15 stycznia 2024

*103. Buu wcale nie jest głupi


Chłopcy bardzo dotkliwie odebrali zaczepne krzyki Buu. Widać było, że targają nimi urażone emocje, zupełnie jakby dostali po twarzy. Co prawda potwór ciskał przeróżnymi obelgami w ich kierunku, ale na pewno winni mieć świadomość, iż do tchórzy nie należeli. Który smarkacz podjąłby się walki z tak potężnym potworem? W dodatku takim, który uśmiercił ich rodziny. Część pojedynku zdążyłam obejrzeć i wiedziałam, że nie brali niczego na poważnie. Wszystko było zabawą, nawet w tak trudnym położeniu, jak to. Jeszcze nigdy ta planeta nie była tak opustoszała, jak dziś. Nie byłam pewna czy powinniśmy byli pozwolić dzieciakom walczyć. Już pomijając fakt, iż swoją szansę zmarnowali. Jedyną osobą, która winna była rozprawić się z demonem, był Gohan. Każdy głupi to wiedział!

— Obawiam się, że to jakaś pułapka — Skrzywił się Piccolo. — On coś kombinuje. Nie podoba mi się ta cała sytuacja.

— Nie martw się, chętnie dokończymy walkę, nie jesteśmy tchórzami — rzekł pewnie Trunks.

— Nie jesteśmy słabeuszami — poparł go Son Goten.

Dzieciaki były niemal pewne swojej wygranej w kolejnej szansie od losu, nawet skakały ze szczęścia, że trafiła im się ponowna okazja. Czy aby na pewno Buu postanowił dać tym chłystkom czas do ponownego scalenia? Brzmiało to nadwyraz dziwnie. Piccolo miał całkowitą rację. Dlaczego nie chciał dokończyć walki z Gohanem? Bał się go? Jednakże, jeśli wygrałby z Gotenksem, to i tak ostatecznie musiałby zmierzyć się z Saiyaninem. To było bez sensu. Nic nie wskazywało na to, by pogoda miała ulec zmianie, a ja mimo to widziałam dookoła czarne chmury.

— Nie ma mowy — Gohan zabrał głos. — Nie będą walczyć. To ze mną masz się zmierzyć.

— Oczywiście, że nie będą — poparłam przyjaciela, równając się z resztą wojowników.  — Spiorę im tyłki, jeśli spróbują.

Majin jednak nic sobie nie robił z naszych słów. Kilkukrotnie zaczepił chłopców, wmawiając im, że się go boją. Oni jak rzepy pochwycili haczyk. Po co była ta cała szopka? Słońce zaczęło schodzić z najwyższego punktu na niebie, a leniwie przesuwające się obłoki nie zwiastowały ani jednej kropli deszczu, z resztą od kilku tygodni. Sucha ziemia niemal wołała o wodę.

— Co ty kombinujesz, Majin Buu?  — Gohan nie dawał za wygraną.

— Buu ma niedokończoną walkę z tymi tam, potem zmierzy się z tobą kolego, a na koniec z tą krzykaczką.

Jak on śmiał! W momencie moja skóra przywdziała purpurę. Ten typ mnie obrażał!

— Ja ci dam krzykaczkę!  — tupnęłam nogą, a obojczyk się odezwał.

Ignorując ból ruszyłam w jego stronę, a moje ciśnienie skoczyło w górę. Nie miałam zamiaru pozwalać na takie traktowanie. Czarnooki zrobił zmieszaną minę, zupełnie jakby spodziewał się, że będę grzecznie pozwalała na tego typu zniewagi. Wyciągnął do mnie ręce, chcąc zatrzymać moje rozjuszone ego.

— Nie daj się tak podpuszczać  — rzekł cicho.  — On ewidentnie usiłuje nas ponownie skłócić. Raz już mu się udało.

Mruknęłam pod nosem. Nie miałam zamiaru rozwodzić się nad tym, że poprzednim razem to on wprawił mnie w złość, nie Buu. Nie mogliśmy do tego wracać. A jednak Gohan miał rację. Zbyt łatwo wpadaliśmy w gniew, zwłaszcza ja, a tamten wciąż się obleśnie uśmiechał. Czekał na naszą reakcję albo jej brak. Zdecydowanie coś kombinował. Tylko co? Co ty szykowałeś podstępny Buu?

— To jak, dzieciaki? Strach was obleciał co?  — stwór nie dawał za wygraną.

Oni tak samo, jak ja nie mieli zamiaru dawać się tak traktować. Mieli świadomość, iż są silni, ale nie potrafili darować przeciwnikowi zniewagi. Trunks i ja byliśmy do siebie podobni, a Goten po prostu robił to samo co jego najlepszy kumpel. Podlotki jednak nie chciały słuchać. Nie tylko unosili się honorem, ale i nazwali Buu głupcem, który nie jest w stanie wymyślić misternego planu. Zaraz wystrzelili w powietrze, by stanąć na skale znajdującej się przede mną i Gohanem. Cóż... Misternym planem było zwabić ich do kolejnej potyczki. Tym razem nie wierzyłam w możliwość ich zwycięstwa. Nie potrafili nawet podejść do sprawy poważnie. Byli tylko smarkaczami, którzy ledwo poznali smak utraty kogoś bliskiego.

— Nic z tego! — nastolatek usiłował sprowadzić maluchy na ziemię. — Odsuńcie się i obserwujcie. Teraz walczą bardziej doświadczeni.

— Nie macie prawa z nim walczyć!  — poparłam przedmówcę.

Mój bratanek założył ręce na piersi, a następnie wyswobodził jedną z nich, by pomachać palcem wskazującym. Smarkacze nie miały zamiaru słuchać starszych i bardziej doświadczonych od siebie.

— On nas obraził! — tłumaczył się Trunks.

— Ty nas braciszku nie widziałeś jeszcze podczas fuzji, jesteśmy niesamowici! — dodał Goten.

Niesamowici... Też coś. Byli niesamowicie, ale głupi! Oni jednak zlali nas i bez zbędnych słów odtańczyli swój poplątaniec zwycięstwa przeistaczający ich w jedną, jakże waleczną istotę. Trzeba było także nadmienić, iż nazbyt pewną siebie. Miałam ochotę ich sprać, a nawet pozwolić na to temu przeklętemu stworowi. Smarkaczom należała się nauczka. Nie rozumieli, że w tym momencie toczyliśmy walkę o życie, którego mogliśmy już nigdy nie odzyskać. Nawet Goten, który od urodzenia żył bez ojca nie nauczył się, że stracić można wszystko. Westchnęłam ciężko.

— Nie podoba mi się to, Gohan — mruknęłam.

— Może jesteśmy zbyt przewrażliwieni? — W jego głosie dało się słyszeć wiarę w chłopców. — My w ich wieku byliśmy podobni. W razie co jesteśmy, by im pomóc.

