23 maja 2021

63. Ocaleni

Z dedykacją dla Mihoshi


—     Son Goten, jesteś cały? – zapytałam kierując się ku obrońcom tej planety.

Cała czwórka stała jak kołki, za pewne dotychczas intensywnie obserwując moje poczynania.

—     Tak, dostałem senzu, nic mi nie dolega – zawołał machając prawdopodobnie wcześniej złamaną kończyną.

—     Dobrze, lecisz ze mną, a wy zajmijcie się tym ścierwem! – wskazałam palcem, z którego wyczuwałam przeciwnika – Ten łajdak Pheres nie uciekł daleko.

Son Goku, Vegeta oraz Trunks bez zbędnych pytań ruszyli we wskazaną przeze mnie stronę, zaś młody pół Saiyanin wzbił się w powietrze i zrównał ze mną zadając dużo pytań oczami nie wypowiadając przy tym ani jednego słowa.

—     Lecimy odszukać resztę – uśmiechnęłam się krzywo i nazbyt złowieszczo.

Nie czekając na jego reakcję ruszyłam jak strzała w kierunku najbliższego krateru by ponownie odnaleźć pomieszczenie z klatkami, w którym trzymano pojmanych wojowników. Teraz już nic nie stało nam na przeszkodzie. No, może z wyjątkiem paru nieszkodliwych, zaobrączkowanych kosmitów, no chyba, że byli potężnymi wojownikami, ale ja dziś nie planowałam z nimi walczyć, a uwolnić ich i poznać.

—     Jaką resztę? O kim mówisz i jak to zrobiłaś? – zapytał z entuzjazmem, kiedy mnie dogonił.

—     Co?

—     No… Myślałem, że umarłaś… Wszyscy tak myśleli! A po chwili bum i jesteś, a potem, a potem... – zapowietrzył się – Ta siła i szybkość. Coś niesamowitego. Jak ty to osiągnęłaś? Nigdy czegoś podobnego nie widziałem.

Roześmiałam się pod napływem pochlebstw, a złocista i szalejąca dotąd aura znikła, a wraz z nią wszystkie iskry, jednak postanowiłam nie zmniejszać więcej KI i pozostać w tym stadium. Jeszcze tylu pozytywnych słów w życiu nie słyszałam, nawet od własnego ojca. Musiałam zrobić na nim ogromne wrażenie, bo gdyby mógł jego szczęka szurałaby po ziemi mimo naszego wysokiego lotu.

—    Cóż, nie jestem pierwsza – mruknęłam posępnie, po czym dodałam już weselszym tonem – Twój brat, Son Gohan, on całkiem niedawno, to znaczy dla mnie niedawno, w walce z Komórczakiem osiągnął drugi poziom mocy. Gdybyś go widział, był nad wyraz silny i szybki.

—    Kim był Komórczak? – zapytał powoli.

—    Taki jeden cyborg – mruknęłam krzyżując ręce na piersi i zwalniając lot.

Stwierdziłam, że nie ma sensu, ani czasu opowiadać o czymś już nie znaczącym i resztę drogi przemierzyliśmy w milczeniu. Wylądowaliśmy na dnie krateru gdzie ponownie dotarł do naszych nozdrzy odór zgnilizny i wilgoć. Tym razem bez oporów rozpoczęliśmy wędrówkę przez tunele bacznie rozglądając się wokół jak i czujnie śledząc jakiekolwiek KI. Na szczęście nie musieliśmy długo szukać. Po drodze do cel zabiliśmy paru natrętnych Protektorów, którzy albo próbowali wszcząć alarm albo uciec. Może i nie byli groźni, jednak póki żyli mogli nam zagrażać w inny sposób; technologią czy zniewolonymi rasami walecznych istot, które przybyliśmy uwolnić.

Po rozwaleniu metalowych wrót wtargnęliśmy do upragnionego miejsca. Ponownie znalazłam się w rupieciarni pełnej przeróżnych urządzeń, stołów i słoi. Teraz wystarczyło przejść do pomieszczenia z obrzydliwymi klatkami. Część z nich, która wcześniej była zamieszkana stała teraz odłogiem. Sześć innych było obsadzonych, po jednym na celę. Podeszłam do pierwszej z brzegu, tej, przy której byłam poprzednio. Ten tu wtedy do mnie przemówił nazywając cieniem.

—     Choć i przypatrz się – wskazałam na pierwszą klatkę z osadzonym – Jak myślisz, kim on jest?

Nieszczęśnicy byli w stanie spoczynku. Wyglądali na wyczerpanych i gdyby nie ich potworny wygląd można by uznać ich za nieszkodliwych.

—     Wygląda na zwykłego Protektora.

— Właśnie, a widzisz tę bransoletę? – przesunęłam palec w jej kierunku – Jeśli to zdejmiemy dowiemy się, kto kryje się pod tą płachtą łusek.

—     Sprytnie – mrugnął do mnie z nieukrywanym entuzjazmem – Zabierajmy się do roboty.

—     Nie…

Nie zdążyłam dokończyć, a raczej zacząć zdania, by chłopak nie wkładał rąk za kraty do uśpionego stwora usiłując dosięgnąć nadgarstka i w chwilę po tym spanikowany wrzasnął, a ja wraz z nim nie znając przyczyny. Na ten harmider przebudzili się inni wojownicy groźnie na nas łypiąc, oraz warczeć w tym dziwnym języku. Rosły, prawdopodobnie mężczyzna złapał chłopaka za rękę i mocno przytrzymując przyciągnął go do siebie sprawiając mu przy tym ból. Dokładnie przed tym chciałam go ostrzec, ale jak widać było, ten nie miał w zwyczaju przewidywać niektórych rzeczy. Czas było ratować tego gościa, po raz kolejny. Westchnęłam kręcąc głową.

—     Jeżeli mnie choć trochę rozumiecie, to wiedzcie, że przyszliśmy was uwolnić. Nie mamy zamiaru wyrządzić wam krzywdy.

