z Gohanem nie mogło mi przesłonić celu. Zresztą po wszystkim nie będzie co ratować. Byłam pewna, że i tak stanie po jej stronie. Ja przestałam się liczyć tuż po przekroczeniu progu liceum. Ten świat nie był dla mnie; To był jego świat.