29 czerwca 2023

*96. Przerażający Majin Buu


Pogoda nadal dopisywała. Słońce paliło, a na niebie nie pokazała się ani jedna chmurka. A może sama je zmiotłam w czasie swego wybuchu? Długowłosy przybysz właśnie rozprostowywał kości. Wyglądał, jakby miał zamiar się dobrze bawić, zupełnie jak gdyby był u siebie i doskonale wiedział, co robi. Intrygował mnie, a zarazem w jakiś niewyjaśniony sposób wyprowadzał z równowagi. Wystarczyło na niego spojrzeć! Kilkukrotnie od jego pojawienia się próbowałam odczytać jego KI. Nadaremno. Świetnie ukrywał swój poziom. Albo nie był specjalnie silny, albo rewelacyjnie opanował maskowanie KI. Pierwsza opcja była zdecydowanie dla dzieci. Prychnęłam, zamachnęłam się ogonem, po czym wzbiłam się w powietrze, zastanawiając się co dalej robić. Nie miałam czasu na rozmowy z nieznajomymi, mój brat potrzebował pomocy.

— Hola, hola! — Kenzuran zmaterializował się przede mną — Chyba nie zamierzasz zostawić mnie tu tak samego?

Z zaskoczoną miną odskoczyłam w tył. Facet był jakiś narwany, zero prywatności. Co to w ogóle miało znaczyć? Nie byłam żadnym przewodnikiem, ani też niańką... Skoro poszukiwał Gokū, to chyba mógł zrobić to na własną rękę? Mówił, że umie czytać KI. Na co więc czekał?

— Nie mam czasu niańczyć kogoś takiego jak ty!

— Kogoś takiego jak ja? — zdziwił się — Co masz na myśli?

Przewróciłam oczami, ciężko wzdychając. Ten Kenzuran nie miał zamiaru się ode mnie odkleić, to było pewne. Czyżbym musiała wskazać Saiyaninowi, to po co tu przybył, aby dał mi święty spokój? Miałam na głowie swoje zmartwienia.

— Powiesz wreszcie, czego chcesz? Jeśli szukasz Gokū, to nie możesz zrobić tego samodzielnie? Duży już jesteś. — Założyłam ręce na biodra, nie kryjąc irytacji. — Dasz mi kiedyś spokój?

Czarnooki zaśmiał się cicho, a jego ramiona poruszyły się w takt dźwięku. Po chwili usiadł  skrzyżnie w powietrzu. Z jego twarzy wciąż nie znikał ten beztroski uśmieszek. Miał chyba weselsze usposobienie ode mnie, ale czy to nie była zmyłka? Musiałam mieć się cały czas na baczności. Zbyt wiele wydarzyło się tego dnia. Wystarczył jeden nieprzemyślany krok...

— Nie musisz być taka nieuprzejma, Saro. Jak już mówiłem, nie jestem tu po to, by cię skrzywdzić — zwrócił mi uwagę w dość wyrachowany sposób. —  Poszukuję kogoś i niestety znam ją tylko z opowieści. Nie jestem w stanie samemu namierzyć jej KI. Nie znam jej. 

Jasne. Chciał mnie wziąć na gadkę o zaginionej osobie nie wiadomo skąd? Już raz dałam się nabrać przy Yonanie. Tym razem nie zamierzałam opuszczać gardy. Starałam uczyć się na własnych błędach. Spojrzałam na niego spode łba, dając tym samym do zrozumienia, że mu nie ufam. Ani trochę.

— Jeśli jeszcze się nie domyśliłaś, przybyłem z przyszłości, nie wiem, jak dalekiej — wyjaśnił ze stoickim spokojem. 

— Przyszłości… — zamyśliłam się. — W takim razie musisz znać Trunksa! Chociaż on twierdzi, że jest ostatnim wojownikiem w swoim świecie.

Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w dół, jakby czegoś tam szukał, po czym spoważniał. Zasłaniał swoją osobą słońce, co sprawiało wrażenie, że błyszczał niczym złoty wojownik.

— W moim świecie wszyscy żyją i mają się bardzo dobrze. Ja i moi przyjaciele odgrywamy rolę strażników Ziemi, za co Gokū jest nam wdzięczny i może więcej trenować — odpowiedział z entuzjazmem. — Trunks, o którym wspomniałaś, jest tylko dzieckiem i wątpię, by kiedykolwiek podróżował w czasie. Chyba że mówisz o…
  
W chwili, gdy zamilkł, jego oczy rozszerzyły się na tyle mocno, że już wiedziałam, o kim myślał. Sama zrobiłam wielkie ślepia, słysząc, że syn Bardocka zrezygnował z ochrony swojej ukochanej planety. A może opacznie to zrozumiałam? Kakarotto cenił sobie Ziemię bardziej niż życie, co udowodnił wielokrotnie. Czyżby ten tutaj pochodził z zupełnie innego świata? Kenzuran wrócił na ziemię mocno zamyślony.

— Co to ma znaczyć? Jesteś z innej przyszłości? Równoległy wymiar? — Ruszyłam za nim.

— Na to wygląda — przytaknął z uśmiechem na twarzy, jednocześnie wzruszając ramionami, gdy do niego dołączyłam. — To nie ma w tej chwili znaczenia. Jak już wcześniej wspomniałem, poszukuję kogoś. Konkretnie kobiety, w dodatku nie byle jakiej.

Uniosłam wymownie brwi. Czekałam na konkrety, a on owijał swoją historyjkę w papierki, jakby komuś zależało na barwnej opowieści. Mnie nie interesowały takie rzeczy w tej chwili. Miałam swoją misję, a on jakby specjalnie odkładał mi ją w czasie. Irytowało mnie to, nawet w chwili, gdy mówił naprawdę intrygujące rzeczy. Założyłam ręce na piersi, nerwowo poruszając koniuszkiem ogona.

— Mówisz, że jesteś saiyańską księżniczką, tak? Wiesz... Tylko imię mi się nie zgadza. Może jest was więcej? — mówił niby do mnie, a jednak do samego siebie pocierając kciukiem usta i brodę. Wyglądał na bardzo zamyślonego. —  Nie znasz przypadkiem Ttuce*? To siostra bliźniaczka Vegety, księcia Saiyan.

Gdy tylko wypowiedział swoje słowa, nadymałam się jak balon, a oczy niemal wyszły mi na wierzch. Jaka Ttuce?! Siostra BLIŹNIACZKA?! Vegety?! O czym on do cholery prawił?! Ja byłam siostrą Vegety. Nie przypominałam sobie, by kiedykolwiek miał inną siostrę. Nawet o żadnym bracie nie słyszałam. Od wytrzeszczu paliły mnie gałki oczne. To było ponad moje wszelkie wyobrażenie.

— N-nie znam żadnej Ttuce — wydukałam, wciąż będąc w szoku. — Skoro jej nie znasz, to skąd o niej wiesz? Jesteś pewny tego co mówisz?

— Vegeta mi powiedział, chociaż obstawiam, że była to manipulacja Towy — rzekł poważniej. — W moim świecie pojawiła się pewna podła kobieta, która bardzo namieszała. W między czasie skaziła umysł księcia, a ja postanowiłem odkryć prawdę i odnaleźć siostrę Vegety.