Ten, który przytrzymywał Son Gotena, tak, że ten ledwo mógł złapać oddech usłuchał i po chwili złagodniał. Nie powiem byłam zdumiona, że tak szybko poszło. Reszta niestety dalej dziczała za kratami. Chłopak upadł na ziemię biorąc łapczywy wdech głośno się przy tym krztusząc.

—     Wiem co ta bransoleta potrafi – dodałam – Mogę spróbować ją zdjąć?

Syn Goku pospiesznie na czworaka się odsunął od klatki, jakby obawiał się, iż uwięziony zmieni zdanie i pochwyci go ponownie. Gdy obmyślałam plan działania rozglądając się dookoła dostrzegłam jak pojmany intensywnie wpatruje się w mieszańca, a ten pochwycił jego spojrzenie. Pod dłuższej chwili postanowił sam uwolnić tę istotę tłumacząc, że nie wie, dlaczego ale musi to zrobić. Z dobrą minutę szarpał się z bransoletą, jednak nie poradził sobie z nią. Musiała być wykonana z solidnego materiału, a on nie chciał używać pocisków, by przypadkiem nie wyrządzić istocie krzywdy. Goten wyglądał żałośnie szamocząc się z kawałkiem metalu.

—     Odsuń się – burknęłam – Wpadłam na pewien pomysł.

Syn Saiyana spojrzał na mnie z zainteresowaniem odsuwając się od klatki.

—     Podpatrzyłam tę technikę od pewnego Changelinga – wyjaśniłam pospiesznie – Powinno pomóc nie raniąc naszego nieznajomego. Postaram się.

Uniosłam rękę do połowy wysokości, a następnie sam palec wskazujący. Zebranie niewielkiej ilości mocy nie trwało długo by nad opuszkiem pojawiła się maleńka fioletowa kropka, z rąk Freezera bardzo śmiercionośna. Ja nie planowałam nikogo nią zabijać.

—     Cii... – szepnęłam i wolnym ruchem palca wycelowałam w bransoletę.

Maleńki promień powędrował we wskazane miejsce i wbił się w przedmiot niczym w masło. Miałam nadzieję, że zadziała, jak powinno. Po chwili nastał maleńki wybuch, a wraz z nim uwolniły się obłoczki dymu i metal rozpadł się w drobny mak. Pojmany w momencie zaczął drżeć dokładnie w ten sam sposób, co denaci. Upadł na kolana, chwycił się mocno krat i zaczął wyć, a w raz z nim reszta uwięzionych. Z Gotenem zasłoniliśmy uszy, ale staraliśmy się nie stracić zmiennokształtnego z oczu. Kiedy jego ciało nabierało ludzkich kształtów, wycie przeistoczyło się w okrzyk przeszywającego bólu. Przeszedł mnie dreszcz, w duchu cieszyłam się, że mnie nie nałożyli takiego urządzenia. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby przechodzić tych konwulsji. Z ciała zniknęły łuski, ogon i szpony, na głowie wyrosły czarne włosy niczym grzyby po deszczu. Mężczyzna jeszcze chwilę dyszał klęcząc głową w dół. Był to młody człowiek o włosach figlarnie sterczących w górę porządnie wymazanych chyba we wszystkim co znajdowało się pod ziemią. W dodatku całkiem przystojny.

—     Kuchukua mbali na mimi* – wskazał palcem na obrożę przylegającą do jego szyi, gdy się podniósł.

Przed nami stał wysoki, całkiem dobrze zbudowany Ziemianin o delikatnych rysach twarzy. Jego twarz choć łagodna wciąż nosiła ślady umęczenia.

—     Saro, szybko! – krzyknął Son Goten w euforii szamocząc się z kratą – Zdejmij mu to!

Nieco zaskoczona zapałem młodego uczyniłam to bez zbędnych pytań, gdy ten wyrwał pręty uwalniając człowieka. W ten sam sposób pozbyłam się kolejnego diabolicznego urządzenia. Ponownie posypał się w drobne kawałeczki. W zadumie stwierdziłam, że nie na marne uczyłam się kuli śmierci, choć planety bym nią nie zniszczyła, tego nie potrafiłabym jeszcze zrobić.

—     Dziękuję ci – rzekł masując obolałą szyję – Jak nas znaleźliście? Skąd wiedzieliście, że nie jestem jednym z nich?

Mój towarzysz z okrzykiem rzucił się na ocalonego mocno go obejmując i ściskając jego ramiona. Mężczyzna w tym samym czasie schował swoją twarz we włosach młodszego roniąc przy tym łzy.

—     To Sara was znalazła – pospiesznie odpowiedział nie luzując uścisku – Gdyby nie ona musielibyśmy z wami walczyć! I pozabijalibyśmy się!

Musieli się znać. Takie powitanie niczego innego nie mogło oznaczać, tylko kim był?

—     Saro, to Son Gohan, mój brat – zawołał zapłakany uwalniając tym samym starszego z objęć.

—     C-co?! – wykrzyknęłam zszokowana zasłaniając przy tym usta – Jesteś bardzo... bardzo... Dorosły.

Mężczyzna się roześmiał delikatnie i mogłabym przysiąc, że tak samo jak ten Gohan, którego znałam. Brat Gotena podszedł do klatki, w której znajdował się kolejny nieszczęśnik. Jego spojrzenie było bardzo wymowne.

—     Chyba się nie znamy? – stwierdził przyglądając mi się – Wiesz, co? Najpierw ich uwolnijmy, potem opowiesz mi swoją historię. Myślę, że będzie warto poczekać, Saiyanko.

Przytaknęłam mu głową, następnie pospiesznie uwolniłam biedaków za pomocą wcześniej użytej techniki demona mrozu. Każdy zniewolony przeszedł to samo, co Son Gohan by na powrót być sobą. Ostatnią osobą okazała się młoda kobieta o czarnych, rozmierzwionych włosach. Kiedy się ostatecznie przekształciła dostrzegłam, że jej ogon nie zanikł, a zmienił w taki jak mój. Więc i ona była Saiyanką. Tutaj, w tym świecie było ich wielu, mieszkali na Vegecie i wiedli całkiem dostatnie życie bez Changelingów na karku. Musiała dać się zwieść Pheresowi, a może ją brutalnie porwali, gdy przemierzała kosmos i tym samym trafiła wreszcie na Ziemię. Na pewno chciała wrócić do swojego domu, tutaj nie miała potrzeby przebywać.

