20 lutego 2023

*92. Przerwany turniej

 
Wszyscy zebrani na widowni od dłuższego czasu trwali w milczeniu. Gdy dwoje oprychów skończyło wysysać za pomocą dziwnego urządzenia energię Gohana, okolica rozbłysła się pulsującym, jaskrawym światłem. Sprawiło to, że moje myśli ogarnął ponowny strach. Zasłoniłam oczy niemalże w ostatniej chwili, kiedy niespodziewanie blask eksplodował, zalewając otoczenie. Nawet tu, w ciemnej poczekalni złote lśnienie nas dopadło. Po wszystkim spojrzałam ku arenie. Postura boga wciąż była zaskakująco spokojna.

Gdy już pobrano zadowalającą ilość skradzionego towaru, wypuścili chłopaka z objęć, a ten padł na matę pokonany. Praktycznie nie zdążyłam mrugnąć, a Yamū oraz Sopopvich zebrali się do lotu z wielkimi, obleśnymi uśmiechami na twarzach. Ludzie wciąż milczeli jak zaklęci, choć wyczuć można było ich ogromny strach, nie mogli poruszyć się z miejsca. Nie mieli pojęcia, co się dzieje. Mogli jedynie przypuszczać, że rozpętały się tutaj jakieś pokazy pirotechniczne, ale nic z tych rzeczy, to wszystko było najprawdziwsze i nie wróżyło niczego dobrego.

— Niech nikt się nie rusza! —  Zarządził Shin. —  Kibito zajmie się chłopcem, obiecuję. Ja tymczasem muszę dogonić tamtych dwoje.

—  Ruszasz za nimi w pościg? —  zapytał Gokū, nie kryjąc ekscytacji.

— Tak, jeśli masz ochotę się przyłączyć, to zapraszam —  rzekł z kwaśną miną. —  Miło będzie otrzymać wsparcie i wyruszycie za mną. Czas mnie goni, więc wybaczcie.

Nie wypowiadając już ani jednego słowa wzbił się w powietrze. Ruszył w tylko sobie znanym kierunku. Kuririn trzęsąc się przy tym, jak osika, postanowił dowiedzieć się, czy któreś z nas ma zamiar podążyć za bogiem Światów. Musiał upewnić się, że to, co mówił nieznajomy, było prawdą. Oczywiście Gokū miał taki zamiar. Sam karzeł dał się na to namówić, prosząc o chwilę, by porozmawiać ze swoją żoną – Osiemnastką. Vegeta, jak to on, był zbulwersowany tymi planami. Przybył na ten idiotyczny turniej tylko dlatego, że miał okazję zmierzyć się z ojcem Son Gohana – swoim największym rywalem. Jeśli chodziło o mnie, to także nie planowałam nikogo zabijać, a na pewno nie jakieś istoty, które w prawdzie mnie nie zagrażały. Interesowała mnie tylko zemsta na Videl, a której nie mogłam już wykonać. Nawiasem mówiąc, dostała tak sromotne lanie, że i mnie przeszła ochota ją bić. Nawet jeśli teraz była okazem zdrowia. Gohan również odpadł z zawodów. Jedynie co mi pozostało to pobawić się na tym idiotycznym turnieju. Nie miałam zamiaru lecieć z pierwszym lepszym bogiem ratować świata. Przed kim? Przed dwoma imbecylami z górą mięśni??

— Ty chyba nie mówisz poważnie? Teraz odbędzie się walka C18 z tym pajacem, potem nasza kolej – oznajmił książę już poważnie zdenerwowany. — Co ty sobie myślisz?! Czekałem siedem lat na tę okazję!

— Turniej może poczekać, Vegeta — zauważył Saiyanin. — Tu się ważą losy świata, a po wszystkim możemy stoczyć walkę gdzieś w górach. Tylko ty i ja.

— Kłamiesz!! — obruszył się mój brat. — Możesz przebywać w naszym świecie tylko jedną dobę, a tej już dużo ci nie zostało! Kiedy niby chciałbyś walczyć?

Całkowicie rozumiałam księcia. Intensywnie się przygotowywał do tego spotkania. Był szczęśliwy, gdy okazało się, że wylosował właśnie Gokū. Tuż po jego śmierci siedem lat temu przytłoczyła go myśl, że spotka swojego rywala dopiero po swoim zejściu z tego świata. A nigdzie się w najbliższym czasie nie wybierał. Co prawda umarł na jakiś czas po walce z Yonanem, ale nie było mu dane otrzymać ciało. Nie mógł więc zmierzyć się z ojcem Gotena.

— Masz rację. —  Mężczyzna westchnął, po czym podrapał się po gównie. — Ale walka nas nie ominie, to co? Lecisz z nami? Nie daj się prosić.

— Zgoda — odparł niechętnie.

Taki obrót spraw nie był księciu na rękę. Jeśli miał wybierać między walką z siłami nieczystymi a żadną walką, wiadome było, że wybierze tę pierwszą opcję. W końcu obiecano mu, iż będzie mógł stoczyć pojedynek ze swoim przyjacielem, którego nigdy głośno tak nie nazwał.

Szatan także postanowił z nimi lecieć. Stałam oparta o ścianę bez odzewu. Kalkulowałam w głowie za i przeciw. Do tego ta dziewczyna klęczała przy wyczerpanym Son Gohanem, rozczulając się nad jego egzystencją. A przecież nic mu poważnego nie dolegało. Potrzebował tylko trochę czasu albo sprawnej medycznej, a raczej uzdrawiającej ręki. Stracił przecież tylko trochę KI. Nic poza tym. Jego ciało było w nienaruszonym stanie.

Obaj Saiyanie spojrzeli na mnie pytająco. Zupełnie jakby oczekiwali, że także się zgodzę i wyruszę z nimi gdzieś w świat za złodziejami życiowej energii Gohana. Byłam im w ogóle potrzebna? Ta cała afera nie brzmiała ani trochę złowieszczo. Czy aby na pewno Ziemia była w potrzebie?

— Nie ma takiej opcji — burknęłam z założonymi rękoma. — Zostaję tutaj. Przyleciałam wygrać ten przeklęty turniej i zdania nie zmienię.

— To jesteśmy dwie — rzekła Osiemnastka, podchodząc do nas. — Za łapanie podejrzanych typów nie przewidziano honorarium.

Uśmiechnęłam się do niej, a ona uczyniła to samo, delikatnie potakując przy tym głową. Ktoś przecież musiał zostać, prawda? Gdyby faktycznie zrobiło się tak gorąco, mogłybyśmy dołączyć do reszty. Teraz nie odczuwałam takiej konieczności. O dziwo nie próbowali mnie nawet przekonywać, chociaż książę patrzył na mnie swoim nieprzeniknionym, węszącym kłopoty wzrokiem. Jak zawsze.

— Będę mieć na nią oko. — powiedziała stanowczo C18.

Mężczyzna spojrzał na nią wyniośle. Po chwili jednak niemal niewidocznie przytaknął. Kiedyś jej nienawidził. Marzył, by ją dopaść i połamać wszystkie kości, ale w końcu odpuścił. Nie tylko dlatego, że brała udział w walce przeciw Yonanowi, ale również zabrała się ze mną w kosmos. Była zawsze, kiedy uważała, że nie mogę być sama. Nie robiła za niańkę, a za starszą siostrę. Tą, która o dziwo rozumie. I on to zaakceptował. Zresztą nie miał wyjścia.

—  Hej! — obruszyłam się. — Stoję tutaj!

Bez zbędnych pożegnań ruszyli za Shinem, by go dogonić i razem z nim zająć się dwoma złodziejaszkami, którzy niegdyś byli normalnymi Ziemianami. Obserwowałam, jak zamieniają się w drobne punkty na niebie, które po chwili zniknęły. W tym samym czasie Kibito – wysoki podwładny Boga Światów wyciągnął swoje różowe dłonie przed ciało zmęczonego nastolatka i w parę chwil postawił go na nogi. Jak tylko wyczułam powracającą energię, spojrzałam na niego, a następnie na blond koleżankę. Ta uśmiechnęła się, wskazując kierunek drobnym ruchem głowy ku arenie. Nie musiałyśmy używać słów, by wiedzieć co każda z nas myśli. Przytaknęłam jej. Poluzowałam uścisk ogona, po czym niespiesznie ruszyłam w kierunku trójki znajdującej się na macie z założonymi rękoma.

— Kim właściwie jesteś? — zapytałam powoli, gdy wchodziłam po stopniach. — Uzdrawiasz jak nasz Wszechmogący. Medyk?

— Opowiem wam wszystko, gdy ruszycie ze mną — odrzekł, odwracając się do nas plecami. — Nie mamy czasu.

Nie podobałam mi się ta ich tajemniczość. Nie mogli bez ogródek powiedzieć, o co chodziło? W tym momencie Son Gohan emocjonował się odzyskaną mocą, a także poprawą kondycji. Cóż, ostatnio z nią było nieco gorzej. Odkąd poszedł do szkoły, przestał intensywnie trenować, a przynajmniej na poważnie. Był parę kroków za mną, a dobrze pamiętałam, to on niegdyś został jednogłośnie nazwany najsilniejszą istotą na świecie. Za nim stałam ja – księżniczka Saiyanów. Tym razem jednak było inaczej.


Nic więcej nie mówiąc Kaioshin ruszył w drogę, a gdy zniknął z horyzontu, spojrzałam na swojego niegdyś przyjaciela. Dyskutował on ze swoją nową koleżanką. Nie spodziewanie przerwał rozmowę, spojrzał na mnie i o dziwo nie był zły, ani też smutny. Radości również w nim nie dostrzegałam. Tego dnia po raz pierwszy ujrzałam jego czarne oczy. Po plecach przebiegł mnie dreszcz, a w ustach zaschło. Łatwiej było mi się wściekać, gdy nie widziałam jego pełnej twarzy. Zdawało mi się, że wiem, o co pyta.

— Nie. — Uprzedziłam go, wypowiadając słowa powoli.

Musiałam aż odchrząknąć, bo potwornie zaschło mi w gardle. Jego oczy pociemniały. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał?

— Zostanę z Osiemnastką.

— Ale…? — zapytał cicho.

— Nic tam po mnie. – Przewróciłam oczami. – Są tam niemal wszyscy. Po co mam się pchać w nieznane, kiedy mogę wygrać ten turniej?

Prawda była taka, że nie byłam gotowa na wyruszenie z nim gdziekolwiek, jak to było niegdyś. Chłopak popatrzył na mnie jednym z tych swoich spojrzeń, które świdrowały mnie aż po same nerwy. Następnie odwrócił się ku żonie Kuririna, która stała u wejścia do poczekalni, by ponownie wrócić ku mnie. Wielkim zaskoczeniem było, gdy na jego twarzy wykwitł uśmiech. Ten prawdziwy, jakim zawsze mnie obdarzał, nim zerwałam więzy przyjaźni. Po chwili spoważniał, przytaknął na moje słowa. To był niezwykle dziwny moment. Musiałam przyznać, że tęskniłam za tym.

— Dobrze, Saro — powiedział spokojnie. — Ale możemy umówić się, że jeśli coś pójdzie nie tak, to przylecisz? Mogę... na ciebie liczyć?

— Pod warunkiem że będzie to konieczne. — Udałam niewzruszoną, z kamienną twarzą.

— Nasz umowny znak, ok? — Wyciągnął rękę przed siebie, tym samym ukazując swoją dłoń.

