Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hercules. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hercules. Pokaż wszystkie posty

06 listopada 2024

*109. Królestwo bogów

Spoglądałam w kryształową kulę jak zahipnotyzowana. Potwór, który w niej szalał, był największym złem całego wszechświata, a my go wkurzyliśmy. Nie było naszą winą sprowadzenie tego potwora na Ziemię. Bogowie ukryli kulę z Buu właśnie tutaj. Znaleźliśmy się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Zresztą jak zawsze. Saiyańska klątwa...

Hercules począł się śmiać jak szaleniec. Spojrzałam na niego z dezaprobatą. Najwyraźniej postradał zmysły. Dla kogoś takiego wszystko, co się tutaj działo było jak koszmar na jawie. Wpadł zupełnie przypadkiem w nadnaturalny świat, świat, który istniał, ale nigdy go nie dostrzegał. Nie chciał. A jednak czerpał z tego zyski i to niemałe. Był czempionem ludzkości za sprawą naszych rąk i dobrej woli. Na to ostatnie prychnęłam pod nosem.

Gość usiłował wmówić sobie miraże. Stwierdził, że skoro świat przestał istnieć, my latamy i posługujemy się dziwną magią, to on także może. Z szaleńczym śmiechem pobiegł przed siebie wprost na urwisko. Obserwowałam wszystko z grymasem chochlika. Jeżeli planował skoczyć i się połamać, musiałam znaleźć się na tej widowni. Bezapelacyjnie.

Mark Satan jak postanowił, tak też uczynił. Wyskoczył w przestworza niczym ptak, a potem z wrzaskiem upadł. Nawet jego pies miał go za wariata. Dende wstał i ruszył mu na pomoc jak to miał w zwyczaju. Chyba właśnie to zaważyło na wyborze nowego Wszechmogącego. Miał chłopak ogromnie złote serce. Nawet dla takich dwulicowych ludzi bez krzty poszanowania tych, który utrzymują go przy marnym życiu.

W międzyczasie Gokū i staruszek rozprawiali na temat naszego położenia. Przykro było słuchać, że nie mamy możliwości odtworzyć naszego domu, ani przywrócić życia poległym. Na pewno nie miało to sensu, kiedy ścigała nas krwiożercza guma balonowa. Cokolwiek by się nie działo, takie rzeczy powinniśmy byli odłożyć na dalszy plan. O ile w ogóle miało do niego kiedykolwiek dojść. Wkrótce miało się okazać czy podzielimy ich los.

Dende sprowadził na górę Ziemianina, który przysiadł na skarpie ze zbolałą miną. Kenzuran siedział pod drzewem, spoglądając w magiczną kulę, jakby szukał dobrego rozwiązania. Może lepszej drogi do pokonania zła? Rozumiałam, że ostatecznie nie chciał się wtrącać i zapewne czuł się postrzegany jako zawali noga. Może i był silny, może i jako tako znał naszego przeciwnika, ale ostatecznie nie należał do naszego świata i miał prawo w tym szaleństwie nie uczestniczyć. Czasami coś robił, byśmy nie dali się pozabijać, i chyba to powinno było nam to wystarczyć. Zawsze trzymał rękę na pulsie.

Kolejna planeta przestała istnieć. Mieliśmy parszywego pecha. Buu nie wiadomo jakim cudem opanował sztukę teleportacji. Ojciec Gohana opowiadał, że jemu zajęło to kupę czasu, a uczył się od twórców tej techniki. A on? Tak samo, jak Komórczak, pyk i gotowe. To było bardzo niesprawiedliwe. My musieliśmy zazwyczaj wiele lat poświęcać na doskonalenie. Czy to oznaczało, że łatwiej było być tym złym? Namekanin przykucnął na trawie, obserwując z wielkim smutkiem kolejne odrodzenie potwora. Jego myśli wyraźnie gdzieś błądziły. Chyba jak każdego tutaj.

— Chyba mam pomysł. Możemy wszystkich ocalić! — niespodziewanie się ożywił, zaciskając przy tym pięści. — Przecież mamy Smocze Kule! Na mojej rodzimej planecie, na Namek!

Spojrzałam na niego z zaciekawieniem, a zaraz zlustrowałam otoczenie. Gokū i Vegeta uśmiechnęli się z nadzieją, bogowie zaś wyrażali jedynie zdziwienie i zainteresowanie. Ja nie byłam pewna czy zacząć się cieszyć. Chciałam, bardzo, ale nic nie wiedziałam o Namek poza tym przepadła. Czy on tego nie wiedział?

— Będziemy mogli wszystkich wskrzesić i odtworzyć Ziemię! To się musi udać! — jego entuzjazm był zaraźliwy. — Na pewno Najstarszy nam pozwoli z nich skorzystać.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie wszystko było stracone. Wciąż mieliśmy cień, szansy na zrobienie czegoś nim pokonamy Buu. Choć nie ukrywam, że wolałabym prosić smoka o uśmiercenie Majina. Nawet Vegeta był uradowany tą wiadomością. To było miłe zobaczyć w nim nadzieję. Pierwszy raz byłam świadkiem jego upadku, a także zwątpienia i ogromnego cierpienia. Większość tego samego, potwornego dnia. To się musiało po prostu udać. Mieliśmy nie tylko Gokū, ale i Kenzurana, którzy potrafili przemieszczać się na spore odległości.

— Ale... Dende... — mina obrońcy Ziemi spochmurniała.

To nie wróżyło niczego dobrego, prawda? Było za wcześnie na radość.

— Namek jest bardzo daleko stąd, a Namekanie nie są specjalnie silni — westchnął, tłumacząc. — Nie będę w stanie ich odnaleźć. Do tego nie posiadamy żadnego statku, by ktoś z nas mógł polecieć i odnaleźć Namek.

Vegeta warknął, a zielonoskóry zmarkotniał. Mnie także do wiwatu nie było. Okazja, choć realna niestety nie była na wyciągnięcie ręki. Westchnęłam ciężko, wracając spojrzeniem na poczynania różowego przekleństwa. Zacisnęłam pięść na źdźbłach trawy, próbując zachować spokój.

— Król Światów może to zrobić — zauważył przybysz z innego świata, przypominając innym o swojej obecności.

Wciąż siedział w cieniu drzewa z założonymi rękoma. Nie otworzył nawet oczu, za to wszystkie skierowały się na niego. Musiał to wyczuć, bo zaraz z wolna uniósł powieki.

— Tak, to prawda. Jestem Bogiem Światów i mogę teleportować się z Królestwa Bogów w dowolne miejsce w waszym świecie — przytaknął nieco speszony. — Nie wiem jednak, o czym rozprawiacie. Czym są Smocze Kule?

Dende z Son Gokū niemal zatańczyli z radości. Mnie wróciła nadzieja. Uśmiechnęłam się półgębkiem do Saiyańskiego kolegi. Był zawsze, wtedy kiedy powinien. Chyba miał u mnie szansę na polubienie go.

— Będziemy mogli przywrócić wszystkich, gdy już uporamy się z Buu! — nawet księciu udzieliła się wiara w lepsze jutro.

— Nie tak prędko — odezwał się najstarszy.

Minę miał nietęgą. Zresztą ktoś, kto wyglądał jak pomarszczona skórka pomarańczy, z wyłupiastymi oczami i paskudnym wąsikiem pod nosem nie mógł wyglądać lepiej. Jednak jego ton nie zwiastował dobrych wieści. I jak można było się domyślić, był bardzo oburzony naszymi zamiarami. Nie pozwalał bowiem na użycie artefaktów. Jego zdaniem tylko skromnie żyjący Namekanie mieli prawo do jakiegokolwiek życzenia. My jako banda roszczeniowych wojowników zdecydowanie do tej grupy nie należeliśmy. Na mej twarzy wykwitła mina mówiąca: A spróbuj nas staruszku powstrzymać.

— Wyluzuj staruszku — Gokū postanowił załagodzić sytuację.

Zbliżył się do niego, a potem zaczął coś szeptać do jego szpiczastych uszu. O czymkolwiek rozprawiał Saiyanin, musiało działać, bo Kaioshin zaczynał zmieniać wyraz twarzy na bardziej przyjacielski. Podniosłam się i przysunęłam bliżej Saiyańskiego przybysza.

