04 listopada 2023

*100. Niespodziewana wizyta


— To nie jest mój szczęśliwy dzień — jęknęłam, ciężko upadając na kamieniste podłoże.

Ledwo widziałam na oczy. Czerwone smugi krwi utrudniały wszystko ze wzmożoną siłą. Czułam z osobna każde połamane żebro, a świszczący oddech, który tak łapczywie usiłowałam wciągnąć, mieszał się z bordowym pyłem wysuszonej ziemi. Mogłam krztusić się do woli – tlenem, krwią i kurzem. Marzyłam, by obrócić się na plecy, ale nie miałam siły. Czułam, jak opuszczają mnie.

Przeciwnik wylądował niemal na mojej twarzy. Jedyne co widziałam to czubki jego białych butów oprószonych bordowym pyłem. Nic poza tym. W duchu podziękowałam za nie zmiażdżenie głowy. Czy był sens spoglądać w górę? Na pewno niczego by to nie zmieniło. Pokonał mnie. Czy właśnie miał nastać mój koniec? Może to i dobrze? A może śmierć szybka i bezbolesna była lepsza? Nigdy dotąd nie umarłam, nie wiedziałam co mnie czekało później.

— Już nie masz siły? — zakpił ze mnie potwór. — Dopiero zabawa się zaczęła! Jestem rozczarowany, bo obiecałaś mi wiele atrakcji!

Zamaszystym kopnięciem obrócił moje obolałe ciało na plecy, tak bym mogła spojrzeć na jego twarz. Szokującym faktem było to, że nie miałam pojęcia, kim był. Nie rozpoznawałam go. Przed oczami majaczyły mi kolorowe plamy pomieszane z czerwienią krwi. Mroczki tańczyły wesoło, a ja z ledwością byłam w stanie utrzymać powieki. Nie znałam jego twarzy. Był rozmyty, ale czułam, że go znałam. Wypuściłam ciężko powietrze, usiłując się skupić i raz jeszcze rozpoznać wroga. Musiałam wiedzieć, z kim się mierzyłam, kto mnie tak sromotnie pokonał! Wysiliłam się raz jeszcze, a oczy zapiekły okrutnie. I nagle dostrzegłam niekształtną twarz i ten cholerny uśmieszek, który jak zawsze doprowadzał mnie do histerii; Koszmar mojego dzieciństwa. Nagle zorientowałam się, że wyglądał zupełnie jak Freezer! Uwielbiał, gdy ofiara wydawała ostatnie tchnienie, spoglądając mu w oczy. Przerażenie konającego podniecało chyba każdą komórkę jego ciała.  Nie wiedziałam, czy mam już omamy, jednak rysy oponenta z każdą chwilą odpowiadały jaszczurowi.

I oto stał nade mną lord kosmosu ze swoim wstrętnym uśmiechem o czarnych jak noc wargach. To musiał być sen… Przecież Changeling umarł dawno temu. Nie tylko z ręki Trunksa, ale i z mojej. Pamiętałam to tak doskonale. Czy mój umysł płatał mi figle? Może miałam wstrząśnienie mózgu? Zapewne leżałam w kałuży własnej krwi, czekając na ostatnie tchnienie. Zresztą... Od kiedy jaszczur nosił obuwie?

— Wy-bacz, że... —  zakrztusiłam się, z trudem łapiąc oddech — dłu-żej się nie po-ba-wię...

Nie byłam w stanie sklecić nawet prostego zdania. Im bardziej próbowałam mówić, tym ciężej było z tlenem i mocnej paliły płuca. Musiałam wyglądać bardzo żałośnie, jego mina mówiła sama za siebie. Wyciągał ku mnie wskazujący palec, co oznaczało, że ta kulka jest ostatnią, jaką miałam zobaczyć. I poczuć.

— Wy-gra-łeś — chciałam się zaśmiać, ale zachłysnęłam się własną śliną i krwią.

Przed oczami zamajaczyła postać. Przymknęłam powieki, chcąc skupić się na swoim nierównomiernym oddechu. Mogłam zatem odejść w spokoju? Na pewno z myślami gdzieś indziej, bardziej przyjaznymi mojemu sercu. Czy właśnie sen wieczny nie miał mnie zaprowadzić tam, gdzie mogłabym być, choć odrobinę spokojniejsza? Był sens walczyć? Zamknęłam oczy, będąc gotową na ostatni akt.

Usłyszałam rozdzierające gardło ryk, następnie upadek kogoś zaraz obok mojego sponiewieranego ciała. Mimo utrudnionemu kontaktu z rzeczywistością wzdrygnęłam się tym. Co się działo? Wreszcie ostatkiem sił przechyliłam głowę na swoje prawo i z oporem otworzyłam ciężkie jak ołów powieki. Przez zakrzepnięte od krwi rzęsy dostrzegłam ciało. Jego spojrzenie było puste, a zarazem upiorne. Na moment zabrakło mi tchu. Teraz zauważyłam, że nie był to Freezer. Nie przypominał niszczyciela rodu Saiyańskiego. Kim zatem był i kto mógł go ot, tak pokonać? Tego chyba niedane było mi się dowiedzieć.

— Nigdy więcej nie pozwolę, by ktoś cię skrzywdził — Usłyszałam kojący jak miód dźwięk w uszach, jednak nie byłam pewna, do kogo należał.

Poczułam ciepło jego dłoni, kontrastowało z moim, które zdążyło się wyziębić. Sama nie wiedziałam dlaczego. Z wycieńczenia? Uniósł mnie ten ktoś z ostrożna, a moje mięśnie momentalnie się spięły. Zabolało. Miałam wrażenie, że lewitowałam, a jednak byłam otoczona pewną ręką. Zakręciło mi się w głowie. Spróbowałam przyjrzeć się swojemu wybawcy, ale nie potrafiłam otworzyć powiek. Były posklejane i ciężkie. Gdybym tylko dała radę poruszyć ręką i sobie pomóc. Niestety nie miałam na to energii. Jeszcze chwila, a mogłabym skonać. Chyba nawet było mi wszystko jedno. Ten, który mnie tak urządził, odszedł w niepamięć.Ogarnęło mnie dziwne uczucie, które ledwo rozpoznawałam. Spokój... 