Chciałabym być bardziej optymistyczna. Z tym od zawsze miałam problem. Pozostało mi jedynie trzymać rękę na pulsie. Albo na temblaku... Gohan po raz pierwszy miał zobaczyć fuzję w pełnej krasie. Poznając siłę dzieciaków, miałam nadzieję, że pójdzie po rozum do głowy i przyzna, że są o wiele słabsi od niego. Gotenks od razu przeszedł do rzeczy i po połączeniu się wszedł na trzecią transformację. Stali z niebywałą pewnością siebie. Piccolo także nie zmienił zdania, on już dostatecznie dużo przeszedł ze smarkaczami i wiedział, że nic z nich nie będzie.

— Oto Gotenks wspaniały! Bóg śmierci, zniszczenia i sprawiedliwości!

I zaczęło się. Ledwo stali się jednością, a już przechwałki wypływały z ich ust jak rzeka. To na pewno była katastrofa. Ciężko westchnęłam, cofając się kilka kroków. Spojrzałam na Gohana, kręcąc negatywnie głową. Dla mnie już przegrali. Niczego się nie nauczyli. Pozostało jedynie czekać jak dostaną sromotne wciry.

Buu stał na wzniesieniu, obserwując otoczenie. Jego twarz nie zmieniła się od przybycia. Szczerzył się jak jakiś szaleniec. W oddali zaczął ujadać pies. Chłopcy z zadowoleniem na twarzy rozciągali się, a mnie zastanawiała postawa demona. Frapowałam się, czy byłam w stanie rozszyfrować tę zagadkę. Zwierzę ewidentnie mnie rozpraszało. Skoro tak bardzo chciał walczyć z młokosami, dlaczego nie atakował tylko stał jak ten idiota i się demonicznie podśmiewywał?

— Gohan coś mi tu śmierdzi... — jęknęłam, czując dreszcz, zwiastujący coś niedobrego. — Musimy działać. Jest... dziwnie...

Czarnooki spojrzał na mnie z politowaniem. Ja naprawdę czułam, że coś zaraz złego się wydarzy. Do tego ten pies i goniący za nim Hercules. Za chwilę dostrzegłam, jak ziemianin zastyga w bezruchu. Jego twarz oblana była przerażeniem. Powoli obrócił się, a ja wtedy zauważyłam coś różowego wyskakującego zza pleców wojowniczego Namekanina.

— Piccolo! Uważaj! — wrzasnęłam, a nogi mi się ugięły.

Jak mogłam zapomnieć o ostrzeżeniu Kenzurana! Idiotka! W tym samym momencie za sobą usłyszałam podwójny krzyk dzieciaków. Z przerażeniem odwróciłam się i zobaczyłam to samo. Wielką gumę pochłaniającą Gotenksa. Zakręciło mi się w głowie. Czy od bólu? Nie byłam pewna. Upadłam na kolana, nie odrywając wzroku od walczącego chłopca z demoniczną mazią. To była moja wina! Wiedziałam, że to zły pomysł, a jednak nie udało mi się odwieść od tego ani chłopców, ani Gohana.

— Ty draniu! Coś ty zrobił?! — usłyszałam wściekłość syna Gokū.

Zacisnęłam powieki, powstrzymując się od łez. Kolejna porażka tego dnia. Z tego przerażenia zabrakło mi tchu i tylko silne dłonie Gohana na powrót przywróciły mnie do świata żywych. Połowicznie mnie objął w kuckach, sprawdzając, jak się mam. Teraz mogłam jedynie splunąć sobie w twarz, na przyzwolenie tych wydarzeń. Mimo tak dramatycznego scenariusza zastanawiałam się, co było na rzeczy. Dlaczego postanowił zjeść ich, a nie nas skoro byliśmy o wiele silniejsi? To nie miało przecież najmniejszego sensu!

— Ta potworna kreatura nas przechytrzyła — warknął z boleścią nastolatek. — Przepraszam. Miałaś rację.

Mężczyzna pomógł mi wstać, a to z kolei dało mi czas na zastanowienie się, co dalej? Buu wciąż ich ostatecznie nie zaabsorbował! Nie czekając ani chwili rzuciłam się na powłokę, która zniewoliła bratanka. Musiałam coś zrobić. Potrzebowałam jakiegoś wyjścia z tej sytuacji! Demon zaśmiał się złowieszczo, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że i tak byłam na przegranej pozycji. Nie miałam zamiaru ustępować! Nie teraz! Zaraz Majin uniósł swą dłoń, a następnie kiwnął palcem, jakby chciał kogoś zawołać. To nie był ktoś, tylko jego gumiaste ciało. Jak na komendę ruszyło w drogę do swego pana. Moja próba wyswobodzenia okazała się fiaskiem. Tylko co ja mogłam z jedną ręką?

Ciało stwora, gdy tylko zostało oblepione mazią ze skradzionymi ciałami, zaczęło się transformować. Chciałam coś uczynić, ale tym razem przerażenie wzięło w górę. W głowie zadudniły mi słowa przybysza z innego wymiaru o morderczych możliwościach tego padalca. Cokolwiek teraz się działo sprawiło, że nie tylko ja, ale i najsilniejszy wojownik tej planety zastygł w bezruchu. Byliśmy zgubieni? Następny miał być on, a potem ja? To był nasz koniec.

Gdzie się podziewałeś Kenzuranie? Teraz żałowałam, że tak go załatwiłam. Dzisiejszego dnia zrobiłam tyle głupich rzeczy, że obawiałam się, czy dożyję dnia następnego. Nad nami wisiały iście czarne chmury, a przecież na niebie lśniło piękne słońce, a pogoda zachęcała do zamoczenia się w chłodnym potoku.

Gdy przyswojenie zagarniętych podstępem istot dobiegło końca, przed nami stanął nie do końca wyższy, ale zdecydowanie silniejszy stwór. Jego nozdrza przekształciły się w zadarty nos, dziwny odwłok na głowie znacznie się wydłużył, a ramiona przyozdobiły się kubrakiem, żywcem ściągniętym z Gotenksa.

— Co powiesz na to, Gohan? — odezwał się Buu, obserwując swoje nowe ciało. — Moja strategia powiodła się.

Jego głos się zmienił. Sposób mówienia także. Zdecydowanie nie był już tym półgłówkiem. Przygłupem, który nas porządnie przechytrzył. Najprawdopodobniej chcąc nas nastraszyć, zburzył za pomocą swego magicznego czułka głaz pod sobą.

— Ty podły draniu! Jak mogłeś ich wchłonąć? — Gohan cały trząsł się w złości.

Doskonale rozumiałam, jak się czuł. Takie zlekceważenie było potwornie bolesne. Nie tylko ja miałam powody do obwiniania. Głupie dzieciaki we mgle, a mieliśmy się za mądrzejszych.

