22 grudnia 2019

44. Zemsta

Nie zauważyłam kiedy minęła noc. Czułam się naprawdę wypoczęta – zupełnie jakbym spała co najmniej na jakimś obłoku. Od razu po otworzeniu oczu zamierzałam lecieć do domku w górach by usłyszeć tutejszą historię, która bardzo, ale to bardzo mnie ciekawiła. Byłam tak podekscytowana, że mogłabym nic nie jeść ani nie pić.  Oczywiście Bulma nie pozwoliła mi opuścić jej domu bez śniadania, ach ta kobieta! Doznałam szoku gdy siedziała na dole oczekując mojego wyjścia z CC. Czy zdawała się mnie przechytrzyć na zasadzie podobieństw rodzinnych?
Ta Ziemianka przyjęła mnie w swoich progach równie ciepło co ta, z którą przyszło mi zamieszkać. Trzeba było przyznać, iż ci ludzie byli niesamowicie uprzejmi. Czasem jednak aż nadto. Nigdy wcześniej nie spotkałam takich istot, a miałam okazję obcować z niezliczoną ilością nacji podczas swojej niewolniczej egzystencji w kosmosie. Trochę mnie przerażało to... uczucie?
—   Czy nie powinnam być ci wdzięczna? – uśmiechnęła się do mnie podczas posiłku.
—    A to niby dlaczego? – zdziwiłam się.
Dopiero co mnie spotkała. Nie miała za co mi dziękować. Z resztą niczego dla niej nie zrobiłam.
—    Dzięki tobie spotkałam Vegetę – zawołała naprędce – Trunks mi co nieco opowiadał.
Prawie zachłysnęłam się sokiem w kolorze zieleni. Był słodki, a jednocześnie kwaskowaty.
—    Eh… – westchnęłam – To nic takiego... Chciałam zachować jakiś porządek po tym jak zmieniłam bieg wydarzeń. Raczej naprawiłam to co byłam pewna, że się zepsuje. – machnęłam ręką chcąc uciąć ten niezręczny temat – Nie nazwałabym tego przysługą dla ciebie.
—    No tak... – zmieszała się kobieta.
—    Lepiej mi powiedz gdzie jest mój brat – zmieniłam temat.
Przez te ukrywanie mocy ciężko było lokalizować czyjąś obecność. Jedynie ludzie jej nie maskowali, ale oni nie wiedzieli nawet, że jakąkolwiek wydzielali, no poza wtajemniczonymi, ale zwykły mieszkaniec Ziemi nie był na celowniku tajemniczych cieni.
—    Jest w swojej specjalnej sali treningowej, jak co rano – wzruszyła ramionami.
Już miałam zamiar rzucić wszystko i odwiedzić go w tej sali, ale nim zdążyłam nakazać Bulmie by mnie do niego zaprowadziła oświadczyła, że odkąd są tu Cienie nie pozwala nikomu przerywać jego treningów i lepiej bym sama także tego nie czyniła.
Nie chcąc przedłużać zatem swego pobytu w tym domu udałam się w kierunku ogrodu skąd chciałam ruszyć w drogę. W trakcie rozmowy z właścicielką Capsule Corporation poczułam się nieco skołowana. Niczego nigdy nie robiłam dla tej kobiety. Każda moja ingerencja była związana ze mną samą i mą rodziną, a że w jakiś sposób ona była memu bratu nie obojętna... Z resztą nie miało dla mnie to znaczenia. Nie wiedziałam co on w niej tak naprawdę widział. Nie byłam nim, nie potrafiłam spojrzeć jego oczyma. Nie rozumiałam ich relacji poza tym, że mieli wspólnego potomka.
Do domu Son Goku i jego kobiety – Chi-Chi, poleciałam zatem sama. Skoro Vegeta siedział w swojej siłowni i trenował, a był to jego obecnie cały świat nie zamierzałam tego zmieniać. Z resztą wolałam gdy nikt nie deptał mi po piętach. Kiedy dotarłam na miejsce wszyscy już na mnie czekali. Zostałam przedstawiona żonie Son Gohana, i ich dziecku. To one mieszkały w tym dużym domku tuż obok. Wdowa miała na twarzy niewielką bliznę. Dziwnie było spotkać istoty, które w moim świecie jeszcze nie istniały, a może nigdy nie miały istnieć? Tak daleko moja historia nie dotarła bym mogła mieć porównanie. Jedno było pewne, nie miałam prawa wspominać o tym po powrocie. Nie mogłam ingerować w jego przyszłość.
Zasiadłam w dużym czerwonym fotelu, tak jak dnia poprzedniego. Kobieta nieżyjącego w mym świecie wojownika krzątała się przy stole serwując jakiś ciepły napar.
—    Opowiedzcie mi swoją historię – czekałam entuzjastycznie – Nim dojdziemy do wobec jego problemu chciałabym wiedzieć jak to się stało, że zdobyłeś stadium super wojownika.
—    Od czego by tu zacząć...? – zamyślił się głośno spoglądając przy tym w sufit – Ach tak, od tego…
Przymrużyłam oczy wyczekująco. Teraz miałam otrzymać szereg informacji i odpowiedzi, na które nie umiałam sama odpowiedzieć. Nie mogłam zgubić ani jednego słowa! Mężczyzna również rozsiadł się w fotelu przybierając poważną minę.
—    Ze dwanaście lat temu na Ziemię przyleciał niesamowicie potężny osobnik. –  zaczął – Oznajmił, że musi się zemścić na Saiyanach z Ziemi... 


***
Rok 763
Planeta Ziemia


Było słoneczne i ciepłe popołudnie. Na Ziemi rzadko kiedy występowały groźne sytuacje, a służby porządkowe zdawały się zawsze dobrze przygotowane do ataków chorych władzy ludzi. Właśnie – Ziemian. Ostatnie niebezpieczeństwo w postaci najazdu dwóch Saiyan przeszło niemal do historii. Jednak od czasu do czasu dało się słyszeć komentarze na temat latających istot, które wcale nie różniły się od tubylców. Ale kto by to wszystko pamiętał? Można by powiedzieć, że pokój trwał i nikt nie był w stanie go zakłócić.

— Patrz tato! — chłopiec nawoływał znad tafli wody. — Jaką mam rybę!

— Brawo synu — uśmiechnął się mężczyzna wylegujący się na ciepłej od słońca trawie.

Czarnowłosy chłopiec wyskoczył z jeziora i przez chwilę unosząc się nad nim uśmiechał się spoglądając na zdobycz. Okaz, który złowił własnymi rękami kilkukrotnie przewyższał go wzrostem. Zwykły obserwator mógłby nie dowierzać! Ot, podrostek z niebywałą siłą, a do tego w magiczny sposób unosi się w powietrzu.

— Matka będzie z ciebie dumna — pochwalił syna. — Za niedługo będzie obiad. Umieram z głodu.

Na samo wspomnienie o posiłku mężczyźnie dotkliwie zaburczało w żołądku. Oznaczało to, że czas było wracać. Son Gohan, bo tak na imię było chłopcu, miękko wylądował na brzegu zbiornika wodnego kładąc rybę pod nogi ojca. Zupełnie nie przejmował się ociekającą wodą ze swych długich włosów upiętych luźno w niedbały kucyk, jak i tym, że do domu wracać będzie w mokrej odzieży.

— No synu... — poklepał go po ramieniu. —  Jak dorośniesz to ty będziesz bronić tej planety.

— Ale… — pisnął.

Zupełnie nie rozumiał skąd u ojca pojawił się ten temat. Przecież nic im nie zagrażało, no i dlaczego twierdził, iż go zabraknie? Już raz go stracił z ręki mężczyzny z kosmosu, który mówił o ich pokrewieństwu. Nie pamiętał jego imienia i nie chciał też do tego wracać. Za bardzo przerażały go te klatkowe wspomnienia.

— Może teraz nie jesteś silny na tyle, by stawić czoła większości zagrożeń, ale kiedyś nadejdzie taki dzień, że mnie zabraknie — westchnął — Znowu.

— Tato… — przestraszył się Son Gohan — O czym ty mówisz? Czy coś nam grozi?

— Słuchaj synu — klęknął przed nim — Harmonia i pokój nigdy nie trwają wiecznie. — uśmiechnął się czule — Dziś ten dzień nadszedł.

Chłopiec przestraszony zaczął się nerwowo rozglądać po okolicy. Nie wiedział, o co chodziło jego ojcu, nie wyczuwał żadnego zagrożenia. Vegeta ich nie atakował od lat, choć był silniejszy od nich wszystkich, w dodatku stał się super wojownikiem o złotych włosach, który to go tak przerażał, a jednak gdzieś głęboko w środku fascynował.

— Leć do domu i zaopiekuj się mamą — Son Gokū niespodziewanie spoważniał — Cokolwiek się wydarzy nie opuszczaj jej. Obiecaj mi to.

— Tato co się dzieje?

— Widzisz, Son Gohanie — ponownie westchnął — Dziś rozpocznie się walka na śmierć i życie — zamilknął na chwilę nie chcąc tracić opanowania — Zginie najsłabszy, a mam nadzieję, że to nie będę ją.

—    Ktoś nas atakuje? Tak?

— Ktoś bardzo silny i niebezpieczny — zacisnął pięść — Leć już!

Chłopiec chwilę się wahał, ale widząc powagę ojca zrozumiał, że już pora wracać do domu. Być przy matce, kiedy taty nie ma, by się nie zamartwiała, a przede wszystkim by ktoś nad nią czuwał w nadchodzących wydarzeniach.

Ruszył całkowicie zapominając o dużej rybie na kolację. Leciał najszybciej jak tylko potrafił, bał się… Bał się niesamowicie. Ufał swojemu ojcu, wiedział, że jeśli mówi w ten sposób niebezpieczeństwo nadchodziło i to bardzo szybkim krokiem. Ale obawiał się, że tym razem nie pokonają wroga. Wylądował nieopodal chatki rodzinnej, po czym podbiegł do niej jak burza. Chwycił za klamkę, ale nie drgnął.

— To ty kochanie? — dało się słyszeć ciche wołanie Chi-Chi z kuchni.

Gohan zaczął tempo wpatrywać się w gałkową klamkę. Nie był już niczego pewien.

***

Ciepły wiatr okalał zmartwioną twarz pół Saiyanina. Mężczyzna zastanawiał się co go będzie czekać. Czuł potężną moc zbliżającą się do Ziemi. Wiedział, że ten ktoś lada chwila wyląduje i wcale nie będzie mieć pokojowych zamiarów. Bez zastanowienia ruszył w stronę pałacu w chmurach gdzie mieszkał Wszechmogący. Chciał się dowiedzieć od niego czego mógł się spodziewać po niespodziewanym gościu. Miał nadzieję, że cokolwiek o nim wiedział. Całą drogę również rozmyślał o Vegecie. Czy on także wyczuł tę niesamowitą energię? Moc, która do nich zmierzała z każdą chwilą stawała się coraz bardziej namacalna i przytłaczająca. To niczego dobrego nie wróżyło.