Niestety wśród ofiar Protektorów nie było Nameczanina. Musiało to oznaczać, że został pokonany, albo przez nas, albo wcześniej przez samych łuskowców. Domyślałam się, że nie tego oczekiwali, że tliła w nich nadzieja, gdy oznajmiłam im po raz pierwszy o bransoletach zmieniających wygląd.

—     Słuchajcie mnie – zawołałam – Lećcie za mną. Na górze wszystko wam wyjaśnię. Opuśćmy to cholerne miejsce.

Czym prędzej wystartowałam otoczona złocistą aurą. Zaraz za mną uczynili to bracia, a następnie cała reszta: Saiyanka, dwie istoty o czerwonej skórze, żółtych ślepiach i szpiczastych uszach nieposiadających włosów na głowie, oraz dwoje różnego, nie znanego mi gatunku. Była niebiesko skóra kobieta o ciele pokrytym łuskami, nieco różniąca się od Adris, w dodatku posiadająca szpiczaste uszy i kolce na grzbiecie i zielonowłosy młodzieniec o szponiastych dłoniach, chudych nogach i czarnych jak węgiel oczach pozbawionych białek.

Kiedy już znaleźliśmy się na powierzchni wylądowałam twardo oczekując wszystkich ras. Chciałam się temu bliżej przyjrzeć nim podejmę ostateczną decyzję o powrocie do domu.

—     Jesteś tą Saiyanką! – zawołała młoda kobieta podbiegając i wytrzeszczając swe duże czarne oczy.

Nie czując zagrożenia ze strony byłych więźniów opuściłam swoją złotą przemianę wzdychając przy tym. Stan, w którym do tej pory przebywałam był przeze mnie bardzo uwielbiany, ale najlepiej czułam się w swym normalnym ciele, gdy nie musiałam kontrolować KI i wreszcie odetchnąć. Teraz dopiero czułam obolałe mięśnie i potłuczone żebra.

—     Słuchajcie. Tak jak zauważyła ta dziewczyna, też jestem Saiyanką. Przybyłam do was z odległych czasów. To znaczy pochodzę z innego, równoległego świata, lecz parę lat wstecz, gdzie to miejsce nie miało zdarzenia – wzięłam głęboki wdech – Może dla was głupio to zabrzmi, ale to moja wina. Dlatego nie dziękujcie mi, bo naprawdę nie ma za co.

—     Ty jesteś tą dziewczynką, która nas ocaliła spod władzy Freezera! – zawołała podekscytowana czarnowłosa wyskakując przed zebranych najwidoczniej mnie rozpoznając – Na wszystkich bogów, nic się nie zmieniłaś. Jak to w ogóle możliwe?

—     Ponieważ zamiast wrócić do domu przypadkiem wylądowałam tutaj – odpowiedziałam bez entuzjazmu – Jestem podróżniczką w czasie.

Kobieta zapiszczała z entuzjazmem najwyraźniej nie mogąc uwierzyć, że widziałyśmy się dopiero co, gdy dla niej minęło sporo lat. Zaświtało mi w głowie, że może jednak wiem kim jest.

—     Jesteś księżniczką Saiyan? – zapytałam ostrożnie.

Wszyscy kosmici nosili porwane i brudne szmaty. Gdyby ona miała na sobie swój uniform od razu bym wiedziała czy to ja. Tak mogłam się jedynie domyślać. Czy tak miałam wyglądać jak podrosnę? Wysoka, szczupła, z mniej okrągłą buzią, z poważnym i nieufnym wyrazem twarzy, który od razu zniknął gdy okazało się, że rozmawia ze swoją wybawczynią i to dwukrotną. Kobieta potaknęła, a ja nie mogłam uwierzyć, że właśnie ona dała się złapać w zasadzkę. Pytanie było jak,

—     Zabiłam Changelinga i dlatego się tutaj wszyscy spotkaliście. Myślę, że przeze mnie Pheres doszedł do takiej, a nie innej władzy – mówiłam bez emocji – Wychodzi na to, że mieliście szczęście w nieszczęściu, iż trafiłam tutaj by wam pomóc. Bardzo namieszałam w historii zabijając za wcześnie demona mrozu i mam nadzieję, że to koniec problemów z tego powodu.

Wpatrywali się we mnie przetrawiając wypowiedziane zdania, a kobieta przypominająca nieco Protektorów tłumaczyła czerwonoskórym co właśnie wygłosiłam, widać nie władali naszym językiem. Nagle zrobiło się małe zamieszanie, gdy w chwilę potem na niebie pojawili się ostatni ziemscy wojownicy, a następnie lądują wśród nas.

—     Wojna skończona – oświadczył wesoło Son Goku.

Na te słowa tłum zaczął wiwatować. Pokonaliśmy wroga, nastał wreszcie na tej planecie pokój. Kiedy spoglądałam na uradowanego ojca, że jego syn żyje poczułam ciepło w okolicy serca. Ciekawym uczuciem było pomaganie innym, słabszym. Nie żebym planowała być obrońcą uciśnionych. Po prostu potrzebowałam naprawić to co zniszczyłam. Goku i jego dwaj synowie obściskiwali się, płakali i śmiali się na przemian.

Zabawna też była zszokowana mina Vegety, gdy rozpoznał swoją siostrę, a ona jego. Widać nie widzieli się od wieków, bo zaczęli się ostro ze sobą sprzeczać, zapewne o to jak mogła wylądować w niewoli. Nawet inne rasy między sobą zawzięcie rozmawiały. Ja zaś stałam z boku i przyglądałam się każdemu z osobna. Czas było mi wracać w końcu to nie było moje miejsce, a w tym świecie mogła być tylko jedna księżniczka Saiyan, którą ja nie byłam. Tydzień, jaki tu spędziłam bardzo mnie zmienił. Nabrałam doświadczenia, nauczyłam się nowych sztuczek. Nawet udało mi się zajrzeć w głąb siebie i zmusić do działania. Nie wspominając o odkryciu tajemnicy kamienia z tajemniczej góry Mandar. Kto by pomyślał, że w tak krótkim czasie otrę się o śmierć dwukrotnie?