Z kolosalnym zdziwieniem spojrzałam na jego kończynę górną, a później w oczy. To był błąd, bo nogi pode mną się momentalnie ugięły. Ciężko było mi utrzymać niewzruszoną postawę, ale wytrwałam. Przynajmniej miałam taką nadzieję, aż odzyskałam władzę w kończynach. Ostrożnie, a jednak z udawaną stanowczością chwyciłam jego dłoń, po czym ją uścisnęłam. Dzieliła nas długość wyprostowanych rąk. Nie wypowiedziałam ani słowa spoglądając z uporem maniaka w jego tęczówki. Czy w nich tonęłam? Nie byłam pewna. Trwało to jakąś chwilę, a może dłużej?

Nie miałam pojęcia, o czym myślał, ale na pewno nie o minionych dniach. Zdawał się spokojny. Nawet się uśmiechnął. Nie chciałam odwzajemniać swoich uczuć, a jednak mimowolnie drgnął mi kącik ust. Czy  wyglądałam jak jakiś chytrus? Przynajmniej nie jak rozmiękczona dziewczyna, jaką się w tej chwili czułam. Nie miałam pojęcia, jak to zrobił, ale zmiótł mój ciężko wybudowany mur jednym, jedynym uśmiechem!

— Ja chętnie polecę. — Niespodziewanie odezwała się niebieskooka przerywając tę mistyczną więź.

Uwolniliśmy dłonie, spoglądając na nią z zaskoczeniem. Przez chwilę zapomniałam, że tam stała. Czy on również? Tak to wyglądało. Chłopak ewidentnie był mocno zmieszany. Videl sprowadziła mnie okrutnie na ziemię, przypominając o swoim istnieniu, za co miałam ogromną ochotę ją zdzielić.

— Muszę się jeszcze wiele nauczyć. Proszę, pozwól mi lecieć z wami. — Była nad wyraz zafascynowana możliwością lotu. — Chcę poznać wasze życie.

Spojrzałam na nią jak na wariatkę. Co ona niby mogłaby wskórać? Była słaba, kulą u nogi. Nic poza tym. Stęknęłam mimowolnie, prawie załamując ręce tym widokiem.

— Zwariowała... — burknęłam. — Zupełnie zwariowała.

Miałam nadzieję, że ją wyśmieje, sprowadzi na ziemię i wytłumaczy, że to, co nas cieszy, intryguje i zachęca do walki to nie miejsce dla słabych dziewczynek. Każda taka akcja ma w sobie choćby ułamek zagrożenia życia.

— To zbyt poważna sprawa — rzekł ostrożnie. — Nie wiem, czego możemy się tam spodziewać. Może być niebezpiecznie. Nie mogę cię narażać.

—  Nie boję się. — Usiłowała udowodnić swoją niezłomność.

Pokazała, co potrafi na macie. Z ledwością uszła z życiem. Chciała ponownie zmierzyć się z oprawcą i mieć nadzieję na jakikolwiek rewanż? Miałam ochotę parsknąć. Przeszłam się parę kroków po macie, potrzebowałam upuścić trochę pary. To się działo naprawdę!

— Pod jednym warunkiem — jęknął zrezygnowany. — Kiedy zrobi się gorąco, obiecaj, że wrócisz tutaj. Nie mogę narażać twojego życia ani cię pilnować.

—  Obiecuję — przytaknęła rozpromieniona.

Przewróciłam oczami, głośno wzdychając. Matko, co on w niej widział? Była słaba, bezbronna i taka... ziemska. Odwróciłam się na pięcie, nie żegnając się, po czym wróciłam do poczekalni, oszczędzając swojemu żołądkowi możliwość zwrócenia posiłku sprzed paru godzin. A robiło mi się naprawdę niedobrze. Czy ten ścisk w klatce piersiowej był spowodowany żalem, jaki czułam? Odtrącił mnie, czy nie? A może to ja... Zanim jednak weszłam za kulisy, wypuściłam głośno powietrze z płuc, spoglądałam w niebo. Dlaczego czułam się jak przegrana?

W tym czasie dwoje pozostałych na macie ruszyło za Kibito chcąc wziąć udział w pogoni za maszynami do zabijania. Ludzie zaczęli panikować, zastanawiać co się stało. Dlaczego potrafiliśmy latać, czemu część osób startujących w rozgrywkach opuściło wyspę, oraz jak dalej potoczy się cały ten turniej?

Usiadłam na ławce, spoglądając na buty autorstwa Bulmy. Nie miałam okazji jeszcze przetestować tak naprawdę tego stroju. Walka z żywiołem na wyspach się nie liczyła. Zresztą poniszczył wtedy on kostium i córka Panty musiała mi go naprawić.

Usłyszałam krzyki zdenerwowanych obywateli, którzy żądali zwrotu pieniędzy za nieudane przedstawienie. Cóż, nie wszystko można było mieć, prawda? Ja nie miałam i uważałam, że innym też się nie należy wszystko. Kto myślał inaczej, był w cholernym błędzie.

Blond włosy komentator miał nie lada problem, by uspokoić rozgniewanych ludzi. Chociaż nie widziałam tego, to doskonale słyszałam zamieszki. Dało się słyszeć dźwięki pustych lub na wpół opróżnionych puszek. Pastwili się nad mężczyzną, jakby był im cokolwiek winien. Mogłabym zrobić z nimi porządek w kilka sekund, lecz nie miałam na to ochoty. Jakby nie patrzeć było to komiczne przedstawienie, gdy tak słabe istoty próbowały kogoś podeptać.

— Dlaczego z nimi nie poleciałaś? — zapytała C18, siadając obok. — Sądziłam, że nie odmówisz sobie tej przyjemności.

— Cóż, myliłaś się — burknęłam. — Nie mam ochoty na takie rzeczy. Nie chcę brać udziału w ciemno. Nie chcę z nimi.

— Coś się zmieniło, prawda? — Spojrzała na mnie, chcąc odczytać moje myśli. — O czymś nie mówisz. Co się stało na macie?

Spojrzałam w jej duże błękitne oczy, zastanawiając się, o czym mówi, czy pomyślała o tym samym co ja? Nie miałam pojęcia, co mogłaby sądzić, ale nie była głupią istotą. Wręcz przeciwnie.

— Nie chcę o tym rozmawiać — westchnęłam, choć wcale nie byłam smutna. — Nie ma o czym.

—  Jak wolisz. — Wzruszyła ramionami. — Tylko nie zrób niczego głupiego. Okej?

— Planowałam, ale ktoś popsuł cały mój misterny plan — pożaliłam się, wzruszając ramionami. — Pozostało mi jedynie zmierzyć się z tobą Osiemnastko. Mam nadzieję, że jesteś w dobrej formie.

Kobieta spojrzała na mnie przenikliwie, jednak nie zapytała o nic więcej. Chyba wolała nie wiedzieć, co siedziało w mojej saiyańskiej głowie, a mogło tam być wiele zła. Uśmiechnęła się znacząco, także wyczekując naszej wspólnej potyczki, którą jak wiadomo, miałam wygrać. Przecież nie mogła się ze mną równać, byłam o wiele potężniejsza. Jednak tu nie o to chodziło. Pojedynek to pojedynek. Zresztą nigdy nie miałyśmy okazji walczyć przeciw sobie tak naprawdę. To znaczy, ja nie pamiętałam tego feralnego starcia, w którym postanowiłam wszystkich zlikwidować i pomóc przejąć kontrolę nad światem Yonanowi. Wiedziałam tylko, że androidka cierpko wspominała tamten dzień. Z tego, co mi było wiadomo, skopałam jej porządnie tyłek, a ona bardzo chciała się zreflektować. Potrzebowała nie lada podstępu. Byłam gotowa podnieść tę rękawicę.

— Obiecuję być w miarę delikatna. — Mrugnęłam do niej.

Roześmiałyśmy się, tyle nam pozostało. W międzyczasie zaczęli zbierać się inni zawodnicy, którzy pozostali na mistrzostwach. Nie wiadome było czy w ogóle coś jeszcze z tego miało być. Możliwe, że mieli nas odprawić do domów, rezygnując z całego turnieju. W tym momencie do pomieszczenia wszedł rozgorączkowany mężczyzna, którego wcześniej nie zauważyłam. Co on tutaj robił? Do tej pory się nie pokazywał. Miał nad wyraz mizerną minę. Czyżby widział odlatującą córeczkę?

— Moje panie, panowie. — Zabrał głos, gdy nas zobaczył. — Zostaliście tylko wy... Musimy poczekać na decyzję sędziów co z zawodami. Tymczasem odpocznijcie.

Wzruszyłam ramionami. Miałam nadzieję, że szybko wznowią turniej. Jeśli nie, to mogli nam od razu powiedzieć, byśmy wracali do domów. Pozostali zawodnicy ruszyli do szatni, gdzie można było wziąć prysznic, obejrzeć telewizję lub poczytać książkę. Osiemnastka stwierdziła, że na ten czas zajrzy do córki. Ja nie miałam zamiaru nigdzie się ruszać. Siedziałam na ławce w półmroku, zastanawiając się, co jeszcze tego dnia pójdzie nie tak. Wszystko było nie takie, jak zaplanowałam. Oparłam się, plecami o chłodny kamień ściany zamykając oczy. Może medytacja mogła mi pomóc? Potrzebowałam się uspokoić.

Nie mogłam wyzbyć się z głowy ostatniej sceny na arenie. Naprawdę Gohan chciał ze mną rozmawiać? Nie chciał, bym odchodziła? Zależało mu na drugiej szansie? Może ta blondyna miała rację i powinnam była wysłuchać jego wersji? Cześć mnie chciała to zrobić, lecz ta druga stanowczo odmawiała. Nie byłam wszak ślepa! Widziałam, co się wydarzyło tamtego popołudnia. 

W międzyczasie kilkukrotnie zaczepił mnie komentator, w swych ciemnych okularach pytając, czy aby na pewno nie chcę się przenieść w wygodniejsze miejsce, a może coś zjeść. Nie planowałam. Tu było mi dobrze, nikt mi nie przeszkadzał, nie było natrętnych gapiów i mogłam w spokoju pomyśleć. A może i przemyśleć co robić? Chociaż obecnie to miałam w głowie karuzelę.

— Nie mów, że przez całe dwie godziny siedziałaś tutaj. — Osiemnastka zrobiła wielkie oczy, widząc mnie w tym samym miejscu. — Nie ruszyłaś się nawet o centymetr?

Wzdrygnęłam się na dźwięk jej głosu. Panowała tu taka względna cisza, pomijając oczywiście te obruszone odgłosy z widowni, do których zdążyłam się przyzwyczaić. Otworzyłam oczy i wzruszyłam ramionami. Poprawiłam się na ławeczce, po czym wstałam, czując, jak cierpnie mi siedzenie i się przeciągnęłam.

— Możliwe, że się zdrzemnęłam — ziewnęłam przeciągle, a w oczach stanęły mi łzy.

Kobieta z niedowierzaniem pokręciła głową, głośno przy tym wzdychając. W tym czasie rozprostowywałam zastane mięśnie, dostrzegając swój złocisty ogon. Byłam pełna podziwu dla swojego opanowania w tej formie. Przypomniało mi się, gdy Gohan wraz z Gokū wychodząc z komnaty Ducha i Czasu pozostawali w tym stanie, traktując ją jako pierwotną. Wtedy wydawało mi się to tak nierealne, tak mistyczne, a dziś sama potrafiłam utrzymać ten stan bez żadnego nadmiernego wysiłku.

— Na pewno nie jesteś głodna? — C18 zapytała z nutą troski. — Choć coś zjeść, możliwe, że zaraz nas stąd wyrzucą i nici z wygranej będą.

