16 lutego 2019

35. Atak Changelinga

Treść zawiera sceny brutalne.

Nastał wieczór, dokładnie ten który miał zmienić całą przyszłość mojej przeszłości. Byłam bardzo podenerwowana tym faktem. Mimo przygotowania się do spotkania z oprawcami po głowie wciąż chodziła mi myśl, że coś pójdzie nie tak. Nie umiałam pozbyć się tego nieprzyjemnego przeświadczenia, przez co stałam się nerwowa i co rusz naskakiwałam na innych Saiyan, którzy nie tak na mnie spojrzeli. Król wielokrotnie usiłował stawiać mnie do pionu, co skutkowało w pierwszych chwilach wielką skruchą. Zupełnie jakbym znowu miała tę parę lat.
By ochłonąć wybrałam się na spacer. Gdzie okiem nie sięgnąć panoszyły się patrole saiyańskie chcąc wypatrzeć wroga zawczasu. Miałam wrażenie, że gdybym tu nie została nic by się nie zmieniło. No bo jak miało się zmienić? W pewnym stopniu czuć było, że nie do końca wierzą moim słowom i obrazom zagłady ludu. Poziom energii jaki posiadali był zaskakująco niski. Nawet ziemianie tacy jak Tenshin czy Kuririn mieli dużo wyższe. Zdawałam sobie sprawę, że w tamtym okresie byli słabsi, ale się rozwijali i dążyli do perfekcji, a my? Nie przypominałam sobie by rodacy kiedykolwiek intensywnie podnosili swoje kwalifikacje. Nie było wśród nas żadnego odzianego w złoto. Nikt nie mógł mierzyć się z Freezerem. Nie mogli pokonać tego potwora. 
A ja od dziecka myślałam, że Saiyanie są najsilniejsi. Oczywiście tak jest jeśli dużo i ciężko na to pracują, a nie podbijają słabe planetki by się dowartościować! Odetchnęłam z ulgą kiedy sobie przypomniałam, że sama mogłam go pokonać. Był wszak słabszy od Komórczaka, prawda?
Nagle podczas przechadzki coś przykuło moją uwagę. Były to drzwi. Najzwyklejsze w świecie drzwi wykonane z broocha*. Podeszłam doń opierając dłoń o ich delikatnie chłodną stal. Cicho westchnęłam po czym wcisnęłam guzik. Drzwi odsunęły się a moim oczom ukazała się sypialnia księżniczki. Weszłam do środka usadawiając się na niedużym łóżku. Tak dawno mnie tu nie było, pomyślałam bez entuzjazmu. Pomieszczenie było puste więc przez chwilę chciałam tu posiedzieć. Zamknęłam oczy głośno wzdychając by oczyścić umysł. Ponownie otworzyły się drzwi, a w nich stała ona – ta mała, waleczna dziewczynka. Na chwilę zamarłam nie wiedząc co zrobić lub wypowiedzieć. Za mała była by rozpoznać we mnie siebie. O to nie musiałam się martwić, ale... Znałam ją doskonale. Była gadułą, opowiadała może i niestworzone historię, ale w tę, w której ja zjawiam się w jej sypialni królowie byli w stanie uwierzyć od strzału. Przecież miałam się do niej nie zbliżać. Władcy aż tak nie wierzyli w moje dobre intencje. Czy mogłam im mieć to za złe? 
—    Czo tu robiss? – Zapytała bez ogródek. – To mój pokój.
—    Wybacz za wtargnięcie, księżniczko. – Westchnęłam cicho. – Zamyśliłam się niepatrząc dokąd zmierzam. Tak mnie na wspomnienia wzięło.
—    Czo takiego fspominas? – Zdumiewająco szybko zainteresowała się.
—    Swoje dzieciństwo. – Lekko się uśmiechnęłam do niej ściągając kaptur. – Wiesz, trochę się w nim działo.
—    Ale jesteś cieckiem.
—    Odkąd nie mam rodziców już nie. – Mruknęłam posępnie spuszczając głowę. – Straciłam ich w twoim wieku.
—    A czo im się stało? – Zaczęła dopytywać robiąc wielkie oczy.
Domyśliłam się od razu, że miała ochotę na opowieść o wielkiej wojnie i wspaniałych wojownikach. Za dobrze siebie znałam. Nie mogłam opowiedzieć jej naszej historii. Wcale nie było tak kolorowo jak mogłoby się zdawać głupiej czterolatce.
—    Freezer… To zła istota. – Jedynie na tyle zdołałam się wysilić. To musiało jej wystarczyć.
Przed nią było długie życie wciąż nieznanego, a także szansa na to, że będzie silniejsza ode mnie. Może mogła osiągnąć coś więcej? Życzyłam jej podboju kosmosu z całej saiyańskiej duszy. A co z Vegetą? Co jego czekało? W momencie kiedy Freezer atakował naszą planetę był na Ziemi, a po przegranej walce z jej mieszkańcami wrócił do bazy Korda by wrócić do sił gdzie dowiedział się, że nastąpił wybuch planety spowodowany zderzeniem się z meteorami. Potem zaś odszukał Namek by zdobyć kryształy spełniające życzenia, a po kolejnej porażce wrócił na Ziemię i już na niej pozostał. Tym razem miał powrócić do domu po śmierci Changelinga. Czy planował lot na ziemię Nameczan by ponownie spotkać się z Gohanem i Goku? Ale czy ten drugi tam przybędzie jeśli Freezera zabraknie? Wcześniej o tym w ogóle nie myślałam, ale jakoś musiałam sprawić by wrócił na Ziemię i pozostawić choć część niezmienionej historii. Zostawię mu wiadomość, pomyślałam uśmiechając się do siebie. To najlepsze rozwiązanie.