—     Nad czym tak dumasz? – młodszy syn Goku przerwał moją zadumę.

—     Muszę wracać – westchnęłam – Więcej się nie spotkamy.

—     Ona nie wie, że jest tobą? – szturchnął mnie łokciem w bok – Zdaje się , że jesteś od niej silniejsza.

—     Nie wie i niech tak pozostanie – westchnęłam.

—     Chcę cię przeprosić za moje zachowanie – rzekł już nieco ciszej – Nie powinienem cię całować. To był impuls.

—     Nie powinieneś.

Nie miałam zamiaru ciągnąć tego tematu, chyba, że planował zarobić kolejny cios do kompletu. Dla mnie on zakończył się w chwili gdy oberwał w twarz.

—     Strasznie cuchniesz – mruknęłam uśmiechając się półgębkiem.

—     Ty też, ty też – zaśmiał się chłopak.

Czas było się wykąpać, w końcu świat został ocalony. Z wyjątkiem naszych nozdrzy. 

***

—     Twoja opowieść jest niesamowita – Son Gohan był zachwycony – Nieodpowiedzialna, ale naprawdę emocjonująca. Że też nigdy nie miałem okazji cię poznać.

—     Teraz masz, ale ona to nie do końca ja – wzruszyłam ramionami – Wiesz co mam na myśli.

Mężczyzna wziął córkę na ręce w chwilę po tym jak przybiegła do nas i pogłaskał ją czule po głowie. Siedzieliśmy na świeżym powietrzu przed jego domem. Chciał koniecznie usłyszeć o mojej kosmicznej przygodzie, a ja nalegałam by miało to miejsce na zewnątrz gdy już przywitał się ze swoją żoną, matką i córką.

Wreszcie nastały dla nich dobre czasy. Uwolnieni pozaziemscy towarzysze jego niedoli mieli niebawem powrócić do swych domów, dzięki uprzejmości ojca Bulmy i jej samej, którzy mieli w posiadaniu parę wahadłowców. Księżniczka miała zostać jeszcze jakiś czas na Ziemi, by później także wyruszyć w podróż na ojczystą planetę. Wszystko miało wrócić do normy.

Prawie wszystko.

Po skończonej wojnie zniszczyliśmy podziemną kolonię Protektorów obracając ją w proch. Kiedyś powstanie tam nowe miasto, tak twierdził sam Goku.

—     To miłe z twojej strony, że nam pomogłaś – dodał Gohan po namyśle – Muszę być naprawdę silny w twoim świecie, skoro twierdzisz, że tamten ja jest równie potężny jak ty. Jesteście przecież tylko nastolatkami.

—     Nie wygłupiaj się – mruknęłam – Dążenie do doskonałości to priorytet każdego z Saiyan, a ja byłam sobie winna ratunek. W końcu chciałam siebie uratować, a skazałam na niewolę i teraz nie wiem co gorsze: Changelingi czy Protektorzy.

W mojej głowie nie brzmiało to tak zabawnie, a jednak dorosły syn nieustraszonego wojownika niskiej klasy roześmiał się. Ja jedynie wzruszyłam ramionami.

***

Gdy byłam już gotowa do drogi wyjęłam z cholewki buta kapsułkę konstrukcji Capsule Corporation i po naciśnięciu tłoka wyrzuciłam ją przed siebie by w chwilę później stanąć przed maszyną czasu – Kradzioną, tego nie dało się zapomnieć. Wzięłam głęboki wdech i ostatni raz spojrzałam na zebranych przed domkiem w górach, którzy chcieli być przy moim odlocie. Conajmniej jakby to miało być wydarzenie roku. Rodzina Goku twierdziła, iż jestem ich wybawcą, ale ja i Vegeta nie wmawialiśmy sobie tych bredni. Przecież byłam sprawcą tego zamieszania. W chwili, gdy wsiadałam do pojazdu przypomniałam sobie, że opiekunem Ziemi jest mały Nameczanin, więc poleciłam by poszukali nowego Wszechmogącego, który stworzy kryształowe kule i przywróci do życia tych, których zabito niwelując ograniczenia.

—     Dende, szukajcie Dende'go.

—     Skąd…

Przyłożyłam palec do ust by Son Gohan nie kończył pytania. Przecież znał na nie odpowiedź. Nie musiałam być na Namek by poznać tego wesołego uzdrowiciela. Uśmiechnął się więc do mnie serdecznie przyciskając do siebie swoją żonę i dziecko. Nie czekając już ani chwili wcisnęłam guzik, a szklana kopuła otworzyła się. W momencie znalazłam się w środku od razu zamykając za sobą wejście. Kiedy siłowniki powoli pracowały ja ustawiłam maszynę mając nadzieję, iż tym razem wrócę do domu, a raczej do czasu, z którego wystartowałam po raz pierwszy. Po uruchomieniu wehikuł wzniósł się w górę i wtedy ostatni raz spojrzałam na zebranych, którzy chcieli mnie pożegnać. Zastanawiałam się jak bardzo zmieniłam historię i czy cokolwiek z tego co się tu wydarzało mogło mieć miejsce w mojej przyszłości. Kto wie, jak potoczą się dalsze nasze losy?

Przemierzając mroczną przestrzeń długo się nad tym zastanawiałam, aż zmorzył mnie odprężający sen. Przynajmniej miałam taką nadzieję. Odkręciłam szkody, więc chyba zasłużyłam? A przynajmniej potrzebowałam zregenerować się przed zbliżającą się burą od księcia i Trunksa za istną samowolkę.