Już miałam powiedzieć, że nie muszę jeść, kiedy donośnie zaburczało mi w żołądku. Matka Marron zaśmiała się, ponaglając mnie do wyjścia szybkim ruchem dłoni.

— Jak myślisz, dopadli tamtych dwoje? — spytała niespodziewanie.

— Cholera wie. — Wzruszyłam ramionami. — Nie wyczułam, aby podnosili energię, więc prawdopodobnie ten cały Bóg Światów nas wkręcał.

—  Pewno tak.

Kiedy wyszłyśmy ze strefy zawodników, złapał nas jeden z tutejszych mnichów. Poinformował, byśmy wróciły do pół godziny na odczytanie decyzji organizatorów co do niefortunnie przerwanego turnieju. Po dotarciu do restauracji rozsiadłam się na krześle pod dużym parasolem.

— Nie mam pieniędzy, ale nie martw się — rzuciłam bez ogródek. — Bulma odda ci za rachunek. Pasuje? Równie dobrze możemy wrócić, to ty namówiłaś mnie, by tu przyjść.

Kobieta westchnęła ciężko, opadając na przeciwległe krzesło, kręcąc przy tym głową.

— Z nawiązką — burknęła. — Niańczenie również kosztuje. Tak, wiem, że nie masz kasy.

— Sama tego chciałaś. — Wzruszyłam ramionami, układając usta w podkówkę. — To wy uważacie, że trzeba mnie pilnować jak jakiegoś szczeniaka.

— Ktoś taki jak ty, zwłaszcza ty. — Zaczęła powoli, oschle. — Nie może przebywać samotnie wśród ludzi.

Uniosłam znacząco brwi, wyczekując kontynuacji. Rozsiadłam się wygodniej, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

— Jesteś nieokrzesaną buntowniczką, której nigdy nie wiadomo co do łba strzeli. — Również przyjęła podobną pozę. — Robisz, co chcesz i kiedy chcesz. Nie liczysz się z innymi. Nie chcesz nawet słuchać, co mają do powiedzenia. Twoje zawsze musi być na wierzchu. Czasem się zastanawiam, co takiego Gohan w tobie widzi.

Nawet nie drgnęłam, wysłuchując jej wywodu. Chciałam, by powiedziała wszystko, o czym w tej chwili myślała. Bez względu czy miało to zaboleć bądź nie zgadzałam się z tym. Nie zamierzałam jej przerywać, chociaż wspominanie o Saiyanie nie należało do łatwych.

— I chociaż jesteś cholernie irytująca, to cię lubię — dodała.

— Dzięki, Osiemnastko — mruknęłam półgębkiem. — Naprawdę. Wiesz, nie musisz mi wciskać tych wszystkich nic niewartych komplementów. Poradzę sobie bez nich.

Kobieta ciężko westchnęła, kręcąc głową. Oparła łokieć na stole, po czym opadła twarzą na dłoń. Wzięła kartę dań do ręki i zaczęła w niej wertować. Dłuższą chwilę się jej przyglądałam, a ta bez większego zainteresowania przeglądała kartki.

— Musisz się jeszcze sporo nauczyć — westchnęła. – Komplement nie musi być nic nieznaczący. Naucz się dostrzegać w sobie to, co widzą inni. Pozwól się poznać. Ja wiem, że NIE jest łatwo. Ale Gohanowi zaufałaś, prawda? Mnie zaufałaś, a nie musiałaś.

— Zrobiłam to, bo on to zrobił. — Chciałam być autentyczna, wzruszając przy tym ramionami. — Po czasie się okazało, że była to dobra decyzja. Ale jeśli chodzi o niego... Cóż...

— Przynajmniej jesteś szczera. Za to cię lubię. Nie owijasz w bawełnę. — Uśmiechnęła się, podając mi kartę dań. — Wybierz coś. A jeśli chodzi o niego, to nie podejmuj pochopnej decyzji. Zanim ostatecznie go posądzisz, wysłuchaj, co ma ci do powiedzenia. Sama mówiłaś, że on nigdy nie kłamie. Poznaj jego wersję.

Kończąc swój wywód, wciąż trzymała menu, nie pozwalając mi go odebrać. Przewróciłam oczami. Miała rację i to mnie wkurzało, ponieważ tak bardzo nie chciałam konfrontować się z Son Gohanem, że na samą myśl robiło mi się słabo. Tak naprawdę ostatni raz mieliśmy, że sobą dobry kontakt w dniu, gdy postanowiłam, że ocalimy ludzi przed spłonięciem w magmie. Po wszystkim dochodziłam do siebie kilka dni i do tej pory nie wiedziałam, co działo się pod moją nieobecność. Dlaczego Videl znała jego tożsamość? Zaledwie kilkanaście dni wcześniej zadbałam o jego czystą kartę. Możliwe, że ta nieustraszona wojowniczka bała się prawdy i dlatego okopała się wielometrowym murem owiniętym drutem kolczastym, w dodatku pod napięciem.

—  Możesz mi nie psuć apetytu? — burknęłam, przeglądając kartę dań.

— Przestań pieprzyć — warknęła kobieta. — Widziałam was na macie. Gdy odeszłaś, obrócił się, za tobą nim odleciał. On ciebie nie skreślił.

— Pomyślę, okej? — sapnęłam.

Uczucie głodu miałam znikome, ale coś w siebie wcisnąć musiałam. Zamówiłam trzy dania, prosząc Osiemnastkę, by zakończyć ten temat. Kiedy powiedziała, że po moim odejściu bez słowa obejrzał się za mną, serce mocniej mi zabiło, chociaż nie byłam pewna czy w dobrej intencji to uczynił. Co prawda kilkukrotnie usiłował ze mną rozmawiać. To ja go odtrącałam, każdorazowo uważając, że zamierza się wybielić, zrobić ze mnie durnia i wytknąć mi, jaka ze mnie jest zła istota. Nie przyjmowałam innego scenariusza do tej pory. Musiałam pomyśleć.

Wróciłyśmy do strefy dla zawodników, mając nadzieję, że niebawem dostaniemy odpowiedź co z turniejem. Gdy tylko weszliśmy do przyciemnionej poczekalni na miejscu zastałyśmy Kilah'a opartego o ścianę. Podeszłam do przejścia na arenę, rozglądając się, gdzie trwał bunt. Ludzie wrzeszczeli, jakaś część już wyszła, może spacerowali po obiekcie, a może wróciła do domów oburzeni całą tą sytuacją?

Do pomieszczenia wkroczył Herkules z nieco posępną miną. Rozejrzał się i chyba spadł mu kamień z serca, że jednak jacyś zawodnicy się ostali. Szkoda, że sam nie uciekł. Chociaż z drugiej strony miałam przecież misję.

— Przykro mi, że kazaliśmy wam tyle czekać, ale te pachołki uciekły! Prawdopodobnie się mnie wystraszyli — szydził, głupio się śmiejąc. — Zaraz wrócimy do turnieju.

Kolejny raz zaśmiał się, w swój idiotyczny sposób doprowadzając mnie niemal do białej gorączki. Ten to dopiero miał tupet. Był stokroć gorszy od swojej wścibskiej córeczki.

— Chciałbyś, głąbie. — warknęłam. — Nikt się ciebie nie boi. Udowodnię to na macie.

Blond włosa, siedząca obok szturchnęła mnie w ramię. Spojrzałam na nią pytająco, jednak nie zrozumiałam jej. Nie interesowała mnie reputacja tego błazna. Dla mnie był nikim. I nie zamierzam mu naskakiwać w żadnym razie.

— Jak śmiesz się wyrażać tak do mistrza świata?! — oburzył się mężczyzna. — Uważaj dziewczynko, bo nie będę dla ciebie zbytnio delikatny! Nauczę cię manier.

— Nie boję się ciebie. — parsknęłam. — Nie mogę doczekać się, kiedy połamię ci żebra, a zrobię to z niemałą rozkoszą. Miernoto. A manier nikt uczyć mnie nie musi, oszuście.

Po tych słowach Satan zamilkł, robiąc wielkie oczy, a ja nie omieszkałam uśmiechnąć się do niego w najpodlejszy sposób. Chciałam, by się bał, pragnęłam tego z całego serca, tak jak by na samo moje imię padała mi do kolan jego córka, prosząc o łaskę. Ta rodzina działała na mnie jak płachta na byka.

— Nie martw się słodziutka — zawołał po chwili pseudo bohater z nader dużym entuzjazmem. — Już niebawem pokażę ci, jak się biją mężczyźni i że nie ma tu miejsca dla płaczliwych panienek!

Ja mu zaraz dam płaczliwą panienkę! Zagotowało się we mnie. Osiemnastka mając rękę na pulsie, przytrzymała mnie, bo mogłam wyjść z siebie. I tym razem się roześmiał. Nic sobie nie robiąc z moich gróźb, a przynajmniej zgrywał niewzruszonego. Do pomieszczenia wparował ostatni, brakujący uczestnik. Ten dziwny Zamaskowany Wojownik, o niebywale nieproporcjonalnej posturze. Był bardzo interesującą osobą. Nic sobą nie reprezentował, zachowywał się jak jakiś dzieciak. W dodatku czymś odurzony. Kim był? Tego dnia tyle się już wydarzyło, że chyba nic nie miało prawa mnie już zdziwić. Nie byłam w stanie długo przyglądać się nowo przybyłemu, gdyż pięści mnie świerzbiły, aby przyłożyć temu krnąbrnemu patałachowi, który mnie znieważył. Miałam nadzieję, że będzie nowe losowanie i tym razem ja na niego trafię i go zniszczę.

Żona Kuririna jednym ruchem ręki powstrzymała mnie od uczynienia czegokolwiek. Nie chciała, by mnie zdyskwalifikowano, wszak miała zamiar się ze mną zmierzyć. Teraz kiedy byłam przy zdrowych zmysłach, choć moje myśli były ostatnio mroczne i mogłabym komuś wyrządzić nie małą krzywdę, ale to jej akurat nie przeszkadzało.

W tym momencie najsławniejszy człowiek na Ziemi postanowił wyjść na arenę i przemówić do społeczeństwa, które nieustannie coś krzyczało z wielkim niesmakiem.

— Moi drodzy! — zawołał, wyrywając konferansjerowi mikrofon. — Przybyliście tu na widowisko! Nie mogę was zawieść, dlatego też wznawiamy turniej!

Po tych słowach wyrzucił teatralnie ręce w niebo, a trybuny zaskandowały jego imię, jakby stał się jakimś wybawcą wszechświata. Rzygać się chciało. Puszył się jak nadęty paw. Ten pajac postanowił stoczyć walkę z nami wszystkimi na raz, a tych, co odlecieli, postanowił definitywnie zdyskwalifikować. Mnie to jak najbardziej odpowiadało. Nie trzeba było czekać na kilka pojedynków tylko w parę sekund załatwić zbędnych uczestników. Pięcioro na macie i tylko jeden zwycięzca. Nareszcie.

Rozentuzjazmowany sprawozdawca wyrzucił swój mikrofon w powietrze jak jakąś cudną zabawkę i w sceniczny sposób uchwycił go tuż za swoimi plecami, by następnie w komicznej pozie przemówić do ludu:

— Szanowni państwo! Teraz przedstawię wam, naszych zawodników zaczynając oczywiście, od naszego mistrza – Herkulesa! Ogromne brawa dla niego!


Muzyka rozbrzmiała wraz z wiwatami zebranych. Sam wywołany nie był specjalnie uradowany, jakby nagle cień wątpliwości go ogarnął, cóż powinien był już dawno temu zrezygnować ze swojego tytułu. Jednak po chwili nabrał werwy i ruszył jak bohater na matę pokazać się światu, jednak gdy wykonywał jedną ze swoich durnowatych akrobacji, nogi rozjechały mu się, a jego mina mówiła sama za siebie – bolało. Zaśmiałam się cicho, czekając na to, co nastąpi niebawem.