— Teraz rozumiem, dlaczego byłeś taki spokojny, gdy tutaj dotarliśmy — rzekłam z lekkością. — Może i jesteś niezwykle tajemniczą osobą, ale głowę trzymasz na karku.

— To ma być komplement? — mruknął, wciąż utrzymując swoją skorupę obojętności.

— Yyyy... właściwie — zbył mnie z pantałyku — tak, to chyba tak wygląda.

Mężczyzna spojrzał na mnie, mrużąc oczy, po czym szeroko się uśmiechnął. Jeszcze bardziej poczułam się niekomfortowo. Zrobiłam głupią minę, po czym znalazłam pospiesznie inny obiekt zainteresowań. Potrzebowałam przerwać tę niezręczną sytuację.

— Nie sądziłem, że można ciebie lubić — najwyraźniej nie zamierzał zamykać tematu. — Trochę czasu spędziliśmy ze sobą i muszę przyznać, że jesteś spoko.

— Ty też — burknęłam, nie chcąc nawet na niego spojrzeć. Zagryzłam wargę speszona.

— W takim razie uratujmy ten świat razem, co? — dodał z większym entuzjazmem. — Nie jesteśmy wrogami.

Miał rację. Nie byliśmy, chociaż bardzo często. No dobra niemal bez przerwy traktowałam go jak przeciwnika. Wszędzie węszyłam intrygę. Ale czy ja byłam na każdym kroku szczera i otwarta, gdy podróżowałam w czasie? Do tej pory były rzeczy, których nawet nie powiedziałam po powrocie. To były sytuacje, które zmuszały człowieka do milczenia, nawet jeśli ktoś uważał inaczej. Odwróciłam się do pobratymca z większym przekonaniem.

— Oczywiście, że nie jesteśmy — odpowiedziałam z nieśmiałym uśmiechem.

Wyciągnęłam ku ogoniastemu rękę na znak pojednania. Przynajmniej tyle mogłam zrobić. To był pierwszy krok do wielkich zmian. Niestety nie zdążyłam dokończyć procesu, gdyż Vegeta wrzasnął na Kakarotta, zwracając tym samym swoją uwagę.

— Całkiem ci odbiło pajacu! Może byś tak sprzedał własną żonę?!  — dosłownie kipiał z wściekłości. — Bulma nie jest twoją własnością, byś decydował! Jesteś skończonym idiotą!

Zerwałam się na równe nogi, nim doszło do rękoczynów. Stanęłam pomiędzy wojownikami, żądając odpowiedzi. Tuż za młodszym z mężczyzn stał starzec z podejrzliwą miną. Vegeta nie przebierając w słowach, krzycząc do mego ucha, uświadomił mnie, że ten drugi zamierzał sprzedać Bulmę starcowi. Brzmiało to nielogicznie. Szybko zostałam uświadomiona, iż chodziło o perwersyjne kobiece zdjęcia bez odzieży. Zamrugałam kilkukrotnie, obserwując całą trójkę.

— Tylko o to tyle szumu? — zdziwiłam się. — Nie można tego po prostu załatwić?

— Po moim trupie!  — ryknął mój brat. — Bulma nie będzie niczyją seks zabawką!

— Czym? Przecież mówiłeś, że chodzi o oglądanie ciała.

— No właśnie! — opluł mnie, kipiąc jak wulkan.

Wzruszyłam ramionami, tym razem patrząc na reakcję złotowłosego mężczyzny. Zrobiłam wymowną minę, a ten cofnął się, jakby bał się i mojej reakcji. Zrobiłam kilka kroków do przodu i skierowałam spojrzenie na boskiego tetryka.

— Czego ty właściwie chcesz? — zadałam pytanie zupełnie luźno. — Co obiecał ci Gokū, a co tak rozsierdziło mego braciszka?

Gokū jeszcze bardziej się speszył. Dziadunio odchrząknął, przymknął jedno oko, a tym drugim obserwował wojownika w pomarańczowym gi. Prawdopodobnie wyczuł jakiś szwindel.

— Obiecano mi zdjęcia, gazetki, cokolwiek z jędrnymi cycuszkami — odpowiedział w końcu.

— Tylko tyle?  — zdziwiłam się.

Mężczyźni spojrzeli po sobie. Nawet Vegeta się uspokoił, jego aura już tak nie pulsowała. Dziad nie prosił o nic niemożliwego.

— Umowa stoi  — odparłam, wyciągając do niego dłoń. — Dostaniesz to, o co prosisz.

— Tyś zwariowała?! — książę ponownie się odpalił.

Gokū zrobił ogromne oczy, tak samo, jak Kibitoshin. Dziadek spojrzał niepewnie.

— Uspokój się — burknęłam, podnosząc ton. Odwróciłam się do brata. — Nikt nie będzie oglądał, twojej Bulmy, jeżeli tak cię to drażni. Pokażę mu swoje.

— CO?!  — Saiyanie oraz Shinjaninowe ryknęli jak jeden mąż.

— No co? Przynajmniej do czegoś się przydadzą, zamiast wiecznie przeszkadzać — wzruszyłam ramionami. — Czy teraz możemy wreszcie ruszyć po Kryształowe Kule? Mamy trochę osób do uratowania.

Syn Bardocka usiadł na trawie, przecierając mokre czoło. Mruknął pod nosem, że teraz to na pewno Gohan go zabije*. O cokolwiek mu chodziło, nie mogło się to przecież wydarzyć. Jego syn nie żył, a ja byłam gotowa zrobić wszystko, byleby dostać się na Nową Namek. Zwłaszcza że umowa była niezwykle błaha. Przynajmniej dla mnie. Cycki jak cycki.


Wszystko miało się dobrze skończyć, ale to nie ta bajka. Tutaj zawsze było coś nie tak. Bóg Światów zwrócił naszą uwagę poczynaniami Buu. Bydlak pojawił się na planecie Króla Zaświatów, co oznaczało, iż był już bliżej niż dalej. Musiałam zauważyć, że strasznie dużo było tych planet, bogów, królów i innych wielkich tytułów. Kula pokazała nam, jak pojawia się pod upadającym obeliskiem. Obraz w magicznym przedmiocie był mały, a różowy demon zlewał się z różano-czerwonym niebem. Jedno było pewne — Czas nam się kończył. Na planecie atakowanej przez Buu znajdował się Yamcha i Kuririn. Son Gokū pospiesznie wyjaśnił, iż tam tylko nieliczni mogą trenować po śmierci.

— Jeżeli Majin Buu zniszczy tę planetę, nasi przyjaciele zostaną wymazani. Drugi raz nie można umrzeć — uświadomił nas niedawno wskrzeszony Saiyanin.

— Oznacza to koniec zabawy — westchnęłam. — Musimy tam lecieć, nim będzie za późno.

Obrońca Ziemian przestąpił parę kroków ku otwartej przestrzeni. Przyłożył dwa palce do czoła chcąc namierzyć energię wroga. Chyba nie zamierzał ruszać tam samotnie?

— Poczekajcie. Daj im swoje potary. Będą potrzebować wsparcia — zawołał pospiesznie staruszek do swego następcy.

Kibitoshin naprędce odpiął magiczne błyskotki i po jednej rzucił w kierunku niedawno scalonych Saiyan. Vegeta uśmiechnął się pod nosem. Nie, żebym nie tak dawno usiłowała go namówić do tego precedensu... Ku memu zdumieniu Gokū podziękował za błyskotki. Stwierdził, że żaden z nich nie zamierza w ten sposób walczyć, bo wolą robić to tradycyjnie w pojedynkę. Oczy dosłownie wyszły mi z orbit. On tak na poważnie?! Jak niby zamierzał walczyć, jeśli nie tak?!

— Oszaleli — mruknęłam z rezygnacją.

W tym czasie Vegeta w demonstracyjny sposób zniszczył kolczyk. W jego ślady poszedł pobratymiec, choć jeszcze chwilę temu zamierzał oddać artefakt bóstwu. Kaioshinowie zdębieli, a ja jedynie smutno spojrzałam na ich postępek.

— Jestem pod wrażeniem, Kakarottcie — rzekł książę, a w jego głosie wyraźnie było słychać uznanie. — Twoje słowa brzmią jak te, które powinien wypowiedzieć każdy szanujący się wojownik wysokiej rangi.