Kiedy wylądował w rajskim pałacu, mieszczącym się wysoko ponad ziemią, gdzie zwykły śmiertelnik nie ma wstępu został przyjaźnie powitany przez oddanego sługę – dżina Momo, który był od zawsze zafascynowany czystym i dobrym sercem mężczyzny. Skierował gościa do wielkiej, zaciemnionej, a jednak w odcieniach bieli sali gdzie już Wszechmogący oczekiwał jego przybycia.

— Witaj wojowniku — zachrypiał stary Namekanin.

Odziany był w długą białą szatę i wspierał się na wysokiej, drewnianej ladze wyciosanej w dość charakterystyczny sposób. Osobnik z dalekiej planety Namek, którą niegdyś odwiedził jego syn z dwójką przyjaciół – Bulmą i Kuririnem, w poszukiwaniu tamtejszych kul, by ożywić zmarłych w walce po najeździe Saiyan.
—    Mam nadzieję, że wiesz co mnie do ciebie sprowadza.
— Jestem Wszechmogącym — przypomniał mu.
— A, tak — zachichotał Son Gokū — Jak mogłem zapomnieć?
Gokū, wiecznie nierozgarnięty Saiyanin, zupełne przeciwieństwo swych pobratymców. Władca smoczych kul spoważniał przypominając tym samym przybyszowi cel jego wizyty. Oboje nie wiedzieli czego mają się spodziewać, jednak jedno wiedzieli na pewno – to nie była towarzyska wizyta. Przez dłuższą chwilę wpatrywali się we własne oblicza wyczekując, który z nich się pierwszy odezwie. Nie mieli planu, a czas ich gonił.
— Może powinniśmy zebrać siedem kryształowych kul? — zapytał mężczyzna.
— Jeszcze nie wiesz, czy ci będą potrzebne — zachrypiał starzec — Nie wiesz nawet, czy ten osobnik ich nie poszukuje. Nie możemy mu ich wystawić.
— No właśnie, panie! — przeraził się — Jeśli przyleci po nie musimy je bezpiecznie przechować! Nie mogą wpaść w niepowołane ręce.
    Nie denerwuj się tak młodzieńcze – westchnął Kami – Nie znamy celu jego wizyty…
W głowie Son Gokū zaczęły wić się przeróżne myśli. Starał się sobie wyobrazić jak będzie wyglądać jego przeciwnik, jaką będzie dysponować mocą i przede wszystkim czy przyleciał na Ziemię wykorzystać magiczne kryształy, czy tylko pozbyć się rasy ludzkiej. Dla niego było pewne, że ów osobnik miał bardzo niemiłe intencje i niebawem odczują to na własnych skórach.
„Son Gokū! Son Gokū! – rozbrzmiał głos w jego głowie – Słyszysz mnie?”
— Toż to wielki Kaito! — uradował się.
Niemal zatańczył z radością, po czym odruchowo spojrzał w górę, jakby tam znajdował się mówca, a gdzieś musiał skupić swój wzrok. Tak dla zasady i psychicznego komfortu.
„Na Ziemię przybędzie niesamowicie potężny potwór – rozbrzmiał jego głos niczym echo – Uważam, że nie jesteś w stanie go pokonać! Nawet ten przeklęty super wojownik nie da mu rady! – głos Kaito się załamał – Jeśli czegoś wspólnie nie wymyślicie nic wam nie pomoże…”
Ciało wojownika momentalnie przeszły dreszcze. Czuł jak gotuje się w nim złość, ale też fala bezradności. Jeżeli Vegeta również był za słaby nie mieli z nim żadnych szans! Ale nie chciał tak nawet myśleć. Nie mógł! To nie było w jego stylu. Przecież nie poddałby się bez walki. Tylko czy dumny Saiyanin będzie chciał im pomóc?
— Musi być jakiś sposób, aby go pokonać! — zacisnął obie pięści ze zdenerwowania — Nikt nie może być nieśmiertelnym!
— Nie koniecznie nieśmiertelnym — burknął wszechmogący — Po prostu silniejszy od Saiyanów.
— Przecież nikt nie może być silniejszy od super wojownika! — warknął mężczyzna.
Przynajmniej tak mawiał książę tej rasy i był tego pewien jak tego, że oddychał. Goku mu wierzył, ale teraz dopadły go mieszane uczucia. Też chciał być złotowłosym, ale póki co nie udało mu się tego osiągnąć, nie wiedział nawet jak.
Namekanin wraz z Son Gokū odwrócili się mechanicznie wyczuwając zbliżającą się KI. Do rajskiego pałacu zawitał nie kto inny jak książę Vegeta. Miał wściekłą minę, z resztą on nigdy się nie uśmiechał. Twardo wylądował na kamiennej posadzce mierząc zebranych ponurym spojrzeniem. Oznaczało to tylko jedno – on także obawiał się nadchodzącego zagrożenia.
— Jesteś! — zawołał z entuzjazmem młodszy wojownik — Ciebie też przytłacza ta energia?
— Nie nazwałbym tego tak — warknął książę.
Vegeta nerwowo podreptał parę razy wokoło zastanawiając się co takiego mogło ich atakować. Miał wrażenie, że gdzieś spotkał już tę istotę, ale na pewno nie posiadała wtedy tak nadzwyczajnych mocy. Może jednak była bardzo podobna do tamtej... Kim był? Czy szukał jego?
O NIE… - Przeszło mu przez myśl – Tylko nie ON…
Mężczyzna zacisnął pięść szczerząc złowrogo zęby. Obawiał się najgorszego. Ale jak to było możliwe?! Czy ten temat nie miał być załatwiony raz na zawsze? Bardock go zapewniał! Czyżby tak bardzo pomylił się w swych obliczeniach? Gdyby to wiedział wcześniej...
— Muszę się wzmocnić! — zdesperowany w okamgnieniu doskoczył do Wszechmogącego i szarpnął go za szaty — Słyszysz starcze? Muszę!
Młodszy Saiyanin spojrzał na niego z zaskoczeniem. Przed chwilą Vegeta był pewny swojej siły jakby mógł pokonać przybysza w przeciągu paru chwil, by później rozsiąść się, robiąc przerwę na herbatkę, a teraz? Widział przerażenie w jego oczach jakby niczego bardziej się nie bał. Pomógł Namekaninowi się wyswobodzić z kleszczy zdenerwowanego Saiyanina.
— Znasz go?
— Tak mi się zdaje… Choć wolałbym się mylić.
Kami zdecydowanymi ruchami wygładził pomięta szatę, po czym się oddalił od natarczywego wojownika by ponownie nie wpadł na pomysł szarpania go. Jednego był pewien, ten uczynek dodawał dramaturgii do sytuacji. Na Ziemię pędziło czyste zło.


30 listopada 2019

43. Cienie

Odniosłam wrażenie, że czas nagle stanął. Nie słyszałam dźwięków, nie dochodziły do mnie zapachy. Zupełnie jakbym stanęła w obliczu śmierci i oto przede mną rozciągała się chwila. Przede mną był złotowłosy mężczyzna, a raczej mknął jakbym stała się jego najgorszym przeciwnikiem. Miał nie tylko złą minę, ale i strach w oczach. Kiedy się im dłużej przypatrywałam mogłam z nich wyczytać błaganie. Prośbę, która chroniła tę planetę. Nie tylko przed złem, ale i przede mną.

Bo kim, że ja byłam? Nieznaną istotą tych kontynentów. Wiatr nie rozpoznawał mojego zapachu, słońce nie wiedziało kogo ogrzewa, a powietrze komu napełnia płuca. Nie należałam do tego świata. Byłam... obca.

Zadźwięczały mi w uszach słowa Son Goku – przestań. Czym dla mnie był ów wyraz? Wiele razy o nim myślałam, mówiłam, a ono NIGDY nie działało.

Zaklinałam na Vegecie… Wszyscy odeszli. Może nie od razu, ale jednak.

Upraszałam w kosmosie… Dostawałam więcej cierpienia niż byłam w stanie udźwignąć.

Czy dla mnie to słowo nie miało już wartości? A może nie chciałam już wiedzieć co oznaczało? Choć czułam jak do mnie jego prośba docierała nie wiedziałam czy mam postąpić tak jak on chciał, czy jednak robić po swojemu, jak każdy, którego prosiłam, błagałam by czegoś nie czynił?

Niespodziewanie otoczyła mnie ciemność. Jakby zgasły wszystkie światła, jakby moja złocista aura zniknęła bez śladu, a przecież wciąż rozpierała mnie energia. W tej nicości poczułam zbliżającą się KI. Była silna i rosła ona z sekundy na sekundę, a jednak jej nie bałam się. Nie była wroga, nie była nawet zła. Ot czysta, przejrzysta niczym łza. To była kryształowa moc. Poczułam ją niespodziewanie przed twarzą, jednak nie zadała mi ciosu. Jedynie musnęła moje zesztywniałe ciało. Zobaczyłam obraz przed oczyma jakbym je dopiero co otworzyła, a przecież ich nie zamykałam.

Ta niekończąca się ciemność… Przytłaczająca i paraliżująca? Spojrzałam w te jasne saiyańskie oczy i dostrzegłam w nich coś dziwnego. No i dlaczego nie mogłam się poruszyć?! Co to była za technika?

Goku odskoczył lekko w tył jakby te ułamki sekundy były mu potrzebne do obmyślenia planu, po czym ponownie ruszył w moją stronę. Wymierzył we mnie pięścią. Chciałam zrobić unik odginając się w bok, ale nie przesunęłam się ani o cal. Nie mogłam. Jednak i tym razem nie oberwałam. Więc o co chodziło? Dlaczego mnie atakował nie pozwalając się bronić, a za razem nie dosięgał? Co to wszystko miało znaczyć?

Ponownie zrobiło się całkowicie ciemno… i nagle, zupełnie znikąd, dosłownie tuż obok pojawił się błysk, a raczej blask. Kształt w końcu stał się doskonały – pięść. Połyskiwała wokoło niej złota aura, jakby tańcząca i coś jeszcze.  Wiedziałam, że jej nie uniknę. Skoro nie mogłam się ruszyć z jakiegoś nieznanego mi powodu zamknęłam powieki lekko się uśmiechając. Byłam gotowa na ten cios. Poczułam muśnięcie na lewym policzku i silny, porywisty wiatr. Energia, którą spowita była ów pięść wręcz parzyła moją skórę. Jednak... Nie uderzył mnie. Za to usłyszałam huk, nastąpił tuż obok, był blisko… Tak bardzo, jakby tuż za mną. Następnie silny ucisk prawego nadgarstka i mocne, zdecydowane szarpnięcie. Son Goku odrzucił mnie za siebie na tyle mocno bym mogła spotkać się z ziemią. Zacisnęłam powieki z bólu, a po chwili je podniosłam marząc o wymownym, piorunującym spojrzeniu.

Przede mną stały nogi… Leżałam pod stopami Vegety, który wcale się we mnie nie wpatrywał. A moja mina mówiła: tak, śmiej się, że nie potrafiłam oprzeć się tej dziwnej technice i dałam się podejść jak dzieciak. On jednak w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Gapił się wciąż przed siebie, może na rywala? Tylko dlaczego tak dziwnie, tak... z przestrachem? Coś tu było nie tak.