— Moi drodzy, poznajcie piękną C18! — krzyknął w niebo. — Jedną z dwóch zawodniczek tego turnieju!

Kobieta nim weszła na arenę, uśmiechnęła się do mnie, a następnie przywdziała maskę obojętności. Wtargnęła na matę wolnym i dumnym krokiem, zupełnie nie zwracając uwagi na wołania i gwizdy z widowni. Jej również nie było do śmiechu w tym teatrzyku. Jedynie ja stanowiłam dla niej przeszkodę.

— Kolejnym kandydatem na mistrza jest Zamaskowany Wojownik, który nie zamierza zdradzać nam swojego imienia! Wielkie brawa dla niego! — zawołał entuzjastycznie komentator.

Niekształtny człowieczek w przebraniu niczym w prześcieradle i nakryciu głowy przypominającym kata ruszył chwiejnym krokiem na pole walki, by następnie wykonać popisowe salto. Niestety miał problem z utrzymaniem równowagi po wylądowaniu. Zastanawiające było jakim cudem przeszedł przez eliminacje. Tego prawdopodobnie nigdy bym nie zrozumiała. Bo byłam pewna, że znaleźliby się silniejsi.

— Następnym zawodnikiem jest mistrz z Afryki — Kilah! Powitajmy go wielkimi brawami! – Entuzjazm nie opuszczał mężczyzny.

Czarnoskóry mężczyzna spokojnie wszedł na matę bez zbędnych pokazów pseudo możliwości. Chociaż on jeden jak na ziemianina pokazał się z lepszej strony. Niestety był jednym z wielu w kolejce do wyeliminowania na jeden strzał, w dodatku małym palcem. Jak ja nie lubiłam teatrzyków.

—  I ostatni zawodnik, a raczej zawodniczka o pseudonimie Księżniczka Saiyanów! Najmłodsza uczestniczka tego turnieju! — zawołał, kierując palcem ku drzwiom, w których stałam. — Powitajmy ją gromkimi brawami!

Spojrzałam na niego z ukosa. Ruszyłam przed siebie z kamienną miną. Miałam ochotę skończyć już tę parodię. Wiedziałam, że wchodzę na matę jako zwycięzca, tylko musiałam jeszcze chwilę na to poczekać. Nikt nie miał ze mną najmniejszych szans, tyle że nie wszyscy byli tego świadomi, a szkoda. Z drugiej jednak strony mogło to być zabawne przedsięwzięcie. Zaskoczyć taki tłum! To mogłoby być bezcenne.

Ustawiliśmy się dookoła Herkulesa – tego, który rzucił nam wyzwanie. Niektórzy stali w skupieniu, oczekując startu walki, inni byli znudzeni bądź pewni siebie, ja zaliczałam się do zdegustowanych, jednak i niewątpiących w siebie. Tamten w środku na moje oko sikał w portki i kombinował jak tu ponownie wyjść z twarzą i wygrać ten turniej po raz kolejny. Teraz miałam nadzieję, że to mnie przypadał ten tytuł. Nie, byłam tego niemalże pewna. Jedyną zagadką dla mnie był sam Son Gokū. Jego siły nie znałam, ale jego tu nie było.

Moją zadumę przerwało nieme poruszenie na arenie. Czarnoskóry zawodnik szeptał do ucha Zamaskowanego, na pewno próbując zawrzeć sojusz. Niby nie głupie, czego nie zrobią ziemianie? Tacy słabeusze nie potrafili trzymać gardy. Spojrzałam więc wymownie na C18, unosząc brwi w górę, mając nadzieję, że ta już wie – jest moja.

Sędziowie ogłosili start. Ten, który utrzyma się na macie do końca, wygrywa turniej, zgarnia kasę i staje się nowym mistrzem całego świata. Prawie jak król Ziemi. Więc czas było rozegrać tę rundę jak najszybciej i zakończyć ten śmieszny konkurs i wrócić do domu albo sprawdzić co dzieje się w innej części planety? Może właśnie tam było ciekawiej?

Nieoczekiwanie do ataku przystąpił czarnoskóry, kierując się na Zamaskowanego, ten dostał kopniaka w brzuch, po czym padł plackiem nieprzytomny na matę. Jednego było mniej. Zdumiona spojrzałam na broniącego się człowieka. Jednak nie był taki słaby, jak przypuszczałam, Osiemnastka także to zauważyła. Przetarłam palcem wskazującym czubek nosa, obmyślając jak efektownie zabrać się do wygranej.

— Drodzy państwo! — zawołał komentator. – Kilah wypadł z maty! Nie wytrzymał nawet dwóch sekund! Tak więc mamy czworo zawodników, którzy pozostali w grze!

Trybuny rozszalały się, wykrzykując różne imiona i pseudonimy. Każdy miał swojego faworyta, jednak to skandy o Herkulesie były najgłośniejsze i chyba najbardziej drażniące moje uszy.

W chwili, gdy wrzaski ustały, a czarnowłosy klaun przestał się popisywać, spojrzałam na koleżankę, która skupiała swą uwagę na nieproporcjonalnym mężczyźnie. Odwróciłam wzrok na prawo, ku niemu. Odniosłam wrażenie, że szykuje się do ataku. I tak właśnie było, bo w ułamku sekundy ruszył na androidkę. Zerwałam się do lotu, by w ostatniej chwili zablokować jego poczynania. Zaskoczyła mnie jego prędkość i siła z jaką się zderzyłam. Byłam pewna, że blokując atak, powalę go, a tymczasem jedynie zatrzymałam delikwenta, po czym pospiesznie odskoczył w tył.

— Ona jest moja! — syknęłam, chytrze się uśmiechając. — Najpierw pokonaj mnie.

Ku mojemu zaskoczeniu zachwiał się, jakby obawiał się konfrontacji. Przecież nie miał bladego pojęcia, kim jestem ani czy jestem silna, chyba że widział moją eliminację przy diabelskiej maszynie ciosu? Przyjęłam pozycję do ataku, po czym w mgnieniu oka pojawiłam się przed nim, wymierzając kopniaka w zakryty białym materiałem, lewy bok. Zdziwiłam się, kiedy zablokował mój cios! Jakby wiedział, czego się spodziewać. Mimo że powstrzymał mnie od powalenia go, czułam, jak napina ze wszystkich sił swoje mięśnie, by nie upaść. Miał krzepę, trzeba było to przyznać, jednak nie mógł mieć ze mną żadnych szans, nie użyłam w ogóle swojej energii, chociaż... Byłam w pierwszym stadium Super Wojownika, a to już grubo podwyższało moją siłę ciosu. Odskoczyłam w tył, szyderczo się uśmiechając. Myślałam, że od razu zmierzę się z C18, ale on pokrzyżował mi plany. Androidka, jak i Herkules stali niczym słupy soli wpatrując się w nas dwoje. Miałam zamiar szybko powalić tego człowieka.

— Nieźle — mruknęłam niemal do siebie. — Jeszcze stoisz, ale już nie długo.

Przestąpił on kilka chwiejnych kroków w tył, po czym przybrał niezgrabną pozycję obronną. Może coś z tego mogło być. Nie zamierzałam przegrać z nikim.





05 lutego 2023

*91. Turniej pełen niespodzianek

Saga: Buu

Rok 774
Planeta Ziemia

Kiedy dotarliśmy na miejsce zbiórki, przepatrzyliśmy listę zakwalifikowanych. My wiedzieliśmy, że tam będziemy, ale przed wejściem do strefy wypadałoby to sprawdzić. Po szybkich oględzinach zauważyłam, że nie było z nami króla tchórzy. Uśmiechnięty komentator w przeciwsłonecznych okularach, który do tej pory dyskutował z mężczyznami, odzianymi w pomarańczowe stroje uradował się na nasz widok i ogłosił rozpoczęcie losowania do turnieju z ogromnym entuzjazmem. Stosunkowo wcześniej przemieniłam się, tak jak to było zaplanowane.

— Każdy, kto wylosuje kulkę z numerem, będzie miał przydzieloną walkę. Według tego będziecie kolejno wychodzić na matę.

Ludzie, którzy brali w nim udział, nie wyglądali zbytnio podejrzliwie. Szybko odnalazłam wśród zebranych tajemniczych osobników w dziwnych ciuchach, z którymi nigdy przedtem się nie spotkałam. Dostrzegłam również dwóch bladych, a zarazem zdenerwowanych mięśniaków. Ich żyły niemal wychodziły ze skóry. Czyżby byli na jakiś specyfikach? Nie wyglądali zbyt dobrze i na pewno nie mieli zamiaru nikogo szczędzić. Po przeskanowaniu ich wyszło, iż nie specjalnie byli groźni. Chociaż... Dla zwykłego śmiertelnika owszem.

Tamtych dwoje kosmitów zwracało całą moją uwagę i brak możliwości odczytu ich KI. Miałam nadzieję spotkać się z którymś na macie i to jak najszybciej. Chciałam jak najszybciej dowiedzieć się, kim byli oraz czego tutaj szukali. Znajdowało się tu jeszcze trzech mężczyzn: czarnoskóry, nawet dobrze zbudowany, olbrzym tak spasiony, że chyba miał zamiar zaraz eksplodować oraz pokrętnie nieproporcjonalny człowieczek ukryty pod białym jak prześcieradło strojem w dziwnym granatowym nakryciu głowy z wielkimi otworami na oczy.

— Gdy przeczytam imię bądź pseudonim proszę o podejście i wylosowanie numeru, który przydzieli was do konkretnej walki — tłumaczył prowadzący.

I zaczęło się. Kolejno podchodziliśmy po wywołaniu. Niektórzy tu głośno krytykowali czyiś wzrost, inni posturę. Głównymi pyszałkami byli Ziemianie. Im nigdy nie brakowało tupetu do oceny przeciwnika tylko za pomocą wzroku. Na swoje nieszczęście nie trafiłam tak dobrze, jak Vegeta na Gokū i miałam czekać do ostatniej, ósmej walki w pierwszej rundzie z tym dziwnie zdenerwowanym, ale nieco chudszym mięśniakiem imieniem Yamū. Nie wyglądał na mega silnego, jednak jego rosnąca wściekłość stała się dziwnie zastanawiająca. Spopovitch, jego kompan miał odbyć walkę z córką pseudo bohatera, na co Kuririn zareagował z obawą, ale Gohan go zapewniał, że dziewczyna jest zdecydowanie silniejsza, niż mogłoby się wydawać. Nie byłam pewna czy miał rację. Czyżby ten nerwus miał ją wykończyć przede mną? O rany. Niestety miałam świadomość, że nie dane będzie mi się z nią spotkać na macie, bo zwyczajnie miała być wyeliminowana wcześniej.

Mąż Osiemnastki wyjaśnił mi zasady awansów, a po drodze dziewczyna miała silnych przeciwników, z którymi nie miała szans, nawet jeśli pokonałaby swojego pierwszego, z kolejnymi już by szczęścia nie zaznała. Chciałam się z nią policzyć, a jedyne co mi pozostało to złapać ją po zawodach, kiedy już wszystko dobiegnie końca. Osiemnastka nie była zadowolona ze swojego przeciwnika, gdyż przyszło jej zniszczyć durnowatego błazna. Na jej miejscu też chętnie bym się znalazła, ale trafiło na nią. Gohan zaś z Szatanem mieli zmierzyć się z przybyszami z innego świata nie jakimi: Kibito i Shinem.