— No i ją znalazłeś — chciałam zauważyć, wskazując kciukiem na siebie. — Tylko żadna ze mnie Ttuce. Vegeta jest ode mnie troszkę starszy, a o żadnej bliźniaczce nic mi nie wiadomo.

— Troszkę? — zdziwił się mężczyzna. — Wydajesz się bardzo młoda, to ile on ma zatem lat.

Spojrzałam na niego wymownie. Mróżyłam oczy tak długo, aż westchnął z nieukrywanym zawodem. Właśnie się dowiedział, że w jego świecie było zupełnie inaczej. Uświadomił mi, jak wiele było światów, tak każdy całkiem inny. Nie ukrywałam, że byłam ciekawa tej całej bliźniaczej księżniczki. I kim była Towa? Ostatnio za dużo nowych imion przeleciało przez moje uszy.

— Może to ciebie miał na myśli Vegeta, a  jego wspomnienia zostały sfałszowane? — Saiyanin wciąż rozmyślał, krążąc raz w lewo, raz w prawo. — Leć ze mną! Przekonajmy się, czy to o tobie mówił. A jeśli nie, poszukamy innej księżniczki. Co ty na co?

Zamrugałam kilkukrotnie. Niedowierzałam w to co słyszałam. Niby miałam ruszyć w podróż w czasie? Szukać innego brata, który nie wie, kim jest jego siostra? Może i nawet odnaleźć inną Saiyankę? Z tym kimś? Brzmiało to nieprawdopodobnie, ekscytująco i... niebezpiecznie. Oczywiście, że mogłabym ponownie przemierzyć nieznane i zobaczyć zupełnie inne światy. Już nawet zaczęłam sobie wyobrażać tę podróż, gdy nagle przypomniało mi się, że nie była to pora na marzenia i niezwykłe przygody. Musiałam zejść na ziemię.

— Nie pomogę ci — rzekłam ostrożnie jakby nie do końca z pewnością. — Mam swojego brata na głowie. To on potrzebuje mojej pomocy.

Przybysz kolejny raz ciężko westchnął, przymykając oczy. Możliwe, że spodziewał się odmowy. Podszedł bliżej, ściągając usta w krzywym grymasie, a następnie oparł ręce na biodrach. Nie miałam ochoty na dalszą rozmowę i przekonywanie mnie do opuszczenia tego miejsca. Może, gdyby przybył wcześniej i bym się nie dowiedziała o zmanipulowanym, krwiożerczym Vegecie ruszyłabym w nieznane. Jednak nie w takich okolicznościach. Jak mogłabym pomagać obcemu księciu, zostawiając swojego w niedoli? Nikt mnie siłą stąd nie mógł zabrać.

— Ale...

— NIE MA ŻADNEGO, ALE! — Wyraziłam swoją decyzję dosadnie tupiąc nogą.

Pode mną powstało spore wgłębienie, a ziemia spękała aż pod same buty zdumionego Saiyanina. Tym razem to on zamrugał kilka razy. Uniósł dłonie w geście kapitulacji. 

 — Mój brat mnie potrzebuje! Idź sam szukać jakieś tam podszywanej księżniczki. Ja nie mam na to czasu — kontynuowałam — już wystarczająco goz tobą zmarnowałam.

— Powiedz mi zatem, co się dzieje? — zaproponował. — Może będę w stanie wam pomóc? Czy po wszystkim ty pomożesz mi?

Spojrzałam na niego podejrzliwie ściągając przy tym usta. Był zdeterminowany, by jego misja się powiodła. Czy faktycznie tamten książę potrzebował natychmiastowego ratunku? Nie byłam gotowa przystać na jego warunki. W ogóle to nie potrzebowałam jego pomocy. Sama zamierzałam się wszystkim zająć.

— Nie mogę ci niczego obiecać. — Kiwnęłam do niego palcem. — Nie rzucam pustych obietnic, a póki co nie mam ochoty pomagać obcemu, nawet jeśli jest Saiyaninem.

Mina zaskoczonego ogoniastego mówiła sama za siebie. Chciałam, by wiedział, jak się sprawy mają. Nie zamierzałam mu wciskać tandetnych zapewnień, że po wszystkim polecę z nim gdzieś, gdziekolwiek to było. Nie miałam zamiaru kłamać. Nie planowałam też, by pomagał mi, tylko dlatego, że mogłabym zawiązać z nim transakcję obustronną.

— Masz rację. Nie mogę cię zmusić do lotu w przyszłość. To trochę naiwne lecieć z kimś, kogo się nie zna. Ja to rozumiem — Kenzuran mówił, potakując głową. — Mam nadzieję, że zmienisz swoje zdanie w przyszłości. Może zatem zdradzisz mi, co się tutaj takiego wydarzyło? 

— Tak do końca to nie wiem — Wzruszyłam ramionami. — Ale mogę ci pokrótce przedstawić ostatnie wydarzenia.

Opowiedziałam przybyszowi o turnieju, o tajemniczym Bogu Światów i jego kompanie, a także o tym, co wydarzyło się po zawodach. Wytłumaczyłam, że podejrzewałam przejęcie kontroli nad mym bratem, a że sama kiedyś miałam styczność z podobnym przypadkiem, za nic nie mogłam go zostawić samemu sobie. Chociaż słuchał mnie w całkowitym milczeniu, to jego oczy zdawały się dokładnie wiedzieć, o czym mówiłam. Odniosłam wrażenie, że w myślach rozmawiał z samym sobą, dodając do siebie kolejne wydarzenia.

— A więc Buu nadchodzi... — wyszeptał z nutką grozy. — Nie dobrze.

Jego do tej pory beztroska aparycja gdzieś przepadła. Jego twarz spoważniała, a rysy wyostrzyły się znacząco. Teraz wyglądał jak wojownik, którego można było się obawiać. Po moim ciele przeszedł mimowolnie dreszcz. Kim zatem był Buu? Obróciłam się w kierunku wyspy Papaya. Zacisnęłam obie pięści, będąc zdeterminowaną do działania, a kiedy się odwróciłam w stronę Kenzurana, poczułam potężną moc gdzieś daleko stąd. Czy to oznaczało, że już się zaczęło?

— Vegeta?! — zawołałam zszokowana.

Jego energia dosłownie eksplodowała. Nie była taka sama jak zawsze, ale potrafiłam ją rozpoznać. Jej siła rażenia docierała aż tutaj. Czy to oznaczało, że był niedaleko? Spóźniłam się, ale wciąż nie było za późno. Prawda?
 
— Zaczęło się — westchnął Saiyanin. — Buu zaraz się obudzi. Spóźniliśmy się. Mogłem wcześniej zapytać co się tutaj dzieje.

— Co proszę?! — Szarpnęłam przybysza za kołnierz kombinezonu. — Coś ty powiedział? Jak to spóźniliśmy się?!

— Jeżeli w waszym świecie pomimo kilku istotnych zmian, wszystko jest podobne do tego, jak było w moim świecie, to Buu, taki obrzydliwy różowy demon zaraz wyjdzie z kuli i zasieje panikę na tej planecie! — Wyrwał się z mojego uścisku, jakby właśnie miał zamiar lamentować. — Powoli będzie zabijał wszystkich ziemian, a także zlikwiduje wasze rodziny. W końcu wchłonie wszystkich wojowników… Nie zostanie nikt...

