30 marca 2019

36. Zamiana ról


Echo szyderczego śmiechu szybko rozniosło się po królestwie. Kogo? Mojego. Pycha rozsadzała moje ciało od środka gdy Changeling określił mnie nie godną przeciwniczką! Z góry założył, że nie mam szans go pokonać, a ja bez oporów śmiałam twierdzić, iż było odwrotnie. Gdybym nie była tego pewna nie wylądowała bym w tym świecie tylko odpoczywała po pokonaniu biocyborga wśród bujnych ogrodów posiadłości Briefsów. Po raz pierwszy doznałam takiego niebywałego uczucia. Przy zabijaniu Komórczaka nie odczułam takiej ogromnej satysfakcji jak teraz. Czułam się zupełnie inaczej! Te mrowienie w dłoniach i stopach, jakby wrzała we mnie moc równie nieograniczona co same myśli. Tak jak bym stała się zupełnie inną istotą. Mogła bym rzec, iż czułam się jak jakaś pani życia i śmierci. Choć do rozstrzygnięcia sprawy było wciąż daleko już miałam wrażenie, że stoję na finiszu.
—    Przygotuj się na śmierć! – warknęłam unosząc się nad Freezerem z wyższością.
—    Kim ty u diabła jesteś? – Dopytywał gniewnie podnosząc się z podłoża. – Kto śmie mi grozić!?
—    Super kosmicznym wojownikiem! – Przedstawiłam się dumnie prostując przy tym pierś.
—    Jakim zaś super wojownikiem? – Był zdziwiony, a za razem zdezorientowany. – Nikt taki nie istnieje! Blefujesz smarkaczu.
—    Owszem, istnieje i ci to udowodnię. – Zapewniałam go. – Zaraz ci pokażę niedowiarku.
Szelmowski uśmiech momentalnie zawitał na mojej twarzy. Przecież wystarczyło się przemienić i zrobić także widowisko, że i po śmierci zapamięta twarz swego oprawcy. Changeling zdawało się, że uwierzył w wielką siłę Saiyan. Wszak z tego powodu zaplanowano czystki. Trzeba było tylko dopełnić swej obietnicy i dokonać transformacji! Zapewne sam widok złotego wojownika mógł powalić go na kolana. Jednak w moim iście szatańskim planie zawitał szkopuł i to chwilę po tym jak się pochwaliłam zamiarami. Mogłoby się wydawać, że to nic takiego, ale był to straszny i niewybaczalny błąd. Tak na prawdę nie wiedziałam co zrobić by przeistoczyć się do tego wspaniałego stanu, i którym tak zapewniałam przeciwnika. Uczyniłam tak tylko jeden jedyny raz, podczas walki z Komórczakiem, w dodatku nie byłam wtedy tego świadoma, ot żywiłam w sobie nienawiść do mordercy moich rodziców i poniekąd odczułam to gdy Gohan stracił ojca, ale teraz moja rodzina nie była zagrożona z jego ręki, a przynajmniej nie dosłownie. Póki żyłam byli chronieni. Nie pałała we mnie ta zdumiewająca gorycz. Istotę, która najbardziej mnie skrzywdziła na przestrzeni lat gryzła piach od kilkunastu minut, a wraz z tym moje serce poczuło ulgę, choć i tak był niedosyt ze względu na brak tortur na denacie, które tak skrzętnie planowałam, a gdy przyszła pora zupełnie o tym zapomniałam.
Nie miałam pomysłu jak rozbudzić w sobie potrzebne super moce więc cwaniacki uśmieszek tak szybko jak się pojawił zniknął z twarzy. Chyba powiedziałam hop zanim przeskoczyłam, a to musiało zwiastować tylko i wyłącznie kłopoty. Czy duże? Miałam przekonać się o tym już całkiem niedługo.
Zawiał lekki, ciepły wiatr. Tu i ówdzie wciąż panowała walka między Saiyanami i wojskami Freezera przeróżnej nacji – jego władza wszak nie miała żadnych granic. Całkiem blisko, jak i daleko co rusz padały budynki niczym domki z kart. Powietrze przeszywały świsty pocisków, a także ich masywne eksplozje. Istny Armagedon! Czarne, zachmurzone niebo co rusz połyskiwało kolorowymi wiązkami blasterów, oraz różnej maści technikami KI. Gdyby można było tylko oglądać i podziwiać barwy serwowane przez walczących, wszystko wydawałoby się piękne i radosne, ale tak naprawdę dochodziło tu do iście tęczowej rzezi, a to w żaden sposób nie było miłe, jakkolwiek udekorowane, a wszystko co sprowadzało obserwatora na ziemię to rozdzierające trzewia wrzaski konających tu i ówdzie.
