31 grudnia 2021

72. Furia


Saiyańska księżniczka ciężko oddychała, kręciło jej się w głowie, a przed oczami tańczyły czarne plamki. Gdyby to od niej zależało zwymiotowałaby, ale widocznie organizm najzwyczajniej w świecie odmawiał. Czuła jak płonie od środka. Świszczący oddech sprawiał wrażenie płuc wypełnionych płynem. Potworny ból głowy nagle ustał. Dziewczyna zdezorientowana swoim niekontrolowanym wybuchem gniewu opuściła ręce, którymi przed chwilą uciskała skronie pozwalając im bezwładnie opaść. Rozglądając się dookoła dostrzegła zapadający zmrok i zdała sobie sprawę, że nie wie gdzie się znajduje. Jej ciało spowijała szalejąca złocista aura przeplatana jarzącymi wyładowaniami elektrycznymi, którą następnie wyciszyła pozostając w drugim stadium. Zrobiło się ciemniej. Postanowiła pozostać w tej transformacji nie wiedząc czego się spodziewać.
 
—     Chyba śnię… – wypowiedziała do siebie. – Gdzie ja...
 
Spojrzała na swoje potłuczone i obdarte z naskórka dłonie, które były splamione zasychającą krwią. Odziana w podartą piżamę, która obecnie przypominała szmatę nie rozumiała co się tutaj wydarzyło.
 
—     Co…? – zająkała się ponownie.
 
Wyładowania elektryczne, które przed chwilą spowijały jej ciało, zdradzały, iż była gotowa do walki. Nie przypominała sobie by w ogóle walczyła z kimkolwiek. Jeszcze raz przyjrzała się prawej ręce brudnej do połowy przedramienia w czerwonej cieczy, która powoli czerniała. Przestraszyła się nie rozumiejąc o co chodzi, po czym bacznie rozejrzała Nikt się nie poruszał, zapewne patrzyli właśnie na nią. Tak czuła, bo widzieć, nie bardzo widziała z daleka w tym półmroku. Wyczuwała znajdujących się kilka osób.

Zmrużyła oczy lustrując każdego postawę. Ich KI skakały, jedne z ledwością były wyczuwalne. Twarzy nie mogła zobaczyć, a jedynie rozpoznać energię, jeśli wiedziała, która do kogo należy.
 
Czy jeśli powiem im, że nie mam pojęcia, co jest grane wezmą mnie za wariatkę? Pomyślała przecierając twarz i oczy zapominając przy tym, iż ma dłonie zakrwawione.. Pamiętam wybuch w mieście, jakieś szepty z oddali i ogromną ciemność. Nie wiem, co pamiętam… Krzyki, ból i strach, ale żebym walczyła?
 
Zrobiła parę kroków w przód lekko się kiwając, jakby zapomniała do czego służą dolne kończyny. Lada moment miała zapaść noc, o czym przypominał jej pięknie lśniący księżyc parę dni po pełni. Niebo było delikatnie zachmurzone, ale dało się gdzie nie gdzie dostrzec pierwsze ciała niebieskie.
 
Oozaru, Przeszło dziewczynie przez myśl. Byłam Oozaru!
 
Przestąpiła kilka centymetrów czując ostre kamienie pod bosymi stopami. Skrzywiła usta z dyskomfortu. Kiedy znalazła się już na tyle blisko by móc normalnie mówić, a nie wydzierać spojrzała na chłopaka. Jego sygnaturę rozpoznała od razu. Nie podeszła już ani kroku obawiając się sama nie wiedziała czego. Jego KI gasło. Wyglądał on fatalnie, aż przeszył ją dreszcz. Dostrzegła nieopodal powalony konar i postanowiła go zapalić wiązką energii. Stare drzewo szybko zajęło się ogniem dając trochę światła.

Co się tutaj wydarzyło i dlaczego mam takie ogromne dziury w pamięci?
 
—     Son Gohan? – głos jej zadrżał. – Wszystko w porządku?
 
Czarnowłosy oniemiał słysząc swoje imię. Był przekonany, że nie prędko padną z ust Saiyanki. Chwilę później uzmysłowił sobie, że musi to być dobry znak.
 
—    Wyliżę się – skłamał krztusząc się krwią.

Jego twarz choć mało widoczna w tych warunkach zdradzała, iż jest na skraju. I chociaż pragnęła natychmiast coś zrobić to nie mogła, nie rozumiała. Nie wiedziała jak.
 
—     Ty?! – skierowała się do Vitanijczyka. – Czego chcesz? W ogóle, co się tu u diabła dzieje? Ty mu to zrobiłeś? GADAJ!

Czy coś ją ominęło? I gdzie do cholery był Vegeta? Tyle pytań kołatało się w jej głowie, a ona nie wiedziała od czego zacząć. Kogo pytać? Kto udzieli jej tych wszystkich odpowiedzi nie zająknąwszy się?
 
—     Nie wiesz? – zdziwił się Yonan. – Właśnie miałaś zlikwidować tego lowelasa. – wycelował palcem w syna Gokū. – To trwa już za długo. On miał już nie żyć!
 
—     Co proszę?! – zakrztusiła się własną śliną nie dowierzając temu co usłyszała.
 
Spoglądała to na jednego to na drugiego nastolatka. O czym do diabła on mówił? Przypominała sobie o krwawych dłoniach, o zniszczonej koszuli, potarganych włosach pełnych kurzu i licznych zadrapaniach na niemalże nagiej skórze.
 
—     Ja? – ledwo wypowiedziała swe słowa. – To nie możliwe. Kłamiesz!
 
Nie mogła po prostu w to uwierzyć. Syn Gokū był dla niej jak brat! Przecież nie mogłaby go skrzywdzić, poza tym nigdy nie dałby jej takiego powodu. Był idealny chyba pod wszystkimi względami. Zawsze dobry, pomocny i nie zadający zbyt wielu pytań. Do tej pory to ona była tą złą i to na nią wiecznie skarżyła się Chi-Chi wydzwaniając o każdej porze z pretensjami do Bulmy.

Jednak to, w jakim stanie się znajdowała oznaczało, że przybysz mówił prawdę, tylko jak to było możliwe? Nie przypominała sobie by w ogóle walczyła z kimkolwiek! Jej ręce zadrżały, miała wrażenie jakby krew, która przylegała do jej skóry zaczęła parzyć. Otarła energicznie dłońmi o rozerwaną koszulę cicho pojękując by jak najszybciej się pozbyć obciążającej ją cieczy. Była zaschnięta toteż nie chciała zejść.
 
Jednym susem znalazła się przy chłopaku dostrzegając, że pod krwawą plamą na ubraniu znajduje się dziura pełna życiodajnego płynu, i zrozumiała szybko słabnącą aurę.
 
—     Son Gohan! – krzyknęła w panice. – Jesteś ranny! O bogowie, jak to się stało? Jak…? Kto ci to zrobił?! Nic.. n-nie pamiętam! To na pewno ja?
 
—     Nie przejmuj się mną. – chciał się uśmiechnąć do niej delikatnie, ale nie miał na to siły.
 
Jego grymas przypominał straszliwego klauna umazanego szkarłatną szminką. Czuł się niezręcznie widząc jak bardzo ona to przeżywa i jak się w tym wszystkim pogubiła. Dopiero co go potraktowała jak mięso by następnie nie wiadomo czemu pocałować, a teraz jeszcze twierdziła, że w ogóle nie wie co się wydarzyło przed kilkoma minutami. Wreszcie dostrzegał w niej tę samą Sarę, którą znał, choć miała wciąż przerażająco czerwone tęczówki, była to najprawdziwsza księżniczka. Ta, którą akceptował, której powierzał sekrety.

Przyglądał się jej w ciszy, kiedy ta w gorączce rozrywała nogawkę jego i tak poszarpanych spodni by następnie zatamować nią krwawiący tors. Musiał przyznać, że wyglądała całkiem uroczo i mógłby na nią tak patrzeć gdyby nie to skąpe odzienie, które przyprawiało go o wypieki. Odwrócił wzrok i dostrzegł, że leży w sporej kałuży własnej krwi. Nie wróżyło to niczego dobrego. Zmarkotniał.
 
—     Sa-ro – ostatkiem sił złapał ją za dłoń, którą przykładała do rany po czym wydukał – Nie-to je-st te-ra-z w-wa-żne.
 
Nie rozumiała dlaczego w ogóle tak twierdził. Pytającym wzrokiem go zlustrowała, wciąż uciskając nieustające krwawienie. Miała szklane oczy, a jego niemal już zgasły. Zastanawiała się ile czasu mu zostało. Zapewne sekundy.



—    Co może być ważniejsze od tego, że umierasz? – żachnęła się nie potrafiąc na niego spojrzeć w obawie, że ponownie zobaczy w niej mordercę.

Skupiła się na ziejącej ranie. Czuła się okropnie skrępowana. Serce waliło jej jak młot, a do oczu napływały słone łzy. Była wstrząśnięta tym, co się stało w czasie, kiedy straciła pamięć. Utraciła wszystko. Jedynie te szepty w głowie, których jeszcze nie potrafiła zrozumieć jej nie opuszczały. Chciała uratować chłopaka za wszelką cenę. Tak bardzo nie mogła się z tym pogodzić. A wszystko przez to, że w ich życiu pojawił się Vitanijczyk i wszystko spieprzył.

Umierający przypominał sobie, że księżniczka nie wie nic o śmierci brata. Musiał przekazać jej tę potworną nowinę, a to był najlepszy moment. Jedyny jaki mu pozostał przed skonaniem.

—    Vegeta… – Gohan rzekł słabo.

Trzeba było zlikwidować Yonana, a nie zajmować się nim. Dla niego nie było już nadziei, a sprawca tego wszystkiego wciąż tam był i miał się dobrze. Chociaż ledwo oddychał, to obawiał się, że ich wróg ponownie wykorzysta Sarę, a ta tym razem pozabija ich wszystkich.

—    Co proszę? – wyrwał ją z myśli. – Co z nim? Gdzie on jest?