Przewróciłam oczami. Bo nie można było działać w grupie? Czy wszystkie walki winny odbywać się solo? Wątpiłam w to. Wielokrotnie los nas za takie postrzeganie sprawy karał. Co złego było w dopasowanym towarzyszu broni, z którym można było walczyć bez słów? Ja na przykład świetnie dogadywałam się z Son Gohanem, gdy był na drugim poziomie. Potrafił się zsynchronizować ze mną jak brat bliźniak, jak odbicie lustrzane. I chociaż on nie lubił swojej bezwzględności w tym stadium, ja ją właśnie podziwiałam.

— Mam lepszy plan — Książę zabrał ponownie głos. — Sprowadźmy go tutaj. Tutaj możemy walczyć bez ograniczeń. Nikt nie ucierpi.

To była myśl! Tutaj byliśmy tylko my, a tam cała rzesza martwych wojowników, która w sumie nie zasługiwała na wymazanie. Gdyby coś takiego przytrafiło się Kuririnowi, Osiemnastka na pewno próbowałaby mnie zabić.

— To jest genialny plan! — walnęłam pięścią w otwartą dłoń. — We czwórkę szybko sprowadzimy tutaj Majina. Choć Kenzuranie, czas ratować ten niewdzięczny świat.

Machnęłam ręką na pobratymca, a ten ociężale podniósł się z siadu. Najwidoczniej dobrze mu się tam siedziało. Niestety nasza sielanka dobiegła końca. My to nie mieliśmy lekko. Westchnęłam, podążając za ojcem Gotena. Tuż obok pojawił się Vegeta.

— Ty chyba nie zamierzasz rozbierać się przed tym starym zboczeńcem? — fuknął mi cicho do ucha.

— Nic ci do tego — burknęłam mróżąc oczy — moje ciało moja sprawa. Zresztą, od kiedy kogokolwiek interesuje moje ciało?

— Dziewczyno... — westchnął ciężko książę.

Pokręcił głową, jakbym walnęła jakąś nadnaturalnie głupią gafę.

— Nagość rzecz naturalna, czyż nie? Widziałeś kiedyś kogoś kąpiącego się w komorze w ubraniu?

Wypuścił wymownie i głośno powietrze przez zęby. Odniosłam wrażenie, że przez chwilę nad czymś się intensywnie zastanawiał. Zaraz dogonił mnie i z miną niezdradzającą emocji dorzucił:

— Mieszkanie na Ziemi nieco zmieniło mój sposób myślenia. Może zrozumiesz moje położenie, gdy ktoś będzie oglądał twojego wybranka bez odzieży?

Spojrzałam na niego z konsternacją. Co on wygadywał?

— Czy chciałabyś, aby córka tego błazna Satana oglądała Gohana nago?

Rzucił z niebywałą nutą jadu, po czym przyspieszył kroku, tym samym kończąc temat. Wybałuszyłam oczy, zatrzymując się jak wbita w ziemię. Więc o to chodziło? O zazdrość? Ale trącił w moją bezwstydność, której musiałam się nauczyć już jako szczeniak w niewoli. Coś, co stało się dla mnie zupełnie naturalne, nagle miało być wadą. Wszystko zależało od tego, kto, kogo i kiedy... Westchnęłam ciężko. A co Gohan miał do powiedzenia? Przecież nie byłam jego wybranką i raczej nie miał brać udziału w mojej słownej umowie ze Starym Kaioshinem. Ale szpila została wbita. Może faktycznie nie chciałabym, by ktoś oglądał Gohana w pełnej okazałości? Sama nie miałam okazji, choć parę sytuacji odwrotnych się zdarzyło.

Dołączyłam do Saiyan stojących na wzniesieniu. Zaraz za mną pojawił się Kenzuran. Nie byłam pewna czy nadal nosił maskę, czy tym razem był naprawdę taki... pozbawiony uczuć. Jego twarz w tej chwili wyglądała groźnie. To dobrze. Przed nami była niełatwa walka i miałam nadzieję, że na tyle ile będzie w stanie, pomoże nam. Wspominał coś wcześniej o konsekwencjach swojego przybycia. Tym razem nie chciałam go do niczego zmuszać. Był tu jedynie gościem, osobą proszącą o pomoc. I tak już zdecydowanie za długo u nas zabawił. Miał jedynie odnaleźć siostrę Vegety i ruszyć w dalszą podróż. Wyszło zupełnie inaczej.

— Do dzieła panowie! — wykrzyczałam motywacyjnie. — Niech stanie się światłość!

Bez zbędnych ceregieli włączyłam pierwszy poziom super wojownika, a Vegeta i Kenzuran poszli moim śladem. Gokū przez cały ten czas był w tej formie. Jak jedno ciało poczęliśmy koncentrować w sobie KI, która miała zwabić nasze największe utrapienie. Musieliśmy się porządnie skupić, by nie wchodzić wyżej, tylko zagęścić tyle ile się dało. Nasze ciała spowijała złota aura połączona z wyładowaniami elektrycznymi, które przeskakiwały z ciała na ciało. Niebo nad nami pociemniało. Nasze okrzyki przeszywało okolicę. Chociaż nie byliśmy gotowi na starcie, musieliśmy działać.

Atmosfera robiła się gorąca. Nie minęło pięć minut, gdy w nasze skromne progi zawitała bestia z piekła rodem. Chociaż był mały, to prezentował się diabelsko. Brak nosa dodawał mu animuszu. Uśmiechnął się demonicznie, a my zaprzestaliśmy wezwania. Chociaż patrzyłam na stwora z niebywałą determinacją, to najzwyczajniej w świecie się go bałam. Wiedziałam, co potrafił po zjedzeniu Gohana. Teraz był podobnież najgorszą wersją siebie. Pokazał nam już co nieco. Prawdę mówiąc, nie chciałam się z nim mierzyć, ale musiałam być gotowa. Każda ręka była potrzebna, jeśli planowaliśmy przetrwać.

Majin Buu jak tylko nas zobaczył, roześmiał się niczym szaleniec. Już nikogo to nie ruszało. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, iż gość miał nie równo pod sufitem. Vegeta uderzył w pięści z niebywałą determinacją i szalonym błyskiem w oku. Kenzuran nie poruszył się nawet o milimetr. Tylko jego ogon zdradzał, iż nie zamienił się w posąg. Gokū nabrał postawy bojowej. Tylko ja stałam jak posąg. W głowie miałam multum obrazów zwiastujących nadchodzącą śmierć. Otarłam się o nią i za nic nie pragnęłam do tego wracać. Byłam głupia wtedy i zraniona. Przełknęłam ślinę, udając, że się nie boję.

— Boże Światów mam ogromną prośbę — zabrał głos mąż Chi-Chi. — Zabierz, proszę wszystkich w bezpieczne miejsce. Tutaj już nie będzie bezpiecznie.

— To prawda. Udajcie się daleko stąd, tak by można było tutaj walczyć bez żadnych ograniczeń — dodał ogoniasty wojownik. — By pokonać Buu, nie można myśleć o tych, którzy niepotrzebnie zginą.

Mieli całkowitą rację. Na Ziemi każde z nas musiało zachować ostrożność. Był tam nasz dom i w ogóle. A tutaj? Tutaj byliśmy nie tylko gośćmi, ale i wojownikami całego wszechświata. Na całe szczęście Staruszek utwierdził nas w przekonaniu, że ta planetka jest zdecydowanie wytrwalsza od tej, którą dopiero co zlikwidował Majin. Może i skromna, ale mimo wszystko piękna. Jeśli mielibyśmy polec, to tutaj przynajmniej było na czym oko zawiesić.

To tutaj Gohan zyskał swoją niesamowitą moc. Na samo wspomnienie poczułam ukłucie pod sercem. Brakowało mi go. Chciałam, by wszystko wróciło do normy. Byśmy mogli znowu razem przemierzać nieboskłon, śmiejąc się beztrosko. Siedzieć nad brzegiem jeziora w upalne dni. Szukać spadających gwiazd w Zachodniej Stolicy, na dachu kopulastej budowli, gdzie wszystko było utrudnione przez miastowe neony. Odpoczywać pod drzewem tuż za domem w Górach Paozu. Mieliśmy tyle pięknych wspomnień i chwil spędzonych razem. Wszystkie były dla mnie ważne. Chciałabym jeszcze raz tam wrócić, ale bogatsza o nowe doświadczenia. By tego dokonać, byłam zmuszona walczyć.

