28 listopada 2021

70. Na skraju wyczerpania


Mężczyzna nie zwrócił uwagi, kiedy jego moc diametralnie spadła, a wszystko z powodu ekranu, którego twórcą był wciąż dla nich tajemniczy Yonan. Vegeta napierał zacięcie na przeciwnika. Zapominał się, kiedy tamten wyrzucał olbrzymie pokłady energii i przyjmował ją na siebie zamiast unikać czy odpychać.

Przecież nie słabł, prawda? Tylko, dlaczego czuł coraz większe zmęczenie? Był poobijany, podrapany i poważnie ranny w lewe ramię, które z każdą chwilą przestawało być użyteczne. Choć KI go opuszczała gniew w nim narastał, ale czy cokolwiek z tego miał? Był chociaż odrobinę na wygranej pozycji?

Nie. Vitanijczyk wciąż tam stał i uśmiechał się w ten dziwny, obleśny sposób, trzymał się całkiem dobrze, ot parę nie większych niż jego ran. Zdawał się być mimo to w doskonałej formie. Jak w ogóle było to możliwe?

Przybysz z Vitani zarzucił długie, zadbane, lśniące włosy na plecy z olbrzymią gracją. Vegetę przyprawiło to o mdłości.

Piękniś się znalazł, pomyślał z odrazą i splunął przez zdrowy bark.

—     To nie pokaz mody! – warknął zirytowany.

—     Przeszkadza ci coś? – przeciwnik udał zasmuconego.

—     Wkurwia mnie! – odszczeknął książę nie szczędząc języka – Lepiej walcz, do cholery.

Yonanowi podobała się postawa Saiyana. Taki hardy, waleczny, ale jakże głupi. Ekran, dzięki któremu wojownicy nie mogli odczytywać poziomu KI był zdumiewający nawet dla samego młodzieńca. W chwili, gdy otrzymał pierścień ze szmaragdowym okiem złotego smoka nie wierzył, że efekty będą tak zaskakujące. Zanim wyruszył w długą podróż na tę niezwykle urodzajną planetę otrzymał go od Starca*. Wtedy sam nie wierzył, że jest tak wyjątkowy.

***

—     Synu, myślę, że jesteś gotowy – rzekł chrapliwym głosem staruszek.

Sędziwy mężczyzna był przygarbiony, z długą srebrną brodą odziany w szare poniszczone szaty przepasane srebrzystą liną. Vitanijczycy byli białowłosi więc trudno było określić ich wiek, kiedy zaczynali wchodzić powoli w starość.

—     Jesteś pewien, że sobie poradzę, Starcze? – Yonan zapytał z lekkim przestrachem – Może i umiem walczyć, ale czy podołam? Kosmiczni Wojownicy to potężna rasa.

—     Nie doceniasz naszych zasobów, młody – skarcił go Starzec – Opatrzność Wszech wiecznych jest po naszej stronie.

Chłopak przytaknął lekko uśmiechając się do mędrca, głowy ludu. Przypatrywał się jak mężczyzna podchodzi ciężkim krokiem do szklanej gabloty i wyjął z niej parę fiolek z płynem zabarwionym na bordowo, następnie podał go młodemu Vitanijczykowi.

Znajdowali się w olbrzymim, starym zamczysku stworzonym z piaskowców, których nie brakowało na planecie. W osiemdziesięciu procentach gmach był zniszczony nie tylko przez najeźdźców z kosmosu, ale i czas się do tego przyczynił. Nie było komu odrestaurowywać dziedzictwa kulturowego ludu białowłosych zielarzy i alchemików.

—     Weź, przyda Ci się.

—     Lyang? – zdziwił się chłopak – Oddajesz mi niemal wszystkie zasoby, o mędrcze.

—     A myślisz, że bez niego dasz radę? – zapytał retorycznie – Musisz mieć sprzymierzeńca, kogoś silnego! Sam, jak zauważyłeś, nie podołasz.

—     Sam... – zastanowił się Yonan.

Starzec westchnął i zadumał się na chwilę. Ich dzieci były tak mało doświadczone przez życie. Odkąd cywilizacja stanęła na krawędzi zagłady większość nie pamiętała, inni słyszeli tylko opowieści o latach świetności narodu Vitanijskiego. Po najeździe ludzi Straszliwego praktycznie miasta przestały istnieć. Stracili dachy nad głową, energię, technologię… Zostało im tylko zielarstwo, choć i o naczynia do wyrobu ziół było ciężko.