— Jak to, wchłonie? — Przeszedł mnie niesmaczny dreszcz. — Zje nas? Pozbawi mocy? On pożera ludzi jak Komórczak?

Nie mogłam czekać dłużej na wyjaśnienia. Jeżeli to coś miało mnie pożreć, musiałam się temu przeciwstawić. Nie chciałam nikogo stracić! Bez względu na to, czy żyłam z nimi ostatnio w zgodzie, czy nie. Wokół mojego ciała pojawiła się złocista aura i nim zdążyłam ruszyć w kierunku wybuchu energii, Kenzuran złapał mnie za nogę gdy ta była na wysokości jego twarzy, tym samym powstrzymując mnie przed odlotem.

— Czego?! — warknęłam wyszarpując stopę z uścisku. — Mówisz, mi takie rzeczy i nie pozwalasz lecieć? Nie jestem tchórzem!

Mężczyzna założył ręce na piersi, cmoknął parę razy i po raz drugi na jego twarzy wymalowały się mroczne rysy. Wylądowałam naprzeciw niego, również zaplatając górne kończyny na torsie, a złota aura przepadła bez śladu. Także zmarszczyłam brwi dając mu do zrozumienia, że jego czyny nie są przyjemne. Miałam nadzieję, że szybko wyjaśni swoje postępowanie. Sam powiedział, że jest za późno, ale wciąż nic złego się nie wydarzyło, więc nadal mogłam coś zrobić, a nie stać i gawędzić cholera wie o czym.

— Po pierwsze nie w tę stronę, w którą oni zmierzają. Jeśli wszystko odbywa się zgodnie z moją historią, to Vegeta i Gokū odbywają właśnie między sobą walkę. Nie zważaj na nich. — mówił z opanowaniem. — Zło czai się w innym miejscu. Tam właśnie się udamy.

Oznaczało to, że książę dopiął swego. Pragnął się zmierzyć z Kakarotto, odkąd usłyszał, że ten przybędzie na jeden dzień z krainy zmarłych. W dodatku miał mieć zapewnioną walkę jeszcze w pierwszej turze turnieju. Nic dziwnego, że się wściekł, a tajemniczy władca umysłów tylko to spotęgował. Tak przynajmniej to wyglądało. Byłam przekonana, że moje postępowanie byłoby podobne.

— Więc gdzie mam się w takim razie udać? Mów szybko!

— Jesteś w gorącej wodzie kąpana — zaśmiał się gorzko. — Prawdziwy z ciebie Saiyanin. Otóż, kiedy Babidi przejął kontrolę nad księciem, każda rana zadana Gokū pobudza do życia okrutnego Buu i na tym trzeba się skupić! Jednak obawiam się, że nie jesteś na tę walkę przygotowana.

  — Chyba sobie jaja robisz? — wrzasnęłam, wymierzając w czarnookiego lewą ręką. — Nie masz pojęcia, kim jestem!

Ten bez wahania zatrzymał mój cios, chwytając za nadgarstek. Nawet nie zauważyłam, by się poruszył. Przez chwilę próbowałam się z nim mierzyć, lecz po chwili stwierdziłam, że nie ma to najmniejszego sensu. Był tak samo uparty. A może bardziej? Niechętnie rozluźniłam mięśnie i dopiero wtedy puścił mnie, nie zmieniając swojego spojrzenia. Może powinnam była mu zaufać? Jeśli twierdził, że przybył z przyszłości i miał jakieś pojęcie o tym, co się tutaj wyprawiało, to prawdopodobnie powinnam liczyć na niego. Nie chciałam, ale co innego mogłam zrobić w tej sytuacji? Opowiadał straszne rzeczy, jakie niebawem miały nastąpić z taką pewnością, że aż mroziło to w żyłach krew. Nie miałam wyjścia w tym wypadku jak dać mu szansę. Całkiem obcemu Saiyaninowi. A własnemu przyjacielowi do tej pory nie zamierzałam. Cóż za los... Westchnęłam, spuszczając ogon do ziemi masując obolały nadgarstek. Nie zamierzałam jednak przegrać na spojrzenia. Musiałam być pewna, iż nie kłamał.

— Niech ci będzie, lećmy — wzbił się powoli w górę. — Sama się przekonasz, o czym mówię, Saro. Jesteś niedowiarkiem, a tylko tak udowodnię, że mam rację. Pamiętaj jednak, że Majin Buu jest bezlitosnym potworem. Nikomu nie odpuszcza.

Szeroko uśmiechnęłam się, tym samym pokazując mu, że ja zawsze biorę to, czego chcę. On nie musiał wiedzieć, że tak do końca nie było. Nie mogłam też pokazać mu, że słowa, jakie wypowiedział miały dla mnie jakąkolwiek mroczną treść. Podążyłam za nim w milczeniu. Moje obawy musiałam zachować dla siebie. Tym razem naprawdę nie wiedziałam, czego mogłam się spodziewać. Jak powinnam była wyobrazić sobie to monstrum i jego pana o dziwacznym imieniu Badibi? Czy aby naprawdę był tak potężny, jak mawiał ten Saiyanin? Byłam pewna, że wyolbrzymiał. Nie wyglądał na zbytnio przerażonego. Byliśmy potężnymi wojownikami. Czworo Saiyan plus ten tu piąty, a on twierdził, że nie mieliśmy szans. Brzmiało to nieprawdopodobnie.

W miarę upływy czasu zauważyłam, że walka pomiędzy Saiyanami oddalała się od celu naszej podróży. Kenzuran kilkukrotnie prosił, bym nie zawracała sobie nimi głowy i skupiła się na locie. Ku mojemu zdziwieniu wcale nie gnał na złamanie karku. Wydało mi się to bardzo podejrzane. Może jednak nie stał po mojej stronie? Zastanawiałam się, czy aby nie on był jednym z pomagierów zła i właśnie w tej chwili mną manipulował. Skoro postanowiłam zagrać w tę grę musiałam mieć Saiyanina na oku i uważać, by się nie zdradzić. Na razie błądziłam jak dzieciak we mgle.

Gdy byliśmy może w połowie drogi, poczułam wzrastającą energię Son Gohana. I dokładnie w tym kierunku podążaliśmy. Była ona w zupełnie innym miejscu niż jego ojca. Dlaczego byli rozdzieleni? Nie nadzorował ich pojedynku? Co tu się działo? Najpierw w ich towarzystwie zabrakło Kuririna, Szatana i różowoskórego towarzysza Shina, a teraz jeszcze to. Cokolwiek się wydarzyło, nie radzili sobie. Musiałam jak najszybciej dotrzeć do chłopaka i dowiedzieć się o wszystkim. Może on mógł rzucić więcej światła na minione wydarzenia?

Zaraz, jakby spod ziemi wyłoniła się kolejna KI. Była naprawdę mroczna. Tym bardziej zapragnęłam znaleźć się w tamtym miejscu. W momencie przez głowę przeleciała mi myśl, czy Gohan zamierzał w ogóle prosić mnie o pomoc? Do tej pory tego nie zrobił. Nie chciał? Czy jednak nie mógł? Po chwili wszystko jakby ucichło. Musiałam tam jak najszybciej się zjawić. Nie podobało mi się to wszystko, a zwłaszcza moja niewiedza.

