17 września 2022

85. Saiyanka kontra Ziemianie

Z dedykacją dla Bulmy3000

Wpatrywałam się w okno oczekując jakiegoś cudu. Ostatnimi czasy miałam coraz mniejszy zapał do walki. Trenowanie zaczynało być mozolne, jakbym robiła to z przymusu. W gruncie rzeczy nie ewoluowałam, a utrzymywałam stały poziom. Cóż, nawet Vegeta to zauważył.

Kiedy mnie spotykał w pokoju grawitacyjnym przyglądał się moim ćwiczeniom i z niemal nadąsaną miną odwracał plecami nie chcąc na to patrzeć gdy leżę plackiem na zimnej podłodze wpatrując się w sufit. A wszystkiemu winna była ta durna szkoła i udawanie człowieka.

Chyba jedyną frajdą jaką miałam to zabawa z Trunksem oraz podziwianie jego małych kroczków do przodu. Fakt, że potrafił się przemienić w Super Saiyana był zdumiewający. Nie przebył tak ciężkiej drogi jak my by to osiągnąć. Zupełnie jakby zostało mu to przekazane w genach. Niezaprzeczalnym faktem było, iż w bazowej formie chłopak był po prostu cienki. Między nami była taka różnica, że wychował się w czasach pokoju. On nie musiał walczyć z cyborgami i w przeciwieństwie do mnie nie otrzymał kilku zeknai od wroga za to kim byłam.
 
Postanowiłam nie dzielić się tą informacją z bratem by utrzeć mu nosa, a za razem nie denerwować. To miała być nasza mała tajemnica i to bardzo spodobało się małemu jeszcze nie wojownikowi. Zaproponowałam bratankowi dodatkowe lekcje w zamian za milczenie i pomimo jego wieku był w stanie dotrzymać obietnicy.

Wiedziałam, że muszę być gotowa na każdą ewentualność i ten mały brzdąc także. Czasem gdy odwiedzał go łobuzerski Goten brałam ich obu na mini sparingi. Ja nie byłam przygotowana na nadejście Yonana, tak samo dałam podejść się bandzie Bojacka. Tych błędów nie powinnam była więcej powtarzać, oznaczałoby to, że nie potrafię się uczyć, oraz nie wyciągam żadnych wniosków. A kto jest lepszym nauczycielem od siebie samego? Tylko potężny przeciwnik. Dlatego też wzięłam na swoje barki wychowanie smarkaczy.

***

Od samego rana córka Herkulesa dziwnie się na nas patrzyła choć gdy ją na tym łapałam unikała mojego wzroku. Tego dnia mój przyjaciel miał być wolny od podejrzeń, takie małe wakacje, ale na jak długo? Zdawało się nawet, że jest uprzejma wobec niego. Jakże byłam zdumiona gdy pojawił się na dachu w zwykłych ciuchach: T-shirt i dresowe szare spodnie, tak jak ubierał się gdy nie trenowaliśmy. Z kujona wykreowanego przez matkę stał się zwykłym nastolatkiem nie rzucającym się w oczy wszystkim tym, co komentowali jego ubranie każdego dnia odkąd rozpoczęliśmy naukę w miejscu publicznym. Niby tylko ciuch, a jak wiele potrafił zdziałać. Choć jeśli chodziło o moje mniemanie o normalnym stroju... Cóż, wychowałam się w świecie gdzie niemal wszyscy nosili ochronne zbroje dopasowane do ciała, które miały przetrwać nie jedno, a zwłaszcza transformację podczas pełni.

Wzdychając do dużego okna usłyszałam ciche pikanie nieopodal. Oczywiście był to dźwięk wynalazku, który znajdował się na nadgarstku Videl. Gohan mówił, że to urządzenie działa jak komórka, telefon wykorzystujący fale radiowe. Cokolwiek to znaczyło wiedziałam, że dzwonią do niej stróże prawa w mieście i właśnie potrzebują jej pomocy, bo oni sami mimo że posiadają broń palną są bezsilni pod wieloma względami. Gdyby mieli ją na mnie wypróbować, nie dziwiłabym się, ale na zwykłych śmiertelnikach?

Wywróciłam oczami. Dziewczyna w pośpiechu wybiegła, a nauczycielka prowadząca zajęcia bez problemu jej na to pozwoliła. W chwili, gdy zamknęły się drzwi syn Gokū wstał prosząc o wyjście do toalety. Na próżno. Strapiony, niedoceniony bohater usiadł na swoje miejsce z zatroskaną miną. Westchnęłam. Czy on nie widział jak bardzo się pogrąża? Gdyby chociaż odczekał nieco czasu, ale nie! On musiał tu i teraz. Wkurzało mnie to.

—     No i się nie udało. – Zaśmiała się Erasa.

—  Nasz biedny Son Gohan tym razem się nie wywinął. – Dodał zgryźliwie Sharpner. – Biedaczysko.

Cicho parsknęłam. Kobieta nie wypuściła go choć miał idealne stopnie. Był najlepszy ze wszystkich. Jedyne zajęcia, w których mogłam z nim konkurować to te sportowe. Zbyt dużo razy interweniował w sprawy tego miasta. Nic dziwnego, że i sama córka pseudo bohatera miała go na uwadze. Jej koledzy na pewno o wszystkim informowali dziewczynę, gdy ten znikał z zajęć. A przecież w toalecie nie siedzi się nie wiadomo ile i to za każdym razem akurat gdy znika ta czarnulka.

Przyjaciel siedział niespokojnie na krześle nie mogąc skupić się na wykładzie. Słońce zza szyb przygrzewało moje lewe ramię, więc spojrzałam ponownie za okno zastanawiając się co robić. Gohana w żaden sposób nie dało się odwieść od ratowania i ingerowania w sprawy młodej Satan. Ostatnio często się o to kłóciliśmy, bo nie popierałam tej krucjaty. Zanim się pojawiliśmy w szkole radziła sobie przecież sama, a teraz ten nie chciał jej odstępować na krok, jakby obiecał komuś, że będzie jej tarczą. Wściekałam się o to. Najbardziej dobitnym jego argumentem było, to że uratował jej życie, gdy porwany autobus spadał w przepaść i gdyby nie on już jej między nami by nie było. Może jego to przekonywało, mnie wcale. Nie interesowało mnie jej życie i gdybym mogła wzięłabym gumkę i usunęła ją ze swojego życia. Ot nie lubiłam tej wścibskiej dziewczyny.


Wyczułam wibrację, która z każdą chwilą przybierała na sile. Spojrzałam na Saiyanina siedzącego koło mnie i odchylając się w tył dostrzegłam jak z uporem maniaka trzęsie nogą. Przez myśl przeszło mi tylko jedno, ale nim zdążyłam coś powiedzieć zatrząsały się posady i wszyscy pospadali z krzeseł. Poza mną, ja chwyciłam się ławki, która była na stałe przymocowana do podłoża inaczej podzieliłabym los reszty. Chcąc wykorzystać zamieszanie i nie małe przerażenie uczniów i pani profesor czarnowłosy zerwał się z krzesła.

Tego było za wiele. Aż się we mnie zagotowało. Czy ten wariat nie rozumiał, że nie po to parę dni temu dawałam do zrozumienia Videl, iż Gohan nie jest tym za kogo ona go uważa? Ten jednak postanowił wszystko zepsuć tylko po to by mieć pewność, iż niewinna i krucha niebieskooka nie potrzebuje jego wsparcia?

Złapałam go za ramię mocno ściskając tak by się zatrzymał nie mogąc się wyszarpnąć bez użycia siły. Spojrzałam na niego groźnie ściągając przy tym usta. Byłam zła mówiąc delikatnie. Miałam ochotę na niego nawrzeszczeć, ale jego oczy zrobiły się czarniejsze niż dotychczas. Złość niemal zniknęła, ale mimo tego nie mogłam pozwolić mu wyjść z sali. Nie tym razem. Puściłam jego ramię po czym z naddźwiękową prędkością chwyciłam za długopis leżący na podłodze i wbiłam go sobie w skórę w okolicy nadgarstka rozcinając ją, ale zachowując przy tym jakiś rozsądek. Gohan spoglądał na mnie z wielkimi oczyma i nie małym przerażeniem.

—    P-p-ani profesor! – Krzyknęłam z ledwością wymawiając pierwsze słowo. – Muszę do pielęgniarki! Rozcięłam się.

Kobieta wciąż oszołomiona zaistniałą sytuacją usiadła blada na krzesło wycierając zimny pot z czoła jedwabną chusteczką.

—     Ty, nigdzie nie idziesz! – Wycedziłam cicho do pobratymca.

Gdyby wzrok zabijał, uśmierciłabym syna Gokū. Podeszłam do nauczyciela pokazując mocno cieknącą krew zachlapując przy tym nie tylko jej biurko, ale całą drogę do.

—     A, tak... – Jęknęła słabo. – Idź szybko. Niech cię opatrzy. Czy komuś jeszcze coś się stało?

Zdumiony Son Gohan moim teatrzykiem patrzył na mnie swoimi nie malejącymi oczyma nie wiedząc co uczynić, albo powiedzieć. Był rownie blady co wykładowczyni. Zupełnie jak posąg. Czy tak wyglądałam kiedy trucizna lyang krążyła w moich żyłach? Możliwe.

Nie czekając ani chwili, rzucając ostatnie chytre spojrzenie synowi Chi-Chi wyszłam z sali. Pocięcie się było nad wyraz głupim pomysłem, ale na nic innego w tamtej chwili nie wpadłam i zanim mogłam opuścić szkolne mury musiałam zajrzeć do tej całej higienistki by zatamować krwotok. Nie marnując więc czasu popędziłam na drugi koniec korytarza i jak strzała zbiegłam na parter by znaleźć się pod odpowiednimi drzwiami. Lekcje trwaly, nie musiałam się obawiać, że ktoś mnie zobaczy. W końcu trwały lekcje, nikt mnie nie mógł zauważyć.

Masywna, a za razem brzydka kobieta o tłustych mysich włosach nad wyraz się ociągała z opatrywaniem ran i byłam zmuszona wydrzeć się na nią. Rozczarowana jej zapałem, a raczej brakiem wyrwałam bandaż z rąk grubaski po czym wybiegłam. Nie miałam czasu, zresztą musiałam jeszcze ustalić położenie nielubianej przeze mnie istoty by uświadomić głupiutkiego Gohana, że jego pomoc jest całkowicie zbyteczna, a incydent z autobusem wydarzył się raz i nie wróci. Ten na płonącym dachu był drugim, ale nie musiałam tego mówić głośno.

W locie założyłam opatrunek, co oczywiście było utrudnione przy szybkim przemieszczaniu się po czym zmieniłam strój na zbroję Saiyańską i przywdziałam złote kolory. Nie było czasu na wycieraniu się z krwi, a uraz jakiego się dopuściłam, oraz poplamiona skóra i tak zniknęły pod ciemno szarą rękawicą.

Gdy wyczułam cząstkę życiowa czarnowłosej ruszyłam w tamtym kierunku, a gdy dotarłam na miejsce zawisłam w powietrzu by się przyjrzeć sytuacji. Jakiś olbrzym o czarnych włosach w ohydnych spodenkach i grubych skarpetach postanowił sterroryzować miasto. Z tego co udało mi się ustalić chciał wyzwać na pojedynek samego Herkulesa lecz w dziwnych okolicznościach się nie pojawił. Oczywistym faktem było jego olbrzymie tchórzostwo, do którego się nie przyznawał. Ja to wiedziałam i sam pseudo bohater także, ale inni ślepo wierzyli w odwagę i niezłomność. W jego imieniu zjawiła się tam rodzona córka. Wstyd. I on miał czelność nazywać się herosem? Kpina!