—    Co to było?! – warknęłam odwracając się w miejsce, z którego mnie wyrzucono.

Doznałam nagłego i piorunującego szoku. Tam gdzie dotychczas stałam unosiła się czarna, ciężka smuga. Nagle, jak za dotknięciem różdżki zaczęłam odczuwać jak z niej emanuje czyste zło. Bardzo przytłaczające. Saiyanin, który mnie stamtąd wyrwał odskoczył w tył, a jego mina mówiła – gdzież tam – krzyczała, że to nie ich pierwsze spotkanie. Obaj zdawali się znać to coś. Wojownicy nie byli zadowoleni z tego spotkania. Pospiesznie się podniosłam wpatrując się w tę mgłę z wielce rozdziawionymi ustami.

—    C-co to jest do cholery!? – zadrżałam.

—    Od jakiegoś czasu mamy z nimi na pieńku – mruknął Saiyanin – Jest szalenie niebezpieczne.

Super! Dużo mi to nie mówiło! I w ogóle dlaczego wcześniej nic mi na ten temat nikt nie wspomniał? Czy to coś mnie zaatakowało? Czy to coś było powodem mojego paraliżu?

—    Ale, co to jest?! – usiłowałam się naprędce dowiedzieć.

—    Tego zapytaj… – burknął książę wzruszając ramionami.

Zdając sobie powagę z sytuacji mimowolnie przewróciłam oczami na te uwagę. Już pędziłam z pytaniem kim jest owa postać usiłująca zrobić – sama nie wiedziałam co.

Smolista smuga powoli rozszerzała się i kurczyła. Wyglądała jak spory kłąb dymu. A mimo to zdawać by się mogło, iż usiłowała nabrać kształt – z żarzącymi się oczyma, długimi kończynami i podłużną potylicą.

Nie zdążyłam nic zrobić, nawet pomyśleć o jakimś kroku, a ta nagle ruszyła w naszym kierunku! Przez ciało przeszedł zimny i obezwładniający ból, był tak niewyobrażalny, tak gęsty, tak mroczny… Ogarnęła mnie potężna słabość… Poprzednia taka nie była. Zdawało mi się, że ktoś coś do mnie krzyknął, a może ogólnie? Nie wiedziałam co, nie zrozumiałam bo niespodziewanie wszystko zniknęło… Czy trwało to sekundy, minuty, a może godziny? Nie potrafiłam na to pytanie sobie odpowiedzieć. Choć przed oczami niczego nie dostrzegałam, nawet własnej poświaty to odczułam wirujący świat. Wtedy poczułam ziemię… Tak, twardą i usypiającą?

—    Jak się czujesz? – usłyszałam.

W głowie mi szumiało, a w uszach dzwoniło i te słowa zdawały się topornie do mnie docierać. Gdy już miałam wrażenie, iż wszystko wraca do normy podniosłam się z czyjąś pomocą z jeszcze wilgotnej trawy do pozycji siedzącej, następnie wzięłam szybki i głęboki wdech. Czułam się jakbym była znokautowana. Kilkukrotnie.

—    Wszystko w porządku? – zapytał Son Goku.

Spojrzałam na niego, a w oczach dostrzegłam troskę. Klęczał na jednym kolanie tuż obok, a za nim stał Vegeta z równie bladą twarzą. Co się u licha tu działo?!

—    Uratowałeś mnie? – mruknęłam łapiąc się za głowę.

—    Byłaś tak zajęta sobą, że nie wyczułaś złowrogiej energii? – burknął Vegeta – A może ty nie umiesz jej wyczytać?

—    Oczywiście, że umiem! – oburzyłam się – Nie czułam jej, nie sądziłam, że muszę...

Książę prychnął na te uwagę w charakterystyczny dla niego sposób. Spojrzałam na niego z niezadowoleniem mrużąc przy tym brwi i ściągając usta. Przecież nie wyczuwałam żadnej KI.

—    Skąd mogłaś wiedzieć, że zła energia jest na Ziemi? – tłumaczył mnie Goku.

—    To jej nie usprawiedliwia! – krzyknął książę wyraźnie poddenerwowany – Ściągnęła na nas cienie.

—    Ale… –  próbowałam zabrać głos – Nie mogłeś mi powiedzieć, że uzewnętrznianie KI na tej planecie grozi... śmiercią?

Sprzeczka między Saiyanami była coraz to donośniejsza. Nie wiedziałam o czym już konkretnie rozprawiali. Mnie piętrzyły się wciąż to nowe pytania o to co mogło się wydarzyć. Mimo to nadal przebywałam w lekkim szoku. Siedziałam na trawie, a oni bez przerwy się sprzeczali, zupełnie jak małe dzieci. Czy gdyby nie fakt jakiś tam cieni, to skłonni byli skoczyć sobie do gardeł?

—    HALLO! – wrzasnęłam mając po dziurki w nosie ich zachowania – Czy wreszcie wyjaśnicie mi co tu jest grane?

Oboje zamilkli i zaczęli mi się bacznie przyglądać. Musiałam przyznać, że wyglądali całkiem zabawnie. Zapomnieli o moim istnieniu, czy jak?

—    Wytłumaczycie mi co tu się właściwie dzieje? – zniesmaczyłam się – Wy tu się przekabacacie, a ja siedzę jak ten idiota zastanawiając się co mnie zaatakowało! Mam prawo!

***


Do ciepłego pomieszczenia wdarł się chłodny wiatr wprawiając białe zasłony w lekki taniec. Vegeta stał przy oknie obserwując to co się za nim znajdowało, a przynajmniej robił wszystko by tak go spostrzegano. Son Goku siedział przy owalnym, drewnianym stole ze szklanką soku jabłkowego. Do salonu weszła spracowana kobieta z tacką jeszcze ciepłych wypieków. Czy to była kobieta tego Saiyana? Gdzie zatem podziewał się ich syn – Gohan?

—    To co już zdążyłaś zaobserwować mieszka na Ziemi już od dłuższego czasu – zaczął posępnie młodszy z Saiyan – W zeszłym roku uśmierciły mojego syna i przyjaciela. To niesamowicie niebezpieczne istoty.

W tym momencie kobiecina upuściła tace na stole, a ciastka wysypały się na obrus. Mężczyzna wymawiając ciche: Och, Chi-Chi. pomógł pozbierać ten drobny bałagan. Cóż, jak tu nie przejąć się słuchając o śmierci własnego dziecka? Ja sama niejednokrotnie dostawałam spazmów na wspomnienie wybicia mej rodziny i pobratymców. Wiele lat zajęło mi oswojenie się z tą wiadomością. Z samym widokiem egzekucji.

—    Co?! – przeraziłam się – Ale jak to możliwe?

Ciężko było mi uwierzyć, że zginął chłopak, który w moim odczuciu całkiem niedawno pokonał z moją niewielka pomocą iście potężnego wroga i ocalił planetę od zagłady. Kim, że były ów cieniste potwory? Czy właśnie miałam u Goku dług do spłacenia?

—    Próbowali z tym walczyć, ale te bestie pożerają naszą energię w zastraszająco szybkim tempie.

—    Energię? Chcesz powiedzieć, że to ja ten cień przyzwałam?

Saiyanin potaknął głośno przy tym wzdychając. Z jego opowieści wynikało, że nie da się z nimi walczyć, gdyż potężna moc jest ich pożywieniem, a słaba nie jest w stanie się obronić. Najgorsze było to, iż ciała poległych znikały bezpowrotnie. Zdawało się, że są skazani na te mroczne mgły.

Wiadomość o śmierci Son Gohana przeraziła mnie jednak najbardziej. W moim świecie był przecież najsilniejszym wojownikiem, pokonał Komórczaka. Czułam, że coś było nie tak. Dowiedziałam się, że Yamcha zginął gdyż podczas treningu użył zbyt dużo mocy, Son Gohan ponieważ jego rodzina została zaatakowana, a on nie mógł stać bezczynnie.

Z początku mroki atakowały wszystkich póki nie poznały i nie zasmakowały potężnych mocy wojowników, na których do dziś czekają. Mieszkańcy Ziemi wiedzieli o ich istnieniu, jednak nie byli już wiecznie atakowani.

Czarnooka usiadła na krześle, tuż przy mężu. Twarz miała smutną, pozbawioną życia.

—    A ty dziecko? – odezwała się – Co tu robisz?

—    Jestem z... – zamyśliłam się – Trafiłam tu przez przypadek, bo zmieniając moją przeszłość zmieniłam waszą przyszłość.

—    Z przeszłości? Przyszłości? Przypadek? – mruczała próbując poukładać w głowie zlepek informacji – Nic nie rozumiem!

Wzruszyłam ramionami. Musiałam im wyjaśnić skąd się wzięłam i co tu robiłam, kim był Freezer i dlaczego zrobiłam tak, a nie inaczej. A także uświadomić ich, że nie miałam pojęcia jak to wpłynie na dalszą przyszłość tych istot.

Wstałam z krzesła próbując samej poukładać to sobie w głowie nim myśli zamienię w słowa. Wędrowałam z jednego końca na drugi, aż wreszcie zirytowałam tym samego księcia, który jak do tej pory nie zabierał głosu. Usiadłam wiec, a raczej opadłam bezradnie na duży czerwony fotel układając sobie w myślach od czego zacząć.

—    Jak wiecie jestem kosmicznym wojownikiem – zaczęłam – A tak dokładnie to siostrą Vegety.

—    Siostrą!? – niedowierzali rodzice Gohana.

—    Tak, tylko ja nie....

—    Moja rodzona siostra jest nieco starsza – wtrącił następca rodu Saiyańskiego.

—    To oczywiste – przytaknęłam pospiesznie – Ja jestem z innej linii czasowej. Cofnęłam się w czasie do dnia, w którym w moim świecie zostaliśmy wytępieni przez Changelinga, wtedy miałam, to znaczy siostra tego Vegety miała cztery lata, a ty, Vegeto ruszyłeś na Ziemię z ojcem Natto na wezwanie niejakiego Raditza.

Na wspomniane imię małżeństwo wzdrygnęło się, za pewne wracając wspomnieniami do tamtych chwil gdy przyszło im po raz pierwszy poznać barbarzyński ród wojowników z odległego kosmosu.

—    Ruszyłam w drogę do domu po tym jak pokonałam demona i przygotowałam zasadzkę na resztę jego rodziny, ale coś poszło nie tak i oto jestem tutaj.

—    Freezer – prychnął książę – Od gówniarza obiecywałem sobie, że go zniszczę, aż tu nagle pod moją nieobecność pojawia się jakaś gówniara i roznosi go na kawałki. Od tak.

—    Nie jakaś tylko ja, twoja siostra – wtrąciłam puszczając obelgę mimo uszu – Ale tak, masz rację. Dla was byłam tylko podlotkiem z niewyobrażalnie dużą siłą. Nie zdradzałam swojej tożsamości.

—    Nie zupełnie – za nic nie chciał się zgodzić.