Walcząc ze słabościami, wreszcie minimalnie uniosłam jedną z powiek i jedyne co dostrzegłam to czarną sylwetkę w tle jaskrawego słońca. Oko zapiekło mnie żywym ogniem. Sycząc z bólu, zacisnęłam je. Odczułam jeszcze mocniejsze zawroty głowy, jakbym wpadła w szalony wir karuzeli, której nie dało się zatrzymać. Kolejne co mnie przytłoczyło to dziwne opadanie w dół, jakbym leciała z urwiska. Tylko silne bicie męskiego serca, które słyszałam tuż przy uchu, napawało mnie niewytłumaczalnym spokojem. A później już była tylko czerń i dzwonienie w uszach.

***

Otworzyłam oczy, mając wrażenie, że mnie palą. Tak jak przed... chwilą? Wzięłam głęboki wdech, przypominając sobie, że jeszcze przed chwilą tonęłam we własnej krwi. Jak oparzona ogniem dzwignęłam się do siadu, szukając szkarłatnego płynu. Jedyne co dostrzegłam to nieskazitelną biel. Biorąc kolejny haust powietrza, zdałam sobie sprawę, że czuję się dużo lepiej. Zmęczona owszem, ale nie konająca. Ale...? Co się właściwie wydarzyło? Czy przed momentem zabił mnie... Buu? Czy to oznaczało, że.... Na samą myśl przeszedł mnie potworny dreszcz. Zerwałam się na równe nogi, a serce zatłukło w piersi w obawie przed najgorszym. W momencie zorientowałam się, że białość dosłownie mnie dopadła. Tak wyglądała śmierć? Przełknęłam ślinę, przykładając roztrzęsiona dłoń do ust. A może śniłam? Zrobiło się nagle duszno. Zakręciło mi się w głowie. Usiłując wykonać kilka kroków w przód, zatoczyłam się, po czym upadłam na kolana. Przede mną była tylko nicość. Wypuściłam powietrze z ust, usiłując pogodzić się z tym, gdzie się znajdowałam. Co się stało? Jak, kiedy? Podparłam się dłońmi czegoś, co miało być podłogą. Była zimna, choć powietrze z każdą chwilą gęstniało. Zamknęłam powieki, przełknęłam ślinę. Musiałam zrozumieć... Naprawdę zginęłam? Ktoś, kto mnie ocalił, jednak nie zdążył? Ale...

Nagle wszystko wróciło jak uderzenie. Zabrakło mi tchu od natłoku informacji. Naprawdę o tym wszystkim zapomniałam? Przechodząc do siadu, chwyciłam się za głowę, zamykając obolałe powieki. To była komnata treningowa w pałacu Dendego. Spędziłam tu niemal pół roku ciężkiego treningu okraszonego nie tylko determinacją, ale i bólem, żalem, rozgoryczeniem czy łzami. I wtedy znikąd pojawił się ten realistyczny sen… Był tak prawdziwy... A mimo to nie miałam pojęcia, kto był moim oprawcą, nie potrafiłam sobie tego przypomnieć. Pamiętałam tylko strzępki twarzy martwego od lat Freezera i ten głos tajemniczego wybawcy... Zniekształcony, a jednak niczym bandaż na ranę. Dlaczego? Czy był to Vegeta? 

I nie wiedzieć skąd ogarnął mnie wszechobecny smutek. Jakby ponownie coś we mnie pękło i tylko ta śniąca dziewczyna wiedziała, kim byli tamci. Otwierając oczy, poczułam napływające łzy. Tkwiły w zawieszeniu jak ja, kilka minut nim ruszyły w wędrówkę po policzkach. Wcale nie miałam na to ochoty. Byłam tutaj przecież z jednego powodu; Potężny Buu atakował planetę, na której zdążyłam się zadomowić i choć ostatnio mnie nie rozpieszczała, nie miałam zamiaru ot, tak oddać ją w ręce wroga! Zresztą nie planowałam umierać.

Wytarłam mokrą twarz zewnętrzną częścią dłoni, podniosłam się, a następnie odwróciłam się, dostrzegając jedyny budynek na tym bezkresnym polu. Ku mej uldze nie oddaliłam się zbytnio od centrum. Ruszyłam w jego kierunku, Skoro tutaj zasnęłam, musiałam trenować do upadłego i stąd ten diaboliczny sen. Czas było wziąć relaksującą, gorącą kąpiel, posilić się i wrócić do dalszych ćwiczeń. Chociaż moje ciało nie było wypoczęte, to nie zamierzałam spać. Nie mogłam pozwolić sobie na znużenie. Obawiałam się, że kolejny raz przeżyję swoją śmierć jak na jawie. Wystarczyło, że sobie ją wyobraziłam. Nigdy więcej. Za wszelką cenę musiała być przytomna. Przynajmniej przez kolejne kilka godzin.

Z tego, co dostrzegłam w klepsydrach czasu, to nie było już specjalnie wiele piasku. Do tej pory trening starałam się utrzymywać na dobrym poziomie z niebywałą intensywnością. Pragnęłam za wszelką cenę osiągnąć kolejny poziom. Nie miałam pojęcia, jak dokonali tego tamci Saiyanie, ale nie mogłam spocząć. Ogólnie byłam bardzo zadowolona, z efektów, jakich dokonałam w tym czasie, ale to wciąż nie było to. Ten fakt irytował mnie bardzo mocno. Jednak nie chciałam być wiecznie nadąsana. Im bliżej byłam wyjścia, tym bardziej doceniałam to, co było na wyciągnięcie ręki. Gdy całkowicie zrozumiałam po raz pierwszy, ucieszyłam się z całkowitej samotności, mogłam w spokoju opłakać swoją stratę i nikt o tym nie wiedział. Nikt nie pytał, nikt nie oceniał, a przede wszystkim nie usiłował zmusić mnie do wzięcia się w tę cholerną garść.