06 maja 2021

62. Ostatnie starcie

Z dedykacją dla Mihoshi


Gdy nie spodziewasz się niczego twoja orientacja szwankuje. Przestajesz zwracać uwagę na to, co dzieje się dookoła. Jesteś odsłonięty niemalże z każdej strony. Tak właśnie było ze mną. Liczyła się przecież tylko zemsta i śmierć wroga. Kto by tam patrzył czy zło czyha za rogiem, kiedy dzierży się nie byle jaką moc?

Czyżbym znowu padła ofiarą własnej pychy? Czy po raz kolejny musiałam odznaczyć się tak beznadziejną postawą, której automatycznie żałowałam? To chyba miałam we krwi.

Czy my, osiedleńcy na planecie niegdyś zwaną Plant, byliśmy skazani na samouwielbienie w chwili nadchodzącego triumfu i nie byliśmy zdolni w żaden sposób uchronić się przed tym? Mogłam to pytanie zadawać sobie nie jeden raz, a i tak nigdy nie dane mi było poznać odpowiedzi.

Adris nie została wyeliminowana. Zapomniałam o niej w chwili, gdy osiągnęłam drugie stadium super wojownika i dopadłam tym samym Pheresa – tego, który sprowadził nieszczęście na tę planetę i ten czas. Targała moim ciałem gigantyczna złość, w końcu byłam temu winna, a teraz po prostu dałam się od tak okraść z energii. Wstyd.

Jaszczurzyca pod moją nieuwagę szczelnie zacisnęła ręce na moim brzuchu. Jej żelazny uścisk nie pozwalał mi się wyswobodzić, a walczyłam zawzięcie by tego dokonać. Z każdą sekundą czułam jak w niesamowitym tempie pochłaniała moją moc, a co za tym idzie stawała się silniejsza i nie byłam w stanie odepchnąć jej od siebie. Szkarłatny pocisk przeznaczony głowie przebrzydłych łuskowców zniknął, w końcu szybko opadałam z sił. Protektorka szyderczo śmiała się wprost do mojego ucha, co sprawiało, że zaczynałam wariować wciąż walcząc z jej uściskiem. Niestety nadaremno. W tym czasie Pheres pozbierał się z ziemi gniewnie, a za razem z pogardą na mnie łypiąc.

—     Niczego nie zostawiaj, ale oszczędź – szepnął tak byśmy tylko dwie usłyszały, co mówi – Będzie naszym żołnierzem.

Na te słowa zaczęłam się szarpać ile tylko byłam w stanie warcząc jak zwierz. Nie zamierzałam pracować dla wroga, nie mieściło mi się to w głowie. Nie po raz kolejny! W ogóle nie chciałam ani chwili więcej przebywać w tym chorym świecie. Bardzo szybko pożałowałam, że dostałam się do tych czasów, które poniekąd sama stworzyłam.

Może taki był mój los? Kara za mącenie już ułożonego wszechświata? Przecież nie ode mnie miało zależeć kto żyć mógł, jeśli w danym momencie nie mogłam o to zawalczyć. Czy tak właśnie kończyła się zabawa w boga? Czyżby Trunksa czekała podobna przyszłość z racji pomocy nam?

Wezbrała we mnie panika i obrzydzenie. Utraciłam kolejne pokłady energii. Zrobiłam się na tyle słaba, że wróciłam do pierwotnej postaci – znów byłam ciemnowłosą, niemalże małą dziewczynką. Tak właśnie się w tym momencie czułam. Krzyki oburzenia gdzieś w oddali jedynie dorzucały do kotła niepojętej dla mnie bezradności.

—     Tak… – szepnęła podwładna jaszczurza kobieta – Jak sobie życzysz, panie.

Albo mi się zdawało, że mocniej mnie zacisnęła, a może to ja stawałam się wiotka? Bezbronna jak małe, ziemskie dziecko. Nie wiedziałam, co mam robić, a przecież nie chciałam tak skończyć, jeszcze nie teraz! Nikt nawet nie zwróciłby mi życia… Mętlik w głowie kazał mi jednocześnie krzyczeć i łkać. Z tego wszystkiego czułam się wyprana, ale wciąż usiłowałam walczyć. Do ostatniej jednostki KI. Tylko to pozostało z mojego książęcego tytułu.

—     Zróbmy coś! – usłyszałam męski, cichy głos.

A może ktoś krzyczał? Nie wiedziałam… Nie widziałam. Oczy zaszły mi mgłą, a jedyne co pozostało mi przed oczami, to upiorna twarz Pheresa o złotych ślepiach.

—     Nie pozwólmy jej tak umrzeć!

Nim zdążyłam się zorientować, do kogo należał głos dostrzegłam błysk z lewej strony. Wiązka bladego koloru musiała trafić Adris w plecy, bo sama poczułam uderzenie, lecz ta niczego jej nie zrobiła. Niewzruszona dalej trzymała mnie w swym żelaznym uścisku i zajadała się z nieukrywanym apetytem kradzioną KI.

Atakujący śmiałek nadleciał do nas i zamachnąwszy się by ogłuszyć mojego napastnika został powalony przez Pheresa, który za wszelką cenę chciał posiąść moją moc i ciało. Dochodziły do mych uszu okrzyki, trzaski i wibracje energii. Choć nie widziałam niemalże już nic to wiedziałam, że jaszczur brutalnie traktuje mojego niedoszłego wybawcę, jak w końcu łamie mu rękę lub nogę… I ten towarzyszący mu przeraźliwy krzyk bólu. To wszystko było dla mnie zamglone, niczym sen odległe, a jednak tak realne.

Ktoś wrzasnął, ale kto i co? Nie miałam pojęcia. Wiedziałam jedynie, że wszystko ze mnie uchodzi, a ja nie jestem w stanie zrobić nic. Kompletnie NIC. Jak ta malutka dziewczynka w chwili gdy zabili jej matkę. Chyba zdążyłam poczuć ciepłą łzę na policzku nim zapadłam w bezkresną ciemność.


Gdzie jestem? Czy tak wygląda piekło? A może już umarłam?