—    A jednak nią jestem, tylko w innym, równoległym czasie. Przecież nie jestem jej sobowtórem. To że mam dokładnie tyle samo lat co jakieś dwadzieścia lat temu, jest zwykłym przypadkiem, jak to, że w ogóle się tutaj znalazłam.

Książę mlasnął z nieukrywanym grymasem wnioskując, że za nic w świecie nie odpuszczę z nazywania nas rodzeństwem. Wrócił naburmuszony do swojej poprzedniej czynności – wpatrywania się w okno, choć na moje oko mniej nadąsany. Małżeństwo spojrzało na niego z zainteresowaniem. 

Czy tych dwoje usłyszało dziś pierwszy raz zimne imię tego potwora, który potrafił tak namieszać w życiu wielu miliardów istnień? Co prawda terror Changelingów trwał już wcześniej z ręki jego ojca. Do tej pory zapewne żyli w błogiej nieświadomości istnienia tak potężnego zła. Teraz zauważałam jakie były plusy w mieszkaniu na tego typu planetach.

Niespodziewanie rozległy się kroki. W progu stanął młody chłopak z rozbieganym wzrokiem. Jego bujna czupryna sięgała do ramion i nieco przysłaniała twarz. Pomimo niechlujnej fryzury prezentował się dość dobrze. Ubrany był w typowe ziemskie ciuchy – luźne spodnie i koszulka z krótkim rękawkiem, także nie przylegającą do ciała. Czarne oczy figlarnie spoglądały na zebranych, a wyraz twarzy oznajmiał, iż nie często miewali gości.

—    Och! Cudownie, że wróciłeś – ucieszyła się kobieta.

Młodzieniec wszedł do pomieszczenia bacznie mnie obserwując. Także na niego spoglądałam by zrozumieć kim był. Nie wyczuwałam w nim żadnej specjalnej mocy, jednak chwilę po tym przypomniało mi się, że w celach bezpieczeństwa ukrywali swoje KI by nie kusić owych cieni. Na samo wspomnienie tamtej mrocznej kreatury wyciszyłam niemal do zera swoją, w obawie, że znowu będę musiała się z nią zmierzyć, a nie zwykłam tego czynić praktycznie wcale.

—    Trunks mi opowiadał o tobie – uśmiechnął się szelmowsko w moją stronę całkowicie ignorując kobietę – Nie sądziłem, że cię spotkam. Jestem Son Goten.

Zaraz po przedstawieniu się wyciągnął w moją stronę dłoń. Spojrzałam surowo najpierw na jego kończynę, a następnie twarz pomimo silnego uderzenia gdzieś w okolicy potylicy. Podobne imię oznaczało, iż był synem tych dwojga, czyli bratem Gohana. Jego cwaniacki uśmiech irytował mnie mimo tej świadomości genów. Czułam, że nie posiadał tych samych cech co jego starszy brat, które w przeciwieństwie do niego nie odstręczały mnie bez bliższego poznania.

—    Spoko, spoko mała – zmieszał się lekko wymachując dłońmi w obronnym geście – Nie patrz tak na mnie. Nie gryzę!

—    Młodsza? Niższa? – burknęłam patrząc mu prosto w oczy – Jednak silniejsza.

Goku chcąc rozrzedzić atmosferę złapał syna za rękę, w okolicy łokcia i poprowadził w głąb salonu uśmiechając się do niego w podobny sposób jaki zapamiętałam przed jego odejściem.

—    Usiądź synu. –  poprosił go  – Usiądź i posłuchaj.

—    Czego?

—    Mojej historii – wtrąciłam – Chyba ci Trunks wspominał, że przybyłam z innego świata.


—    Opowiedz coś więcej o tym Frezie – zaproponował Son Goku.

—    Freezerze – poprawiłam go oschle – Był on niezwykle silną i mroczną postacią w przeszłości – zamilkłam na chwilę wracając ponownie wspomnieniami do tamtych strasznych chwil – Przyczynił się do śmierci ogromnej ilości istot żyjących we wszechświecie. W moim świecie zlikwidował także nas – Saiyan.

Zapadła cisza. Dało się słyszeć wiatr oraz gdzieś w oddali tykanie zegara. Śmierć rodziców była największym i najważniejszym wydarzeniem w moim życiu. Jakby nie patrzeć wtedy zaczęła się lawina do dziś nie kończących się przygód.

—    Tutaj do tego nie doszło, ponieważ cofnęłam się w czasie by to naprawiać. Nie ukrywam, że była to moja osobista zemsta i nie zastanawiałam się nad jej konsekwencjami.

—    Dlaczego? – wyrwało się głośne pytanie z ust chłopaka.

Nie miałam na to żadnej sensownej odpowiedzi. Kaprys? Wzruszyłam ramionami nie wypowiadając słowa. Wyczułam nieprzyjemne wibracje ze strony Vegety. Nienawidził tego jaszczura, nie trawił go równie mocno jak ja.

—    Byłam zmuszona do pracy u jego boku jako małe dziecko. – kontynuowałam – Bili mnie, karcili, głodzili, uleczali rany by robić wszystko od nowa... – niemal głos mi się załamał.

Spoglądałam tempo w podłogę zaciskając boleśnie palce na kolanach. Nie sądziłam, ze po posłaniu całej szajki Changelinga ból nie minie. Byłam pewna, że to co miało miejsce okaże się lekarstwem. Tak jednak nie było. Wspomnienia tak samo paliły jak przed podróżą w czasie.

—    Nie byłam w stanie z nimi walczyć, musiałam być w miarę posłuszna by przeżyć i móc się zemścić w przyszłości. Kiedy dowiedziałam się o kryształowych kulach on zdążył zabić większość Nameczan – spojrzałam na ojca Son Gohana – Twoi przyjaciele i syn byli tam i pewno tak się stało i tutaj. Tak?

—    Zgadza się. – przytaknął szeroko się uśmiechając – Tamtejsze Smocze kule zwróciły życie moim bliskim po spotkaniu z twym bratem.

—    Tam musiałeś przybyć na Namek by ocalić ich przed Freezerem. Zginął także mój brat. Ty ocaliłeś wszystkich po raz pierwszy przeszedłeś transformację w super wojownika… Sprawiłeś, że legenda przestała być legendą, a tamtejszy smok ożywił umarłych.

Zebrani mieli wzrok wbity w moją osobę jakbym opowiadała im niesamowitą historyjkę, która nigdy nie mogłaby zaistnieć.  Nie mogła tylko u nich. Wiedzieli przecież gdzie była Namek, walczyli z księciem Saiyanów, a jednak nie mieli okazji spotkać tego, który uważał się za władcę całego wszechświata.

—    Mów dalej – szepnął Saiyanin – Chcę poznać tę historię. Poznałem przed laty kogoś równie bestialskiego?

W jego oczach dostrzegłam niesamowity blask. Sprawiał on wrażenie wyrozumiałego i współczującego, wydawało się jak gdybym patrzyła na tego samego mężczyznę, który poświęcił się w walc z Komórczakiem. Jakby nie różnił się niczym od tego Son Goku, którego dane mi było poznać. A jednak nie byli tą samą osobą.

—    No więc… – zawahałam się – Po przegranej udało im się odratować Freezera jednak był raczej maszyną niż istotą żyjącą. – westchnęłam – Przybyliśmy na Ziemię i zostaliśmy zaatakowani przez młodego chłopca – Trunksa z przyszłości. To dzięki niemu dziś tutaj jestem – uśmiechnęłam się pod nosem na jego wspomnienie – To on zabił jaszczura. Ja oczywiście umknęłam, gdyż jedynym celem mojej wizyty było odnalezienie swojego brata. – przetarłam szczypiące powieki robiąc krótką przerwę – Po trzech latach spotkałam się z wami i dowiedziałam się o nowym zagrożeniu, a mianowicie o cyborgach. Nie potrafiłam wyczuwać energii, a z głupoty wyrzuciłam detektor, więc tak długo zajęło mi odnalezienie Vegety.

—    Cyborgi… – mruknął głośno syn Bardocka zaciskając pięści.

Brzmiało to dość poważnie. Rozumiałam, że kogoś wtedy stracili.

—    To nie twoja wina kochanie – przejęła się Chi-Chi kładąc czułe dłoń ja jego ramieniu.

—    A co się dokładnie stało? – bardzo chciałam wiedzieć.

Pragnęłam poznać każdą stoczoną walkę na Ziemi, musiałam odnotować wszystkich przeciwników, przebieg wydarzeń, śmierci wojowników i każdą ich sławę. Po to tu właśnie byłam, by dowiedzieć się ile zmieniłam na dobre, a ile na złe. To było jak... Kara za ingerencję w czasie.

—    Pan Kuririn, przyjaciel taty. – wyjaśnił pospiesznie Son Goten.

—    Zabiła go ta androidka – wtrącił się do rozmowy książę – Doskonale pamiętam jak zmiażdżyła mu kości.

Na te uwagę kobieta zwana Chi-Chi burknęłam coś pod nosem posępnie spoglądając na nielubianego Saiyana by za chwilę wyjść z pomieszczenia z pusta tacą w ręku.

—    C18. – zamyśliłam się głośno – Nie ma go wśród żywych? Nie wykorzystaliście mocy smoka?

—    Niestety, nie. – odparł nastolatek –  Nasz Boski smok nie mógł kolejny raz wskrzesić już raz zmarłej istoty.

No tak. Pamiętałam, że kiedyś mi już o tym mówiono. Później okazało się, że Dende udoskonalił kryształy na podobieństwo tych z Namek. Oni nie mieli tego Wszechmogącego?

—    A te z Namek? Nie mogliście prosić ich smoka?

Na to pytanie popatrzyli trochę na mnie jak na wariatkę. Latać tam i z powrotem co chwila by przywracać poległych, dobre sobie. Na samą myśl palnęłam się w czoło. Przecież to był inny świat, nie mogli przeżyć wszystkiego w ten sam sposób. Dlaczego wciąż o tym zapominałam? 

—    Była taka myśl na samym początku, ale sam Kuririn się nie zgodził na podróż w kosmos. – odpowiedział Goku – Stwierdził, ze nie ma szans przy Saiyanach bronić planety. Wtedy jeszcze nie wiedział, że przyjdzie nam wpaść w sidła cieni.

—    I miał rację. – w grubiański sposób wtrącił brat – Nic tu po nim. Kolejny raz by zginął. Po co się tak poniżać?

Chłopiec surowo spojrzał na mówcę. Był wściekły, że ma czelność mówić takie rzeczy o najlepszym przyjacielu jego ojca mimo iż sam nigdy go nie spotkał. Był za młody, on urodził się na krótko po jego śmierci. Może i słowa Saiyana były teraz nie na miejscu, ale miał rację – Kuririn nie był już w stanie bronić Ziemian. Był tylko człowiekiem, a ludzie nie mogli w żaden sposób przewyższyć siłą Saiyan.

—    W walce z Komórczakiem poświęciłeś swoje życie Son Goku, a tu? Jak to się stało, że nie zginąłeś? – wróciłam do swojej opowieści.