Shin scalony z Kibito poprosił Dendego i swojego poprzednika o chwycenie się jego, by mógł ich bezpiecznie przetransportować w daleki zakątek wszechświata. Miałam nadzieję, że tam, gdzie Buu w razie naszej porażki prędko nie dotrze. By mieli szansę nas wskrzesić na Nowej Namek. Miałam cichą nadzieję, że na to wpadną. Nie mogłam o tym teraz otwarcie mówić. Stetryczały Kaioshin pochwycił swoją magiczną kulę, którą zapewne mieli obserwować nasze poczynania, a potem zniknęli.

To była ta chwila, której najbardziej się obawiałam. Zamknęłam oczy, w duchu przygotowując się na najgorsze. Chyba tylko ja byłam pełna obaw. Byłam też najmłodszym wojownikiem w całej ekipie. I jedyną dziewczyną. Czas też było wreszcie zdecydować, kto otwiera ten turniej na śmierć i życie. Son Gokū wymyślił, że zagramy o pierwszeństwo, co sprawiło, że zwątpiłam we wszystko.

— Pieprze jakiejś durne zabawy — warknęłam. — Równie dobrze to ja mogę iść na pierwszy ogień. W końcu panie przodem prawda?

Vegeta warknął, a następnie zatrzymał mnie, gdyż postanowiłam ruszyć ku demonowi. Wyraźnie nie podobał mu się mój pomysł.

— Nie mogę ci na to pozwolić.

— A to niby dlaczego? — obruszyłam się. — Jestem tak samo świetnym wojownikiem, jak ty. Poza tym nie umniejszaj mi.

Książę westchnął i spojrzał mi głęboko w oczy. Nie często się to zdarzało, ale ja wiedziałam, że miał zamiar powiedzieć coś ważnego. Coś, czego normalnie nie powiedziałby przy innych. Tym razem nie miał wyjścia. Skrzyżowałam ręce na piersi wyczekująco.

— Jeśli zrezygnujesz teraz z walki, ja również ją oddam. Nie walcz pierwsza, proszę — ostatnie słowo dodał tak cicho, że z ledwością je usłyszałam.

Oczy zamieniłam na spodki. Czegoś takiego się nie spodziewałam. A może powinnam? Dopiero co postanowił połączyć się potarami z Gokū, kiedy postanowiłam to uczynić. Był moim bratem, jedną z najważniejszych istot mego życia. Jak mogłabym mu odmówić, jeśli sam oddał swoją możliwość walki. Całkiem dobrowolnie.

— Zgoda — uśmiechnęłam się niemal niewidocznie.

Następca tronu zniwelował swoją transformację, a ja poszłam jego śladem. Pozostali dwaj Saiyanie na placu boju powzięli próbę, by zdecydować, który pójdzie na pierwszy ogień. Obserwowałam ich rywalizację z ostracyzmem. Papier, nożyce i kamień to była gra dla przedszkolaków, nie dla rosłych wojowników walczących o losy całego świata! Im dłużej przyglądałam się ich rywalizacji i ciągłego wybierania tej samej figury zaczęłam zastanawiać się, czy któryś nie usiłował wymigać się od obowiązku.

W końcu padło na Son Gokū. Ten się uradował na swą wygraną, a Kenzuranowi ewidentnie ulżyło. Czy to dlatego, że wciąż usiłował się nie wtrącać? Możliwe. Ciężko było mi uwierzyć, by obawiał się przegranej. Chociaż? Nie znałam ostatecznego wyniku na jego Ziemi. To znaczy, wiedziałam, że pokonali bestię, ale nie miałam pojęcia, jak i kto ostatecznie tego dokonał. Mężczyzna był w tym wypadku bardzo tajemniczy.

I on wrócił do normalnej formy, a następnie do nas dołączył. Vegeta jako pierwszy uniósł się w powietrze, krzyżując przy tym ręce na piersi. Ja i przybysz niemal w tym samym czasie podążyliśmy za księciem.

— Jestem pełen podziwu, książę Vegeto — zabrał głos ogoniasty.

— Nie rozmawiajmy o tym.

Spojrzałam to na jednego, to na drugiego z uniesionymi brwiami. Żaden więcej się nie odezwał. O co im tak właściwie chodziło? Czy aby każdemu o to samo? Nie chcąc się zastanawiać nad rzeczami możliwie błahymi, wróciłam wzrokiem mu demonowi, który dziwnie stał w jednej pozycji, odkąd skończył przeraźliwie się śmiać.

W tym czasie Gokū szykował się do walki. Czas było na rundę pierwszą. Obawiałam się wszystkiego. Z ledwością potrafiłam sobie wyobrazić nasze zwycięstwo. I pomyśleć, że z takim tchórzostwem byłam gotowa ruszyć do walki jako pierwsza. Zupełnie mi odwalało w obecności Majina.

W międzyczasie wylądowaliśmy na odległym wzniesieniu, jednak nie za daleko. Musieliśmy oglądać walkę. Mieć jakikolwiek wgląd na losy świata. Poznawać nowe możliwości potwora i mieć nadzieję, że wszystko się jakoś potoczy.

— Wytrzymaj jak najdłużej — wyszeptałam, przyciskając pięści od piersi. — Musimy wygrać.






Ciekawostka — żeby dowiedzieć się, czemu Gohan może chcieć zabić swojego ojca, zapraszam do bonusa o tytule: Zaklęty w ostrzu. (TUTAJ) Tam jest wszystko wyjaśnione. Jeśli oczywiście ktoś nie czytał bonusu z okazji setnego odcinka.

17 kwietnia 2023

*94. Mistrz jest tylko jeden

Z dedykacją dla Nocebo.


Stałyśmy naprzeciw siebie. Blondyna poprawiła swoje włosy, dokładnie w ten sam sposób co zawsze z niebanalną gracją jak na kobietę prawdziwą przystało. Jej zimne błękitne oczy wpatrywały się w moje. Zawtórowałam jej swoim zdeterminowanym seledynowym spojrzeniem z domieszką złota. Byłyśmy gotowe do walki, a jednak stałyśmy, obserwując się wzajemnie. Przynajmniej odniosłam takie wrażenie. Pierwszy krok miał bowiem być decydujący: zaatakować i nie dać się zaskoczyć. Czułam, że Osiemnastka uderzy z niemałą siłą, aczkolwiek nie pokaże wszystkiego.

Tak długo wyczekiwałam tego momentu, że aż nie wiedziałam, od czego zacząć. Podekscytowanie wzięło w górę. Kobieta postanowiła rozpocząć i zaatakowała pierwsza, a ja stałam jak kołek, cierpliwie wyczekując odpowiedniej chwili. Uśmiechnęłam się do niej szeroko. Miałam nadzieję, że zbiję ją tym z tropu. Ta chwila była tak ekscytująca, że nie mogłam zdecydować jak to rozpocząć. Wreszcie podjęłam decyzję. Niemal kilka sekund dzieliło nas od starcia. Była na wyciągnięcie dwóch długości dłoni. To był ten moment. Ruszyłam w jej stronę, miałam zamiar wymierzyć cios prawą pięścią w podbrzusze, gdyż leciała wprost na mnie. Wciąż nie zmieniła pozycji ani lotu, ani gotowości do zadania innego ciosu jak po prostu wbić się we mnie z impetem. Nie ważne, gdzie, byleby trafić i to czule. Udało mi się ją zaskoczyć. Złapałam jej lewą rękę w łokciu tą, którą usiłowała mnie zaatakować. W chwilę po schwyceniu przerzuciłam ja za siebie.

Wyrzucona przed siebie androidka zgrabnie odbiła się dłońmi od powierzchni i wznowiła atak. Pędziła z zaciekłą miną. Odniosłam wrażenie, że jest silniejsza niż na naszych co trzydniowych spotkaniach. Czyżby przez ten czas mnie testowała? A ja szastałam swoimi emocjami i energią na prawo i lewo. Na samą myśl wpełzł na me usta chytry uśmieszek. Cwana bestia z niej byłą.