Wstałam by podejść do okna. Pełni już nie było więc nie groziło mi zamienienie się w Oozaru. Dostrzegłam błysk na niebie. To musiał być Freezer. Nikt w tym czasie nie miał nawiedzać planety.
—    Zostań tutaj! Pod żadnym pozorem nie wychodź! – Krzyknęłam wybiegając z komnaty. – Obiecaj mi, że stąd nie wyjdziesz!
—    Czo sim stało? – Zawołała dobiegając do drzwi.
Nie było czasu na opowieści, z drugiej strony nie powinna była się mieszać do spraw dorosłych, a przynajmniej starszych. Poza tym i tak by nie usłyszała bo w chwili kiedy do nich podbiegła zamknęły się. Dla jej własnego bezpieczeństwa zaryglowałam zamek odpowiednim guzikiem na panelu. Tak dobrze znałam swoje zamiary, że nie chciałam, a wręcz nie mogłam ryzykować, że pobiegnie za mną i wpadnie w czyjeś obślizgłe paluchy tracąc przy tym życie. Obrałam kurs sali tronowej. Krzyczałam najgłośniej jak umiałam o nadejściu zagrożenia lecąc korytarzem. Wszystkie jednostki w mgnieniu oka były gotowe do oblężenia. Ich zadaniem było ocalić jak największą ilość mieszkańców. Spostrzegłam statek Freezera, który wisiał na niebie jak kat nad ofiarą. Zacisnęłam wściekle pięści – nienawidziłam tego potwora wciąż tak samo, a może nawet bardziej. Oblężenie zapewne wyglądało zupełnie inaczej w moim życiu, gdzie większość spała o tej porze bądź biesiadowała w najlepsze. Dostrzegłam poruszenie w sali tronowej do której wpadłam jak burza. Stali w niej sam Freezer z Zarbonem i Dodorią. To nie mogło oznaczać niczego dobrego. W mojej pamięci nie było Changelinga w tym miejscu. Co poszło nie tak? Czy mieliśmy zdrajcę? Nie możliwe! Król zapewniał mnie, iż każdy Saiyanin nienawidził jaszczura. Panowie coś zawzięcie dyskutowali, a Vegeta zdawał nie panować nad swoją KI, która skakała jak szalona. Nigdzie za to nie było królowej. Gdzie się podziewała?
—    Hola! – krzyknęłam. – Ja jestem waszym przeciwnikiem! Ich zostaw w spokoju!
Cała kosmiczna trójka odwróciła się w moją stronę by chwilę później jak jeden mąż parsknąć śmiechem. Nadymałam policzki nie dzierżąc ich lekceważącej postawy. Wiek tu nie miał nic do rzeczy! Ani wzrost, a doświadczenie, którego mi nie brakowało w tym brutalnym świecie. Mężczyźni nie przestawali się śmiać, co doprowadzało mnie do białej gorączki. W przypływie gniewu tupnęłam potężnie nogą, a posadzka pod moim butem zapadła się, a pęknięcia powędrowały aż pod stopy ignorantów. Tym sposobem zyskałam ich uwagę milcząc w momencie jak zaklęci. Wpatrywali się we mnie oczekując jakiegoś ruchu. Stałam tam srogo łypiąc na nich przy tym ciężko oddychając.
—    Nie macie prawa! – Warknęłam. To było jedyne zdanie, które potrafiłam sklecić.
Oglądanie ich w pełnym składzie nie dodawało mi odwagi. Z resztą nie spodziewałam się ujrzeć ich razem. Nie tak to miało wyglądać. Nie byłam dostatecznie gotowa. Choć ciało mi zesztywniały to umysł działał poprawnie. Każdy zasługiwał na bolesną śmierć. Zwłaszcza Dodoria – jego nie trawiłam najbardziej.
—    Ty mi grozisz, dziecko? – Zapytał retorycznie – Nikt ci nie powiedział kim jestem smarku?
—    Doskonale wiem kim jesteś. – Warknęłam niemal się opluwając. – Freezer.
—    Widać mało wiesz, małpko. – Zabrał głos Zarbon wdzięcznie zarzucając swym grubym, zielonym warkoczem do przodu, jak to miał w zwyczaju.
Największy narcyz w całym kosmosie. Może najmniej przyczynił się do mego ciężkiego losu, jednak tak samo był podłą kreaturą.
Changeling wcisnął guzik na swoim komunikatorze zarządzając zmasowany atak, a przede wszystkim rozkazał zabić każdego na drodze, bez wyjątku, bez jeńców. Czy ta decyzja była spowodowana moją wizytą? Jak dobrze, że zablokowałam drzwi małej Sary. Choć jedno nie było zepsute. Musiałam zacząć działać i ratować ten świat.
—    Nie nazywaj mnie tak ropusza gębo! – Odszczeknęłam Zarbonowi.