—    Raczej ja powinienem ciebie zapytać, co się stało, że musiałem idąc życie w tamtej walce.

—    No tak.... – zaśmiałam się niemrawo – Bo widzisz, Gohan się popisywał i tym samym rozjuszył Komórczaka, a ten zamienił się w żywą bombę. Nie było innego wyjścia jak wysłać go gdzieś gdzie nikomu nie będzie zagrażać wybuch. Nie wróciłeś, a on owszem. Ostatecznie ja i Son Gohan pokonaliśmy go.

Mężczyzna delikatnie się uśmiechał słuchając moich wypocin. Zupełnie jakby popierał całym sobą decyzję tamtego.

—    Mieliśmy więcej szczęścia. Gohan pokonał Komórczaka z moją i Vegety pomocą. Nie dopuściliśmy do takiego obrotu spraw.

—    Przynajmniej wy.

Słońce chowało się już za horyzont, żona Son Goku ponownie zawitała do salonu. Zamknęła okna by chłodne, wieczorne powietrze nie wtargnęło do ciepłego domu. Powoli kończył się mój kolejny dzień poza domem, poza moją rzeczywistością. Spoglądając na zmęczona życiem kobietę westchnęłam.

—    A jak się tutaj znalazłaś moje dziecko? – zapytała z przejęciem kobieta – Opowiadasz te straszną historię o swoim świecie i przeszłości, a jednak jesteś tutaj, nie u siebie.

—    Ja... – zacięłam się wpatrując w buty – Zgubiłam się w czasie. Aż tyle.

Co za obciach! Nie chcąc zdradzić swego zażenowania zasłoniłem dłonią twarz.

Son Goku wstał z krzesła rozprostowawszy swoje zastałe kości po czym lekko uśmiechnął się. Był pod wrażeniem mojej odwagi. Uważał, że on sam nie był by w stanie drugi raz stanąć przed kreaturą z dzieciństwa. Ja drugi raz też nie, jednak nie z powodu braku nieustraszoności.

Chi-Chi podała kolację. Przede mną pozostała tylko historia tych ludzi. Postanowiłam nie wracać do póki do póty nie dowiem się w jaki sposób Son Goku stał się super kosmicznym wojownikiem oraz nie wyjaśni mi o co chodziło z tymi cieniami i dlaczego pozbawiły życia jego syna oraz Yamchy. Było tak wiele tajemnic do odkrycia!

Noc nastała szybko, Vegeta oznajmił, że opowiadanie historyjek przełożymy na dzień następny gdyż nie ma nastroju na nic innego jak dobry sen. Wróciłam z nim w milczeniu do ich domu gdzie położyli mnie spać w jednym ze swoich wolnych pokoi. Od natłoku myśli rozbolała mnie głowa, jednak byłam tak zmęczona, iż nie wiedziałam kiedy dopadł mnie sen.


31 października 2019

42. Super wojownicy

Z dedykacją dla Snake'a

Słońce było już wysoko na niebie, na oko gdzieś w połowie drogi do zachodu. W ogrodzie przy Capsule Corporation, ćwierkały przeróżne ptaki. Było także słychać różnorakie odgłosy żyjących tam zwierząt. Od Trunksa do wiedziałam się, że rodzice Bulmy uwielbiali stworzenia i co rusz przygarniali znajdy. Teraz byli starzy i niczym innym już się nie zajmowali – poza tym bajecznym ogródkiem. Ojciec zrezygnował z badań oraz wszelakich czynności laboratoryjnych. Firmą całkiem zajęła się Bulma, a ostatnimi czasy usiłowała wplatać to syna. Miałam wrażenie, że życie tej rodziny nieco odbiegało od tej, którą miałam okazję spotkać. Pierworodny Vegety nie był też tym samym chłopakiem, którego poznałam z przyszłości. Może właśnie taki miał być ten mały brzdąc, którego chowała niebieskooka? No i ta córka – istna kopia matki. Cóż, te informację winnam była zachować dla siebie.

Zastanawiałam się przede wszystkim co się wydarzyło po moim odlocie. Czy bardzo zmieniłam przyszłość przeszłości z powodu swojego kaprysu? Miałam teraz okazję dowiedzieć się wszystkiego! Czy nie było to moim wielkim szczęściem? Miałam nadzieję, że nie przekleństwem.

Nieopodal siedział mój brat wygrzewając się na słońcu. Mówił, że lubi tu siedzieć i nasłuchiwać natury przed treningiem co było dla mnie zaskakujące, gdyż książę jakiego znałam miał w głębokim poważaniu przyrodę.

—    Powiedz mi... – zawahałam się obawiając się odpowiedzi – Son Goku żyje?

Książę spojrzał na mnie z dziwną miną. Sprawiał wrażenie zaskoczonego tym pytaniem. Zapewne zastanawiał się skąd znam to imię nim przypomniał sobie, że to ja ponownie wysłałam go na Ziemię, a raczej zachęciłam do tego i to nie w celu zemsty po sromotnej porażce.

—    Nie wiem – rzekł szorstko wzruszając przy tym ramionami – W nosie mam tego pajaca.

—    Muszę wiedzieć – nie dawałam za wygraną – Żyje?

Gdybym pamiętała jego KI sprawdziłabym, o ile w ogóle by była namacalna, a ja nic kompletnie nie wyczuwałam. Nikogo, jakby żyjący na tej planecie Saiyanie, pół Saiyanie, ludzie czy inne rasy wojowników specjalnie utrzymywały poziom mocy na najniższym z możliwych – nie do wyczytania.

—    Co to za przesłuchanie?

Wypuściłam z niezadowoleniem powietrze z płuc kręcąc przy tym głową. Złośliwy to on był wciąż i niezmiennie.

—    W zasadzie to tak – odparłam z uśmiechem na twarzy – Pokonałam Frezera, w walce narażając własną skórę. Więc tak, należą mi się jakieś informacje. To, że tu jesteś jest także w jakimś stopniu moją zasługą!

Na tę uwagę książę prychnął z dezaprobatą przywracając przy tym oczami. Trochę wyolbrzymiałam, ale jak inaczej miałam skłonić go do gadania?

—    Zamiast tu osiąść mogłeś ich przecież zlikwidować! – kontynuowałam – Taki był twój przecież plan po przegranej walce z Goku i jego kompanami.

Tym razem to Vegeta westchnął ciężko mając chyba dość moich wywodów. Czyżby jego siostra nie odbiegała zbytnio od mego charakteru?

—    Ja go nie zabiłem, jeśli o to ci chodzi – burknął na odczepne – Więc jest szansa, że jeszcze dycha.

Ponownie wygodnie się usadowił na swoim krześle ogrodowym łapiąc kolejną porcję ciepłych promieni największej z gwiazd tego układu. Jego historię miałam w planach wyciągnąć, lecz w tej chwili istotne były tylko szczegóły, z resztą książę nie należał do osób wylewnych, a zbieranie informacji od niego było sporą gimnastyką.

—    Jesteś super wojownikiem? – zadałam kolejne pytanie będące na mojej liście.

—    Jestem.

Jego ton zdawał się być obojętny, a on sam nie kiwnął nawet palcem bym uwierzyła w jego słowa. Tak to i ja mogłam mówić. Choć potrafiłam się przemienić to nie dane mi było uczynić tego zbytnio wiele razy, więc i przemiana nie następowała tak ekspresowo jak robili to Goku czy Vegeta w moim świecie.

—    Udowodnij! – syknęłam w tonie niedowiarka.

Jednak nie czekając aż wstanie wybiegłam z ogrodu tak szybko, że zwykły śmiertelnik uznałby, iż zniknęłam. Wydostałam się na trawnik przed domem zatrzymując się prawie przy drodze. Nie musiałam na szczęście długo na niego czekać. Chwilę po moim przybyciu stał przy drzwiach i wpatrywał się swoim obojętnym wzrokiem. Jakbym wcale nie robiła na nim żadnego wrażenia. Cóż, pewno nie musiałam tutaj, gdy już sam osiągnął wiele.

—    Pokaż co potrafisz – nakazałam gestem ręki.

Saiyanin uśmiechnął się do mnie z kpiną, co oznaczało tylko jedno – Vegeta naprawdę był super wojownikiem tylko z niewiadomych powodów nie kwapił się do przemiany. Wiedziałam więc, że to nie uległo zmianie, co wprawiało mnie w lepszy nastrój. Chcąc zmienić przeszłość nie zamierzałam tego zniszczyć.

Zacisnął pięści unosząc je na wysokości pasa uginając ręce w łokciu. Zaczął powoli koncentrować moc. Miałam wrażenie, że na tyle bym nie dostrzegła różnicy w jego sile. Miał pecha, czułam jego minimalnie rosnącą moc, choć nie dałam tego po sobie poznać. Nie musiał wiedzieć, że potrafiłam odczytywać KI, jak i tego, że to Goku mnie tego nauczył. Jego siła ciosu stawała się coraz to większa toteż wyszedł z obrębu drzwi na trawnik by nie uszkodzić elewacji. W momencie stała się niemalże namacalna. Czy była większa od mocy mojego brata? Na to pytanie nie umiałam sobie jeszcze odpowiedzieć. Poczułam dziwne ukłucie na twarzy, a chwilę po tym rozbłysło się złociste światło. Stanął przede mną nie kto inny jak dumny super wojownik – książę Saiyan.

—    Brawo! – klasnęłam powoli w dłonie z szerokim uśmiechem –  Teraz powiedz, czy Son Goku także jest super wojownikiem?

—    Owszem – prychnął – Jednak ten pajac nie dorasta mi do pięt! 

Zaśmiałam się. On nawet tutaj się tak bardzo nie zmienił. Po chwili wrócił do pierwotnej formy rozglądając się uważnie na boki, jakby miał się kogoś spodziewać. Pytaniem było czy faktycznie posiadał większą siłę od syna Bardocka, czy tylko tak gadał. Postanowiłam się spotkać z ojcem Son Gohana by dowiedzieć się jak udało mu się otrzymać ten poziom po tym jak nie dane mu było poznać Freezera. Musiałam się tego dowiedzieć bez względu na to ile czasu tutaj miałam zabawić dodatkowo, a nie planowałam długo.

Nie czekając ani chwili wtargnęłam do posiadłości o kształcie wielkiej kopuły by odnaleźć w nim Trunksa, który by wskazał mi drogę do miejsca, w zamieszkania drugiego Saiyanina. Niesyty na Vegetę nie miałam co liczyć. Widać było od razu, że nie pała entuzjazmem do tego Saiyan i to zdecydowanie bardziej niż mój brat. Kiedy otrzymałam informację gdzie mam się kierować od razu ruszyłam. Byłam strasznie podekscytowana, a za razem zmieszana. Nie znałam przyczyny jego przemiany. W moich czasach udało się mu to dzięki Freezerowi, który zabił jego przyjaciela – Kuririna. Ja tę możliwość zabrałam mu sprzed nosa z myślą tylko i wyłącznie o swoich zachciankach. Zastanawiałam się czy warto było pakować się w tę historię tuż po śmierci Changelinga i choć w mym sercu gościła radość, nie brakowało w niej czegoś na kształt wyrzutów sumienia. Trunks zmienił swoją przeszłość bo Bulma go prosiła. Nie mogła znieść faktu, iż nie ma istoty na Ziemi, która by mogła ich chronić, a ja? Ja miałam tylko przeszłość… Myślałam tylko o sobie. Zmieniłam przyszłość…

—    Ktoś za mną leci? – zamyśliłam się zerkając za siebie.