***

Trzeba było w końcu wracać do realnego świata, gdzie zły różowy koleś zagrażał całemu światu. W dodatku jeszcze nie odpokutował za zabicie najbliższych memu sercu. Wzięłam ostatnią kąpiel w wannie, rozkoszując się ciepłem wody. To były wieńczące chwile tutaj. Zaraz miałam powrócić do świata pełnego problemów i przetestować na magicznym tworze Babidiego czego się nauczyłam przez ostatnie pół roku. Gdy tylko moje zbite i umęczone mięśnie zrelaksowały się, poczułam, jak odpływam. Pozwoliłam sobie na ostatni sen, mając nadzieję, że tym razem nie dopadną mnie koszmary. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Okazało się, że potrzebowałam tej chwili jak powietrza. Jak nigdy się nie boję, tak obawiałam się, że odpoczywając, marnuję cenny czas, a stracony nie da mi zwycięstwa. Zdawałam sobie sprawę, że z Majinem nie miało być łatwo, a to, co osiągnęłam przez spędzony czas w osamotnieniu, nie dawał mi gwarancji na zwycięstwo. Mimo to bardzo potrzebowałam wierzyć w nie. Tyle mi pozostało.

Gdy nadeszła chwila powrotu, przywdziałam swój bojowy strój, a kiedy dotarłam do drzwi dzielących mnie przed swoim wymiarem, wzięłam ostatni szybki wdech i wydech. Czy byłam gotowa? Ściągnęłam usta, chcąc wierzyć w siebie. Wpatrywałam się w solidne, drewniane drzwi licząc na to, że nogi same mnie poprowadzą. Obawy były, ale czy winnam się była poddawać? Nie. Niestety, ale nie wierzyłam w cudowny ratunek. Wiele lat ciężko trenowałam, by być w tym miejscu. Nie ufałam ślepemu losowi, a już w szczególności magicznemu połączeniu się dzieciaków. Nie ja ich, lecz one mnie potrzebowały! Tyle wystarczyło, by przekroczyć międzywymiarowe wrota. 


Kiedy tylko to uczyniłam, dosięgły mnie energie wszystkich tutaj zebranych. Wtedy zrozumiałam, że był tu ktoś jeszcze... KI, jaka mnie uderzyła, powalała na kolana. Dosłownie zatkało mnie, a ciało przeszedł paraliżujący dreszcz. Do kogo należała? Czy to był... Buu? On? Tutaj? W podniebnej strażnicy? Jak? Czy nie miał być to nasz azyl? Ten ktoś, jeśli miał okazać się tym stworem, był zupełnie inny, mroczniejszy, przerażający tak bardzo, że przez moment pomyślałam, że lepiej byłoby zawrócić. Póki stałam w progu. Co zatem wydarzyło się pod moją nieobecność? Dzieciaki wkurzyły bestię?

Przełknęłam ślinę, mentalnie przygotowując się do drogi. Część mnie planowała wyskoczyć jak torpeda i oznajmić swe przybycie, a nawet zapytać czemu nikt mnie nie uprzedził o wizycie. Druga, bardziej rozważna, tak ta, która zazwyczaj śpi, wolała tego nie robić. Moc, jaką emanował przybysz, powalała na kolana. Straciłam już zbyt wiele, by samej się rzucić pod topór. Nie zamierzałam bezsensownie ginąć.

Przełknęłam ślinę, mentalnie przygotowując się do drogi. Część mnie planowała wyskoczyć jak torpeda i oznajmić swe przybycie, a nawet zapytać czemu nikt mnie nie uprzedził o wizycie. Druga, bardziej rozważna, tak ta, która zazwyczaj śpi, wolała tego nie robić. Moc, jaką emanował przybysz, powalała na kolana. Nawet jeśli moja głowa była spokojna, ciało odmawiało posłuszeństwa. I oni planowali mierzyć się niewyszkolonym smarkaczom z tą bestią.

Ostrożnie ruszyłam w stronę dziedzińca, wyciszając po drodze swą energię niemal do zera. Im byłam bliżej celu, tym ciężej oddychałam albo zapominałam o tej jakże ważnej czynności. Moc tego kalibru paraliżowała każdą kończynę. W pewnym momencie pomyślałam, że lepiej będzie, gdy przyjrzę się całemu zdarzeniu z góry, więc obrałam nowy kierunek – wieże. Wtedy usłyszałam szybkie kroki. Przylgnęłam do ściany, zamknęłam oczy i skupiłam się na celu. Był to Kuririn. Odetchnęłam z ulgą. Gdzie tak gnał?

Wyskoczyłam mu naprzeciw, od razu przykładając palec do ust. Musiałam pozostać w ukryciu. Potrzebowałam mieć w kieszeni element zaskoczenia. Na razie, to przestraszyłam przyjaciela Gokū. Wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć, a czerwony kolor jego koszulki tylko to podkreślał.

— Co tu się dzieje? — wyszeptałam, wymownie wytrzeszczając oczy. — Czy to jest to, o czym myślę?

— Sara?! Gdzieś ty się podziewała? — pisnął przerażony — Tak! Buu nas znalazł!

— Ale jak to jest możliwe? — dociekałam w pełnym napięciu. — Czy on czasem nie potrafił czytać KI? Co się zmieniło? Dlaczego... Jest tak potwornie silny?

— Dużo by opowiadać, nie mam teraz czasu.  — mruknął zmieszany, drapiąc się po bujnej czuprynie.  — Muszę zagonić dzieciaki do komnaty treningowej. Piccolo ci opowie wszystko. Wybacz.