Videl właśnie rozpoczęła rozgrywkę zgrabnie kopiąc intruza w kark oraz lewe ramię. Facet się zasłonił, ale było widać jego lekkie zachwianie. To jednak mogło być interesujące, a ja lubiłam nietuzinkowe sceny akcji. Zniżyłam pułap lewitacji by mieć doskonałą widoczność na detale. Dziewczyna nie próżnowała, jej chyże akrobacje niemal powalały przeciwnika na kolana. Jednak będąc w wirze akcji nie dostrzegała, iż była na celownikach gangu i prawdopodobnie gdyby odniosła zwycięstwo mogłaby zarobić kulkę, i to nie jedną.

Jakże moje zdumienie było ogromne, gdy tak się stało, a ta niczym tancerka unikała pocisków skierowanych w jej nogi. Potrafiła jednak coś więcej niż się tylko bić. I tu musiałam chylić jej czoła. Jak na słabą dziewczyne, wcale nie była jak wszyscy Ziemianie. Ale co by było gdyby któryś z tych opryszków wycelował wyżej? Też poradziłaby sobie z ziemską bronią śmiertelną? Wątpiłam.

—   Ej ty! – Wrzasnął jeden z chudzielców o bujnych czarnych włosach. – Zmiataj stąd!

Słowa musiały być skierowane do mnie, gdyż koleś wpatrywał się swoimi wielkimi, nieprzyjemnymi oczyma prosto we mnie. Tak zapatrzona byłam w rozgrywających się scenach, że nie zauważyłam kiedy wylądowałam. Kpiarsko się uśmiechnęłam do mężczyzny odwracając wzrok ponownie na walczących. Niestety mężczyzna nie był w stanie ścierpieć mojej obecności, a może i olania go? A przecież grzecznie stałam na niewysokim betonowym murku i nikomu nie wadziłam

Z nieukrywaną pogardą wystrzelił we mnie salwę nic nie znaczących ołowianych pocisków. Wyłapałam je wszystkie zgniatając i robiąc z nich naleśniki, a następnie teatralnie wyrzuciłam przed siebie z swoim pysznym uśmieszkiem. Czy ten człowiek chciał dostać ode mnie lekcję pokory? Zawsze chętnie pokazywałam swoją siłę. Zeskoczyłam z podestu robiąc salto w przód  lądując z gracją niemal przed jego twarzą. Nim podniosłam głowę wykwitł mi na ustach złowieszczy uśmiech.

—   Nie chciej mnie wkurzyć, robaku. – Syknęłam wciąż się szczerząc. – Nie radzę ci.

Jego twarz zdradzała przerażenie, jednak po chwili poczerwieniał ze złości i postanowił wymierzyć cios z karabinu prosto w moją głowę. Na próżno się fatygował. Złapałam jego zaciśniętą na broni pięść tuż przed nosem po czym wykręciłam ją w mniej niż sekundę łamiąc jakąś kość. Mężczyzna zawył w bólu upuszczając mordercze narzędzie, a następnie sam upadł na kolana niemal szlochając jak dziecko.

—  Ostrzegałam cię. – Rzuciłam lekko. – Nigdy więcej tą ręką nie potraktujesz nikogo w ten sposób. Mam nadzieję.

Jakby w odwecie trzech następnych rzuciło się w moją stronę, a gdy znaleźli się stosunkowo blisko zmaterializowałam się za ich plecami i każdemu z osobna wymierzyłam solidnego jak na ich moce kopniaka w zad lub plecy. Nie musiałam przecież robić im krzywdy. To znaczy takiej by już się nie podnieśli. Mieli po prostu się mnie bać to wszystko. Nie byłam Galaktycznym Wojownikiem, który prosi mając nadzieję, iż zostanie wysłuchany.

—    Co tu robisz!? – Zawołała zaskoczona Videl.

W tej chwili zbierała się z krzaków po upadku i prawdopodobnie dopiero teraz mnie dostrzegła. Widać było, że jest zła. Jej mina mówiła wszystko. Cóż, też nie posiadałam się z radości przybywając w to miejsce, ale wolałam znaleźć się tu niż pozwolić na to Gohanowi. Nie o to przecież walczyłam ostatnio.


—    Nie potrzebuje twojej pomocy! – Była nad wyraz oburzona moją obecnością. – Nikt cię tu nie prosił.

—  Nie przyszłam ci pomagać. – Odrzekłam stanowczo podchodząc bliżej, kopiąc przy tym znokautowanego przeciwnika. – Chciałam tylko popatrzeć, ale ci goście sami prosili się o lanie. Kontynuujcie. Nie przejmujcie się mną. Udajmy, że mnie tu nie ma. Dobrze?

Puściłam jej figlarnie oczko w teatralny sposób pochylając się w przód tym samym ustępując miejsca na scenie. Niebieskooka spojrzała na mnie dziwnie, tak samo jak jej oprawca. Czułam się jak na jakieś paradzie. Wszyscy, włącznie ze służbami prawa zamilkli na moment. Było słychać jedynie jęki pokonanych i trzaskające iskry z palącego się radiowozu, który tarasował wejście do gmachu burmistrza. Jaką miałam ochotę poczuć wiatr we włosach, jednak tego dnia było bezwietrznie i dość sucho.

Wciąż obserwowana oblizałam wargi, a następnie powolo ruszając w stronę administratora tego miasta rzuciłam krótkie: No już, walczcie! Na co czekacie? Burmistrz był uwiązany i przerażony całą sytuacją mimo, że dwoje zbirów, którzy go do tej pory pilnowali leżeli na ulicy licząc gwiazdy. W chwili, gdy rozwiązywałam grubego ziemianina córka Herkulesa wpadła w sidła olbrzyma. Zastanawiało mnie czy powinnam jej może pomóc, ale czy tak na pewno? Czyż moim zadaniem nie było udowodnić Gohanowi, że się myli? Stałam więc z założonymi rękoma wpatrując się w walczących.

—  Panienko, pomóż Videl. Proszę. – Szepnął przerażony mężczyzna. – Oni zrobią jej krzywdę.

—   Sama sobie poradzi. – Rzuciłam mu z wielkim uśmiechem na twarzy. – Przynajmniej ona tak twierdzi. Dajcie jej się wykazać.

Mężczyzna nie był przekonany co do tych słów. Gohan pewno także.

—   Albo zginie. – Wzruszyłam ramionami. – To jej decyzja.

Po tych słowach kolejny bandzior postanowił mnie sprzątnąć i wycelował jakiś sporych rozmiarów pocisk w naszym kierunku, bez chwili wahania podmuchem KI skierowałam jej tor w niebo, a następnie, gdy już osiągnęła bezpieczną ogległość wystrzeliłam maleńki pocisk by ją zdetonować. Teoretycznie mogłam posłać ją wprost w tamtego typa, jednak byłam pewna, że rozwalę ją na jego obrzydliwej twarzy i będą z tego tytułu problemy. Ucierpią inni, a miałam przecież nie nabałaganić. Zostałabym okrzyknięta mordercą w mediach, a Bulma by mi tego nie darowała. Ani Gohan.

Prawdopodobnie wybuch zdezorientował drągala i niebieskooka wykorzystała moment by powalić przeciwnika na łopatki. A może zrobiła to sama? Nie miałam ochoty wnikać w szczegóły. Nie mniej sytuacja była opanowana, mogłam się zbierać z powrotem do szkoły i udawać, że biedna higienistka miała problem z zatamowaniem mojej rany, która momentami dawała o sobie znać. Miałam nadzieję, że tym razem przyjaciel mi uwierzy, iż nie musi być na każde zawołanie i dbać o życie tej dziewczyny, a przy okazji psuć sobie wizerunek.

Wszyscy leżeli znokautowani, a policja z radością gratulowała dzielnej licealistce. Przewrociłam oczami. Też mi coś. Czas było znikać więc z wolna uniosłam się w powietrze i kiedy miałam nabrać prędkości usłyszałam za sobą wołanie:

— Chciałam ci podziękować! – Ostrożnie wypowiedziała się dziewczyna w kucykach. – Cieszę się, że pozwoliłaś mi działać samej. Ale bez ciebie byłoby mi trudniej. Dlatego dziękuje.

Prychnęłam z krzywym uśmiechem na twarzy nie uraczając jej ani słowem. Czy musiałam w ogóle coś mówić? Videl dziękowała mi za jakąś tam pomoc, a mnie była jej wdzięczność zbędna. Z resztą nie pomagałam jej, a jedynie przytarłam nosa istotom, które mnie zaatakowały. Ot tyle.

Ruszyłam do szkoły Pomarańczowej Gwiazdy, a mój opóźniony powrót nikogo nie dziwił, a co najważniejsze nie wzbudzał podejrzeń. Opatrunek zdążył nieco nasiąknąć, więc śmiało mogłam powiedzieć o trudnościach zatamowania krwotoku. Z resztą, w przeciwieństwie do syna Gokū nie odwiedzałam toalety. W tej chwili wydało mi się to całkiem zabawne.

Zajmując swoje miejsce Son Gohan wpatrywał się we mnie z taką nerwicą, iż śmiałam twierdzić, że lada chwila eksploduje. Tylko tego tutaj brakowało. Westchnęłam głośno nim zebrałam myśli.

—  Sytuacja opanowała. – Machnęłam ręką. – Nikt dzisiaj nie umrze. I tak prawdę mówiąc dziewucha jest dobra w tym co robi, a nawet, wyobraź sobie, nie potrzebuje niańki. Mówię to ja, osoba uważająca tutejszych  Ziemian za mięczaków.

Chłopak odetchnął niemal kładąc się na ławce, za to Erasa była bardziej zainteresowana mną niż podejrzanie nerwowym zachowaniem kolegi. Chociaż? Może myślała, że martwił się o mnie. Ona nie wiedziała, że nic mi nie będzia, a poza tym miewałam sto razy gorsze urazy niż ta.

—   Mocno się zraniłaś? – Zapytała z troską Erasa. – Dobrze, że nic ci nie jest.

Uśmiechnęłam się do niej niewinnie pokazując mocno nasączony krwią opatrunek. Tym razem dopięłam swego, a przykrywka okazała się idealna. Teraz jedynie musiałam wrócić do domu i porządnie odkazić ranę by nie dopuścić do infekcji, a może nawet założyć jakeś szwy. Przynajmniej w długich rękawicach nie było widać mojej małej dysfunkcji, która byłaby pomocna dla Videl w rozwikłaniu zagadki księżniczki Saiyan, albo Sajpan, jak wolała mawiać.

***

Było już późne popołudnie. Siedzieliśmy na dachu Capsule Corporation wpatrując się w różowiejące chmury. Ojciec Bulmy założył mi dwie szwy nir wnikając w historię. Jedynie dziwił się, że nie chcę skorzystać z komory leczniczej by oszczędzić ciału blizny.

Zrobiło się nieco chłodniej niż za dnia więc w końcu można było się zrelaksować. Każdą wolną chwilę od idiotycznych szkolnych obowiązków spędzałam właśnie tutaj, kiedy oczywiście nie trenowałam. Z resztą przesiadywaliśmy tu z Gohanem już tyle lat i wciąż nam się nie nudziło. To miejsce w jakiś sposób było magiczne. Nie tak jak miejscówka w lesie nad jeziorem, gdzie światła nie zakłócały obserwacji gwiazd, a jednak. Tu rozwiązywaliśmy nasze spory i zwykle dochodziliśmy do porozumienia. Choć nie zawsze było to widoczne w oczach Son Gohana.