Wokół siebie nie potrafiłam dostrzec niczego poza najczarniejszą czernią. Zupełnie jakby niebo i ziemia przestały istnieć. Mimo to, bez problemu widziałam swoje ręce, czy nogi. Na domiar upiornego miejsca panowała tu idealna cisza…

Jest tu kto?

Nikt się jednak nie odezwał. Nie rozniosło się nawet echo. Po dłuższej chwili ponowiłam próbę, lecz i to okazało się bezskuteczne. A może to była tylko moja wyobraźnia? Czy abym w ogóle się odezwała? Panowała głuchota, dźwięki momentalnie milkły, ot zupełny brak akustyki jakby coś te dźwięki pochłaniało. Czułam, oddychałam, ruszałam się, a wszystko zdawało się być bezdźwięczne. Byłam tu całkowicie sama, gdziekolwiek to miejsce się znajdowało. Jedyne czego nie byłam pewna to swej siły. Usiadłam powoli na tej bezkresnej czerni gorączkowo zastanawiając się jak tutaj dotarłam i czy jeśli to możliwe, jak się stąd wydostać? Niestety nie potrafiłam sobie przypomnieć.

Nie powinno cię tu być.

Wzdrygnęłam się szybko przy tym zrywając na nogi. Głos, który to wypowiedział był żeński, nie potrafiłam go zidentyfikować.

Kto to powiedział?

Bacznie lustrując mroczną okolicę nikogo nie dostrzegałam. Nie podobało mi się tutaj. Coś musiało być nie tak! Nie wyczuwałam niczyjej obecności jakbym straciła panowanie nad swoją KI.

Pokaż się!

Tuż przede mną zmaterializowała się dziewczyna łudząco podobna do MNIE! Jedynie, co ją wyróżniało to zupełnie inne ubranie i na pewno musiała być młodsza, może nawet w mniej potarganych włosach? Miała delikatniejsze rysy twarzy, a na sobie zwiewną, prostą suknie sięgająca do kolan. W niczym nie przypominała wojowniczki.

Kim jesteś sobowtórze?

Tobą.

Uśmiechnęła się do mnie delikatnie jakby chciała mnie pocieszyć, być może nie wystraszyć. Więc gdzie tak naprawdę się znajdowałyśmy? Czy to był sen? A może oszalałam?

Nie możesz być mną, bo ja, to ja. Gdzie w ogóle się jesteśmy?

W twojej głowie.

Przemawiała do mnie nie otwierając przy tym ust. Słyszałam ją wyraźnie. Czy to była telekineza? Jej odpowiedź była jak żelazny gong. Jak było to możliwe? Przecież nawet nie wyglądałam jak ona! To musiał być sen, a ja miałam problem się wybudzić. Czy przywaliłam porządnie w coś głową? W końcu twierdziła, że w niej ze sobą rozmawiamy.

Co ja tutaj robię? Może umarłam? Na pewno, bo nic nie pamiętam.

Choć czułam bicie swego serca, teraz dostrzegałam jego dziwnie powolny rytm. Czy z każdą chwilą biło wolniej?

Ty nie umarłaś, wciąż tam jesteś i możesz walczyć o życie. Tylko za mało się starasz.

W tym momencie echem poniosło się nie rytmiczne dudnienie. Zajęło mi kilka minut by zorientować się, że było zsynchronizowane z kołataniem mego mięśnia sercowego.

Jak to, za mało?! O czym ty mówisz, dziewczyno?

Ta, jedynie się do mnie ponownie uśmiechnęła, tak jak ja nigdy tego nie robię. Nie chciała zdradzić mi nic więcej, milczała jak zaklęta. Jej zagadkowe frazesy nie układały się w całość. Co oznaczało, że nie umarłam? Przecież wiedziałam o tym doskonale!

Poddajesz się, a dobrze wiesz, że możesz to zrobić. Jeszcze nie wszystko stracone.

Cokolwiek usiłowała mi powiedzieć nie docierało to do mnie. Przecież jedynie co musiałam to tylko obudzić się z tego idiotycznego snu, w którym dyskutowałam ze swoją jakże nie wierną kopią.

Uwolnij swój gniew, twój przyjaciel jest ciężko ranny. Jeśli mu nie pomożesz, on umrze i to będzie tylko twoja wina bo chciał cię ocalić.

Powoli rozejrzałam się, dookoła,, a na twarzy wymalował się grymas niedowierzania z konsternacją. Wciąż niczego nie dostrzegałam. Byłam tu tylko ja i… ja. Nie miałam żadnych przyjaciół, kto niby mnie potrzebował? Co za absurdalna sytuacja?! Czułam się jak idiotka nabijana w butelkę. Nie podobało mi się tu co raz bardziej.

Co za pojebany sen!

Dziewczyna jakby posmutniała, ale tylko na chwilę.

Ależ masz! Rozejrzyj się!

Nie musiałam z nią rozmawiać. Czytała każdą moją myśl. Wiedziała wszystko. Tylko czemu jeśli byłam nią, to ja nie potrafiłam jej odszyfrować?

Wnet przed oczami ukazała mi się scenka, kiedy to rozmawiałam o czymś z pewnym, dużo starszym chłopakiem, którego nie potrafiłam za cholerę sobie przypomnieć i jak mnie pocałował życząc beztroskie powodzenia. Obraz niczym z horroru. Obcy facet, żenująca sytuacja. Jaka przyjaźń? O czym ta wariatka mówiła? Wszystko było takie niedorzeczne i naciągane.

Tak Saro, to twój przyjaciel. On bardzo chce byś przeżyła. Byś mogła wrócić do domu, ale najpierw musisz się obudzić i go ocalić. On próbował.

JAK TO, OCALIĆ?

Nagle coś mnie uderzyło w tył głowy. Przypomniałam sobie, że to właśnie on rzucił się mi na ratunek. To on musiał zostać zraniony przez ciemne siły w chwili gdy traciłam resztę energii. Ten obcy mi nastolatek zawalczył o mnie. Ale...?

Son Goten…

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystkie wspomnienia powróciły.

Wracaj i walcz.