Wybałuszyłam oczy ze zdumienia. Ktokolwiek wpadł na ten pomysł, był geniuszem. Jeżeli planowali przeciągnąć wizytę na dziedzińcu, a w tym czasie trenować małolatów w Sali Ducha i Czasu to byli parę kroków przed wrogiem. Jak dobrze, że właśnie wyszłam! Mogłabym wszystko zepsuć! Na samą myśl zrobiło mi się słabo. Tylko kto mógł się spodziewać tutaj Majina?

— Nie stój tak! Leć po nich!  — szepnęłam w panice, popychając karła, którego przewyższałam już o głowę. — Czas cię goni! Szybko!

Na mnie też była pora. Pobiegłam, tak jak zaplanowałam na wieżę, gdzie wcześniej odpoczywaliśmy. Gdy tylko wdrapałam się na samą górę, ostrożnie podeszłam do marmurowej balustrady, by wychylić jedynie czubek głowy. Przy krawędzi stali Namekanin z Kenzuranem, kilka kroków dalej rozpoznałam Yamchę, a kawałek za nim w towarzystwie grubego dżina stał Wszechmogący. Pod cyprysami siedziała szlochająca Chi-Chi w ramionach swego olbrzymiego ojca. Stąd nie widziałam reszty, choć wiedziałam, że tutaj byli. Rozejrzałam się ostrożnie po okolicy z każdej strony balkonu i wtedy zauważyłam na przeciwnej strażnicy Osiemnastkę z córką wtuloną w jej ramiona oraz mistrza Rōshiego. Tak samo, jak ja ukrywali swą obecność za filarami. Skierowałam wzrok w tę samą stronę co oni. Wtedy go zobaczyłam.

Nie tylko jego moc się diametralnie zmieniła, ale i wygląd. Teraz zdecydowanie prezentował się poważniej. Był wysoki, szeroki w barkach, a balonowaty kształt brzucha przerodził się w pokaźny kaloryfer. Jego dłonie dotąd odziane w żółte, gumowe rękawice teraz eksponowały każdy z pięciu palców, zakończonych czarnymi paznokciami.  Nosił czarne, niesymetryczne karwasze. Spodnie teraz miał do kostek, gdzie wcześniej były tylko bufiastym szortami. Nawet jego śmieszny kubraczek i fioletowa peleryna przepadły bez śladu. Takiego kogoś z góry się nie lekceważyło.

Spacerował po krawędzi pałacu, obserwując chmury. Po co? Czegoś tam szukał? I nagle zrozumiałam. On spoglądał na Ziemię! Zaglądał w przepaść z taką intensywnością, że zaczęłam obawiać się najgorszego. On planował eksterminację ludzi! Więc przybył tutaj by zobaczyć, gdzie przebywają jeszcze istoty żywe! Naprawdę był z niego potwór. Gorszy od Freezera. Rejestrował każdego człowieka niczym komputer. Na samą myśl o nadchodzącej masakrze w głowie majaczył mi najpotworniejszy obraz. Zamarłam.

Gdy tylko Buu skończył obchodzić platformę i przystanął naprzeciw Piccolo, wyciągnął rękę ku niebu. Co on szykował? Zamierzał go zdzielić? Zacisnęłam usta w oczekiwaniu na ciąg dalszy. Za chwilę jego ciało spowiła różana aura, a z dłoni wydobyła się tych samych  kolorów energia, która następnie jak fajerwerki poszybowała w każdą możliwą stronę świata. Wyglądało to potwornie, a zarazem magicznie. Chciał nas wszystkich pozabijać? Ułamki sekund dzieliły nas od odpowiedzi, gdy każdy pocisk wyminął wszystkich tu zebranych i popędził w dół, gdzie znajdowali się nieświadomi zagorzenia ludzie i zwierzoludzie. Bestialstwo, jakiego dopuścił się Buu, mnie przerażało w każdy możliwy sposób. Nikt poza mną tutaj nie widział nigdy tak zmasowanego ataku na ludzkość. Zasłoniłam usta, by nie wydobyć z siebie choćby dźwięku, wytrzeszczając przy tym oczy, które momentalnie zaszły mgłą. Co oni takiego uczynili, że głupkowaty grubas przekształcił się w okrutnego mordercę?

Niebo w momencie pociemniało, a szalejące różowe lasery gnały przed siebie niczym na oślep. Nie chciałam nawet wyobrażać sobie, co w tym momencie działo się na dole. Nie chciałam, ale doskonale znałam ten scenariusz. Istna rzeź. Strzępki brutalnych i bolesnych wspomnień uderzyły w moją głowę. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek dopadnie mnie tamta noc na jawie. Do snów się zdążyłam przyzwyczaić, ale ponownie zobaczyć śmierć planety pogrążała mnie w trwodze.

Buu stał niewzruszenie, uwalniając swą morderczą KI jeszcze kilka minut, a potem jak gdyby nigdy nic, z uśmiechem szalonego potwora odwrócił się do Namekanina. Piccolo upadł na kolano i dopiero teraz dostrzegłam, że Dende podpierał posadzkę. Musiał ciężko znieść śmierć tylu istnień.

Nie wiedziałam, czy rozmawiają o czymś, póki nie usłyszałam krzyku Majina:

— Dawać ich!

Musieli o czymś zacięcie dyskutować, bo co rusz któremuś skakało KI. Czy powinnam interweniować? Przypomniałam sobie, że to Gokū obiecał walkę temu stworowi i najwyraźniej dziś o nią się upomniał. Co z tego, że mieliśmy jeszcze jedną dobę. On najwyraźniej nie zamierzał czekać. Chciałam wiedzieć, o co się sprzeczali, ale wolałam jeszcze się nie wychylać. Poza tym zdawałam sobie sprawę, że grali na czas. Niestety Kuririn wciąż nie dotarł do celu; dzieciaki nadal przebywały w tym świecie. Dlaczego zwlekał, gdy każda sekunda tutaj tam była na wagę złota?

— Daj nam dwie godziny! Nie, jedną!  — wykrzyczał z przerażeniem wojownik.  — Tylko o tyle cię prosimy.