Po piętnastu głodowych latach w końcu mieli okazję się zemścić. I właśnie w tym celu musiał wysłać tego młodzieńca z miksturami pomocniczymi. Widział w nim tę nienawiść, którą pałał do katów swojej ojczyzny. Mieli w zanadrzu jeszcze stary artefakt, który należał do Starca Malcolma sprzed inwazji. Artefakt ten był przekazywany z pokolenia na pokolenie w radzie by chronić lud. Wtedy gdy zostali zdziesiątkowani nie pomógł nikomu, gdyż Malcolm zginął zanim jeszcze zdążył cokolwiek zrobić.

—     A tego, Yonanie pilnuj jak własnej ręki – rzekł twardo zdejmując pierścień z palca serdecznego.

Yonan spojrzał na świecidełko wielkimi oczyma zachwytu. Od dziecka pragnął go dotknąć. Zawsze się zastanawiał czy legendy są prawdziwe i jest tak magiczny.

—     Ale Starcze, to jest… – zawahał się.

—     Pradawny relikt z krwią złotego smoka – dokończył za niego – Nasz jedyny cenny skarb. Pozostałość po dawnej cywilizacji.

—     Mogę o coś zapytać?

Siwobrody lekko potaknął, po czym rozkaszlał się na dobre, z trudem utrzymując się o lasce.

—     Kiedy złote smoki odeszły?

—     Wieki temu dziecko, wieki temu – wychrypiał gdy napad kaszlu ustał.

Vitanijczyk był gotowy do drogi. Dzięki ostałej się sprzed lat inwazyjnej kapsule był w stanie wyruszyć w kosmos w poszukiwaniu zemsty. Mógł być niezauważonym przez nikogo. Radary nie mogły go wykryć, miał przecież ekran. A ten działał idealnie.

—     Teraz gdy ekran jest nieaktywny skup się na ostatnich naukach – rzekł z szyderczą nutą mędrzec – Czas ci ruszać.

***


—     To takie proste was zabić, a jednak to wy zniszczyliście nas – zadumał się białowłosy – Jak to możliwe?

Vegeta wystrzelił z wysoka kilkadziesiąt szybkich blastów wykorzystując ogromną ilość energii. Furia, nad którą już nie panował nie dodawała mu sił. Szala zwycięstwa uleciała już jakiś czas temu, ale tego nie zauważył. Kiedy skończył, z pewnym siebie uśmieszkiem wpatrywał się w miejsce, które zbombardował w nadziei, a raczej w przekonaniu, że Yonan wreszcie nie żyje. Oddychał szybko, był bardzo zmęczony. Przez chwilę zrobiło mu się nawet niedobrze, ale kiedy pył opadł dostrzegł olbrzymi krater.

Wylądował przy dziurze i spojrzał w dół. Vitanijczyka tam nie było. Jak w ogóle było to możliwe? Czy spopielił jego ciało?

—     Co jest? – warknął książę, któremu nie spodobał się ten stan rzeczy.

—     Że niby to miało mnie zniszczyć? – zakpił białowłosy wisząc nad Saiyanem – Też mi coś. Wysil się, o księciu!

Złotowłosy nie ukrywał złości, która rozsadzała go od środka. Zacisnął pięści, aż mu kostki pobielały. Nie pojmował tego. Ilekroć próbował zabić tego drania, ten zawsze wychodził z tego cało i jeszcze miał czelność drwić z niego z tym pysznym uśmieszkiem. To był wręcz absurd!

**

To musiał być dobry plan, a przynajmniej tak jej się zdawało. Może nie była dobra w tych tematach, ale nigdy by nie przypuszczała, że tych dwoje może coś łączyć. Ona – wyniosła i dumna jak jej przeklęty brat. On – skromny, serdeczny i pomocny. Czy różnice się przyciągają? Jeśli tak było, to ona sama była silna i bezlitosna, a on słaby i bezinteresowny. Ale czy tak właśnie wygląda owa miłość, o której przed laty zapomniała?