To był jego słaby punkt. Był zakochany w swoim ja, a jego silniejsza forma wyglądała niczym obleśna żaba z ogromnymi modzelami na skórze. Sam nie znosił tej transformacji i używał w ostateczności. Wygląd ponad wszystko. Ruszył ku mnie chcąc tym samym uratować zszargane imię, jednak nie zdążył mnie dotknąć, a już wystrzeliłam dziesięć pocisków powalając go na uszkodzoną posadzkę. Nie mogłam wręcz się nadziwić, że był taki słaby! Albo nie spodziewał się z mojej strony żadnych umiejętności. Kiedy byłam dzieckiem dostałam nieraz od niego niezłe lanie, gdy kolcoway nie mógł czynić tego samemu. Aktywowałam białą aurę po czym doskoczyłam do napastnika z taką siłą jaką dyktowała mi złość. Piękniś zablokował mojego kopniaka jednak ponowiłam atak KI celując mu w twarz. Odskoczyłam naprędce by ponownie zaatakować go nogą. Korzystając z okazji, iż leżał i był lekko oszołomiony wdepnęłam w jego krtań z impetem co spowodowało trzaśnięcie i natychmiastowy rozbryzg fioletowej cieczy. Nie do końca świadoma zabójstwa pierwszego ruszyłam na Dodorię, który jak zaklęty przyglądał się naszej potyczce bo walką ciężko było to nazwać. Tego osobnika najbardziej pragnęłam posłać do piachu. On również nie popisał się swoimi umiejętnościami. Doskonale pamiętałam jego działania, toteż łatwiej było mi się przed nim bronić. Jego przeklęte kolce posiadały silne trucizny, które mogły prowadzić do śmierci, a on wielokrotnie mnie nimi podtruwał w przeszłości. Teraz gdy walka z nim nie zajęła mi więcej niż dziesięć minut nie mogłam uwierzyć, że ktoś taki mnie katował. Jak mogłam być tak słaba, krucha i...? W tych okolicznościach wydawało się to tak odległe. Jednak w takiej chwili zapominałam, iż byłam tylko dzieckiem w  dodatku bez żadnego przeszkolenia.  Nie miałam możliwości się obronić. Gdy już ręka sprawiedliwości dopadła drugiego oprawcę dopadło mnie uczucie pustki. Niedowartościowania się. Dlaczego nie poznęcałam się nad różowoskórym? On nigdy mi nie szczędził, a ja po prostu zabiłam go bez zastanowienia jak bardzo chciałam się odegrać za wszystkie lata. Nie sądziłam, że będę żałować potworowi lekkiej śmierci. Było już za późno. Trzeba było się z tym pogodzić. Wreszcie zaczęłam wybijać każdego napotkanego wojownika armii. Moje pięści wchodziły w ich ciała niczym w ciasto. Skłamała bym gdybym powiedziała, że nie podobało mi się. Świetnie się przy tym bawiłam! Oj i to jak! Im dłużej to trwało tym cierpliwość mi się kończyła. Chciałam dosięgnąć tylko jednego, a mianowicie Freezera i wymierzyć mu sprawiedliwość, ale jak na złość ulotnił się. Czy obawiał się o swoje życie? Powinien był gdyż nie miałam dla niego taryfy ulgowej.
—    Nie uciekniesz mi potworze. – Warknęłam do siebie poszukując wzrokiem ofiary.
Wróciłam pospiesznie w kierunku sali tronowej. Zatrzymałam się przy dużym oknie, z którego król lubił obserwować chadzających Saiyan w różne strony królestwa. Wiedziałam jaki był  plan Changelinga. To że uciekł nie oznaczało, iż nie planował zlikwidowania rodziny królewskiej. Ci wciąż byli w wielkim niebezpieczeństwie. Dostrzegłam go w dole, gdzie nonszalancko likwidował bezbronnych jeden po drugim. Już nie kokosił się w swoim ulubionym pojeździe, którego jedynie opuszczał wchodząc na statek kosmiczny. Ruszyłam z okrzykiem w jego stronę roztrzaskując szybę w drobny mak. Dolatując do niego uderzyłam kopniakiem w plecy, a ten padł na twarz. Nie mogłam dopuścić do tego by komuś jeszcze stała się krzywda. Wystarczająco już istot zabił, na co nie miałam wpływu gdy pozbywałam się jego straży przybocznej. Po pozbieraniu się z ziemi i chwili zrozumienia kto go zaatakował ruszył na mnie. Nie miałam problemu zetknąć się z nim twarzą w twarz. Nie był już taki straszny. Nie wprowadzał mojego ciała w drganie czy serca kołatanie. Był dla mnie nikim. Tu i teraz. Jedynie nie miałam pojęcia jak się ma moja siła ciosu względem jego.
—    Nie próbuj żadnych sztuczek, Freezer. – Warknęłam ostrzegawczo odskakując na bok i przybierając pozę obronną.
Ten się roześmiał by następnie z szydzącym uśmiechem wypowiedzieć cierpko:
—    Nie rozśmieszaj mnie durny i naiwny dzieciaku.
—    Zaraz nie będzie ci do śmiechu. – Fuknęłam ściągając brwi. – Twoi pomagierzy smażą się w piekle i niebawem sam do nich dołączysz!