Od dłuższego czasu rozwodziliśmy się na temat córki Satana i o tym jak bardzo nie potrzebuje ona jego ingerencji we wszystko. On dalej szedł w zaparte, co bardzo mnie irytowało, a przecież byłam tam i widziałam!

—     Dlaczego o to walczysz? – Zapytał w końcu. – Czemu tak bardzo jesteś wszystkiemu przeciwna?

—     Jak to dlaczego? – Zirytowałam się. – Powiedz mi po co ta cała szopka? Na cholerę więc udaję kogoś kim nie jestem, gdy ty usiłujesz wszystko zepsuć?

—     Do czego zmierzasz?

— A do tego, że lada chwila zostaniesz zdemaskowany i nici z ciszy i spokoju! – Warknęłam zrywając się na nogi. – Czy nie chciałeś uniknąć rozgłosu by twoja rodzina żyła w spokoju? Bez mediów i tej całej szopki?

Chłopak objął mnie smutnym spojrzeniem. Nie wiedziałam co go tak dotknęło. Czy mój nacisk na odizolowanie się od koleżanki z klasy, czy fakt, iż przypomniałam mu jaki był jego cel. Spuścił głowę wpatrując się w swoje czerwone trampki. Czułam się zdesperowana. Czy on nie rozumiał, co robi? Czy to było takie trudne?


Przed oczami zamajaczył mi obraz nieugiętej Bulmy próbującej wbić do mojej głowy sposób zachowania na tej planecie. Długo wykłócałam się z nią o to kim jestem, a kogo mam udawać. Przecież w końcu wygrała, a teraz to ja musiałam wciskać tę ściemę przyjacielowi niemal na każdym kroku. Czy to nie on powinien mnie od tego odciągać? Co tu się wyprawiało?

—      Nic nie rozumiesz... – Jęknęłam.

—     To ty nic nie rozumiesz, Saro. – Obruszył się również wstając. – Doskonale wiesz jaki jestem! Nie rozumiesz, że nie potrafię patrzeć na czyjąś krzywdę? Że każdego dnia boję się o życia innych ludzi?

Więc teraz zasłaniał się istnieniami Ziemi? Czy on właśnie usiłował wmówić mi, że tu nie chodzi tylko o Videl? Dlaczego jednak uważałam, że jest inaczej? Jakim więc cudem czułam, iż to na niej skupia się jego uwaga? Przecież nie latał od rana do nocy po okolicy szukając bandziorów i terrorystów, a zwyczajnie podążał za córką pseudo bohatera. Zdenerwowałam się.

—     Albo się uspokoisz, albo sama powiem jej o wszystkim! – Rzuciłam oschle. – To kim naprawdę jestem także! Chcesz bym zepsuła wszystko o czym mówiła Bulma i twoja matka? Zrobię to! I będzie to twoja wina.

Gohan zrobił wielkie oczy, a jego mina zdradzała ogromne zaskoczenie. Miałam uczucie, że miota się z jakąś odpowiedzią, jakby nie wiedział, która będzie właściwa. Ostatnimi czasy nie poznawałam go, jakby ktoś rzucił na niego urok, w dodatku irytujący.

—     Oszalałaś? – Jęknął w końcu. – Co się z tobą dzieje? Nie poznaje cię… Jesteś... zazdrosna?

Vice versa, pomyślałam spoglądając na niego w gniewie. Podeszłam bliżej uważnie się przyglądając jego twarzy, ten zaś zrobił krok za siebie lekko odchylając się w tył. Był równie spięty.

—     Najpierw wszyscy wciskają mi bajeczkę jaką mam sprzedawać Ziemianom, bo to takie ważne, a teraz ty pozwalasz jednej z nich wejść w ten świat, który tak skrzętnie ukrywamy. – Warknęłam. – Myślisz, że chcę tego teatru? Że nie chciałam na przykład złamać ręki temu blondasowi i to dwoma palcami? Bo mnie zwyczajnie wkurzał!

Cisnęłam palcem w jego tors stukając każdorazowo przy wypowiadanym słowie. Gotowało się we mnie. Jeszcze nigdy nie byłam tak rozwścieczona przez Gohana. Z przerażeniem przyjmował ataki. Milczał, a ja tonęłam w gniewie.

—     Nie bawi mnie to! Chcesz się dzielić sekretami? Zrobię to za ciebie. – W oczach niemal stanęły mi łzy. – Zrobiłam to dla ciebie, idioto!

Wykrzykując ostatnie zdanie wystawiłam mu przed twarz zranioną rękę. Wreszcie próbował zabrać głos, jednak pokręciłam głową srogo łypiąc na niego po czym bez słowa zeskoczyłam z dachu.

—     Saro! Nie skończyliśmy! – Zawołał za mną. – Wracaj. Zawsze uciekasz!

Tak. Miał cholerną rację! Zawsze uciekałam gdy topiłam się w gniewie. Nie chciałam go krzywdzić i każdą złość musiałam odreagować, a tym razem czułam, że zaraz eksploduję i by tego uniknąć wróciłam do domu. Nie miałam już ani chwili dłużej ochoty z nim na ten temat rozmawiać. Im bardziej się sprzeczaliśmy o Ziemian tym bardziej byłam rozgoryczona, zwłaszcza gdy chodziło o córkę zakłamanego bohatera.

Zazdrosna? Ja? O Ziemian? Ha! Też coś!

Wracając do swojego pokoju żałowałam, że mieszkałam na tej planecie, że moje życie stało się takie nie Saiyańskie. W ogóle ode chciało mi się przebywać w tym złudnym świecie. Nawet nie zdjęłam butów kiedy rzuciłam się na łóżko by trochę pomyśleć, albo po prostu oczyścić umysł? Każdy dzień obcowania z Ziemianami doprowadzał mnie do białej gorączki. Do tego stopnia, ze zaczęłam się nawet zastanawiać co robiła moja inna wersja? Ta, którą ocaliłam przed nie tylko śmiercią z rąk pobratymców, którzy żyli na Ziemi, ale i będącą niewolnicą. Zdecydowanie przebywała tam na gorszych warunkach – całkowicie ubezwłasnowolniona. Za pewne była sobą i wojowała we wszechświecie wraz z poddanymi. Jednak ilekroć wspominałam Vegetę dochodziło do mnie, że mój świat już dawno przestał istnieć. Zakryłam poduszką twarz usiłując zasnąć czego nie mogłam uczynić. Tyle negatywnych emocji we mnie wirowało, że w pewnym momencie zaczęło kręcić mi się w głowie.

Jeszcze nigdy tak ostro nie posprzeczałam się z przyjacielem. To nie tak, że chciałam to robić. Ulało mi się. Miałam serdecznie dość sprzątania za nazbyt empatycznym nastolatkiem. W głowie nawet zaczęły dzwonić mi słowa tego przeklętego Sharpnera odnośnie Gohana i jego zniknięciami. Naprawdę chciał zrezygnować z naszej przyjaźni dla tej dziewczyny? Na samą myśl zakuło mnie w środku i uroniłam łzę. Tak źle nie czułam się od śmierci Vegety. A przecież tamten feralny wieczór pokazał jak bardzo Gohanowi na mnie zależy, jak starał się bym dostrzegła w nim to coś co później okazało się być przyjaźnią. Był przy mnie bez względu na to jak się zachowywałam, co mówiłam. Nie skreślił mnie wtedy, a przecież usiłowałam go zamordować. I udałoby się to gdyby nie mój powrót. Bardzo wiele mu zawdzięczałam, to było oczywiste. A tego wieczora wszystkie lata przeciekały przez palce. Jakby straciły na wartości. Czy możliwe było, że nie byłam mu już potrzebna? Bałam się tej odpowiedzi. Tak samo jak przed laty powrotu Dodorii, a nawet obudzenia się w komorze leczniczej. A torturom miało nie być końca.

Niespodziewanie do drzwi ktoś zapukał. Wyostrzyłam zmysły. To była Bulma. Czego ode mnie chciała? Nie miałam ochoty na rozmowy.

—     Czego chcesz? – Burknęłam. – Idź sobie!

Kobieta jak zwykle nie dała się pogonić i weszła bez zaproszenia do pomieszczenia. Już miałam krzyknąć na nią by się wynosiła, gdy zaraz za nią wszedł on. Od razu skoczyło mi ciśnienie. Wyciszył KI bym nie wiedziała, że przyszedł z nią! 

—     A ty, czego tu szukasz? – Warknęłam. -  Skończyłam z tobą.

—     Porozmawiać chciałem. – Szepnął.

Prychnęłam. Nie dość dosadnie się wyraziłam, tam na górze? Kobieta westchnęła, pokręciła głową wzdychając przy tym głośno:

—     Nastolatkowie i ich burza hormonów. Nie wiem o co wam poszło, ale Saro wysłuchaj Gohana. – Pouczyła mnie z pewnością w głosie. – Tak robią przyjaciele. Nie uciekają od problemów, a ty właśnie to robisz.

Przewróciłam oczami, a ta spojrzała na mnie surowo, a ja nie byłam jej dłużna. Chwilę po tym położyła dłoń na ramieniu chłopaka życząc entuzjastycznie powodzenia, a następnie wyszła i zamknęła za sobą drzwi.

—     Mogłem wejść oknem, bez pytania. – Zaczął nieco wzburzonym tonem. – Ale tego nie zrobiłem.

—     No i? – Warknęłam. – Czego chcesz? Powiedz wreszcie i wyjdź! Daj mi spokój i idź do tych swoich ludzi.

Chłopak westchnął po czym usiadł na łóżku ignorując moje cierpkie spojrzenie. Chwilę milczał spoglądając na czerwone buty opierając się łokciami kolan, które lada chwila mogły zsunąć się między rozszerzone nogi. Miał splecione ze sobą dłonie, na których spoczywała broda. Moje wzburzenie nieco opadło, gdy go obserwowałam. Wydawał się być naprawdę zatroskany. Wziął moje słowa sobie do serca?

—     Wiem, że ostatnio nam nie wychodzi. – Niemal wyszeptał. – Nie zgadzamy się, kłócimy o rzeczy, które nie powinny nas dzielić. To przykre.

—     Do czego zmierzasz? – Zapytałam równie cicho.

Zaskoczył mnie. Nigdy nie poruszaliśmy tego tematu tak głębiej. Zwykle się poobrażaliśmy i odkładaliśmy, udawaliśmy, że nie istnieje. Chociaż to ja głównie się oburzałam, a przynajmniej Gohan nie okazywał tego tak, jak ja.

—     Ta szkoła nas dzieli. – Spojrzał na mnie ze smutkiem. – Nie podoba mi się to co się dzieje. Oddalamy się od siebie.

—     A myślisz, ze mi się podoba? – Odparłam z wyrzutem. – Odnoszę wrażenie, że już się nie liczę. Ty ciągle się albo uczysz, albo ratujesz Ziemian z opresji. Dla mnie nie masz czasu.

Przyjaciel zrobił wielkie oczy. Byłam z nim szczera. Chyba najbardziej w życiu. Wyrzuciłam z siebie to. W końcu wyznałam, że czuję się odtrącona. Do tej pory miałam nadzieję, że się to jakoś unormuje, ale nic takiego nie nastąpiło. Jedynie bardziej nawarstwiał się problem.