—    Czy zauważyłeś może, że pozbawiłam życia twoich najlepszych żołnierzy? – Zapytałam pospiesznie chcąc zyskać na czasie.
Doskonale zdawałam sobie sprawę, iż od nich silniejsi są wojacy ze specjalnej armii, ale przecież zanim by dolecieli, Changeling przestałby istnieć – przynajmniej do takiego dochodziłam wniosku. A nic jeszcze nie przesądziło sprawy.
—    Co?
—    No, Dodoria i Zarbon. – Mruknęłam z niezadowoleniem na brak połkniętego haczyka. – No wiesz, te twoje dwa pieski.
Changeling na moment umilkł wyszukując energii życiowej tych dwojga za pomocą detektora, którego na szybkości uruchomił kilkoma kliknięciami.  Też mi wynalazek… Przewróciłam oczami na tę myśl. Odkąd byłam na Ziemi i nauczyłam się odczytywać takie rzeczy siłą woli świat stał się prostszy. Cieszył mnie fakt, że nie potrafił wyczuwać KI. Jakieś tam małe komputery mi nie były potrzebne by bawić się w odczyt jednostek bojowych, które w żaden sposób nie były w stanie odzwierciedlić rzeczywistej mocy jaką w sobie nosił wykwalifikowany wojownik. Jako urządzenie naprowadzające nie miało sobie równych. Prawdopodobnie w moim świecie organizacja niegdyś zarządzana przez tego stwora i jego rodzinę opatentowała tysiąc razy lepsze modele. W okolicy szyi jaszczura niespodziewanie zaczęła pulsować żyłka. Czerwonooki wcisnął jeszcze parę razy komunikator usiłując nawiązać kontakt, jednak bezskutecznie. Czyżbym pociągnęła nie za ten sznurek? W momencie wyczułam jak jego moc diametralnie rośnie. Chyba nie… – przeszło mi przez myśl. Nie możliwe by...
Zaatakowałam w momencie by nie mógł wykonać tego co zamierzał. Byłam przecież górą i to nie mogło ulec zmianie. Nie miałam zamiaru popełniać niedawnych błędów Vegety i Son Gohana. Za nic nie mogłam dopuścić do przemiany tego stwora. Każda transformacja mogłaby pokrzyżować moje plany, a w najgorszym wypadku pozbawić życia. Ponownie rozpoczęła się zacięta walka. Od razu odniosłam wrażenie, że dysponował nieco większą mocą niż poprzednim razem, jednak moich myśli nie opuszczała potęga – nie mogła. Nasze ciosy mierzyły się ze sobą, spojrzenia były zwierciadłem nienawiści, a w ciałach gotowała się gorąca moc. Nie zapowiadało się na krótki pojedynek. 
Uderzył mnie z impetem w twarz ogonem. Odleciałam nieco w tył i choć policzek palił żywym ogniem pośpiesznie zatrzymałam się, by na nic nie wpaść i tym samym skończyć jako worek do bicia w rękach przeciwnika.  Wyplułam zabarwiony na różowo płyn z ust, ciskając przy tym piorunami z oczu, następnie przetarłam wargi zaciśniętą pięścią. Spojrzałam na niegdyś białą rękawicę, którą tego ranka przywdziewałam. Znajdowała się na niej ciemna krew. Warknęłam czując pulsujący ból pękniętych ust.
—    No i gdzie ten super wojownik? – Zadrwił Freezer szeroko się przy tym uśmiechając.
—    He he… – Niezręcznie się zaśmiałam drapiąc po głowie. – Nie wiem, jak go obudzić…
W momencie zesztywniałam mrugając jak ostatni pajac. Dlaczego wypowiedziałam to na głos? Czy już do reszty zgłupiałam? Czemu nie ugryzłam się w ten cholernie długi jęzor? Dlaczego wyjawiłam od tak swoje niedopatrzenie, swój błąd? Gdy tak biłam się z myślami Changeling zaczął się cicho podśmiewywać, tak charakterystycznie, by następnie wybuchnąć gromkim, niepohamowanym śmiechem.  Nie tak miało to wszystko wyglądać. Jego strach całkowicie gdzieś uleciał, nie bał się mnie ani mych zapewnień o jego rychłej śmierci. Ot słowem przegrałam wszystko i to z czystej, młodzieńczej głupoty. Jeszcze wiele miałam sobie do zarzucenia.
