28 kwietnia 2019

37. W bezradności siła


Większa część planety wyglądała jak pogorzelisko. I tak, już wcześniej zniszczony krajobraz przez samych Saiyan był w opłakanym stanie. Jedyną ocalałą budowlą był wielki pałac, chociaż stał tylko częściowo nie tknięty. Będąc na Ziemi przekonałam się, że piękno tej planety zniknęło wraz z odejściem Tsufulian, a raczej ich eksterminacji, która wynikła tylko i wyłącznie z ich winy, bo chcieli się nas pozbyć. Szkoda było, że nie mogłam jej wtedy zobaczyć – Niegdyś zielona, teraz czerono-różowa niczym splamiona krwią. Tak samo jak dłonie wojowników tej przeklętej nocy.
Saiyanie w oddali zbierali zwłoki poległych do olbrzymiego śmietnika, który miał być później wystrzelony w kosmos. Odór rozkładających się ciał mógłby być nie do zniesienia, z resztą oni to wiedzieli lepiej ode mnie. Sama nie miałam nazbyt styczności z aż taką ilością denatów.
Nastał półmrok, jeszcze kilka godzin i miało zacząć wschodzić pierwsze słońce. Oznaczało to, iż walka nazbyt się przeciągała i czas było ją wreszcie zakończyć. Tylko jak miałam to uczynić?
—     Co zrobisz, kiedy mnie zabijesz? – jęknęłam bezsilnie dyndając w jego uścisku.
Coś we mnie chciało wiedzieć na co mam się przygotować i za razem mieć pewność, iż już to przeszłam, więc może śmierć nie miałaby być nazbyt bolesna? Choć niebanalne tortury odcisnęły już swe piętno. Z drugiej zaś strony liczyłam na jakiś cud, cokolwiek... Zawsze gdzieś musiał istnieć cień szansy, prawda? Tyle lat udawało mi się przetrwać. Dlaczego nie mogłabym mieć i tym razem szansy? Nawet nikłej, ale zawsze.
—     Jak to, co? – Freezer oburzył się na to pytanie, zupełnie jakby nie przywykł do rozmów z przegranymi – Zniszczę tę planetę i całą waszą małpią rasę. Nikt nie będzie mi więcej zagrażać.
—     Nie… – zabrakło mi tchu – Oszczędź mieszkańców. Zabij mnie, ale oszczędź ich, oszczędź dzieci. Oszczędź…
Przecież doskonale znałam ten scenariusz. Niejednokrotnie śniłam o śmierci mego ludu, a jednak wypowiedziane słowa zabolały mocnej niż kiedykolwiek wcześniej. Czy to było za sprawą mego doświadczenia? Wieku? Świadomości, że nie tylko ja umrę, ale i ona – ta mała istotka, przed którą jeszcze istniało życie, o ile by los potoczył się równie podobnie co mój? Przymknęłam powieki uwalniając samotną, ciepłą łzę. Wiedzieć to jedno, a usłyszeć i zobaczyć, a nawet poczuć to drugie.
—    Niby, dlaczego miałbym się ulitować nad tą bandą nieudaczników? – prychnął niechętnie podejmując rozmowę – Żeby rośli w siłę i któregoś dnia na mnie natarli? Nie jestem idiotą dzieciaku
Wyprostował dłoń, co spowodowało mój upadek na ziemię, Changelingowi prosto pod trójpalczaste stopy. Wyglądałam jakbym się przed nim płaszczyła... Było to okrutnie upokarzające. Uparcie wpatrywał się w moją postać jakby wyczekiwał mej odpowiedzi.
—     Widzisz… – zaczęłam – Jest ktoś dużo potężniejszy od ciebie. – próbowałam się zaśmiać, lecz to bardziej przypominało kaszel – Nawet, jeśli wszystkich zabijesz nie pozbędziesz się Saiyan z tego świata, zapewniam cię. Kiedyś ktoś się z tobą rozprawi i nie licz na lekką walkę.
—     Co ty bredzisz? Chcesz mnie nastraszyć? Wyprowadzić z równowagi? – nie dowierzał – Cóż to za śmiałek? Proszę, zdradź mi jego imię.
Mogłabym wyszczekać imię Goku, ale nie chciałam tego robić. Zdawałam sobie sprawę, że Freezer był w stanie przeczesać cały kosmos by odnaleźć tego wojownika i pozbyć się go zanim ten tak naprawdę urośnie w siłę i będzie godnym przeciwnikiem. W obecnym czasie pierwszy pogromca demona mrozu nie miał żadnych szans, drugi nie istniał.