Jej, a może moje słowa dudniły w głowie na wzór echa, którego nie było końca. Były na tyle przeszywające, że wreszcie nie mogąc ich słuchać zakryłam uszy wrzeszcząc do utraty tchu. Poczułam mrowienie w każdej kończynie. Jak wędruje we mnie potężna siła drzemiąca gdzieś w zakamarkach, której nie zamierzałam więcej chować. Zamknęłam oczy, a gdy zamknęłam powieki gorąca i zbłąkana łza spłynęła po policzku. Usłyszałam dźwięk najpierw pękającego, później kruszącego się na drobne kawałeczki szkła.


Otworzyłam ponownie oczy i ku mojemu zdumieniu byłam z powrotem na Ziemi w objęciach nikczemnej Protektorki. Łza, którą wcześniej czułam właśnie wędrowała po brodzie i opadła na poranioną skórę rąk.

—     Nie pod-dam się – szepnęłam, lecz nikt nie mógł tego usłyszeć.

Czułam jak powoli wracam do formy. Nie mogłam sobie pozwolić na ponowną słabość. Musiałam walczyć i przetrwać, albo ostatecznie zginąć. Adris nie przestawała pochłaniać mojej mocy, więc musiałam wykrzesać jej znacznie więcej by wygrać tę nierówną walkę. Gdy dostatecznie zebrałam w sobie KI wraz z okrzykiem wściekłości otoczyłam się szkarłatną poświatą mając nadzieję, że nie skończę jak poprzednio.

Przy tej scenie wzniosły się tumany kurzu i drobnych kamieni. Silny wiatr targał nie tylko naszymi włosami, ale i szamotał wściekle moją peleryną. Powoli, walcząc z uciekającą energią ugięłam kolana by następnie wzbić się ze swym pasożytem ku niebu, choć wcale nie wiedziałam po co. Ciało musiało samo walczyć.

—     Saro, odpuść! – krzyknął z dołu Son Goku, kucający przy swym ponownie poturbowanym synu – Jeśli tego nie zrobisz pochłonie całą twoją moc. Zginiesz!

Nie chciałam tego słuchać. Może i dałam się wrobić, może i zlekceważyłam siłę wroga, ale nie zamierzałam się poddać, nie bez walki! Nie mogłam upaść tak nisko! Duma książęcej krwi nie pozwoliłaby mi na to. Nigdy nie składałam broni! Walczyłam do końca. Wygrany był tylko jeden, a raczej jedna z nas.

—   Nie opieraj się maleńka – Adris szepnęła najmilej jak potrafiła – Twoja energia jest cudowna, dawno takiej nie jadłam. Oddaj mi wszystko co masz tylko się uspokój i nie szarp.

Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Nie po to się ocknęłam by mnie skonsumowała do reszty. W tym wszystkim nie widziałam szansy bycia jedną z nich. Ona pragnęła zabrać całą KI dla siebie. Za pewne skłamałaby, że nie potrafiła się powstrzymać. Zdecydowanie nie chciała tego robić.

—     Więc żryj! – warknęłam najgłośniej jak potrafiłam.

Z pełną determinacją zawzięłam się i spięłam maksymalnie mięśnie mocno koncentrując swoją moc w centrum. Z każdą sekundą czułam napływ ciepłej i mrowiącej energii, a za razem jej spory zanik. Sługuska z planety Quartz łapczywie pochłaniała moje KI nie dbając o to ile jest w stanie udźwignąć. Nie miała uczucia sytości, czy może chciwość nad nią panowała? Nie byłam pewna, co do skuteczności mojej nowej taktyki, ale zakładałam, że wszystko powinno pójść zgodnie z planem. Nie mogło przecież być inaczej! Trzeba było napełnić naczynie do granic możliwości, a może i tym sposobem je rozerwać.

—     Co robisz?! – przeraził się książę – Czyś ty do reszty postradała rozum?!

Każda tego typu uwaga wlatywała jednym, a wylatywała drugim uchem, niektóre, bardziej obraźliwe traktowałam jako doping. Nakręcało mnie to – nie powiem – skutecznie. Oni nie wierzyli we mnie, a ja właśnie zawierzyłam sobie całe życie i nie było już odwrotu. Ta moja wewnętrzna ja nawet uważała, że dam sobie radę. A że oni nie pokładali we mnie nadziei... Cóż, przywykłam do tego, że nikt mnie nie doceniał. Wolałam zginąć niż dać się przejąć choćby ostatni raz. Niewola była ostatnim na co się godziłam.

Kamienie, sucha, spękana ziemia, resztki cywilizacji kruszyły się pod naciskiem energii gdy ponownie zetknęłyśmy się z podłożem. Znikała nam dosłownie spod nóg jak topniejący pod wpływem gorąca lód. Wszelakie zniszczone części unosiły się w powietrzu wirując wokoło do taktu KI. Musiałam jeszcze trochę wytrzymać, wykrzesać z siebie ile było możliwe. Gdybym postąpiła jak zalecali mi towarzysze broni padłabym na twarz, a następnie starto by mnie na proszek. Adris uczyniłaby to z niemałą satysfakcją wykorzystując do tego skradzioną energię. Zginąć od własnej ikry? Wstyd wszechczasów.