Rzucił się na mnie niczym głodne zwierzę gdy tylko ochłonął. Każdy cios zdawał się być coraz silniejszy i dobitnie precyzyjny jakby sam detektor – co było nie możliwe – wskazywał mu gdzie celować. Opanowując strach ponownie nabrał kontroli nad swoją energią. Choć udawało mi się uniknąć niektórych ataków czułam, że jeśli tak dalej pójdzie mogę mieć więcej niż spore kłopoty. Nie mogłam pojąć jak bardzo szybko sytuacja się zmieniła na moją niekorzyść.
—    Mimo wszystko  cię podziwiam, dzieciaku. – oznajmił celując ogonem w mój brzuch – Pokonałaś moich najlepszych wojowników. Kto by się tego spodziewał?
—    To była pestka! – w ostatniej chwili zasłoniłam się kolanem.
Była, w porównaniu z tym zadaniem.
—    Chylę czoła. – odskoczył w tył przybierając pozycję obronną.
—    Cała przyjemność po mojej stronie. – Zaatakowałam go nie czekając, aż sam to uczyni.
Uciekając przed moimi ciosami zgrabnie, niemal tanecznie cofał się w tył. Zapewne wyglądało to żenująco, jakbym nie potrafiła za nic dosięgnąć wroga. Jakbym była najzwyklejszym słabeuszem nie godnym tego pojedynku. Freezer uskoczył w końcu w bok zadając przy tym cios swą trójpalczastą stopą centralnie w brzuch. Zleciałam na ziemię z impetem. Niech go szlag! warknęłam w myślach wypluwając ślinę. Aż tak go nie doceniałam? I nagle uświadomiłam sobie, że to była dopiero moja druga poważna walka. DRUGA! Pierwszą odbyłam z Komórczakiem, gdzie pomogłam Son Gohanowi pozbyć się cyborga i ta teraz. Nie miałam  dobrego doświadczenia w walce, a tym bardziej w strategii. Widać było to przede wszystkim poprzez brak umiejętności przemiany w złotowłosego wojownika, którym już na wstępie straszyłam potwora. Vegeta cmokał by z dezaprobatą na całe zajście nie zapominając później wypominać tę porażkę po wsze czasy. W tej chwili cieszyłam się, że nie mógł tego zobaczyć, choć z drugiej strony brakowało mi jego mentalnego wsparcia bez względu w jakiej formie.
W chwili gdy chciałam się podnieść z ziemi przyjęłam parę gorących pocisków w plecy. Wgniotły mnie w kamienną ziemię, która pod siłą naporu popękała. Zacisnęłam w złości pięści i nie czekając na kolejny ruch poleciałam wprost na niego niczym rozwścieczony owad. Trafiłam go głową prosto w tors, co było nie tylko zaskoczeniem dla niego, ale i dla mnie. Walka ta, a raczej przepychanka toczyła się coraz dłużej. Nie było widać kogo zwycięstwo nadchodzi co nie tylko mnie irytowało.
—    Koniec zabawy! – Krzyknął zbierając KI w dłoni.
—    Też mam taką nadzieję. – Mruknęłam raczej do siebie.
Changeling utworzył czerwony dysk, który szalenie piłował powietrze wydając przy tym złowrogi dźwięk. Wiedziałam, że jeśli mnie tym dotknie odetnie mi którąś część ciała. Kiedyś nawet słyszałam będąc na statku jak ćwiartował tą techniką budowle z nudy. Rzucił morderczą piłę w moim kierunku szczerząc się przy tym złowieszczo. Gdzie się nie poruszyłam ta technika mnie błyskawicznie doganiała, zupełnie jakby była zaprogramowana. Widocznie tak było. Jeśli bym się zatrzymała... Nawet nie chciałam myśleć o tym, choć obrazy martwej i przeciętej na pół same pojawiały się przed oczami. Iście mrożące krew w żyłach sceny z najgorszych koszmarów.
—    Jak ci się podobają moje niszczycielskie tarcze? – zapytał wreszcie z szelmowskim uśmieszkiem.
—    Super! – krzyknęłam kręcąc się nieopodal niego zaciskając mocno ogon w pasie.
