22 sierpnia 2021

67. Spotkanie z wrogiem

Tak beznadziejnie nie czuł się od śmierci ojca. Dzień, w którym oddał swoje życie w zamian za wolność Ziemian był dniem dwuznacznym – opłakiwał śmierć ukochanego taty, a za razem świętował zwycięstwo nad cyborgiem, którego by nie pokonał, gdyby nie księżniczka. Obwiniał siebie za to co ją spotkało, bowiem winien się wyrwać spod tyranii matki. Że też akurat tego dnia chciał być przykładnym synem.

—     Pamiętasz dzień, w którym się poznaliśmy? – zamyślił się głośno przy tym wzdychając. – Od samego początku byłaś nie miła i bardzo podejrzliwa. Już wtedy wiedziałem, że zmienisz nasze życie, a ono bez ciebie teraz nie będzie takie samo.

Westchnął ze smutkiem spoglądając na koleżankę, która od dwóch dni była nieprzytomna. Ociężale podniósł się z niewygodnego krzesła przysunął się bliżej i ponownie usadowił w siedzisku.

—     Nie mówiłem ci tego, ale jesteś mi przyjaciółką i nie mogę pozwolić ci odejść – chwycił ją za dłoń, chciał poczuć jej skórę – Wiem, że nie tak powinienem ci o tym mówić, ale nie wiedziałem, jak zareagujesz. Przepraszam.

Pragnął wiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że ona wyjdzie z tego cało i pomoże znaleźć im rozwiązanie. Był jej niewymownie wdzięczny, że pojawiła się w jego życiu pełnego dorosłych i wiecznych problemów oraz śmierci.

Skóra Saiyanki niespodziewanie zaczęła drżeć. Pod nią pojawiła się wypustka, jakby coś znajdowało się wewnątrz ciała, po czym zaczęło się swobodnie poruszać. Przerażony chłopak zerwał się na nogi przewracając krzesło wypuszczając zszarzałą dłoń.

—     Pani Bulmo! Pani Bulmo!

***

Nastał wieczór. Kuririn był już zmęczony poszukiwaniami nieznajomego. Prawdę mówiąc od pewnego czasu bardziej skupiał się na tym, że jest głodny. Chłodny wiatr do tego sprawił, że czuł się jak sopel lodu. Zszedł na ziemię by zajrzeć do jakieś pobliskiej karczmy, czegokolwiek. Musiał w końcu coś zjeść. Postanowił, że po posiłku wróci na wyspę, a z samego rana ponownie wyruszy w drogę.

Długo szukać nie musiał, znalazł lokal z niedrogimi posiłkami. Nigdy wcześniej tu nie był. Nie namyślając się dłużej wszedł do środka i od razu skierował do lady. Nagłe ciepło, jakie go ogarnęło, sprawiło, iż poczuł się senny. Zmęczenie dopadło go wcześniej niż się spodziewał. Po zabraniu skromnego menu z kontuaru zajął pierwsze wolne miejsce przy drewnianym, nadszarpniętym czasem stoliku. Nie zastanawiał się, który posiłek zamówić, nie miało to dla niego w istocie znaczenia. Wybrał trzy pierwsze z listy. Nie wiedząc, co robić przez okres czekania zaczął rozglądać się po sali. Przyszło mu, bowiem do głowy, że ów artysta także musi się posilić i może, kto wie? Jest właśnie tutaj?

Kiedy tak się wpatrywał w ludzi dostrzegł smukłą sylwetkę wchodzącą do taniej knajpki. Była to kobieta o średniej długość blond włosach. Rozpoznał ją od razu, choć widział jej tylko plecy. Jej nie mógł zapomnieć. Serce zabiło mu mocniej. W momencie przez jego ciało przebiegł zimny, nieprzyjemny dreszcz. Co ona tu robiła?

Kobieta momentalnie się odwróciła, jakby czytała w jego myślach. Ich spojrzenia się spotkały. Patrzył szerokimi oczami na jej błękitne tęczówki. C18. Tak, to była ona. Ściągając gniewnie brwi i usta odwróciła się i pomaszerowała w głąb sali. Kuririn mimowolnie westchnął. Po tylu latach wciąż działała na niego tak samo. Jak to było możliwe? Przyłapał się na wspomnieniach, gdy pocałowała go w policzek, a później, gdy miał ją z deaktywować, jednak szybko się rozmyślił roztrzaskując urządzenie butem. Szybko odpędził obrazy ze swojej głowy. To przeszłość, skarcił się w duchu. Nic dla niej nie znaczę.

Kiedy kelnerka podała posiłki spojrzał na nie z rezygnacją. Całkowicie odebrało mu apetyt, a dopiero co świdrowało go w żołądku. Jadł bardzo niechętnie rozmyślając o tym, że androidka jest gdzieś niedaleko, a mimo to jej nie czuje. Nie czuję… No właśnie. A może?

Poderwał się z miejsca przewracając krzesło. Szybkim krokiem przemierzył lokal w poszukiwaniu blondynki wśród wścibskich wzroków. Kiedy ją ujrzał, bez namysłu podbiegł i chwycił za ramię. Zupełnie bez zastanowienia. Bez planu.

—     Opuść dłoń. – szepnęła przez zęby znad szklaneczki.

Jej lodowaty ton przeszył Ziemianina tak, że poczuł zamrożoną kostkę w gardle. Zamarł nie wiedząc czy zabrać ją czy nie. Zapomniał się. Miał nadzieję, że nie przypłaci za to życiem.

—     Zabierz! – dodała oschle, gdy ten nie zareagował. – Nie jestem ci nic winna.

—     Ależ nie... – jęknął puszczając jej ramię z przestrachem. – Ja zupełnie w innej sprawie.

Kobieta odwróciła się i spojrzała mu gniewnie w oczy. Mimo to nie nadawały jej takiej nikczemności jak głos. Czekała. Kuririnowi odebrało głos. Chciał coś powiedzieć, ale każda myśl i słowo ulotniły się w chwili, gdy na niego popatrzyła tymi błękitnymi oczyma. Tonął w nich jak dziecko w oceanie. Nie dość, że zapomniał języka w gębie, to jeszcze nogi zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa. Błazen, pomyślał.

—     Czego chcesz? – warknęła kończąc swój trunek.

—     Potrze-b-buję two-jej po-po-pomocy. – wyjąkał.