—    On… – nie wiedział jak ma jej przekazać złą nowinę.

Ciężko westchnął. Z trudem złapał kolejny wdech.

—    Nie żyje. – wtrącił się do rozmowy rozemocjonowany Yonan. – Osobiście tego dopilnowałem. Ja odebrałem mu życie, a wiesz kiedy? – spojrzał na nią z szelmowskim uśmiechem wyprostowany jak struna. – Wtedy, gdy maltretowałaś tego chłopaka.

—    To jakaś kpina! – warknęła zrywając się na równe nogi – Nie zrobiłam tego! Nie wmawiaj mi tego!

—    Owszem. – zarechotał złowieszczo. – Zrobiłaś to. Zaaplikowałem ci miksturę, która zamieniła cię w moją marionetkę, moją osobistą zabawkę. Byłaś gotowa zrobić dla mnie wszystko.

—    Chyba sobie jaja robisz?! – warknęła nie mogąc uwierzyć w ani jedno słowo. – Nie jestem niczyją służącą! Nikt nie ma nade mną takiej władzy!

W głowie jej się to po prostu nie mieściło. Jak mogłaby komukolwiek usługiwać? Zabijać tych, którzy są po jej stronie? Nawet Freezer nie miał nad nią takiej mocy, nie była mu wiernie oddana.

—    Podczas naszej pierwszej walki nim zmiotłem tamto miasto z powierzchni ziemi podałem ci truciznę.

Sarze momentalnie przed oczami stanęła scena z nie tak odległej batalii. Wybuch, noc w postaci małpy oraz obiad u Briefsów, gdzie niespodziewanie zasłabła. Później była już ciemność. Zacisnęła powieki usiłując przywrócić dokładne obrazy, bo póki, co miała krótkie migawki, wiele w nich brakowało. Ale jedyne, co zobaczyła to jak ten Vitanijczyk próbuje pozbawić ją życia, a wraz z nią wielu niczemu winnych istnień.

Spojrzała smutnym wzrokiem na czarnowłosego, a on dostrzegł jej przepraszającą łzę. Domyślał się, że czuje się podle słysząc takie życzy. Nie umiał jej pocieszyć. Nie miał nawet na to siły.

—    W takim razie zapłacisz za to. – wycedziła złowieszczo zaciskając przy tym pięść. – I to słono.

Jej sygnatura zaczęła skakać jak szalona. Wyczuć można było , iż jest rozwścieczona. Miała niebawem wybuchnąć lecz odwróciła się do rannego zmieniając automatycznie złowrogi wyraz twarzy, zastępując go bólem i przerażeniem.  Zakłopotana westchnęła na chwilę przymykając ocz by opanować szalejącą w niej rządze mordu. Próbowała zebrać myśli, stworzyć jakiś plan działania. Nie było już mowy o tańcu we mgle.

—    Możesz wstać? – zapytała, choć uważała to za idiotyczne.

Oczywiście, że nie mógł. Nie był w stanie ruszyć choćby palcem. Ból związany ze złamanym żebrem, który był tak potworny, że z ledwością łapał oddech, teraz był gdzieś daleko. On wiedział, że lada moment zgaśnie. Dla niego liczyło się już tylko to, ze tu była, że wróciła. Zemdlał osuwając się na ziemię.

Dziewczyna przykucając wzięła go ostrożnie pod ramię, najdelikatniej jak potrafiła, po czym resztę ciała pochwyciła w drugą dłoń tuż pod jego zgięcia kolanowe. Lekko uniosła się w górę chcąc go przetransportować w bezpieczne miejsce. Jeśli się spóźniła, chciała oszczędzić jego ciało. Była mu to winna.

—    Dokąd to? – krzyknął Yonan dobiegając do miejsca, z którego odlecieli.

—    On nie walczy, za chwilę się tobą zajmę. – zawołała nawet nie racząc go spojrzeniem. – Obiecuję ci to tchórzu.

W głowie powtarzała jak mantrę: nie umieraj mi tu, nie umieraj! A on przelewał się jej przez ręce. Tak bardzo nie chciała wierzyć w to, że wszystko było jej winą. Ale czy miała prawo się wybielać, gdy w głowie wiało pustką, a krwawe dłonie się przed niczym nie broniły?

Kiedy wylądowała u stóp Piccolo ułożyła ciało pobratymca ostrożnie na oszczędzonej trawie. Normalnie nie mogłaby na niego teraz spojrzeć, ale chłopak był już jedną nogą po drugiej stronę. Jeszcze chwila, a miało się wydarzyć najgorsze. Dostrzegła pokiereszowanego Kuririna, który ciężko oddychał i znajdował się w sennym świecie. Przy nieprzytomnym czuwał Yamcha.

—    To też ja? – zapytała, choć nie chciała usłyszeć odpowiedzi.

Wyprostowała się dumnie mimo, iż jej duma gdzieś się ulotniła. Księżniczka nie mogła pozwolić sobie na kulenie się za własne grzechy, ani rozpaczać jak dziecko. Doś już wylała łez. Gdzieś tam w górze był jej brat i teraz na nią pewnie złowrogo spoglądał. Nie mogła go zawieść, nie tym razem. Pomści go, a potem zrobi wszystko by odzyskać. Popatrzyła na zebranych nie wyrażając żadnych emocji. Stała niczym posąg. Ostatnie łzy zostawiła sobie na później. Teraz musiała zająć się kimś innym.

—    Zróbcie coś by nie umarł. – zachrypiała nie okazując emocji.

Po tych słowach odwróciła się do nich plecami, a następnie wystartowała w kierunku niedokończonych spraw. Tam stał białowłosy, który zasługiwał na śmierć. W mgnieniu oka utworzyła wokół siebie złotą poświatę podnosząc przy tym swoją moc. Zacisnęła usta w cienką linię by następnie zaatakować śmiertelnego wroga.

Za nic w świecie mu nie odpuści! Zabił jej brata! Niemal uśmierciła przez niego kolegę, z którym dzieliła mroczne sekrety przeszłości, Kuririna i mogłaby więcej, gdyby nie…

Tylko właśnie, jakim cudem była na powrót sobą? Jak to właściwie się stało, że mikstura przestała działać? Czy musiała go pytać? Wszystko było ponad jej myśli. Chciała się po prostu pozbyć natręta.

Nie czekając nawet sekundy zaatakowała przeciwnika zamaszystym kopniakiem w bok. Nie miała zamiaru go ostrzegać, uważała, że walka fair mu się nie należała. Musiał zginąć.

—    Zniszczę cię! – wrzasnęła wystrzeliwując szkarłatny pocisk – Nie daruję ci tego!

***

Ten Shinhan kucał przy młodym Saiyanie oglądając jego ranę. W tym czasie Szatan wyjął z kieszeni ostatnią fasolkę przeznaczoną dla księcia, a której nie udało się mu podać. Nawet wyszło im to na dobre.

—    Miała być dla tego pyszałka Vegety, ale jemu już się nie przyda. – mruknął kucając przy swym uczniu.

Czarnowłosy był nieprzytomny, więc stanowiło to problem aby zaaplikować mu nasiono, a jeśli go nie rozgryzie i nie przełknie nie uratują go. Nameczanin westchnął ciężko po czym położył dłoń na ramieniu dzieciaka oddając mu cząstkę swojej KI. Syn Gokū łapczywie zaciągnął się powietrzem, aż się zakrztusił. Czuł się jakby go wyciągnięto z grobu.

—     Son Gohanie, zjedz fasolkę. – polecił ostrożnie przykładając cudowny dar Karina – Szybko.

Umierający z wdzięcznością, ale i z wysiłkiem otworzył usta by następnie ostrożnie przegryźć i połknąć drugą senzu tego dnia. Łzy spłynęły mu po policzkach gdy zrozumiał, że jednak nie podzieli losu swego ojca. Odetchnął z ulgą, gdy poczuł jak wszystkie rany się goją, ale nie obyło się bez bólu, gdy żebro w magiczny sposób się nastawiło.

—    Co się tam właściwie stało? – zapytał Yamcha znad Kuririna.

—    Miałeś mówić kiedy będę potrzebna. – Żachnęła się blondynka dołączając do grona. – Ta dziwna fasola mogła być dla niego!

Wskazała nieprzytomnego przyjaciela jego ojca. Chłopak na chwilę zmarkotniał. Poczuł się niekomfortowo. Jednak w głębi duszy był z siebie dumny. On sam nie zginął i nie musiał też uśmiercać przyjaciółki. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale czuł, że ona gdzieś tam jest i prosi go o wyzwolenie spod magii narkotyku. Dla niego liczyło się tylko to, że nie musiał nikogo pozbawiać życia, a Kuririna mogli wyleczyć, nie był w stanie krytycznym.

—    W chwili gdy Vegeta przerwał dokuczliwą nam barierę Sara wyczuła jego moc przed śmiercią i chyba musiała sobie wszystko przypomnieć. – mówił spokojnym głosem. – Kim jest, po której walczy stronie, ale kiedy wszystko wróciło do normy okazało się, że nie pamięta niczego sprzed śpiączki.

—    Jasne, tak jest najprościej – mruknął Yamcha nie do końca wierząc w tę teorię.

—    Ona nie kłamie. – Gohan bronił dziewczyny. – Nigdy by tego nie zrobiła. Poza tym widziałem to w jej oczach, gdy Yonan mówił, że chciała mnie zabić. Z resztą ostatnią rzeczą na jaką by się zgodziła to posłuszeństwo.

—     Ona cię zabiła! – Ten Shinhan chciał zauważyć. – To cud, ze w ogóle zdążyliśmy cię ocalić.

—     Nie zapominaj, że to ona go tu dostarczyła. – wtrąciła chłodno kobieta.

Dzieciak spojrzał w stronę księżniczki, która rzucała Vitanijczykiem to w jedną, to w druga skałę warcząc i krzycząc do niego coś. Zastanawiał się czy powinien jej pomóc czy pozwolić ponieść się tej dzikiej furii okraszoną utratą bliskiej osoby. Teraz była sama. Nie miała nikogo. W dodatku została w obrzydliwy sposób wykorzystana i najzwyczajniej w świecie musiała to odreagować. Taka właśnie była i on to wiedział.