—     Liczysz się, Saro! – Rzucił z nutą żalu. – Zawsze się liczysz. Po prostu... Sytuacja się zmieniła, a ty zostałaś... w miejscu.

Zmarszczyłam brwi tym samym żądając wyjaśnienia. Jak niby stałam w miejscu? Co to w ogóle miało znaczyć?

Syn Chi-Chi westchnął prosząc o przenośny komputer. Wiedział, ze taki mam, chociaż z niego nie korzystałam. Głównie używał go Gohan gdy się tutaj uczył. W domu nie miał takiego wynalazku. Wskazałam palcem gdzie go znajdzie, a on powoli wstał i podszedł do szafki, na której leżał. Przetarł dłonią z niego kurz, a następnie postawił na stoliku nocnym koło mnie i usiadł obok, a nasze ramiona i uda się spotkały. Obserwowałam go w ciszy jak klika palcami w cichą klawiaturę.

—     Może jak pokażę ci jakieś filmy o nadludziach żyjących wśród zwykłych ludzi to zrozumiesz o co mi chodzi. – Tłumaczył nie odrywając wzroku od ekranu. – Powinienem był zrobić to dawno temu. Nie wiem czemu nie pomyślałem jak bardzo przytłaczające dla ciebie będzie obcowanie ze zwykłymi śmiertelnikami.

Nie do końca wiedziałam o czym mówił, ale miał rację. Bardzo źle się czułam w szkole. Odmieniec, a za razem niewolnica. Tak jak przed laty w szponach służb frezeerskich. Nie byłam szczęśliwa udając kogoś kim nie jestem i nigdy nie planowałam być.

—     Obejrzyj sobie to co ci tu zapisałem, dobrze? - Spojrzał na mnie z determinacją. – Dasz sobie radę?

—     A ty?

—     Chciałaś, bym sobie poszedł, więc już ci nie będę przeszkadzał. – Uśmiechnął się słabo. – Ale obiecaj mi, że oglądniesz te filmy. Na pewno ci coś rozjaśnią.

Spojrzałam na żarzący się ekran laptopa, a następnie na przyjaciela. Zrobiło mi się dziwnie przykro. Nagle nie chciałam, by wychodził. Odniosłam wrażenie, że już nie wróci. Nie miałam zamiaru być dla niego tak... wredna. Byłam wtedy wściekła, a on wreszcie zrozumiał, dlaczego tak jest i ta złość przepadła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

— Zostań — wyszeptałam, patrząc na swoje kolana.

Chłopak milczał. Drgnął niespokojnie.

— Proszę, zostań — dodałam nieco pewniej. – Obejrzysz to ze mną? Ja... ja...

— Ja ciebie też przepraszam.

Tak dobrze mnie znał, że wiedział, iż przeprosiny uwięzły mi w gardle. Nie pierwszy w życiu raz. On to wiedział. Nasze twarze były bardzo blisko. Chyba oboje wyglądaliśmy jak zbite szczeniaczki. Miałam wrażenie, że za moment uronię łzy. Taka chwila była bardzo dziwna. Cieszyłam się, że tu był. Nie poddał się, nie odleciał. Nie zostawił mnie wściekłej, a postanowił naprawić to, co oboje spieprzyliśmy, nie mówiąc sobie, co się nam nie podoba i czego oczekujemy wobec siebie.

— Prze-praszam — wydukałam mechanicznie.

Po policzku mimowolnie spłynęła łza. Tak emocjonalnej burzy dawno nie przechodziłam. Gohan delikatnie się uśmiechał, następnie ostrożnie wytarł kciukiem zbłąkaną kroplę, gdy reszta dłoni ogrzewała policzek. Przymknęłam powieki. Bardzo dziwnie się poczułam. Miałam wrażenie, że mam zawroty głowy. Objęłam go mocno, przykładając swój policzek do jego i głośno westchnęłam. Teraz najważniejsze była jego obecność. Szkoła, ludzie, problemy – wszystko nie miało w tym momencie  znaczenia. Tylko ta chwila.





Zapraszam na krótki Bonus


01 września 2022

84. Księżniczka Saiyan

Było przedpołudnie. Siedziałam przy stole w kuchni, w domu Son Gohana gdzie jak zawsze pięknie pachniało. Za oknem panowała kiepska pogoda, ale w mieście Satana było wręcz odwrotnie, tak przynajmniej sugerowały prognozy.

W końcu doczekaliśmy się pierwszego wolnego dnia od szkoły. Myślałam, że ten dzień nigdy nie nadejdzie. Niby to było tylko pięć dni, a za razem aż. Tego dnia nie miałam ochoty nic robić. Lenić się i odpoczywać co najwyżej.

Gohan całkiem przypadkowo dał się zdemaskować. Na dachu dnia poprzedniego rudowłosa Angela z naszej klasy była tam, gdy wylądował i zmienił ubranie za pomocą przycisku w zegarku. Mówił, że dosłownie przed twarzą jej się ujawnił.

Wciąż zadręczał się pytaniem jak to możliwe, że nie sprawdził terenu. Zwykle nikogo tam nie było poza nami.

Między zajęciami dziewczyna szantażowała go. Ja jak to ja, gdy tylko to usłyszałam miałam zamiar jej nakopać do tego chudego tyłka, byleby odwaliła się od mojego przyjaciela. Niestety czarnooki z przerażeniem prosił mnie bym tego nie czyniła, gdyż się już zgodził z nią spotkać właśnie tego wolnego dnia, a poza tym wystarczyło, że Sharpner skończył w szpitalu z mego powodu. Tę dziewczynę bym połamała, wszak nie uchodziła za kulturystkę. Powiedział też, że ta się rozpłakała i poddał się nie chcąc pogarszać już jej stanu. Ja podeszłabym do tego tematu inaczej: Nastraszyłabym dziewuchę tak, że na samą myśl o sprzedaniu jakichkolwiek informacji trzęsłaby się ze strachu, ale nie. Gohan zdecydował inaczej i byłam zmuszona to uszanować.

Poprzedniego dnia, wieczorem odebrałam od Bulmy swój nowy cząsteczkowy kostium. Był... Zupełnie inny niż się spodziewałam. Poprawił mi się nastrój po tym jak Gohan został zdemaskowany i nic nie mogłam zrobić, tylko czekać. Niebieskooka powiedziała, że nie jestem już dzieckiem, a mój strój nie powinien przypominać tego, który nosi Vegeta, bo zwyczajnie w świecie jestem już kobietą. W sumie, jakby nie patrzeć na Vegecie żeńska populacja często nosiła inne stroje niż mężczyźni, zresztą był ogromy wybór w kombinezonach, w zależności czym się kto zajmował i czy był nasz czy służb freezerskich. Te drugie zawsze były na jedno kopyto. W pierwszej chwili nie byłam zadowolona gdyż swój wysłużony lubiłam i czułam się w nim dobrze.

Kombinezon ochraniający klatkę piersiową, który otrzymałam był koloru szarego i zielonego, jednak posiadał tylko jedno ramię. Przed oczami niemal zatańczył mi obraz ojca Gokū, który miał właśnie w tych barwach swój uniform i gdyby nie moja podróż w czasie nie miałabym tej wiedzy i nie zapamiętała tego wojownika.

Rękawiczki także znalazły się w zestawie. Długie, za łokieć, a zamiast standardowego pełnego kostiumu z rozciągliwego materiału były fioletowe spodenki, w dodatku bardzo krótkie niczym majtki z zadziwiającym tyłem na kształt płaszczu sięgającego do kolan z wycięciem po środku. Chyba taki by ogon pod tym nie zaginął. A takze górna część drugiej skóry, znajdujacej się pod pancerzem była na ramiączkach, oczywiście w kolorze fioletu. Widac było, że Bulma wykorzystała materiał ze starego. Niestety to był ostatni oryginalny egzemplarz.

Na koniec buty: również w szarym odcieniu sięgające do kolan. Musiałam przyznać, że ten strój podkreślał moją sylwetkę i było doskonale widać, że nie jestem tą samą małą dziewczynką, która przyleciała na Ziemię. Często o tym zapominałam. A wszystko to zamknięte w prostej bransolecie.

Sam fakt, że go otrzymałam był zdumiewający. Dopiero co wszczęłam wojnę za pobicie kolegi z klasy twardo odpierając ataki. Kobieta długo nie chciała pojąć, że dobre imię ma większą wartość niż co pomyśli otoczenie na moją brutalność. Chociaż ja bym tego tak nie nazwała. Gdybym była to zmasakrowałabym to miejsce, a nie raptem stuknęła w podbródek byle dupka. Dopiero interwencja Vegety postawiła na moim, ale i tak miałam więcej nie używać siły na Ziemianach. Książę oczywiście był tego zdania, że nie należało kulić się przed słabszymi tylko po to by zrobić im dobrze. Popierał mnie i nawet szepnął, że jak dla niego to mogę sterroryzować całą szkołę jeśli będzie taka potrzeba. A jednak nie powiedział tego głośno.

O stroju nie pisnęłam słówkiem Gohanowi, chciałam zrobić mu niespodziankę i miałam nadzieję, że w najbliższym czasie będę mogła się pochwalić podobnym ustrojstwem.

—    Co słychać u Bulmy? – Zapytała Chi-Chi podając mi kubek świeżo zaparzonej herbaty. – Dawno u nas nie była.

—    W porządku. – Dmuchnęłam w naczynie. – Jak zawsze zajęta swoimi wynalazkami. A ty co w takim dobrym humorze?

Niemal tańczyła w kuchni co do niej nigdy nie było podobne. Oczy jej błyszczały, aż miło było patrzeć gdy nie miała na sobie tego ponurego wyrazu wiecznego uprzedzenia. Zupełnie jakby odmłodniała. Jak bardzo jej nie rozumiałam na co dzień, tak tego dnia wolałam nie psuć jej nastroju, jeszcze wojna by z tego wyszła, a w ten sposób wiedziałam, że nigdy Son Gohanowi nie pozwoli beztrosko trenować na czym mi zależało najbardziej.

—    Młoda damo! – Obruszyła się tym samym gubiąc swój entuzjazm. – Ile razy mam ci zwracać uwagę byś odnosiła się z szacunkiem?

A ona znowu to samo. Wypuściłam głośno powietrze przewracając przy tym oczami. Czy my zawsze musiałyśmy się poprztykać? Z początki mnie drażniła, później zaczęło to być zabawne i nawet dla sportu jej dokuczałam, ale obecnie przestawało mnie to bawić. Znałyśmy się już tyle lat. Nie jedno przeszłam z jej synem, a ona wciąż mnie nie akceptowała. Czasami zastanawiałam się jakim cudem gościła mnie w swoich progach.

—    Mamo! Zawołał z wyrzutem jej starszy syn. – Ile razy mam ci tłumaczyć, ze Sara żyła w niewoli i pan czy pani jej nie przejdzie przez gardło.

Do pomieszczenia wszedł Son Gohan ubrany nazbyt elegancko jak to mawiali na Ziemi, chociaż ja bym to określiła jako idiotycznie. Ale czemu na żółto?! Niemal wylałam na siebie gorący płyn. Byłam wdzięczna za jego słowa. Nie chciałam kolejny raz się wykłócać. Nie kiedy miałam dobry nastrój.

—   Nie jestem niczyim pionkiem. Nie będę ci paniować.