Choć była cyborgiem to z krwi i mięśni. Posiadała wzmocniony szkielet, ale wciąż miała w sobie większość z człowieka.

Kobieta nie była w stanie ukryć swojego zdziwienia. Z impetem odłożyła szkło, jednak na tyle by go nie roztrzaskać. Za dużo razy to uczyniła, właściciel lokalu choć próbował pogonić kobietę, która rujnowała jego biznes. Jednak po tym jak chciała tę budę puścić z dymem dał za wygraną. Któż z ziemian mógł mierzyć się z potężną kobietą?

Pospiesznie wstała, ruszyła do wyjścia. Obejrzała się za siebie, przy drzwiach łypiąc na karła spod zmarszczonej brwi.

—     Będziesz tak stać?

***


Zasnął. Ostatnio często się mu to zdarzało. Ilekroć przychodził na czuwanie przysypiał na krześle z głową na krańcu łóżka. Wielokrotnie był budzony przez Vegetę czy Bulmę z informacją, że matka każe wracać do domu. Nie lubił, gdy ten moment nadchodził. Spędzał tu każdą wolną chwilę, ostatnimi czasy bardzo na przekór Chi-Chi. Chciał pomóc, nie pomagał… Wreszcie dostał zakaz od rodzicielki pod groźbą zwiększenia ilości godzin nauki, której i tak miał po uszy. W takich chwilach nienawidził jej najbardziej. Nie miał przyjaciół, nie dorastał wśród kolegów. Sara była wszystkim, co posiadał. Dosłownie pewnego dnia spadła mu z nieba. Przez te cztery lata zdążył się z nią za kumplować. Mógł z nią porozmawiać praktycznie o wszystkim, potrenować, a nawet nauczyć ją życia na Ziemi, bo niestety, ale nie potrafiła udawać, że tu mieszka i nie jest już księżniczką z naprawdę odległego kosmosu. Rozumiał, że jest porywcza, a nawet zadufana w sobie, ale taka właśnie była. Akceptował ją, tak jak ona jego. Choć często irytowała go jej wyższość Saiyańska to i tak był pełen podziwu, że potrafiła walczyć o życia zwykłych ziemian, których miała w poważaniu. W głębi czuł, iż posiada wielką duszę. On to po prostu wiedział.

Spojrzał raz jeszcze na jej zmęczoną twarz. Domyślał się, że czas się powoli kończy. Ostatnio coraz częściej miała drgawki, których tak panicznie bał się na początku, gdyż pluła krwią i czarną mazią wciąż będąc w stanie śpiączki. Wtedy gnał co sił po przyjaciółkę ojca, kilkukrotnie wybijając szybę w oknie nie panując nad emocjami.

Dziewczyna została podłączona do aparatury medycznej by Bulma mogła być spokojniejsza o nieznany im stan, a także uzbrojona w kroplówki nawadniające. Widział za każdym razem, gdy ból stawał się silniejszy, kiedy coraz bardziej szamotała się i krzyczała. Często miała koszmary. Może często przeżywała ten sam moment, w którym miała zginąć? A może był dużo gorszy? Tego nie wiedział, ale jakoś radził sobie z tym zaciskając pięści i oczy wmawiając sobie przy tym, że to nic takiego.

Brał, tak jak teraz ściereczkę i nasączał ją zimną wodą, następnie chłodził jej twarz, szyję i ramiona rozpalone od gorączki. Robił to bardzo delikatnie, a gdy przypadkiem przemywając okolice obojczyka zsunęło się cienkie ramiączko koszuli nocnej jak najdelikatniej łapał je w palcach odstawiając na miejsce. Nie wiedział do końca czemu go to tak krępuje, ale nie chciał być źle zrozumiany, nawet przez samego siebie.

Kończąc rozmyślać, Son Gohan ruszył do wyjścia. Spojrzał na nią ostatni raz stojąc w progu po czym westchnął. Wiedział, że czas wracać. Gdyby tylko nie zasnął już dawno siedziałby przed lekcjami, a tak? Czekała go w domu jedynie bura

—     Nie pozwolę ci umrzeć. – szepnął zaciskając pięść. – Zostałaś mi tylko ty…

Cicho zamknął za sobą drzwi. Pożegnał się grzecznie z domownikami kopulastej rezydencji oświadczając jak zawsze, że zajrzy tu dnia następnego. W drodze do domu zadręczał swój umysł różnymi myślami. Nie mógł sobie darować wielu rzeczy. Jak choćby tego, że nie przybył tamtego dnia na spotkanie.

**


Kiedy Vegeta siedział na dachu jednego z wieżowców miasta Zachodu tępo wpatrywał się w malusieńkich mieszkańców śpieszących gdzieś przed siebie. Od kilku dni bez przerwy zastanawiał się, co robić, gdzie szukać…? Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był taki bezradny. On, książę Saiyan – nie wiedział. Nawet nie chciał być świadom stopnia swojej bezsilności. To go frustrowało. Był wściekły! Miał ochotę wysadzić przynajmniej połowę planety, byleby odnaleźć sprawcę. Jednak częściowo zadowolił się swoją kapsułą zbudowaną przez ojca Bulmy oraz zaoraną już wielokrotnie pustynią gdzieś za miastem.

—     Jak to możliwe? – zadręczał się pytaniami. – Dlaczego?!

Zacisnął wściekle pięści aż mu kostki pobielały. Nie mógł pojąć, jakim cholernym cudem nie wyczuł walki w powietrzu, tego, że jego mała siostrzyczka mogła zginąć i nawet by tego nie zauważył! Warknął na tę myśl. Wiedział, że jest silna i to nawet za bardzo, wciąż to sobie powtarzał. Przestał się w końcu o nią martwić, bo wierzył, że jej książęca krew działa na nią w ten sam sposób, co na niego. Walkę mieli we krwi, więc nie mógł zabronić jej się bić, tak jak to planowała ich matka. Miała potencjał, posiadała niebywałą moc! Gdyby jej to odebrał…. To było wszystko, co miała, poza nim, oczywiście.

—     Dość obijania się! – warknął podnosząc się naprędce. – Czas cię poszukać draniu!

Choć nie potrafił się przyznać bardzo się o siostrę martwił. Może nawet za bardzo? W każdym bądź razie ona umierała. Tak wszyscy uważali, a on usiłował tego nie zaakceptować. Jednak, gdy na nią spoglądał podłączoną do aparatury ziemskiej widział tę nadchodzącą kostuchę.
 