Wyczułam znajomą energię. Nieco zwolniłam by ów osobnik mnie dogonił. Kiedy był już blisko gwałtownie się zatrzymałam, a ten mnie wyprzedził. Byłam zdumiona jego obecnością.

—    Vegeta?

On również zahamował i nie odwracając się powiedział, że musi to zobaczyć i nie puści mnie samej, bo jestem tylko dzieckiem. Dzieciakiem, które zagubiło się w czasie. Westchnęłam przewracając oczyma oraz załamując ręce po czym ruszyliśmy bez słowa do domu Son Goku. Będąc na miejscu delikatnie wylądowałam nieopodal, książę zaś stanął dużo w tyle, zauważyłam już wcześniej, że gdziekolwiek jest utrzymywał dystans. Ten Vegeta także tak czynił. Podeszłam niepewnie do drzwi, czułam jak ciało mi drżało. Nie miałam pojęcia co mnie mogło czekać, tylko nie rozumiałam skąd we mnie nadmiar emocji. Stałam na wprost drzwi i zastanawiałam się co właściwie miałam robić? Czego oczekiwać?

Dom był malutki w porównaniu do tego w dużym mieście. W Capsule Corporation można było się zgubić. Ten przynajmniej wyglądał urokliwiej i zdecydowanie swojsko. Tak, tutaj można było spokojne żyć, a trenować wśród natury. Czy to był jeden z powodów, dzięki któremu Goku był zawsze o krok przed Vegetą? Choć się nie spodziewałam na mnie otwarta przestrzeń działała pobudzająco. Po oczyszczającym wdechu wyciągnęłam rękę by złapać za klamkę. Czas było poznać parę odpowiedzi.

—    Tu jestem – odezwał się niespodziewanie głos.

Odwróciłam się mechanicznie szukając nadawcy. Siedział on na dużym pniu spoglądając w dal. Jak długo nas obserwował?

—    Czekałem.

Przez moje ciało przebiegł dziwny dreszcz. Nie umiałam określić jak właściwie się czułam. Na pewno zdenerwowanie pomieszane z ekscytacją. Tyle mnie zapewne tu czekało niewiadomych. Siedział sobie tak zwyczajnie i oczekiwał właśnie mnie? Ten Goku odziany był w najzwyklejsze ziemskie ciuchy – luźne spodnie w odcieniach szarości i biały podkoszulek podkreślający jego mięśnie ramienia. Zdecydowanie lepiej prezentował się w swoim pomarańczowym gi.

—    Czekałeś? – prychnął Vegeta zabierając głos pierwszy.

—    Wyczułem nieznaną mi energię, później twoją, Vegeta. – wyjaśnił spokojnie – Chciałem ruszyć ci na spotkanie – tu spojrzał na mnie – ale wkrótce wiedziałem, że tu lecicie, do mnie więc zostało mi zaczekać na was.

—    Nie myśl sobie, że to jakieś towarzyskie spotkanie, pajacu – syknął mój brat –
to nie czas na pogawędki.

—    Jak zwykle nie w sosie – zaśmiał się młodszy Saiyanin – Ty, Vegeta nigdy się nie zmienisz.

Uśmiechnęłam się w duchu. Hasło „Ty, Vegeta nigdy się nie zmienisz” sprawiło, że zrobiło mi się cieplej na sercu. Dodawało mi to takiej małej otuchy. Książę Vegeta, zawsze taki sam. Nie ważne co by się wydarzyło, Vegeta niezmiennie ten sam zatwardziały wojak.

—    To ja mam do Ciebie sprawę, a on po prostu za mną poleciał. Podobno z ciekawości. – zabrałam w końcu głos – Przyleciałam dowiedzieć się czy możesz zamienić się w super wojownika kiedy tylko zechcesz. Wiem, że brzmi to żałośnie, ale dla mnie to bardzo ważne.

—    Super wojownik – zamyślił się spoglądając w niebo.

Ponownie skierował się w stronę przyrody tak jak i swoje myśli. Jakby szukał tam czegoś. Może znaku?

—    Odpowiedz! – zniecierpliwiłam się gdy jego milczenie nazbyt się przedłużało – Muszę to wiedzieć!

Mężczyzna powoli podniósł się spoglądając przez chwilę na swoje adidasy. Były brudne od trawy i błota, także mocno znoszone. Nic dziwnego, tu w górach nie trudno o brudne buty. Mieszkali w pięknej okolicy i teraz, gdy czekałam na jego odpowiedź rozejrzałam się zauważając, że obok stał jeszcze jeden dom, dwa razy większy od tego, w którym pomieszkiwał Saiyanin. Son Goku uśmiechnął się do mnie w dość specyficzny sposób. Tak jakby chciał udowodnić mi coś w co nie byłam w stanie uwierzyć. Ale w co?

—    Dobrze, pokarze ci, ale tylko przez chwilę.

Ułożył się w pozycji gotowej do transformacji. Na ten moment właśnie czekałam! Poczułam w powietrzu silną energię. Jaką mocą dysponował? Czy była większa od tej, którą posiadał w moich czasach? Czy Vegeta był naprawdę silniejszy od niego? Czy może oboje byli silniejsi ode mnie? Niewątpliwie moje rozmyślania miały za chwilę otrzymać odpowiedź, na co bardzo liczyłam. Jego moc nagle wzrosła, uderzyła mnie z dużą siłą, następnie rozbłysło się złociste światło. I zobaczyłam dokładnie to co chciałam ujrzeć – super wojownika we własnej osobie. Kiedy tylko wyczułam spadającą KI ojca Gohana niemal z krzykiem zażądałam by nie wracał do pierwotnej formy, jeszcze. Jego grymas świadczył o niezadowoleniu.

—    Teraz twoja kolej – spojrzałam surowo na Vegetę – Także stań się złotowłosym.

Książę prychnął wyrażając swoje oburzenie. Ja, taka gówniara mam czelność coś mu kazać?

—   Chcę porównać wasz poziom. 

Choć nie znałam go, wiedziałam że i tak to zrobi, jego ambicji nie można było podważać.

—   Nie powinniśmy tego robić – Goku zwrócił się do rywala gdy ten postanowił podnieść rękawice.

—   Nie bądź taki strachliwy – burknął książę zaciskając pięść.

Tak oto w przeciągu paru chwil stałam przed złotowłosymi mężczyznami. Ich moc nie wskazywała by ją całkowicie odkryli, wiedziałam, że stać ich na dużo, dużo więcej. Jednak z tego co mi okazali Vegeta miał rację – był silniejszy od Son Goku, a to wszystko pewno dlatego, że tamten nie spotkał w swoim życiu Freezera. Nie wiedział zapewne, że ktoś taki jak Changeling kiedykolwiek istniał. Zmieniłam zbyt wiele w ich życiu, choć udało mi się, by później się nie pozabijali. A może to już nie moja zasługa? Zapewne za dużo sobie przypisywałam.


Nie mówiąc ani słowa zaczęłam kumulować w sobie olbrzymie pokłady energii. Chciałam pokazać im całą swoją moc. Pragnęłam by Vegeta wiedział ile potrzeba mi było mocy by zlikwidować Freezera, a temu drugiemu, że tam skąd przybywam moja potężna moc jest niczym, bo są silniejsi ode mnie. Miałam także nadzieję, że tym samym zachęcę ich do ukazania swojej pełnej KI, którą tak skrupulatnie ukrywali. Obaj zerkali na mnie z niedowierzaniem, a czasem też i na siebie tym samym pytającym wzrokiem. Czy zastanawiali się nad moimi zamiarami? Sądzili, iż chcę ich zaatakować? Owszem, pragnęłam z każdym spróbować swych sił, ale nie miałam żadnych niecnych planów! Emanowała ze mnie potężna energia. Kamienie, które znajdowały się wokoło uniosły się ku górze, ziemia pod stopami kruszyła się, a ciało oplecione było pojedynczymi elektrycznymi wyładowaniami. Czułam silny powiew mocy, niczym rześki wiatr. Musiałam przyznać, że była ciut inna od tej, dzięki której ocaliłam świat Saiyan.

—    Przestań! – krzyknął z przejęciem Son Goku.

Nie usłuchałam. Dalej kumulowałam w sobie niezliczone pokłady energii. Sama byłam ciekawa ile jeszcze jej w sobie mam. Nigdy wcześniej tyle nie osiągnęłam…

—    Powiedziałem dość!

Jak na komendę Vegeta na powrót stał się brunetem znowu rozglądając się po okolicy, a mężczyzna, który usiłował mnie ugasić nie wytrzymał i nabrał więcej mocy i ruszył na mnie jak burza. Ani drgnęłam tylko się uśmiechnęłam, że choć jeden z nich podjął się potyczki. Jednak im bliżej był dostrzegałam w jego morskich oczach przerażenie. Czemu? Czy uważał mnie za wroga? Tylko dlaczego?

—   Saiyanko skończ! – dodał pospiesznie niższy z mężczyzn – To nie miejsce na tego typu zabawy!

Ale ani myślałam odpuścić! Takiej okazji nie mogłam sobie przepuścić! O nie. Niech się dzieje co ma się dziać!


22 września 2019

41. Zagubiona w czasie

Ten rozdział otrzymał pierwsze miejsce w konkursie za najlepszy w miesiącu: wrzesień 2019

Z dedykacją dla K.A.T.I

Rok 795
Planeta Ziemia


Podróż wehikułem czasu była tak samo nieprzyjemna, co uprzednio. Ta bezkresna czerń, a później przeplatająca się feeria barw doprowadzały mnie do nudności, choć specjalnie mało zjadłam.  Ciekawa byłam czy Trunksowi to nie przeszkadzało w podróży. Mnie doprowadzało to trzęsienie do potwornej choroby i gdyby nie fakt malutkiej przestrzeni leżałabym jak długa. Kiedy wylądowałam na pustkowiu wyskoczyłam z pojazdu kładąc się na miękkiej, zielonej trawie i spojrzałam na leniwie płynące obłoki. Westchnęłam rozpoznając piękną planetę Ziemię. To powietrze i ta grawitacja, wszystko lekkie, jasne i przyjemne. Wiedza, że w zamierzchłych czasach Plant taka była mnie zasmucał. Dlaczego? Nie rozumiałam jak bardzo Tsufule i Saiyanie nienawidzili swojego domu, że doprowadzili go do ruiny. Przecież obecna Vegeta była po prostu paskudną planetą, gdzie niemal nie było roślinności i zwierzyny! Wszystko trzeba było sprowadzać z innych planet.