C18 wydawało się, iż Son Gohan pod nadzorem może byłby w stanie, choć trochę tę dziewczynę pohamować. Vegeta przecież potrzebował ich pomocy. Wiedziała, że jeśli nie kiwnie palcem mogli zginąć. Wszyscy.

Nie spieszyło się jej na tamten świat. Uważała, że jest zbyt młoda, mało wiedziała o codziennym, wolnym życiu, a Yonan był dla niej zbyt silny! A przynajmniej tak to widziała, skoro ten Saiyański kretyn nie mógł sobie poradzić. Musiała działać, nie miała innego wyjścia jak pomóc im, by tym samym ocalić samą siebie. A w pojedynkę nie było mowy o jakiejkolwiek szansie. Tym razem swoją dumę musiała schować w buty i przy okazji pomścić tego głupka – Kuririna. Nie zamierzała się nikomu z tego tłumaczyć.

*** 


Chłopak spojrzał smutnym wzrokiem na czerwonooką. Z każdą sekundą odnosił wrażenie, że jej obraz w jego umyśle się zatraca. Stała przed nim krwiożercza istota niczym z horroru. Jednak, kiedy C18 uzmysłowiła mu, że jeśli pokonają białowłosego będzie mógł przywrócić ją do życia dzięki mocy kryształowych kul. Wiedział, że śmierć każdemu kojarzy się z odejściem na zawsze, ale przecież ojca już raz przywracał do życia i to nie tylko jego. Więc czego się tak naprawdę obawiał?
Saiyanka poprawiła kosmyk włosów, który wpadł jej do ust. Była bardzo brudna, nie wspominając, że niemal naga. Son Gohana wprawiało to w nie lada zakłopotanie. Starał się na nią nie patrzeć, kiedy kontakt wzrokowy był niemożliwy.

—     Dzieciaku – pouczyła go blondynka – Musisz pamiętać, że robisz to dla nas wszystkich!

Nie odpowiedział, potaknął bez cienia emocji. Ręce mu zadrżały na myśl, że musi zlikwidować jedyną osobę, której zaufał i nie była ona dorosłym.

—     Dla niej również! – dodała szybko – Jeszcze będzie ci dziękować, jeśli woli zginąć niż usługiwać kosmicie.

—     Masz rację – Gohan zrozumiał – Sara nie chce być niewolnicą!

Sam wolałby zginąć niż stać się czyjąś marionetką, robotem do zabijania. Ona nie była niczyją własnością, już nigdy więcej! Spojrzał w duże niebieskie oczy androidki. Zrozumiał, że w ten sam sposób działał na nią doktor Gero. Zniewolił jej umysł i kazał zabijać tych, których sam nienawidził i nie potrafił zlikwidować. Kobieta rozumiała to nazbyt dobrze.

Przypomniał sobie jak przyjaciółka opowiadała mu o koszmarach, które ją męczyły. Gdy ponownie przeżywała na nowo śmierć bliskich, oraz tortury i niewolę u największego wroga. Że też p tym zapomniał!

Wziął głęboki wdech, który miał go oczyścić. Skupić się na zadaniu, które musiał wykonać. Serce nie miało teraz nic do powiedzenia, należało postąpić słusznie. Jeżeli mieli przegrać, Sara musiała umrzeć inaczej nie pokonają Yonana. Jak widać książę nie był w stanie powalić przeciwnika, a syn Gokū nie mógł tego uczynić mając na plecach wiecznie rozjuszoną złotowłosą.

—     Proszę cię, o jedno – spojrzał ku androidce ze szklącymi się oczami – Jeśli zabraknie mi odwagi…

—     Zabiję – uśmiechnęła się. – Nie dasz rady. Wiem to. Ale dam ci szansę.

**

Upadł na twarz. Chwilę zastanawiał się, co właściwie się stało. Nie przypominał sobie, żeby był taki słaby, a jednak leżał na ziemi i brakowało mu sił by się podnieść. Odnosił wrażenie, że to nie brak energii go tak przytłacza, tylko coś go spowalniało. To nie mogła być wina Bulmy i jej jedzenia. Od lat mu gotowała, a że nie należała do osób biednych to kupowała towary z wyższej półki. Więc dlaczego nie był w stanie pokonać tego przeklętego truciciela?