***

—     Skąd ci to przyszło do głowy?! – krzyknęła oburzona. – Osądzasz mnie, mały człowieku?

—     Ależ nie, ja... – jęknął. – Nie… Ja tylko zapytałem. Po prostu nie wiem, co mam myśleć. Nie miej mi tego zazłe.

Blond włosa spacerowała tam i z powrotem mając mentlik w głowie. Wiedziała, że Gero nie żyje, osobiście tego dopilnowała Siedemnastym, więc nikt nie mógł stworzyć kolejnego androida. C20 był ostatnim, była tego pewna. No, jeszcze ten Komórczak, ale wszyscy twierdzili, iż smarkacz Gokū go załatwił z tą małą dziewuchą od tego narwańca, Vegety.

—     To jakiś absurd. – westchnęła z rezygnacją. – Kto może nie wysyłać ani jednej fali i nie być za razem sztucznym człowiekiem?

—   Myślałem, że tylko cyborgi i roboty, ale Sara uważa, że to istota żywa i prawdopodobnie nie pochodzi z Ziemi.

—     Skąd ta pewność? Szaleńców tutaj nie brakuje.

—     Nie wiem, mówię to, co usłyszałem.

Osiemnastka usiadła na parkowej ławce tuż obok Kuririna spoglądając na swoje wyczyszczone buty. Jeszcze nie tak dawno walczyła przeciw Ziemianom, a teraz prosili ją o pomoc. Dlaczego? Nie rozumiała ich uczuć i pobudek. Usunęli z jej ciała bombę za pomocą jakieś magii, choć wcale nikogo o to nie prosiła. Już dawno przestała być człowiekiem.

W pierwszej chwili, gdy go ujrzała pomyślała, że przyszedł ją zabić. Nie osobiście, był w końcu za słaby, ale jego przyjaciele w szybkim tempie by się z nią rozprawili. Zwłaszcza ci, co pokonali twór komputera Gero. Ci kosmici nad wyraz szybko podnosili swoją moc. Szczególnie dzieciaki.

A gdyby tak im pomóc? Pomyślała. Nie będę wrogiem, nie będę musiała się martwić o swoje życie, bez względu, jakie ono jest.

—     Jestem gotowa wam pomóc. – oznajmiła pewnym głosem. – Jeśli wam zagraża, mnie również.

—     Mówisz poważnie? – mężczyzna był wyraźnie zaskoczony.

Jego serce aż podskoczyło. Nie wierzył, że to możliwe, a jednak. Wiedział, że w głębi kobieta ma duszę nawet, jeśli jej kości zastąpione były jakimś materiałem nieznanego pochodzenia. Nie na darmo pozwolił jej żyć dwa razy.

—     Może i nie wyczuwa mojej obecności, co jest dla mnie plusem, choć minusem jest to, że ja jego też nie czuję, ale skoro jest potężniejszy ode mnie, i tak mnie kiedyś zabije.

Kobieta wzruszyła ramionami jakby w pewnym stopniu była gotowa na tę śmierć, choć spojrzeniem zdradzała, iż nie zamierzała przenosić się na tamten świat. O ile cyborgi w ogóle szły do piekła.

—     Jeśli okaże się silniejszy od naszych. – dopowiedział Kuririn.

Na te słowa się wzdrygnął. Już raz była na liście zmarłych, w ciele Komórczaka. Nie chciał, nie miał odwagi się przyznać, że boi się, iż straci ją ponownie. Choć prawdę mówiąc nigdy nie należała do niego.

—     Skoro tę Saiyankę pokonał, to ciebie tym bardziej. – prychnęła.

W co ona w ogóle się pakowała? Nie była pewna, ale gdzieś w środku paliła się do tego pojedynku z tajemniczym przybyszem nie emitującego KI. Po wszystkim mogła po prostu odejść. Tylko tyle i aż tyle.
 
***


—     Mamo... – zaczął nieśmiało Gohan odchrząkując przy tym. – Musimy porozmawiać.

Powoli usiadł przy kuchennym stole tępo wpatrując się w podłogę. Niczego tam nie szukał, ale bał się spojrzeć matce w oczy. Musiał to powiedzieć, ale się bał. Potrafił walczyć, był bardzo silny, a jednak jego rodzicielka była kimś, kogo się bał najbardziej na świecie, a jednocześnie bardzo ją kochał. Nie cierpiał, kiedy krzyczała i wymachiwała rękoma obrażając przy tym cały świat, a spojrzeniem przeszywała niczym sopel lodu.

—     O co chodzi synku? – zapytała łagodnie odstawiając drewnianą chochlę na talerzyku.

Wytarła ręce w kraciastą ściereczkę i usiadła naprzeciw niego lekko się uśmiechając. Taką ją kochał – uśmiechniętą. Tych dni od śmierci taty było niewiele, chociaż starała się jak mogła. Dla niego i jego malutkiego brata.

—     Wiem, jakie jest twoje zdanie, tym bardziej, gdy nie ma z nami taty, ale zrozum mnie proszę. – przełknął ślinę zamykając przy tym ze stresu oczy. – Wysłuchaj mojego.

—     Chyba nie mówisz o... – zlękła się zakrywając usta.

—     Tak. – przytaknął przerywając matce. – Sara mnie potrzebuje, a ty musisz to zaakceptować.

Kobieta westchnęła przymykając powieki. Wiedziała, że prędzej czy później ten temat wróci. Zaledwie pięć dni udało jej się zatrzymać syna w domu, w azylu. Kochała go ponad życie i nie chciała stracić jak męża. Rozumiała, że Ziemia nie raz ich potrzebuje, że bez nich umarłaby już dawno temu, ale to było dla niej wciąż za mało. To nie pozwalało jej w nocy spać, była przecież tylko bezradną matką.

—     Mamo, zrozum. – mówił dalej. – To moja przyjaciółka, nie mam innej. Poza nią nie mam nikogo… W swoim wieku.

—     Rozumiem cię, kochanie. – westchnęła. – Wiem, że nie ma tu nikogo… Ale to się zmieni, kiedy pójdziesz do szkoły. Będą przyjaciele, będą koledzy. Zobaczysz, że wszystko się zmieni na lepsze.

Son Gohan spojrzał na rodzicielkę zaskoczony. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Nie mógł pojąć, dlaczego ona tak bardzo jej nie znosiła? Przecież niczego jej nie uczyniła, a matka nie chciała za nic w świecie na ten temat z nim rozmawiać.