— To była twoja wina — Majin wygarnął chłopakowi. — Okazałeś się silniejszy ode mnie, a to ja powinienem był być najpotężniejszą istotą na świecie. Musiałem więc coś z tym zrobić.

Postanowił nam wyjawić, dlaczego uknuł taki plan. W chwili, gdy tylko wyczuł moc Gohana gdzieś tam daleko, wiedział, że nie jest najsilniejszy. Nikt poza nim nie wiedział, iż chłopak uzyskał mistyczną KI. Później Gotenks uświadomił go, iż jego fuzja nie trwa wiecznie i będą potrzebować czasu, by ponownie się z nim zmierzyć. Wtedy właśnie wpadł na ten iście szatański plan. Zagrabienie mocy dzieci miało dać  mu przewagę nad tajemniczym i silniejszym Son Gohanem. Już wtedy chciał go pokonać. O dziwo nie był takim głupcem, za jakiego go braliśmy. Ja byłam tylko czasoumilaczem. Liczył, że tajemniczy gość w końcu do nas zawita, a jakoś musiał stwarzać pozory. Wykorzystał nasze nadszarpnięte emocje, uknuł plan doskonały i uciekł, by następnie powrócić i nas przechytrzyć.

— Może i nauczyłeś się wysławiać, ale inteligencją wciąż nie grzeszysz — prychnął Gohan, uspokajając się nieco. — Gdybyś był mądrzejszy, to wchłonąłbyś mnie, a nie ich.

— Nic nie rozumiesz. Po co mi taka siła, jeśli nie mógłbym się mierzyć z kimś silnym? — spytał retorycznie Buu. — Bez godnego przeciwnika zanudziłbym się, a ja uwielbiam walczyć.

To było zdumiewające. On naprawdę walczył z nami dla zabawy? Po prostu czuł się niepokonany i gdy tylko pojawiła się opcja silniejszego przeciwnika, musiał się wzmocnić i po raz kolejny udowodnić nam, że jest niezwyciężony. Miałam nadzieję, że jednak nie da sobie rady z Gohanem. Z trzema zjedzonymi ciałami nie miałam szans konkurować, a Buu obiecał, że mną zajmie się na końcu. Zapewne tylko po to, by podeptać moje ego. Faktycznie miał mnie za nic niewartą krzykaczkę, której trzeba pokazać miejsce w kącie. Ze złości zacisnęłam pięść.

— Śmiesz twierdzić, że jestem słaba? — prychnęłam z ironicznym oburzeniem. — Nie znasz moich możliwości.

Nie uważałam się za silniejszą od przyjaciela, ale nie zamierzałam udawać, że nie dotknęło mnie takie poniżenie. Tak w ogóle to miałam zamiar zrobić wszystko, by ten potwór czasem nie pożarł jedynej osoby, która mogła mnie nie tylko pokonać, ale i zabić. Gotenks ostatecznie nie był w stanie zrobić mi krzywdy, Piccolo także, ale Gohan...

— Po prostu cię nie lubię.

— I vice versa! — odwarknęłam, opluwając się przy tym.

Jak ten typ mnie wkurzał! Nie mogłam na niego patrzeć! Zdecydowanie wolałam, gdy jego zasób słów był minimalny. Sama bym go chętnie sprała, ale wolałam już zostawić to półsaiyaninowi. Niech wreszcie pokaże, na co go naprawdę stać.

— Zamknij tę jego jadaczkę — sapnęłam, tym samym ustępując pola do walki. — Jest twój, Son Gohanie. Nie każ mi po tobie sprzątać.

Panowie jeszcze chwilę się przekomarzali, kto kogo zabije, po czym wznieśli się powoli ku górze, wymieniając zaciekle spojrzenia. Zanim jednak zniknęli na dobre w wirze walki, dostrzegłam ostatnie spojrzenie naszego przeciwnika, który nie wyglądał ani trochę na przestraszonego. Był dziwnie pewny siebie. Zaczęło się. Ich ruchy były tak szybkie, a uderzenia tak potężne, że brzmiało to jakby na niebieskim niebie, zupełnie znikąd pojawiła się burza. Jak obiecali, nie próbowali się cackać ze sobą.

Nastało późne popołudnie, a słońce wciąż prażyło niemiłosiernie. Gdzie okiem nie sięgnąć marne były okoliczności na ukrycie się przed jego promieniami. Tylko tutaj była szansa, ta malutka oaza bez wody składająca się z trzech drzew i dużego kamienia, na którym wcześniej siedział syn Gokū. Usiadłam więc wygodnie na ziemistym głazie, oczekując zapierającej dech wymianie ciosów między dobrem a złem.

Otaczało nas załamujący widok. W tym miejscu mogło stać miasto, wieś, a może nawet las. Cokolwiek tu było przepadło, a nas jedynie otaczało pobojowisko. Przeciwnicy nie zwracali uwagi na to, gdzie celują i jakie są tego skutki. Czy wydrążą krater sięgający do jądra planety, czy przerobią jej eliptyczny kształt na półmisek? Oglądałam całe zajście w pełnym skupieniu. Nie mogłam zgubić choćby milisekundy, jeśli byli w zasięgu mego wzroku. Walkę na niebie podziwiało się bez problemu. Gorzej było, gdy znikali za horyzontem lub w zapadliskach.

Gohan kilkukrotnie oberwał, co przyprawiało mnie o ścisk w żołądku. Bronił się zaciekle, a mimo to Buu momentami potrafił zrobić go na szaro. Zapewne wieloletnie doświadczenie Szatana pomagało mu w tym. Liczyłam na to, że chłopak jako jego uczeń nie da się ostatecznie podejść.

— Gdzie oni zniknęli? I co to za hałasy? — Hercules zdawał się nie ogarniać przedstawienia. — Dlaczego raz są, a raz ich nie ma? Co to za czary?

Spojrzałam na przerażonego mężczyznę, po czym prychnęłam, kręcąc głową. Prymitywna istota nawet nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji. Co takiego fascynowało Gohana w tych zwykłych ludziach? Dlaczego w ich świecie była tak ogromna przepaść? U mnie, nawet w obliczu kast nikt nie żył w niewiedzy o sile innych. Każdy mógł latać i się w jakiś sposób bronić przed wrogiem. A ludzie? Ludzie w obliczu naszej siły, nawet tej sprzed kilku lat byli małymi robaczkami.

— Ty nie widzisz? — Dende był zaskoczony.

— Oczywiście, że nie widzi! — burknęłam, podpierając brodę o nieskrępowaną dłoń — Toż to zwykły człowiek. W dodatku krętacz.

To, co dla nas było widzialne dla tego osobnika, raczej przypominało zabrudzenie obrazu na ułamek sekundy niczym paproch zaśmiecający starą taśmę filmową. Jego oko niewiele mogło zarejestrować, wszak nie było do tego wyszkolone. Nawiasem mówiąc, nie używał do tego wszystkich zmysłów.