Zastanowiłam się po raz enty co właściwie uczyniłam. Zmieniłam przeszłość. Swoją przeszłość… Cholera! Nie swoją, a czyjąś. Władcy nie umarli, Saiyanie dalej istnieli, Sara miała wolność, a Natto długie życie. A Vegeta? Co mogło się z nim stać? Czy wrócił do domu i dowiedział się, że Freezer nie żyje? Zapewne wściekł się, że to była młoda Saiyanka z jakieś cholernej przyszłości, w dodatku super wojowniczką będąca w jego umyśle tylko legendą. Zapewne zapragnął być silniejszym, dorównać swojej siostrze z przyszłości, choć nie koniecznie miał wiedzieć, iż byłam to ja, a nie jakaś randomowa postać. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmieszek. Vegeta i zazdrość – na samą myśl zachichotałam. Było to wręcz zabawne. Oczami wyobraźni widziałam jego upór maniaka, by zyskać to, czego pragnął – najwyższy możliwy poziom, bycie niepokonanym. Zupełnie jak przy treningu przed walką z Komórczakiem.

Zastanawiałam się, czy znalazł moją wiadomość, którą zostawiła na krótko po przybyciu na planetę. Chciałam, by poznał Bulmę, by to się nie zmieniło, nie straciło. Choć oficjalnie się nie przyznawał do jakiś większych relacji z tą kobietą, jednak czasem na nią patrzył, takim innym wzrokiem niż do reszty świata. Nie umiałam tego określić, ale zdawało mi się, że nie była mu obojętna, z resztą ona sama się o nim wyrażała w stosunkowo ciepłym tonie. W dodatku przyjęła mnie pod swój dach, pozwoliła zostać, mieć brata u boku. A wszystko tak na prawdę stało się przez przypadek, gdy w trakcie podróży znalazłam zdjęcie Bulmy – matki Trunksa z przyszłości.  Czułam, że zostawienie mu starej fotografii z jej wizerunkiem podpowie mu, co ma robić. Oczywiście zostawiła na odwrocie krótką notatkę:

Mam nadzieję, że przylecisz tu i odnajdziesz swój świat na Ziemi

Leniwie podniosłam się i przeciągnęłam głośno przy tym ziewając. Nadszedł czas wracać i stawić czoła gniewu mieszkających w Capsule Corporation. Zamknęłam wehikuł czasu do kapsułki, po czym wzbiłam się w powietrze. Namierzyłam energię Vegety i choć wydawała się nieco inna niż ostatnim razem bez zastanowienia ruszyłam za nią. W ciągu piętnastu minut znalazłam się w mieście Zachodu, które powoli budziło się do życia o poranku. Nim wylądowałam w ogrodzie posiadłości rodziców Bulmy  wzięłam oczyszczający wdech. Musiałam się psychicznie przygotować do nadchodzącej kłótni, którą już czułam w powietrzu. W niespiesznym tempie ruszyłam w stronę drzwi frontowych, a serce zaczęło bić mocniej. Zaczynałam się denerwować, tylko nie rozumiałam, dlaczego z każdym krokiem coraz bardziej. Wiedziałam, że miałam przechlapane, ale przecież nie byłam bezbronna.

Niepewnie wcisnęłam dzwonek, nie wiedząc, czy mogę tam wejść jak do siebie. Rozbrzmiał wesoło dźwięk, a ja w napięciu wyczekiwałam dźwięku kroków i gdy tylko dotarły do mych uszu przełknęłam mimowolnie głośno ślinę. Kiedy drwi zaczęły się otwierać odskoczyłam kawałek w tył, tak dla komfortu psychicznego, a w nich stanęła Bulma. Wyglądała na zaspaną.

— Cześć! — krzyknęłam głupkowato się uśmiechając.

Chciałam zyskać na czasie albo po prostu ujarzmić atmosferę, cokolwiek, byleby nie zacząć powrotu od wielkiej awantury.

— Co tak wcześnie? — ziewnęła przecierając oczy.

Byłam nastawiona na okropne krzyki zmieszane z paniczną histerią, że ukradłam maszynę Trunksowi uniemożliwiając mu powrót do swoich czasów, by zlikwidować cyborgi, które niszczyły wszystko i wszystkich, a ona po prostu zapytała co tak wcześnie dzwonie do drzwi? Czy aby na pewno byłam tam gdzie powinnam? Czy to była kobieta mego brata? Zaczęłam się jej uważnie przyglądać. Wyglądała może nieco inaczej niż poprzednim razem, ale to wciąż była ona. Przecież widziałam.

—    Bulma?

Zaczęłam ostrożnie, dość przeciągle nie chcąc jej sprowokować, nie żebym chciała jednak tej słownej burzy.

— Chyba zwariowałaś! — warknęła niespodziewanie szerzej przy tym otwierając oczy — Nie jestem taka stara! Wypraszam sobie!

Stanęłam jak wryta. Nie wiedziałam, co tu może być grane. Matka Trunksa stara, młoda? Przecież nic podobnego jej nie wytknęłam, z resztą w nosie miałam jak szybko lub wolno starzeją się Ziemianie. Musiała być wciąż nieprzytomna! Pewno do brzasku siedziała w swojej pracowni jak zawsze majstrując coś i się po prostu przesłyszała. Ot co! Pokręciłam głową wykrzywiając usta tym samym okazując niezrozumienie, po czym weszłam do środka nie pytając o jakiekolwiek pozwolenie. Ta zaczęła coś mruczeć, ale nie zwracałam na to zbytniej uwagi, gdyż musiałam znaleźć Vegetę, a najlepiej samego Trunksa, by oddać mu zwędzony wehikuł. Wzbiłam się na kilka stóp i poszybowałam w stronę sypialni księcia.

— Vegeta! — nawoływałam donośnie — Vegeta!

Wparowałam do jego sypialni, ale nikogo tam nie było, w dodatku odniosłam wrażenie, że opustoszała, a raczej nikt jej nie zamieszkiwał od bardzo dawna. Co raz to bardziej zaczynałam się martwić czy dobrze postąpiłam wybierając się w tę długą podróż. To na pewno był rodzinny dom Bulmy, a jakoś wydawał się inny? Przecież wyczuwałam swego brata energię lecąc w tę stronę, z resztą nie miałam omamów... Musiał gdzieś tu być i wyjaśnić mi, czy działo się tu coś dziwnego, czy jednak to ja nabawiłam się jakieś... Choroby czasowej?!

— Czego tu szukasz, dziewczyno? — odezwał się męski głos zza moich pleców.

Odwróciłam się mechanicznie by dostrzec nadawcę i moim oczom ukazał się nie, kto inny, a sam Trunks. Przeszły mnie ciarki momentalnie. Póki go nie zobaczyłam nie wiedziałam, że wciąż nie wiem, jak wybrnąć z kradzieży.

—    Heh... Cześć, Trunks — nie potrafiłam ukryć zakłopotania — Chyba się nie gniewasz za...

— Czego chcesz? — burknął — Mówiłem już, że nie interesują mnie znajomości z dzieciakami, bez względu na to, jak bardzo jestem popularny.

Spojrzałam na niego jak na wariata. To nie ja tu oszalałam, a oni! Ktoś ich podmienił pod moją nieobecność czy jakimś cudem wykasowała się im pamięć? Już sama nie wiedziałam, co myśleć.

— Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz. — zaczęłam ostrożnie — Chciałam oddać ci tylko wehikuł, a twoja popularność mnie nie interesuje. W ogóle skąd taki pomysł?

Może się ze mną droczyli w ramach zemsty? Byłoby to naprawdę niezłe, ale i złośliwe.

—    Wehikuł?

—    No tak. Ten, co no wiesz... ukradłam. Był mi naprawdę potrzebny!

—    O czym ty mówisz? Teraz to ja ciebie nie rozumiem, dziewczyno.

Ręce mi opadły, dosłownie. Widziałam Trunksa! Przecież nie byłam ślepa! To, że miał na sobie nieco inne ubranie, chustę zawiązaną pod szyją, obcisłe spodnie i dziwną koszulkę w kolorze beżu nie oznaczało, iż oszalałam. Przecież luźny strój, w jakim zwykł wcześniej paradować nie zmieniał człowieka, a już na pewno nie pół człowieka. Czy wszyscy jednak powariowali? Nikt mnie naprawdę nie poznawał?

— Może dojdziemy do tego wszystkiego zaczynając od początku? — zasugerował. — Kim jesteś?

Chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął w dół schodów mrucząc pod nosem, że tak być nie może. Kto to widział, by obce istoty panoszyły się po jego domu? Samej chcąc poznać odpowiedzi bez oporów dałam się porwać, a ten zaciągnął mnie do kuchni, gdzie kazał zająć miejsce przy stole. Miałam wrażenie, że dosłownie mam idiotyczne sny. Jak wtedy gdy trenowałam przed turniejem i odbyłam walkę z Freezerem. Tamten był tak realistyczny, że ciężko było mi uwierzyć, gdy obudziłam się w magicznej komnacie. Wtedy bardzo pragnęłam zabić Changelinga, więc odwiedził moje sny, a teraz mary nocne mówiły mi, że byłam w domu, na Ziemi. Zrobiło mi się momentalnie gorąco. Trzeba było się obudzić!

— Możesz otworzyć okno? — zapytałam poprawiając rozdarty materiał wokół szyi w kombinezonie, następnie poluzowałam nieco płaszcz.

Trunks nie spiesząc się otworzył okno, choć jego mina oczekiwała, że zacznę się tłumaczyć ze wszystkiego, czego nie rozumie. Po chwili wparowała do pomieszczenia młoda Bulma z niemal maksymalnie ściągniętymi ustami, zupełnie jakby chciała mnie tym przestraszyć. Dobre sobie!

—    Co tu jest grane? –  zapytałam raczej siebie samą – Czy ten sen może się wreszcie skończyć?

— To my się ciebie o to pytamy — warknęła dziewczyna, usadawiając się naprzeciw mnie.

— Myślałam, że wróciłam do domu — rzekłam spokojnie wzruszające przy tym ramionami — Powiedziałaś mi, to znaczy, Bulma powiedziała, że należy i do mnie.

Poprawiłam się dlatego, ponieważ kolejny raz sapała jak tylko tak ją nazwałam. Skoro nie była kobietą mego brata to dlaczego tak wyglądała? Imię także nie było jej obce.

— To bardzo ciekawe — fioletowowłosy udał, że się zamyślił — Od kiedy moja matka przyjmuje pod dach obcych? Nic też nam nie wspominała, byśmy mieli kogo oczekiwać w najbliższym czasie.

— Nie jestem obca! — obruszyłam się — Gdzie podział się Vegeta? To wszystko jest jakieś pokręcone! Przestańcie już mi dokuczać! — zaczęłam wreszcie lamentować nie mogąc tego wszystkiego pojąć, jak i dalej ciągnąć.

Byłam zmęczona i głodna, a oni przepytywali mnie jakbym była nieproszonym gościem! Faktycznie świetna kara za kradzież i podróż w czasie.

— Gdzie jest mój brat? — gdy się w miarę uspokoiłam ponowiłam pytanie — Wyczuwałam jego obecność nim tu dotarłam, a teraz zniknął.