—     Nic nie rozumiesz. – warknął uderzając pięścią w stół, a te zatrzeszczało.

Nie poznał własnego głosu. Zacisnął dłonie na stole, drewno lekko pękło. Był zły.


—     Tylko ona jest taka jak ja! – krzyknął ze zbierającymi się łzami w oczach. – Jest taka sama jak ojciec! Czemu jej nienawidzisz?! Uratowała Ziemię przed cyborgami! Jesteś… podła.

Ostatnie słowo wypowiedział szeptem. Wstał od stołu i nie patrząc na matkę ruszył do swojego pokoju. W tej chwili nie interesowało go, co ona o nim myśli. Był wściekły na nią. Jak mogła tak mu powiedzieć? Że będzie miał innych przyjaciół, lepszych? Przecież nie mogła być aż tak nienawistna? Nie mogła chcieć jej śmierci… Bo dlaczego?

Zatrzasnął za sobą drzwi po czym usiadł na łóżku mocno zaciskając powieki. Po policzkach spłynęły gorzkie łzy. Nienawidził swojego życia. Tego, że jest samotny i nieszczęśliwy. I na co mu ta siła oraz umiejętność latania, gdy był tak bardzo nieszczęśliwy?
 
***
 
Nie spała praktycznie wcale. Siedziała w laboratorium robiąc różne badania z próbkami krwi zainfekowanej dziewczyny. Usilnie szukała jakiegoś antidotum. Nie była głupia, potrafiła wiele. Przecież była córką jednego z najlepszych wynalazców. Na chemii i biologii nie znała się najlepiej, ale próbować musiała. Poprosiła również ojca by ten, wśród swoich znajomych naukowców popytał, co robić. Jedno było pewne – wirus postępował i to w zawrotnym tempie. Z każdą chwilą Saiyanka czuła się coraz gorzej. Jej oddech stawał się płytszy, gorączka wzrastała, a kolor skóry czerniał. Miała świadomość, że jeśli czegoś szybko nie zrobią dziewczynka po prostu umrze. Tego obawiała się najbardziej. Odkąd zachorowała Vegeta był nie do zniesienia. Albo wszystko i wszystkich wyzywał i krytykował, albo się nie odzywał i znikał na wiele godzin.

Do tej pory dzwoniło jej w uszach od jego krzyków, gdy Kuririn przyprowadził ze sobą C18 tłumacząc, że im pomoże odszukać tego całego Yonana. To było dziwne zwarzywszy na wydarzenia, jakie miały miejsce parę lat temu. Ona sama się z początku bała, ale pewność siebie biła od jej przyjaciela i zrozumiała, że jest bezpieczna. Książęca duma nie pozwalała mu przyjąć pomocy do sztucznej kobiety choćby, dlatego, że gdy był słabszy od blondynki ta złamała mu rękę. Czuła, że kiedyś mu przejdzie, przecież Son Gokū polubił, choć nie chciał tego przyznać. To czemu nie mógłby i tym razem przymknąć oka. Dla swojej siostry.

Westchnęła mrużąc oczy przed monitorem. Bardzo ją piekły. Podparła głowę ręką spuszczając wzrok.

—     Wytrzymaj proszę. – szepnęła do siebie. – Jeszcze trochę…

Próbowała siebie oszukać. Wcale nie była nawet na początku drogi do odkrycia prawdy. To ją przerażało najbardziej.
 
***

Chi-Chi wstrząśnięta słowami starszego syna zamarła. Czuła, że w tej chwili jej nienawidzi. Chciała dla niego dobrze. Czy on nie rozumiał, że każdego dnia, kiedy wyruszał z domu do walki trzęsła się ze strachu o mało przy tym samej nie umierając? Tak bardzo go kochała. Tak mocno pragnęła by jej ukochany Son Gohan wiódł normalne i beztroskie życie. Czasem zapominała, że wyszła za wojownika, Kosmicznego Wojownika i chłopak częściowo poszedł w ślady ojca.

Uświadomiła sobie, że jej syn dorasta i nie może już go tak ograniczać. Niedługo stanie się mężczyzną. Wzięła głęboki wdech i ruszyła do pokoju starszej pociechy mając nadzieję, że jej drugie dziecko w tym czasie nie wybudzi się ze snu. Musiała podjąć najtrudniejszą w swym życiu decyzję. Tu i teraz. Gdy dotarła do sypialni usłyszała cichy szloch. Jej serce na chwilę stanęło. Cierpiał i to była jej wina! Bo była przewrażliwiona.

Zapukała delikatnie, ale nie usłyszała odpowiedzi. Za to płacz ustał, a jedynie co usłyszała to pociąganie nosem.

—   Kochanie… Przepraszam. – szepnęła do drzwi opierając się o nie czołem. – Wybacz moją samolubność. Mogę wejść?

Chłopak otarł zaczerwienioną buzię z łez i wpuścił matkę do pokoju pociągając głośno nosem. Teraz nie wstydził się łez. Miał to po prostu gdzieś. Patrz co narobiłaś, pomyślał wracając z powrotem na łóżko.

To, co zobaczyła wstrząsnęło jej ciałem. Nie spodziewała się takiego bólu na jego twarzy. Nie sądziła, skąd mogła wiedzieć, że ta dziewucha jest dla niego tak ważna? Nie chciała. Pragnęła go uchronić od wszystkiego co złe. Od przykrych, nieudanych przyjaźni, po złamane serce. Zrozumiała też, że sama nigdy nie miała przyjaciół i nie chce takiego samego losu dla swoich dzieci. Jeśli ograniczymy swoją wolność, by uzyskać bezpieczeństwo – stracimy obie te rzeczy.* Przypomniała sobie kiedyś zasłyszany aforyzm. Tego dnia właśnie zrozumiała jego sens. Trzęsąc się nad pierworodnym zabierała mu jego wolność.

—     Leć do niej. – położyła mu dłoń na ramieniu. – Ona cię potrzebuje, prawda?

W parę sekund na jego twarzy odmalował się uśmiech, a oczy zalśniły dawnym blaskiem. Gdyby mógł uścisnąłby ją z całych sił, ale to mogłoby skończyć się połamaniem kości. Pocałował rodzicielkę w policzek, po czym wybiegł w noc. Chi-Chi jeszcze chwilkę wpatrywała się w miejsce, w którym zniknął jej z oczu.