Głośno wypuściłam powietrze, a następnie delikatnie przymknęłam oczy. Musiałam się skoncentrować. Zabawa się skończyła w chwili, gdy zdemaskowałam dzieciaki. Teraz nic nie mogło mnie rozkojarzyć. Miałam zwyciężyć za wszelką cenę. Zniknęłam sprzed oczu kobiety w ostatniej chwili. Szybko znalazłam się za pół maszyną i atakując ją z niska, podłożyłam jej ekspresowo nogę. Nie była w stanie utrzymać równowagi, po czym nieudolnie upadła w moją stronę. Tanecznym obrotem stanęłam na równe nogi, by mnie nie przygniotła. Spojrzałam z góry na blondynkę, chytrze się uśmiechając niczym wąż. Jej otarta twarz nie kryła zdziwienia. To był dopiero początek naszej zabawy, a ja pragnęłam, aby się rozruszała. Przetarła usta ze śliny z nieukrywaną goryczą. Zrobiłam kilka kroków w przód, wyciągając przy tym do niej dłoń. Twarz miałam śmiertelnie poważną, choć oczy pełne ekscytacji mogły mnie zdradzać. Kobiecie zadrżał kącik ust. Nie odrzuciła mej pomocnej dłoni. Kiedy zrównałyśmy się, na naszych twarzach zagościł uśmiech obfitujący w pewność siebie.

— Nie powiesz mi, że to wszystko, na co cię stać? — Uniosłam wymownie brwi.

— Oczywiście, że nie. To dopiero rozgrzewka. Daj mi chwilę.

Miałam taką nadzieję. Obiecała mi, że nie będzie się oszczędzać, że da mi dobrą walkę. Podobno byłam jej coś winna. Zaśmiałam się niemalże dumnie i demonicznie, gdy wypowiedziała te słowa.

—To nie czas na rozmowę, mam turniej do wygrania. — Wzruszyłam ramionami, udałam niewiniątko. — Sama rozumiesz?

Nie czekając na jej reakcję, odskoczyłam do tyłu, a następnie ruszyłam wprost na nią. Wystrzeliłam kilka niewielkich rozmiarów kule energii. Nie było czasu na zabawy. Jeśli miałam robić to z klasą, musiałam wziąć się za to w ten sposób. Kobieta miała ze mną walczyć naprawdę, jak dnia, w którym służyłam vitanijskiemu dzieciakowi. Ziemianie widzieli, już co potrafię. Nie było już żadnych hamulców, poza tym jednym, by nie roznieść tego miejsca w pył. 

Niebieskooka uskoczyła w tył, lecz jeden z odłamków kamiennej posadzki, którą wysadziłam, przyłożył jej w prawe ramię. Tym samym pozwoliła sobie na nieuniknięcie mojej pędzącej ku niej salwy pocisków. Musiała je na siebie przyjąć albo odbić. Na to drugie brakło jej czasu. Ku mojemu lekkiemu zdumieniu żona Kuririna osłoniła swoje ciało błękitną tarczą ochronną. Była w stanie wytrzymać bardzo wiele, ale jeśli mogła poratować się tarczą, to czemu nie miała z niej skorzystać?

— Nieźle. — Klasnęłam w dłonie, nie ukrywałam przy tym podziwu.

Nie czekając ani chwili zebrałam moc w obu dłoniach będących w spoczynku wzdłuż ciała. Z zawrotną prędkością złączyłam ze sobą sfery i wystrzeliłam w kierunku blond piękności. Po chwili jej tarcza zetknęła się ze szkarłatną siłą. Nie musiałam długo napierać, by ta trysnęła niczym bańka mydlana. Niebieskooka zamrugała z niedowierzania. Przecież to było oczywiste, że nie pozwolę jej się chować jak tchórz pod energetyczną kopułą. Powinna była bardziej ją ćwiczyć niż wierzyć, że jest wystarczalna.

Ponownie na nią natarłam. Nastąpiła ostra wymiana szybkich i precyzyjnych ciosów. Długo to trwało, zanim cokolwiek któraś z nas uczyniła w kierunku wygranej. Każdy atak napotykał przeszkodę. Dosłownie jak dzieci w piaskownicy. Osiemnastka unikała poważnej walki. Czyżby Kuririn zabronił jej korzystać z KI? Do tej pory tylko ja jej używałam, a ona dzielnie się broniła. Może chciała mnie w ten sposób odciągnąć od celu? Bez względu na oczekiwania tworu doktora Gero wyczekiwałam momentu, w którym weźmie wszystko na poważnie. Chciałam, by sama podjęła jakieś kroki. Do tej pory zajmowała się jedynie obroną. Jak widać skuteczną.

— Na co czekasz?! — krzyknęłam zniecierpliwiona. — Walczysz na serio czy nie?

— Rozgrzewkę mam zaliczoną — zaśmiała się chytrze. — Twoje życzenie zostanie spełnione!

Bez ostrzeżenia zaatakowała mnie z szalonym impetem. W ostatniej sekundzie zrobiłam unik. Kuląc głowę, między kolanami zmuszona byłam zgiąć się w pół. Nastąpiła kolejna wymiana ciosów. Co jakiś czas było słychać krzyki z trybun oraz donośny głos komentatora z głośników. Słońce było wciąż wysoko na niebie i nic nie wskazywało na to, by pogoda miała się zepsuć. Zachciało mi się pić.

Osiemnastka wykonała zgrabny unik, następnie pochwyciła mnie za rękę i wyrzuciła mocno za siebie. Dokładnie tak samo, jak ja wcześniej ją. Zresztą dwukrotnie. Za pomocą energii zatrzymałam niekontrolowany lot. Żeby zachęcić blondynę do poważnego starcia, musiałam wprawić powietrze w ruch. By tego dokonać, potrzebowałam zebrać w sobie każdą cząsteczkę mocy. Za chwilę z mego ciała trysnęła niczym wulkan złocista aura. Nie zamierzałam czekać na łaskawy werdykt sędziów czy byłam lepszą, a czas gonił. Po prostu musiałam zmusić kobietę do poddania się bądź wyrzucić ją za matę. I tak nie zamierzała że mną się bić, tak jak oczekiwałam.

Z pewnym siebie uśmieszkiem ponownie natarłam na przeciwniczkę. Wymieniałyśmy ciosy z niebywałą precyzją, szaloną pasją. Cios, unik, kontra. Wszędzie panowała cisza. Jedyne co było słychać to naszą walkę. Huki siły uderzenia i rozbiegające się w każdą stronę fale uderzeniowe. W pewnym momencie, gdy usiłowałam dosięgnąć jej twarzy, zniknęła mi sprzed oczu. Nie omieszkałam także przyśpieszyć, ta jednak perfekcyjnie zablokowała mój kolejny atak, który skierowany był w klatkę piersiową.

Odskoczyłam w tył, koncentrując się na kolejnym kroku. Wystrzeliłam trzy pociski naprowadzające, jeden z lewej drugi z prawej, a trzeci prosto. Niebiesko oka zdematerializowała się nieopodal trybun. Szkarłatne kule poszybowały za nią. Czy specjalnie narażała ludzi? Chciała, żebym z góry się poddała i zrezygnowała z planu? Nad wystrzelonymi sferami nie miałam już kontroli. Wszystko było w jej rękach. Kobieta dwa pierwsze odbiła ku niebu, a trzeci trafił ją w kolano. Nie tego oczekiwałam. Ku naszemu zdumieniu jeden z pocisków dosięgnął górną część trybun. Nikogo tam nie było, jednak przerażenia wśród mieszkańców Ziemi nie brakowało. Część publiczności w popłochu opuściła dotychczasowe miejsce spoczynku. Prowadzący program nie pozostawił tego bez komentarza. Wzruszyłam ramionami, udając zaskoczoną tym faktem. Nie zamierzałam się przed nikim tłumaczyć.

Androidka z uszkodzoną nogawką jeansów po dojściu do siebie natarła na mnie z zawrotną prędkością. Nie spodziewałam się tego, zwłaszcza że zaatakowała mnie bez użycia rąk czy nóg, a właśnie swoją niebywale twardą głową. Zresztą jak na nie człowieka przystało. Przywaliła mi prosto w sam środek czoła. Poczułam silny ból. Czy ona usiłowała roztrzaskać mi czaszkę?! Łapiąc się za obolałe miejsce, poczułam na dłoni ciepłą ciecz. Była to lśniąca, czerwona krew. Kobiecie udało się mnie zranić. Nieprawdopodobne.