— Daj nam godzinę, a obiecuję, że dostaniesz swoją walkę. — dodał z pewnością w  głosie Kenzuran.

Godzinę? Oni targowali się o jedną jedyną godzinę dla chłopców? Przecież... W jakieś piętnaście dni nie mieli szans na opanowanie swojego olewającego podejścia do sprawy. Nie mogli stać się wojownikami w tak krótkim czasie. Może jednak przeliczyłam się, myśląc, iż wpadli na genialny plan. Zresztą jak oni mieli samotnie dojść do czegokolwiek w bezdusznej hiperbolicznej komnacie? Z każdą chwilą robiło się coraz gorzej.

— Jedna godzina? Buu nie wie, ile to jest.

Z takim przelukrowanym móżdżkiem było to naturalne. Szatan w odpowiedzi wyczarował sporych rozmiarów klepsydrę o szafirowych piaskach. Uderzające podobieństwo do tych, które stały właśnie w czasowym wymiarze. Widać było, że zielony i ich pochodne były ulubionymi kolorami Namekan.

Gdy Piccolo odstawiał narzędzie odmierzające godzinę, zapewne tłumaczył jego działanie. Buu podszedł, przykucnął, a następnie z uwagą spojrzał na przesypujące się drobinki. Kupił to? Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo poszło.

— Nie ma mowy!  — wykrzyczał stwór.

Nie tylko ja stanęłam na baczność. Majin nie zamierzał czekać. Był jak rozkapryszone dziecko, które wszystko musiało dostać już. Ten typ nie miał zamiaru z nikim współpracować. Chyba czas było wyjść z ukrycia. W końcu nie tylko Gotena i Trunksa poszukiwał ten balon. Musiałam pomścić brata. Ciężko westchnęłam, przymykając na moment oczy. Dla takiej chwili ostro trenowałam dzień i noc, a mimo to coś sprawiało, iż miałam obawy. Jednak musiałam się przekonać, czy wystarczająco. Wspięłam się na gzyms i spojrzałam w kierunku drugiej wieży. Właśnie teraz Osiemnastka mnie zauważyła. Nasze spojrzenia się zbiegły. Z ostrożna pokręciła przecząco głową. Czy odczytała moje intencje? Domyśliła się, że chciałam tam zejść? Patrzyłam na nią jeszcze chwilę bez jakiegokolwiek wyrazu. I tak byłam już dostatecznie rozbita, a zaledwie od kilkunastu minut przebywałam poza tajemniczą komnatą.

— Czy godzina to tak wiele? — odezwał się damski głos z dołu, całkowicie wyrywając mnie z letargu. — Tylko o tyle cię prosimy! Chłopcy nigdzie nie uciekną!

Wszędzie rozpoznałabym ten dźwięk. Ta dziewczyna postradała rozum albo chciała w końcu na coś się przydać. Nie wiedziałam, czy miałam jej gratulować, czy żałować. Wyszła spod różowego dachu głównego wejścia do pałacu na spotkanie z największym koszmarem tej planety. Postanowiłam jeszcze nie schodzić na dół. Chwyciłam się mocniej cokołu podtrzymującego złotą kopułę. Nie mogłam ukryć, że ciekawiło mnie, co się zaraz wydarzy. Rozwścieczony stwór z pięściami ruszył na dziewczynę, która miała czelność się mu postawić.

— Zaczekaj! Przyjrzyj się jej uważnie! — zareagował pospiesznie Szatan Junior, strzelając palcem ku dziewczynie. — To córka Herkulesa! Jeżeli kiedykolwiek miałeś do niego jakiś szacunek, to wysłuchaj jej! Prosimy tylko o godzinę i dostaniesz to, czego chcesz.

Majin wpatrywał się w nagle przestraszoną uczennicę liceum dłuższą chwilę, po czym zawarczał niczym zwierz. Nie ruszył do ataku, który przecież jeszcze chwilę temu miał w planach wykonać. Zupełnie nie rozumiałam, o czym rozmawiali i co w ogóle z tym wszystkim miał wspólnego największy tchórz świata? Czy mnie coś ominęło podczas tych ziemskich dwunastu godzin treningu?

— Dziecko Satana prosi cię tylko o jedną godzinę! Poczekaj!

Spięte dotąd mięśnie stwora nagle się rozluźniły. Czy łączyło go coś z tym pajacem, któremu oddałam tytuł? Tylko jak? Chyba nie chciałam wiedzieć. Ku memu rozczarowaniu nie zabił dziewczyny, a nawet jej nie tknął i przystanął na tę nieszczęsną godzinę. Ze skwaszoną miną przykucnął przed tajemniczą dla stwora klepsydrą, obserwując upływający czas. Naprawdę im się udało tego dokonać. Buu miał dać czas dzieciom na wzmocnienie.

Dosłownie w tej chwili energia Trunksa i Gotena zniknęła z powierzchni Ziemi. Oznaczało to, że weszli do sali treningowej. Kuririn ociągał się z tym zadaniem dobre dwadzieścia minut. Co za marnotrawstwo czasu... Gdybym to ja po nich poszła, już dawno siedzieliby po drugiej stronie. Mąż C18 zdecydowanie nie miał podejścia do urwisów. Żałowałam, że nie przejęłam tego zadania, kiedy się spotkaliśmy.

Piasek powoli się przesypywał, czy właśnie nam się udało? Mieliśmy godzinę, a dzieciaki zaledwie kilkanaście dni na przygotowanie się do walki, do opanowania techniki scalenia i przede wszystkim do wydobycia swojej nieposkromionej mocy. Westchnęłam ciężko. To miał być długi dzień. Czy dłuższy od tego, w którym przybył Gokū? Najprawdopodobniej czekała nas najdłuższa godzina w życiu. Nie wróżyłam nam wygranej.

Kilka minut po tym, jak Buu rozsiadł się przed klepsydrą, na najwyższą wieżę przybył Szatan i Kenzuran. Obaj mieli nietęgie miny. Też było mi miło ich widzieć.