—     Dziękuję.

—     Bądź ostrożny synu, tylko o to cię proszę.

Ruszyła do sypialni Son Gotena z nadzieją, że ten nadal śpi. Delikatnie otwierając drzwi dostrzegła, że tak właśnie było. Chłopcy różni, wiedziała to od początku. Uśmiechnęła się do siebie. Gohan musiał być wspaniałym przyjacielem. Była z niego niewymownie dumna.
 
***

Leciał w górę, ponad wierzę Karina, prosto do pałacu. Czuł, że na górze są już wszyscy, tylko brakuję jego. Bulma mu powiedziała, że mają tam zebranie z Wszechmogącym by przedyskutować działanie. Jak dotąd żadne z nich nie natrafiło na ślad intruza i tego nie był w stanie ścierpieć najbardziej. Musieli podjąć jakieś kroki, powinni byli w końcu przestać błądzić i zacząć działać, bo inaczej księżniczka nie doczeka się wybawienia, a jedynie śmierci.

Wzleciał ponad podłoże pałacu, następnie wylądował obserwując otoczenie. Tak jak myślał – byli wszyscy i to dosłownie. Książę podszedł dumnie do zebranych. Byli tam obaj Nameczanie, Son Gohan, Tenshin, Yamcha, Kuririn i oczywiście ta wstrętna C18. Na jej widok zrobiło mu się niedobrze. Nie potrafił pojąć, dlaczego ten karzeł mógł prosić ją o jakąkolwiek pomoc. Ona nie powinna była istnieć! Nie po tym, co zrobiła, kim się stała. Nawet, gdy nie była dla niego już żadnym zagrożeniem.

—       Wszyscy już są. – uśmiechnął się delikatnie Dende.

— Jakieś postępy? – zapytał Kuririn. – My jak dotąd wiemy, że tak jak C18 nie emituje energii.

—       Co nie oznacza, że jest androidem. – dodała kobieta.

—       Myślę, że chłopak tworzy ekran, który maskuje jego energię. – Szatan zabrał głos.

—       A co z mocą Sary? – zapytał Son Gohan. – Jej też nikt nie wyczuł podczas walki z nim, prawda?

—       Musi mieć na tyle energii by zatuszować i moc przeciwnika. – domyślił się Yamcha. – To by miało sens.

Mężczyźni zgodnie przytaknęli zaś Vegeta stał na uboczu uważnie się wsłuchując. Nie miał zamiaru zgubić ani słowa, choć do teorii Ziemianina nie mógł się zgodzić. To nie mogła być jakaś technika, raczej jakieś urządzenie.

—       Wiemy, w jakim jest tu celu? – zapytał Tenshin – Czego tutaj szuka?

Gdy tylko przybył po swego kompana – Chaoza i usłyszał o nowym zagrożeniu od razu udał się do Rajskiego Pałacu i akurat tak się złożyło, że po drodze spotkał Kuririna, który od dłuższego czasu go poszukiwał. Tak oto postanowili naradzić się z Nameczanami.

—       Chce się na kimś zemścić, wiem, że nie na niej. – książę zabrał głos –

Prawdopodobnie na mnie. Splądrowałem wiele planet, jego prawdopodobnie też. Kto by spamiętał?

—       A tato? – zdziwił się Gohan. – Zawsze to na niego polują.

—       Nie tym razem. On tu mieszka od zawsze. – odparł. – Lepiej powiedz mi, gdzie byłeś, kiedy ona tam oddawała życie za tych nędzników?

Książę zapomniał się, złość wzięła w górę. Czas się praktycznie im skończył, a wciąż niczego nie mieli. On sam nic nie zdziałał i musiał szukać pomocy u innych, a nigdy do tego nie przywykł.

Gohan skulił się w sobie na tę uwagę. On siebie również za to karcił.

—       Vegeta! – zbulwersował się Yamcha.

Ten na niego spojrzał zamieniając oczy w maleńkie szparki. Człowiek pustyni skulił się z przestrachem żałując, że w ogóle zabrał głos. Ale chciał wstawić się za dzieciakiem, bo był właśnie jeszcze dzieckiem.

—       Wiem, że tego dnia mieliśmy trenować. – westchnął syn Gokū. – Miałem kolejny zakaz i nie myśl, że nie żałuję! Gdybym mógł cofnąłbym czas.

—       Gdybyś tam był nie doszłoby do tego! – Vegeta najwyraźniej miał ochotę do sprzeczki.

—       Uspokój się narwańcu. – warknęła androidka. – Nie znęcaj się nad dzieciakiem. Nie widzisz, że cierpi? Zachowaj siły na tego gnoja, co ci siostrę otruł.

Zapanowała chwila ciszy. Twarze zebranych spojrzały na kobietę, następnie na księcia, który oburzony tym , iż ta w jego mniemaniu nie-kobieta miała czelność podnosić na niego głos skrzyżował ręce na piersi ostentacyjnie przy tym prychając i odwracając się plecami do zebranych. Nikt nie zwrócił uwagi na wypieki pół-saiyana, nikt prócz jej samej.

—        Możemy przestać się wykłócać? – zaproponował najniższy ziemianin. – Chyba mam pewien pomysł.

—       Jaki? – krzyknęli niemal chórem.

Były mnich wziął głęboki wdech, po czym rozwinął temat. Otóż, skoro nie byli w stanie zlokalizować natręta musieli zwabić go w pułapkę. Nie mogli po niego iść, więc sam musiał przyjść do nich.

Po wybraniu odludnego miejsca mieli go zawołać za pomocą dużej mocy, a ten, jeśli mówił prawdę zjawiłby się by odkryć, czy znajdzie tu tego, którego tak pilnie poszukiwał. O ile wszystko było prawdą.

Kiedy już wszystko było dopięte na ostatni guzik wytypowali Son Gohana, jako przynętę. Było to najlepsze rozwiązanie, gdyż oboje z Sarą mieli przybliżone jednostki mocy. Choć była inna nie mogłoby to ujść uwadze Yonana. Musiał go wziąć za kogoś pokroju Saiyanki, co akurat nie mijało się z prawdą. Nieopodal miał być Vegeta, ale nie wyskakiwać przedwcześnie, póki nie dostanie sygnału. Przecież, jeśli faktycznie jego szukał, pies był pogrzebany. Najpierw odtrutka, później zemsta.