Widząc jego kipiącą postawę dodałam gdy zaczął przewracać oczami:
—    Lepiej doceń swego przeciwnika bo nie jestem byle kim i uwierz, przygotowywałam się długo na ten dzień. Dziś nie przegram.
Zebrałam w sobie sporo energii, a ciało ponownie otoczyła biała aura pod wpływem której włosy falowały ku górze. Jedyną osobą, co mogła się śmiać to ja sama! Nikt tu z obecnych nie był w stanie nawet z nim rywalizować poza mną. Tej nocy wierzyłam w siebie i swoje szczęście. Nie planowałam przegrać. Nie dopuszczałam do siebie tej możliwości. Do celu już tak niewiele było trzeba. Zbliżyłam się nieco kumulując szkarłatne KI w dłoniach. Zapragnęłam ujrzeć jego przerażona twarz. Chciałam by błagał mnie o litość. Oczywiście nie było mowy o żadnej litości, ale marzyć zawsze mogłam, bo czemu nie? Jaszczur machnął nerwowo ogonem wyczekując mego ataku, mimo to głupi uśmieszek nie schodził z jego twarzy. Nie bał się ani trochę. Wyszczerzył się w swój perfidny sposób wprawiając mnie tym samym w coraz większy gniew. Wystrzeliłam pocisk ze złączonych rąk wyobrażając sobie klęskę przeciwnika delikatnie się przy tym unosząc kąciki warg.
—    Giń zatem miernoto! – Niespodziewanie krzyknął.
Ruszył na mnie z zawrotną prędkością. Gdyby nie fakt, że naprawdę byłam silniejsza niż kiedyś, to pewno uciekałabym gdzie pieprz rośnie, albo modliła się o życie do bogów, nawet w męczarniach. Już raz musiałam je przechodzić, ale czy tym razem oszczędziłby mi życie? Na pewno nie wszak pozbawiłam go cennych ludzi. Mężczyzna wyminął mój pocisk nie zatrzymując się. Gnał jak szalony więc czekałam szykując się na uderzenie.
—    Miernota to ty. – Syknęłam robiąc zgrabny unik w ostatniej chwili gdy biała pięść miała dosięgnąć mej klatki piersiowej.
Nie zdążył nawet cofnąć ręki kiedy po nieudanym ataku bo ją mocno ujęłam swoimi palcami. Obróciłam się z nim niczym w tańcu ze dwa razy po czym cisnęłam w pobliski budynek. Prawdopodobnie była to wieża strażnicza. Jaszczur wtopił się w budowlę, a ta usypała się w kupę gruzu i złomu. Nie musiałam czekać długo by wściekły jak osa ponownie natarł aby zadać kolejny chybiony cios. Jaki pech.
—    Nudzę się. – Skłamałam ziewając oraz unikając kolejnego ataku.
Doskonale się bawiłam odkąd tylko ruszyłam na pierwszego przeciwnika i choć każdy z nich potrafił mnie zdenerwować jakąś uwagą czy zachowaniem to wciąż w mej duszy grało. Nie co dzień można było zemścić się na swych nieżyjących już oprawcach. Wspomnienia działały jak motor napędowy, niemal czułam jak krew gotuje się w żyłach z podniecenia na tę walkę.
—    Zamilcz! – Wrzasnął nie kontrolując gniewu.
—    Bo co mi zrobisz? – Zakpiłam.
Wybuchłam gromkim, niepochamowanym śmiechem. Nie wyobrażałam sobie wcześniej tego w taki sposób. Wszystko tak całkiem niedawno wydawało się nieosiągalne, a teraz? Miałam jego los we własnych dłoniach. Był na mojej łasce. Zwykły nikt w porównaniu z Komórczakiem. Tylko jeden mały epizod. Byłam wręcz przekonana, że za chwilę pokonam tę kreaturę, wszyscy będą mi gratulować, a potem wrócę do domu i z ogromną satysfakcją opowiem czego dokonałam podczas nieobecności. Tam Vegeta spojrzy na mnie z dumą i powie, że jestem wspaniałym elitarnym kosmicznym wojownikiem. Niemal to wszystko miałam przed oczami, że aż szumiało mi w uszach.
Wróciłam dopiero na ziemię zaraz po silnym ciosie w szczękę nie wierząc, że właśnie oberwałam, aż mną obróciło i niemal upadłam. Bujanie w obłokami do niczego dobrego nie prowadziło. Zapominałam przez to gdzie się znajdowałam. Czas było wreszcie wziąć się za robotę, by marzenia stały się prawdą. Nasze pięści oraz dolne kończyny obijały się o siebie w zaciętym boju. Nikt nie chciał przegrać, żaden nie chciał dostać batów i paść pokonanym. Mierzyliśmy do siebie nie tylko z pocisków KI, ale i wzrokiem. Jego mordercze czerwone ślepia mroziły krew w żyłach, ale nie mogłam dać się im opanować. Od tego zależało moje życie, a także całej Vegety. Gdybym przegrała wszyscy Saiyanie straciliby życie, nawet mniejsza wersja mnie.