—     Co się dzieje do cholery? – warknął Vegeta. – Zmieniłeś grawitację, czy jak?

Yonan zaśmiał się perliście. Dawno tak dobrze się nie bawił. Nie sądził, że przybycie na tę planetę sprawi mu tyle radości i to jeszcze z taką łatwością przychodziło mu zwycięstwo.

—     Księciuniu, mój przyjacielu. – rzekł nastolatek wyniośle wysoko podnosząc podbródek – Jesteś słaby, ot to wszystko.

—     Nie możliwe…

—     Owszem. Byłeś tak zajęty próbą zabicia mnie, że zapomniałeś, iż nie wyczuwasz żadnej energii, a co za tym idzie nie jesteś w stanie odczytać także swojej.

Vegetą wstrząsnęło. Jak to się stało? Zastanawiał się jakim cudem potrafił tak doskonale maskować ich moce To nie było przecież możliwe by ten dzieciak posiadał taką zdolność. Saiyanin zaczął bacznie lustrować postawę Vitanijczyka, musiał zrozumieć i naprawić swój jakże niewybaczalny błąd.

**

Było ich dwoje, ale księżniczce w ogóle to nie przeszkadzało. Domyślała się, że ta długowłosa blondyna próbuje przekonać Saiyana do walki. Dla niej nie było już żadnego wyzwania, wyraźnie widziała, jak chłopak słabnie. Teraz to już była zabawa, czy zostawić go jeszcze przy życiu czy zakończyć tę całą farsę. Chciała z nim walczyć na poziomie, bo czuła, że nie był od niej gorszy, nawet jej zaręczał, tylko wcale nie kwapił się do prawdziwej bójki. Niebawem miała posłać go przecież do piachu, a wtedy w mig rozprawi się z resztą gawiedzi. Momentami pragnęła zakończyć tę szopkę, jednak doskonale się bawiła.

Robiło się ciemno. Sara nie miała na sobie praktycznie odzienia, a jej pan w najlepsze bawił się z jej bratem. No właśnie… Brat. Sarze przez głowę przeszło to określenie i na chwilę zahamowała. Czy to naprawdę był jej brat? Rodzony, prawdziwy, jedyny? Czy w tej chwili pozwalała Yonanowi go zabić? Cała zesztywniała, a chwilę później pojawiło się to potworne pulsowanie w głowie. Dziewczyna w momencie przypomniała sobie, że nie tak dawno o mało, co, podobny, lecz intensywniejszy ból niemal rozsadził jej głowę. Wtedy przez złotowłosego chłopca.

Oni dwaj byli jej podobni… Gdzieś coś tam dostrzegała, ale nie wiedziała co.

Pospiesznie odpędziła te myśli związane z czymś podobnym do migreny tak dokuczliwej, że mogłaby urwać sobie kończyny, jeśli miałoby to jakoś pomóc. Ale czy bez głowy mogła żyć?

Widziała jak się namawiają. Rozmasowała sobie pospiesznie skronie skupiając swe myśli na nadchodzącym zwycięstwie. Ból momentalnie zelżał Przewróciła oczami głośno przy tym wzdychając.

—     Mnie pokonać? – zakpiła z przeciwników. – Wasze niedoczekanie.

Księżniczka ruszyła z zawrotną prędkością na przeciwnika. Pomyślała by rozegrać to szybko. Czy nie liczył się czas? Ku swojemu zdumieniu nie trafiła w Son Gohana pięścią w brzuch jak planowała, gdyż w ostatniej sekundzie zniknął. Choć nie chciała musiała przyznać, że ją zaskoczył. Po raz pierwszy.

—     Blondi – wycedziła.

Ona to musiała ukartować. Odszukała więc kobietę wzrokiem. Dała mu nadzieję? Siłę? O co chodziło? Nie wiedziała. Zamierzała to ukrócić. Gnała więc ku byłej marionetce doktora Gero zacieklej niż dotychczas to robiła. Trzeba było ją dopaść. I wtedy uświadomiła sobie, że nie przypominała sobie by kiedykolwiek walczyła z płcią piękną. Wszak nie mogła sobie przypomnieć, że nie tak dawno biła się z zajadłą Adris. Miała tak pustą pamięć jakby ta została doszczętnie wykasowana. Sara odczuwała nieodpartą pokusę przekonać się czy ta paniusia jest silna, równie jak ona sama. Nie umiała odczytać niczyjej KI. Choć nawet gdyby się dało, to nie pamiętała, że półludzi nie da się odszukać po sygnaturze mocy.