—    Czego od niego chcesz? 

Czego od niego chciałam? Czego ja od niego chciałam?! To już przestał być zabawne. Miałam ochotę zacząć krzyczeć, a może zdzielić każde z osobna po pysku by wreszcie zaczęli traktować mnie poważnie? Gdzie ja w ogóle trafiłam? Czy to moja przyszłość, w której mnie już nie było? Poleciałam za daleko i tu mnie już nikt nie znał, czy co? Zapomnieli o mnie przez moje mącenie w czasie? To było możliwe? Trunksa mówił, że zmiana przeszłości nie przekształca teraźniejszości. Więc co do licha tutaj się wyprawiali?

— Jestem siostrą twojego ojca — warknęłam w stronę nastolatka — Wystarczy?

— Nic nam nie mówił, że ma siostrę — zauważyła kobieta — To jesteś tą Saiyanką?

—    Tak! Jestem pieprzoną Saiyanką! – ryknęłam uderzając pięścią w stół, miałam już dość tych gierek – Vegeta to mój brat.

Niestety pod wpływem mojej siły mebel zatrzeszczał niebezpiecznie, a następnie złamał się w pół. Znajdujący się na nim dzban z wodą oraz szklanki runęły z hukiem zamieniając się w drobny mak. Spoglądałam na to wielkimi oczyma, gdyż zapomniałam, że mogę to uczynić bez żadnego problemu. Obecni w pomieszczeniu także utkwili swoje oczy na zniszczonym drewnie, ale tego nie skomentowali, choć oczy mieli wymowne.

— Jak możesz być jego siostrą, gdy jesteś co najwyżej w wieku, by upominać się o miano córki? — zauważyła niebieskooka wymachując w powietrzu palcem wskazującym.

— Jakby nie patrzeć nie znamy przeszłości naszego ojca, ale w siostrę i ja nie mogę uwierzyć — poparł ją chłopak — Z resztą, od kiedy Saiyanie zapuszczają się w te rejony?

Przewróciłam oczami nie mogąc słuchać ich wywodów zaprzeczających moją prawdę. Z pustym żołądkiem nie miałam siły tego wpuszczać do uszu. Skrzyżowałam ręce na piersi starając się opanować nerwy. Nie spodziewałam się takiego obrotu wydarzeń, a tym bardziej że mogłam zabłądzić, bo coraz bardziej dochodziło do mnie przekonanie, iż trafiłam nie tam gdzie chciałam. Tylko jak to było możliwe? I gdzie ja się w ogóle znalazłam?

—    Nic tu po mnie. W takim razie żegnam. — wzruszyłam ramionami, po czym wstałam i skierowałam się w tu wyjściu — Muszę wrócić na Ziemię.

Skoro, faktycznie źle trafiłam musiałam ruszać w drogę, by dostać prawdziwą nauczkę od PRAWDZIWYCH Vegety, Bulmy i Trunksa. Wolałam to niż podróżować bez przerwy w przestrzeni czasu, w dodatku w miejsca, gdzie traktowano mnie jak odszczepieńca. To nie było na moje nerwy.

Nie zwracając uwagi na wołania zdezorientowanych istot przypominających moich nowych znajomych pomaszerowałam szybkim krokiem ku drzwiom frontowym. Jeśli nie byłam tam gdzie powinnam nie miałam ani chwili do stracenia i musiałam dostać się do siebie.

— Dokąd to? — ledwo przekraczając próg usłyszałam tak dobrze znany mi głos.

Był tuż za mną. Poznałam jego energię w momencie i niemal ze szklanymi oczami odwróciłam się, by spojrzeć w jego twarz.

— V-Vegeta? — byłam całkowicie zaskoczona.

Musiałam przyznać, że nie tego się spodziewałam. To był on, poznawałam go, a jednak wyglądał zupełnie inaczej. Czy to nie był mój brat? Miałam... Omamy?

— W jakim celu tu przybywasz?

— Co ci się stało z twarzą?! — krzyknęłam z przerażeniem strzelając weń z palca wskazującego nie odpowiadając przy tym na postawione pytanie.

Jego czarne włosy dotąd charakterystycznie sterczące niczym sopel teraz były dużo krótsze, w dodatku równiuteńko przystrzyżone. Nad wargą widniał czarny, niemal ojcowski wąs, a na ramieniu dostojnie prezentowała się gigantyczna szrama. Odziany był w ziemskie ciuchy, które w ogóle mu nie pasowały – zdawały się przy ciasne i okrutnie niewygodne. Saiyanin na mą uwagę naburmuszył się. Jeszcze zanim wypowiedział choćby słowo jego skroń zaczęła groźnie pulsować. Wystarczyło odliczyć kilka sekund w oczekiwaniu na wściekłe wrzaski.

— JAK ŚMIESZ?! — ryknął potężnie zaciskając pięść — Wiesz, kim jestem?

Odetchnęłam z ulgą. Mimo iż wyglądał jak kretyn wciąż był taki jak zawsze – nadal uważał się za super księcia Saiyanów. To był on, mój najprawdziwszy brat. Wyszczerzyłam się do niego.

— O, przepraszam książę — zachichotałam z sarkazmem delikatnie pochylając głowę.

— Nie kpij ze mnie! — jeszcze chwila i mógł eksplodować.

Wtedy mogło mi już nie być do śmiechu. Zdzieliłby mnie tak, że na długo nie sięgnęłabym do durnych żartów.

— Uspokój się głupi... — spoważniałam — Nie tylko ty tu masz królewski tytuł.

—    O czym ty mówisz podrzędna Saiyanko? A tak w ogóle co robisz w moim domu?

—   Ooo… Widzę, że rozpoznałeś mnie, choć w połowie! – droczyłam się z nim dalej – Jestem przecież twoją siostrą. Nie poznajesz mnie?

Choć balansowałam na niebezpiecznej krawędzi jego emocji nie byłam w stanie ot, tak zaprzestać tych docinków.

To było silniejsze ode mnie. Książę nagle się roześmiał jakbym opowiedziała iście szampański dowcip. Dawno nie widziałam takiego Vegety. Rzadko, kiedy się uśmiechał, a co dopiero gdy pękał przy tym do rozpuku. Wpatrywałam się w niego z dziwnym przekonaniem, że i jemu coś stało się w głowę i zapomniał o moim istnieniu. Na samą myśl przeszedł mnie zimny dreszcz po plecach. To było jak zimny kubeł wody.

—    Nie poznajesz mnie, prawda?

Spoważniał przyglądając się mi nieco uważniej. Znad dachu wychyliło się ciepłe słońce, choć one starało się ocieplić moje

— Saiyanie mają specyficzną moc, temu wiem, że nim jesteś — wyjaśnił opierając ręce na biodrach — Moja siostra już nie jest dzieckiem. Przysłała cię? Od dawna nie miałem z nią kontaktu.

— Bardzo możliwe... — zamyśliłam się — Widać faktycznie nie jestem z tych czasów.

—    To znaczy?

Musiałam sprawdzić, czy to był ten Vegeta, którego niedane mi było spotkać będąc na planecie Vegecie i trafiłam do zmienionej przeze mnie przyszłości. Było to w ogóle możliwe?

Podbijałeś dla innych, zdobądź coś dla siebie i zadbaj o to. — wyrecytowałam powoli i dokładnie.

Mój brat zaczął mi się uważnie przyglądać, dałam mu przecież do myślenia. Jedynie w ten sposób mogłam się dowiedzieć gdzie trafiłam i z którym księciem miałam do czynienia bez zbędnych opowieści.

—    Gdzieś już to słyszałem...

— Czytałeś — podpowiedziałam.

— To ty? — jego czarne oczy urosły ze zdumienia.

— Tak — odpowiedziałam szybko szczerząc się jeszcze bardziej — To ja.

Na podwórko weszły jego dzieci. Zaczęły wypytywać się, o co chodzi i dlaczego mówię o sobie siostra Vegety. To było już całkiem jasne, zgubiłam się w czasie. Na samą myśl o tym bezwiednie ściągnęłam usta i pokiwałam twierdząco głową. Ciekawiło mnie czy Trunksowi się to kiedyś także przytrafiło?

— To ty jesteś tym dzieckiem, który zlikwidował Freezera! — odgadł nie ukrywając zdumienia.

Wyglądało na to, że nie specjalnie dowierzał swym rodzicom i reszcie, iż nie byłam osobą dorosłą, z wiekiem na ramieniu i masą stoczonych bitw. Cóż, bagaż doświadczenia posiadałam.

— To właśnie ja — zaśmiałam się — Wracałam do domu, ale jak widać tutaj trafiłam... Całkiem przypadkiem.

—    Chcesz powiedzieć, że ledwo go zabiłaś i już znalazłaś się tutaj?

—   No tak można powiedzieć. Trochę czasu minęło nim ruszyłam w drogę. – mruknęłam – A co z 78?

— To znaczy? — nie zrozumiał pytania.

—    Czy Bardock wysadził tę planetę z Changelingami?

—    Tak.

Na te słowa podskoczyłam z radości ogromnie żałując, że nie dane mi było tego zobaczyć.

***

Siedzieliśmy w przestronnym salonie popijając jeszcze ciepłą herbatę – bardzo smakował mi tutejszy napar ziołowy. Miałam wrażenie, że dom w ogóle się nie zmienił. Opowiadałam księciu jak to wszystko wyglądało. Cała ta walka z Freezerem, z armią specjalną i przygotowania do wysadzenia stacji na siedemdziesiątej ósmej planecie należącej do Kosmicznej organizacji Handlu. To było zaledwie kilka miesięcy temu, więc nie miałam żadnych problemu z odtworzeniem tej historii. Z drugiej strony wciąż przeżywałam tamtą noc. Nie prędko miała mnie jeszcze opuścić. Okazało się, że owa Bulma nie jest Bulmą, a Brajlą, córką mego brata i tej Ziemianki. Dzieci Vegety były równie zainteresowane tą opowieścią. Chyba nie często mieli okazję słuchać o wielkich bitwach.

—    Ile mam teraz lat? – zapytałam po skończeniu relacji.

—    Chyba dwadzieścia cztery? – zamyślił się mężczyzna, nie mam do tego głowy.

—    O rany! – zdumiałam się – Kiedy ją widziałam miała ledwo cztery, a ja wciąż mam jedenaście.

—    To ci historia – rzekła Brajla.

***

Książę Vegeto,

Świat się zmienia ku lepszemu. Bywa, że czas to pojęcie względne. Freezera już nie ma, a życie płynie dalej. Podbijałeś dla innych, zdobądź coś dla siebie i zadbaj o to. Nie ważne jak to odbierzesz, mimo wszystko wierzę, że przylecisz tu i odnajdziesz tę kobietę, a co dalej zdecyduj sam. Zupełnie inne życie, więcej warte niż cała przelana krew. Tu jest Twoje przeznaczenie czy tego chcesz, czy nie. Mam nadzieję, że przylecisz tu i odnajdziesz swój świat na Ziemi, bo nie chcę psuć wszystkiego – zwłaszcza, że osiągnąłeś to sam.

S.