Kobieta westchnęła zaciskając palce na szczycie kości nosowej. Bezdźwięcznie wypowiedziałam do przyjaciela: dziękuję. On wiedział, że prędzej się uduszę niż kogokolwiek zatytułuję. Miałam swojego pana w przeszłości i każdorazowy zwrot przyprawiał mnie o dreszcze i złe wspomnienia. Zerwałam z przeszłością, nie chciałam o niej myśleć.

Kobieta wróciła do poprzednich czynności kuchennych ponownie nucąc sobie pod nosem nieznana mi melodię. Czasem odnosiłam wrażenie, że droczyła się ze mną dla zasady. Sprawdzała czy się ugnę.

—    Co ty masz na sobie? – Wyłupiłam oczy bliżej przyglądając się odzieniu. – Wyglądasz... Jak... Jak...

—    Nie znasz się dziecko na modzie. – Burknęła matka. – Wyglądasz cudnie, synku.

Oderwała się na moment od swojej pracy, ucałowała nastolatka w policzek, a ten się zaczerwienił, po czym spojrzał na mnie błagalnie. Jego oczy niemal krzyczały, że zerwałby z siebie ten paskudny i niewygodny ciuch. Wziął od matki kubek z herbatą i upił łyk cicho wzdychając. Zasiadł przy stoliku naprzeciw mnie z mało uśmiechniętą twarzą.

—    Och, mój syn dorasta! – Zaszczebiotała. – Idzie na swoją pierwszą randkę więc musi dobrze wyglądać.

—    Randkę? – Zdziwiłam się. – Co to jest randka?

Kobieta stanęła niczym stalowy pręt wpatrując się we mnie jak w głupca, z tą swoją pewną siebie miną. Niemal sypała iskrami. Jak zwykle nie wiedziałam o czymś przyziemnym. Za chwilę westchnęła, wytarła ręce w bladoróżowy fartuszek przepasany w tali po czym usiadła pomiędzy nami.

—    Kochana, kiedy chłopcy i dziewczęta się sobie podobają umawiają się na randki. – Wyjaśniła. Nikt ci nie mówił?

Moje oczy się rozszerzyły, a chłopak prawie zakrztusił się napojem.

—    A mnie Gohan mówił co innego. – Mruknęłam upijając łyk herbaty. – Zgodził się na tę całą maskaradę by go ta cała Angela go nie wydała.

Kobieta zdawała się być odporna na moje słowa. Nawet nie przekonało ją to, że na moje słowa wcześniej wspomniany potaknął.

Kiedy nadeszła pora syn Gokū był gotowy do drogi. Wcisnął guzik swojego zegarka, a jego ubranie się zmieniło. Nie omieszkałam mu wspomnieć, że kanarkowy garniturek jest o wiele ładniejszy od tego karnawałowego dziwactwa. Pocieszała mnie myśl, że Chi-Chi także nie podobał się ten kostium. Chociaż jak sięgała pamięcią sama za dziecka miała swój hełm, w dodatku z rekinią płetwą ostrą jak topór by mogła się bronić. Szczerze, to nie chciałam o tym wiedzieć.

Ruszyliśmy w trasę rozmawiając na temat tego co będziemy robić gdy jego misja NIE DAJ SIĘ ZDRADZIĆ dobiegnie końca. Gdy nasze drogi miały się rozejść niedaleko miasta Herkulesa zawisnęliśmy w powietrzu spoglądając na siebie. Co prawda nie widziałam jego oczu spod przyłbicy, ale wiedziałam, że na mnie patrzy.

—   Możesz mi wytłumaczyć o co chodziło twojej matce?

—    O nic, ma fioła na punkcie mojego pójścia do szkoły, do cywilizacji. – Rzucił nie do końca przekonywująco. – Ona by chciała bym był jak zwykły dzieciak. Więc wyolbrzymia i nadinterpretuje.

Szkoda, że o tym nie pomyślała gdy sobie wybrała za partnera Saiyanina. Poklepałam go po ramieniu życząc powodzenia i by w razie potrzeby mnie wezwał. Jeśli dziewczynie będzie trzeba przemówić do rozsądku uczynię to z wielką chęcią. On to wiedział aż nazbyt.

Gdy ruszył wciąż unosiłam się w przestworzach obserwując jego drogę. Miałam wracać do domu, ale tak naprawdę po co? Chyba wolałam szpiegować poczynania przyjaciela. Tak mało wiedziałam o ludziach, z którymi musiałam przebywać na co dzień w szkole. W dodatku nie obcowałam wśród nich tak na co dzień by wiedzieć co robią. Ci, których poznałam byli jak ja wojownikami i trenowali, albo jak Bulma czy jej ojciec zajmowali się kunsztem inżynierskim, lub jak Chi-Chi - zaganianiem młodzieży do nauki i wiecznym gotowaniem.

Wylądowałam niedaleko miejsca spotkania z szantażystką. Właśnie podążali przed siebie w nieznanym mi celu. Dziewczyna cały czas trajkotała, a Gohan człapał za nią nazbyt spięty. Ale czy było mu łatwo, gdy dziewucha niemal wisiałam mu na ramieniu? W dodatku w tym odzieniu.

Cichutko, na paluszkach dreptałam za nimi bacznie obserwując z za węgła czy innego obiektu, który umożliwiał mi niewidoczność. Gohan był na tyle zdenerwowany, że nie pomyślał by sprawdzić czy gdzieś się nie panoszę, także nie zaprzątałam sobie głowy wyciszaniem KI do minimum.

Po mozolnym spacerze dotarliśmy, a raczej oni do dużego budynku z ogromnymi plakatami. Na niektórych widniały zwykli ludzie wśród napisów różnego formatu, ale znalazły się też na nich jakieś stworzenia z innych galaktyk. Przypomniało mi się, że ziemianie określali to jako fantastyka - coś co nie istnieje naprawdę. Cóż, byli w błędzie, a naprawdę dobrze odwzorowywali co poniektóre gatunki. Na budynku wyczytałam napis: Kino. Czym, było to całe kino? Nigdy nie spotkałam się z takim określeniem. W chwili, gdy podążyłam za moimi zbiegami zostałam zatrzymana na wejściu przez masywnego, łysego gościa.

—  Bez biletu nie ma wejścia. – Oznajmił grubiańsko.

—    A to dlaczego? – Burknęłam nadymając usta. - Nigdy tam nie byłam, nie wiem czy warto płacić.

Mężczyzna spojrzał na mnie jak na idiotkę i zagrodził bardziej przejście. Ściągnęłam usta w niesmacznym grymasie. Nie miałam pieniędzy by zapłacić za ten cały wstęp. Mogłabym go szarpnąć, szturchnąć, powalić i mieć to z głowy, przynajmniej na jakiś czas i wtargnąć do środka, ale wolałam tego nie czynić. Son Gohan od razu by się zorientował, że byłam tuż za nim! Z obrażoną miną odeszłam od budynku usadawiając się na pobliskiej ławce. Postanowiłam poczekać, aż tamci opuszczą kino. Oczekiwanie było wykańczające. Coraz bardziej zastanawiałam się nad słowami żony Gokū.

Gdy się sobie podobają – zadzwoniło mi w uszach. Zamyśliłam się. Co to właściwie znaczy? Gohan mi się chyba zawsze podobał. Był uroczy, a z biegiem lat nawet przystojny. Miał ogromną siłę bojową, dobre serce, poczucie humoru i niejednokrotnie uratował mi tyłek. Ale do kina mnie nie zabrał. Nigdy nawet nie wspominał o takim miejscu. Czy przyjaciele nie chodzą do takich?

Co to oznaczało? Że dla niego jestem nikim? A moja moc nie ma dla niego żadnej wartości? Przecież mówił mi, że jesteśmy przyjaciółmi. Wspominał niejednokrotnie, że cieszy się, że mnie poznał, że jestem jego rówieśniczką i nie musi być sam wśród dorosłych. Więc dlaczego? Czemu nie zabrał mnie nigdy do kina?! Według słów jego matki musiałam mu się nie podobać, czy coś w ten deseń.

Bardzo długo ich nie było. Niemal zasypiałam na ławeczce wciąż wpatrując się w punkt wejścia-wyjścia z sterczącym tam ochroniarzem. Kiedy przecierałam oczy rudowłosa wybiegła ze środka z oburzoną miną, a w chwilę za nią podążał Gohan, który wyglądał jak zbity pies. Czy on powiedział jej coś niemiłego, czy może ona jemu? Nie to było ważne. Obserwowałam dalej.

Ku mojemu zażenowaniu usiedli w kawiarence na herbacie. Nie znosiłam tego miejsca, gdyż kojarzyło mi się z Bulmą, umawiającą się ze swoimi koleżankami na ploteczki. Pamiętałam dzień, w którym siedziałam z nią jak sierota po zakupach, do których mnie zmusiła. Kultura, cisza i harmonia. Jakby nie można było wypić w spokoju napoju w domu, albo w ogrodzie. Po chwili ode chciało mi się go obserwować. Wiedziałam już że prędzej zasnę niż czegokolwiek się dowiem. To spotkanie było owiane jedynie nudą. Postanowiłam więc zrobić sobie rundkę po mieście dla rozprostowania nóg, a następnie wrócić do domu by potrenować z małym Trunksem, w końcu mu obiecałam.

Przebiegając między wieżowcami by skryć się nim ruszę w przestworza dostrzegłam, wybuch. Z zainteresowaniem podeszłam bliżej. Pożar zaczął trawić jeden z drapaczy chmur. Czy to nie była okazja? Rozejrzałam się dookoła stwierdzając, ze wciąż nie było tu spokojnego miejsca, w którym mogłabym zmienić ciuchy i sprawdzić prezent od kobiety mego brata. Przebiegając pomiędzy brudnymi uliczkami dostrzegłam Gohana, który usłyszawszy straże na sygnałach rwał się do pomocy. Cały on.

—   Tam jest Videl! – Usłyszałam jak krzyknął przerażony. - Muszę jej pomóc.

—    Weź się nie wygłupiaj, Gohan! – Angela była zakłopotana. – To zadanie dla wykwalifikowanych strażaków.

—    Przecież wiesz, że tylko ja...

— Uspokój się wariacie. – Fuknęłam stając dosłownie za plecami przyjaciela tym samym przerywając mu wywód.

—    Ale...

Patrzył na mnie z niedowierzaniem, a za razem z wielkim pytaniem, co właściwie tu robię. Nie było oczywiście czasu na czcze gadanie kto kogo śledzi. Mrugnęłam mu oczkiem biegnąc w zaułek.

—    Zostań i pilnuj koleżanki! – Zawołałam zanim zniknęłam.

Wbiegając w brudną uliczkę wcisnęłam koralik w nowej bransolecie, a ta aktywowała cząsteczki, które obiegły moje ciało wreszcie zmieniając mój strój. Ubranie nie posiadało żadnego nakrycia głowy jak to było w przypadku Gohana, więc by nie być tą samą dziewczyną przemieniłam się w super wojowniczkę. Teraz byłam złotowłosą z ogonem, nie Sarą mieszkającą u rodziny Brief, o czarnych oczach i włosach, która musi ukrywać przed światem swoje pochodzenie. Wreszcie czułam się sobą. Wolna.

Wzbiłam się w powietrze by za chwilę zatrzymując się przed zastępem usiłującym ugasić pożar szeroko się uśmiechając. Wszyscy spoglądali na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem, jak i strachem.

—    Sytuacja opanowana! – Zawołam spoglądając na Gohana kątem oka.