Za nic nie mogłam go stracić, tak samo jak natrętnie goniącej mnie piły. Chwilę później otrzymałam nowe towarzystwo, jakbym z jednym nie miała dostatecznie problemu. Najwidoczniej Freezerowi nie podobało się to, iż wciąż uciekałam przed rychłym rozczłonkowaniem. Tak więc byłam zmuszona bawić się w berka z dwoma szkarłatnymi dyskami. Za żadne skarby nie mogłam się zatrzymać choćby na sekundę. Czas mijał, zapał do ucieczki także. O ile na początku mogło to się zdawać zabawne, tak po upływie przynajmniej dziesięciu minut wzbudzało we mnie rozgoryczenie. Większość budynków, od których odskakiwałam, które omijałam bądź się za nimi chowałam były traktowane przez morderczą tarczę jak najzwyklejszy bochenek chleba. Miasto z każdą sekundą niszczało, a ja tkwiłam w martwym punkcie bawiąc się w uciekinierkę. Nawet nie było czasu pomyśleć o pragnieniu, które powoli zaczynało mi doskwierać. Wreszcie wpadłam na genialny pomysł! Przyspieszając lot ku gwieździstemu niebu obróciłam się w stronę natarczywego problemu po czym uderzyłam w nie pociskiem i tak po prostu eksplodowały. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam? Tyle zmarnowanego czasu...
Freezer się roześmiał. Dlaczego? Przecież tę rundę wygrałam, w dodatku bez zadraśnięcia! Powinien był się wściekać, a przynajmniej tupać nogą kręcąc przy tym swoim małym nosem. On jednak zaśmiewał okolicę jak gdyby był pieprzonym zwycięzcą mimo wszystko. Irytowało mnie to zachowanie. Odwróciłam się w jego kierunku by pokazać mu, że nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Nie było miejsca na okazywanie jakiejkolwiek słabości. Musiałam wszak ustabilizować grunt, po którym stąpałam.
Kiedy przyjrzałam się jego postaci przeszedł mnie dreszcz. Nie tego się spodziewałam. Wokoło jego postaci emanowało jaskrawe, oślepiające wręcz światło. Biło od niego także coraz większą energią. Obawiałam się najgorszego, ale czy to było możliwe by właśnie teraz SIĘ PRZEMIENIAŁ? Musiałam coś zrobić i to w trybie natychmiastowym inaczej... Mogłabym stracić wszystko co do tej pory ugrałam. Rzuciłam się w jego stronę by nie mógł więcej koncentrować w sobie energii. Podstępny drań napuścił na mnie dyski by zyskać na czasie! Cóż za niesprawiedliwość, a za razem godny podziwu patent! Jak mogłam tego nie przewidzieć? Gdybym była jednak lepiej przygotowana i dostatecznie dobrze poinformowana na jego temat już dawno smażył by się w piekle. Czy porwałam się z motyką na słońce? Miałam nadzieję, że nie i wciąż mam szansę wszystko odkręcić. Prychnęłam niezadowolona nim zadałam pierwszy cios w potylicę, niestety nie zadziałało. Stał jak stał i nawet nie drgnął. Zadałam kolejny i kolejny. Był niczym głaz, dosłownie. Jakaś bariera nie pozwalała zadać mi bólu. Jego ciało zaczęło błyszczeć, zmieniać kolor wydając przy tym niespotykane mi dotąd dźwięki. Huki i wybuchy toczących się walk jakby ustały, a może już dawno skończyli walczyć i ja tego nie dostrzegłam będąc zajęta uciekaniem? W każdym razie dookoła panowała ponura cisza i tylko przerywane dźwięki mąciły ten spokój. Odleciałam nieco w tył w obawie, że jaszczur eksploduje. Tak bardzo nie chciałam do tego dopuścić, jednak nie mogłam nic uczynić. Byłam bezradna – kolejny raz w mym krótkim życiu. Nie pozostało mi nic innego jak obserwować i mieć się na baczności. Przecież ja też mogłam się przemienić, tylko wciąż nie wiedziałam co jest zapalnikiem. Jego ciało zaczęło zmieniać kształty – rogi wydłużyły się, stał się masywniejszy i o wiele, wiele większy. Ogon nabrał ciała i wydłużył o kilkanaście centymetrów. Wyglądał zupełnie jak jego ojciec. Więc to była ich druga forma. Przed oczami miałam obraz Korda w swojej czarnej pelerynie, której nie miał Freezer i to wystarczyło by przypomnieć mi z kim miałam do czynienia. Zaczęłam drżeć ze złości nie widząc błędu, który sprawił, iż tak miały się sprawy.
—    Nie sądziłem, że tak prędko przyjdzie mi się transformować. – w jego głosie brzmiało niezadowolenie oraz pogarda – To wszystko przez ciebie, smarkaczu!
—    Zamknij się! – warknęłam doskonale zdając sobie sprawę, że miał rację. – I tak się ciebie pozbędę!