W pobliżu również miała znaleźć się Osiemnastka, gdyż jako jedyna była nie do namierzenia. Szatan dużo odstawał, choć i tak ośmiokrotnie przewyższał mocą bojową resztę przyjaciół, którzy chcieli pomóc.

Chłopak wziął głęboki wdech, zamknął oczy. Wiedział, że to prawdopodobnie jedyna szansa by ocalić infantkę. Uwolnił swoją moc na ile w tej chwili potrafił. Nie był zły, w jego sercu gościł żal. Nie ukazał całej swej mocy, ale miał nadzieję, że tyle wystarczy do sprowadzenia intruza. Trwał w ten sposób dobre pięć minut, po czym wrócił do pierwotnej postaci i usiadł na trawie czekając. Wciąż powtarzał w głowie zdanie: Musi się udać, po prostu musi. Bo co innego im pozostało?

Gdy już myślał, że wszystko stracone spadł z nieba niemal między jego nogi kamień tworząc głęboką dziurkę. Zlękniony powstał obserwując otoczenie. Dostrzegł androidkę kręcącą głową wskazując przy tym kierunek Vegety.

—       Ach tak… – westchnął. – Ktoś nadchodzi.

I nadleciał lądując jakieś piętnaście metrów dalej.

—       To ty… – zacisnął pięść. – Więc to twoja sprawka.

Białowłosy w milczeniu powoli ruszył w stronę Saiyana z każdą chwilą, gdy był bliżej dostrzegał, iż czarnowłosy jest zdenerwowany, może się boi? Tym lepiej, miał się go przecież bać! Był niezwyciężony!

—       Co zrobiłeś Sarze?! – krzyknął Son Gohan nie mogąc się powstrzymać. – Odpowiadaj!

Nic nie mówiąc zrobił jeszcze trzy kroki naprzód. Uśmiechnął się obleśnie poprawiając przy tym lśniące włosy.

—       Mówisz o tej rozwrzeszczanej dziewusze, którą pokonałem? – zapytał bez zainteresowania – Sądziłem, że znajdę ją tutaj, a spotykam tylko ciebie.

—       Tak, o niej mówię. – syknął. – I miło, że pomyliłeś ją ze mną. Taki był plan.

Nie spodobało mu się jak wyraził się o tej dziewczynie. Może i była rozkrzyczana, ale to nie oznaczało by miał prawo ją obrażać. Zwłaszcza, kiedy była umierająca i to przez tego podstępnego typa.

—       Pokonałem ją uczciwie, w walce, więc daruj sobie. – machnął ręką. – To twoja siostra?

—       To moja przyjaciółka i wcale nie byłeś uczciwy. – odparł gniewnie. – Czym ją otrułeś?

—       Och, to ona jednak żyje? – zamyślił się. – To cudownie, wyśmienicie! – wyraźnie był zadowolony. – Więc to prawda, jest księżniczką. Cudowna dziewczyna nie uważasz? Jest więcej warta niż mi się zdawało.

Na te słowa syn Gokū się wzdrygnął. Co to miało oznaczać? Owszem, miał rację, ale czy musiał ją przyznawać? Jemu? Przełknął ślinę.

—       Daj nam antidotum. – Ryknął Gohan zmieniając temat.

—       Bo co?

—       Ona umiera, proszę… – jęknął w desperacji.

Yonan się roześmiał jak gdyby opowiedziano mu świetny dowcip. Poprawił swoje lśniące białe włosy.

—       Ta twoja koleżaneczka coś przede mną ukryła i postanowiłem to od niej wyciągnąć. Skoro żyje wkrótce powinna się odpłacić.
 
***
 
Od momentu, w którym nadleciał ten typ siedział ukryty w krzakach na wapiennej skale. Stąd miał doskonały widok na ich oboje. Nie dostrzegał za to Osiemnastki, ale wiedział, że ona tam jest. Wszak miała mieć oko na młodego, gdyby nagle coś się stało. I nagle BUM! Moc Son Gohana zniknęła… Widział go, nie był przecież ślepy, ale go nie wyczuwał. A wszystko od chwili, gdy ten siwy młodzieniec był już tak blisko niego. 

—      Więc tak ją porwałeś. – odpowiedział sobie. – Doskonała zasłona. Tylko jak ty to robisz? 

Nawet nie zauważył, gdy za nim ktoś się pojawił. Nie usłyszał kroków, bo ich nie było. Postać lewitując zbliżyła się do dziedzica rodu Saiyańskiego kładąc dłoń na jego umięśnionym ramieniu. Zacisnęła ją wystarczająco mocno by Vegeta ni to z zaskoczenia, ni to z przerażenia strącił tę rękę mechanicznie atakując napastnika. 

Jego cios został zablokowany. Ta nie dużych rozmiarów piąstka powstrzymała jego. To był szok, jednak okazał się większy, gdy przyjrzał się osobie, która go zaatakowała. Miał wrażenie, że śni.

—      To ty… Jak…? 

—      Przybyłam po ciebie. – odparła sucho. 



* Cytat Benjamina Franklina (drukarz, uczony, filozof, wolnomularz i polityk amerykański)




08 sierpnia 2021

66. Poszukiwania

Z dedykacją dla mojego męża.

Słońce powoli wchodziło za horyzont tworząc czerwone plamy na pobliskich budynkach miasta Zachodu. W okolicy panował spokój. Jednak, kiedy ktoś zatrzymałby się choć na chwilę przed największym domem dostrzegłby napiętą atmosferę domowników. Któżby się przejmował? To bogaci, kiedy interes się nie kręci zawsze jest dramat. Ale tu rozgrywała się całkiem inna historia i mogła mieć tragiczne skutki dla reszty obywateli. Tylko jeszcze o tym nie wiedzieli.

—     Nawet nie wiemy, co jej jest. – żachnęła się Bulma. – Nie wiem jak jej pomóc… Nie przypomina to żadnej ziemskiej choroby.

Brief poprosiła Nameczan o przybycie do siebie. Wiedząc, ze Wszechmogący posiada dar uzdrowienia bardzo liczyła na pomoc. Reakcja zielonoskórych była wręcz natychmiastowa. Oczywiście po tym jak kobieta stwierdziła, iż wolałaby nie transportować dziewczynki do podniebnego pałacu. Niestety nadzieja szybko się ulotniła gdy po kilku próbach Dende z rezygnacją poinformował zebranych, że nic więcej nie może uczynić. Choć ciało wyłączył z tak do znanych podczas walki, to niestety ciemniejąca plama na ramieniu nie znikła, a ciało Saiyanki niebezpiecznie się nagrzewało.
 