— Wszechmogący o zielonej twarzy naprawdę jesteś wielki, skoro potrafisz to wszystko dostrzec — wybełkotał niebieskooki.

Dende ze zdumienia nie wiedział, co powiedzieć. Facet ewidentnie próbował się przypodobać naszemu bogowi. O mnie wiedział, że jestem nie z tego świata, nie ukrywałam się przed nim podczas zawodów. Do tej pory starał się unikać ze mną kontaktu wzrokowego. A jednak mnie miał za potwora, a Dendego od razu zaakceptował jako opiekuna Ziemi.

— Bardzo przepraszam za maniery, nie przedstawiłem się — zakomenderował. — Jestem wielkim Mistrzem Świata wszech styli, pan Satan. Miło cię poznać.

Skinął głową, jakby uznał wyższość Namekanina nad swoją osobą. Mnie jednak nie mógł poczarować. Był oszustem, kombinatorem i tak naprawdę cudem zdobył drugi raz z rzędu ten śmieszny tytuł.

— Zamknij się pozerze — warknęłam dogłębnie zirytowana. — Dla mnie jesteś nikim, cieniem ludzkiej egzystencji. Nie zapominaj, kto oddał ci ten tytuł mistrza.

Mężczyzna zmieszany z błotem spojrzał na Wszechmogącego, jakby prosił o zanegowanie mych słów. Zaraz jednak się przyjrzał mi uważniej, a potem pobladł.

— Ty... — wydukał.

— Tak, to ja Herculesie  — rzekłam z wyższością. — Ja jestem tą złotowłosą kosmitką, księżniczką Saiyańskiego rodu, tą, która łaskawie oddała ci tytuł.

Człowiek skulił się w sobie. Czy stanął mu przed oczami obraz naszej pamiętnej walki? Zapewne. Miałam nadzieję, że jeszcze długo go prześladował, bo nie zamierzałam, mu tak łatwo odpuścić.

— Saro, nie mierz wszystkich ludzi jedną miarą — rzekł cicho Namekanin. — On się naprawdę starał pokonać Buu, kiedy ty trenowałaś w Komnacie Ducha i Czasu.

— Wiesz, o co mi chodzi, Dende. Tobie nie muszę się tłumaczyć. Z drugiej strony, dlaczego go bronisz? — mruknęłam, przewracając oczami. — Ten typ przechwala się tytułem, którego w uczciwej walce nie zdobył. Zrobiłam to tylko, gdyż ludzie się mnie bali, a to nie ja nie jestem potworem.

Co prawda młody bóg miał rację. Wypowiadając się w sposób uwłaczający ludzkiej rasie ani przez chwilę nie pomyślałam o Kuririnie, Chiaotzu, Tien Shinhanie czy Yamchy, którzy niejednokrotnie stawali w obronie tego świata, nie bacząc czy zginą. Robili wszystko, co w ich mocy, by pokonać zło. Walczyli także o mnie, gdy zaszła taka potrzeba. Nie odwrócili się. Nie należeli do znienawidzonej przeze mnie ludzkiej hołoty.

Zielonoskóry westchnął z rezygnacją, kątem oka jeszcze na mnie spoglądając. A może mój sposób postrzegania był błędny? Gdziekolwiek się znajdywałam, doszukiwałam się krytyki w moją osobę? Z drugiej strony Dende był osobnikiem, który gdyby mógł, miłowałaby każdego, bez względu na jego przeszłość i obycie, ot dobra dusza. Jednakże czy nie na tym polegało zadanie, jakie mu powierzono? Miłować świat ludzki i się nim opiekować?

— Jeśli mówisz o tym, co się stało na turnieju...  — wymamrotał cicho, ze skruchą ojciec Videl. — Nie zapomniałem o naszej umowie. Przysięgam, że oddam wszystko, co do ostatniego zeni.

Uśmiechnęłam się do niego, najżyczliwiej jak potrafiłam. W ten sposób mogliśmy rozmawiać. Chciałam się tylko upewnić, że nagroda wyląduje w skrzynce pocztowej Chi-Chi. Dende także się rozpromienił, a wtedy dopiero się mi przyjrzał i zauważył temblak na ramieniu. Krzyknął z przerażeniem, a następnie podbiegł do mnie z wyciągniętymi rękoma. Gdy z jego dłoni wydobył się kojący promień, zarumienił się, cicho przepraszając. Z tego wszystkiego zapomniałam o wyleczeniu się. Tyle się działo, a ja naprawdę zdążyłam przywyknąć do bólu. Satan obserwował wszystko z rozdziawionymi ustami. A najbardziej nie dowierzał, gdy rozerwałam jednym szarpnięciem materiał dotąd unieruchomionej ręki.

— Tak jest zdecydowanie lepiej — poruszyłam kilkukrotnie zastaną kończyną. — Dziękuję ci, Dende.

Oszust w ciągu kilku dni poznał nie tylko magiczne właściwości fasolki hodowanej przez kocura Karina, ale i niesamowite zdolności uzdrowicieli, takich jak nasz poczciwy Wszechmogący.

— Widzisz Herkulesie, tylko wyszkoleni wojownicy są w stanie to dostrzec. Na przykład oko Sary bez problemu rejestruje tak szybki ruch — Dende jednak postanowił wyjaśnić, co się dzieje dookoła. — Wykorzystuje ona do tego każdą cząstkę swojego ciała i zawartą w niej energię.

— Czyli, że czary? — Nie umiał pojąć tego inaczej.

— Nie, Herkulesie, to nie są czary — westchnął zrezygnowany młody bóg. — Potrzebna do tego jest energia, jaką posiada każde żywe ciało, nawet takie jak twoje.

— Czyli ja też mogę latać? Jak wy i moja córeczka? — Klasnął w dłoń z dużym entuzjazmem.

— Nie, nie możesz — sarknęłam, ukrócając jego niedoszłe fantazje. — Nikt cię tego nie nauczy, z resztą twój mózg jest nazbyt oporny na tego typu wiedzę, a twoja córka po prostu miała dobrego i cierpliwego nauczyciela i najwidoczniej sporo determinacji, nie wspominając o szczęściu.

Obaj spojrzeli na mnie z ukosa, a ja jak gdyby nigdy nic wyszczerzyłam zęby w niemal szampańskim nastroju tych ciętych uwag. Zaczynałam traktować takie dogryzanie jak nowe hobby. Kiedy usłyszałam świst, a następnie eksplozję KI przypomniałam sobie, że nie przyszłam tu na pogawędki. Wróciłam do obserwacji toczącej się zaciętej walki. W duchu skarciłam się za włączenie się do rozmowy z tym pachołkiem, zamiast na bieżąco doglądać poczynania w sprawie obrony planety.