Doprowadzona tym sposobem do szewskiej pasji wyciągnęłam przed siebie pobrudzoną dłoń, a następnie wskazujący palec. Wycelowałam mim prosto w kobietę. Skumulowałam w nim potężną dawkę krwistoczerwonej KI, by wystrzelić ją w przeciwniczkę. Ona jednak stała, kiedy niedużych rozmiarów pocisk otoczony czarnymi wyładowaniami elektrycznymi pędził w jej stronę niczym torpeda. Wielkimi oczyma spoglądała w świetlistą szkarłatną kulę i czekała… Na co? Czy w ogóle miała świadomość tego, czym ją zaatakowałam?

Wtedy zdałam sobie sprawę, że jeśli trafię ją w głowę, serce bądź inny delikatny narząd C18 w najgorszym wypadku zginie. Niekontrolowanym gniewem posunęłam się za daleko. Zawody miały być tylko zabawą, nie walką na śmierć. Nie chciałam jej zabijać ani przegrywać z tego powodu. Sekundy mijały, a ona tam stała. Zaczęłam się denerwować.

— Osiemnastko! — krzyknęłam, wyrywając się z zamyślenia. — Uciekaj!

Ta trwała w miejscu. Wpatrywała się w trajektorię lotu szalejącej kuli śmierci. Nie mogłam stać bezczynnie i patrzeć, jak niszczę czyjeś życie, zwłaszcza ostatniej osobie, której ufałam. Moja lekkomyślna decyzja nie mogła zrobić jej krzywdy. Jeśli planowała przyjąć atak, była zgubiona. Uniknąć także go nie mogła, gdyż spowodowałoby to śmierć obserwatorów. Zgadywałam, że gdybym ich uśmierciła, także wykopano by mnie z zawodów. Jednak nie byłam gotowa na to starcie. Zbyt wiele emocji we mnie szalało, a ja podejmowałam niewłaściwe, pochopne decyzje. Zresztą nigdy nie umiałam nad tym panować. Świetnie działało to w starciach, w których mogłam zginąć bądź musiałam kogoś zlikwidować. Nie przy zdrowej rywalizacji.

Musiałam działać. Jeśli Osiemnastka planowała zetrzeć się z diabelską techniką Freezera, nie mogłam stać bezczynnie i patrzeć. Ruszyłam z zawrotną prędkością w jej stronę. Krzyczałam, by usunęła się z toru śmiercionośnej KI. Ta ani myślała tego robić.

W jej postawie dostrzegłam pełną determinację. Czy chciała mi udowodnić, że jest kimś więcej niż tylko maszyną? Nie musiała. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, kim była. Jak bardzo ciężko było jej zaakceptować swoje położenie. Sama kiedyś byłam postawiona przed taką błędną klasyfikacją. Miałam być podrzędną Saiyanką, która nie będzie w stanie się bronić. Ona zaś bezwzględną maszyną, bez krzty moralności.

Kiedy w końcu się ocknęła, uskoczyła w bok. Pospiesznie wytworzyłam kolejną sferę, by zniwelować tę śmiercionośną. Niestety nie ominęło to kobiety i oberwała w ramię. To jedyne co mogłam w tej chwili zrobić. Eksplozja była na tyle silna, że wypchnęła androidkę. Uderzyła plecami o mur trybun. Beton spękał, a następnie skruszony opadł na kobietę. Ludzie znajdujący się w polu zniszczenia w panice skakali z murku bądź usiłowali staranować sąsiadów, byleby uciec. Czując, jak całe napięcie ze mnie ulatuje, wylądowałam na arenie. Musiałam przekalkulować sytuację. Nie byłam w stanie odczytać energii życiowej matki Maron, a także zejść z maty. Jedynie pozostało mi czekać. W tej chwili wiedziałam, że miałam więcej szczęścia niż rozumu. Dobrze, że Gohan tego nie widział.

Donośne krzyki drażniły moje uszy. Ludzie panikowali jakby, wydarzyła się jakaś niesamowita tragedia. Do katastrofy to mogło dojść, jednak w porę interweniowałam i jasnowłosa uskoczyła. Wypadła za matę. Wygrałam. Nie tak miała wyglądać ta walka. Nie w ten sposób miałam osiągnąć zwycięstwo. Nie czułam tego. Za bardzo było okraszone czarnym scenariuszem. Kiedy kurz opadł, a strach zmalał, komentator zabrał głos:

— Drodzy państwo! C18 wypadła z maty! — zawołał trzęsącym się głosem. — Oznacza to, że Księżniczka Saiyanów w rundzie finałowej zmierzy się z naszym kochanym Herkulesem! Wielkie brawa dla niej!

Jakby za pomocą czarodziejskiej różdżki starzejący się mężczyzna w okularach sprawił, że lament zebranych tu ludzi zamienił się w wesołe skandowanie, oklaski i wszystko, czego nie powinno się robić na widok patałacha zwanym dalej Mistrzem Świata.

Rozejrzałam się po okolicy. Zbyt ostro zabrałam się do walki, tutaj na Ziemi. Dla nas to tylko sparing, użycie siły i nic więcej. Jednak w sytuacjach, w jakich nas wielokrotnie stawiał los, nie było łatwo trzymać swoje prawdziwe oblicze na wodzy. Przeholowałam i miałam pełną tego świadomość. Na szczęście teraz już wszyscy byli bezpieczni. Przy Satanie wystarczyło mi podnieść najmniejszy palec i już. Wygrana była w kieszeni. Nikt nie musiał już ucierpieć.

Osiemnastka odzyskała przytomność w chwili, gdy tutejsi sanitariusze do niej podeszli. Wytrzeszczyła oczy, po czym pozbierała się z trawy i otrzepała z pyłu i drobnych kamieni. Cały czas ją obserwowałam i gdy wreszcie spojrzała na mnie, skinęła z tym swoim lodowatym spojrzeniem. Wygrałam. Ona to wiedziała. Tak samo, jak to, że żyła dzięki mnie. Miałam nadzieję, że nie będzie mieć mi za złe tego, co zrobiłam. Wygrałam uczciwie. Byłam lepsza. Chyba miałam szczęście. Nikogo nie zabiłam.

W ten oto sposób zostało nas dwoje. Ten sfałszowany bohater oraz prawdziwy pogromca Komórczaka. Siwiejący komentator podszedł do mnie, delikatnie stawiając kroki. Spojrzałam na niego pytająco. Czego chciał? Zrugać za zniszczenia? To było bardzo prawdopodobne. Wtedy przypomniało mi się, że przed losowaniem prosił Gokū, by nie zrównać tego miejsca z ziemią. Troszkę mi nie wyszło.

— Panienka gotowa, czy potrzebujesz dłuższej przerwy? — zapytał cicho, jakby wiedział, że pytanie może być nie na miejscu.

Oczywiście, że nie powinien był go zadawać, bo byłam w idealnej formie. Rozgrzewkę odbyłam z dzieciakami, później sparing z Osiemnastką. To był przedsmak moich mocy.

— Jaki odpoczynek? — W moim głosie rozbrzmiała ironia. — Jestem gotowa. Jak chyba jeszcze nigdy. Dawajcie mi tu tego błazna.

Mężczyzna wytrzeszczył oczy na te słowa, jednak w chwilę po tym przełożył swój mikrofon do drugiej dłoni niczym oręż i przemówił:

— Szanowna widownio! Teraz odbędzie się finałowa walka! — Jego fascynacja sięgała zenitu. — Przed wami nasz wspaniały mistrz świata, Herkules oraz jego przeciwniczka — Księżniczka Saiyanów! Zachęcie ich gromkimi brawami! Niech wygra lepszy!

Ludzie oszaleli, a sam wspomniany wielki człowiek stał na macie w kącie, wciąż przeżywał chwilę upadku androida doktora Gero. To nie był dla mnie żaden przeciwnik. Zapałka mogła się z nim równać. Byłam zupełnie inną istotą niż on i właśnie w tej chwili dostrzegłam tę ogromną przepaść między tym a moim światem. Gdybym chciała, zniszczyłabym tę planetę, a później podziwiała gigantyczne fajerwerki, jak Freezer sprzed trzynastu laty. On był maleńką pchłą. Chociaż dla tych wszystkich ludzi był kimś niesamowitym.

— Mistrzu? Herkulesie? — nawoływał spiker.