Po nieudanej próbie uzdrowienia spadkobierczyni CC zabrała swoich gości na dół do salonu zostawiając rozwścieczonego księcia ze swą siostrą by uniknąć rękoczynów jak i utraty domu.

—     Nie jestem pewien czy bajeczka jaką sprzedał tej młodej jest prawdziwa. – burknął Szatan. – Coś ewidentnie się kupy nie trzyma.

—     A dokładnie? – zainteresował się Kuririn, bowiem każdy trop należało zbadać.

I jego Bulma pospiesznie zaprosiła do domu w obawiając się wściekłości księcia, gdy wzywała Nameczan. Gdzieś z tyłu głowy tliła się obawa, iż uzdrowicielskie moce opiekuna Ziemi na nic się zdadzą. Mężczyzna jako wieloletni przyjaciel nie mógł odmówić przybycia. Nawet gdy chodziło w jakimś stopniu o Vegetę.

Nameczanin wstał z siedziska i przeszedł się po pomieszczeniu, w którym górowała biel – zupełnie jak w Pałacu Wszechmogącego. Przebąkiwał pod nosem swoje myśli. Zastanawiał się, kim był ów chłopak, który sterroryzował miasto, oraz jakim sposobem dostał się niepostrzeżenie na Ziemię. Dlaczego nic nie wyczuł? Czy odkąd Dende pełnił funkcję Wszechmogącego przestał być czujny? Tak ciężko było mu w to uwierzyć. Niemal bez przerwy trenował, intensywnie medytował, a nawet łapał się na tym, że obserwował planetę jak niegdyś sam Kami.

—     Szatanie? – wyrwał go z rozmyślań zatroskany były mnich. – Musimy odnaleźć tego śmiałka. Vegeta jest w furii.

Na samą myśl co mógłby uczynić rozwścieczony Saiyanin ugięły się pod nim nogi, choć siedział. Doskonale znał naturę wybranka Bulmy. Walczył nie tylko przeciw niemu, ale i ramię w ramię; czy to podczas inwazji Saiyan, czy też na Namek.

—     Nie zrobię tego dla tego pyszałka, a dla tej małej. – burknął zielonoskóry.

Od lat był przyjacielem Gohana, choć nigdy tego nie planował. Zaś ten chłopiec bardzo przywiązał się do tej dziewczyny. Niejednokrotnie z jego ust słyszał jak dziękował losowi za kogoś w podobnym wieku, pochodzeniu, a także wspólnych problemach. Nie do końca rozumiał istotę bycia nastolatkiem, ale nie miało to znaczenia w obecnej sytuacji.

Wojownicy ruszyli na poszukiwania intruza gdy zabrakło im pomysłów z czym mają do czynienia, lecz przedtem wstąpili do Karina po czarodziejską fasolkę. Może ona pomoże wrócić księżniczce do zdrowia? Przecież powinni spróbować wszystkiego.

***

Son Gohan właśnie kończył odrabiać lekcje, które otrzymał od prywatnego nauczyciela. Powoli działało mu to na nerwy. Chciał w końcu zacząć uczyć się jak normalne, ziemskie dzieci. Przecież odległość dla niego nie miała żadnego znaczenia, poruszał się tysiąc razy szybciej niż pojazdy. Ot wygoda bycia synem kosmicznego wojownika praktyczna w zwykłym, codziennym życiu. Wiele razy rozmawiał z matką na ten temat, ta jednak się uparła, że dopiero w szkole średniej będzie mógł zrealizować swoje marzenie. Szkolny horror nieco zelżał gdy Bulma Brief, przyjaciółka jego ojca postanowiła wciągnąć w edukację niesforną księżniczkę Saiyan. Nie musiał w tym tkwić samotnie, a przekazywanie wiedzy koleżance sprawiało mu nie lada przyjemność. Wiedział wtedy, że na coś mu się to wszystko przydało.

—     Nie mogę się na niczym skupić. – głośno westchnął kładąc ciężko głowę na otwartej książce. – Nie wiarygodne, że Sara została zarażona. Jak to się w ogóle stało?

I jego prezeska Capsule Corporation poinformowała telefonicznie o niespodziewanej chorobie dziewczyny. Był częstym bywalcem odkąd u nich zamieszkała.

Chłopak ze zdenerwowaniem zamknął książkę, przeszedł się parę razy po pokoju rozmyślając o całym zdarzeniu nie dochodząc do żadnego wniosku. W końcu nie wytrzymał, wybiegł z pokoju pędząc schodami w dół, wparował do kuchni tak, że Chi-Chi, która kroiła marchew do zupy podskoczyła.

—     Skończyłeś? – zapytała z troską.

—     Tak! – skłamał połowicznie porywając kawałek ciasta ze stołu.

Ruszył w stronę drzwi frontowych zakładając niedbale w pośpiechu obuwie. Nie mógł siedzieć bezczynnie w domu udając przed samym sobą, iż się uczy. Nie mógł siedzieć bezczynnie w domu udając przed samym sobą, iż się uczy. Nie miał zupełnie do tego głowy.

—     Dokąd się wybierasz? – kobieta zawołała za nim wychylając głowę z kuchni.

—     Do Sary, a niby gdzie? – odrzekł siląc się na niedbały ton. – Muszę wiedzieć, co z nią.

Nie czekając na odpowiedź matki wybiegł z domku, a po chwili szybował już w powietrzu obierając kurs. Był przerażony na myśl o utracie jedynej osoby w podobnym wieku, która go rozumiała. Przy której mógł być po prostu sobą.

—     Cały ojciec. – jęknęła Chi-Chi wychylając się zza drzwi frontowych, których chłopiec w pośpiechu nie zamknął.

Zdążyła jedynie dostrzec maleńki punkt na idealnie bezchmurnym niebie nim całkowicie zniknął.

***

Był już półmrok. Słońce skrywało się za ciepłą taflą błękitnego oceanu. Lekki szum fal wprawiał w zadumę. Kuririn wylądował na wyspie Genialnego Żółwia. Cały dzień spędził na poszukiwaniu Tenshina, lecz nigdzie go nie znalazł, jakby pod ziemię się zapadł! 