Zamarłam, gdy w oddali dostrzegłam Gohana z owiniętym wokół szyi gumiastym czułkiem. Buu się nie patyczkował. Poddusił chłopaka, przeorał nim grunt, a na koniec walnął w twarz, wypuszczając. Saiyanin na szczęście zdołał się zatrzymać, ale zupełnie nie zwrócił uwagi na pędzący pocisk.

— Gohan! — wydusiłam z przerażeniem.

— Gohan, uważaj, za tobą!  — wrzasnął niemal w tym samym czasie Dende.

KI dosięgnęła wojownika, po czym nastąpiła potężny wybuch. Był tak przepełniony mocą, że nawet mnie oślepiło światło. Z ledwością utrzymałam się na tej samej pozycji. Kilkukrotnie byłam zmuszona rozbić pięścią odłamki pędzącej ku nam ziemi. Buu najwyraźniej świetnie się bawił, rozwalając dookoła wszystko, co było możliwe.

Gdy tylko widoczność się poprawiła, wzbiłam się ku niebu. Musiałam wiedzieć, co się stało i czy nasz człowiek mógł walczyć dalej. Nieopodal znajdował się zasypany wielkimi grudami ziemi krater, w którym aktualnie znajdował się starszy syn Gokū. Dym uniemożliwiał zaglądnięcie do środka. Nie czułam KI. Nie czułam niczego. Przyłożyłam automatycznie dłoń do ust. Przecież nie mógł od tego zginąć. Zaraz domyśliłam się, że usiłował zyskać na czasie.

Nim opadł kurz, Son Gohan ponowił atak. Niestety nie był już tak świetny, jak za pierwszym razem. Doskonale byłam w stanie wyczuć uciekającą z jego ciała energię, jak i nasilające się zmęczenie. Zastanawiające było to, iż ani razu nie wszedł na złoty poziom. Z każdą chwilą radził sobie coraz gorzej. Zdolności taktyczne Piccolo dawały się mu we znaki. Kolejny raz demon posłał go na łopatki w akompaniamencie potężnego wybuchu. Automatycznie krzyknęłam z trwogą.

Gohan, błagam. Nie daj się! Nie możesz tego przegrać! 

On się nie poddawał. Powstał, choć nie było z nim najlepiej. Zaraz dostrzegłam, jak jego przeciwnik zaczął kumulować moc w palcach w okolicy czoła. Czy to było to, o czym myślałam? Ten przeklęty typ nauczył się najpotężniejszej techniki Juniora? To było Makankōsappō! Gohan postanowił przyjąć cios na siebie. Zasłonił się skrzyżowanymi dłońmi. Zderzenie KI z ciałem spowodowało kolejną monstrualną eksplozję. Na całe szczęście Buu nie przyłożył się do tego należycie. Kto jak kto, ale Gohan musiał wiedzieć to najlepiej. Jak tylko dostrzegłam, że półsaiyanin wciąż stał na nogach, odetchnęłam z ulgą. Niestety moja radość nie trwała nawet kilku sekund. Wojownik opadł z sił, upadł na kolano, a ja poczułam, jak ulatuje z niego masa energii. Z przerażeniem zasłoniłam twarz dłońmi, pozostawiając sobie widoczność na sytuację.

To nie mogła być prawda. Przecież Saiyanin był silny. Co ja plotę? Był niesamowicie potężny! Oznaczało to, tylko jedno — parszywy bu rozegrał to iście szatańsko. Z bezsprzecznej wygranej nasze szanse na przetrwanie spadły praktycznie do zera. To po prostu nie mogło być prawdziwe! Gohan go nie docenił? Podłożył się? Znowu dał ponieść się fantazji?

Majin z satysfakcją dołączył do pokonanego, nawet kucnął, by móc o czymś porozmawiać. Nie wiedziałam, czy uzyskał odpowiedź, ale Gohan z pewnością zastygł w bezruchu. Może odpoczywał? Może próbował obmyślić jakiś plan. Cokolwiek się działo, wciąż liczyłam na niego. Nie raz pokazał, że potrafi wszystko. Za każdym razem, gdy myślałam, że go przegoniłam, on udowadniał mi, że może być lepszy, a nie był w stu procentach Saiyaninem. Za to go właśnie podziwiałam. Jego wola przetrwania miażdżyła wszystko.

Dalej Gohan! Zrób coś!

I zrobił. Wystrzelił z dłoni złocisty promień, lecz Majin był szybszy; Wygiął się w tył, nie doznając żadnych obrażeń. Szybko się zreflektował, łapiąc chłopaka za gardło, a następnie wydłużając swą górną kończynę w przód, rozbijał po kolei wszystkie naturalne przeszkody na plecach wojownika. Ziemia się trzęsła, głazy tworzyły kolosalne rumowisko, a Gohan musiał to wszystko znosić. Ja z ledwością mogłam na to patrzeć. W oczach miałam łzy. Bałam się, że to faktycznie już koniec, a rozpaczliwy krzyk z ust najważniejszej mi osoby, sprawiał, że byłam skłonna w to uwierzyć.

Kamień spadł mi z serca, gdy dostrzegłam z oddali poruszające się głazy. Przybliżyłam się, by lepiej widzieć, co się działo, ale nie zapomniałam też spojrzeć w dół, gdzie znajdowali się Wszechmogący wraz z Markiem i jego psem. Byli bezpieczni, na razie.

Buu nadął się, a zaraz uwolnił ze swego ciała białą niekształtną formę. Gdy tylko nabrała kształtów, zrobiło mi się słabo. Tym razem postawił na te cholerne kamikaze. Duszek od razu pognał ku swemu celu. Gohan jak tylko potrafił, unikał upartej i wybuchowej techniki. Ostrzeliwał ją, ale mimo wszystko nie był w stanie się jej przeciwstawić.

— Gohan! Nie dotykaj tego, to jest bomba! — wrzasnęłam, lecąc ku niemu. — Uciekaj!

Niestety albo mnie nie usłyszał, albo zareagował zbyt późno. Chcąc się obronić, wymierzył cios dłonią niczym szablą w coś, co miało prawdopodobnie być karkiem duszka. W momencie rozbłysło się oślepiające światło. Fala uderzeniowa zepchnęła mnie. Zacisnęłam powieki, jaskrawy blask palił potwornie. Strach o Saiyanina wzrósł do rangi kosmicznej. Nie mogłam stać bezczynnie i patrzeć jak obrywa. Tylko czy miałam w takim wypadku sama jakąś szansę? Mimo wszystko musiałam coś zrobić! Ruszyłam w te pędy. Buu postanowił działać dalej i ponownie pochwycił chłopaka za gardło. Z nieukrywaną satysfakcją zaczął go dusić. Przyspieszyłam ze łzami w oczach, chcąc zrobić cokolwiek by uratować przegranego. Już dość tego dnia zmarnowałam na bycie nikim. Teraz miałam szansę go ocalić i nikt nie mógł mnie od tego odwieść.