— Dlaczego nikomu nie powiedziałaś, że wchodzisz do komnaty? — Namekanin nie krył swojego oburzenia, ledwo zjawiając się na górze. — Wiesz, że gdybyś nie wyszła, teraz bylibyśmy pogrzebani?

— A gdybym wam powiedziała, nie pozwolilibyście mi tego uczynić — warknęłam, tupiąc nogą. — W przeciwieństwie do was nie polegam na smarkaczach, a próbuję samej coś osiągnąć! Mam czekać na śmierć? O nie, nie! Jestem wojownikiem.

— Teraz to już nie istotnie — rzekł spokojnie przybysz. — Jak tylko wyszłaś, wcieliliśmy plan w życie. To się liczy.

Chyba po raz pierwszy zgadzałam się z ogoniastym. Nie ważne było, kiedy wyszłam, ale że to uczyniłam, dając przy tym szanse dzieciakom na dodatkowych kilka dni. W tym wypadku każdy był na wagę złota. Pojawiła się Osiemnastka. Widocznie nie zamierzała dłużej siedzieć ze staruchem pod jedną kopułą i możliwe, że jemu zostawiła pod opieką dzieciaka.

Z każdą minutą atmosfera zdawała się robić gęściejsza. Spoglądaliśmy co chwila na nieruchomego stwora. Mnie cały czas chodziło po głowie czy utrzymamy czas, który został wybłagany.

— Nie wiem, czy w ogóle chłopcy mają jakąś szansę — wychrypiałam, nie odrywając wzroku od Majina. — To tylko dzieci, w dodatku bez nadzoru. Myślisz, że wezmą się poważnie za powierzone zadanie? Śmiem wątpić. Buu jest jeszcze potworniejszy niż wcześniej.

— Masz rację, ale sądzę, że są już na tyle odpowiedzialni, iż rozumieją powagę sytuacji — Piccolo miał w sobie sporo nadziei. — Oberwali od starego Buu, a ten jest zdecydowanie silniejszy i tu niestety masz rację. Ty w ich wieku spędziłaś pół roku w komnacie, pozwól i im się wykazać.

— Nie próżnowałam. Weszłam tam, bo wiedziałam, że bez tego zginę. Widziałam też wasze postępy — wyjaśniłam, wracając wspomnieniami do minionych lat. — Byłam smarkaczem, w dodatku najsłabszym ze wszystkich. Chciałam stać się potężną wojowniczką. Dorównać bratu. Byłam pewna, że skoro Gohan mógł się wzmocnić to i mnie miało prawo się udać. Miałam motywację.

— Też mam sporo obaw co do ich sumienności, jednak musimy wierzyć, że zdają sobie sprawę, że nie tylko oni zginą, jeśli zawalą sprawę — rzekła androidka, cicho przy tym wzdychając. — Dajmy im szansę.

— Może gdyby śmierć bliskich dotknęła ich osobiście... Najwyraźniej będę zmuszona ratować ten świat — zaśmiałam się cynicznie.

Kilka minut później na tarasie pojawił się przyjaciel Gokū. Zdawał się po części zadowolony ze swojego osiągnięcia. 

— Nie spieszyło ci się do celu — burknął Namekanin. — Dzieciaków nie potrafisz ogarnąć.


W tej chwili z dziedzińca dobiegł nas krzyk. Wyjrzeliśmy za balustrady jak oparzeni. Cokolwiek się tam działo... Na dole znajdował się Buu. Chi-Chi maszerowała zdecydowanym krokiem ku niemu, wykrzykując różne słowa. Czy postradała rozum? Najprawdopodobniej. Świat trząsł portkami przed magiczną kreaturą, a ona niczym lew dopadła go, nie przebierając w słowach. 

— Co on wyprawia? — zaskrzeczał Szatan.

Zamarliśmy. Co ta szalona kobieta wyprawiała? Kobieta wykrzykiwała różne rzeczy, a następnie zdzieliła Majina w twarz. Na sam ten widok wytrzeszczyłam oczy z niedowierzania. Ta wariatka nie miała w sobie ogłady? Nie wyglądała na przerażoną. Różowy stwór sprawiał wrażenie obojętnego na jej zaczepki; Wpatrywał się w przesypujący piasek niczym zahipnotyzowany.

Nagle ot, tak czarnooka uderzyła najokrutniejszą istotę w dziejach tej planety. W momencie zabrakło mi tchu, dosłownie czułam gęstniejącą atmosferę. Jeśli kogoś nie przeraził ten widok, to najprawdopodobniej już nie żył. On jednak trwał w zawieszeniu. Czy to oznaczało, że niebawem stanie się coś nieodwracalnego? Matka Gotena nie bacząc na swoje położenie, zrobiła mu wykład, jak to bardzo jest zła. Jakby nie patrzeć zabrał jej starszego syna, a teraz miał zamiar zrobić to z drugim. W napięciu obserwowałam całe zdarzenie słysząc nierówne oddechy zebranych tu ludzi. W końcu Buu musiał zareagować i w ciągu kilku sekund uciszył krzykaczkę, zamieniając ją w dużych rozmiarów jajo. Po prostu.

— Doigrała się... — wyszeptałam wciąż oszołomiona.

Ku naszemu zdumieniu nie tylko ją przemienił, ale i zdeptał. Oznaczało to, że właśnie zabił tę kobietę. Szokujące, a jednak przewidywalne. Sama przypieczętowała swój los. Czy wiedziała, że tak skończy? Jeśli tak, to bez sensu zmarnowała swoje życie. Niczego tym nie uzyskała dla swojego jedynego już syna.