* brooch – metal nie szlachetny wydobywany z wnętrza planety Vegeta. Bardzo dobrze się przetapia.


    04 lutego 2019

    34. Wspomnienia



    W sali tronowej zapanowała cisza. Doskonale było słychać nierówny oddech królowej. Przyglądali się uważnie jakbym co najmniej była jakimś durnym żartem – Zapewne, gdyby mnie to spotkało także była bym zaskoczona. Nieczęsto z resztą zjawia się nastoletnia dziewczyna z takimi wieściami. 
    —    Co to za brednie!? – Obruszył się ojciec wstając z tronu, lecz nie robiąc ani kroku. 
    —    To prawda! Musisz mi uwierzyć! – Niemal zaskomlałam w panice. – Cały lud, wszystko... Przestanie istnieć! Freezer wszystko… 
    Głos mi się załamał. Nie wiedziałam jak dotrzeć do tych upartych głów. Stali okoniem jakby mieli pewność, że pod panowaniem Imperatora nic im nie grozi. Dlaczego byli tak uparci? Ich pogardę było widać na kilometr, w dodatku parsknęli śmiechem jakbym opowiedziała naprawdę świetny dowcip. Nie mogłam ukryć, że mnie to rozjuszyło, jednak mimo wszystko panowałam nad sobą nadal próbując coś ugrać. 
    —    Straże! – Krzyknął gniewnie władca. 
    Nie tak od razu pojawili się w drzwiach oboleli saiyańscy gwardziści. Mieli przerażone miny niczym zbite psy. Byłam pewna, że kuksańce, które przyjęli były zbyt mocne. Nie zdążyli się jeszcze pozbierać, a król wzywał ich do siebie by stanęli na wysokości zadania i wyprowadzili nieproszonego gościa. Vegeta nie miał zamiaru brudzić sobie rąk. 
    —    Kto te dziecko tu wpuścił? – Sapnął. 
    —    Królu... Bo my... Zaatakowała nas. – Wreszcie wyżalił się Beann spuszczając wzrok. 
    —    Nie mieliśmy szans... – Posępnie dodał Troot. 
    Saiyanin twarz swoją przywdział w purpurę. Gdyby nie białe światło nad nim pewno bym nie zauważyła, w końcu stał daleko. Wyczuwałam także jego falującą aurę i byłam wdzięczna Goku, że mnie tego nauczył. Poleganie na scouterze było bardzo przereklamowane. 
    —    Chcecie mi wmówić, gamonie, że to dziecko wam przylało? – Oburzony wystrzelił we mnie palcem nie dowierzając w to co usłyszał. – Za co wam płacę do cholery?! Banda idiotów. 
    —    Oni nie kłamią, królu. – Zabrałam głos, gdy tamten wreszcie ucichł. – Oni nie chcieli mnie wpuścić. Przylałam im. Wiem, że nie ładnie i w ogóle uchodzę w waszych oczach za intruza, ale ja naprawdę nie mam złych zamiarów. Chcę wam pomóc przetrwać nadchodzącą masakrę. 
    Vegeta zdenerwował się jeszcze bardziej. Nie sądziłam, że może. Poczułam jego podniesioną moc, jednak wciąż uważałam, iż nie był to szczyt jego możliwości. Miałam szczerze taką nadzieję. Ruszył on w moim kierunku chcąc zapewne unieszkodliwić. Robiłam uniki z lekkim uśmiechem na twarzy, bo zawsze marzył mi się sparing z ojcem. Ten jednak machał pięściami niczym na oślep, które co parę chwil stykały się z betonowymi filarami podtrzymującymi strop. Jego złość rosła z każdym chybieniem. W końcu znudzona tym tańcem oddałam cios prosto w brzuch, bez ostrzeżenia. Nie było czasu na zabawę, a tak to właśnie wyglądało z mojej perspektywy. Saiyański władca, w ogóle nie przykładał się do tego. Trafiony król odleciał w tył, na drugi koniec komnaty opadając wzdłuż ściany. Automatycznie podbiegłam do niego z przestrachem w oczach. Pierwsza myśl jaka mnie dopadła niemal zmroziła mnie: Uderzyłam ojca! Ale to nie do końca był mój ojczulek, ten przecież nie żył od tak dawna. A jednak odczucia zdawały się być dotkliwie naturalne. 
    —    Wybacz, królu... – Uklękłam przed jego obliczem spuszczając łeb by nie dostrzegł mej twarzy. 
    —    Kim u diabła jesteś? – Syknął w bólu podnosząc się ociężale na łokciach. – Jak to możliwe, że taki dzieciak może mieć w sobie tyle siły? Jesteś legendarnym wojownikiem? 
    —    Nie bardzo mogę się przedstawić, mój panie. – Złapałam za koniec materiału kaptura usiłując go mocniej naciągnąć. – Jednak mogę pokazać co się niebawem wydarzy. Wystarczy, że mnie dotkniesz. 
    Na ten pomysł wpadłam całkiem przypadkowo przypominając sobie o jednej z technik pokazanych mi przez Gurdo w przeszłości. Potrafił on nie tylko zatrzymywać czas wokół siebie wstrzymując oddech, ale i przekazywać wspomnienia za pomocą obrazu. Pamiętam, że świetnie się bawiłam oglądając jego sceny walk, gdy przeciwnik był całkowicie bezradny, jednak nie uczyłam się pod jego okiem jak używać tej metody z obawy na zdradzenie swojego pochodzenia. Robiłam to jedynie na sobie nie wiedząc czy efekt jest w ogóle zadowalający. Tym razem nie miałam czasu na zastanowienie się czy to wypali. Spróbować trzeba było. Król niechętnie do mnie podszedł chwytając za lewe ramię, które mu wskazałam. Poczułam ogarniającą dziwną pustkę. Tak dawno nie czułam tego tknięcia. Dotyku choć szorstkiego to sprawiającego, że wszystkie troski znikały, pryskał strach niczym bańka mydlana, a dziś? Był po prostu obojętny, oziębły. Pomimo tylu lat nie potrafiłam przyzwyczaić się do tego, iż ich nie ma i już nigdy nie będzie. Vegeta spojrzał na mnie wyczekująco. Przestałam rozmyślać i wróciłam do działania. Przecież czas naglił, a ja tonęłam w beztroskiej przeszłości, która nie wróci. 
    —    I ty królowo. – Zachęciła ją szybkim gestem. – Także musisz to zobaczyć.
    Verinia z niemrawą miną podeszła i położyła delikatnie dłoń na tym samym ramieniu co ojciec. 
    —    Zamknijcie oczy. – Poleciłam. - Oglądajcie. Mam nadzieję, że się uda. 
    Oboje zamknęli oczy mimo, że nie podobał się im ten pomysł. Nie musieli tego głośno mówić, ich miny zdradzały wszystko. Również zamknęłam swoje powieki koncentrując swoje KI w skroniach. 

    Przed naszymi oczyma z czarnej otchłani wyłoniła się ta sama droga, którą biegłam do sali królów, lecz mocno zamazana. Gdyby nie fakt, iż przemierzali ją od lat nie rozpoznali by prawdopodobnie miejsca. W naszych głowach rozległy się krzyki i potężne eksplozje. Na ziemi leżało parę zgasłych ciał, które nie zdradzały tożsamości z powodu ich zmasakrowania. Wszędzie unosił się pył i co jakiś czas dało się widzieć potężniejsze zniszczenia. Gdy wizja przekroczyła próg lokum, w którym się obecnie znajdowaliśmy pojawił się jeden z podwładnych Freezera... Ten sam, który spędzał mi sen z powiek przez wiele lat. Rozległ się przeraźliwy krzyk kobiety.

    Rozdzierający tak, że sama królowa zadrżała niemal zabierając swą rękę. Jednak jej partner wyczuwając to pogładził ją po palcach, by następnie chwycić kilka z nich i spleść na znak, że razem przez to przejdą.

    Martwa królowa w kałuży własnej krwi… Przy niej zrozpaczony król… 
    I on… 
    Ten, który zabił. 
    Zniszczył wiele istnień. 
    FREEZER. 
    Siedział w swoim pojeździe tworząc gigantycznych rozmiarów kulę zniszczenia, a w tle majaczyła planeta Saiyan, którą tak dzielnie usiłowali ocalić jej mieszkańcy.


    Po policzku spłynęła samotna łza. Ponownie przechodziłam to samo. Potworny ból nasilał się w okolicach serca. Nie miałam ochoty tego oglądać. Dla mnie to było zbyt wiele. Choć pokazałam władcom strzępy swych wspomnień wyczuwałam ich emocje. Nie tylko te spowodowane drżeniem rąk, czy zaciskanie palców, ale i skaczącą energią od rozgoryczenia i niedowierzania.