Lista walk uczestników:

1. Kuririn vs. 2. Pintar
3. Shin vs. 4. Piccolo
5. Videl vs. 6. Spopovitch
7. Kibito vs. 8. Saiyman
9. C18 vs. 10. Herkules
11. Son Gokū vs. 12. Vegeta
13. Zamaskowany Wojownik vs. 14. Kilah
15. Yamū vs. 16. Księżniczka Saiyanów

Przeszliśmy do poczekalni, gdzie zostały nam przypomniane zasady turnieju; Uczestnik, który wypadł za matę, poddał się lub śmiertelnie ranił przeciwnika, bądź po odliczeniu do dziesięciu nie podniósł się, odpadał z gry. Pojedynek miał limit czasowy: trzydzieści minut. Jeśli po tym czasie walka się nie zakończyła, sędziowie mieli wybrać, który zawodnik był lepszy.

Wreszcie miało nastąpić rozpoczęcie pierwszej wali, jak tylko organizatorzy uprzątną tablicę z imionami z areny. Część startujących wciąż się rozgrzewała, a część spoglądała już na matę, na zebranych ludzi na widowni, bądź po prostu słuchała krzyków tutejszej gawiedzi. Poza dziwnie milczącym Piccolo Vegeta stał oparty o ścianę w ciszy, z zamkniętymi oczami oraz niewielkim uśmiechem. Dziś miał swój dzień. Właśnie na to liczył, cieszyłam się tym faktem razem z nim. Choć on skrupulatnie to maskował, ale mnie nie mógł oszukać. Z taką pewnością siebie pokazał w stronę Gokū numer, który wylosował, że już było wiadomo, iż jego sny się ziściły. I to wszystko w pierwszej walce.

— Ty to masz szczęście — mruknęłam, podpierając ścianę obok. — Też bym chciała zmierzyć się z konkretną osobą. Tymczasem jestem na szarym końcu.

— Czekałem wiele lat na tę chwilę — burknął, lekko się uśmiechając.

Chociaż bardziej przypominało to grymas po kwaśnym owocu. On właśnie taki był.

— Trzymam za ciebie kciuki i nie zmaść tego, jasne? To zmierzymy się jeszcze przed finałem.

Książę spojrzał na mnie wściekle przez sekundę, by za chwilę uśmiechnąć się do siebie i zamknął ponownie oczy. Oczywiście, że był pewien swego. Mnie tylko on lub Gokū stali na drodze do zwycięstwa. Zamiotłam podłogę ogonem, kierując się do okna, by oprzeć się o wysoki mur i móc obejrzeć walkę pierwszych zawodników: Kuririna i Punty – wielkoluda z piaszczystych terenów, wciąż pokazującego jak bardzo niski mężczyzna jest biedny w obliczu jego potęgi. Też mi coś... Każdy mógłby mnie się tak odgrażać, a ja mu napluć ze śmiechu w twarz. Kuririn coraz bardziej miał dość swojego rywala, ale musiał wstrzymać się do oficjalnej walki.

Na samym początku, gdy wybierali się na matę, wielkolud rozpychał się i wymachiwał rękoma tak, że gdybym to ja stała zamiast małego człowieka posłałabym go do zaświatów jeszcze zanim wyszedłby na matę. Takie niesportowe traktowanie przeciwnika powinno być karane. Jedynie wzrostem mógłby wygrać z przyjacielem Gokū.

Na arenie olbrzym ruszył w tył zamiast w przód. Robił salta jak oszalały, co jednak nie zrobiło na Kuririnie wrażenia, a na kim by zrobiło? Chciał się popisać. Mimo gabarytów nie był całkiem zastały. W końcu zachęcił byłego mnicha do walki, która potrwała zaledwie kilka sekund i wypadł z maty, a raczej został wyrzucony z niej jedną ręką! Kuririn miał dość i zadał cios.

— Dowaliłeś mu! — krzyknęłam z entuzjazmem. – Zasłużył!

Należało mu się. Mąż C18 i tak był nad wyraz delikatny. Ja bym mu coś połamała, dla zasady. Pod matą zjawili się uzdrowiciele z noszami, by przetransportować znokautowanego do strefy medycznej. Komentator wywołał kolejną dwójkę.

— Twoja kolej Szatanie — zawołał wesoło zwycięzca pierwszej rundy, gdy wszedł do poczekalni. — Zobaczysz, to bułka z masłem!


Gokū i Junior jednak nie mieli takich radosnych min, co nawet i mnie zastanowiło. Zupełnie z innym podejściem przybyli na te zawody, a przecież to my mieliśmy być ci najsilniejsi. Co prawda pojawiło się paru dziwnych gości, ale to nie przesądzało przecież sprawy.

— O co chodzi? Przecież jesteśmy najlepsi! — zawołał rozentuzjazmowany mężczyzna w czerwonym podkoszulku. — Mamy słabych przeciwników, damy radę.

Jednak Vegeta się nie uśmiechał ani Gokū czy też Junior. Oni coś chyba wiedzieli albo podejrzewali, gdyż wszystko nabierało zaskakująco sztywnych emocji. Nie byłam ślepa, ale też nie dostrzegłam z ich strony jakiegoś poważnego zagrożenia. Więc o co chodziło?

Namekanin ruszył z Shinem na matę z niemrawą miną. Ten drugi był wesoły, może nie jak skowronek, ale zdecydowanie w lepszym humorze. Na pewno był pewien, że wygra tę rundę. Spekulacje na temat jego osobliwości zaczynały robić się podejrzane. Emanował nienaturalną energią, która nie wiadomo skąd się wzięła. Dopiero co nie dało się go odczytać, a ty puf! Moc zupełnie nie z tej Ziemi. A mimo to nie wyglądał na nikogo strasznego. Nie posiadał ani jednego mięśnia w swoich chudych rączkach. Ale czy ja wyglądałam w swojej pierwotnej postaci na kogoś super silnego? Jednak moja budowa ciała była zupełnie inna i na pewno nie wyglądałam jak chuchro, a dobrze wysportowana dziewczyna.

Na arenie przeciwnicy stali w miarę niedużej odległości. Od wejścia nie ruszyli się nawet o milimetr. Dostrzegałam co jakiś czas spinające się mięśnie zielono skórego, który o dziwo nie potrafił się skoncentrować. Doskonale dostrzegałam, jak jego energia faluje w nad wyraz drastyczny sposób, jakby ktoś wysysał z niego energię, oddając za chwilę z powrotem. Zupełnie jakby wstrętna Protektorka przyssała się do niego swoimi łapskami albo dwa cyborgi, w tym Gero. Sytuacja robiła się dziwna. Zdawało się, że próbuje się poruszyć, a jednak nie może. Czy ten cały Shin go sparaliżował? Ale jak? Zawodnicy zebrani w poczekalni wyczekiwali na jakiekolwiek ruchy, jednak nic takiego nie nadchodziło.

— Na co oni czekają? — zapytałam, obserwując wszystko przez maleńkie okno.

— Coś jest nie tak. — Vegeta skomentował.

Spojrzałam na chwilę na brata. Miał rację. Było bardzo nie tak. To było zupełnie niepodobne do Namekanina. Nigdy nie bał się rywalizacji, nawet kiedy wiedział, że nie ma szans, zawsze próbował zyskać na czasie, by cokolwiek ugrać na swą korzyść.

W międzyczasie na trybunach ludzie zaczęli się niecierpliwić. Krzyczeli, pogwizdywali, zachęcali do walki. Niestety Szatan nie uczynił nic, a jego przeciwnik nawet nie usiłował go zaatakować. Było to bardzo dziwne. Czy oni pojedynkowali się w jakiś inny sposób? A może rozmawiali? Miałam świadomość, że Piccolo potrafił posługiwać się telepatią. 

— Wycofuję się — Junior oświadczył wreszcie. – Przykro mi, ale nie walczę.

Nie wypowiadając ani jednego słowa więcej ruszył z powrotem do poczekalni z nadal naburmuszoną miną. Spiker dopytywał czy aby na pewno, ale gdy tylko opuścił matę, sprawa była przesądzona. Tłum był zażenowany jego postawą. Nie kryłam swojego zaskoczenia. W życiu bym się tego po nim nie spodziewała. Chyba nikt z nas. Ledwo, gdy przekroczył próg poczekalni,  karzeł skoczył do niego, nie wierząc, że ten nawet nie spróbował się z nim siłować, że nie podjął żadnego działania, by sprawdzić przeciwnika. Dla mnie także było to niepojęte. Czy aż tak się bał tego przybysza? Musiał. Jego mina zdradzała olbrzymi strach, a gęsto zroszone potem czoło mówiło samo za siebie. Wyglądał, jakby stoczył wojnę.

— Aż tak źle? — Zapytał syn Bardocka.

— Bardziej niż myślałem. — Odpowiedział cicho.

Był mocno zdenerwowany i nawet nie odwrócił się do nas. Nie chciał okazać twarzy. Jego słowa mocno trafiły w moje uszy jak z resztą każdego z nas. Saiymanowi niemal okulary spadły z nosa, a nic nierozumiejąca Videl rozglądała się to na jednego to na drugiego. Nie miała w ogóle zielonego pojęcia o tym, co zaszło przed chwilą na macie. My mogliśmy się jedynie domyślać, że przytłoczyła go jakaś bariera, moc samego Shina, który wciąż był uśmiechnięty i pewny siebie jakby miał to we krwi.

— Co to znaczy? — zapytałam, pospiesznie zaciskając pięści. — Co on ci tam zrobił?

— To chyba jakiś żart! Wytłumacz się. — Kuririn panikował. — Przecież on ma się ze mną zmierzyć w drugiej rundzie!

Na same te słowa jego ręce opadły nisko. Było widać jego rosnące przerażenie swoim przeciwnikiem. Czyżby los się od niego odwrócił? A mógł mieć większą szansę na dojście do półfinału. Namekanin nic nie mówiąc, stał i trząsł się z gniewu i prawdopodobnie jakiegoś przerażenia. W takim stanie go nie nigdy wcześniej nie widziałam, nawet nie bał się tak, gdy atakował nas Komórczak. Było to bardzo podejrzane. Miałam nadzieję, że gdy dojdzie do siebie, wytłumaczy nam, co się właściwie wydarzyło.

Następny występ miał należeć do wspaniałej Videl i przepoconego, nabuzowanego mięśniaka Spopovicha. Zatarłam ręce, zapominając o wydarzeniach sprzed paru sekund. Musiałam zobaczyć tę walkę i dowiedzieć się, czy w rzeczywistości była tak dobra, jak o niej mówiono. Dziewczyna nawet nie zdążyła zrobić kroku przed siebie, a gdzieś w okolicy trybun rozbrzmiała orkiestra dęta, która wiwatowała na wejście swojej po żal się bogowie maskotki. Uderzyłam głową w ścianę. Szkoda, że tylko tak delikatnie mogłam to uczynić. Małe pęknięcia pojawiły się w tynku. W tym czasie Kuririn spoglądał na mnie ze zdziwieniem, nie dowierzając, co właśnie uczyniłam.

— Co się gapisz? — warknęłam, strzepując pył z czoła.

— Dobrze się czujesz? — zapytał podejrzliwie. — Coś ci jest?

Zaczął mnie bacznie oglądać, jakby szukał jakieś zielonej plamy na mojej skórze. Nie byłam przecież chora, tylko zła. Nie miałam ochoty z nikim na ten temat rozmawiać.

— Nic mi nie jest! — Mój ton przypominał gulgot. — Lepiej zajmij się własnymi sprawami!