Właśnie przeciskał się z Angelą z tłumu do przodu patrząc równie wielkimi oczyma i rozdziawioną buzią. Miał okazję spotkać super Saiyankę gotową do akcji. Chociaż jeszcze nie wiedziałam co w ogóle mam robić.


Nie czekając już ani chwili poleciałam w górę, prosto na dach drapacza chmur. Właśnie zawalała się konstrukcja budynku, a na jego czubku krzyczało wielu ludzi unikających płomieni, a wraz z nimi Videl, która usiłowała odkręcić kurek zbiornika, w którym prawdopodobnie musiała znajdować się woda. Temperatura w tym miejscu była katastrofalnie wysoka. Widoczność kiepska. Wszędzie unosił się mocno gryzący dym. Lada chwila wszyscy mieli się tu usmażyć żywcem. Jeszcze przez moment obserwując poczynania dziewczyny podleciałam bliżej.

Chciałam zobaczyć tę siłę, tę moc, o której mówił, Sharpner czy Erasa. Nie wierzyłam, że ta ich bohaterka w ogóle coś potrafi. Nagle coś zatrzeszczało i eksplodowało, a dźwięk nie wróżył niczego dobrego. Zbiornik zaczął się przewracać i musiałam wkroczyć. Gohan by mnie poćwiartowal wiedząc, że stoję obok z założonymi rękoma. Niczym strzała znalazłam się przy córce Herkulesa podtrzymując jedną ręką olbrzymi, metalowy pojemnik na wodę.

—   Odsuń się, dziewczyno. – Mruknęłam nie patrząc na nią. - Ja się tym zajmę.

Niebieskooka z przerażoną miną spojrzała na mnie jak na wybawcę. Cóż, powinna była. Niestety ta wciąż klęczała pod zbiornikiem chyba nie wiedząc co zrobić i się patrzyła. A czasu było co raz mniej i niebawem mógł zawalić się cały wieżowiec.

—    Ogłuchłaś? – Warknęłam. – Jeśli życie ci miłe odsuń się.

Po tych słowach wyprostowałam nieco zbiornik by dalej się nie pochylał po czym chwyciłam Videl za ramię wolną ręką wyszarpując ją do tłumu przerażonych ludzi. Moja mina mówiła sama za siebie - wariatka. Taka dzielna ponoć była, a w tej chwili niemal leżała na podłodze nie potrafiąc poruszyć nawet palcem u stopy.

Ponownie skupiłam się na cysternie rozprostowując nieco karku. Zastanawiałam się jakby tu rozwalić żelazny pojemnik by w końcu zdecydować się na kopnięcie. Moja noga weszła w metal niczym w masło robiąc potężną dziurę, z której chlusnęła chłodna, orzeźwiająca woda. Gdybym nie uniosła się kilka centymetrów nad podłoże pędząca ciecz podcięłaby mi nogi.

Ludzie zaczęli wiwatować. Skandowali coś niezrozumiałego, gdy po chili zaczęli ściskać siebie nawzajem z radości. Wzbiłam się wyżej chcąc wreszcie zaczerpnąć świeżego powietrza i miałam zamiar się ulotnić, gdy usłyszałam donośne wołanie dziewczyny.

—  Hej! Zaczekaj! Komu mamy dziękować? – Zapytała.

Zniżyłam się tak by lepiej na nią spojrzeć, ale żeby zachować dystans. Wciąż wisiałam w powietrzu mając obojętną twarz. Ściągnęłam brwi patrząc jej w oczy. Mi miała dziękować, przecież nie sobie.

—    Zdradź nam swoje imię.

—    Jestem... – Powiedziałam powoli spoglądając na nią kontem oka. – Księżniczką Saiyan.

Czarnowłosa popatrzyła na mnie jak na wariatkę robiąc głupią minę. Latająca księżniczka ze złotym ogonem i wlosami właśnie uratowała jej tyłek, a ta stała niczym słup soli. Machnęłam ręką robiac nieduży podmuch dla jej dezoďjd by w sekundę później znaleźć się za jej plecami. Wzdrygnęła się czując mój oddech na karku. Ani myślała się obrócić.

—    Uważaj na siebie. – Szepnęłam jej do ucha tak by w pięty poszło. – Następnym razem możesz się bardziej sparzyć.

Ulotniłam się w parę chwil by wylądować na ulicy wśród strażaków. Woda całkowicie ugasiła płonący budynek, tworząc na dole mżawkę. Oznajmiłam im, iż mogą ruszyć na ratunek ludziom, którzy tam zostali w końcu od tego są. Nie czekając na jakiekolwiek reakcje ruszyłam przed siebie wzbijając się na nieboskłon. Dom czekał, a wiedziałam, że prędzej czy później Gohan do mnie zawita i będzie prosił o wytłumaczenie. Wszak zajęłam się dla sprawą szalonego Międzygalaktycznego Wojownika.

***

Siedząc w ogrodzie, delektując się chłodnym napojem przygotowanym przez matkę Bulmy czekałam na przybycie przyjaciela. Długo go nie było, więc zaczęłam uważać, ze tego dnia nie przyleci i kiedy zwątpiłam znikąd się pojawił patrząc na mnie spode łba. Opuściłam z oczu okulary przeciwsłoneczne by lepiej się mu przyjrzeć. Miał lekko nieciekawą minę, ale jego oczy zdradzały jakąś ulgę. Niemal miałam ochotę go pobić by wyśpiewał wszystko, jednak postanowiłam tego nie okazywać. Założyłam z powrotem okulary na nos wygodnie rozkładając się na leżaku.

—    Chcesz? – Wskazałam palcem na zimny napój - Pyszny.

Chłopak nic nie mówiąc wziął szklankę i upił łyk by po chwili zająć wolne miejsce obok. Nie rozsiadł się za to obserwował mnie oczekując odpowiedzi na niezadane pytanie. Ani myślałam się odzywać. On najwidoczniej także. Trwaliśmy w ciszy, a w oddali słychać było przelatujący klucz ptaków.

—    No, dobra! – Zawołałam wyrzucając ręce w górę. – Śledziłam cię, czy to coś strasznego?

Chłopak nie odzywał się tylko patrzył na mnie tymi swoimi wielkimi oczyma. Wstałam z leżaka i przeszłam trzy razy to w jedną, to w drugą stronę podtrzymując brodę jakbym nad czymś dumała.

—  Chciałam zobaczyć co robisz. – Wzruszyłam ramionami. – Nie znam ludzkiego życia, byłam ciekawa. Tylko tyle.

—    No... Dobrze. – Mruknął nie wstając z miejsca. - Cały czas?

—    Prawie. – Przyznałam. – I powiedz mi czym jest to całe kino? Nigdy tam nie byłam, a poszedłeś tam z tą szantażystką i nie rozumiem...

—    Jesteś zazdrosna? – Zapytał powoli, jakby bał się użyć tych słów. – O mnie?

Spojrzałam na niego zaskoczona. Ja? Zazdrosna o tę dziewuchę? Nigdy w życiu! Z miłą chęcią podłożyłabym jej nogę, ale wiedziałam, że nic nie może zrobić, ani mi zagrozić.

—  Eee? – Pytanie było zaskakujące więc i odpowiedzi brakowało. – Poczułam się nieco urażona, to wszystko. Tak poza tym to się ciesz, że byłam na miejscu i opanowałam sytuację. Nikt nie musiał ciebie powiązać z sam wiesz kim.

Puściłam mu figlarnie oczko z powrotem siadając na leżak zakładając okulary. Westchnęłam układając się wygodnie.

—    Właściwie uratowałaś mi skórę, bo gdy mnie Videl spotkała z Angelą nie męczyła mnie i nawet nie próbowała podpytywać o cokolwiek, ale Angela i tak postanowiła mnie wydać.

Zerwałam się z miejsca, a dopiero co się rozłożyłam obawiając się najgorszego. Jeśli ona dowiedziałaby się o nim ja byłam następna. I tyle z mojego wspaniałego stroju i traktowania jej z wyższością, gdy ta łamałaby sobie głowę kim jest kolejny super bohater.

—  Spokojnie. Siadaj. – Wskazał mi ponownie leżankę. - Chodziło o głupie szorty z misiem, które dostałem.

Upadłam na trawę głośno się śmiejąc. On musiał się poniżyć i odziać w nad wyraz paskudne ciuchy dla takiego sekretu! Czyli dziewczyna nic na niego nie miała, a my mogliśmy prowadzić dalej swoje inne życie. Gohan stał z głupią miną obserwując moje zachowanie. Cały stres ze mnie uszedł. Kiedy się pozbierałam do kupy usiadłam naprzeciw przyjaciela uśmiechając się do niego szeroko. To jednak był całkiem udany dzień.

—     Nie pytała o mnie? – Zapytałam.

—    Nieee. – Odparł przeciągle. – Nic nie mówiły. Za to ja mam pytanie.

Postanowiłam w tej chwil pokazać mu swój strój raz jeszcze. Tym razem mógłby się mu przyjrzeć uważnie i stwierdzić czy jestem bardzo rozpoznawalna czy też nie. Nie miał szans go oglądać. Szybko się zjawiłam i równie szybko zniknęłam. Wyciągnęłam rękę pokazując mu bransoletę z koralików, gdzie zielony był przyciskiem do transformacji kostiumu. Wcisnęłam paciorek by w chwilę potem stać się bohaterką miast i okolic. Dumnie obracając się parę razy. Oczy Gohana niemal wyszły z orbit. O to właśnie chodziło! Niespodzianka wyszła jak trzeba.

—    Takie przebranie skonstruowała mi Bulma. I jak ci się widzi? – Zasypałam go pytaniami. – Dobrze wyglądam? Do tego przemiana i jestem nie do poznania?

—    Ee... Jest takie... – Zająknął się.

—    No co? Nie podoba Ci się? – Mruknęłam garbiąc się ze smutkiem. – Wiadomo, że będę w nim paradować tylko na te specjalne okazje. No wiesz.

Syn Gokū poczerwieniał odwracając głowę. Nie rozumiałam. Czy powiedziałam coś nie tak?

—   Nie, nie! Jest ładny, bardzo...eeee, kobiecy. – Wyjąkał nie patrząc na mnie. – Po prostu wyglądasz... Inaczej. Nic złego nie mam na myśli. Przyzwyczaiłem się do tamtego. To wszystko.

—    Tak, masz rację. Ja też lubię mój stary, ale czas na zmiany. – Machnęłam ręką. – Wiesz, moja matka miała całkiem podobny, albo mi się zdaje. Mała byłam. A tak poza tym tamten pancerz już wiele przeszedł.

W końcu chłopak się uspokoił i odwrócił by na mnie spojrzeć, ponownie przeprosił zmieniając temat na właściwy. Wreszcie oboje mieliśmy nadzieję, że Videl się uspokoi co do Wojownika i zainteresuje się latającą złotowłosą księżniczką, którą miałam nadzieję, że nie zidentyfikuje ze mną, a jeśli tak by się stało nie miałam zamiaru z nią o tym dyskutować. Nie byłam Gohanem, któremu kłamstewko przez gardło przejść nie może. A poza tym miałam ją głęboko w nosie.

***

Nastał poniedziałek, kolejny cudowny dzień w szkole. Bo niby wszystkie miały takie być. Na dachu byłam pierwsza, więc czekałam na przyjaciela, który nieco się spóźniał. Umówiliśmy się, że czekamy na siebie, zawsze. Nie było mowy o kolejnych wpadkach.

W końcu go dostrzegłam w tym swoim zielono czarnym stroju. Zanim zajęliśmy swoje miejsca obstawialiśmy jak potoczy się szkolna konwersacja na temat latającej dziewczyny.