    Nastąpił wybuch… 
    Eksplozja była potężna, że statek kosmiczny usunął się lekko w tył. Nastąpił kres saiyańskich istnień. 
    Echem poniósł się szaleńczy śmiech niszczyciela. 
    Później nastała bezkresna i przytłaczająca nicość. Idealna czerń.

    To była ostatnia scena, którą ich uraczyłam. Matka odskoczyła niczym oparzona w niemym krzyku, a na jej twarzy malowało się przerażenie. Król także zdjął swoją dłoń i podszedł do kobiety obejmując ją ramieniem szepcząc tylko im słyszalne słowa. 
    —    Właśnie ujrzeliście swoją śmierć. – Cicho westchnęłam spuszczając głowę. 
    Król Vegeta ponownie poczerwieniał ze złości. Nie był w stanie pojąć tego co przed chwilą zobaczył. Zapewne sama bym nie uwierzyła. Zareagowałabym podobnie, ale to były moje wspomnienia, nie wymysł bujnej wyobraźni. Taka była prawda i moje cofnięcie się w czasie nie zmieniało nadchodzącego wydarzenia. Niestety. 
    —    Jak to jest możliwe? – Ostrożnie zapytała królowa. 
    —    Freezer zaatakował bo bał się, że któregoś dnia zbuntujemy się przeciwko jemu i pozbawimy go władzy. – Naprędce wyjaśniłam. – Przeżyłam to wszystko i mając okazję cofnąć się w czasie przybyłam by was uchronić. 
    Zaraz po wypowiedzianych słowach do pomieszczenia wbiegła mała dziewczynka z bardzo promienną buzią. Podbiegła do królowej, uścisnęła ją z dziecięcą miłością. 
    Ja… Bardzo za tym tęskniłam i widząc co straciłam posmutniałam. Czy ktokolwiek by chciał spędzić całe dzieciństwo będąc pozbawionym jakiejkolwiek relacji rodzinnej? Nie mogłam dopuścić by ona musiała przez to przechodzić. Tak bardzo mi na tym zależało. 
    —    Wytłumaczysz mi jakim cudem oglądaliśmy twoje... Wspomnienia? – Dopytywał król. 
    —    To nic nadzwyczajnego. – Wzruszyłam ramionami. – Tej techniki nauczyłam się od jednego kosmity, z którym musiałam spędzić trochę czasu. 
    Oczami znowu powędrowałam do matki z dzieckiem, które usilnie chciało coś opowiedzieć z wielkim entuzjazmem. Prawdą było, że nie pamiętałam tej sytuacji. Czy ostatnie miłe wspomnienia uległy zatraceniu i już niemal nic mi nie zostało? 
    —    Nie pozwólcie na to by wasza córka musiała przez to przechodzić. – Rzekłem zaciskając pięść. – Ani żadne inne dziecko. 
    Władca planety chwycił mnie za nadgarstek odciągając na bok gderając coś pod nosem. Czym go znowu zdenerwowałam? Przecież dopiero co zaczynaliśmy jakoś sensownie rozmawiać. Był dostatecznie poruszony obrazem, którego był świadkiem, ale prawdopodobnie rozmowa o śmierci przy jego czteroletniej córce rozjuszyła w nim ogień. Możliwe, że źle zrobiłam wypowiadając te słowa przy niej, lecz nie widziałam innego wyjścia by przekonać tych dwoje do działania. Ja musiałam przez to przechodzić! Nikt mnie przed tym nie uchronił. Nikt nie zamierzał przygotować do życia w tak skrajnie trudnych warunkach. 
    —    Jak śmiesz mówić o takich rzeczach przy dziecku!? – Warknął na mnie łypiąc spode łba. – Kto ci dał takie prawo? Do opowiadania nam takich bzdurnych rzeczy? 
    —    Nikt mi tego prawa nie nadał. – Odrzekłam spokojnie, nie chcąc wzniecać pożaru. – Jestem tu z wyboru i z myślą o waszym losie. Przybywam z przyszłości, w której nie istnieje ten świat. Widziałeś to w swojej głowie! – Jego oporność sprawiała, że zrobiłam się lekko nerwowa. – Pragnę wam tylko pomóc by ponownie to nie nastąpiło. Czy to, aż tak trudne do pojęcia? 
    —    Po co to robisz? – Dopytywał. 
    —    Ci, którzy przeżyli musieli służyć Changelingowi do śmierci. Ja jako jedyna doczekałam jego. – Tu zrobiłam przerwę jakbym zastanawiała się czy kontynuować. – Jedyni Saiyanie jakich znam to wasz syn, książę Vegeta, który w tym czasie ruszył z misją i syn Bardocka, który od dziecka mieszka na innej planecie. Nasz gatunek wymarł, mój królu. 
    —    Zatem kim ty jesteś? – Padło wreszcie niechciane pytanie. 
    —    Teraz nie mogę zdradzić swojej tożsamości, bardzo mi przykro, ale nie mogę. – Westchnęłam odwracając głowę z myślą, iż ten zaraz zdejmie mi kaptur. – To ważne, gdyż może mieć to większy wpływ na waszą przyszłość. 
    Mężczyzna mruknął coś pod nosem kręcąc przy tym ustami. Doskonale pamiętałam ten jego zwyczaj gdy za nic nie chciał czegoś przyjąć do wiadomości. Na przestrzeni lat zdążyłam zauważyć, że każdy władca miał w sobie tę cechę. 
    —    Możesz mi zaufać, królu. – Pospieszyłam z odpowiedzią na nie wypowiedziane zdanie. – Jako ostatnia żyjąca Saiyanka chcę was ocalić. Nikt poza mną nigdy tego nie uczyni. 
    Opowiedziałam im wreszcie o wszystkich podłościach Freezera jakie dosięgły wszechświat i gościnności mieszkańców planety, na której mieszkałam obecnie, oczywiście nie zdradzając jej nazwy. Chciałam poczuć uścisk ojca, lecz nie pozwoliłam sobie na te myśli. Nie byłam już dzieckiem. Tylko sierotą, która by przeżyć musiała nauczyć się walczyć z przeciwnościami losu. Tą która była zmuszona dorosnąć, aby przetrwać. Nie było tam miejsca na dziecięce czułości. 