W drodze do syna Chi-Chi kilkukrotnie wezwała mnie wzrastająca KI Vegety oraz Gokū. Wiedziałam, że nie tam zmierzam, ale to było silniejsze ode mnie. Cokolwiek działo się z Vegetą, byłam gotowa rzucić wszystko, byleby się zjawić. Nawet jeśli to była tylko głupia walką o dumę. Zaraz kolejny raz siła życiowa Gohana wzrosła, podnosząc mój alarm do krytycznego stadium. Starałam się tego ostatnio nie roić, ale nie potrafiłam przejść obojętnie w chwilach, gdy wyczytywałam zagrożenie. Miałam taki mętlik w głowie, że potrzebowałam na moment przystanąć. Nie mogłam odbierać każdego KI jako wezwania, a skupić się na konkretnym celu. Potarłam skronie, usiłując wyjść z dziwnego letargu. Czułam się rozerwana. Nie rozumiałam, dlaczego odczuwałam potrzebę bycia w dwóch miejscach jednocześnie. Im mniej wiedziałam o problemach na Ziemi, tym bardziej nie miałam pojęcia, co czynić.

— Coś się stało? — Kenzuran zapytał, gdy tylko spostrzegł, iż się zatrzymałam.

— Nic. Po prostu chciałabym być w dwóch miejscach naraz — wyjaśniłam, burcząc pod nosem. — Lećmy już. Stanie w miejscu w niczym mi nie pomaga.


Mężczyzna przytaknął, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę. Im byliśmy bliżej, tym bardziej ogarniał mnie dziwny niepokój. Zwłaszcza że KI Vegety szalała i bardzo mnie dekoncentrowała. Zupełnie jakby planował zlikwidować swojego i tak już martwego przeciwnika. Zaraz ponownie uderzyła we mnie fala pochodząca od Saiymana. Saiyanin najprawdopodobniej z kimś walczył, gdy mój brat zabawiał się ze swoim rywalem. To było wręcz niedorzeczne. Jak książę mógł odkładać losy swoich bliskich ku zwykłej, wojowniczej uciesze? Czy była to wina opętania? Miałam taką nadzieję, bo nic innego by nie mogło go usprawiedliwić. Twierdził, że rodzina była dla niego ważna i chociaż nigdy nie miał więzi ze swoimi rodzicami, to mimo wszystko kobieta, z którą się spoufalił i ich dzieciak nie byli mu obojętni. I o ile ja potrafiłam zadbać o siebie, tak oni potrzebowali ochrony. Trunks był tylko szczeniakiem, a Bulma, cóż, Ziemianką. Nie mógłby z własnej woli zostawić ich bez ochrony tylko po to, by zaspokoić swoje ego. Tym bardziej chciałam do niego polecieć i wykrzyczeć mu w twarz jak bardzo był szalony.

Szalejące sygnatury walczących Saiyanów doprowadzały mnie do białej gorączki, ale to nagły wybuch Gohana sparaliżował moje ciało. Może i nie była to pełnia jego mocy, ale sam tak gwałtowny napływ energetyczny sprawił, że zadrżałam. Bez względu czy byłam zła na niego, czy nie wciąż uznawałam go za ważnego. Nawet kiedy usiłowałam sobie wmówić, iż tylko sobie wymyśliłam te słowa. To było coś, czego nie kontrolowałam zwykłym, nie, bo nie.

Tym razem to Kenzuran się zatrzymał, zaciskając obie pięści. Zauważyłam to dosłownie ułamek sekundy po tym, jak go wyprzedziłam. Również zawisłam w powietrzu, obserwując jego przerażoną twarz. Za chwilę zmieniła się na zestresowaną, a następnie w zdeterminowaną. Twierdził, że wie, z kim przyszło nam się mierzyć, a mimo wszystko biło od niego zdenerwowanie. Skoro tu był, znaczyło, iż pokonali tego całego Buu, a jednak sytuacja go przytłaczała. Czy tego potwora można było tylko przypadkiem zlikwidować? Brzmiało to absurdalnie.

— Zaczęło się... — wyszeptał.

Dwa razy nie trzeba było mi tego powtarzać. Gdybym mogła, zmiażdżyłabym swoją siłą palce u dłoni. Zagotowałam się, wiedząc, że czas nagli. Warknęłam, po czym otoczyłam ciało złocistą aurą i pognałam w kierunku, z którego odczytywałam Gohana. Musiałam jak najszybciej dolecieć. Tylko raz obejrzałam się za siebie, by sprawdzić, czy tajemniczy wojownik za mną podążał. Później jedynie namierzałam jego sygnaturę. Był cały czas tuż obok, aż wreszcie nie wiadomo skąd wyrósł mi przed twarzą. Gdyby zmaterializował się nieco dalej, zdążyłabym wyhamować, a tak wpadłam na niego z impetem.

— Co jest? — burknęłam z niesmakiem, pocierając obolały nos. — Dlaczego mnie zatrzymujesz?

— Musisz przystopować — oświadczył, rozpościerając ręce. Był śmiertelnie poważny.

Czy on właśnie zagrodził i drogę?! To był jakiś nieśmieszny żart? Od razu przyjęłam pozycję do ataku. Od początku nie podobał mi się ten gość. Nawet zaczynałam wątpić w jego saiyańskie pochodzenie. Mógł być to miraż! Uśpić mą czujność w ten sposób było na wysokim poziomie. Jeśli musiałam się z nim zmierzyć to właśnie teraz.

— Uspokój się, Saiyanko. Jesteśmy już niedaleko, ale jeśli teraz wkroczymy, to źle się skończy ten dzień dla niektórych. — wyjaśnił dość tajemniczo. — Daj mi wytłumaczyć, okej?

— Mów szybko, bo nie mam czasu!

Byliśmy już całkiem nie daleko. Wyraźnie wyczułam kilka sygnatur. Za chwilę nastąpił nagły skok energii Gohana, a zaraz jego zanik. Czy to był znak? To było jak przestrzał skroni. W nosie miałam jakieś bzdurne wyjaśnienia. Napięłam mięśnie i ruszyłam w drogę. Powinnam była się domyślić, a mimo to kolejny raz dałam się złapać. Kenzuran pochwycił mnie za nogę, bardzo mocno ściskając w kostce.

— Nie skończyłem! — krzyknął, a z jego twarzy bił chłód.

— Puść mnie do cholery! — Szarpałam się. — Zaraz moja cierpliwość się skończy! Muszę ratować Gohana!

Mężczyzna jak tylko wyczuł, że nabieram siły, by wyrwać się z uścisku, pociągnął mnie w dół z impetem. Zaraz niebo przeszyła różowa sfera, która leciała prosto na nas. Musiałam przyznać, że nie spodziewałam się tego. Nie zdążyłam pomyśleć, w którą stronę uciec, gdy Saiyanin ponownie mnie złapał, tym razem za dłoń i rzucił ku ziemi, samemu odskakując w  bok w ostatnim momencie. Kiedy tylko upadłam plecami na trawę, wylądował przede mną. Jego twarz była wyprana z emocji. Zupełnie jak Vegeta, gdy miał przed sobą cel, którego nikt nie był w stanie zmienić. Przełknęłam ślinę, zastanawiając się co robić. Walczyć?