Niestety gumie balonowej to nie wystarczyło i w złości kopnął przesypaną do połowy klepsydrę, a ta rozbiła się rozsypując szmaragdowy piasek. Tylko tego nam brakowało! W tej chwili pomyślałam, że w takim obrocie sprawy matka Gohana w istocie zasłużyła na śmierć. Rozgniewała potwora, a ten na pewno nie miał zamiaru czekać już ani chwili dłużej, o czym świadczył jego nagły szał i chęć wysadzenia czegoś w powietrze. Mogła sobie pogratulować. Westchnęłam ciężko kręcąc głową.

— Dosyć! Buu nie będzie więcej czekać! — wrzasnął w eter, a jego moc poruszyła całym budynkiem.

Złowroga energia sprawiła, że musieliśmy przytrzymać się czegoś, by nie upaść. Dzięki szurniętej Chi-Chi straciliśmy ostatnią deskę ratunku, jakim był czas. On właśnie dobiegł końca. I na nic zdały się prośby Piccolo czy samej pierworodnej pseudo mistrza świata. Ten pierwszy spróbował raz jeszcze poskromić Majina, ale ten w odpowiedzi wystrzelił mu pocisk między nogi, dziurawiąc cały lewitujący pałac. Dzika furia różowego stwora doprowadziła do jeszcze potężniejszego trzęsienia posiadłości. Posadzki wyskakiwały z fug, sklepienia pękały. W obliczu wyzwania stanęła Videl, lecz strach ją sparaliżował i jedyne co potrafiła to wpatrywać się w pękające podłoże pędzące wprost na nią. Obserwowałam, jak nieuniknione ją dosięga. Twierdziła, że jest wysportowaną i silną bohaterką. Niczego się nie boi. A tu proszę. Stała i czekała. Nie miałam zamiaru kiwnąć palcem, nie lubiłam jej. Chociaż słowo „nie lubię” było zdecydowanie za delikatne. Ku mojemu rozczarowaniu Szatan doskoczył do niej i odstawił w bezpieczne miejsce.

— No proszę, u mnie wyglądało to zgoła inaczej — mruknął Kenzuran. — Wasz Buu ma w sobie więcej cierpliwości. Przynajmniej na razie.

— Inaczej, czyli jak? — zapytałam, dosięgając go przeszywającym wzrokiem.

— Nie zamienił tej kobiety w jajo. Nawet nie starał się grzecznie czekać na Gotenksa —  dodał pełen powagi. — Musieliśmy go zająć walką.

Na mojej twarzy pojawił się triumfalny grymas. Nasze światy bardzo się różniły, a oznaczało to, że Kenzuran nie ma władzy nad naszym i wcale nie musi kontrolować tego, co się tutaj działo. Nie zamierzałam stać biernie i kulić ogona. Skoro w jego uniwersum ktoś grał na czasie, to i na mnie przyszła pora.

— Zatrzymam go — zaoferowałam się, zaciskając pięść w szalonym uśmiechu. — Chłopcy nie skończyli treningu.

— Nie wiem, czego się nauczyłaś podczas tego treningu i niech na razie pozostanie to tajemnicą — wtrącił Kenzuran. — Namekanin może zaprowadzić go do sali treningowej, zaufaj mi.

Wbiłam wzrok w mężczyznę całkowicie zaskoczona. Postanowili coś bez nas? Wiedział, co się może stać w najbliższym czasie? Także chciałam znać tę wersję wydarzeń, a także mieć gwarancję, że jego słowa nie są sprzeczne z nadchodzącymi przedsięwzięciami.

— Może kupić trochę czasu — wyjaśnił naprędce. — Zaprowadzi go do komnaty okrężną drogą.

Nie tylko ja spojrzałam na niego nie tyle z uwagą, a z wielkim i jeszcze niewypowiedzianym pytaniem. Oni knuli już jakiś czas temu na wypadek, gdyby plan A nie wypalił. Przecież Buu nie wiedział, jak tam trafić! Mlasnęłam nie do końca zadowolona, ale jakiś plan to był. Miałam jedynie nadzieję, że ten psychopata nie zabije tych dwoje, a mnie jeszcze dane będzie zmierzyć się z rzekomym zabójcą Son Gohana.

Tak więc ruszyli w głąb Rajskiego Pałacu, a cała reszta zebrała się przy głównym wejściu, obserwując iście stresujące zajście. Mogło się to udać? Oby. Każda minuta tutaj to kilka godzin dla maluchów. Im dłużej Szatan przeciągnie wycieczkę po Strażnicy, tym lepiej. My zeszliśmy najkrótszą drogą w dół, by spotkać się z tymi, którzy byli na dole w chwili, kiedy Namekanin poprowadził w głąb niegdyś swych włości.

— Mam nadzieję, że nie prowadzi go do sali treningowej! — przeraził się Kuririn, gdy tylko się spotkaliśmy.

— Oczywiście, że to robi — zapewnił go przybysz ze stoickim spokojem. — Prowadzi go dookoła by zyskać na czasie.

— Ale dlaczego? — zdziwił się. — Przecież chłopcy nie są gotowi do walki z nim! Mogą zginąć.

Dende westchnął, poprawiając swoje białe i szkarłatne szaty. Wszystkie oczy były skupione na nim. I on był uwikłany w to przedsięwzięcie?!

— Jakiś czas temu rozmawialiśmy z Szatanem — pisnął. — Jeśli zamkniemy tego potwora w sali Ducha i Czasu i chłopcy przegrają, to zniszczymy wejście łączące te dwa wymiary. Zamkniemy go tam na zawsze.

Bulma chciała wyrazić swój sprzeciw krzykiem, lecz Yamcha w porę zasłonił jej usta. Jeśli Buu zwęszyłby podstęp, bylibyśmy ugotowani. Kobieta domyśliła się od razu, że jej atak paniki na nic się teraz nam zda, po czym się uspokoiła.

— A co z dziećmi? — zapytała lekko trzęsącym głosem? Jak one się wydostaną?

— Jeżeli nie przeżyją, zwrócimy im życie za pomocą kryształowych kul.