—     Super kosmiczny wojownik – odparłam cicho.
Tyle musiało mu wystarczyć. Legendarna postać gdzieś tam w przestrzeni kosmicznej owiana tajemnicą zawsze zdawała się być lekkim postrachem, nawet dla takiego zakapiora jak on.
—     Tacy nie istnieją! – kopnął mnie w żebro nieusatysfakcjonowany odpowiedzią.
Skuliłam się na ziemi. Czułam, jak trzeszczą mi kości przy każdym świszczącym oddechu. Nie sądziłam, że mogłam wysłać siebie samą na pewną śmierć. Pragnęłam tylko zmienić bieg historii na zdecydowanie lepszy… A tu nic się nie miało zmienić. Czułam się bezsilna i całkowicie ograniczona. Dotarło do mnie, że syn Vegety zmieniając bieg wydarzeń także oddał swoje życie. Mnie też miało to spotkać? Czy to była pewnego rodzaju kara za ingerencje w czasie? Jego na szczęście przywrócono do żywych. Kto by mnie wskrzesił? A no nikt. Popadłabym w całkowite zapomnienie. Nawet w tym piekle nie spotkała bym swojej rodziny. Byłabym nikim, z resztą jak do tej pory. Changeling wzleciał do góry. Stał się dla moich umęczonych oczu całkowicie rozmyty. Spróbowałam się dźwignąć na dłoniach, lecz sprawiło mi to większy ból niż mogłam podejrzewać. Zatrząsały się i ugięły pode mną po czym uderzyłam twarzą w kamienie rozcinając sobie boleśnie brodę. Jedyne co mogłam zrobić to sapnąć z rozgoryczenia. Taki był mój los? Przecież to nie było możliwe by Freezer miał ode mnie większą moc! Co się w takim razie stało z moją? Czy to nie ja ostatecznie zabiłam Komórczaka? Czy... To była tylko chwilowa adrenalina? Osłabienie potężnego przeciwnika przez innych wojowników i tylko cud sprawił, że to ja zadałam ten ostateczny cios? Nie chciałam tak myśleć, przecież byłam księżniczką Saiyan, nie mogłam od tak dać się pokonać. Tak z czystej nieprzemyślanej głupoty. A jednak tak się właśnie działo..
Poczułam, że zebrało się we mnie odrobinę KI, jednak to było za mało by stawić czoła jaszczurowi. Musiałam coś wymyślić i to szybko, jeśli naprawdę wciąż drzemał we mnie złoty wojownik. W tym momencie mętny wzrok na powrót się wyostrzył i teraz doskonale dostrzegałam oddalającego się powoli wroga. Co on kombinował? Dlaczego mnie przed chwilą nie dobił? Jaki miał cel? Jakieś spektakularne widowisko szykował specjalnie dla przybyszki z innych czasów?
—     Gdzie się wybierasz? – zawołałam wciąż roztrzęsionym głosem, choć najgłośniej jak potrafiłam.
Odpowiedziała mi jedynie cisza. Nie słyszał czy nie chciał słyszeć?
—    Ale ja tu jestem...
Poczułam ukłucie w okolicy żołądka. Co on zamierzał zrobić? Kogo chciał zabić? Kim pragnął mnie nastraszyć? Nie znając odpowiedzi pozostało mi czekać, bo każdorazowa próba dźwignięcia się zakończona była porażką. Niemoc sprawiała momentami zawroty głowy, chyba musiałam się porządnie w nią uderzyć. Długo nie musiałam czekać na poczynania Imperatora. Rozsadził drugie pół pałacu jednym pociskiem KI. Wszędzie rozeszły się sporych gabarytów płaty metali i innego budulca, z którego był wykonany. Kamienie spadały na ziemie mocno wbijając się w nią wraz z odłamkami szkieł pędzącymi niczym mordercze sztylety. Ciała zabitych zaś opadały bezwładnie niczym szmaciane lale. Czy ponownie chciałam oglądać śmierć Saiyanów? Nie!
Wrócił. Chwycił mnie za zbroje na plecach obiema rękami, uniósł wysoko, po czym rzucił w kierunku rozwalonego pałacu. Nie spodziewałam się takiego manewru z jego strony. Poczułam okrutny, przeszywający prąd w momencie upadku, chyba złamałam rękę, nie byłam w stanie nią poruszyć, a ból był piekielny. Mimo to nie krzyknęłam ani razu będąc zbyt zdenerwowana by się teraz rozkleić. Freezer dotarłszy do mnie ponownie mnie pochwycił nie pozwalając na jakikolwiek ruch. W sumie to działo się tak szybko, że byłam w stanie jedynie pomyśleć o tym co się przed chwilą wydarzyło. Przemierzył on ze mną w garści część korytarza, a rzucił pod swe nogi dopiero w sali tronowej. Wyglądałam jak najzwyklejsza wywłoka, a czułam się znacznie gorzej. Najpierw ostrzegałam o ataku, zostałam by ocalić wszystkich, a teraz…? Co reprezentowałam sobą? NIC. To było najgorsze upodlenie w mym życiu. 