— Ja już wiem! — Zatarł w cwanym uśmieszku ręce. — Zazdrośnica! Przyznaj się! To dziewczyna Gohana tak cię drażni prawda? 

Szturchnął mnie palcem wskazującym w bok, robiąc przy tym przedziwną minę. Zdawało się, że jest pewien swego, a to sprawiało, że miałam ochotę i go rozszarpać.

— Nigdy wcześniej żadna się koło niego nie kręciła. Hyy Hyy...

Zarechotał w ten swój idiotyczny sposób, z miną jakby miał się zaraz zaślinić, a jego oczy miały zamienić się w niewidzialne kreski. Rozjuszona walnęłam go pięścią w sam środek głowy, a przy jego wzroście było to idealne posunięcie. Mężczyzna kucnął, łapiąc się za głowę w cichym skomleniu po ówczesnym donośnym AUA. Zirytował mnie, a poza tym nikt nie musiał wiedzieć, co aktualnie czułam i czy byłam zazdrosna o Videl, czy o Gohana. Nikomu nic było do tego. I tak za dużo osób wiedziało, a Bulma to byli niemal wszyscy! Poniektórzy zwrócili uwagę na tę scenkę, jednak się nie odezwali. Nie pierwszy raz Kuririn walnął denerwującym tekstem 

— Maskarada jakaś… To córka tego błazna Herkulesa, wiesz? — burknęłam, odchodząc na bok. — Odwal się.

Zawodnicy ruszyli przed siebie prosto na matę. Jednak w tej chwili bardziej zainteresował mnie tajemniczy Shin, który zapatrzył się na mięśniaka – przeciwnika mojego wroga numer jeden. Jego mina była na tyle poważna, że nie sposób było zignorować tego. Czyżby królewna Ziemian była w opałach? Wróciłam spojrzeniem na matę, gdy komentator ogłosił start. Byłam zbyt daleko by oglądać walkę, więc zmuszona wróciłam do miniaturowego, aczkolwiek podłużnego, eliptycznego otworu pozwalającego przyglądać się walczącym. Tym razem wybrałam najbardziej oddalone okno od reszty grupy, tuż obok czarnoskórego mężczyzny, który wydawał być się przestraszony.

Dziewczyna przybrała pozycję bojową i widać było, iż nie boi się przepoconego mięśniaka. Zaatakowała jako pierwsza, byłam lekko zdumiona jej szybkością. Nie spodziewałam się, że w tak krótkim czasie osiągnie coś więcej. Widać Gohan miał na nią dobry wpływ. I pomyśleć, że matka mu nie pozwalała ze mną trenować. Zaszarżowała ponownie, gdy dziwak nie ruszył się z miejsca, przywalając mu z łokcia w brzuch. Kopała go i biła pięściami, a ten cały czas się zasłaniał rękoma niczym tarczą. Niebieskooka co chwila doskakiwała go to tu, to tam i okładała z całych swoich sił. Jakże moje wielkie zdumienie było, gdy wreszcie położyła Spopovicha na łopatki!

— Tak trzymaj Videl! — Gohan zawołał entuzjastycznie.

Jego głosu nie pomyliłabym z żadnym innym. Spojrzałam na niego z ukosa i z niesmakiem, ale on tego nie zauważył, za bardzo był zaaferowany poczynaniami swojej przyjaciółki, a poza tym dzieliła nas pewna odległość. Prychnęłam zdegustowana, ciasno owijając pas ogonem. Rozeźlony mężczyzna podniósł się, nie pokazując ani jednego grymasu, poza tym, co zawsze. W końcu się musiał wkurzyć i ruszył z gardą na dziewczynę. Ta dość dobrze odpierała jego ataki, jednak w przeciwieństwie do niego na jej ciele pojawiło się kilka otarć.

Ponownie wymierzyła mu kopniaka w twarz, posyłając na matę. Walka zapowiadała się dość ciekawie jak na tę nastolatkę. Nie spiesząc się, podniósł swoją kupę mięśni na nogi i ruszył pędem w córkę Herkulesa, że aż ją staranował swoją wielkością. Ta uczepiła się jego kostiumu i wywaliła go przez siebie z powrotem na matę. Zamrugałam niedowierzająco. Ona? Oboje byli zdyszani. Dziewczyna kolejny raz natarła na dryblasa. Ta to miała ducha walki, niemal jak Saiyanie. Trudno mi było uwierzyć, że była córką tego patałacha. Jak nic było widać, że jest od niego silniejsza!

— Będzie coś z tego czy nie? — mruknęłam, spoglądając w sufit. — Niech coś się dzieje! Zaczynam się nudzić.

— Poczekaj na swoją kolej — Vegeta burknął z oddali.

— Łatwo ci mówić, bo jesteś prawie następny, ja na samym końcu i to jeszcze mam walczyć z ofiarami losu! — Żachnęłam się. — A wasza walka na pewno będzie trwała tygodnie!

— Nie więcej niż trzydzieści minut. — Poprawił mnie Kilah wtrącając się do rozmowy.

Spojrzałam na niego zdumiona. Nie spodziewałam się odzewu z jego strony. Zmarszczyłam brwi. Zupełnie zapomniałam, że stał tuż obok i również obserwował poczynania na arenie.

— Regulamin.

Niemo przytaknęłam, ciesząc się w duchu o limicie walk. Przynajmniej miałam szansę jeszcze tego dnia stanąć na macie. Ten mężczyzna miał być potencjalnie mym kolejnym przeciwnikiem, jeśli pokonałby tego dziwacznego chuderlaka.

Mimo iż Videl ledwo stała na nogach udało jej się ponownie położyć mięśniaka na łopatkach. Ku niezadowoleniu jej samej i wielu innych tu obecnych mężczyzna podniósł się po raz kolejny, ale tym razem dużo bardziej rozwścieczony. Gniew napędzał go jak paliwo samochód. Wydawało się to anormalne. Spojrzałam na brata, a później na Gokū. Oni także nie mieli zadowolonych min. Również podejrzewali, że coś jest nie tak z tym człowiekiem. Z zamyślenia wyrwał mnie wiwat ludzi na trybunach. Dziewczyna ponownie powaliła dryblasa i tak jak się spodziewałam, on znowu powstał.


— Ona z nim nie wygra — Son Gokū powiedział z powagą — on zawsze powstanie. Powinna się poddać.

— Że co? — Kuririn się oburzył. — Jest od niego silniejsza!

— Zgadzam się z Kuririnem. — poparł go syn Chi-Chi równie niezadowolony ze słów ojca.

— Nie widzicie, że ledwo na nogach stoi? — wtrąciłam się do rozmowy. — On jest niewzruszony, ta dziewczyna nie ma z nim najmniejszych szans.

Son Gohan spojrzał na mnie z zaskoczeniem. Widać nie spodziewał się mojego wkładu w tę rozmowę, w ogóle chyba zapomniał, że tutaj byłam! Moja twarz okazywała, jak pewna byłam swych słów. W stu procentach popierałam przybysza z zaświatów.

— Mówisz tak, bo jej nie lubisz! — Gohan zauważył.

Tak całkiem na forum otworzył swoje pierwsze działo. Zmarszczyłam brwi, łupiąc na niego jak wściekły zwierzak. Nawet tu, przy wszystkich otwarcie był po jej stronie. Miałam ochotę się na niego rzucić.

— Co z tego, że jej nie lubię!? — wrzasnęłam. — On połamie jej kości. Aż tak jesteś zaślepiony?! Chcesz, by ją zabił, na oczach wszystkich?

— Jak możesz!? — oburzył się chłopak. — To nie tak.

Doskoczyłam do niego, tak aby nasze twarze dzieliła mniejsza odległość. Sterczeliśmy do siebie wrogo nastawieni, każde łypiąc na drugiego. W tej chwili miałam ochotę przywalić mu w ten głupi łeb! Był tak zaślepiony jej doskonałością, że nie potrafił ocenić sytuacji! Nie życzyłam jej nigdy dobrze, ale jako wojownik miałam prawo ocenić sytuację. Jeśli byłabym pewna, że ta dziewczyna wygra, powiedziałabym to, a on widać tego nie potrafił dostrzec. Mąż Osiemnastki stanął pomiędzy nami, by nas rozdzielić. Moje naelektryzowane ciało popieściły jego palce, gdy stanął zbyt blisko. Syknął z bólu, zabierając pospiesznie rękę.

— To nie miejsce na bójkę! — zawołał. — Co się z wami do diabła dzieje?!

W tej sekundzie Videl oberwała, co zarejestrowałam kątem oka. Pofrunęła niemal na drugi koniec maty. To oderwało mnie od uprzykrzania życia byłemu przyjacielowi. Gdy tylko Gohan zauważył moje zainteresowanie walką, sam obok spojrzał za okno.

Spopovich szedł do poturbowanej dziewuchy, ciesząc się jak dziecko, gdy ta z ledwością mogła się podnieść. W końcu znalazła w sobie jakąś cząstkę energii i wyskoczyła w kucki, jednak zaskoczona nie zdążyła nic zrobić, kiedy kupa mięśni rozpędził się na nią i kopnął ją w klatkę piersiową. Już miała wylecieć poza matę. Z zapartym tchem patrzyłam na to, tym samym ciesząc się, że facet nie zabije jej, bo to nie on miał ją znokautować. Ku memu i nie tylko zaskoczeniu, zamiast spaść, utrzymała się w powietrzu. Wzbiła się wysoko w górę, by następnie wylądować na wprost przeciwnika. To nie był jeszcze koniec, przynajmniej tak myślała.

— Widzicie! Ja ją nauczyłem latać! — Saiyman cieszył się jak dziecko.

— Też mi coś — prychnęłam.

— I tak powinna się wycofać z zawodów. — Poważny ton nie zniknął z ust Gokū. — Nie umiem tego wyjaśnić, ale nie wyczuwam w tym człowieku iskry życia.

Ponownie skupiliśmy się wszyscy na jego słowach. Tym razem chciał potwierdzić swoje obawy co do przeciwnika córki Herkulesa. Był pewien, że ten osobnik nie był już zwykłym człowiekiem, nawet nie był pewien czy jeszcze coś z człowieka mu zostało. I miał tu sporo racji. Nie było widać zadrapań ani zmęczenia, jedynie pot. Dostrzegłam to już dużo wcześniej, tylko z początku jego agresja i trzęsące się mięśnie kasowały te poglądy. Zdawało mi się, że najadł się jakiś dziwnych substancji odurzających.

— Myślisz, że to robot? — zapytał nastolatek.

— Możliwe, nie wiem, nie jestem pewien — westchnął. — Człowiekiem na pewno już nie jest.

Dziewczyna mimo tego, że z trudem łapała oddech, unikała ataków, jak tylko umiała. Wyskoczyła jak gazela w górę, wymierzając naprawdę świetny wykop, którym powinna była skręcić kark temu dryblasowi! A on stał i stał… Z nienaturalnie wykręconą głową. Wyglądało, jakby zabiła go, jednak wciąż wyczuwałam jego energię. Niestety ona sama, jak i widownia z sędzią nie mogli tego wiedzieć.

— Szanowni państwo, w związku z regulaminem muszę zdyskwalifikować Videl z dalszej rozgrywki, gdyż śmiertelnie zraniła swojego przeciwnika. Przykro mi… — Niemal płakał do mikrofonu okularnik.