—    To chyba teraz nie istotne co wydarzyło się do tej pory. – Piccolo podniósł się pomagając chłopakowi wstać – Ważne, że wszystko wróciło do normy i nie musimy obawiać się dziewczyny.

—    O ile znów jej nie zarazi. – zauważyła ostrożnie kobieta.

Zebrani spojrzeli na nią z przestrachem. Nikt nawet nie śmiał zastanawiać się co mogło by się potem stać. Gdyby siostra Vegety ponownie stanęła u boku przybysza z Vitani wszyscy by przenieśli się do zaświatów. Nawet Gohan wzdrygnął się na samą wizualizację wypowiedzianego zdania.

—    Nie można do tego dopuścić. – Szatan był stanowczy kładąc rękę na ramieniu najmłodszego wojownika – Zadbasz o to?

Son Gohan spojrzał mu w oczy delikatnie się uśmiechając. Ramie w ramię mógł walczyć byleby nie przeciw. To było zbyt trudne.

Przeistoczył się w super wojownika ostatni raz lustrując towarzyszy. Był gotów pilnować spraw, których nie udało mu się za pierwszym razem, gdy ta toczyła walkę z kosmitą.

—    Po raz kolejny dzieciaki ratują świat. – zamyślił się Yamcha. - Chyba czas przejść na emeryturę.

Usłyszawszy jego słowa zebrani się roześmiali. Nawet C18 rozbawiły te słowa, choć nie okazała tego. Wszak nie kłamał, bo dzięki nim będą żyć dalej, a sama przekonała się jak smakuje pięść księżniczki i nie należało to do przyjemnych doświadczeń. Nawet dla kogoś o nieograniczonej energii.

***

Kiedy Saiyanka odskoczyła w tył by przygotować się na kolejny atak wyczuła zbliżającą się moc Saiyana. Odzyskał siły i był gotowy ją wesprzeć. Kamień dosłownie spadł jej z serca. Nie chciała jego śmierci zwłaszcza za jej sprawą.

—    Cieszę się, że nic ci nie jest, naprawdę. – zawołała gdy wylądował po jej lewej stronie.

—    I ja również. – uśmiechnął się słabo. – O mały włos.

Ta tylko pustym wzrokiem na niego przez parę sekund patrzyła po czym odwróciła wzrok. Gohan nie wiedział czy wciąż była pozbawiona emocji, czy jednak starała się mu nie okazać swej wściekłości, gdyż nie do niego ją żywiła, a tylko to w sobie obecnie nosiła.

Vitanijczyk splunął krwią na ziemię gniewnie łypiąc na złotowłosych. Zniweczyli jego plany, ale misja i tak została ukończona. Osobnik, który zniszczył mu życie już nie żył, zasłużył sobie przecież na to. Sam niegdyś wymordował praktycznie wszystkich jego pobratymców wraz ze swoimi ludźmi doprowadzając ich cywilizacje niemal do całkowitego upadku. Satysfakcją dla nie go było, że w chwili śmierci księcia jego siostra zabijała swojego kolegę. To że żył i jak widać nic mu nie dolegało nie miało takiego znaczenia jak zlikwidowanie celu, którym był Vegeta. Miał w zanadrzu jeszcze kilka mikstur i mógłby ich użyć na tych dwoje, a przynajmniej na jednym z nich. Jednak nie miał pewności czy mu się to w ogóle uda. Był pewien, że księżniczka mu na to już nie pozwoli. Więc może tego chłopaka?

—    Dwóch na jednego to oszustwo. – zawołał.

—   Pfff – prychnęła Sara zaciskając zęby. – Manipulacja także! Odliczaj sekundy do swojej śmierci!

Księżniczka krzyknęła w eter, powiększając złocistą aurę, która piekielnie komponowała się z wyładowaniami elektrycznymi na drugim poziomie super saiyana, a jej oczy czerwone jak krew mroziły właśnie ten płyn krążący w żyłach.

—    Wyglądacie jak rodzeństwo. – zauważył Yonan. – Jak dwie krople wody.

—    Urok rasy Saiyańskiej. – odparła dziewczyna bez entuzjazmu – Skończ gadać.

Ustawiła się w pozycji bojowej groźnie łypiąc na przybysza. Odczuwała palącą potrzebę rozerwać go na strzępy by mieć pewność, ze nigdy więcej go nie zobaczy i nikogo już nie otruje. Im dłużej się mu przyglądała tym bardziej gotowała się w niej nienawiść.  Nie chciała w sumie żadnej pomocy od Son Gohana. Pragnęła tylko zemsty i nikt nie mógł jej w tym przeszkodzić. Pomyślała, że może chłopak próbował odwieść ją od tego czynu. Nie znała jego uczuć, nie przypuszczała, że on również miał z nim porachunki i dziś jak nigdy także pragnął jego śmierci.

—    To moja walka. – oświadczyła. – Nie wtrącaj się, proszę.

Chłopak nic nie mówiąc przytaknął. Rozumiał ból przyjaciółki, ale też nie zamierzał się oddalać. W razie konieczności musiał interweniować. Już raz ją stracił, drugi był niedopuszczalny i niewybaczalny.

Zrobił pięć kroków w tył unosząc przy tym ręce na wysokość niedawno dziurawego torsu dając tym samym znak, że dziewczyna ma wolną drogę. Wyładowania elektryczne z jego ciała zanikły, kiedy zszedł do pierwszego poziomu, a jego ostro sterczące złote włosy lekko opadły. Jednak spojrzenie pozostało groźne. Teraz jak nigdy nie chciał stracić niczego z oczu. Tak naprawdę to ledwo mógłby cokolwiek dostrzec w tych ciemnościach. Dostał od losu drugą szansę. Tego nie można było spieprzyć. Musiał być w pogotowiu.

Księżniczka pozytywnie odebrała niemą odpowiedź syna Gokū, w duchu się uśmiechnęła. Na okazywanie emocji nie mogła sobie teraz pozwolić. Gniew, który ją napędzał miał niebawem eksplodować.

—    Tylko bez żadnych sztuczek. – syknęła do Vitanijczyka strzelając do niego ostrzegawcze palcem.

Uwolniła całą wściekłość poprzez jeszcze większą świetlistą aurę i bez żadnego dodatkowego sygnału zniknęła sprzed oczu jeszcze nie przygotowanego do walki przeciwnika. Z resztą on nigdy nie był gotowy na śmierć z ręki marionetki, w sumie w chwili gdy okazało się, że przegrała z trującymi sokami Lyang ani razu nie pomyślał o przegranej.

Saiyanka zmaterializowała się tuż za nim wymierzając cios silnym kopniakiem w lewą łydkę. Mieszkaniec Vitani od razu upadł, lecz zdążył uchronić twarz obiema rękami przed zderzeniem z twardą powierzchnią. Przeszył go potworny ból. Sara nie czekając aż chłopak się podniesie chwyciła go oburącz za kostki. Zakręciła się z nim w koło parę razy po czym cisnęła w odległe skały wywołując potężny huk. Na dobitkę wystrzeliła parę mniejszych pocisków prosto w dziurę, w której znajdował się białowłosy.

Yonan był zaskoczony tym z jaką zwinnością poruszała się rozwścieczona Saiyanka. Bił się w pierś z powodu utraty tak cennej zdobyczy, ale czy mógł przypuszczać, że ta jest w stanie przeciwstawić się truciźnie? Nigdy dotąd się to nikomu nie udało. Znał bajki, ale nikt nie potwierdził autentyczności bajdurzeń przodków. Żałował teraz, że tak szybko zabił jej brata, i że uczynił to w jej obecności. Może wtedy nie uwolniłaby się, a przecież zwycięstwo było już dobrze namacalne.

Rozwścieczona siostra zmarłego zadawała oponentowi tak szybkie ciosy, że nie był w stanie się bronić. Jeśli więc czegoś szybko nie wymyśli będzie ugotowany. I na co mu była zemsta, kiedy przyjdzie mu zginąć? Nie wróci do ojczyzny z nowiną. Nigdy się nie dowiedzą, że w ogóle udało mu się dotrzeć na tę planetę.

***

Kobieta o pięknych turkusowych oczach popijała ciepłą herbatę przygotowaną przez Chi-Chi z przejęciem wpatrując się za okno. Już prawie zapadła noc, a Vegety ciągle nie było. Martwiła się. W dodatku miała te niespokojne myśli, które w żaden sposób jej nie pomagały. Czy aby na pewno wszystko było w porządku? No i Sara. Co z nią?

—    Nie umiem tego wyjaśnić, ale jest coś nie tak. – szepnęła bojąc się, że ma racje.

—    Czujesz niepokój? – zapytała żona Gokū.

—    Tak…

—    Przykro mi, ale nie wiem co ci poradzić. – westchnęła również spoglądając za okno, jakby tam mieli za chwilę stanąć wojownicy. – Miejmy nadzieję, że nic im nie jest. Też mam w sobie te dziwne uczucie, ale już mnie tak nie zadręcza jak wcześniej.

—    Też bym chciała tak spokojnie myśleć. – mruknęła zaglądając do kubka z zielonym naparem. – Czuję, że cos się stało. Dziecko jest niespokojne.

Matka dwójki synów doskonale rozumiała Bulmę. Przed laty, gdy podczas walki z androidami nosiła pod sercem Son Gotena jej mąż oddał życie za nich i także czuła tę dziwną trwogę, której niczym nie dało się załagodzić. Teraz także bała się o swojego syna, jednak była dobrej myśli. Instynkt podpowiadał jej, że wróci cały i zdrowy, choć wcześniej była potwornie przerażona. Czy instynkt macierzyński brał w tym udział i był nieomylny?

—   Uspokój się kochana, tylko denerwujesz dziecko.