— Posłuchaj mnie narwana dziewczyno. Musisz coś wiedzieć — zaczął chłodno. — Piccolo i Kuririn zostali przemienieni w kamienne posągi.

— Co takiego?! — pisnęłam, podnosząc się do siadu. — Kamienne posągi?!

Na sam dźwięk słów zrobiło mi się słabo. Dzień, w którym moje ciało przemieniło się w piaskową rzeźbę na ogromnej pustyni, był jednym z najgorszych. I mimo że u swego boku miałam kogoś, na kim mi zależało, to bałam się, że więcej nie będzie mi dane zaczerpnąć powietrza. Samo zjawisko, gdy nagle przestawałaś czuć po kolei każdą z kończyn, było przerażające.

— Taki jeden imieniem Dābura, będący pod kontrolą Babidiego posiada specyficzny rodzaj śliny, która przemienia istoty żywe w kamień — wytłumaczył, gestykulując. — Za chwilę Buu się go pozbędzie, a wtedy skamieniali powrócą do żywych. Nie mogę dopuścić do tego, byś zniszczyła ten moment.

— Co proszę? — zbulwersowałam się. — Nie jestem ich wrogiem! Jak w ogóle śmiesz uważać, że z mojej winy coś się wydarzy lub nie?

Nie mogąc zdzierżyć takiego słownego upokorzenia, zerwałam się, by wymierzyć cios, a następnie ruszyć ku odrzuconemu przyjacielowi.

— To nie tak! Dziewczyno, uspokój się, do cholery! — ryknął, blokując atak. — Chcę, tylko by tamci dwaj wrócili do życia! Po wszystkim lecimy choćby na złamanie karku. Rozumiesz, co do ciebie mówię? Jeśli Buu nie zabije Dābury, a Babidi uzna, że ten jeszcze mu się przyda, może zagrozić nam wszystkim. On musi zginąć.

Warknęłam, odskakując od czarnowłosego. Tak bardzo nie potrafiłam się niczym nie przejmować i stać bezczynnie wiedząc, że gdzieś coś się dzieje. Dlaczego do cholery nie wyruszyłam z nimi, gdy była okazja?! Mogłam jedynie pluć sobie w brodę. Zacisnęłam mocno powieki, walcząc z bezradnością.

— Mam jeszcze tylko jedno pytanie — rzekł, łagodniejąc w oczach. — Słyszałaś o Towie?

— Nie.

Westchnął. Dosłownie było czuć, jak kamień spada mu z ramion. Nawet się uśmiechnął pod nosem. Wciąż miałam ochotę zdzielić go w twarz. Patrzyłam spode łba na jego bardziej potulną aparycję, gdy mój ogon szalał jak dziki wąż ze zdenerwowania.

— To chyba jedyna dobra informacja tego dnia — Założył ręce na torsie. — Nie chciałabyś jej poznać. To przeklęta czarownica, która wiecznie we wszystkim macza palce. Skoro jej tu nie ma, to znaczy, że powinniśmy pokonać Buu bez dodatkowych komplikacji. Nam przysporzyła naprawdę dużo problemów.

Sama już nie wiedziałam, co o tym myśleć. Głowa puchła mi od nadmiaru informacji, a zarazem ich braku. Wypuściłam z nieukrywanym ciężarem powietrze z ust, kładąc dłonie na biodrach. Spojrzałam w stronę, z której czułam tajemnicze dwie KI; Jedna przerażająco mroczna, chociaż ta druga wcale nie była lepsza. W tym wszystkim przestałam odczytywać tę należącą do syna Gokū. Został znokautowany, czy po prostu oszczędzał się przed najgorszym? Miałam nadzieję, że to drugie.

— Ile mam czekać? — burknęłam, spoglądając w już dawno obranym kierunku.

— Skup się, a będziesz wiedzieć.

Nie pozostało mi nic innego jak to uczynić. Facet deptał mi po piętach. Był szybki. Zawsze wiedział, kiedy mnie zatrzymać, więc mogłam się spodziewać, że za nic mi nie pozwoli czmychnąć. Zamknęłam oczy, skupiając się na odległych energiach. Sekundy mijały, a ja w napięciu wyczekiwałam rychłego końca tajemniczego Dābury. Im dłużej to trwało, tym bardziej trzęsły się moje nogi. Myślałam, że będzie to trwało w nieskończoność, a tak naprawdę upłynęło zaledwie kilka minut. Ten dzień potwornie wystawiał mnie na próby cierpliwości. Oczywiście kilkukrotnie zawaliłam. Czy tym razem mogłam podołać? Czułam na sobie wzrok Kenzurana i jego minimalnie podniesioną siłę. Był gotowy skoczyć za mną i ponownie zatrzymać nim wybije godzina zero. On to dopiero był zdeterminowany.

Stało się. Energia po prostu wyparowała, w ułamku sekundy. Wzięłam szybki, głęboki wdech, wzmocniłam chyba wszystkie mięśnie, a następnie otaczając się złocistą aurą, ruszyłam do celu. W nosie miałam, co pomyśli podróżnik czasu. Dla mnie każda milisekunda zwłoki była już nie do przyjęcia. Wyczekałam do zniknięcia KI jednego z wrogów i tylko to się liczyło. Nie umawialiśmy się na opóźnienia. Saiyanin ruszył za mną, dotrzymując tempa. Gnałam na złamanie karku. Tak blisko już byłam.

Nagle powstała kolosalna eksplozja. Niebo pociemniało. Wybuch był bardzo silny. Nie dość, że byłam zmuszona przesłonić oczy, by nie paliły, to jeszcze trzeba było omijać sporych rozmiarów odłamki kamieni i ziemi. Byłam tak zdumiona, że kilkukrotnie nie wyczułam zbliżających się przeszkód, obrywając to w brzuch, to w kolano, czy ramię. W ostatniej chwili usunęłam się przed tym celującym w głowę.

— Co to do licha jest? — walczyłam z energią, by móc przemieszczać się do celu.

Za chwilę KI wybuchła, a na jej miejsce pojawiły się kolosalne kłęby czarnego dymu. Od razu przypomniały mi się erupcje wulkanów. Na samą myśl zapiekło mnie gardło. Musiałam bliżej przyjrzeć się temu zdarzeniu. Na miejscu okazało się, iż był to saiyański książę. Na jego widok me serce zrobiło fikołka. Podleciałam na tyle blisko, by móc ocenić jego stan. Vegeta stał w podartym kostiumie, ale jego ciała nie zdobiło ani jedno zadrapanie. Czyżby zdążył zjeść magiczną fasolkę? Pamiętałam, że Gokū zdobył kilka po tym, jak córka Marka omal nie zginęła na macie. Nawet jego energia zdawała się nie być w żaden sposób ukruszona. To musiało być to. Jeśli wcześniej toczył walkę o dumę z ojcem Gohana, to gdzie teraz się tamten znajdował? Jeszcze nie upłynęła doba, by musiał nas opuścić. A Saiyman? Co z nim się stało? Nigdzie nie wyczuwałam tych dwoje.