Sama dziewczyna musiała zanosić się łzami. Na pewno nigdy nie miała przed sobą wizji zabicia kogoś, a już tym bardziej na oczach innych, w dodatku miała być zdyskwalifikowana z dalszej części. Klęczała na wpół żywa. Wyglądała, jakby stoczyła walkę o życie. Tak też było, bo utartą z niej bestia. Pozostało nam czekać, aż znokautowany nieczłowiek podniesie się, oznajmiając wszystkim, że to jeszcze nie koniec i pokona dziewczynę jednym ciosem. I zrobił to po chwili, by w końcu okręcić sobie kark i ustawić głowę na swoje miejsce! Nie mogłam sama w to uwierzyć. To musiał być kosmita! To musiał być powód, dla którego przybyli tajemniczy Shin oraz Kibito.

Zupełnie zaskoczona dziewczyna dostała kopniaka w nos, aż puściła się jej krew. Z ledwością mogła ją zatamować i by uniknąć kolejnego ataku, wzbiła się w powietrze. Tu trzeba było przyznać jej punkt. Wszystkich zdumiał jednak fakt, że i on uniósł się w górę. Do tej pory tego nie robił. Większość wojowników we wszechświecie znała tę technikę, nawet znali ją i zwykli mieszkańcy odległych planet, a jakoś nie spodziewałam się tego po nim, skoro po pierwszym razie dziewczyny wciąż się krył. A może po prostu nie było mu to do tej pory potrzebne?

Wzbił się nieco ponad nią, zapewne paraliżując doszczętnie. Czy teraz miała na tyle rozsądku, by przerwać tę walkę? To był turniej, tu nie musiała oddawać życia za Ziemię, w sumie to nie powinna była konkurować z tym osobnikiem. Była to robota dla nas, dla kosmicznych wojowników, nie dla zwykłej śmiertelniczki.

Dookoła zapanowała grobowa cisza. Niecodzienny gość wyciągnął rękę przed siebie z otwartą dłonią wprost na pokiereszowaną. Wytrzeszczyłam oczy, zdając sobie sprawę, co za chwilę nastąpi.

— Co za idiotka! Uciekaj! — krzyknęłam. — Zabije ją!

W momencie mojego okrzyku skumulował w dłoni fioletową kulę energii. Ta wisiała na niebie jak zaklęta. Zupełnie nie spodziewając się, do czego ta moc jest zdolna na zwykłym śmiertelniku.

Wszyscy w osłupieniu wpatrywaliśmy się w całe zajście i nie pomyliłam się! Nie uniknęła ciosu, nawet nie próbowała. Przyjęła wszystko na siebie, po czym runęła niczym rozbity samolot. Zdołałam poczuć ledwie jej energię, którą usiłowała zatrzymać upadek, jednak tyle, co jej zostało, pozwoliło w miarę delikatnie upaść na kolana. I tak zrobiła dużo. Naprawdę byłam pod wrażeniem jej determinacji. Rozjuszony Spopovich wylądował twardo na ziemi. Skąd ona brała energię na to, by w ogóle próbować wygrać? Nie wiedziałam, ale jak bardzo jej nie lubiłam, tak miałam wiele podziwu względem niej. Gdyby tylko nie mieszała się w nie swoje sprawy, może… Nie.

Dziewczyna wciąż obrywała i wiecznie podnosiła się, dając wszystkim do zrozumienia, iż nie ma zamiaru się poddać. Starała się być tak samo twarda, jak jej oprawca, ale nie potrafiła docenić go. Kiedy miała ponownie wypaść za matę, złapał ją w ostatniej sekundzie, nie pozwalając na przegraną. Ta mała nie miała szans z nim, nawet Gohan to w końcu dostrzegł, jednak sama pchała się pod nóż, najwyraźniej wmawiając sobie, że może być jak my.

—  To szaleństwo! Błagam cię, Videl nie rób tego! — Gohan niemal płakał nad jej losem. — Poddaj się Videl!

— Nie ma co, jest uparta — Zauważył Kuririn.

— Jest głupia. — poprawiłam go.

Pędziła ostatkiem sił prosto w ramiona swojego mordercy. Ten wykorzystując jej chwilę nieuwagi, odrzucił ją kopniakiem, a następnie podrzucał to z jednego miejsca maty na drugi, aż ta padła kręgosłupem na jego kolanie. Nawet mnie ten widok zabolał. Jeśli miała szczęście, był jeszcze cały. Mężczyzna, trzymając ją za głowę, obił parę razy jej twarz pięścią, która była wielkości jej głowy. Spadła na kraniec maty, a jej potylica wypadła poza nią. Była w opłakanym stanie, a jednak usiłowała się podnieść. Czy chciała pokazać mi, że jest coś więcej warta niż zwykły Ziemianin? A może pragnęła komuś zaimportować?

— Videl daj spokój! — Gohan krzyknął. — Poddaj się! To nie wstyd się poddać po takiej walce! Jesteś dziewczyną, nie dasz rady wszystkich pokonać!

— Mówiłeś coś? — warknęłam mu do ucha.

Prawdopodobnie zapomniał, że obok stoję. Chłopak pobladł na chwilę, by następnie nabrać lekkich wypieków. Obcinałam go, groźnie zamiatając ogonem. Gokū cicho zachichotał, a Vegeta prychnął w grymasie mającym ukryć mały uśmiech. On mi w tym momencie ubliżył.

— Ty to co innego... Ja nie myślę tak o tobie, ona... Ona jest tylko Ziemianką! — Bronił się nieudolnie. — Ty przecież masz z nim szanse, a ona?

Co z tego, że była Ziemianką? Co z tego!? To ją wybrał nie mnie, to ona była tą, którą wybrał, to o nią się martwił. O mnie w sumie nie musiał... Ale przecież czy nie spadłam na niższy plan już jakiś czas temu? Nie była wtedy zagrożona, a jednak to Videl miała u niego większe względy i to prawdopodobnie od pierwszego dnia w szkole. Skreślił mnie, bo... Nie byłam kruchą dziewczyną?

Stała z ledwością, ale starała się zachować spokój. My nie mogliśmy nic zrobić, to były zawody, w dodatku nie miałam zamiaru jej pomagać, a złość, jaką emanował Son Gohan, doprowadzała mnie do białej gorączki. On się o nią tak zamartwiał, że był gotów skoczyć jej na ratunek. Po kilku minutach nieustającej i sadystycznej frustracji Spopovicha chłopak rozzłościł się tak, że przywdział złocistą aurę, gubiąc białą chustę. I rzucił się w odsieczy, gdy do akcji niespodziewanie wkroczył jego towarzysz, a mój przeciwnik. Kazał zaprzestać masakry. Ku zaskoczeniu wszystkich dryblas posłuchał. Wygrał, a córka Satana, choć dzielnie walczyła, nie miała szans. Mężczyźni odlecieli w nieznanym kierunku, a Saiyman na powrót miał czarne włosy, kiedy zbierał pokiereszowane ciało dziewczyny.

— Macie senzu? — Gokū zapytał.

— Niestety nie — rzekł ze smutkiem ojciec Maron. — Nie spodziewałem się, że będzie potrzebna.

— W takim razie udam się do Karina — oświadczył ojciec Gotena. — Poczekajcie chwilę.
Po tych słowach zniknął z przytkniętymi dwoma palcami do czoła. Na jego twarzy malowała się determinacja. W tym czasie do pomieszczenia wbiegł jego starszy syn z nieprzytomną dziewczyną na rękach po czym, gdy tylko dowiedział się o tym, co postanowił ojciec, pospiesznie odprowadził ją do służb sanitarnych. Jego przerażenie sprawiło, że poczułam ucisk w żołądku. Teraz byłam dla niego nikim. W momencie oczy zaszły mi mgłą, a warga zadrżała. Odwróciłam się na pięcie, odchodząc w prawy kąt pomieszczenia, by się uspokoić, by nikt nie zobaczył. On też musiał stać się dla mnie tym samym, tylko jeszcze nie umiałam się uporać ze swoimi nowymi uczuciami. Potrzebowałam się ich wyzbyć! I to jak najszybciej… To mnie tak przytłaczało, że nie wiedziałam, czy potrafię oddychać. A Osiemnastka sugerowała, bym z nim porozmawiała, kiedy nie było już o czym.

Trochę mi zajęło, by się uspokoić i ponownie założyć maskę obojętności. Przysiadłam na ten czas na podłodze, by zebrać myśli. Z podkulonymi nogami i czołem opartym o kolana siedziałam w milczeniu. Musiałam przekalkulować to, co się wydarzyło. Właśnie wyniesiono dziewczynę zbitą do nieprzytomności, gdzie normalnie świetnie by sobie poradziła. Nie zapowiadało się ciekawie. Coś wisiało w powietrzu. Spopovich nie był zwykłym człowiekiem, nawet jeśli Gokū uważał, że kiedyś nim był. To było KIEDYŚ.

Podobna sytuacja z C18. Dawno, dawno temu egzystowała jako kobieta, a teraz nosiła w ciele mega wytrzymały szkielet, do tego miała nieograniczoną moc. Czyżby ci dwaj podejrzanie rozwścieczeni i bladzi mieli coś wspólnego z tymi w fikuśnych strojach? To nie mógł być w żadnym przypadku wypadek losu. Coś było na rzeczy, tylko co? Co się tutaj działo? Miałam uczestniczyć w najzwyklejszym turnieju o tytuł najsilniejszego pod słońcem.

Słysząc nadciągające w ekspresowym tempie kroki, podniosłam się z podłogi i oparłam ponownie o okno, wyglądając na słoneczną arenę. Nie mogłam sobie pozwolić na ciekawskie spojrzenie Gohana. Przecież byłam niewzruszoną. Wbiegł on, od razu wypytując, czy czasem jego ojciec nie wrócił z magicznym lekarstwem.

Komentator poprosił kolejną parę na ring. Chłopak ku zaskoczeniu, zebranych poszedł prosić o dodatkowy czas, a wszystko chodziło o poturbowane ciało Videl. Zgaduję, że gdyby chodziło o kogokolwiek innego, nie dostałby go. Ale to była ulubienica mas.

— To czekanie mnie nudzi — mruknęłam niemal do ściany. — Czy nie możemy wznowić turnieju? Gokū niebawem wróci. Chyba sam nie sadzi tych nasion?

—     Co ty nie powiesz? — prychnął książę.

Tak ciężko było zdobyć owe fasolki? Na cóż mu była błyskawiczna transmisja, jeśli to tyle trwało? Po upływie trzydziestu minut od jego wyruszenia niespodziewanie się pojawił. Otworzył sakiewkę, wysypując swojemu synowi to, co otrzymał, a ten w mgnieniu oka ruszył do punktu opatrunkowego, by zaaplikować jego wybrance lekarstwo. Zanim jednak to się stało, kręcił się zniecierpliwiony, jakby Videl miała za chwilę umrzeć. Przecież nic tak strasznego jej nie dolegało. Parę zwykłych złamań, ot nic poważnego. Nie umierała, a Ziemianie mieli w posiadaniu substancje uśmierzające ból.

Wracając od dziewczyny, popędził prosto na arenę, gdzie na niego czekał towarzysz Shina – Kibito. Czy miała się szykować kolejna ciekawa walka? Kiedy weszli na matę, zaczęli rozmawiać. Nie słyszałam o czym, ale nie rwało się do walki. Niespodziewanie rozległ się krzyk dobiegający gdzieś z bliższej strony areny. Nawoływali nie Saiyman, a Son Gohana. Zamurowało mnie i chyba jego także. I o to był ten cały szum? Pożarłam się z najlepszym i jedynym przyjacielem o anonimowość, kiedy już wszyscy wiedzieli? Skąd wiedzieli? Videl im powiedziała? Rozjuszyło mnie to. Jeśli tak sprawy się miały, również mogłam być sobą bez żadnego, ale. Wtedy dostrzegłam, że zgubił chustę. W ferworze wydarzeń musiał o niej zapomnieć.