***

C18 widząc jak się sprawy mają postanowiła odejść. Nie mogła stać bezczynnie tym bardziej, że była już zbędna. Son Gohan odzyskał swoją moc i przyjaciółkę, a jej zależało na szybkim opuszczeniu tej zgrai by na powrót stać się niewidzialną. Do tego dochodziło jeszcze uzdrowienie mężczyzny, który wszedł jej do głowy i to bez jej przyzwolenia, a potem zniknąć. Tak jak planowała od początku

—    Nic tu po mnie. – oświadczyła. – On za to potrzebuje większej uwagi. Możecie mu pomóc?

—    Ona ma całkowitą rację. – zauważył Yamcha. – Leć ze mną do Rajskiego Pałacu. Tam się nim zajmą.

Androidka chociaż zaskoczona propozycją kiwnęła mu, na znak, że się zgadza. Szatan wolał zostać z dzieciakami, ale też nie miał nic przeciwko wyprawie tych dwojga. Wszak wszystko wydawało się być pod kontrolą, wracało na miejsce. Kuririna mogli doprowadzić do ładu bez jego obecności.

Blond włosa piękność była zaskoczona decyzją przyjaciela rannego mężczyzny. Że też w ogóle miał odwagę jej zaproponować tę wyprawę. Jednak rozumiała, że robi to wyłącznie dla tamtego. Ona nie miała żadnego znaczenia. Była maszyną do zabijania i niegdyś chciała im wszystkim ukręcić karki. Wtedy to się jej podobało. Marzyła by każdego z osobna zabić w inny, unikalny sposób. Teraz jej by to do głowy nie przyszło. Jednym z powodów była ich słabość, z drugiej zaś strony paru osobników stanowiło dla niej zagrożenie. A po trzecie jaką frajdę mogłoby jej przynieść zabijanie miernych istot? Czy z zagrożeniem nie lepiej się zaprzyjaźnić? Jeżeli się dało to, dlaczego miałaby nie skorzystać? Czyż Kuririn nie był jej jedyną kartą przetargową by zaznać spokoju?

Uderzyła się w myślach. Ona jednak coś dla niego znaczyła. Nie traktował jej jak robota. Nie uważał jej za dziwadło, wybryk natury. Nawet nie osądzał jej za wcześniejsze zbrodnie. Był… Dobry. Podniosła nieprzytomnego ku zaskoczeniu Yamchy po czym wzniosła się w górę nakazując mężczyźnie obranie kierunku do podniebnego pałacu.

—    Boisz się, że mu zrobię krzywdę? – zapytała w końcu, gdy tak lecieli w milczeniu.

Baseballista  był zdumiony pytaniem C18. W ogóle nie spodziewał się jakiegokolwiek dialogu. Ani w trakcie lotu, ani też później. Oczywiście, że bał się o Kuririna! Facet był nieprzytomny, a pozostawienie go sam na sam w objęciach morderczej kreatury doprawdy napawała go ta myśl lękiem. Wiedział, do czego ta kobieta jest zdolna i tylko nie rozumiał, dlaczego przyleciała tu z nim pomóc im w poszukiwaniach księżniczki, a później podczas walki. Nie ufał jej.

—    Nigdy nic nie wiadomo. – odrzekł zmieszany. – Chcę cię mieć na oku.

—    Jak sobie chcesz. – odparła beznamiętnie. – Gdybym chciała go skrzywdzić już dawno bym to uczyniła.

Wojownik spojrzał na nią w wielkim szoku. Wszak miała całkowitą rację. Że też wcześniej głupi na to nie wpadł. Ale coś było na rzeczy. Jeśli tak, musiał to zbadać. Taka już była jego wścibska natura jeszcze z czasów, gdy był pustynnym łupieżcą.

***


Przyglądał się walce z pewnej odległości, o którą go prosiła Sara. Z dokładnością obserwował każdy krok przeciwnika by w porę interweniować. Póki, co dostawał tylko łupnia od księżniczki i nic nie zapowiadało by szale się odwróciły. Była zdeterminowana. Z zaciętą miną dokonywała swojej zemsty. On niegdyś w ten sam sposób potraktował twory Komórczaka, gdy zniszczono cyborga z numerem szesnastym. Choć była mu to obca osoba pękało mu serce z żalu, w dodatku miał świadomość, że jeśli niczego nie zrobi zginą inni: matka, ojciec i przyjaciele rodziny. Ta dziewczyna zaś straciła najbliższą osobę. Jedyną, która pozostała jej z czasów wczesnego dzieciństwa, z rodziny. W dodatku została ubezwłasnowolniona i zmuszona do potwornych czynów. Bał się myśleć co by było gdyby w tamtej chwili Vegeta nie poświęcił życia do dezaktywacji ekranu. Na pewno by już nie żył.

W między czasie dostrzegł odlatujących Yamchę i C18 z Kuririnem. Cieszył się, że podjęli tę decyzję. Nic tu po nich było. Wojowników i była potrzebna pomoc medyczna, a nikt lepiej się by nim nie zajął jak sam Wszechmogący. Założył ręce na piersi wracając do poprzedniego zajęcia, a mianowicie do obserwacji. Musiał przyznać, że wciąż był w szoku. Jego przyjaciółka wróciła. Widział to. Był pewien, że trucizna przestała działać, tylko nadal miała te okrutnie czerwone ślepia niczym monstrum spod łóżka. Na samo wspomnienie tego spojrzenia włos jeżył się na głowie.

Zastanawiał się, co tak naprawdę na nią wpłynęło, że była w stanie wyswobodzić się z objęć magii ziół. Czy on, czy wieść o śmierci Vegety. Może jednak obie informacje były dla niej nazbyt wstrząsające? Ręki nie dałby obciąć, ale sądził, że to drugie. On był tylko zwykłym Son Gohanem, synem Chi-Chi i Son Gokū. Nie był przecież nikim wartościowym dla niej, a jednak go pocałowała uprzednio stwarzając tę dziwną atmosferę. Tak niewytłumaczalnie czuł się po raz pierwszy. Jeszcze nigdy nikt nie złożył pocałunku na jego ustach. W sumie jedyną osobą była matka i obcałowała mu nie raz i nie dwa cała twarz. Nie znał tego uczucia, nie potrafił go nazwać, jednak był pewien, że należał do przyjemnych, ale i niezręcznych.

Musiał jednak pamiętać, że wtedy nie była sobą. Może to miał być złośliwy żart? Taki trik przed śmiercią, coś jak pożegnanie? Podziękowanie za walkę? Na samą myśl posmutniał i postanowił już nie myśleć o tym. A już na pewno o tym mówić! Wszak miała tego nie pamiętać. Prawda? Cokolwiek to oznaczało mógł już się nigdy nie dowiedzieć o co chodziło.

***

Walnęła intruza z pięści w brodę, a ten zapluł się krwią i upadł na plecy. Ciężko dyszał. Z każdą chwilą czuł się coraz słabszy i głęboko żałował, że zlikwidował księcia przed śmiercią młodego Saiyana. Wtedy bez problemy jego plan by się powiódł. Był pewny jak tego, że miał jeszcze powietrze w płucach. Efekt końcowy byłby inny i w dodatku wróciłby do domu z tarczą i może przylecieliby tu, na Ziemię z resztą towarzyszy? Dostrzegał, że niewiele mu zostało, że tu zginie. Zbyt pochłonięty zemstą dał się wykiwać.

Przez zamyślenie nie uniknął pocisku z rąk rozwścieczonej nastolatki. Kolejna rana zapiekła boleśnie, a jego okrzyk bólu poniósł się echem.

—    Twoje życie zaraz zgaśnie gnido! – Ryknęła. – Szykuj się!

Jej ciało płonęło złotem wymieszanym z srebrzystymi piorunami. Można by powiedzieć, że wyszła z samego piekła by dokonać zemsty. Pojawiła się przednim jak błyskawica spoglądając na Vitanijczyka przez wściekle zmrużone oczy z mocno zaciśniętymi zębami. Wyciągnęła rękę chwytając białowłosego za kombinezon w okolicy klatki piersiowej i uniosła go z ziemi na wysokość swoich oczu. Yonana głowa odchyliła się nieco w tył, ciężko oddychał. Lekko pochyliła głowę w lewą stronę wciąż patrząc mu głęboko w oczy. Niedostrzegalnie drgnął jej prawy kącik ust.

—    Giń! – Wrzasnęła podrzucając go wysoko w górę.

W mniej niż sekundę znalazła się przy nim z kolanem pod jego kręgosłupem, a obiema rękami walnęła przybysza z Vitani od góry w tors złowieszczo się do niego szczerząc. Chwilę później usłyszała chrupnięcie i wraz z nim nie zmieniając pozycji wbiła się w zniszczoną już ziemię. Gdy opadł kurz otworzyła oczy, którym ukazał się widok złamanego w pół Vitanijczyka brudzącego ją własną krwią. Wypuściła ciężko powietrze. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że zabiła go wstrzymując oddech. Kopnęła ciałem denata i z wściekłym wrzaskiem wystrzeliła szkarłatną wiązkę by doszczętnie zlikwidować ciało wroga. By został jedynie złym wspomnieniem.

Padła na krwawiące kolana z łzami w oczach. Nie czuła go. Nie było… On naprawdę nie żył. Jej brat oddał życie w nierównej walce. Została sama. Zacisnęła pięści w twardej ziemi roniąc kolejne gorzkie łzy. Zaczęła krzyczeć z rozpaczy by chwilę później znaleźć się przy ciele Vegety. Prosiła szeptem na zmianę z wrzaskiem, błagała by do niej wrócił. By jej nie opuszczał. Nie chciała być sama, a doskonale zdawała sobie sprawę, że w ten sposób niczego nie osiągnie. Jednak potrzebowała tego. Dawało jej to jakieś ukojenie. Musiała wyzbyć się tych gorzkich, wyniszczających emocji. W chwilę później na powrót była czarnowłosą dziewczyną tulącą zimne już ciało ostatniego członka swej rodziny. Nawet nie dostrzegła kiedy okolicę ogarnął całkowity mrok.