Jak zawsze padłam na ławkę obserwując co jest za oknem. To już było jak rytuał. Wciąż nie podobało mi się, że muszę tu przebywać. Ach, jak marzyło mi się jakieś monstrum, które można by było skopać, ale tak porządnie. Oddałabym wszystko by nie musieć tu przychodzić. Najlepiej nigdy.

Wszystko? Nie byłam pewna czy aby na pewno. W końcu przyjaźni, jedynej jaką kiedykolwiek miałam bym nie oddała. Ogona też nie.

Tego dnia Videl siedziała niespokojnie. Co chwila zerkała na swój zegarek z możliwością komunikowania się jakby czekała na kolejne wezwanie z utęsknieniem. Czyżby wolała oklepywać zbrodniarzy od siedzenia w ławce?

—    Słyszeliście o nowym bohaterze? – Szepnęła w stronę Erasy.

—    Jak to nowym? – Zdziwiła się szczerze. – Ja nic nie słyszałam, byłam poza miastem.

—   Kolejny? To który to już z rzędu? Trzeci, czwarty? – Zawołał z niesmakiem Sharpner. – To miasto zaczyna być nudne. Nikt i tak nie przebije Herkulesa.

Dziś był jego pierwszy dzień w szkole od naszego incydentu ze ścianą. Póki co się nie odzywał i nie okazywał specjalnego zainteresowania moją osobą. W ogóle to udawał, że mnie nie widzi. Mi to jak najbardziej pasowało, za to kiedy myślał, że nie patrzę obserwował mojego towarzysza. Starannie przeczesał palcami swoje długie, blond włosy delikatnie uśmiechając się do koleżanki z ławki.

—    Widziałam ją na własne oczy. To dziewczyna! - Czarnowłosa była silnie ożywiona. – Wyglądała jak ten Latający Wymiar Sprawiedliwości. No wiecie, złote włosy.

Gohan porozumiewawczo spojrzał na mnie by następnie udać zaciekawionego. W sumie oboje byliśmy zainteresowani co ciekawego powie ta dziewczyna. Czy mnie rozpoznała, a może jednak nie? Ja udawałam, że czytam podręcznik z fizyki dobrze nastawiając uszu.

—    Dziewczyna? – Zapytał Gohan. – Jesteś pewna? Ponoć Latający Wymiar Sprawiedliwości był mężczyzną. Skąd ta zmiana?

Gohan postanowił zagrać w tę grę. Córka Satana spojrzała na niego spode łba. W każdym razie nie mogła powiązać sytuacji z soboty z nim choć był w tym czasie w mieście, w dodatku niedaleko zdarzenia.

—  Nie wiem. Byłeś tam, nie widziałeś jej? – Westchnęła. – Jego znam z opowieści, ale ona była prawdziwa! Pomogła nam i lata bez żadnego odrzutowego gadżetu, naprawdę. Do tego miała ogon.

Gohan jedynie pokręcił głową przecząco wzruszając przy tym ramionami. Blondyn zachichotał cicho mrużąc oczy. Dziewczynie nie spodobało się to i spojrzała na niego srogo. Niemal zamachnęła się ręką.

—   A mówią, że to ja dostałem w głowę. - Powiedział w końcu głośno wzdychając. – Ty siebie słyszysz?

Parsknęłam cicho, w dodatku na tyle by tamtych dwoje spojrzało w moim kierunku. Jak gdyby nigdy nic popatrzyłam na nich kpiącym wzrokiem by następnie zanurzyć się ponownie w podręczniku. Nie interesowało mnie co pomyślą i jak bardzo wydaje im się to absurdalne. To było żenujące, że byli tak zacofani. W sumie byłam pewna, że nie będą mnie z niczym pozwiązywać. Przecież nie wyglądałam jak tamta latająca dziewczyna. A przynajmniej w tej chwili.

—  Nie bądź takim niedowiarkiem Sharpner. – Burknęła niebieskooka. – Powiedziała, że jest... Jak to było? Księżniczką Sajpanów. Tak, jakoś tak.

Na te słowa uszy mi zwiędły, a oczy wyszły z na wierzch. Gohan zdusił w sobie śmiech. Miałam ochotę krzyknąć jakim prawem przekręca słowo Saiyan, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam stojąc z niemal wyciągniętą ręką. Niestety inni to zauważyli i musiałam działać. Syn Gokū już się na tym dał złapać przy kłusowniku, więc nie miałam zamiaru przerabiać tego samego. Oznajmiłam nauczycielowi, że muszę skorzystać z toalety. Gdy mnie wypuścił delikatnie szturchnęłam przyjaciela. Miałam nadzieję, że zrozumiał o co mi chodziło. Chciałam by zrelacjonował mi opowieść dziewczyny pod moją nieobecność. Oczywiście jeśli było w niej coś czym powinnam się była martwić. Na szczęście, nie było takiej sytuacji, a do końca dnia ani razu nie spojrzała na mnie z jakimś większym podejrzeniem jak to robiła wcześniej wobec Gonana. Tego dnia nawet na niego specjalnie nie zwracała uwagi co było aż dziwne. Czy ten sekret Angeli tak uspokoił sytuację?

Kiedy zajęcia się skończyły, a Son Gohan przebierał się w szatni po zajęciach z w-f'u opierałam się o ścianę spoglądając na drzwi wyjściowe. Nie mogłam doczekać się lotu nad miastem. Chciałam przetestować nową odzież w konkretniejszych warunkach niż zwykłe pomaganie szarym ludziom. Później mieliśmy się udać do sali grawitacyjnej by potrenować. Nie chciałam aby nasz trening był w jakikolwiek sposób zaniedbywany. Co prawda przez dłuższy czas nic się nie działo, ale wiadome było, że zło nigdy nie śpi i może zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie. Czy nie było tak z Yonanem, czy bandą Bojacka? Chociaż przy Vitanijczyku cały czas utrzymywałam formę, jedynie Gohan więcej czasu spędzał w książkach pod czujnym okiem matki. A mimo to zostałam otruta podstępem. Przy Hererach było znacznie gorzej. Tu całkowicie nas zaskoczyli.

—    Witaj, Saro. – Nagle znikąd pojawił się Sharpner. – Masz chwilę?

Byłam pewna, że wystraszyłam go na śmierć, a ten jak gdyby nigdy nic stał nade mną wpatrując się z dziwacznym uśmieszkiem. Zmrużyłam gniewnie oczy wracając spojrzeniem na drzwi, w których miał pojawić się Gohan.

—    Jeszcze ci mało? – Burknęłam na niego nie spoglądając.

—  Nie przyszedłem cię denerwować. - Wytłumaczył szybko trzęsącym głosem. – Raczej... em... Przeprosić. Nie sądziłem, że taka twarda z ciebie sztuka.

—    Wiele o mnie nie wiesz. – Prychnęłam. – A teraz spadaj!

Nim zdążyłam zrobić jakikolwiek krok złapał mnie za ramię. Widocznie jego zdaniem nasza rozmowa nie dobiegła jeszcze końca. Wzięłam nerwowo wdech, a ściskając usta odwróciłam głowę by na niego spojrzeć spod rzęs. Był zdecydowanie wyższy, nawet od mego przyjaciela. Tym razem nie zamierzałam się hamować. Zaskoczona jego śmiałością przywarłam do muru szukając ukojenia nerwów w chłodnej ścianie, a on był tak blisko jak jeszcze nikt. No, może Son Goten kiedyś, w świecie Protektorów, ale dostał za to solidnego strzała. Nie podobała mi się ta sytuacja, nie miałam zamiaru tego kontynuować. Wiedziałam jak się to skończy! On naruszy moją przestrzeń osobistą licho wie dlaczego, a ja mu przywalę i znowu trafi do szpitala, o ile przeżyje.

Tym razem Bulma mi by nie popuściła. Przełknęłam ślinę patrząc jak ten dziwnie mruży oczy. Myślałam by zacząć nawoływać przyjaciela, w końcu był obecny. Niby za drzwiami, a jednak tak daleko.

Tym czasem nachalny nastolatek chwycił moją brodę delikatnie palcami odsłaniając zęby w dziwnym uśmieszku i skierował ją ku sobie. Widać bardzo zależało mu na tym bym patrzyła mu prosto w oczy. Zatkało mnie. Co on ode mnie chciał?! Naprawdę pragnął posmakować mej pięści? Nie sądziłam, że może być tak aroganckim!

—   C-co robisz? – Warknęłam odpychając jego palce.

—    Hej, hej. – Uniósł obie dłonie w geście poddania się. - Spokojnie, księżniczko.

Oczy zrobiłam wielkie jak statek matka należący niegdyś do Freezera biorąc przy tym głośny wdech. Jak on mnie nazwał?! Na moment przestałam oddychać. To musiał być zbieg okoliczności. Nie miał prawa wiedzieć kim jestem!

—    Spokojna to będę jak się ode mnie odpieprzysz! – Fuknęłam.

—  Nie daj się prosić. – Rzucił olewając moje ostatnie zdanie. – Chciałbym cię lepiej poznać. Źle zaczęliśmy... Więc... Nie wyszłabyś ze mną na przykład...

—    Kino. – Rzuciłam bez namysłu. – A teraz zejdź mi z drogi nim cię rozszarpię.

Ten osłupiał, zamrugał parę razy. Miał naprawdę komiczną minę i tym sposobem uszło ze mnie nieco wściekłości.

—     Co proszę? – Zapytał pospiesznie – Kino?

—   Tak. – Westchnęłam z odrazą zamykając przy tym oczy. – Bo mnie strasznie wkurzasz. A teraz już odejdź.

Odsunęłam się i ruszyłam szybko w stronę wyjścia, lecz nie na tyle by wzbudzać zainteresowanie nadludzkimi umiejętnościami. Blondyn stał nieruchomo przez chwilę by później z impetem szturchnąć Gohana stojącego w progu drzwi mierząc go błędnym wzrokiem. Czarnooki miał niewyraźną minę. Mogłabym przyrzec, że się denerwował. Był blady jak prześcieradło.

—    Rusz się! – Zawołałam ze zniecierpliwieniem.

Chłopak poprawił swoją kremową torbę przez ramię, a po chwili mnie dogonił.

—    Wyglądasz jak duch. – Rzuciłam spoglądając z ukosa. – Stało się coś?

We mnie jeszcze kłębiły się negatywne emocje związane z nachalnością blond popaprańca. Ale gdy patrzyłam na mego towarzysza w głowie zamajaczyły mi się wszelakie opcje związane z Międzygalaktycznym Wojownikiem, a wścibską Videl.

—    No... Tego... – Zaśmiał się nazbyt nerwowo. – O co chodziło?

—    Chodzi ci o tego błazna? – Rzuciłam niedbale. - Uczepił się. Już sama nie wiem jak mam się go pozbyć bez roztrzaskania mu czaszki. Ponoć chciał przeprosić to mu kazałam zapłacić za kino.

—    Kino?! – Syn Gokū także osłupiał. – Idziesz z nim do kina?

—    O co ci chodzi? – Byłam wielce zdziwiona jego zaskoczeniem. – Ty byłeś z Angelą, a ja nie mogę iść z kimkolwiek? Przecież sam mi tego nie zaproponowałeś. To tylko kino. Z resztą mówiłeś, że to głupie filmy, a poza tym wiecznie narzekacie, że nie chcę mieć nic wspólnego z Ziemianami.