Changeling ponownie się roześmiał. Choć jego wygląd diametralnie się zmienił to charakter został ten sam. Myślał, że jego metamorfoza zrobiła na mnie wrażenie? Guzik! Mogłam go pokonać w każdej chwili tylko musiałam dojść do wyższego stadium. Tylko... No właśnie.
—    Kończmy tę parodię! – zawołał robiąc szybki przegląd swoich czarnych pazurów.
—    Proszę bardzo! – udałam pewną siebie.
Przeciwnik ruszył na mnie ze zdwojoną prędkością. Chyba cudem udało mi się odskoczyć w ostatniej chwili, choć jego energia mnie dosięgła, co odczułam na lekko oparzonej skórze. Gdzie tylko się nie pojawiłam czułam jego oddech na swoich plecach i tę porażającą KI. W końcu zadałam cios, a przynajmniej miałam taki zamiar, jednak ten odparował go w mgnieniu oka. Czułam jak słabnę, a jego pycha rozpycha się po planecie przy okazji depcząc moje imię. Marzyłam tylko o jednym – pozbyć się go raz na zawsze! Choć jedynie tyle mogłam na tę chwilę zrobić. Czułam się jak w niekończącym labiryncie niepowodzeń z lawiną upokorzenia. Zaczynałam w myślach co raz mocniej bić się w pierś za swoje nieprzygotowanie do starcia.
Freezer uderzył mnie ponownie w brzuch. Skuliłam się z bólu opluwając przy tym pancerz. Nie zdążyłam nic zrobić, nawet sapnąć, a już dostałam ponownie, tym razem w plecy. Po potężnej serii ciosów spadłam z nieba twardo na rozoraną ziemie tworząc przy tym średnich rozmiarów krater głęboki na kilkanaście stóp. Nie miałam już siły. Czułam tak przeszywający ból na całym ciele, krew w ustach, spuchniętą i pulsującą wargę, że zaczynałam wątpić w swoją misję. Jedynie starczało mi mocy by nie poinformować o tym mutanta. Kiedy przed oczami zaczął się rozmywać obraz dostrzegłam zamazaną postać przeciwnika, który wylądował nieopodal cicho się podśmiewując – jak zawsze charakterystycznie. Podszedł wolnym, a za razem równym krokiem opierając jedną rękę na biodrze.
—    Miernoto – zaśmiał się kpiąco – to cię nauczy by się nie przeciwstawiać swojemu panu.
Pochylił się nade mną, ale z racji umordowania nie byłam w stanie określić jaki grymas widniał na jego twarzy. Pragnęłam by znaleźć się we własnym łóżku pod grubą, ciepłą skórą, ale mogłam jedynie tego chcieć i nic poza tym. Głowa zafundowała mi nieprzyjemne pulsowanie uniemożliwiając skupienie się na kolejnych krokach. Leżałam na plecach jak ta płotka i wpatrywałam się w swego oprawcę z ciężkim i suchym oddechem. Co ja bym oddała za kubek zimnej wody?
—    I pomyśleć, że ta cała afera sprowadza się do jednego Saiyańskiego bachora. – Pochylając się chwycił mnie za pancerz tuż przy gardle, po czym uniósł na wysokość oczu – Wiedziałem, że będą z wami problemy. Prędzej czy później tak by się stało i właśnie dlatego przyleciałem się was pozbyć. Co ostatecznie nie było takie proste by zebrać was w większości na tej lichej planetce.
Z ledwością mogłam złapać oddech w tej niewygodnej pozycji.  Resztkami sił utrzymywałam głowę w pionie, a ta nieposłusznie uciekała na prawo. Powoli brakowało mi sił by racjonalnie myśleć. Czy zaraz miałam umrzeć? Podzielić los planety? Nigdy nie wrócić do domu, na Ziemię? Stać się gwiezdnym pyłem zapomnianym przez wszechświat? Saiyanie choć zdołali obronić swój dom przed najazdem żołnierzy Freezera, z nim samym nie mieli już szans. Doskonale pamiętałam jak za pomocą gigantycznej śmiercionośnej kuli zamienił w proch naszą planetę, a wraz z nią wszystkich Kosmicznych Wojowników, którzy w pocie czoła usiłowali uratować Vegetę. Po wielu latach nie byłam w stanie wymazać tamtego obrazu z głowy, który z resztą dość często mnie nawiedzał w mrocznych snach.
Tylko nie byłam gotowa na śmierć. Nie tu, nie teraz, nie z rąk Changelinga. Czy to była pora na rozpacz? Co miałam czynić by się wykaraskać z tego bagna i wrócić na wygraną pozycję? Błagać nie zamierzałam za nic w świecie.