Z impetem kopnęłam Majina w głowę, ale nie zrobiło to na nim wrażenia. Uskoczyłam wciąż lewitując i ponowiłam natarcie, używając rąk i nóg na przemian. Bezskutecznie. Wreszcie musiałam rozjuszyć wroga, gdyż niespodziewanie zamachnął się swą przydługą anteną na głowie i owinął ją sobie wokół mej kostki. W ten sposób przygrzmocił mną kilkukrotnie o podłoże. W międzyczasie wyciągnął dłoń z ładującym się niej żarzącym pociskiem. Jeśli myślał, że mnie w ten sposób nastraszy, grubo się mylił. Łapiąc kontakt wzrokowy z demonem, chwyciłam go oburącz za ten cholerny kikut i ścisnęłam z zamiarem urwania go. W tym momencie niespodziewanie Gohan wykonał ruch i silnym kopnięciem wykaraskał się z żelaznego uścisku. Myślałam, że stracił przytomność. Także się uwolniłam.

Buu uskoczył w tył, a Gohan jak rozwścieczony zwierz ruszył za nim. Ledwo stał na nogach, a mimo to usiłował walczyć. Nie mogłam biernie się temu przyglądać, nie chciałam, aby zginął. Przed chwilą co, uratowałam mu życie. Były podwładny Babidiego odparł atak, a następnie korzystając z chwili nieuwagi półsaiyanina, wystrzelił ku niemu kilka świetlistych kręgów. Zacisnęły się one na jego ciele. Krzyk, jaki poniósł się po okolicy, dosłownie łamał mi serce. To niestety nie był koniec. Największa zmora tego świata postanowiła dorzucić do tego kamehame-hę. Tego było za wiele.


Wściekła, a jednakowoż przerażona obudziłam w sobie moc. Otoczona złocistą aurą z energetycznymi wyładowaniami pognałam ile sił, by przejąć niszczycielską kikōhę. Dosłownie w ostatniej chwili znalazłam się w trajektorii lotu, zasłaniając tym samym Son Gohana. Wystawiłam obie ręce w nadziei, że bez problemu się obronię. Nie miałam czasu na tworzenie własnych pocisków. Siła z jaką musiałam się zmierzyć, była niezaprzeczalnie wielka, jednak nie tak jak się spodziewałam. Buu nie potrafił poprawnie skoncentrować, energii do stworzenia najpotężniejszej broni Gokū. Mały Goten na szczęście, nie miał w tym doświadczenia. Gdy walczyłam z falą uderzeniową, Gohanowi w końcu udało wyswobodzić się z miażdżących kręgów. Ucieszona tym faktem spięłam wszystkie mięśnie, by wreszcie zmienić trajektorię lotu pocisku.

— Uciekaj! Szybko! — wykrzyczałam przez zaciśnięte zęby.

On jednak mnie nie posłuchał. Wisiał na niebie, obserwując całe zdarzenie. Co za idiota! Wreszcie udało się! Wyrzuciłam skoncentrowaną energię ku gwiazdom, nie mogłam pozwolić na ewentualne zniszczenie planety. Nie czekając na reakcję Majina, pochwyciłam Saiyanina za rękę z nadzieją, że się ukryjemy. W locie wygasiłam energię, prosząc zdezorientowanego towarzysza o uczynienie tego samego.

— Nie myślcie sobie, że was nie znajdę! — usłyszeliśmy zza skały.

Buu wystrzelił KI nieopodal. Przylegaliśmy plecami do podwaliny. Przyłożyłam palec do ust, dając do zrozumienia synowi Gokū, by nawet nie drgnął. Wczuwając się w wibracje, jakie wydobywały się z ciała potwora, wyczekiwałam odpowiedniego momentu, by nas ewakuować na bezpieczniejszą odległość.


Gohan był w tragicznym stanie. Gdy nadszedł ten moment, chwyciłam go mocno za nadgarstek, mając nadzieję, że jeszcze raz dotrzyma mi kroku. Pędziliśmy przed siebie, co jakiś czas zmieniając kierunek. Potrzebowałam zrobić cokolwiek by zmylić przeciwnika lub zwyczajnie go spowolnić. Wreszcie ukryliśmy się w skalnej szczelinie niemożliwej do wypatrzenia z góry. Sapnęłam z ulgą, gdy uznałam, że chwilowo jesteśmy bezpieczni.

— Co robisz? — Gohan wyszeptał z ledwością.

— To, co powinnam! — pisnęłam, nie wierząc, że w ogóle zadaje to pytanie. — Ratuję ci życie!

Chłopak przywarł do ściany, zamykając na moment oczy. Bez cienia wątpliwości potrzebował odpoczynku, a nawet uzdrawiającej mocy Dendego. Gdybym tylko mogła go tam przetransportować. W tym czasie skupiałam się na obserwacji otoczenia. Za nic nie mogłam przeoczyć Buu-Gotenksa. Stwór się zbliżał, ostrzeliwując okolicę. Przyłożyłam dłoń do ust chłopaka, by przyciszyć jego świszczący oddech. Nasze spojrzenia się zeszły. Odniosłam wrażenie, że usiłuje podziękować mi za ratunek.

— Dziękować to będziesz, jak wyjdziemy z tego w jednym kawałku — mrugnęłam do niego figlarnie.— Na pewno ma ochotę nas rozszarpać.

Miałam cichą nadzieję, że to podniesie go, choć odrobinę na duchu. Buu był już blisko. Złapałam przyjaciela ponownie za rękę i niemal błagałam go, by jeszcze trochę wytrzymał. Droga do Wszechmogącego, choć była daleka, to wciąż możliwa. Ruszyliśmy kolejny raz między skałami, usiłując nie dać się wytropić. Gohan z każdą chwilą robił się słabszy. Zupełnie niespodziewanie na drodze wyrósł nam Buu. Puściłam nadgarstek, od razu przybierając pozę obronną. Nie mogłam dopuścić do chłopaka tego popaprańca. Byłam zmuszona zrobić dosłownie wszystko, byleby go ocalić. Różowy balon roześmiał się demonicznie, wyciągając przed siebie dłoń zakończoną czarnymi paznokciami. Od razu dokonałam transformacji na najwyższy poziom. Szalejąca aura uniosła pył i drobne kamienie.

— Nie pozwolę ci go zabić! — syknęłam. — Od teraz walczysz ze mną, potworze.

— Jak sobie życzysz. Denerwujesz mnie, a przede mną nie ma ucieczki. Wasze gierki zaczynają być żałosne — wzruszył ramionami z pełną pogardą. — Zabije najpierw ciebie, a potem dokończę, co zacząłem. Z taką miernotą uporam się ekspresowo.

Na tę kąśliwą uwagę prychnęłam, zaciskając pięści. Rozstawiłam szerzej nogi, a dotąd owinięty wokół pasa ogon zaczął nerwowo się poruszać, a nawet się zjeżył. Rozpoczęłam w głowie odliczanie do tej nierównej walki.