Rozejrzałam się po zrujnowanej okolicy i dopatrzyłam się kilku istot. Z jednej biła ta niesamowicie złowroga aura. Tutaj bardziej powalała na kolana swoim mrokiem. Różowy i pomarańczowo-oliwkowy punkt trzymał się na nogach, a za nimi prawdopodobnie coś leżało. Kolorystyka przypominała oceany. Czy była to odzież po kimś, czy sam pokonany? Nie mogłam wyczytać z tego żadnej energii. Albo zemdlał, albo nie żył. Vegeta nic sobie nie robił z podskakującego punkcika w pomarańczy, ale obstawiałam, że go rozjuszył. 

— Jakieś sugestie, panie obyty? — prychnęłam w stronę towarzysza.

Miało to oznaczać, nie tylko, że czekałam na instrukcje, ale też to, iż miałam świadomość, że cokolwiek zrobię, z czym on się nie zgadzał, powstrzyma mnie, tak jak już to kilkukrotnie miało miejsce. Wolałam się upewnić. Teraz gdy widziałam księcia, byłam spokojniejsza. 

— Trzymaj się twardo ziemi, bo jego energia powali cię na kolana.

Nie wypowiedział więcej ani słowa. Ruszył w dół, a mnie pozostało za nim podążyć. Trafiłam idealnie, w sam raz, by poznać możliwości swojego brata po nowej przemianie. Teraz miał walczyć na poważnie. O ile ja byłam zafascynowana nadchodzącą potyczką, to powaga Kenzurana mówiła zupełnie co innego. Nie czekało na nas nic dobrego? Czy w jego świecie Vegeta przegrał to starcie? Miałam nadzieję, że nic podobnego się nie wydarzy. Jeśli przeciwnicy o czymś dyskutowali, z racji odległości nie byłam w stanie dowiedzieć się o czym. W pewnym momencie nad głową wroga pojawiły się kłąb białej chmury. Co to była za technika? Czegoś podobnego na oczy nie widziałam. Czy miał zamiar stworzyć mgłę i przechytrzyć księcia?

— Co to jest? — skomentowałam, celując palcem z zaszokowaniem.

— W ten sposób Majin Buu okazuje swoją złość — wyjaśnił Saiyanin naprędce. — Vegeta go obraził, a ten demon nie jest zbyt mądry. Jeszcze...

— Co masz na myśli, mówiąc: jeszcze?

— Dopóki nie wchłonie kogoś inteligentnego, jest półgłówkiem.

Naszą wymianę zdań przerwał moment, w którym ów demon zaczął ładować energię. Wokół jego ciała pojawiły się różowoneonowe sfery. Oznaczało to tylko kłopoty. Vegeta naprawdę rozjuszył przeciwnika. Zaraz Vegeta rozproszył złotą aurę wokół ciała, niesamowicie podnosząc swoją energię. To właśnie chciałam zobaczyć. Pewnego siebie księcia Saiyan, gotowego stanąć do walki niezależnie od jego wyniku. Kiedy jego moc rosła biła silnymi strumieniami, tworząc wiatr, który rozwiewał drobne kamienie i pył. Coraz trudniej było cokolwiek dostrzec z tej odległości. Postanowiłam podejść bliżej by mieć lepszy obraz sytuacji. Do tej pory staliśmy tak daleko, jak jacyś tchórze. W pewnym momencie energia buchnęła w nas, nie pozwalając przestąpić choćby kroku. Mój brat emanował naprawdę potężną mocą. Gdy jego ciało pokryło się wyładowaniami elektrycznymi, nad głową zaczęły unosić się gigantycznych rozmiarów odłamki zbitej ziemi. Spektakularny widok. Wreszcie, kiedy skumulował potrzebną energię, rzucił tymi lewitującymi kawałkami w swego przeciwnika, tym samym grzebiąc go żywcem. Niestety, ale nie zrobiło to wrażenia na różowoskórym.

Buu ledwo pozbył się ciężaru, a już Vegeta pędził na niego. Ciosy Saiyanina zdawałoby się, iż są idealnie wymierzone, doskonale zaplanowane. Mężczyzna nie tracił na szybkości, ale odnosiłam wrażenie, że różowa klucha nic sobie z tego nie robi. Wstaje, wraca do poprzednich kształtów i zaczyna się wszystko od nowa, z tym że książę atakował coraz zajadlej. Nawet na ogół efektowne ciosy w kark na nic się zdawały. Czy ten cały Buu był wykonany z gumy?

Gdy ponownie stanął przed moim bratem w pełnej krasie, Saiyanin wycelował rękę w przeciwnika, kumulując w palcach olbrzymią moc, którą następnie wystrzelił, przeszywając różowego grubasa na wylot. Nie kryłam entuzjazmu. 

Kenzuran jednak nie był zachwycony, on wiedział, że to na słudze czarnoksiężnika nie zrobiło wrażenia. Patrzył na pojedynek z żalem i gniewem. I dokładnie tak się stało. Grubas pomimo wypalonej gigantycznej dziurze w ciele bez żadnego problemu podniósł swe cielsko i zrekonstruował je, nawet się przy tym nie pocąc. Teraz byłam w stanie uwierzyć w słowa przybysza, ten demon był niezniszczalny, choć swojej mocy jeszcze zapewne nie zdążył pokazać. 


Momentalnie wyczułam narastający gniew różowego monstrum. Zbierał potężną energię, która tliła się różowym blaskiem, by po chwili stała się oślepiająca. Niebo w momencie pociemniało, a złowrogie fale niemal powalały na kolana.

— Fenomenalna moc... — szepnęłam, zasłaniając twarz — Chyba nie zmiecie nas z powierzchni ziemi?

— Raczej nie, ale się zasłoń, by niczym nie oberwać — polecił czarnowłosy.

Sam też tak uczynił. Kiedy niesamowity Buu dał upust swojemu gniewowi, wszystko ucichło, a niebo na powrót miało kolor czystego błękitu, tym razem z kilkoma poszarpanymi chmurami. Po odsłonięciu twarzy dostrzegłam, że w miejscu, gdzie dotychczas rozgrywała się akcja, pojawił się ogromny krater. Prawdopodobnie był głęboki, za to różowoskóry wisiał w powietrzu. Vegeta klęczał niemal na krawędzi gigantycznej dziury z prawdopodobnie uszkodzoną ręką. Energia, przed którą się zasłonił, odbiła na nim swoje piętno. Gruby jednak na tym nie poprzestał i ponownie księcia zaatakował, tym razem trzymając w ręku kawałek gumiastej substancji, którą wyrwał ze swojego ciała. Przestępując w przód, strzelał różowymi kulami energii z otworu gębowego i kiedy złotowłosy w ostatniej chwili się zmaterializował, różowy balon w białych portkach rzucił w niego tą samą gumą. Z niedowierzaniem obserwowałam, jak ta owinęła się wokół ciała księcia, tym samym unieruchamiając mężczyznę. Padł długi.

Nie wierzyłam własnym oczom, tak się dać złapać? Nie pomyślał, po co mu ten gumowy sznur, czy może jednak wierzył w siebie i nie spodziewał się takiego obrotu spraw? Buu zaczął bawić się swoją nową zabawką, kopiąc go i okładając pięściami po twarzy. Musiałam przyznać, że nie należało to do przyjemnych widoków, ale czy mogłam interweniować? Dumny książę by mnie przeklął, wszak nie był umierający. Całe ciało rwało się do ataku, ale wiedziałam, że nie mogę tego teraz uczynić.