Odczuwałam do siebie odrazę. Nawet nie potrafiłam zamienić się w super wojownika! Vegeta nie raczyłby na mnie rzucić okiem. Wstyd… Ujma i nic więcej. Jak dobrze, że mnie nie oglądał! Nie umiałam spojrzeć nawet na władców, którzy spoczywali tuż przy stopniach prowadzących do tronów. Dlaczego tutaj byli? Czy sam demon mrozu ich tu zagonił? Wkrótce miałam się tego dowiedzieć. Sceneria w jakiej się znajdowaliśmy wołała o pomstę. Praktycznie nic nie pozostało po pięknej i zdobionej trofeami wielkiej sali, gdzie niegdyś wisiały ogromnych rozmiarów sztandary z herbem naszego rodu, teraz zaledwie strzępki materiału można było dostrzec tu i ówdzie krzątające się wśród kupy gruzu.
—    Jeśli chcecie żyć każcie temu bachorowi zamienić się w super wojownika – warknął jaszczur celując we mnie palcem.
—     Jakiego super wojownika? – zdziwił się król – Przecież to tylko stara legenda, nic poza tym.
—     Legenda, nie legenda… – prychnął przywracając oczami – Obiecane mi było, że takiego zobaczę, więc radzie wam zmusić ją do tego.
Roześmiał się, a mnie zrobiło się niesamowicie gorąco. Płonęłam! Nikt mnie tak dawno nie rozwścieczył. Kpił sobie ze mnie! Był pewien, że nie ma takiej istoty, a ja najzwyczajniej w świecie robiłam go w balona! Zaiste układał w swej głowie mój tragiczny, jakże widowiskowy koniec. Saiyanie w tym świecie, tym czasie nie znali super kosmicznych wojowników, ponieważ żaden z nich tak intensywnie nigdy nie trenował. Ba! W ogóle nie szlifowali formy. Nasza cywilizacja z góry wnioskowała, że jest jedną z najpotężniejszych ras we wszechświecie i tylko Changeling ze swą świtą posiadali więcej mocy.
—     Cóż, macie więc pecha – zarechotał cicho, niemal aksamitnie – W takim razie nie mam wyboru i będę po kolei was wyrzynał. Od kogo by tu…
Wizja, że stanie się coś strasznego spadła na mnie niczym gigantyczny głaz. Ciężko oddychałam, jakbym miała złamane żebra. W dodatku ten straszliwy ból! Może byłam bardziej pokiereszowana niż mi się zdawało? Dawno nie czułam się tak upodlona.
Syn Korda rozejrzał się po pomieszczeniu niczym rozjuszony zwierz szukający ofiary. Podszedł do królów szyderczo się przy tym uśmiechając. Uderzył mężczyznę w twarz bez ostrzeżenia, ten upadł nieopodal z roztrzęsioną miną. Ogonem zdzielił kucającą dotychczas przy swym mężczyźnie królową, ta zaś straciła przytomność po zderzeniu z pobliskim filarem. Sam pękł pod naciskiem ciosu. Obraz momentalnie rozmazał mi się przed oczami. Czy aby na pewno ze zmęczenia? To musiały być łzy, choć wcale nie zamierzałam się rozklejać! Samo tak wyszło... Chciałam wstać i zabrać tego oprawcę stąd jak najdalej, by nikomu nie zagrażał, by wymierzyć mu sprawiedliwość o jakiej marzyłam niemal całe swoje życie, ale nie potrafiłam. To mnie dobijało. Miałam się godzić na śmierć ojca i matki?
—     Córka królewska? – zdziwił się podnosząc zawiniątko z posadzki, które do tej pory było ukryte pod peleryną zdzielonej kobiety, po czym odwrócił się w moim kierunku – Jak myślisz Saiyanko, czy to dziecko ma jakieś ze mną szansę?
—     Zostaw ją! – wrzasnęłam z przerażeniem – Co ona ci uczyniła? To bezbronne dziecko!
Dlaczego w ogóle tutaj była? Kto ją wypuścił z pokoju? A może... Może systemy zawiodły w momencie eksplozji i drzwi otworzyły się automatycznie? Dalsza historia była dla mnie już nazbyt jasna. Przerażone dziewczę biegnie do tej przeklętej sali mając nadzieję, że uchroni się wśród rodziców.