— Saro... — usłyszałam niemrawy głos zza pleców.

Uchyliłam głowę nieco w do tyłu, by móc spojrzeć na jego twarz. Moje oblicze na moment złagodniało. Chciałam, by wiedział, że robię to dla niego. Bez względu na konsekwencje.

— Nie pozwolę ci zginąć. Nie na mojej warcie. — starałam się włożyć dużo uczucia w to zdanie. — Nie możesz umrzeć.

Odwróciłam się z powrotem do przeciwnika. Miałam nadzieję, że Gohan rozumie, po co to robię. Dawałam mu szansę na dotarcie do opiekuna Ziemi. Nie mógł zmarnować tej szansy. Ja również nie mogłam. Z mojej winy nasi przyjaciele i rodzina zostali wchłonięci. To ja zapomniałam powiedzieć wszystkim o tej diabelskiej sztuczce. Teraz musiałam zrobić cokolwiek by jeszcze mieć szansę zobaczyć jutro.

Zaatakowałam bez ostrzeżenia. Trzeba było działać szybko. Każda sekunda była na wagę złota, a Buu w żadnym wypadku nie mógł zobaczyć, dokąd przemieszcza się jego dotychczasowy przeciwnik. Skakałam wokół stwora, strzelając pociskami niemal na oślep. W którąkolwiek stronę chciał się przesunąć, tam znajdowała się maleńka cząstka mej mocy.

— Celować nie potrafisz — wyszydził. — W ten sposób nigdy mnie nie pokonasz.

— Zobaczymy — wycedziłam z perfidnym uśmieszkiem na ustach.

W tym momencie zacisnęłam dłoń, którą do tej pory strzelałam i mierzyłam w bestię. Kikōhy jak na komendę zamajaczyły, a następnie ruszyły prosto w sam środek celu. Nie mogłam go specjalnie zranić tym atakiem, ale zdecydowanie kupić trochę czasu Gohanowi. Ten jednak wciąż był daleko od celu. Praktycznie się nie oddalił od miejsca, w którym go pozostawiłam. Na co czekał? W międzyczasie nastąpił świetlisty wybuch. Buu zaśmiał się w głos. Zacisnęłam pięści, zastanawiając się co zrobić teraz. Improwizacja to była jedyna słuszna droga. Zmaterializowałam się przed demonem, wystrzeliwując kolejny pocisk, tym razem prosto w jego twarz. Stwór w wyniku uderzenia cofnął się, lecz nie do końca opuścił gardę. Ponownie swoją gumiastą antenką złapał za moją nogę, lecz tym razem w okolicy kolana. Nie mogłam dać się tak podejść po raz drugi! Naprędce ostrzelałam natrętną kończynę, jednocześnie usiłując wyrwać się z uścisku. Trochę to trwało, ale wreszcie mnie puścił. Nie przypuszczałam, że będzie to podstęp. Majin pojawił się za mną zupełnie jak duch. Tym razem to on postanowił uwolnić z obu dłoni KI, trafiając mnie prosto w plecy. Z wrażenia i bólu odgięłam się w tył. Kolejny cios, tym razem w brzuch i mknęłam niczym meteoryt. Wpadłam w skały z wielkim hukiem.

Wściekła uwolniłam po raz kolejny aurę, niszcząc wszystko w promieniu kilkunastu centymetrów. Bez większego namysłu wystartowałam do celu. W pierwszej kolejności kopnęłam przeciwnika w kark i gdy tylko dostrzegłam, jak przeszywa go prąd, podjęłam się okładania pięściami jego brzuch. Szybki cios w żuchwę, by na moment stracił mnie z oczu i już tańczyłam niczym dinozaur po jego bebechach. Szybki odskok i kolejna porcja KI. Tak jak się spodziewałam, Buu w ostatniej sekundzie zasłonił twarz, krzyżując ręce. To była ta chwila, by naładować coś silniejszego. Złączyłam ze sobą palce, uginając kciuk do środka dłoni, koncentrując w krótkim czasie, jak najwięcej byłam w stanie. Wreszcie wystrzeliłam niebieskawy promień prosto w obrzydliwą twarz oponenta. Runął od razu.

— Na co czekasz?! — skierowałam pytanie do Gohana. — Nie będę go w nieskończoność zatrzymywać!

Majin ledwo wbił się w ziemię, zaraz rozwalił wszystko dookoła swoją energią. Leciał się odegrać. Spięłam wszystkie mięśnie, chcąc je jak najbardziej utwardzić. Buu był rozwścieczony. Czułam jego gniew chyba w każdej komórce swego ciała. Gotowa na atak przeoczyłam jego ostatni ruch; zniknął mi sprzed samej twarzy i pojawił się tuż za mną, wymierzając cios łokciem w kark. Przeszywający prąd sprawił, że nie tylko wyplułam ślinę, ale i z trudem złapałam po wszystkim oddech. Nie zdążyłam podnieść gardy, a już oberwałam trzykrotnie pięścią w twarz. Musiałam się szybko ogarnąć. Jeszcze kilka ciosów przyjęłam na siebie, nim wreszcie zaczęłam się bronić. Buu naparzał jak szalony. Gdyby nie to, że przygotowałam się na wciry, każdy cios byłby dotkliwszy. Musiałam przetrwać wszystko. Nie tylko by Gohan dotarł do uzdrowiciela, ale skracało to też czas fuzji. Czy mogłam wytrzymać tak długo? Warto było spróbować.

Mijały sekundy, minuty, a Gohan wciąż z ledwością się poruszał między skalnymi wyrwami. Nie mogłam tego tak zostawić. Tylko jak jednocześnie się bronić, walczyć i eskortować? To było ponad moje możliwości. Bach! Oberwałam. Wystarczyło, że na moment zajęłam się czymś innym. Uskoczyłam i popędziłam ku niebu. Potrzebowałam czasu. Szybko zlokalizowałam Dendego. Teraz musiałam coś wykombinować, by do niego dotrzeć bez podejrzeń. Wystawiłam się, ale by wyglądało to na wiarygodną walkę, rozpostarłam ręce, kumulując w niej dwa szkarłatne pociski. Przeciwnik zbliżał się, a ja wciąż ładowałam w dłoniach moc. 

Bliżej, bliżej. Jeszcze troszeczkę...