24 grudnia 2021

71. Upadek dobra

Z dedykacją dla Bulmy3000

Coś błysnęło. Czy dobrze widział? Może to zmęczenie przy niekończącej się walce? Dostrzegł to, prawda? W chwili, gdy Vegeta usiłował złapać oddech, zamiast atakować – jak robił to do tej pory. Zatrzymał się na dłużej by mieć pewność, że jeszcze raz to coś ujrzy. Przecież nie mógł mieć omamów! Owszem, padał na twarz. I nie rozumiał, dlaczego momentami ledwo był w stanie zrobić choćby krok. Marzył o ciepłej kąpieli i gorącym posiłku. Dokuczało mu odczucie, że żołądek przyrasta do jego krzyża. Tylko czy wypadało mu teraz myśleć o jedzeniu? Był w samym centrum walki nie tylko o swoje, ale i siostry życie. Teraz jak nigdy go potrzebowała, a on po raz pierwszy mógł walczyć o nią i dla niej. Całe jej dzieciństwo nie było go przy niej. Był tak zajęty zemstą, zabijaniem i rabunkami, że nie śmiał nawet pomyśleć czy jego siostra mogła żyć. Miał przecież w głowie jedynie jedno zdanie: Vegetę zniszczył asteroid. Koniec tematu.

I zobaczył, Yonana z tym cwaniackim uśmieszkiem poprawiającego z typową dla niego gracją włosy. Jak on tego nienawidził, a przecież znał go zaledwie kilka godzin.

Mężczyzna wziął głęboki wdech i lustrując młodzieńca zastanawiał się, co przyjdzie mu odkryć, po czym powoli wypuścił powietrze. Leciał wzrokiem z góry na dół, nie chcąc niczego pominąć. Robił to bardzo skrupulatnie, choć niczego specjalnego nie dostrzegł, nie miał zamiaru poprzestać. Nie było żadnych kolczyków, amuletów, nawet bransolet, brożek czy innych ozdób. Nie dostrzegał niczego, z czym mógłby utożsamić tę dziwną technikę, jaką chłopak dysponował. Kiedy w końcu miał dać za wygraną jego czarnym oczom ukazało się maleńkie coś błyszcząc na czerwono na jednym z tych chudych palców. Nie mógł wcześniej tego odkryć, gdyż młody Vitanijczyk nosił go okręconego do wewnątrz dłoni.

Więc to tak. Pomyślał. Mam Cię.

Jeśli jego przypuszczenia były właściwe musiał tylko pozbawić go tego przedmiotu, tym samym sprawdzić czy dzięki niemu pozbawieni są zmysłu, którego kiedyś musieli się nauczyć. Vegecie zajęło sporo czasu zrezygnowanie ze scoutera na rzecz własnych umiejętności czytania życiowej energii. Chciał z powrotem odzyskać tę, jakże nieocenioną technikę.

***

 
Nie było żadnej możliwości przekazać księciu Senzu. Niestety przeciwnik wciąż go czymś zajmował, a kiedy się nie bili trwało to zaledwie chwilę, więc nie było mowy o bezpiecznym zbliżeniu się do swojego. Czas grał na ich niekorzyść. Szatan wiedział, że to oznacza dla nich coraz mniejsze szanse, chyba, że Saiyanin tylko wyglądał tak kiepsko, a niestety ocena wzrokowa zdradzała czarny scenariusz. Kosmiczni Wojownicy należeli w końcu do istot nieprzewidywalnych. Nie pozostało im nic innego jak czekać na odpowiedni moment.

***

—    Cokolwiek się teraz wydarzy – szepnął chłopak do siebie – Przepraszam, ale nie mam wyjścia…

Gohan wziął głęboki wdech nie spuszczając przeciwniczki z oczu. Ta wciąż się do niego złowieszczo uśmiechała. Choć nie mógł odczytać ani jej, ani też swojej energii czuł się silniejszy niż dotychczas, ale czy silniejszy od niej? Powróciło myślenie, że nie do końca stracił poczucie własnej wartości bojowych. Dodawało mu to nie lada odwagi. Teraz przecież tak bardzo jej potrzebował! Musiał przecież coś zrobić, a póki co robił za świetny worek treningowy.

A gdyby tak tylko obezwładnić przyjaciółkę? Zamroczyć ją, nie robiąc większej krzywdy? Potem bez problemów ruszyć na Vitanijczyka i go pokonać! Może się uda? Dlaczego miałby nie spróbować? Przecież niczego nie tracił, a mógł zyskać. Naprawdę sporo. Gdyby się nie udało, nie mógłby mieć do siebie urazy, ważne, że próbował wszystkiego. Prawda? Nie zabiłby jej – ocalił by.
Postanowił, więc tak uczynić. Miał tylko nadzieję, że będzie to oczywiście możliwe, że zdąży. Wiedział, że Sara nie pozwoli mu zaatakować obcego póki sama żyje. I to był właśnie problem.

—    Na co czekasz? – zapytała zirytowana.

—    Sam nie wiem – westchnął wzruszając
ramionami – Chyba na jakiś cud.

Księżniczka także wzruszyła ramionami, a następnie przybrała pozycję bojową. Zawył wiatr unoszący tumany kurzu i drobnych kamieni, a także jej skąpą, porwaną koszulę nocną.

W oddali na równinie stali Ziemianie i obserwowali obie walki, w zależności gdzie więcej się działo. Właśnie do nich dołączyła kobieta android. Z bezpiecznej odległości miała obserwować nadchodzące wydarzenia, a w razie konieczności dopomóc młodemu Saiyanowi w dokonaniu aktu ostatecznego. W końcu nie wierzyła w tak brutalny uczynek z rąk tego dzieciaka. A przecież mawiano, iż to on zlikwidował tego potwora – Komórczaka. Tylko niby jak?

W tym czasie złotowłosy niechętnie przeszedł na drugi poziom, chcąc w jakiś sposób odstraszyć zainfekowaną dziewczynę. Ona zaś nie używała tego stopnia transformacji. Może nie czuła go w sobie przez mikstury wtłoczone do krwi? W każdym razie było to dla niego na plus. Już wystarczająco była bezwzględna.

—    Też mi pokaz – ziewnęła teatralnie pokazując jak bardzo wszystko ją zanudza – Bij się wreszcie, chłopie!

Son Gohan jak na rozkaz ruszył na księżniczkę. Wycelował, był nawet pewny, że to zrobi, gdy w ostatniej sekundzie zmienił zdanie. Po prostu nie potrafił. W głowie dzwoniły mu nakazy i zakazy, niemal robiło się mu od tego niedobrze. Wiedział w jakiej czarnej dupie byli, a mimo to przeraziła go wizja niechcianej śmierci jedynej koleżanki. Musiał to rozegrać odpowiednio i jej nie skrzywdzić.

Dziewczyna widziała jak przeciwnik na nią napiera i czekała do ostatniego momentu, chciała świetnie się bawić! On wreszcie zaczynał traktować ją poważnie, gdy nagle zniknął jej z oczu. Był prawie przy niej, a jednak wycofał się? Nie zdążyła się rozejrzeć, gdy poczuła silne uderzenie w łydce. Ugięły się pod nią kolana, zawyła z bólu. Nie tego się spodziewała, ale w duchu pochwaliła przebiegłość przeciwnika. Uśmiechnęła się do siebie podpierając rękoma rozoraną, kamienistą ziemię, po czym wystartowała w powietrze by nie dać się podejść kolejny raz.

Takie zagrania miały duże powodzenie przez brak możliwości wyczucia przeciwnika za sobą i w ogóle gdziekolwiek. Każdorazowe takie posunięcie z obu stron było owocne.

—    Brawo – zawołała – Jest lepiej. Naprawdę. Jeszcze coś z ciebie będzie, kolego.

—    To tylko mały trik – zawołał z dołu, nie cieszyły go takie pochlebstwa – Nic wielkiego.

Miał rację. Wpadł na to przypadkowo. Wcześniej to ona przecież to wykorzystywała niemal bez przerwy. A syn Gokū jeszcze nie wiedział, że to tutaj tak świetnie działa. Mógł teraz bardziej na siebie uważać. Przecież miał misję do wykonania – nie zginąć i obezwładnić przeciwniczkę. Zabicie jej nie istniało na jego liście zadań. Nie była dla niego wrogiem. Pragnął ją w jakiś sposób odzyskać. Bo chyba było to możliwe? Miał wciąż taką nadzieję.

***

Teraz, kiedy mężczyzna wiedział, czego ma się spodziewać postanowił w miarę szybko odebrać Yonanowi ten przeklęty pierścień. Czuł w kościach, że to właśnie ten przedmiot pomagał mu tworzyć ten pieprzony ekran. Miał nadzieję, że po zdjęciu tego maleństwa na powrót odzyska skradzione zmysły, a wtedy wykończy przebiegłego smarkacza i odzyska siostrę. Splunął za siebie i zebrał ogrom energii, by tym razem porządnie sprać delikwenta. Teraz musiał mieć plan. Nie mógł niczego robić pod wpływem impulsu. Ale czy z jego temperamentem było to możliwe? Wiedział, że jest narwany i łatwo można wytrącić go z równowagi, ale tym razem walczył o kogoś.

Jego ciało spowiły wyładowania elektryczne świadczące o tym, iż jego moc wciąż w nim drzemała. Spojrzał na Vitanijczyka niczym na obrzydliwą bestię, a przecież wyglądał jak wypacykowany laluś. Mówił sobie w duchu wszystko, co sprawiło, że nienawidził przeciwnika z każdą chwilą coraz bardziej.

Odebrałeś mi wszystko, czas to odzyskać! Pomyślał wściekle.

***

Nie była w stanie ani chwili dłużej siedzieć bezczynnie. Czas praktycznie stanął w miejscu. Ze stresu ugotowała jedzenia, na co najmniej tydzień. W końcu nie mogła wytrzymać tego narastającego napięcia. Ubrała młodszego syna i ruszyła do samochodu. Każda kolejna sekunda w domku w górach była nie do zniesienia.

—    Mamo gdzie jedziemy? – spytał Goten, gdy zapinała go w foteliku.

—    Do miasta – odparła krótko, delikatnie się do dziecka uśmiechając.