Wzięłam głęboki wdech, czując, jak napływa do mnie energia, jak odzyskuję wolność i tożsamość. Teraz nie miałam zamiaru przed nikim udawać, z resztą planowałam to od początku naszej kłótni. Jedyna różnica polegała na tym, że nikt już nie mógł mieć do mnie pretensji. Przestąpiłam kilka kroków w miejscu, a moją uwagę przykuło coś w intensywnym kolorze. Pelerynę też zgubił. Leżała porzucona na podłodze.

Zdemaskowany Gohan zdjął okulary, upuszczając je na kaflach maty, po czym przybrał pozycję do walki. Teraz jego strój prezentował się zupełnie inaczej. Raz wyższy od niego różowo skóry stał jak posąg, czekając na ruch Saiyanina. Gokū zauważył, iż tamten oczekuje przemiany w super wojownika, by pokazał mu swoją prawdziwą naturę. Ale po co? Ja byłam przemieniona, a mimo to swoją KI wyciszyłam i żaden z nich się nawet tym nie zainteresował. Czemu więc miało to służyć?


— Pozwólcie nam, to bardzo ważne — Shin się odezwał, podchodząc do zebranych przy wyjściu. — Musimy wykorzystać moc tego chłopaka i proszę was, byście nie interweniowali.

Nastawiłam uszu. Co się tam działo? Nie podobała mi się ta cała sytuacja. Nie znaliśmy szczegółów tego mężczyzny.

— Nie będziemy słuchać byle kogo — wtrącił się Vegeta. — Może zdradzisz nam swoją prawdziwą tożsamość?

— Skąd o nas w ogóle wiecie? —  dorzuciłam swoje.

— Nic nie rozumiecie zarozumiali Saiyanie! — obruszył się Szatan. — To bóg. Jest ponad królów galaktyk! Nie możecie się mu przeciwstawiać.

Że co? Królowie? Bogowie? Wiedziałam, że jacyś byli, ale żeby istnieli naprawdę? By schodzili na planety? Okazało się, iż był on panem czterech Kaio, którzy opiekowali się galaktykami. To było... Niemożliwe! Zatem Junior tak łatwo się poddał podczas walki, bo wiedział, z kim przyszło mu się zmierzyć? Wszystko było teraz nieco jaśniejsze, ale czemu przybyli na Ziemię? Czy to miało związek ze Spopovichem i Yamū? Czy to oni mieli być naszymi kłopotami? Dlaczego? Po co więc zapisali się na idiotyczny turniej, zamiast rzucić się na nich i wyrównać porachunki? Czemu wciągali nas w swoje problemy? Było tak wiele pytań bez odpowiedzi.

I stało się. Poczułam podwyższającą się energię Gohana. Doskonale odczuwałam, jak rośnie, jak mało jej brakuje, by przywdziała złoto. Robił to ostrożnie, w pełnym skupieniu. Przełknęłam ślinę, bacznie obserwując zdarzenie z jednego z eliptycznych okien. Błyszcząca poświata emanowała wokół niego wraz z wyładowaniami elektrycznymi, które przeskakiwały między szczelinami płytek areny. Gdyby chciał, zamieniłby całe to miejsce w pył. Zacisnęłam wściekle pięść. Kolejny raz to on łamał zasady, ale to ja byłam tą najgorszą. Jednak musiałam się z nim rozmówić. Dla zasady.

— Kiedy twój syn się przemieni, ci dwaj, Spopovich i Yamū rzucą się na niego — powiedział spokojnie bóg.

— Jak to? — zdziwił się Kuririn. — Gohan da sobie radę z całą trójką!

— Czego zatem od niego chcą? Czemu właśnie on? — dopytywałam

— To proste — wzruszył ramionami Kaioshin. — Chcą jego energii. Nie martw się, nie zabiją go.

Spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Po co im była moc super wojownika? Co oni mieli zamiar z nią zrobić? Czy byli w takim razie pożeraczami KI, by samemu stać się potężnym? Tak by to wyglądało, zważywszy na to, że z opowieści Gokū wynikało, iż Spopovich niegdyś nie był taki silny nigdy wcześniej. Tylko jedno pytanie nie dawało mi spokoju: Dlaczego bóg na to pozwalał, skoro miał ich za wrogów? Był bogiem, czy nie był za ten wszechmocny?

Niespodziewanie wbiegła do pomieszczenia Videl wprost na znak zasłaniający wejście na arenę. Na pewno jej uwagę przykuł teatrzyk pokazowy siły wielkiego wojownika. Była całkowicie zdrowa, nawet zmieniła odzież z podartej na świeżą. Przełknęłam ślinę z niesmakiem. Ponownie zagościła w moim życiu. Czy kiedykolwiek miałam szansę się jej pozbyć? Chociaż niechętnie, przyjrzałam się dziewczynie i zrozumiałam, że była bardzo, ale to bardzo zaskoczona tym, co ujrzała na macie. Gohan nie pokazał jej swojego potencjału?

W tej chwili Saiyanin rozpoczął transformację. Nie patyczkował się. Od razu zabrał się za drugi poziom. Krzyknął w eter nie opierając się krążącej w jego ciele KI. Płytki areny nie wytrzymały tej mocy i uniosły się w górę, popękały, a gdy emanująca z nastolatką aura ustabilizowała się te z hukiem opadły nie po kolei, aczkolwiek na swoje miejsce. Oficjalnie przed tłumem Gohan zamienił się w złotowłosego. On, nie ja. Zamknęłam oczy, chcąc utrzymać nerwy na wodzy. Tak wiele dziś próbowało mnie wytrącić z równowagi.

— O rany! To nie możliwe... — nie dowierzała Videl. — Czy to naprawdę Son Gohan?

Nie mogła wyjść z oszołomienia. Cóż, nie zwróciła chyba specjalnej uwagi na mój wygląd. Nie byłam przecież złotowłosą z natury. Może sądziła, że nosze perukę?! Prychnęłam na samą myśl. Widziałyśmy się w obu wersjach tego dnia, a ona nic. I nagle przeżywa szok, widząc ten cały latający wymiar sprawiedliwości, jak zwykli mawiać na tajemniczego złotowłosego, który kilkukrotnie uratował pobliskie miasta. A może zaakceptowała fakt mojej odmienności, bo wyjawiłam jej, że nie pochodzę z Ziemi? Gohan nie powiedział jej, iż nie jest w pełni człowiekiem?


— Stało się — Shin szepnął — ma fenomenalną moc.

— Zdecydowanie mniej pokazał niż podczas walki z Komórczakiem — prychnął książę.

Miał rację. Chłopak nie pokazał wszystkiego, trochę się opuścił, ale ja wiedziałam, że potrafi więcej, tylko potrzebuje zapalnika. To nie była jego prawdziwa natura drugiego stadium, którym w jego przypadku rządził gniew. Kibito jednak wciąż stał i czekał nie wiadomo co. Nie walczyli między sobą i nikt nie ingerował w walkę. Do czasu, gdy znikąd pojawili się obaj mężczyźni z tajemniczym przedmiotem w rękach. Bóg Światów pojawił się przed wejściem na arenę i w ciągu paru sekund unieruchomił Gohana tajemniczą techniką. Miał całkowicie dać się złapać w sidła oprychów bliżej nieznanego pochodzenia.

— Co robisz?! — warknęłam, nie mogąc zaakceptować tej sytuacji. — Unieruchomiłeś go! To jawne oszustwo!

—    Tak nie można! — Kuririn się obruszył.

Już miał się rzucić na ratunek przyjacielowi, gdy został złapany za koszulkę przez Juniora, by ten nie ingerował. Sama się gotowałam, patrząc na to wszystko, a jednak nie ruszyłam się z miejsca, chociaż ciało rwało się jak szalone. Naprawdę musieliśmy na to pozwalać? Od kiedy godziliśmy się na takie rzeczy?

— Wiem, co robię! — zapewnił Kaioshin. — Nie wolno wam interweniować. To bardzo ważne.

Patrzyłam, jak się szarpie, a energia z niego ucieka wyssana przez tajemniczy odkurzacz. Zacisnęłam wściekle pięści i zęby. Tyle sprzecznych uczuć plątało się w mojej głowie. Z ich nadmiaru przebiegł po mnie nieprzyjemny dreszcz. Obiecałam sobie, że nie będę ingerować, cokolwiek by się wydarzyło.

— Nie możecie! — krzyknęła Videl, chcąc wybiec z poczekalni.

Złapana za rękę przez Gokū została powstrzymana przed jakimkolwiek ruchem. Szarpała się z mężczyzną, który nawet nie drgnął. Uświadomił ją, że temu tam nic nie będzie, że nie umrze. Wszystko będzie dobrze, to tylko moc. Tak łatwo się mu to mówiło? Wróciłam do obserwacji. Gohan szamotał się coraz słabiej. Oglądałam to wszystko, momentami zapominając oddychać. Na moim ciele pojawiły się pojedyncze iskry KI. Od zaciskania szczęki poczułam ból, a w chwilę później osaczony zawył, jakby ktoś go skrzywdził. To był impuls. Odniosłam wrażenie, że została wepchnięta w moją głowę gorąca szpila. Zacisnęłam jeszcze mocniej pięści, po czym bez żadnego planu odpaliłam złocistą aurę i zerwałam się do lotu. Wyskoczyłam ponad głowy innych, by jednym susem przemknąć nad głowami osób stojących w progu.

Chociaż byłam wściekła na tego chłopaka, to nie potrafiłam stać obojętnie, kiedy był w potrzebie. W przeciwieństwie do reszty nie ufałam nawet bogom. W momencie pokonywania przeszkody spojrzałam w dół, dosłownie na ułamek sekundy dostrzegając zaskoczoną twarz Ziemianki. I kiedy już miałam przed sobą otwartą przestrzeń, niespodziewanie runęłam jak kłoda. Dosłownie mnie sparaliżowało. Poczułam piekący ból na policzku.

— Prosiłem — powiedział Shin pełen jadu. — Musisz tu zostać. Nie przeszkadzaj dziewczyno.

Wściekle uderzyłam pięściami w kamienną ścieżkę, gdy odzyskałam władzę nad ciałem. Przeturlałam się na plecy, zerkając wściekle na Boga Światów. Ze skaleczonego lica popłynęła ciepła strużka krwi.

— Dlaczego na to pozwalasz?! — wykrzyczałam do Gokū z wyrzutem. — To twój syn!

— Bo wiem, że nic mu nie grozi — odparł spokojnie. — I ty też to wiesz. Prawda?

Otworzyłam szerzej oczy ze zdumienia. Zamrugałam kilkukrotnie. Videl nie kryła i swojego zaskoczenia wciąż będąc pod nadzorem Saiyanina. Z kwaśną miną wróciłam spojrzeniem ku arenie, na której Gohan już nie walczył. Wyglądało to źle. Jego szalejąca poświata przepadła i z ledwością stał na nogach. Zamknęłam szklące się oczy i skupiłam się na KI. Nie umierał. Był... Wyciszony, odarty z mocy, ale żywy. Ciężko westchnęłam, luzując dłonie i dezaktywując swoją aurę. Byłam spokojniejsza. Nie umiałam sobie tego wytłumaczyć, ale w jakiś pokrętny sposób potrafiłam zaufać Gokū. Tylko jemu.

Zebrałam się z kamiennej ścieżki, usiłując ponownie założyć maskę obojętności. Stanęłam na wprost martwego wojownika, rzucając mu wyzywające spojrzenie, wstrzymując przy tym łzy.

— Obyś się nie mylił.