— Walcz Vegeta! — warknęłam do siebie.

Z tej odległości i tak nie miałby szans mnie usłyszeć. Musiałabym chyba się wydzierać. Niespodziewanie na niebie pojawiły się dwie złote łuny. Jedna przywaliła grubasowi, który przeszedł jak w masło przez kilka pobliskich skał. Ku memu zaskoczeniu były to dzieciaki! Dosłownie mnie zamurowało. Co one tutaj robiły i dlaczego mieszały się w sprawy dorosłych?! Przecież nie miały żadnych szans z tamtym dziwolągiem. W ogóle nigdy nie brały udziału w żadnej prawdziwej walce. Widziałam, jak pospiesznie rozwijały mojego brata z gumiastego więzienia. Przed oczami stanął mi moment, w którym śmiertelnie obrywają od demona. Nie tylko ich matki pożarłyby mnie żywcem...

— Tego już za wiele — warknęłam, zaciskając lewą pięść.

Nie zastanawiając się, czy mój towarzysz zareaguje, czy nie ruszyłam do Trunksa i Gotena. Miałam ochotę obić im twarze i to porządnie. Dlaczego nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji? Ja w ich wieku nie miałam z tym problemu. Gdy pomogli księciu usiąść, twardo wylądowałam obok z surową miną.

— To nie miejsce dla dzieci — syknęłam. — Kto wam pozwolił się wtrącać smarkacze?

Obaj chłopcy spojrzeli na mnie z przerażeniem, najwidoczniej nie spodziewali się mojej obecności. Doskonale wiedzieli, jaka jestem i że im nie popuszczę.

— Tata potrzebuje naszej pomocy! — obruszył się Trunks, miał dosłownie łzy w oczach. — Nie możesz nas po prostu odprawić!

Książę odepchnął stojącego tuż przy nim ośmiolatka, srogo na niego łypiąc. To był moment, bo przecież ważniejszy był przeciwnik. Spojrzałam w tym samym kierunku. Czułam, że klucha ma się dobrze. Wróciłam wzrokiem ku bratu, a następnie podałam mu rękę. Patrzył na nią jak na coś niezwykłego, ale po chwili chwycił się i dał sobie pomóc wstać. Przez moment spoglądaliśmy w swoje seledynowe oczy z pełną powagą. Widziałam, jak jego ciało się trzęsie w złości i chociaż niewielkiej, to wciąż porażce. Taki już był. Bolało go, gdy pewność siebie okazywała się błędna. Nie było w nim tej nienawiści, jaką w sobie nosił, gdy spotkaliśmy się na macie w trakcie masakry. Chociaż nie do końca wyglądał jak on, to dało się wyczuć, że powrócił. Był w stanie samodzielnie się uwolnić? Najprawdopodobniej tak było.

— Nie wiem, co zamierzasz, ale lepiej będzie, jak ich stąd zabiorę. Obu.

— Nic mądrzejszego nie mogłaś powiedzieć — westchnął, a jego lewy kącik ust delikatnie drgnął. — To nie jest ich walka. To gówniarze, niezależnie od tego, czy zdobyli super wojownika.

Uśmiechnęłam się do niego słabo. Zdawałam sobie sprawę, że od tej chwili byli pod moją opieką i jeśli coś się stanie, to właśnie mnie osądzą.

— Trunks — Vegeta spojrzał na obrażonego chłopca — Wiem, nie jestem dobrym ojcem… Nigdy nie byłem.

Młody spojrzał na Saiyanina wielkimi oczyma. Nie rozumiał, co właściwie się działo. Ja także. Po raz pierwszy zabrał głos w sprawie wychowania dzieciaka, a nie chowania, jak to zwykła mawiać Bulma. Książę delikatnie zmierzwił włosy dziecka w całkowitym zamyśleniu. W jego spojrzeniu było coś, czego wcześniej nie zwykłam widywać. Twarz jakby mu się rozpromieniła.

— Dbaj o matkę.

Byłam zdumiona, gdy okazał dzieciakowi cząstkę swoich uczuć. Zrobił to, najlepiej jak potrafił. Chłopiec spoglądał na niego, mając oczy pełne łez. Ojciec po raz pierwszy w życiu go przytulił. Pokracznie, ale zawsze. To był ten moment, którego sama nigdy się nie doczekałam. Ani od ojca, ani od matki. Nikt nigdy tego nie zrobił poza... Nie, nie mogłam o tym teraz myśleć! Trunks miał to zapamiętać. To był ich moment, a ja byłam świadkiem. Wtedy do mnie doszło, co książę planował. Zamarłam, a głos uwiązł mi w gardle. Musiałam odchrząknąć.

— Bracie… — szepnęłam, starając się, by głos nie zadrżał — Daj z siebie wszystko. Musisz.

Jeszcze przez chwilę oboje spoglądaliśmy sobie w oczy. Wiedzieliśmy, że możemy się już nie spotkać. Nie było do dla mnie w żadnym stopniu łatwe, ale jeśli on tak chciał, musiałam to uszanować. Bez względu jak bardzo bałam się jego utraty, nie miałam wyboru. Nie byłam już dzieckiem, a on nie miał obowiązku przy mnie trwać. Musieliśmy walczyć o tę planetę. Tym razem doskonale zdawałam sobie sprawę, że będą ofiary. Nikt nigdy nie wygrał bez ponoszenia strat. Liczyłam jednak, że tym razem książę przeżyje.

Chwyciłam obu malców za łachy przy karku i nim zdążyłam podnieść, już się szamotały, wydając z siebie dźwięki oburzenia. Ich postawa wcale mnie nie zaskoczyła. Byli narwańcami. Zdecydowanie większymi ode mnie.

— Nie, nigdzie nie idziemy! — krzyczał Trunks.

— Oczywiście, że nie! — Popierał go we wrzaskach Goten — Chcemy walczyć.

Zacisnęłam każdego mocniej, a następnie szybkim ruchem zderzyłam ich ze sobą czołami, by stracili przytomność. Tylko w ten sposób mogłam się ich pozbyć, nie wyrządzając tym samym krzywdy. Przerzuciłam sobie mniejszego przez ramię, a drugiego pod bok. Trzeba było ich odstawić w bezpieczne miejsce. Jedyne sensowne, jakie nasuwało się to pałac Dendego.

— Nie spieprz tego — rzekłam ponuro do księcia. — Nie chcę po tobie sprzątać. Mam już jeden, a nawet dwa problemy na głowie.

Spojrzałam wymownie na smarkaczy, a następnie na brata ponownie łapiąc kontakt wzrokowy. Miałam tak wiele pytań do niego, a tak niewiele czasu. Przynajmniej mogliśmy się spotkać ponownie. Ostatnie nie należało do przyjemnych.  

— Zadbaj o te dwie bestie. — Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.