Energicznym ruchem złączyłam przed sobą kikōhy w jedną, ogromną posyłając ją prosto w potwora. Miałam nadzieję, że przyjmie strumień energii na klatę, a następnie zatonie w morzu gruzu. Niestety tak się nie stało. Buu jakimś sposobem mnie przechytrzył, bo kolejny raz zaszedł mnie od tyłu i nim przerwałam swój atak, zarobiłam kulkę w twarz. Po co ja się odwracałam, czując jego energię za sobą?! Tego upadku nie byłam w stanie skontrolować. To ja skończyłam w kupie kamieni. Nie zdążyłam nawet westchnąć ani poruszyć choćby palcem, kiedy  demon rozpoczął ostrzał. Grzęzłam w tym gruzowisku coraz głębiej i głębiej. Nie byłam w stanie uciec od tego. Pozostało mi tylko jedno — stworzyć barierę, nim pogrzebie mnie żywcem. Napięłam mięśnie maksymalnie, a następnie zaczęłam przekazywać każdej cząstce swego ciała energię, zwijając się przy tym w kulkę. Mniejsza powierzchnia, mniej KI do zużycia. Czekałam aż Buu-Gotenksowi znudzi się ta zabawa. Miałam wystarczająco dużo siły, by bez problemu przetrwać ostrzał. Wreszcie salwy ustały.

— Wyłaź! — ryknął z pół minuty od zakończenia ataku. — Chowanie się w niczym ci nie pomoże.

Warknęłam pod nosem. Nie chowałam się, a broniłam. Żeby mu to wyperswadować, skupiłam więcej energii, stopniowo powiększając barierę. KI rozsuwała kamienie, kruszyła głazy, ostatecznie uwalniając mnie z grobowca. Uniosłam się na powierzchnię, prostując ciało. Wreszcie, gdy moje stopy stanęły na powierzchni, zniwelowałam karmazynową powłokę ochronną.

— Może czas wreszcie wziąć się na poważnie za walkę? — zaproponował przeciwnik. — Wiem, że stać cię na więcej.

— Oczywiście, że stać mnie na więcej! — odwarknęłam, krzyżując ręce na piersi. — To była tylko rozgrzewka!

Nie mogłam sobie pozwolić na zdemaskowanie. Nieco się zdenerwowałam, ale z tej odległości nie mógł tego wyczytać z mojej twarzy. W polu widzenia nie dostrzegałam jednak Saiyanina, ale wyczuwałam jego słabą energię. Skoro on nie był w stanie dotrzeć do Dendego, musiałam doprowadzić Namekanina do celu.

Postanowiłam podjąć drugą próbę. Szybka kumulacja sił witalnych, a następnie uwolnienie jej na zewnątrz w akompaniamencie okrzyku. Wzięłam głęboki wdech przez nos.

— Zaczynajmy — wyszeptałam, wypuszczając powietrze.

Zniknęłam mu z pola widzenia, ale to nie trwało długo. Nabrał takiego samego tempa i spotkaliśmy się w połowie drogi. Szybka wymiana ciosów, uników i kontr. Gdy się oddaliliśmy od punktu docelowego, zgrabnie zamieniłam się miejscami, by mieć go za sobą. Ponownie zaczęłam nacierać na oponenta. Byliśmy coraz dalej i gdy tylko nadarzyła się okazja, przyjęłam na siebie potężne uderzenie. Bolało jak diabli i możliwe, że przestawił mi bark. To było jedyne wyjście, by upaść nieopodal sprzymierzeńca.

Tak też się stało. Wykaraskałam się z pogorzeliska, nastawiając sobie ramię. Wrzasnęłam w eter, nie byłam odporna na ból. Powoli, z rozjuszoną miną ruszyłam w stronę Buu, nie spuszczając go z oczu. Wreszcie byłam wystarczająco blisko, a jednakże daleko.

— Dende, nie ma chwili do stracenia  — zawołałam nie odwracając się do odbiorcy. — Pomóż Gohanowi. Jeszcze trochę kupię wam czasu.

Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam do ponownego natarcia. Buu już na mnie czekał z otwartymi ramionami. Obrzuciłam go salwą świetlistych kul. Namekanin potrzebował bezpiecznie i niezauważenie dotrzeć do Son Gohana. Gdzieś tam między atakami zauważyłam, iż Wszechmogący zniknął. Nareszcie działo się coś po mojej myśli. Wróciłam w całości do walki. Uśmiechnęłam się szyderczo, a jednocześnie triumfalnie. Najlepsze w tym wszystkim było to, że udało mi się tego dokonać bez pełnego nakładu mocy. Kilkadziesiąt otarć, parę stłuczeń, rozcięta brew i mocno spierzchnięte usta. Nie było tak źle.

Dostałam potężnego gonga z pięści w twarz. Połamał mi nos! Za szybko chwaliłam dzień. Zasłoniłam się dłońmi, automatycznie roniąc łzy w cierpieniu. Krew pociekła strumieniem, częściowo skapując pod napierśnik. To była chwila, gdy dostałam kopa w brzuch, kładąc się na kończynie wroga. Zawyłam, opluwając się dodatkowo śliną. Ostatni cios był w plecy z łokcia. Czułam, jak wbija mi się w kręgosłup. Runęłam z wielkim hukiem.

Leżąc przysypana głazami, które utrudniały oddychanie, wyczułam, jak moc Gohana wraca. Udało się. Mimo ogromnego cierpienia uśmiechnęłam się do siebie. W pewnym stopniu jako zwyciężczyni. Przechytrzyłam tego parszywca. Nawet stąd widziałam zdumienie Majina. Patrzył w stronę, z której dochodziła KI Saiyanina. Obserwowałam jego reakcje i gdy tylko zobaczyłam, że celuje w tamtą stronę, domyśliłam się, że postanowił wrócić do walki z chłopakiem.


— Widzę, że krzykaczka mnie przechytrzyła — trafnie zauważył. — Gohan jak nowy. Irytujecie mnie, więc czas was załatwić na dobre. Tego małego wkurzającego knypka także.

 Z trudem się wygrzebałam, odkaszlnęłam, a następnie zachwiałam się i upadłam na pośladki. Miałam chwilowy helikopter w głowie. Demon wystrzelił kikōhę, którą teraz nie mógł zranić siedemnastolatka. Nie zdążyłam nawet ruszyć ogonem, a posłał ze swoich palców kolejny pocisk, tym razem rażący promień. W kogo go wycelował? Kilka sekund i już wiedziałam. Dende miał przechlapane. Ja nie byłam w stanie do niego dolecieć. Gohan nie mógł zdążyć, zareagować, gdyż sam pół sekundy wcześniej się zasłonił. W duchu miałam nadzieję, że zielonoskóry uchyli się przed nim i nie sparaliżuje go strach. On jednak stał jak zaklęty. Czy ja słyszałam wystrzał z ludzkiej broni? Hercules próbował odeprzeć nieunikniony atak? Cokolwiek miało wydarzyć się za kilka sekund, sprawiło, że zamarłam. Wszystko, co zrobiłam straciło sens. Bez Wszechmogącego nie mieliśmy szans. Dlaczego nie wzięłam pod uwagę faktu, że demon zechce zlikwidować naszego uzdrowiciela i twórcę magicznych kryształów? Byliśmy zgubieni. I była to moja wina.