—    Do Trunksa? – nie dawał za wygraną.

Dla tego brzdąca wycieczki do metropolii były zawsze równoznaczne z wizytą u o rok starszego kolegi.

—    Tak kochanie, do Trunksa.

Nie czekając już ani chwili wystartowała niczym zawodowy rajdowiec i ruszyła prosto do miasta Zachodu gdzie mieszkała Bulma ze swoją rodziną. Miała nadzieję, że ta coś wie, wszak często po bitwach wszyscy lubili zaglądać właśnie tam, a jeśli nie, to ona sama brała bierny udział w tych wszystkich potwornych sytuacjach jakie miały miejsce na ich pięknej planecie.

***

—    No proszę – księżniczka uśmiechnęła się – Nie próżnowałeś. Jesteś znowu w formie.

Tylko nie mogła do tego dojść, w jaki sposób odzyskał siły. Przecież dopiero, co ledwo trzymał się na nogach, a teraz proszę – pełen sił stał przed nią i błyszczał jak gwiazda w ciemną noc. Nie wiedziała, czemu też tak potrafi, ale on wydawał się jej teraz znacznie silniejszy niż wcześniej.

Więc było wyzwanie. Poczuła to napływające podekscytowanie. Jej ciało także spowiła złota aura, jednak nie taka, z jaką prezentował się Son Gohan. Jego włosy sterczały bardziej i czuła bijące od niego napięcie energii, które było gorące.

Machnęła parę razy ogonem, którego nie dało się ukryć pod zniszczoną koszulą, która już dawno zapomniała, że kiedyś była śnieżnobiała.

—    Ciekawa rzecz – uśmiechnęła się łobuzersko gdy zrobiła zgrabny unik przed pięścią

—    Co? – zdziwił się.

—    To – wskazała palcem na ogon, którym oplotła kostkę chłopaka i szarpnęła nim w dół.

Ona nie wie, kim jest, przeszło mu przez myśl. To nie dobrze, a może jednak lepiej dla nas?

Nie trudno, zatem było się domyślić czemu Saiyanka nie wykorzystywała maksimum swoich mocy. Nie przechodziła do wyższego stadium, a i tak była diabolicznie silna. Na samą myśl, że dziewczyna mogłaby być groźniejsza złotowłosego przeszły dreszcze, bo wystarczająco już od niej oberwał.

—    Też taki miałem, jak byłem mały. – postanowił podjąć temat. Może to była szansa by przypomnieć jej kim była?

—    Naprawdę? Jak to możliwe? Nie masz go.

—    Przecież ci mówiłem, że jesteśmy podobni. – powiedział powoli – Nie to co on. Ten biały koleś jest inny. Ty w ogóle go nie znasz!

Sara spojrzała z zainteresowaniem na wymienionego osobnika. Właśnie w tej chwili odbierał atak księcia z niebywałą precyzją. Pociski, które wystrzeliwał Vegeta musiały być mizerne.

—    A tamten? – zapytała wskazując swojego brata. – On tez wydaje się być podobny.

—    To twój brat – powiedział szybko – On też jest Saiyanem, tak jak ty.

—     A mimo to jest dużo słabszy – zauważyła od niechcenia.

Son Gohan westchnął. Nie wiedział jak ma do niej dotrzeć. Jej umysł był całkowicie odporny na wspomnienia. Zawsze miała swoje trzy grosze do wtrącenia jakby wcale nie słuchała tego, co się do niej mówi. A Vegeta faktycznie był jakiś nie w formie. Miał nadzieję, że przyjaciele go wesprą fasolką, tak jak niedawno jego.

—    Szkoda tylko, że jesteś przeciw swoim, że chcesz zniszczyć swój dom, rodzinę i przyjaciół.

Czerwonooka spojrzała na byłego druha z lekkim rozbawieniem. Nie rozumiała tylu rzeczy. Więc była sobie jakąś Saiyanką, siostrą, którego miał zabić Yonan i walczyła z kimś, kto był jej podobny i uważał się za przyjaciela, że są niby blisko.

Może… Ale czy wszystko miało sens? Możliwe, iż mówił prawdę? Tylko, czemu w takim razie nie pamiętała tego? Nie przypominała sobie zupełnie niczego. Kim była, co robiła, czy to co opowiadał ten chłopak, w ogóle było prawdziwe?

I znowu pojawiła się migrena. Uderzyła ją z taką siłą we skronie, że zaparło jej dech. Zacisnęła powieki próbując walczyć z tępym bólem, który z każdą sekundą narastał, pulsował i rozsadzał czaszkę.

—     Skończ już pieprzyć! – wycedziła ze łzami w oczach – Zabij mnie wreszcie, albo ja zabiję ciebie!

Podniosła wzrok wściekle patrząc na pół Saiyana. Potworny ból palił ją co raz mocniej i przenikliwiej. Niemal zabierał jej siły nie tylko do dalszej walki, ale i do oddychania. Co się z nią do cholery działo? Czy było to czymś konkretnym spowodowane? Czy to wina tego, że próbowała przetrawić słowa do niej wypowiadane związane z jej... przeszłością?

***

Gdyby coś to dało uderzyłby samego siebie za głupotę, na którą nie było czasu. Czy naprawdę tak trudno było się pohamować? Zaczął zastanawiać się, czy w jego przypadku jest to w ogóle możliwe. A może chodziło o coś innego? Doszedł do wniosku, że podchodzi do sprawy zbyt osobiście. Ale jakim cudem miał do tego podejść z dystansem, kiedy chodziło o jego rodzinę i to jedyną, najbliższą, jaka mu została? Niby, dlaczego jego ego miało nie brać tym udziału?

Klepnął się po policzkach parę razy i nakazał trochę rozwagi. Zanim ruszył do ponownego ataku spojrzał na dwoje młodych Saiyan w oddali. Ci także nie próżnowali. Dopatrzył się kolosalnej różnicy w ich aurach, jednak byli na tyle daleko by jednogłośnie orzec, która należy, do kogo. Do tego dochodził zmrok. Vegeta mógł jedynie mieć nadzieję, że ta silniejsza – choć nie mógł rozczytać energii, należała do starszego syna Gokū. Poza tym, oboje skakali, strzelali i tak w kółko bez wytchnienia…

W ten dostrzegł pocisk pędzący w jego kierunku. Albo jego siostra, albo ten młody dzieciak walili na oślep. Niespodziewanie na plecy przyjął inny blast, który popchnął go przed siebie. W ostatniej chwili zatrzymał się przy skale, co uchroniło go przed wbiciem się w nią niczym w masło. Zaklął siarczyście pod adresem nastolatków.

—     Zajmij się tym czym masz się zająć. Ociągasz się książę.

—     Zanim złoję ci skórę smarkaczu. – zaczął gniewnie – Podzielę się z tobą moim odkryciem.

—     Hę? – zdziwił się białowłosy – O czym ty mówisz?

Saiyanin stanął pewnie na rozoranej ziemi kładąc obie dłonie na biodrach. Uśmiechnął się przebiegle obserwując reakcję przybysza z odległej galaktyki.

—     Znam twój sekret.

—     Ciekawe który? – zadrwił młodzieniec – Jest ich tak wiele.

—     Ten, który nosisz na palcu. – wycelował swoim wprost w pierścień.

—     A cóż takiego sobie twoja głowa z nim ubzdurała? – zdawał się być mało zainteresowany.

—     Ty i twój przeklęty ekran to ten pierścień. – warknął – Nie wmówisz mi, że tak nie jest!

—     Więc tak to widzisz. – westchnął niby od niechcenia.

—     Weź nie pierdol gówniarzu, przejrzałem cię, a jeśli się mylę to zaraz zdejmiesz to cholerstwo by mi udowodnić, że jestem w błędzie. Ot mam wybujałą wyobraźnię.

Na te słowa Yonan cofnął się parę centymetrów spoglądając niepewnie na artefakt. Wciąż wisiał w powietrzu i zastanawiał się, co ma odpowiedzieć i czy jest w stanie się w jakikolwiek sposób wywinąć. Starzec nie wspominał mu, co robić w chwili, gdy pierścień smoków zostanie zdemaskowany. Poczuł jak zaczynają pocić się mu dłonie, a do pleców przyklejać kombinezon. Nie tak to miało wyglądać. Co poszło nie tak?

***

Kiedy Chi-Chi wjechała samochodem na posesję, Briefsów nie spodziewała się takiej... ciszy? Nieopodal znajdowała się kapsuła treningowa Vegety, która tym razem sprawiała wrażenie zapomnianej. Nie było słychać także radosnych krzyków, Trunksa który zwykł ganiać po ogrodzie wydając przy tym przeróżne dźwięki. Tym razem to było inne miejsce, nie do poznania. Pamiętała, że nie lubiła tu przyjeżdżać z mężem, ze względu na chaos, jaki tu wiecznie panował. Cisza, którą tak kochała w domku w górach, dziś panowała i tutaj.

Tego dnia było inaczej. Cisza doprowadzała ją do płaczu i pragnęła na chwilę zatracić się w zgiełku, którego niestety nie zastała w mieście. Bała się tego milczenia.

Wzięła syna za rękę i poprowadziła do drwi. Zadzwoniła parę razy na dzwonek, lecz nie doczekała się nikogo.

—     Coś tu nie gra – zamyśliła się – Wchodzimy. Szybko, Goten.

Nawet nie przyszło jej do głowy, że drzwi mogłyby być zamknięte, co zwykle robiła matka Bulmy. Należeli do bogatej rodziny, więc każdy niepożądany gość mógłby ich ograbić. W końcu bycie żoną i matką utalentowanych istot nie należało do prostych.

Czarnowłosa bez zastanowienia nacisnęła na klamkę, po czym weszła do środka ciągnąc za sobą młodszego syna. Gdy już znaleźli się w holu zaczęła nawoływać, jednak nikt jej nie odpowiedział.

—     Mamo – Son Goten szarpnął ją za sukienkę widząc jej zmartwioną minę – Som w domu, cuje ich!