C 18 nie uciekła. Przyjęła mocne uderzenie księżniczki nie spodziewając się mocy, jaką w to włożyła. Upadła czując jak sztywnieje jej ramię. Jakoś tak nie spodziewała się, że dziewczyna uderzy z taką zajadłością. To był błąd za który musiała zapłacić.

—     Mała diablica. – syknęła niebieskooka rozmasowując stłuczenie.


—     Mówisz? – zaśmiała się Saiyanka przywierając kolejną pozę do ataku.


—     Bez dwóch zdań.

***

Junior dostrzegł, że plan androidki się powodzi. Sara oderwała się od chłopaka i zaatakowała cyborga. To była prawdopodobnie jedyna szansa by ich plan się ziścił, a przecież czas grał na ich niekorzyść. Nie mogli walczyć z miernymi wynikami, ale przecież chcieli przyczynić się do wygranej. W końcu tak niewiele brakowało by ponieśli fiasko. Szatan ani chwili nie zamierzał stać z założonymi rękami. Już wystarczająco napatrzył się na cierpienie tego dzieciaka. Nie rozumiał ludzi – był Nameczaninem, ich ojcem był mistrz, wszechmogący. W jego świecie nie było czegoś takiego jak miłość do drugiej istoty. Była, ale braterska, wszyscy tworzyli rodzinę. W dodatku każdy mieszkaniec Namek był mężczyzną, a oni rodzili się z jaj.

Widział w młodym tę panikę, która nie pozwalała mu skrzywdzić siostrę Vegety. To samo widział w nim dawno temu, gdy uczył go sztuk walk w górach. Myślał sercem – jak mawiano na Ziemi.

Westchnął, spojrzał na pozostałych, a ci skinęli doń głową. Każdy pragnął zwycięstwa, każdy marzył by jeszcze dziś wrócić do domu. Tylko czy mogli mieć nadzieję

—     Powodzenia. – rzekł Ten Shinhan.

—     Tak, powodzenia. – dodał Yamcha z lekkim uśmiechem.

Zielonoskóry nic nie mówiąc spojrzał smutnym wzrokiem na poturbowanego Kuririna, a następnie na samotnego Son Gohana wpatrującego się z dezorientacją w walkę pomiędzy kobietami. Wziął głęboki wdech, po czym delikatnie uniósł się w górę i ruszył w stronę chłopca.

Teraz albo nigdy, powtarzał sobie.

Wylądował chwytając złotowłosego za ramię. Gohan przestraszony odskoczył niczym oparzony. Nie widział go, a wyczuć nie miał prawa przez ekran niewiadomego im pochodzenia. Spodziewał się dużo gorszego, a kiedy ujrzał przyjaciela odetchnął. Był taki zestresowany!

—     Co tu robisz Szatanie? – zapytał łapiąc powietrze.

—     Weź to – podał mu zieloną, zaciśniętą dłoń.

Saiyanin nie zadając pytań wyciągnął potłuczoną rękę, a kiedy poczuł na dłoni coś małego wiedział, już że to magiczna fasolka.

—     Ale…

—     Zjedz, Gohanie. – przerwał młodemu. – Ledwo na nogach stoisz.

Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w to maleńkie cudo. Uśmiechnął się delikatnie, po czym włożył ją do ust dokładnie przeżuwając.

—     Dziękuję. – szepnął w łzach.

Teraz mógł ponownie stanąć ramię w ramię z Sarą bez obawy, że ta go uśmierci. Tylko na myśl, że sam będzie musiał tego dokonać robiło mu się niedobrze. Nigdy nie sądził, iż przyjdzie w jego życiu taki moment. Ma zabić bliską mu osobę.

Na powrót odzyskał moc. Rany i kontuzje gdzieś przepadły jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki. Fizycznie czuł się doskonale, tylko nie wyczuwał, jaka to różnica między słabym, a pełnym sił Son Gohanem. A wszystko za sprawką Yonana. Jedynie czego brakowało magicznemu nasionku to leczenia duszy.