    Gdy wreszcie nastała późna noc, a my przenieśliśmy się do gigantycznej stołówki żołnierskiej na posiłek. Król Vegeta zdawał się być przychylniejszym z każdą godziną. Dotąd go nie zaatakowałam, nie pokazałam wrogich intencji, a przede wszystkim byłam nad wyraz opanowana. On nie rozumiał, dlaczego? Tylko mnie było wiadome, że znałam jego zwyczaje i temperament. Powoli kończyliśmy strawę i musiałam przyznać, że na Ziemi potrawy smakowały o niebo lepiej. Jak mogliśmy w ogóle nie umieć niczego dobrze przyrządzić? Wszystko było takie... Smutne i proste. Ot ugotowane czy upieczone. 
    —    Panie, zostanę tu tak długo póki Freezer nie przybędzie i nie wyląduje na drugim świecie. – Rzekłam marszcząc brwi wycierając przy tym tłuste palce w ściereczkę. 
    —    A kiedy to dokładnie nastąpi? – Zapytał zaniepokojony. 
    —    Według moich obliczeń, gdy nie będziemy już zdolni do przemiany. 
    —    Za cztery dni. – Zamyślił się. 
    Ojciec odprowadził mnie do lokum, w którym miałam zamieszkać do czasu nalotu. Usiadłam na posłaniu tępo spoglądając w swoje zakurzone buty. Po tym wszystkim miałam wrócić do czasów obecnych, gdzie moi rodzice nie istnieli… Westchnęłam głęboko opadając na poduszki. Jednak najgorsze było dopiero przede mną – spotkanie z Freezerem. Czy ja oszalałam lecąc w przeszłość? Najprawdopodobniej. 
    —    To będzie naprawdę męcząca przygoda… 
    O dziwo szybko dopadł mnie sen. Czy to za sprawą uciążliwych pertraktacji z władcą, czy sama podróż w czasie tak wykańczała? Jedno wiedziałam na pewno – nie wyspałam się, gdy o świcie otworzyłam oczy. Miałam wrażenie, iż ktoś posypał je wiadrem piachu cicho się przy tym podśmiewując. Nie chcąc tracić cennego czasu ubrałam płaszcz standardowo zakrywając twarz i ruszyłam do zbrojowni, gdzie mogłam pobrać nowy kombinezon bojowy. W tych ziemskich szmatach nie było sensu nawet trenować, a właśnie z rana miałam ochotę porozciągać się gdzieś na uboczu planety zdała od Verinii i Vegety, by w spokoju móc przygotować się do samotnego starcia z potworem minionych lat. Przecież nie mogłam liczyć na jakąkolwiek pomoc ze strony swych pobratymców. Już raz pokazali jak bardzo nie dorastają mu do pięt. 
    Wylądowałam na wzgórzu skąd doskonale było widać zarysy miasta. Czerwono-brunatna ziemia automatycznie wprawiła mnie w nostalgię. Niegdyś tęskniłam za tymi widokami, jednak kiedy miałam do porównania Ziemię... Cóż, Vegeta była okrutnie smutną planetą. Dopiero teraz, oglądając te widoki zrozumiałam, że nie było tutaj nic co mogłoby by mnie na tej kuli vegeckiej* zatrzymać. We wszechświecie były dużo piękniejsze planety. Pomimo tej szpetoty, nie godziłam się na jej zniszczenie. Ten glob przeszedł masę wojen między Tsufulianami, a Saiyanami. Była to kara za brak szacunku do własnej ziemi. 
    Usiadłam na ziemi krzyżując nogi, jak zwykł robić to Nameczan. Przed treningiem postanowiłam zająć się medytacją albo przynajmniej czymś na jej kształt. Skupić się na swojej energii, wyciszyć ciało. Dostosować się do obecnej sytuacji. Później poćwiczyć z niewidzialnym przeciwnikiem by na koniec wystrzelać masę pocisków w eter nie uszkadzając ziemi. Wystarczyło, że samą wysoką energią sprawiłam, iż pękała i kruszyła się pod stopami tworząc niewielkie doły. 
    Po zadowalającym rozruszaniu kości mogłam iść na sycący posiłek nasłuchując tutejszych rozmów. Większość rodaków była już poinformowana o nadchodzących wydarzeniach i organizowali wielkie sparingi. Także miałam w planach wybrać się do salek treningowych. Nie tylko by ćwiczyć, ale i skopać parę tyłków saiyańskich, które uważały się za dostatecznie silne, lub niepokonane. Część posiłkujących się wojowników na stołówce zerkało na mnie niczym na kosmitę. Kto by nie przykuł uwagi na zakapturzoną postać? Wieść się szybko rozeszła o moim posiłku z władcą, a jednak nie potrafili pojąć, że moja osoba wciąż nie była nikomu znajoma. Sama bym nie mogła przejść obojętnie przy tak wyróżniającej się osobie. Ja jedynie nie chciałam by władcy skojarzyli mnie ze swoim dzieckiem. Resztą się nie przejmowałam, jednak nikt nie mógł dać mi gwarancji, że gdy zdejmę kaptur znikąd nie pojawi się król czy królowa. Mego brata nie było i tylko tym się nie musiałam przejmować. Był bezpieczny w kosmicznej kapsule w towarzystwie Nappy w drodze do Raditza. 
    —    Te, młody! – Ryknął niespodziewanie zza mych plecy męski głos tym samym kładąc swą dłoń na ramieniu. – Coś taki tajemniczy? 
    —    Nie twój interes. – Mruknęłam starając się ignorować zaczepkę. – Zabieraj swą łapę. 
    Saiyanie obserwowali zdarzenie nie kryjąc komentarzy i śmiechów. Atmosfera niemal momentalnie zgęstniała. Wyczuwałam skaczące KI co poniektórych osobników. Saiyanie zawsze byli porywczy, część z nich uwielbiała wszczynać drobne bijatyki jakby co najmniej siadali w przydrożnej knajpce przy tanim alkoholu, jednak by taki wojownik mógł się sponiewierać potrzebował litrów cholernie drogiego w kosmosie napitku, który był praktycznie nie dostępny z racji tego, iż Freezer zawłaszczył sobie planetę, na której jedynie można było uprawiać winegon*.