Dziś była dumna z tego, że Gohan chciał młodszemu bratu przekazać tajniki wojowników. Wyczuwanie sygnatur w tym momencie było nieocenione. A miała taką awersję, bo miał w końcu dopiero trzy latka!

—     Więc, prowadź synku.

Właśnie w takich chwilach była dumna, że jej syn miał krew Saiyana i to nie byle jakiego! Podążyła za chłopcem dokładnie obserwując opustoszały dom. Gdy usłyszała pod własną stopą chrzęst z lekkim przestrachem spojrzała pod nogi. Rozbity wazon leżał na dywaniku, a kawałek dalej na ścianie widniała już sucha plama. Spojrzała na dziecko, które wpatrywało się w głąb korytarza, gdzie na końcu były otwarte drzwi.

—     Mamo, tam – wskazał małym paluszkiem.

Chi-Chi zapominając o dziecku pospiesznie podniosła się i pobiegła we wskazanym kierunku. Była przestraszona, przecież Bulma spodziewała się dziecka! I znalazła ją na podłodze przy futrynie. Żona Son Gokū przykucnęła przy kobiecie sprawdzając jej tętno i temperaturę poprzez przyłożenie dłoni do jej i swego czoła. Wszystko wskazywało na to, że niebieskookiej nic nie dolega.

—    Bulmo? – szturchnęła ją delikatnie – Nic ci nie jest?

Ta jakby ze snu wyrwana otworzyła oczy nie do końca wiedząc, co właściwie się dzieje. Nim Chi-Chi zaczęła zadawać pytania odnośnie nieznanych jej wydarzeń podniosła koleżankę i pomogła dotrzeć jej do łóżka w sypialni, w której się znajdowali. Jednak ta nie mogła należeć do syna córki znanego wynalazcy. Wtem do pokoju wpadł uśmiechnięty Son Goten oznajmiając, że idzie pobawić się z przyjacielem. Ta nic nie mówiąc potaknęła. Dzieci były bezpieczne, wiedziała. Gdyby było inaczej ostrzegliby je. Byli synami potężnych wojowników, którzy strzegli tej planety, choć nie była ich rodzonym domem.

—     Powiedz mi Bulmo – zaczęła – Co się stało?

—     Ja… – chwyciła się za głowę – Chciałam sprawdzić stan Sary i…

—     Gdzie wszyscy? Son Gohan nie powinien z nią być? Gdzie oni w ogóle teraz są?

Zbyt wiele pytań z ust czarnookiej sprawiły, że niebieskowłosej zakręciło się w głowie. Nudności związane z ciążą także nie dawały jej spokoju. Postanowiła, więc wziąć głęboki wdech i czym prędzej podzielić się złymi wieściami.

—     Ona się obudziła, ale... – mruknęła posępnie, z przestrachem.

—     To nie jest dobra wiadomość?

—     Zaatakowała mnie! – wyżaliła się – Nie jest tą samą dziewczynką. Ten obcy coś jej zrobił! To on zniszczył miasto Południa.

—     A gdzie w takim razie jest mój syn? – rozgniewała się kobieta – Miał być tutaj.

—     Teraz… Zapewne walczy u boku Vegety w obronie planety. – dziedziczce w jakiś sposób zrobiło się głupio.

Do tej pory nie widziała tego w ten sposób. Jej syn był bezpieczny, przy niej. Nienarodzone, powoli rosnące dziecię w jej łonie także, a tej biednej kobiety pociecha walczyła na śmierć z jakimś kosmitą i żadna z nich nie mogła być pewna, że wróci z tarczą. I zrozumiała, że choć niesamowicie silny, to wciąż był tylko dzieckiem! Zrobiło się jej jeszcze gorzej gdy do tego tak przypadkiem doszła, ale co mogła teraz zrobić?

Obie spojrzały na siebie przerażonym wzrokiem. Nie wiedziały, co się dzieje i nie były pewne czy ich mężczyźni wrócą do domu. Dochodziła także kwestia ocalenia ich świata… Chi-Chi popatrzyła w sufit szklanymi oczami od łez prosząc zmarłego męża by chronił ich starszego syna tak jak wtedy gdy walczyli z Komórczakiem. Gohan zapewniał ją, że tamtego dnia mimo śmierci był przy nim i go wspierał mentalnie. Wtedy też ta smarkula mu pomogła. Czy właśnie dlatego tak bardzo się do niej przywiązał? Czuł wdzięczność?

***

Tak wściekłej Saiyanki jeszcze nie widział. Widocznie nie miał okazji… Ale przerażała go ta myśl, że w tej chwili jest jej wrogiem, prawdopodobnie numerem jeden. Żałował, że do tej pory nie udało mu się przywrócić pamięci dziewczyny. Przecież mogli razem stawić czoła przybyszowi i uratować Ziemię zanim było za późno! Jeśli on tego nie zrobi, nikt tego nie uczyni! Czuł, że piętno wyzwania go przerasta, ale był również świadom, że tego zadania nikt za niego nie wykona. Co prawda Osiemnastka zapewniała go, iż zajmie się tym kiedy będzie trzeba, ale czy ona miała na tyle siły by tego dokonać?

Ilekroć wspominał jej o przeszłości, o tym, kim była, a nie była nikim złym dopadał ją ból głowy. Czy musiał na siłę wciskać jej prawdę, bez względu na to, że cierpi? Czy właśnie to była odtrutka? Musiał ponownie to sprawdzić i tym razem nie przestawać, nie myśleć o jej bólu jak o czymś potwornym, a wręcz odwrotnie. To mogło się udać.

Księżniczka rzucała się na niego jak wściekły pies. Atakowała bez opamiętania, co raz krzycząc by zamilkł, żeby nie otwierał ust i nie doprowadzał jej do szału. Widział, że cierpi i tym samym próbuje zlikwidować przyczynę swojej boleści. Jedynym plusem było to, że nie korzystała z maksimum mocy, która dawała mu minimalną przewagę, a Sara jednak zdążyła nieco osłabnąć. Mimo to uniki były trudne do wykonania. Czuł, że tym razem pragnie go zabić, to już nie była zabawa. To była istna maszyna do zabijania.

***

Książę wypiął się dumnie. Aura mu sprzyjała. Teraz dostrzegał w oczach Yonana upragniony strach. Tak długo czekał na tę chwilę! Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się do siebie. Dopiero teraz zauważył, że zrobiło się szaro, że aury wojowników przypominają latarnie w ciemniejącym świecie. Na oko oszacował czas i stwierdził, iż dawno nic nie jadł. W domu zapewne czekała kolacja i dziecko, nawet to nienarodzone.

Zwykle starał się nie okazywać uczuć, lecz w głębi był zadowolony ze swojego obecnego życia, takiego, nie innego. Było zupełnie inaczej niż na Vegecie. Czuł, że żyje, a brakowało w tym nienaturalnie idealnym domu tylko jego siostry.

Vegeta przygotował się do ostrzału przeciwnika. Teraz, gdy szala przechylała się na jego stronę czuł, że może bezpiecznie zatracić się w walce. Najważniejsze było zgładzić przeciwnika. Pozbawić Yonana artefaktu. Taki i tylko ten miał cel. Reszta już nie miała znaczenia.

Kiedy był gotów wystrzelić najpotężniejszy ze swych pocisków na jaki było go stać Vitanijczyk przylegał już plecami do skały spoglądając wielkimi oczyma w błyszczącą KI.

Białowłosy nie wiedział, co czynić! Starzec nie mówił, jak sobie radzić w chwilach takich ja ta. Był niemalże zdemaskowany. Pradawne smoki miały mu sprzyjać, ten dziad go zapewniał! Spojrzał kątem oka na marionetkę Lyang. Biła się zajadle z przeciwnikiem, musiała wpaść w szał, co było do przewidzenia – zaaplikował jej końską dawkę! Nigdy wcześniej nie robił tego, ale ona była inna. Czy to możliwe, że ta rasa wojowników była tak odporna? Prawie uwolniła się z jego mocy, czuł to, kiedy krzyczała z bólu, spazmy dawały o sobie znać jak w przypadku śmierci aplikującego substancję.

Domyślał się, że nie ma co liczyć na pomoc małpiej dziewczyny. Powinien, więc działać! Musiał zabić księcia i uniemożliwić mu całkowite zdemaskowanie ekranu. Gdyby inni o tym wiedzieli na pewno coś by z tym zrobili.

Spojrzał w rażące światło kreujące się w dłoniach wściekłego, niskiego mężczyzny. Domyślał się, iż to jego najsilniejszy atak, że za wszelką cenę musi go uniknąć inaczej zostanie uszkodzony, bądź zabity. Eliksiry dodające sił czy szybkości przestawały działać, a zaaplikowanie kolejnej dawki, która była niemal na wyczerpaniu była wręcz nierealna do wykonania.

***

Saiyanka biła się z niesamowitą zaciekłością pięściami, nogami i strzelała niczym z karabinu świetlistymi pociskami. Gohan mógłby przysiąc, że robiła to na oślep. Byleby go dopaść. Czy gdyby była zła wyglądałaby dokładnie tak? Chłopak dziękował losowi, że mógł zjeść fasolkę, która podniosła jego moc. Teraz nie miałby najmniejszej szansy z tą dziewczyną. W sumie to uratowano mu życie.

Niezadowolona z siebie księżniczka przystanęła na chwilę zastanawiając się czy tego typu zachowanie ma jakikolwiek sens. Owszem sił jej nie brakowało, a przynajmniej tak myślała, ale w ten sposób nie mogła zabić przeciwnika. Musiała wziąć się w garść! Kątem oka dostrzegła fioletowe światło. Zaintrygowana spojrzała w jego kierunku. Choć pięknie się prezentowało na szarym niebie nie należało do bezpiecznych. Domyśliła się, że jest to potężny atak i zaraz nastąpi potężne bum. I musiała się przyznać, że nie interesowało ją, kto na tym ucierpi. Kiedy Yonan nie wydawał jej poleceń robiła na co miała ochotę

—     Teeeraz! - krzyknęła stanowczo.