Chłopak stał jak wryty i nie rozumiał co właściwie mu powiedziałam.

—    Tak wyszło! To pierwsze o czym pomyślałam by go nie zabić! – Warknęłam ruszając w stronę schodów na dach. – Zdecydujcie się wreszcie, bo oszaleję!

Gniew znowu powrócił. Czy przez tych durnych ludzi musiałam wiecznie się spinać ze swoim kumplem? Przez tyle lat się nie posprzeczaliśmy co wciągu dwóch tygodni. Albo oni źle na mnie działali, albo na niego.

Chłopak chwilę trwał w zawieszeniu, czułam to, ale nie zamierzałam się nawet odwrócić. Byłam na niego zła. Po kilku sekundach jednak nabrał kolorów i ruszył za mną w nieco lepszym nastroju.

—    Kiedy? – Zawołał za mną.

—    Kiedy co?

—    No, kino!

— Nie wiem, kiedy zechcę? – Wzruszyłam ramionami patrząc przed siebie.

Gohan złapał mnie za nadgarstek bym na chwilę się zatrzymała. Odruchowo chciałam się wyszarpnąć, lecz gdy zacisnął dłoń mocniej odwróciłam się. Nasze spojrzenia się zderzyły: moje gniewne, jego przepełnione troską. Gdy tak na siebie spoglądaliśmy w milczeniu wreszcie moje mroczne emocje ustąpiły. Nie wiem jak to robił, ale potrafił samym spojrzeniem ujarzmić moją bestię. Nikomu nigdy się tak nie udawało jak jemu. No, może czasem Osiemnastce, ale on nie miał sobie równych.

Gdy wyczuł, że się uspokoiłam uścisk w nadgarstku zelżał i mogłam uwolnić się, a jednak przez chwilę tego nie zrobiłam spoglądając na jego dłoń. Zamrugałam parę razy, a później zawędrowałam czarnymi tęczówkami na jego. Wydawał się być smutny. Dopiero teraz zwróciłam na to uwagę. Ciężko westchnęłam przymykając powieki. Nie lubiłam gdy to prze ze mnie tak wyglądał.

Emocje wreszcie opadły, a syn Chi-Chi namówił mnie byśmy wyszliśmy jednak frontowymi drzwiami. Stwierdził, że o tej porze zbyt wielu uczniów się panoszy i moglibyśmy wzbudzić podejrzenia.

Wychodząc na ulicę, poza mury szkoły Gohan podśmiewywał się z sajpanów. Widać było, ze szukał sposobu na moje nerwy. W jakimś stopniu to działało. Już miałam mu napomknąć o kłusowniku, a wtedy rozległy się strzały, syreny oraz dźwięk pędzących samochodów. Odbywała się jakaś pogoń. Gdy nas minęli pojazd służb prawa walnął w hydrant by następnie rozbić się w szkle budynku sklepowego. Spojrzałam na to z roztargnieniem. Tych w żółtym samochodzie można było bezkarnie skopać i nikt nie miałby nic przeciwko.

Son Gohan jednak mnie ubiegł i stał już za dwoma typkami, którzy obserwowali roztrzaskany radiowóz. Z zazdrości ścisnęłam pięść. Też miałam ochotę się na kimś wyżyć. Przynajmniej w przenośni, bo bym ich posłała inaczej do piachu.

—    Dzień dobry. – Przywitał się grzecznie. – Jakiś problem, pomóc panom?

Opryszkowie spojrzeli na niego by po chwili się roześmiać. To była zwykle moja taktyka, albo nie - Vegety. Mnie po prostu się podobała, ale w tym wypadku mogła być irytująca.

—    Wiedzą panowie, że tak nie można? – Zaczął ich pouczać. – To bardzo niebezpiecznie tak jeździć.

Czy on chciał ich zabić przepisami? Po cichu parsknęłam, ale nie zamierzałam się wtrącać. Podeszli do niego prężąc swoje muskuły. Jeden był odziany w granatową koszulkę z podwiniętymi rękawami na ramionach z okularami przeciw słonecznymi na nosie, a drugi, bardziej zbudowany nosił koszulkę w soczyście zielonym kolorze. Podśmiewali się z nastolatka, że licealistą jest, słabeuszem i może spróbować szczęścia miał zamiar. Ja tylko uśmiechnęłam się pod nosem czekając na reakcję tych dwóch palantów co stwierdzili, iż Gohan jest miernotą. Może gdyby widzieli jego muskuły ukryte pod długim rękawem... A tak pozostało im się niemile zaskoczyć.

— Dzieciaku, zmiataj stąd, nie wiesz z kim zadzierasz. – Wywyższał się szatyn, który był lepiej zbudowany od kolegów. – Należymy do syndykatu Czerwonego Rekina.

—    Nie znam. – Oznajmił wesoło przyjaciel. – Ale nie szkodzi.

Ja także nic na ich temat nie słyszałam. Napakowany mężczyzna w zielonej koszulce podniósł syna Chi-Chi łapiąc za materiał białej bluzki jak szmacianą lalkę, a ten uśmiechał się do niego wiedząc, że nie ma z nim najmniejszej szansy. Na mojej twarzy uśmieszek zagościł by na dobre gdyby nie fakt, że usłyszałam wołanie w tłumie z tyłu i dostrzegłam tę całą Videl usiłującą zebrać informacje. Cholera jasna! Dlaczego akurat teraz? W ogóle jak mogliśmy o niej zapomnieć?! Wciąż byliśmy w jej mieście.

Ku memu zaskoczeniu stała i przyglądała się wszystkiemu. Nie zamierzała kiwnąć palcem, a mieć dowody. W tym czasie siedemnastolatek bez problemowo unikał ciosów i się świetnie przy tym bawił, a ona mogła go zdemaskować. Nie mogłam dopuścić do tego.

Podniosłam swoją KI na tyle by Gohan zwrócił na mnie uwagę, bo robiliśmy tak gdy komuś coś groziło. Kiedy osiągnęłam cel kciukiem wskazałam mu kierunek szpiega, tak by stojąca kawałek za mną dziewczyna tego nie zauważyła. Ten stanął jak wryty jak tylko ją dostrzegł po czym oberwał pięścią prosto w nos. Na jego szczęście cios nie był wymierzony przeze mnie, czy kogoś mojego pokroju, więc kość nosowa była bezpieczna.

Videl wystartowała z okrzykiem chcąc posiekać przeciwnika na kawałeczki. Wkurzyłam się. Miało być inaczej, ale ona musiała być zawsze i wszędzie. Więc by było śmieszniej podłożyłam jej nogę i ta upadła wprost na plecy zbira w zielonej koszulce. Parsknęłam śmiechem, gdy mężczyzna usiłował zrzucić z siebie natarczywą nastolatkę, a raczej bezczelnie mu podrzuconą, która siedziała mu na barana usilnie próbując obić mu twarz.

—    Koledzy pozwolą. – Złapałam krępego za rękę.

Choć nie miałam ochoty, musiałam zachować pozory, więc uratowałam dziewczynę od ciosu w głowę z ręki drugiego opryszka. Prawdopodobnie ucierpiałaby, wszak to ja wepchnęłam ją pod nogi tego świrusa. Bez żadnych popisów kopnęłam go w brzuch tym samym powalając. Przecież historia o mojej sile się już rozniosła. Nie bez powodu Sharpner skończył w szpitalu, a dobrze spękana ściana nie była potraktowana młotem.

Z resztą, dlaczego córka Herkulesa mogła być twardzielką, a ja nie? Nie musiałam od razu uchodzić za nadczłowieka.

Drugi mężczyzna do tej pory okładany przez dziewczynę wycofał się wraz ze swym znokautowanym kolegą do swego żółtego pojazdu po czym z piskiem opon oddalili się.

— Jesteś chora! – Niespodziewanie krzyknęła ocalona. – Pozwoliłaś by Gohan oberwał, kiedy sama mogłaś go pokonać!

— Właśnie zepsułaś całe przedstawienie. Mój przyjaciel ma w zwyczaju pouczać innych. Wiesz... - Udawałam niewiniątko. – Przepisy i takie tam bzdety. Jeśli nie zagadałby ich na śmierć musiałabym interweniować. Ale pojawiłaś się ty, a ostatnio masz obsesję na punkcie tego całego szalonego Galaktycznego Wojownika.

Dziewczyna speszona rozejrzała się na boki, jakby z obawy, że ktoś usłyszy. Reputacja była najważniejsza? Możliwe.

—   Posądzałaś go obycie tym całym wymiarem sprawiedliwości. Przyznaj się, że czekałaś, aż znikąd obije przestępców i może zarzuci perukę na głowę?

Gohan kiedy już się podniósł i otrzepał spojrzał na mnie z nie lada podziwem, a sama panienka miasta poczerwieniała a w chwilę po tym spuściła wzrok.

—    To prawda, stałam i czekałam na jego ruch. - Mruknęła nie kryjąc zażenowania. – Byłam pewna. Przepraszam Son Gohanie za moją postawę. Nie pomyślałam, że ci brutale mogliby cię skrzywdzić.

Chłopak lekko zakłopotany podziękował koleżance i postanowił szybko wybaczyć taką niebanalną pomyłkę. Oboje stali w niezręcznej sytuacji, ale było widać, że chłopakowi ulżyło. Wreszcie miał spokój. Tym razem niebieskooka na mnie spojrzała podejrzliwie.

—    Co się gapisz? – Warknęłam. – Tylko ty możesz być silna? Mówiłam ci, że codziennie trenuję. Nie tylko córeczki ważnych gości mogą mieć parę w łapach.

Co prawda mój ojciec też kiedyś był kimś, ale tym się szczycić tu nie mogłam. Na pięcie odwróciłam się szarpiąc za sobą zdezorientowanego towarzysza szepcząc mu do ucha by się natychmiast ulotnić. Przynajmniej on był cały, a ja mogłam dopiec wrednej i wścibskiej dziewczynie. Skruszona już nie podążyła za nami.

Szybkim, jak na ludzkie możliwości krokiem ruszyliśmy w kierunku, który zwykle obieraliśmy, chociaż nie robiło nam to różnicy. Wystarczyło znaleźć odosobnione miejsce i odfrunąć jak miejscowe ptaki.

Jak na zawołanie odpaliliśmy nasze cząsteczkowe stroje i ruszyliśmy przed siebie. Po kilkunastu minutach ścigania się w robieniu wymyślnych akrobacji, które bardzo mnie po zajęciach relaksowały Gohan nagle przystanął, co zauważyłam dopiero gdy mnie nie prześcignął - jak to robiliśmy do tej pory.

—    Co jest? – Krzyknęłam do niego. – Zapomniałeś o czymś?

Podleciał do mnie powoli z bardzo kamienną twarzą. Nawet nie potrafiłam sobie ustalić o co mogło chodzić. Przecież nic złego nie uczyniłam. Chłopak ciężko westchnął i z determinacją spojrzał w moje oczy.

—    Saro, pójdziesz ze mną do kina? – Rzucił tak szybko, że niemal zlało się jego zdanie w jedno słowo.

Wisiał nerwowo w powietrzu z zaciśniętymi palcami. Nie rozumiałam o co ta cała spina, ale nie mogłam odczytać jego twarzy. Usta zdradzały jedynie, że się denerwuje.

—    No jasne! – Zawołałam z entuzjazmem czterolatki robiąc pętlę w powietrzu. – Kiedy, teraz? Powiedz, że teraz!

—    Może być i teraz. – Zaśmiał się mierzwiąc swoje włosy.