—     Może ona zamieni się dla mnie w super wojownika? – igrał ze mną widząc w tym świetną zabawę.
Czterolatka była nie tylko przerażona, ale i zdezorientowana, bo co mógł chcieć od niej tyran, który tak bestialsko potraktował jej rodzinę. Za co?
—     Nie waż się jej tknąć! – usiłowałam się pozbierać z podłogi – Jeżeli choćby jeden włos…
Freezer rzucił rozpłakaną dziewczynką w moją stronę nim zdążyłam dokończyć zdanie, a ta upadła na posadzkę około trzech metrów dalej. Nie byłam pewna czy lepiej by było gdyby wpadła na mnie? Płakała jeszcze głośniej, a jej ciało drżało ze strachu, a ja? Leżałam jak wywłoka z ledwością poruszając palcami u stóp. Nienawidziłam siebie za to!
—     Saro… – jęknęłam – Przybyłam by zmienić twoją przyszłość, a nie pozwolić ci umrzeć.
W sercu poczułam ogromną pustkę, która przeszywała wnętrzności na wylot. Jakby jakaś cząstka mnie wygasła. Myśl o nowym świecie Saiyanów stawała się nie pojęcie odległa. Może gdybym się bardziej przyłożyła do tego wszystkiego... Czy teraz triumfowałabym po śmierci Freezera?
Znokautowany wcześniej Vegeta niczym oparzony poderwał się z podłogi, po czym natarł na tyrana by nie dopuścić do śmierci swej córki. Niestety było to złe rozwiązanie. Nie miał szans w tym starciu. Teraz to dostrzegałam tak dokładnie, a wtedy gdy mój świat się walił nie rozumiałam dlaczego od tak się poddał, a przynajmniej ja widziałam tylko tyle – mnie wydał na pastwę, po prostu nie przyznając się do więzów krwi. Mężczyzna odepchnięty szybkim wymachem ręki czerwonookiego wylądował nieopodal dziewczynki. Na trzęsących się rękach starał się do niej doczołgać co rusz szepcząc rozpaczliwie jej imię. Przytulił ją mocno, gdy tylko dotarł do celu, a ta wtulona w jego ramiona rozkleiła się bez opamiętania. Ten rozczulający widok zakuł moje rozszarpane serce. Mój własny ojczulek nawet odrobinę nie okazał takiej czułości. Czy tylko po to bym mogła żyć? Czy jednak tutaj ich relacje były nieco inne? Po dłuższej chwili Sara przestała szlochać, spojrzała wściekle w naszego oprawcę, jakby chciała mu udowodnić, że strach się gdzieś ulotnił. To była ta cząstka, która pozwoliła mi przetrwać samotność i ból przez te wszystkie lata. Nie bała się już, bo był przy niej ojciec, a ta była pewna, iż ją obroni. Była w ogromnym błędzie, jednak wiek nie pozwalał na racjonalne myślenie i oczywiście określenie mocy bojowej króla względem tyrana. Wiedza ta nie napawała mnie jednak optymizmem. Poczułam łzy na policzkach, były ciepłe więc w kontakcie z moją chłodną skórą sprawiały, że zaczęła mnie szczypać. Pospiesznie przetarłam niechcianą słabość bacznie obserwując Changelinga. Ten zaś udając do tej pory ckliwe rozczulenie nad oglądaną sceną skumulował KI w lewej dłoni by wymierzyć sprawiedliwość po swojemu. Nadszedł czas śmierci… Władcy Saiyan i jego malutkiej córeczki, później za pewne królowej, moja i ostateczne unicestwienie planety w ten sam spektakularny sposób co w moim świecie. Te świetliste, za razem makabryczne momenty ponownie stanęły przed mymi oczami. Tak miał się skończyć mój świat? Czy warto było przybywać tutaj i dać się od tak zniszczyć?
NIE! Tak to nie miało prawa się skończyć! Przecież ruszyłam w tę niebezpieczną podróż będąc pewną o swoje zwycięstwo. I nagle obudził się we mnie wewnętrzny krzyk. NIE POZWOLĘ! Eksplodowała we mnie jakaś cząstka, ta która wciąż się nie poddawała, nie pozwalała leżeć bezczynnie i spoglądać na śmierć ojca. Upadek tych, których sama zabiłam cudzymi rękoma zmieniając bieg historii. Unicestwiałam samą siebie, także tą czteroletnią. Było to dla mnie nie do przyjęcia! Nigdy nie mogłam się na to zgodzić. Nie zamierzałam na to patrzeć i niczego nie zrobić.