Syn Gokū zdezorientowany spojrzał na przyjaciółkę próbując zrozumieć, o co jej chodzi. I zobaczył jak kumuluje moc w pięści, która zabłysła. Szkarłat przeciekał jej przez odrapane palce coraz bardziej przypominając kolor jej tęczówek. Wzdrygnął się, kiedy nacierała w jego stronę z okrzykiem pełnym nienawiści. A on stał niczym słup soli. Sparaliżowało go i do końca nie wiedział, dlaczego. C18 jesteś mi potrzebna, pomyślał, lecz nawet nie był w stanie wypowiedzieć tego na głos, a ona była za daleko. Nawet nie odszukał jej wzrokiem. Niczym zahipnotyzowany zwierz wpatrywał się w KI Saiyanki. Nim cokolwiek zrobił było już za późno…

Stała tam nad nim z ręką wbitą w jego tors. Czuł złamane żebro, które w niebezpieczny sposób wydostało się na zewnątrz. Ból był niesamowicie palący, jednak to nie miało teraz znaczenia. Był tak słaby, ale ona była blisko. Wszystko stanęło w miejscu, nawet ona.

Czy tak miała wyglądać jego śmierć? Z rąk kogoś mu tak bliskiego? Zaglądali sobie w oczy, a on z uporem nie chciał przestać na nią spoglądać. Zupełnie zapomniał, że do tej pory starał się unikać jej wzroku. Jeśli miał umrzeć tu i teraz, nie chciał stracić jej z oczu. Dziewczyna niespokojnie drgnęła, ale chłopak ostatkiem sił złapał ją by nie poruszyła się choćby o milimetr. Nie tylko dlatego, że sprawiała mu tym niewyobrażalny ból. Nie odrywając dłoni od jego nagiego brzucha poczuła ciepłą ciecz. Spojrzała na nią tylko raz, bo w jakiś magiczny sposób nie mogła oderwać od niego wzroku. Po prostu musiała zobaczyć czy to jest to, o czym pomyślała. Chłopak zaczął upadać na ziemię nie mogąc ustać dłużej na nogach, a księżniczka wciąż przy nim trwała nie rozumiejąc tej chwili.


—     Przepraszam cię Saro... – szepnął słabo.
 
—     Ale to ja cię zabiłam – odparła cicho patrząc na niego jak zahipnotyzowana.
 
Nie mogła zrozumieć, dlaczego ten chłopak tak smutno na nią patrzy i ma w sobie coś, czego nie potrafiła w żaden sposób sobie wytłumaczyć. Wszystko trwało chwile, a miała wrażenie, że czas stanął w miejscu. Oboje tak uważali.

I ponownie przeszedł ją gorący impuls w głowie, który do tej pory tak skrupulatnie przed sobą ukrywała. Niebezpieczny ból głowy, jakby coś w niej było, ale nie mogło się stamtąd wydostać. Zacisnęła powieki na chwilę by zwalczyć uciążliwe pulsowanie pod czaszką. Gdy je otworzyła zrozumiała, że jest niepokojąco blisko Son Gohana. Ich oczy były obok siebie. Zrobiło jej się dziwnie ciepło w okolicy serca, jakby lód, który je okalał nagle zaczął topnieć. Ale dlaczego? Przecież chciała go uśmiercić i właśnie tego dokonała, a jednak nie było w tym żadnej satysfakcji.
 
Czy ja naprawdę cię znam? Pomyślała smutno na niego spoglądając pytającym wzrokiem.
 
Saro, to ja, Gohan! Krzyczały jego oczy. Wiem, ze gdzieś tam jesteś. Wróć!

Syn Gokū na powrót stał się ciemnowłosy. Żadne się nie odzywało, każde bało się, że za moment ta dziwna chwila zniknie, jak gdyby to miało być już ostatni raz. Dziewczyna ostrożnie odjęła dłoń od rany, chłopak poczuł niesamowity ból, aż zawył, a oczy zaszły mu łzami, ale to nie mogło mu przeszkodzić, chwycił jej małą dłoń w swoją kurczowo zaciskając w okolicy serca.
 
—     Chcę umrzeć przy tobie – wykrztusił z trudem – Proszę. Zrób to dla mnie. Nie chcę być teraz sam.

Nagle jakby coś ją uderzyło. Kolana, na których klęczała niebezpiecznie zadrżały powalając ją wprost na czarnowłosego, ten syknął, gdy poczuł, że jego kość otarła się o skórę. Nie chciał niszczyć tych ostatnich chwil swego życia. Przegrał, pokonała go. Ale nie miał jej tego za złe. Miał nadzieję, że gdy odejdzie, ta wreszcie się wyzwoli z przeklętych sideł Lyang i rozprawi się z Vitanijczykiem raz na zawsze.
 
—     Ja… - wymamrotała nie potrafiąc dobrać słów, miała taki mętlik w głowie przeplatający się z bólem.
 
—     Wybacz mi – przerwał jej – Że nie obroniłem cię przed nim.

Zakrztusił się krwią, a ta spłynęła mu po policzku prosto na ich złączone dłonie i tak już umorusane tą cieczą ze śmiertelnej rany. Nie wiedział, co się właściwie dzieje, ona tym bardziej. Coś ją tchnęło, coś poczuła, czego dotąd nie znała. Nachyliła się nad nim ostrożnie wciąż zaglądając w czarną głębie oczu, a chwilę później przykładała swoje usta do jego. Pocałunek przepraszający? Nie umiała sobie tego wytłumaczyć, to był impuls, całkiem nieświadomy dla niej. Czy ta druga ona, o której tyle razy wspominał umierający wiedziała co się tu wydarzyło? Ale fala gorąca, jaka ją ogarnęła była nie do opisania. Czuła się tak, po raz pierwszy w życiu. Myślała, że zaraz zapłonie niczym pochodnia.
 
Son Gohan był zaskoczony poczynaniami dziewczyny. Nie potrafił sobie wytłumaczyć jak to właściwie się stało i czy to była ta dobra, czy jednak zła Sara? Może on ją odbierał inaczej niż do tej pory sądził? Była mu przecież siostrą, a teraz go pocałowała, a on nie potrafił sobie tego odmówić. To był jego pierwszy pocałunek w życiu, i musiał przyznać, że dodawał mu sił. Już się nie bał. Teraz mógł umrzeć spokojnie. Przymknął zmęczone powieki. Mrok powoli nadchodził i był na niego gotów.

—     To nie możliwe! Oni obaj umierają! – dało się słyszeć głośny wrzask jednego z Ziemian

—     Cholera jasna! Jak to możliwe?!

Drużyna przyjaciół Gokū niemal szarpała się ze sobą o to by nie stracić panowania nad swoimi instynktami i pochopnie podejmowała decyzje.

—     Leć do Vegety, ja zajmę się Gohanem!

Saiyanka niczym oparzona odwróciła się w kierunku księcia i Yonana zapominając, co przed chwilą się wydarzyło. Vegeta… Skądś docierał do niej ten znajomy… Nie tak daleko niej zobaczyła jak mężczyzna leci ku ziemi i wpada w nią z głośnym hukiem. Wysoko nad nimi wisiał Vitanijczyk wesoło się uśmiechając. Niespodziewanie poczuła wiele energii na raz. Była tam szybko gasnąca moc chłopaka, przy którym klęczała oraz wszystkich wokoło, które skakały jak przerażone serce. Jedynie KI androidki było nadal niewidzialne. Wszystko wróciło do normy. Ale życiowa energia Vegety praktycznie zanikła. Nie... ona właśnie zgasła.

—     On umarł – szepnęła do siebie – Zabił go. My obaj…

Białowłosy rozpromieniony wylądował tuż przy młodych Saiyanach. Wyciągnął dłoń do złotowłosej wesoło się uśmiechając. W oddali, za nim unosił się wielki kłąb kurzu po upadku Saiyana.

—     Świetnie się spisałaś – chłopak odparł sucho – Jednak jeszcze żyje. Czas ukrócić mu cierpień.

Zamroczona podała mu swoją dłoń i podniosła się tempo spoglądając w ziemię. Była ponownie wyprana z wszelkich emocji.

Gohan z przerażeniem obserwował to, co się działo. Przegrali… Yonan i Sara byli zwycięzcami. Vegeta odszedł, czuł to. Wyczuwał każdą energię, której tak dawno nie było. I w tym momencie był zaskoczony wysokim poziomem mocy przyjaciółki, która w dziwny sposób rosła i malała. I to w drastyczny sposób, o gigantyczne sumy. Spojrzał na nią i jej szkarłatne tęczówki. Z zaskoczeniem dostrzegł łzy na brudnych policzkach. Czemu płakała? Przecież odniosła zwycięstwo, pokonała go, a jej przewodnik zlikwidował jej zapomnianego brata. Czy była tam jeszcze jakaś szansa na jej powrót?

Nim ktokolwiek mógłby zapytać dziewczyna odepchnęła z krzykiem wymieszanym z żalem swojego pana i zaczęła dosłownie wyć chwytając się za głowę. Son Gohanowi przypomniały się sceny z poprzedniego ataku migreny. Miotała się, przewracała, waliła pięściami w twardą ziemię, a nawet we własną głowę. Krzyczała coś, ale nie potrafił zrozumieć, co takiego. Przeklinała, a nawet zaklinała zebranych. Vitanijczyk czując, co się dzieje złapał ją wreszcie po kilku próbach za barki podnosząc przy tym z rozoranej ziemi, jednak ta ku jego zaskoczeniu uderzyła go w twarz pięścią, a następnie przebiegła przed siebie parę metrów krzycząc by się do niej nikt nie zbliżał, gdyż zabije KAŻDEGO.
 
Co się dzieje? Pomyślał przerażony chłopak. Chyba nie przechodzi jakieś mistycznej transformacji?

Złote światło oślepiło wszystkich, a moc która eksplodowała powaliła na kolana zebranych. Tumany kurzu, kamieni i wyładowań elektrycznych wirowały dookoła przesłaniając jakąkolwiek widoczność. Dosłownie nastał dzień w promieniu kilku kilometrów. Pytanie czy teraz miał nastąpić kres ziemian?