Nie padło już ani jedno słowo. Oznaczało to, iż czas było się zbierać. Miałam nadzieję, że Vegeta sobie poradzi, a tajemniczy Kenzuran się myli co do potwora. Gdyby wszystko było tak proste... Wewnętrzny głos podpowiadał mi, że właśnie widzieliśmy się po raz ostatni. Im bardziej przeciągałam tę chwilę, tym trudniej było mi opuścić to miejsce. Rozstania takie jak te nigdy nie miały być łatwe. Ciężko westchnęłam, wymuszając uśmiech. Nie chciałam, żeby pomyślał, iż się martwię, bardziej niż wyglądam. Przerażał mnie fakt ponownej utraty brata, a mimo to nie mogłam nic na to poradzić. Biła od niego taka terminacja, że nie liczyłam na choćby cień szansy odciągnięcia go od tego szalonego pomysłu. Pozostało mi wierzyć, że niebawem się zobaczymy.

— Na co czekasz? Nic tu po tobie — ponaglał mnie książę. — Rusz się, nim te dwa harpagany ockną się i narobią problemów.

Jeśli miałam dać Saiyaninowi pole do popisu, musiałam oddalić się jak najszybciej, a jednocześnie najdalej bym nie wkroczyła, gdy zabije alarm. Jednak czy potrafiłam? Wkrótce miałam się przekonać. W oddali Buu zaczynał się niecierpliwić, marząc o skopaniu książęcego zadka. Nie czekając już ani chwili wzbiłam się w powietrze, mocno trzymając maluchy pod pachami. Skupiłam się, by odnaleźć cel – strażnicę i tam odstawić dzieci. W chwilę później tuż za mną pojawił się Kenzuran. Bez słów, lecz wymownie zaproponował pomoc, biorąc mojego siostrzeńca na swoje lewe ramię.

— Dokąd lecisz? — zapytał.

— Odstawić te płotki w bezpieczne miejsce — westchnęłam ciężko. Chciałam zostać z bratem, ale ich bezpieczeństwo było nadrzędne. – Porywają się na coś, czego nie rozumieją… Też taka byłam. Może nawet wciąż jestem.

W chwilę później dołączyli do nas Piccolo i Kuririn co mnie bardzo zaskoczyło. Później sobie przypomniałam jak przybysz wspominał mi o magicznie cementującej ślinie Dābury. Odzyskali wolność. Pokrótce wyjaśnili, że wszystko widzieli z bezpiecznej odległości i to im dzieciaki zwiały, gdy książę oberwał. Zaraz pojawiłam się ja, więc wyczekiwali co będzie dalej. Na końcu podążyli za mną, chcąc wiedzieć, jak się sprawy mają. Z entuzjazmem poparli pomysł z odwiedzeniem Wszechmogącego. Stamtąd można było bezpiecznie odstawić chłopców ich matkom. Bulma, jak i Chi-Chi zapewne odchodziły od zmysłów. Nawet ich nie widziałam po całym zgiełku na turnieju. W sumie to w tamtej chwili miałam gdzieś wszystkich ludzi. Tak było. Obecnie moja złość na wszystko, co ziemskie nie była tak wyraźna. W sumie były większe problemy i nasze życia zagrożone.

— Saro, może zdradzisz nam, kim jest twój towarzysz? — spytał Kuririn, nie kryjąc wzmożonego zainteresowania.

— To teraz nieistotne — mruknęłam, spoglądając na przedmówcę spod byka. — Pogadamy na miejscu.

— Kenzuran — przedstawił się Saiyanin, niemalże salutując wojownikom wolną ręką.

Wypuściłam głośno powietrze z ust, przewracając przy tym oczami. Dla mnie nie było chwili do stracenia. Należało obmyślić plan działania i jeśli jeszcze była szansa ocalić księcia. Może nawet wysłuchać przybysza z innego świata, który podobnież przechodził ten sam kryzys na planecie, jaki my mieliśmy obecnie? Konieczne było także zlokalizowanie Gokū i jego starszego syna.

W pewnym momencie zrobiło się ponuro. Wyczuwałam diametralnie rosnącą moc brata, ale nie sądziłam. Zdawałam sobie sprawę z tego, co niebawem nadejdzie, że będzie chciał wykorzystać taką energię. Nie sądziłam, że nastąpi to w przeciągu chwili. Roztrzęsiona oddałam Son Gotena Szatanowi, nie mogąc oderwać wzroku od rosnącej złocistej kopuły na horyzoncie. Na moment zabrakło mi tchu.

— Lećcie do pałacu — szepnęłam, a w ustach mi zaschło. — Zaraz was dogonię.

— Tylko nie rób nic głupiego. — Pragnął zauważyć Kuririn. — Jeśli teraz dasz się zabić, kto będzie strzegł planety?

Popatrzyłam na niego spode łba, lecz nie było w tym żadnej agresji. Nie zamierzałam lecieć na złamanie karku jak wtedy przy Komórczaku, a przystanąć i pomyśleć w samotności. To był mój brat i jeśli miał odejść, chciałam choć przez moment przy nim być. Popatrzyłam na zielonoskórego, mając nadzieję, że zrozumie. Tak też było. Bezgłośnie mi przytaknął, a następnie ponaglił resztę, by ruszyli w dalszą drogę.

Wisząc w powietrzu, spoglądałam na to, co w oddali wyczyniał dumny książę. Kopuła z każdą chwilą przybierała na sile, a porywistość tego przedsięwzięcia z ledwością pozwalała na swobodną lewitację. Zaraz wszystko ucichło, a ja poczułam, że jego już tam nie ma. Odszedł. Zostawił mnie samą z balastem problemów. Zrobiło mi się dziwnie zimno, w gardle wyrosła jak na zawołanie gula nie do przełknięcia. Mój brat oddał życie, by chronić, sama nie wiedziałam kogo. Dopiero co pozabijał masę ludzi. Moje ciało zaczęło drżeć. Miałam ochotę zawyć, ale nie potrafiłam. Czy było to spowodowane tym, że spodziewałam się takiego końca? Bolało, ale nie tak samo, jak wtedy, gdy terroryzował nas Yonan. Niespodziewanie poczułam uścisk w okolicy łokcia. Zdumiona wyrwałam się z uścisku.

— Ruszaj! — krzyknął mąż C18. — Vegety już nie ma, pozwól mu odkupić grzechy!

Ostatni raz spojrzałam na całe zajście w oddali, gdzie nad ziemią unosił się gigantycznych rozmiarów grzyb powstały z popiołów i kurzu. Ruszyłam w stronę pałacu w milczeniu. Przyjaciel Gokū miał rację. Gdy zabrakło życiowej energii syna króla Saiyan, poczułam w sobie pustkę. Bezkresny ocean żalu i chęć zniszczenia wszystkiego dookoła. On wyrwał mnie z kiełkujących złych myśli, przypominając tym samym cel. Zacisnęłam pięści, nabrałam mocy i pospiesznie ruszyłam do pałacu, wymownie ponaglając resztę wojowników. Miałam w planach niebawem tu wrócić i zniszczyć to, co spowodowało śmierć i szaleństwo Vegety. W ogóle nie podejrzewałam go o posiadanie samodestrukcyjnej techniki nawet przez minutę.

Gdy moje pole widzenia zaczęły przesłaniać łzy, postanowiłam za wszelką cenę przodować w tym konwoju. Nie chciałam, by którykolwiek zauważył mą słabość. Musiałam jak najszybciej przygotować się do starcia z różowym potworem.




Ttuce — postać stworzona przez Nocebo, umiejscowiona w świecie Dragon Ball. Jej historia jest opisana POD TYM LINKIEM. Uwielbiam <3 Opowiadanie jest zakończone.