Nie wiedząc tak na prawdę skąd zdobyłam nowe moce, które wprawiały mnie w większą furię powoli, jakby ociężale podniosłam się z spękanej posadzki ścierając przegubem zaschniętą z ust krew. Gotowało się we mnie dosłownie wszystko. Wyczuwałam każdą namiastkę energii wędrująca w żyłach i choć paliła było to całkiem przyjemne uczucie. Zanim ktokolwiek się zorientował stanęłam niczym tarcza z rozpostartymi rękoma przed rodziną królewską. Wyrzuciłam z siebie gorejącą energię w postaci jaskrawego światła, która przypominała barierę odbijając pędzący ku nam pocisk Freezera.
— Koniec. – wycedziłam spuszczając głowę – Twój czas się skończył, potworze.
Zacisnęłam mocno powieki prosząc w duchu los o siłę do odparcia ataku. Wiązka energii po natarciu momentalnie odbiła się od mojej tarczy po czym uderzyła w zdezorientowanego jaszczura odsuwając go nieco w tył. Niestety nie zrobiło to na nim specjalnego wrażenia. Drobne zadrapania nie były pocieszające. Jedynie fakt, iż Vegeta wraz z Sarą ocaleli wciąż tkwiąc jak słupy za moimi plecami.
—     Na odwagę ci się zebrało? – warknął Changeling  – Co za cholerne dziewuszysko!
Wyrzucił kolejne pociski w naszym kierunku. Odbiłam je tym razem jedyną zdrową dłonią starając się nie pominąć żadnej. Byłam zaskoczona wzrostem swojej energii, choć tego nie okazywałam. Nie opisana wściekłość buzowała i to było w tym momencie najważniejsze.
—     Masz to, o co się prosiłeś – rzekłam przez zęby – Twój czas nadszedł!
Skumulowałam w sobie całą złość i moc, która we mnie krążyła. Krzykiem wydobyłam to nie bacząc na powiększające się wokoło zniszczenia. Nawet nie widziałam, kiedy rodzina Saiyan się ulotniła z pola walki. Poczułam się ponownie tak jak podczas walki z Komórczakiem. Byłam pewna, że jeszcze chwila i Freezer pożałuje swoich czynów i będzie błagał o litość, na którą nie było oczywiście miejsca. Mrowiąca, a za razem przyjemnie ciepła energia rozlała się po całym moim ciele sprawiając, że nie umiałam tego opisać przed samą sobą. Po prostu coś niesamowitego!
—     T-to nie… – wydukał kręcąc głową – legenda jest prawdziwa!
Changeling wyszczerzył oczy ze zdumnienia jak i przerażenia. W końcu spotkał super kosmicznego wojownika tak jak mu obiecano. Złota aura rozpromieniła mroczną pozostałość po sali tronowej. Miałam nieodpartą ochotę zgnieść przeciwnika samym wzrokiem. Jego niezadowolenie prawdopodobnie sięgało zenitu, bo oto zmiażdżona dziewczynka powstała niczym feniks z popiołów by ponownie stanąć do walki. Uśmiechnęłam się do niego złowieszczo czekając na to co za chwilę się mogło wydarzyć.
Na niebie wciąż można było dostrzec parę gwiazd choć do wschodu było już niedaleko. Mieniły się bardzo radośnie, jakby chciały oznajmić obserwującym, że nowa era nastąpiła. Miałam wrażenie, że stąd były lepiej widoczne niż z Ziemi, z której przybyłam. Ponownie zwróciłam swój wzrok ku przeciwnikowi.
—     Jak to jest możliwe?! – pytał jednocześnie nie pozwalając sobie uwierzyć w to co widział.
—     Nas Saiyan trzeba zaskoczyć by zniszczyć – wyjaśniłam z pychą – Zgaduje, że wystarczy mi jedna ręka by cię pokonać.
—     Przecież druga jest złamana, więc ta uwaga jest bezsensowna – prychnął uderzając swym potężnym ogonem o podłoże.
—     Chyba masz rację – uświadomiłam sobie, że coś podobnego miało niedawno miejsce – I żebro chyba też.
—     Powinnaś więc składać się z bólu! – zauważył.
—     Masz całkowitą rację – ponownie mu potaknęłam – Moja nienawiść do ciebie jest dużo silniejsza od zwykłej boleści.
I dokładnie tak było. Dolegliwości, które uniemożliwiały mi do tej pory walkę najzwyczajniej w świecie zostały stłumiony przez gorejącą we mnie rządze mordu.