***
Saiyański książę nadal nie pojmował sztuczki, którą uraczył ich mieszkaniec planety Vitani. Nie widział by w jakikolwiek sposób używał technik, a przecież nie mógł skupić się na kilku rzeczach na raz, prawda? Nie dotykał też żadnego przedmiotu, nic nie połykał, po prostu nic. Od tak przecież nic nie mogło się dziać… Zwykły śmiertelnik złamałby ręce, ale nie Vegeta, nie on. Nie podda się aż do śmierci!

Po raz pierwszy będąc tu, na Ziemi i walcząc z Son Gokū i jego synem o mało nie zginął, ale się nie poddał. Później podczas walki z Freezerem na Namek walczył do końca. Został uśmiercony. Tylko ten jeden raz dał się zabić i przysiągł sobie, że nikt więcej tego nie zrobi. I tym razem nie zamierzał umierać, tylko tak bardzo brakowało mu sił i pomysłu, a czasu było już tak niewiele.

I wtedy dostrzegł szkarłatny błysk, który oślepił go na sekundę. Słońce już zachodziło, a ostatnie promienie dosięgły kamień odbijając promień wprost w oko księcia.

**

Udało się! Szatan przekazał dzieciakowi fasolkę, co oznaczało, że można zacząć działać. Mieli ogromnie dużo szczęścia, a za razem tak wiele do stracenia. W pierwszej kolejności musieli unieszkodliwić natarczywą Saiyankę, a następnie ocalić jej opryskliwego brata od śmierci. Jemu także było potrzebne senzu.

Osiemnastka uderzyła księżniczkę silnym pociskiem zużywając większą część swojej energii, lecz nie przejmowała się tym zbytnio. Przecież nie wiedziała ile jej zużywa. Mogła, co najwyżej przypuszczać, ale czy to miało teraz jakiekolwiek znaczenie? Syn Gokū na powrót stał się silnym, równym narwanej czerwonookiej. Teraz mógł dużo zdziałać. Wystarczyło zmienić poglądy i wszystko wróciłoby do normy. Los im sprzyjał.

Kiedy próbowała odsapnąć złotowłosa niczym magik znalazła się przy androidce. Ta zdążyła ledwie zobaczyć drwiący uśmiech na jej podrapanej twarzy, a po chwili leżała wbita w pobliską skałę nie mogąc złapać tchu.

Jest piekielnie dobra, pomyślała. Czy zło nigdy się nie męczy?

I przed oczami pojawiły jej się sceny z nie tak odległej przeszłości, kiedy to ona była tą złą i miała rację. Zła energia dodaje dziwnej pewności siebie, której ciężko jest się pozbyć naturalnymi środkami. Krótko mówiąc od dawna mieli przewalone.

Wciąż leżąc w głazach spojrzała na pędzącą kulę mocy wprost na nią. Chciała uciec, ale wiedziała, że nie zdąży. Musiała się bronić. Nim jednak pocisk ją dopadł jej twarzy został odbity w innym kierunku. Son Gohan w ostatniej chwili odparł atak. To się nazywało świetne wejście. Osiemnastka z wrażenia aż wypuściła z ust powietrze. Tak niewiele brakowało.

—     Jestem gotowy się z tobą zmierzyć. – trzynastolatek twardo wypowiedział każde swoje słowo.

Choć grał zimnego, w głębi zastanawiał się nad prawdziwością tego zdania. Czy będzie w stanie w razie konieczności zadać ostateczny cios? Teraz chciał ją jedynie obezwładnić, by nikogo więcej nie skrzywdziła. Zatrzymać, by móc wesprzeć Vegetę nim się całkowicie pozbawi z energii.

—     Suuuper! – Sara była podekscytowana jak dziecko. – W końcu zaczynasz mówić z sensem.

Klasnęła dłonie kilka razy niczym mała dziewczynka czekająca na wspaniały prezent. Szeroko się uśmiechała, ale to nie był ten sam uśmiech, jakim go niegdyś uraczyła. Ten mroził krew w żyłach.

Jeszcze chwila i miał zapaść zmrok. Czas było zostać bohaterem.



* Starzec – Głowa ludu vitanijskiego. Wybierany spośród doświadczonych i prawych obywateli będących już w sędziwym wieku.