Ten stał i gapił się wciąż w jeden punkt z wielkimi oczyma. Gdy siwiejący blondyn nie otrzymał odpowiedzi, podszedł do zdezorientowanego mężczyzny i ponownie zapytał go, czy jest gotowy do walki. Ten spojrzał na niego, zamrugał parę razy, a następnie się roześmiał, jakby opowiedziano mu najznakomitszy kawał wszech czasów. Teraz to ja miałam na twarzy głupią minę. Nie wiedziałam, skąd Ziemia bierze takich durnych ludzi. Na samą myśl opadał ogon.

— Cóż to za pytanie? — obruszył się niebieskooki. — Jestem mistrzem świata i żadna miernota nie jest w stanie mnie pokonać!

Po tych słowach wystrzelił obie ręce w niebo, pokazując znak zwycięstwa. Westchnęłam z niedowierzania. Cyrk, istna farsa. A nazywanie mnie miernotą było dla niego ogromnym błędem. O tym miał niebawem się przekonać.

— Nie bądź tego taki pewien. — burknęłam cicho, chcąc zakończyć jego kiepski popis.

— Co proszę? — Był wyraźnie poirytowany. — Do mnie mówisz, dziewczynko?

— Do ciebie... — warknęłam, zaciskając pięści. Miałam ochotę go rozszarpać. — Stawaj do walki, jak na wojownika przystało. Skończ wreszcie z tymi szopkami! Dawaj!

Ustawiłam się w pozycji bojowej, srogo spoglądając na mężczyznę z burzą kręconych włosów. Drażnił mnie okrutnie, a ja chciałam mieć już za sobą to całe widowisko. Przecież poniżyć takiego frajera było pestką. Jedyną przykrą rzeczą był fakt, iż nie było w pobliżu jego córki, która była pierwsza na mojej liście nienawiści. Żałowałam, że nie może tego oglądać, że nie może stać na jego miejscu.

— Nikt nie będzie obrażał mistrza świata! — krzyknął w niebo, wystrzeliwując palcem w moją twarz. — Jeszcze będziesz błagać o litość!

— Kto kogo… — cicho prychnęłam. — Oszczędź mi tej dramy i broń się.

Ruszyłam na niego niczym smuga światła. W przeciągu pół sekundy znalazłam się centralnie przed ojcem Videl. Był znacznie wyższy. Nawet od starszego syna Gokū. Na mych ustach zagościł jadowity uśmieszek. Przytknęłam palec w jego serce, posyłając delikatną wiązkę energii, która miała jedynie go sparaliżować. Jego wyłupiaste oczy mówiły same za siebie – przerażony. Nie mógł nic zrobić. Zdany na moją łaskę. Dokładnie jak ja w przeszłości ze swymi oprawcami. To było ciekawe odczucie.

— A teraz ładnie przeprosisz — szepnęłam mu do ucha — a ja zastanowię się, czy darować ci życie. Później zajmę się twoją córeczką. Cieszysz się?

Nie miałam zamiaru go zabijać, a jedynie nastraszyć. Ziemianin wpadł w panikę, zaczął się trząść. O to właśnie chodziło. Chciałam, by czuł przepaść między nami. Kiedy na powrót mógł władać swoim ciałem, wymierzył w moją twarz pięścią. Możliwe, że użył całej swojej siły. Jedyne co poczułam to delikatne uderzenie, a przez całą jego rękę, do samego tułowia przeleciał dreszcz zmieszany z okrutnym bólem. Widziałam to w jego oczach. Zdradzała go twarz. To miała być potęga najsilniejszego człowieka na świecie? Żałosne. Złapał się za udręczoną rękę, pocierpiał w ciszy kilka sekund, by następnie spróbować mnie ponownie powalić. Nie mógł przecież zawieść swoich ludzi!

Znudzona jego nic nieznaczącymi dla mnie kopniakami i wymachami napakowanych rąk zasłoniłam swoją twarz przedramieniem. Oczu z kamienia nie miałam. Usłyszałam najwspanialszy dźwięk dla uszu wojownika – pęknięcie kości. Mężczyzna zawył z bólu, chwytając zdrową dłonią uszkodzoną kończynę. Ponuro zarechotałam spoglądając prosto w jego błękitne oczy. Dostrzegałam w nich jeszcze większe przerażenie i... błaganie. Wreszcie zrozumiał, że nie żartowałam. Nigdy nie miał szansy.


— Nie mogę przegrać, rozumiesz! — załkał do mnie we łzach. — Jestem ich mistrzem, a ty jesteś najzwyklejszym potworem! Jak to możliwe, że jesteś z kamienia! Boli!

Uśmiechnęłam się do niego i zrobiłam kilka kroków w przód. Drgnął w popłochu, kuląc się w sobie i malejąc w moich oczach z każdą sekundą. Zgrywał twardziela, a tak naprawdę się bał. Panicznie się bał. Byłam dla niego kreaturą. Pojękiwał jak dzieciak.

— Nie jesteś mistrzem świata tylko oszustem, krętaczem. Nie ty zabiłeś Komórczaka, tylko ja. — Spojrzałam na niego wymownie. — I nie podoba mi się fakt, że zbierasz moje laury. Nie ty zabiłeś Bojacka i nie ty będziesz najsilniejszym pod słońcem. Ludzie dowiedzą się, kim naprawdę jesteś.

Zrobiłam kolejne dwa kroki w przód, a Herkules upadł na lewe kolano. Trząsł się jak osika. Jego strach był sycący jak promienie słońca, które ogrzewały moją twarz. Tak długo wyczekiwałam tego momentu, że napawałam się każdą jego sekundą. To był ten jeden, jedyny raz, kiedy mogłam to zrobić przed całym światem. Wystarczyła chwila, by bańka pełna kłamstw prysnęła.

— Nie mogę ci na to pozwolić — szepnął, spoglądając w swoje białe sznurówki od butów. — Proponuję ci układ. Musisz na niego przystać. Ludzie nie mogą się dowiedzieć prawdy.

Próbował mnie przekupić? On mnie? W ten sposób doszedł do tej swojej władzy? Kupował wszystkich? Tym bardziej nie mogłam sobie odpuścić całego przedstawienia. Musiałam to zakończyć.

— Nic niewarty śmieciu, nie masz niczego, czego mogłabym od ciebie chcieć.

— Błagam cię, zapłacę ci! — jęczał, gorączkując się i zaciskając obolałą kończynę. — Ludzie nie są gotowi na kogoś takiego jak ty i twoi znajomi! Potrzebuję tego tytułu! Bez niego stanę się nikim.

— Nikim? — Nie ukrywałam zdziwienia — przecież jesteś nikim!

— Nie dla nich. — Spojrzał w kierunku trybun z zamarłymi kibicami. — Spójrz! Boją się. Jeśli przegram, zapanuje chaos.

Również to uczyniłam. Trwała bezwzględna cisza. Możliwe, że większość z nich przestała nawet oddychać bojąc się, że zgubią choćby sekundę.

— Oni mnie kochają. Dzięki mnie nie boją się żyć i nie przejmują się złem, które kiedyś przybyło na Ziemie. Zrozum mnie… Jeśli przegram, znienawidzą cię — mówił trzęsącym się głosem. — Popatrz, co zrobiłaś, gdy toczyłaś ostatnie walki. Zniszczyłaś to miejsce. Naraziłaś niewinnych ludzi. Jesteś zbyt potężna.

Prychnęłam, odsuwając się od niego. Znienawidzą mnie ludzie. Czy on w ogóle rozumiał, co mówi? Należał mu się tytuł tylko dlatego, że wszyscy tu zebrani żyli w kłamstwie? Szczerze, w nosie miałam cały jego tytuł! Chciałam go tylko poniżyć, upokorzyć. Nic, poza tym. Poruszyłam zamaszyście ogonem, rozeźlona całą tą sytuacją. Przecież nie mogłam odpuścić! Z frustracją zaczęłam krążyć po arenie. Złapałam się za głowę i zaczęłam warczeć pod nosem. To nie tak miało być! Ten przeklęty facet mieszał mi w głowie! Musiałam to ukrócić!