—     A to, co? – zdziwił się słysząc głosy. – Mamy gości?

Wszedł po białych, drewnianych stopniach do małego, również drewnianego domku i rozejrzał się po pomieszczeniu.

—     Witaj, Kuririnie. – zapiszczał znajomy głosik.

—     Chaoz? – były mnich osłupiał. – Ja… Jest Tien?

Malec opuścił głowę. Zdawało się, że coś mamrocze pod nosem. Mężczyzna od razu zrozumiał, co przyjaciel ma na myśli. Nie wiedział gdzie jest jego wysoki towarzysz. Łysy wojownik opadł bezradnie na kanapę wzdychając. Zaczął się zastanawiać, co zrobić by zapalić maleńkie światełko nadziei. Nie miał wyjścia, musiał zacząć szukać śmiałka samemu.

—     A stało się coś? – Chaoz się zainteresował niemrawą miną przyjaciela.

—     W tym rzecz. – podrapał się nerwowo za uchem. – Sara została zaatakowana i zainfekowana nieznanym nam wirusem przez kogoś, kogo nie znamy.

—     Co? – Roshi rozdziawił gębę. – Kogo?

Właśnie wszedł do salonu nie bardzo słysząc toczącą się rozmowę.

—     Siostrę Vegety. – wytłumaczył pospiesznie.

—     Przecież wiem, kim jest ta dziewucha. – oburzył się starzec przysiadając na kanapie wprost przed telewizorem. – Pytam, kim jest sprawca!

Mężczyźnie głupio było mówić, że nikt nie wie poza samą zaatakowaną. Poza kilkoma szczegółami nie wiedzieli nic. Błądzili jak dzieci we mgle.

—     Nie zdążyliśmy się dowiedzieć… Dlatego właśnie potrzebujemy każdego, kto mógłby się porozglądać za tajemniczym oprawcą. – zmrużył oczy. – Myślę, że to dopiero początek.

***
—    Bardzo mi przykro, że nie było mnie z nią – mruknął posępnie – Byliśmy umówieni, matka nie wyraziła zgody na trening. Gdybym tam był, to może do tego by nie doszło.

Bulma zmartwiła się tym faktem. Nie oceniała dzieciaka, nie miała mu za złe. Złe rzeczy się zdarzały, zwłaszcza Saiyanom. Po części zdążyła do tego przywyknąć. Pomyślała jednak, że jest złą matką. Skoro siostrze Vegety stało się, to, co się stało to również mogłoby i jej Trunksowi! Nie wspominając już o nienarodzonym dziecku.

Kobieta zaprowadziła Son Gohana do pokoju chorej by mógł z nią posiedzieć. Pomyślała również, że gdyby się ocknęła na pewno przekazałaby mu jakieś informacje na temat tajemniczego przybysza z kosmosu. Przysunęła z drugiego końca pokoju krzesło by ten mógł na nim usiąść, a także ciepłą owocową herbatę, którą przygotowała jej nader gościnna jej matka.

—    Jak tylko czegoś się dowiesz proszę, daj nam znać. – pouczyła go. – My tu odchodzimy od zmysłów.

—    Dobrze, na pewno tak uczynię.

Błękitnooka, choć wciąż zdenerwowana odetchnęła nieco. Wiedziała, że na syna Son Gokū zawsze może liczyć. Nigdy nie zawiodła się na swoim przyjacielu, a co dopiero na tym chłopcu. Był idealny! Miał złote serce i był chyba z najuczciwszą osobą na świecie. 

—    Zostawię cię.

Wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi mając jedynie nadzieję, że szybko rozwikłają zagadkę.

Brunet usiadł na krześle i zaczął się wpatrywać w księżniczkę. Wiedział, że cierpi. Była rozpalona, a na ciele pojawiły się tajemnicze sine placki. Nigdy dotąd nie spotkał się z taką chorobą. Na pewno nie mogła być pochodzenia ziemskiego.

—    Mam nadzieję, że mnie słyszysz. – zaczął niepewnie. – Chciałbym ci pomóc, ale nie wiem jak… Ty mi pomogłaś gdy walczyłem z Komórczakiem. Jestem ci to winien.

Jego głos się załamał, gdy usłyszał ciche jęknięcie chorej. Widział jak napina mięśnie, jak stara się walczyć z wirusem. Najgorsze było to, że nie mogli się z nią w żaden sposób porozumieć. Odkąd to się zaczęło była nieobecna, jakby w śpiączce.

—    Gdybyś dała mi jakiś znak… Jak to wszystko rozwiązać… Od czego zacząć? 


***


Pędził przed siebie w zawrotnym tempie. Był wściekły, a za razem zdezorientowany. Nigdy wcześniej nie ścigał kogoś, kogo nigdy nie widział, a już na pewno nie, kiedy nie był w stanie go wyczuć. Gotowało się w nim. Kto w ogóle miał czelność podejść jego siostrę w tak nieczysty sposób? Otruć? Zabić rozumiał, ale trucizna? Walka była ich przeznaczeniem, więc jakoś zniósłby jej śmierć, mieli kule, dało się ją wskrzesić.

Tak czy owak i był zaskoczony, że ta Saiyanka, zwana również księżniczką była pokonana. Kiedyś mógł jej zabronić, teraz nie… Była okropnie silna jak na dziecko, była dziewczyną… Otrucie dziecka, bo wciąż tak o niej myślał, dla niego było ciosem poniżej pasa!

—     Kiedy już cię odnajdę. – warknął w eter. – Zabiję!

Po tych słowach oszalał. Nie miał pojęcia jak ma znaleźć intruza. Stanął jak wryty, po czym zawrócił do domu. Postanowił dowiedzieć się czy ktoś jednak nie obserwuje ich miejsca zamieszkania. Miał nawet plan, który w istocie nie był nawet dobrze przemyślany. To było jedyne, co posiadał w tej chwili. Musiał wrócić jak najszybciej, więc przemienił się w super wojownika. Tak rozwścieczony nie był jeszcze nigdy. Już raz stracił siostrę, nie chciał by ponownie się to wydarzyło, nawet jeśli nie potrafił o tym mówić otwarcie. Jej tego nie musiał tłumaczyć, wiedziała. Po prostu to zawsze czuła i odwrotnie.



To świetna okazja by zaprosić Ciebie, drogi czytelniku do bonusowego odcinka! Narodziny człowieczeństwa