Plan jakiś był. Czy właśnie o tym mówił nam tajemniczy przybysz? Czy to także była część planu, która powinna mieć swoje miejsce na kartach historii Ziemi? Cóż, niebawem mieliśmy się o tym przekonać, choć myśl o niestoczeniu pojedynku z tym różowym furiatem poniekąd napawała mnie smutkiem. Bardzo intensywnie się do tego przygotowywałam. Szatan Junior prowadził Buu przez niemal wszystkie korytarze znajdujące się w Niebiańskim Pałacu, a im dłużej to trwało, tym więcej czasu mieli chłopcy na przygotowanie się do walki. Miałam nadzieję, że nie bagatelizowali sprawy i przykładali się do treningu, jak najlepiej potrafili. Wszyscy żyjący na tej wymarłej planecie pokładali w nich nadzieję.

Jeśli tak miało się to skończyć... Musiałam to zaakceptować. Zniszczenie magicznego wymiaru było najlepszym rozwiązaniem w tym przypadku. Nie wierzyłam w wielki sukces dzieciaków, zważywszy na ich brak doświadczenia w boju. Choćby byli nie wiadomo jak silni, nie mieli moim zdaniem szans na wygraną, chyba że dzięki fartowi.

Niedobitki podążały za Piccolo jak jakiś cień. Nie miałam na to ochoty i odłączyłam się od nich, kierując myśli, ale i ciało ku zewnętrznej płycie pałacowej. Potrzebowałam pomyśleć. Jeżeli w ogóle był sens, nad czym dywagować. Kilka chwil później usłyszałam za sobą kroki. Szybko odwróciłam głowę, a gdy dostrzegłam Saiyanina, jeszcze bardziej zrzedła mi mina. Po co w ogóle się odwracałam?

— Spadaj — burknęłam gardłowo.

— Nie bądź taka niemiła — odparł, pomrukując.  — Niczego ci nie uczyniłem.

Ta, jasne! A powstrzymanie przed ratunkiem Gohana i Vegety się nie liczy! Jedynie wykrzyczałam to sobie jedynie w myślach. Nie zamierzałam teraz z nim dyskutować. Za każdym razem kończyło się to tak, że przed czymś mnie wstrzymywał. Musiałam go jedynie ignorować. Niebywale trudne zadanie, ale do wykonania. Po jakimś czasie dostrzegłam, że mężczyzna nie w sosie. Dlaczego? Podobnież wszystko szło zgodnie z planem. No i po co szedł za mną, skoro najważniejsze rzeczy miały wydarzyć się w zupełnie innej części Strażnicy.

Usiadłam na skraju konstrukcji, spoglądając w bezkres błękitu. Czułam się jakoś dziwnie pusta, może niespełniona? A może to było po prostu uczucie niepewności? Cokolwiek to było nie pozwalało mi myśleć trzeźwo. Moją głowę męczyła nie tylko porażka Gotenksa, ale i nasza. Potrzebowałam oczyścić się z tych toksyn. Jedynym rozwiązaniem było pomedytować. Medytacja

Tak też uczyniłam. Zaczęłam skupiać się na cieple dnia, na ciszy tego miejsca i swoim oddechu. Namekanin tutaj odprawiał swoje kontemplacje, możliwe, że było to najlepsze miejsce. , im dłużej skupiałam się na spokoju, tym trudniej było mi go utrzymać, kiedy obok krążył saiyański wojownik. Wtedy wyczułam podniesioną energię Buu. Przeciągająca się droga do komnaty musiała go już irytować. Doskonale rozumiałam jego gniew.

— Możesz iść sobie gdzieś indziej? — burknęłam zirytowana. — Przeszkadzasz mi!

On jednak nie odpowiadał, tylko wciąż łaził to w jedną, to w drugą stronę. Gdyby się dało, pewno wydeptałby konkretny krąg lub coś w ten deseń. Jednym okiem zaczęłam się mu uważniej przyglądać. Niepokoił się, chociaż starał się to ukryć. 

— Zaraz wejdą  — zawołał Kenzuran, był znacznie poddenerwowany niż do tej pory.

Skupiłam się na sygnaturze stwora, a potem poczułam, jak znika, a wraz z nim Piccolo. Oznaczało to tylko jedno. Przybysz nic nie mówiąc, podbiegł do mnie, a następnie złapał za ramię i uniósł zwinnym szarpnięciem.

— Co robisz!  — warknęłam.  — Zostaw mnie!

— Nie mamy czasu! Musimy lecieć.

W jego głosie wyczułam przerażenie. Coś się działo? Przecież cała akcja miała odbyć się za zamkniętymi drzwiami, w hiperbarycznym wymiarze. Nie zdążyłam nawet wziąć oddechu, by kolejny raz wydrzeć się na narwańca, gdy w ułamku sekundy zmieniliśmy swoje położenie. On użył błyskawicznej transmisji! Zakręciło mi się w głowie, gdy zrozumiałam, iż się zapowietrzyłam. Mężczyzna wciąż trzymał mnie w uścisku. Z naburmuszoną miną wyrwałam się spod jego ręki, ciskając gromami.

— Dlaczego mnie tu zabrałeś?! — wrzasnęłam — Kto ci dał prawo, decydować co muszę, a czego nie?!

Rozejrzałam się po okolicy i zdałam sobie sprawę, że staliśmy na zboczu ośnieżonych gór. Rozpoznawałam je. Przed rozpoczęciem szkoły byłam tu z... trenować. Skały wciąż opowiadały historię tego spotkania. Po co ja w ogóle pytałam?! Nie obchodziło mnie co miał do powiedzenia. W tym momencie poczułam coś, co dosłownie zwaliło mnie z nóg. Na moment zabrakło mi tchu, a ciało przeszedł tak mrożący dreszcz, że nie mogłam uwierzyć. Przecież nie mogła być to prawda! Jeszcze bardziej mną zagotowało, gdy otrzęsłam się z letargu. Skoro wrócił, coś poszło nie tak. Grubo nie tak!




BONUS Z OKAZJI SETNEGO ODCINKA