Jeszcze raz popatrzyłam na Ziemian i odkryłam najczarniejszą prawdę. On wcale nie kłamał. Po raz pierwszy w życiu nie opowiadał bajek. Mimo że dałam ludziom masę rozrywki na tym turnieju, to także ich nastraszyłam. Pokazałam, że jestem bestią, która jak zechce, może zniszczyć wszystko i wszystkich. Nie byłam potworem, a oni mnie tak odbierali. Dochodząc do tych wniosków opadły mi bezwładnie ręce. O tym mówił Gohan, gdy przygotowywał mnie na życie wśród ludzi? Zamknęłam oczy, po czym ciężko westchnęłam.

Niby wygrałam, a jednak przegrałam. Porażka, której nie przewidziałam. Chociaż stałam, to odniosłam wrażenie, że upadłam na kolana.

— Cała wygrana ma trafić do rąk pewnej rodziny. — Zaczęłam cicho. Po kolejnym wdechu uspokoiłam myśli. — Jeśli chcesz zachować wszystkie swoje pozory, musisz zapłacić przynajmniej pięciokrotność nagrody pod wskazany przeze mnie adres.

— C-co proszę? — wydukał, mając wrażenie, że się przesłyszał.

— To, co słyszałeś. Spłacisz ten misterny teatrzyk — warknęłam, odwracając się ku niemu. — Ja nie potrzebuję pieniędzy, ale znam kogoś, komu się przydadzą.

Podeszłam ponownie do Herculesa. Moja zacięta mina na twarzy miała go uświadomić, że nie kłamię. Mój układ jest jeden jedyny do zaakceptowania. Mężczyzna prawie niedostrzegalnie pokiwał głową. Od przerażenia i bólu był spocony. Odwracając się na pięcie, ruszyłam w stronę schodów umożliwiających zejście z maty. Chociaż wygraną miałam w kieszeni i mogły ziścić się wszystkie moje dotychczasowe marzenia o zniszczeniu Marka Satana, to miał rację. Świat nie był gotowy na przeklętą kosmitkę. Zwłaszcza taką, której się bali, która siała zniszczenie. Nie chciałam być Freezerem. Nie mogłam nim być, nawet jeśli miałam ochotę teraz zaorać to miejsce. I ktoś taki jak on musiał mnie w tym uświadomić.

— Nie będę tracić na ciebie czasu. Jesteś zwykłym śmieciem w moich oczach, a ja nie brudzę sobie rąk. — prychnęłam z pogardą na odchodne. — Pamiętaj o naszej umowie. Znajdę cię i twoją córkę, jeśli mnie oszukasz. Żegnam.

Rzuciłam ostatnie spojrzenie przerażonemu mężczyźnie, a ten ze łzami podniósł się i mnie zaatakował. Na co liczył? Na marne przedstawienie, że zrzuca mnie ze schodów? Uchyliłam się zgrabnie, a ten przeleciał nad moją głową i wylądował na skraju maty, z trudem utrzymywał równowagę. Ledwo trzymał się posadzki i kiedy miał spaść i przegrać te cholerne zawody złapałam go za ciemnobrązowy materiał koszulki z dużym dekoltem. Cholera wie, dlaczego nie wykorzystałam tego momentu. Nikt chyba nie był ślepy? Potknął się i spadł. Nie tknęłam go. Jego strach był tak silny, że zaczynałam obawiać się, iż jest zaraźliwy. Wystarczyło go puścić i zakończyć wszystko.

— Pchły zawsze będą pchłami — burknęłam. — Nie zawiedź mnie, bo taki potwór jak ja drugiej szansy ci nie da.

Ojciec Videl zacisnął powieki. Trząsł się jak liść na wietrze. Wszystko było w moich rękach. Sapnęłam, sama nie wierzyłam, że to robię. Szarpnęłam nim ku środkowi areny. Oddałam mu tytuł. Wiedziałam, że tylko w ten sposób rodzina Gohana otrzyma niezbędne im do życia pieniądze. Będzie to zdecydowanie większa suma niż zwycięstwo. Nie musieli wiedzieć, że są ode mnie. A Ziemianie z czasem o mnie zapomną. Ja także ich nie potrzebowałam.

Zeszłam z ringu, mając głęboko wszystkie gwizdy, wrzaski i komentarze zbulwersowanych gapiów. Ruszyłam do wyjścia powolnym krokiem, wyciągając prawą dłoń w niebo z zaciśniętą pięścią. Jak zwyciężczyni. Chociaż nie wyglądało, to wygrałam. W tej chwili poprawiłam komfort życia najbliższej memu sercu osobie. Nie wiedział o tym, ale wkrótce ich matka miała przestać liczyć każdego zeni. Nie byłam potworem.

Opuszczając ostatni stopień areny, poczułam, jak spada ze mnie cały ciężar. Czy była to najlepsza decyzja? Może nawet jedyna? Chciałam w to wierzyć, ale nie umiałam. W innych okolicznościach zdobędę ten cholerny tytuł i nauczę się lepiej kontrolować swój gniew. Komentator coś zaciekle wykrzykiwał, ludzie skandowali, buczeli i gwizdali. Nie miałam zamiaru słuchać tego harmideru. Dochodząc do wejścia, gdzie znajdowała się poczekalnia, dostrzegłam dziewczynę. To była Videl. Co tu robiła? Nie leciała przypadkiem z resztą szukać przepakowanych dryblasów? Patrzyła na mnie wielkimi oczyma. Była w szoku. Cholera jasna! Wszystko widziała?

Rozległ się donośny okrzyk dochodzący zza moich pleców. Dziewczyna wyjrzała zza mnie w tamtym kierunku, a jej twarz przybrała zniesmaczony wyraz. Jej ojciec szalał na macie ze szczęścia, całkowicie zapominając o swojej uszkodzonej ręce. Sława przesłaniała mu cały świat. Po raz kolejny był mistrzem swoich ludzi, swojej Ziemi. Miałam nadzieję, że wiedzieli, co się stało. Chyba nie wszyscy byli idiotami zapatrzonymi w pseudo super bohatera?

— Oszczędziłaś go — wyszeptała, przykładając zaciśnięte dłonie w okolice serca — Dziękuję. To wiele dla niego znaczy.

— Jak na niego patrzę, to żałuję, że nie ukróciłam go o głowę — prychnęłam z odrazą. — Skończony idiota. Niech pamięta, że to ja jestem mistrzem tego świata. Nie on.

Nie czekając ani chwili ruszyłam przed siebie. Miałam dość tego miejsca. Miałam dosyć tych ludzi, Herculesa, Videl. Wszystkiego. Ciasno owinęłam ogon wokół pasa. W poczekalni czekała na mnie C18. Poważna jak zawsze. Podpierała ścianę z założonymi rękoma. Jej twarz aż krzyczała. Wiedziałam, że jeśli nie powiem jej, co zaszło, to nie da mi spokoju.

— Co to było? Od kiedy oddajesz walki? Przecież miałaś go na tacy.

— Oni nie są gotowi — mruknęłam, odrzucając rękę w bok, jakbym odganiała natręta. Jednocześnie sama nie wierzyłam, że to mówię. — Dla pieniędzy to zrobiłam. Dasz wiarę?

— Dla pieniędzy? Ty? Mów!

Gdyby chciała, rzuciłaby mi się do gardła, byleby wyciągnąć informację. Nie miałam zamiaru kryć się z tą informacją.

— Herkules chciał się dogadać, by wygrać. Ma mi zapłacić za milczenie. Nie może odrzucić tego układu.

Jej twarz chwilę trwała w oszołomieniu. Wyczekiwałam kolejnej reakcji, a ona milczała. Wreszcie wyszczerzyła się, kładąc dłonie na biodrach. Domyśliłam się, że już wiedziała, o co chodziło. Rozmawiałyśmy o tym wcześniej. Różnicą była jedynie suma pieniędzy.

— Też bym tak zrobiła. Wiesz? To dobry układ. Jestem z ciebie dumna, dziewczyno. Naprawdę.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Miałam taką nadzieję. Tylko świadomość, że mogę zniszczyć wszystko, powstrzymała moje diaboliczne zapędy. Nawet, teraz kiedy nosiłam w sercu żal, miałam cichą nadzieję, że gdzieś tam wciąż mam szansę odzyskać stare życie. Naprawdę mi zależało. I było to dziwne uczucie.

— Wiesz, że byłaś świetna? — Zmieniła temat, kładąc rękę na moich barkach. — Koniecznie musimy to powtórzyć, ale w ustronnym miejscu.



Oryginalna grafika od Padzi znajduje się TU ❤️