W pewnym momencie, może od nadmiaru przechwyconej KI, kobieta zaczęła perfidnie się śmiać. Czy aby nie postradała rozumu? Woda sodowa uderzyła jej do głowy? Na samą myśl wściekłam się, że dzięki mnie rośnie w siłę. Zacisnęłam wściekle oczy, aż boleśnie poczułam mięśnie w ich okolicy ponownie wrzeszcząc ku niebu. Pojawiły się iskierki, które wesoło tańczyły po moim ciele przyjemnie przy tym mrowiąc. Skuliłam się na ile było to możliwe w tym żelaznym uścisku, a później eksplodowała ze mnie niesamowicie potężna energia. Poczułam niesamowitą ulgę, dosłownie mogłam wziąć głęboki wdech i poczuć, że żyję. Tak smakowała wolność? I oto udało mi się osiągnąć pierwsze stadium Super Wojownika. Tym razem nie miałam zamiaru popełnić tego samego błędu, z resztą nie mogłam dać się już złapać tej przeklętej jaszczurce. W chwili wybuchu mej mocy zerwał się ten przeklęty łańcuch. Czy przez eksplozję, czy jednak oparzyłam ją swą złotą aurą? Nie miało dla mnie znaczenia. Byłam wolna! Gdybym tylko ją zlikwidowała w pierwszej kolejności byłoby już dawno po sprawie, a tak prawie przypłaciłam te błąd życiem. Na szczęście należało to do przeszłości. Już dość zjadła mojej mocy. Nie mogłam pozwolić jej na więcej, więc nim ta zdążyła ponownie rzucić się na mnie jak sęp, z wciąż nie znaną sobie mocą pierwsza wykonałam ruch z całych sił łapiąc jej nadgarstki i spojrzałam w te żółte oczy.

—     Oddaj to, co zabrałaś – ryknęłam wściekle –Oddaj, albo wyrwę ci te obleśne łapy byś nikomu więcej nie ukradła mocy.

Kobieta była zawzięta, również się szamotała jak ja jeszcze przed momentem. Wzmocniłam uścisk i pociągnęłam obie kończyny zadając jej ostry ból. Wrzasnęła chyba najgłośniej jak potrafiła, bo aż zadzwoniło mi w uszach. Dźwięk był okropnie gardłowy, a za razem piszczący, bo zbierało mnie na wymioty.

—     Zamknij jadaczkę! – szczeknęłam poirytowana ciągnąc ją jeszcze mocniej.

Miałam ochotę zasłonić uszy, ale gdybym to uczyniła, ta mogłaby to wykorzystać. Jej diabelskie dłonie musiałam mieć na widoku. W mniej niż sekundę puściłam jej jedną rękę, następnie uderzyłam pięścią w twarz i ponownie zakleszczyłam się w tej łuskowatej skórze. Planetarny intruz syknął w boleściach nie wydając z siebie więcej dźwięków. Chwile stałyśmy w milczeniu spoglądając sobie groźnie w oczy. Gdyby nie świszcząca energia i fruwające odłamki możliwe, że zapanowała by cisza. Spoza kręgu wtopionego w ziemię nie słyszałam żadnych dźwięków.

—     Żeby oddać ci energię muszę złapać cię jak poprzednio – wreszcie zabrała głos.

Miałam jej zaufać? Jak? By ponownie mogła mnie skonsumować? Nie było to proste. Z jednej strony chciałam odzyskać co moje, z drugiej zaś mogłam stracić wszystko. Czy było warto ryzykować? Chęć posiadania większej KI zdecydowanie do mnie przemawiała, musiałam jedynie mieć się na baczności. Przecież nie było to niewykonalne. Spojrzałam z lekko przymrużonymi oczyma na kobietę delikatnie ściągając przy tym usta. Kto nie ryzykuje ten nie ma.

—     Żadnych sztuczek – byłam jak jadowity wąż powoli wypuszczając jedną jej rękę.

Ta złapała mnie ostrożnie za nadgarstek, tak jak ja ją. Oczy niebezpiecznie jej błyszczały, ale gdy tylko zacisnęłam swoją pięść w przypomnieniu, że jest pod stałą kontrolą wyczułam mrowienie w ręce, później wędrujące po całym ciele. Musiało oznaczać to jedno – Adris stopniowo oddawała to, co do niej nie należało, a czyniło nazbyt potężną. To niesamowite uczucie sprawiało, że miałam ochotę krzyczeć z radości. Jednak starałam się zachować trzeźwy umysł by nie dać się kolejny raz oszukać. W chwili, gdy przekazała mi ogromną porcję mocy uwolniłam ją w sobie, a ciało zamigotało większą ilością elektryczności. Czułam się przepełniona. Czy tym razem to ona chciała mnie wysadzić? Chyba nie myślała, że mnie przechytrzy?

Skupiłam się na nagromadzonej KI szukając jej epicentrum. Musiałam walczyć z euforią, którą powodował nagły przyrost mocy. Gdy znalazłam, tę cząstkę na chwilę w mej głowie zapanował spokój, coś jak cisza przed burzą. Westchnęłam zamykając powieki, a potem wybuchło we mnie wszystko rozgrzane do białości. Każda część ciała płonęła. Czułam się doskonale, zupełnie jak sprzed śmiercionośnych wydarzeń.

—     Koniec zabawy – ryknęłam celując palcem w kierunku przerażonej kobiety.

Dopiero teraz dostrzegłam jak niebezpiecznie szalały po mym ciele wyładowania elektryczne. Z niewidoczną dla oka prędkością znalazłam się przed twarzą antagonistki by łapać ją ponownie za przedramiona, a następnie ze wszystkich sił szarpnęłam za ręce, aż wyrwałam je w łokciach. Zielona ciecz rozbryznęła się na wszystkie strony. Może gdyby była czerwona, zrobiłaby na mnie wrażenie, a tak jedynie mnie obrzydziła. Kobieta upadając na plecy krzyczała niemiłosiernie w swoim języku, za pewnie przeklinając mnie. Stojąc nad nią jak kat rzuciłam weń jej kończynami, a następnie wyskoczyłam w górę na bezpieczną wysokość i lewitując skumulowałam potężną kulę energii by pozbawić ją życia, a ciało zmienić w proch. Nie było sensu odkładać to w czasie, już i tak byłam przez nią w plecy.

—     Dwa do jednego – szepnęłam zadowolona wystrzeliwując śmiercionośny pocisk.

Potężna eksplozja przesłoniła i tak marne widoki. Fala pyłu rozniosła się w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Bacznie taksując okolicę wyczułam moc Pheresa, który w tym czasie zdążył umknąć niepostrzeżenie jak rasowy tchórz. Zaśmiałam się gorzko. To było takie typowe, gdy straciło się asa w rękawie, którym była rudowłosa. Teraz życia tych kreatur były policzone.