    Mężczyzna oczywiście nie mógł tak po prostu mnie zostawić i odejść bez słowa, czy nawet z jakąś wulgarną ciętą ripostą. Nie było to w jego stylu. Jak widać miał bardzo wysokie mniemanie o sobie. Z resztą, który Saiyanin nie miał? Zacisnął mocniej swą dużą łapę, aż poczułam, jak pulsuje ramię. Zirytowana bez zbędnego słowa chwyciłam go za natrętną kończynę, by następnie w przypływie gniewu przerzucić go nie tylko przez siebie, ale i całą jadłodajnię. Ostatecznie delikwent wylądował pod ścianą. Sala zagrzmiała gromko. 
    —    Ostrzegałam cię. – Mruknęła cierpko wracając do pałaszowania mięsiwa. 
    Tamten gdy się pozbierał, a nerwy dosięgły zenitu zaatakował mnie oznajmiając to okrzykiem: 
    —    Zaraz cię mikrusie zmasakruje! 
    Kiedyś gdybym usłyszała taką groźbę zlękła bym się, ale teraz? Za dużo razy zostałam właśnie zmasakrowaną by tym razem taką pogróżką się przejmować. Nie od podrzędnego wojaka saiyańskiego, który raczej niczego sobą nie reprezentował. Czy by tak krytycznie oceniać własną rasę musiałam przeżyć te wszystkie lata? 
    Pospiesznie odkładając posiłek przygotowałam się do odbioru najazdu, choć nikt tego nie mógł zarejestrować – wydawać by się mogło, że zamarłam ze strachu, co było wierutną bzdurą! Skoro dryblas chciał akcji miałam zamiar ją mu zapewnić. Dlaczego by nie? Tym samym miałam nadzieję, że wreszcie odsuną się ode mnie, dadzą spokój i pozwolą przygotować się na ofensywę Changelinga, oraz że sami wezmą się za porządny trening. Nie mogłam przecież jednocześnie pilnować reszty bandy sił freezerskich by nie stała się komuś krzywda. Byli do cholery wojownikami! 
    Część zebranych wstrzymała oddech w ostatnim ułamku sekundy nim mężczyzna dosięgnął mnie swą pięścią. Zwinnie ją zablokowałam. Musiałam przyznać, że siła uderzenia była dużo większa niż mogłam się spodziewać, toteż cofnęło mnie nieco w tył. Jednak to było wszystko. Moja w tamtym momencie biaława aura, która pojawiła się niemal w chwili ciosu rozeszła się wraz z odbiciem się w dłoni KI. Dało się słyszeć ochy jak i pospieszne zbieranie powietrza w płucach z niedowierzania. Właśnie nastolatka zablokowała cios, toż to niesamowity widok! Sama mając cztery lata i później, gdy wciąż się szkoliłam zachwycałam się podobnie. Każda tego typu akcja zapierała mi dech. 
    Saiyanin w chwili zderzenia zamarł rozdziawiając usta, lecz szybko się opamiętał by zaraz zaciekle okładać mnie pięściami i nogami. Pozostało jedynie bronić się przed narwańcem. Zupełnie jak w przypadku ojca. Gwizdów i krzyków reszty Saiyan nie było końca, aż wreszcie dosięgnął mnie cios w ramię, tym samym ściągając mój kaptur, co spowodowało lawinę kolejnych wydarzeń. Poruszona doznaniem oddałam napastnikowi w kark, a następnie w plecy z łokcia posyłając go tym samym na posadzkę, a ta popękała po jego wtopieniu się w nią. Głośno westchnęłam rozglądając się po zebranych łypiąc na nich niczym zaszczuty zwierz. Ja przyleciałam tu dla nich! Miałam zamiar ryzykować życiem, byleby mogli oddychać na tej przeklętej planecie i w taki sposób mnie traktowali? Niemal się we mnie gotowało. Byli zwykłymi niewdzięcznikami. 
    —    Który chce oberwać? – Zawołałam rozeźlona. – No dalej! Niech znajdzie się jakiś śmiałek! Każdego z was położę! 
    Gdyby nie głosy dochodzące z tyłu sali, które rozpoznałam od razu mogłaby rozegrać się tu niezła rozróba. Głos króla jednak momentalnie postawił mnie na ziemię. Niemal w ostatniej chwili przywdziałam swoją kapuzę nim ojciec dotarł do środka zbiegowiska. Niemal ze strachu zapomniałam języka. 
    —    Nic się nie stało, królu. Rzekłam wreszcie. Facet szukał zaczepki, nic nadzwyczajnego. Właśnie wychodziłam. 
    Skłamałam połowicznie. Ale tak widocznie być musiało. Ostatni raz spojrzałam na swój niedokończony posiłek po czym pospiesznie wyszłam z zatłoczonego pomieszczenia przytrzymując palcami by czasem nie zgubić okrycia głowy. Tak niewiele brakowało...


    * kula vegecka - uznałam, że jest to porwane sformułowanie odnosząc się do planety jak do kuli ziemskiej ;)

    * winegona - kiście okrągłych, owoców o szkarłatnym ubarwieniu, z których pozyskuje się drogocenny alkohol - głównie wino.