31 sierpnia 2023

*98. Babidi nie próżnuje


Nie miałam pojęcia, ile czasu upłynęło. Sekundy, minuty, godziny? Topiłam się w oceanie rozpaczy. Brakowało mi powietrza. A może właśnie go unikałam, by wszystko zakończyć?

— Saro! — usłyszałam, a zaraz poczułam mocne szarpnięcie.

Dostrzegłam rozmyty obraz przez łzy. Rozpoznałam głos Osiemnastki. Kucnęła, podciągając mnie do siadu. Ostatnie czego chciałam to towarzystwa. Kogokolwiek. Kobieta odgarnęła mi włosy z twarzy i wtedy zobaczyłam jej przejętą minę.

— Nie żyje... — zaszlochałam łamiącym głosem. — On nie żyje.

Kiedy mnie objęła, a moja twarz wylądowała na jej ramieniu, wybuchnęłam ponownie. Tak potwornie źle się czułam. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miałam szansy powiedzieć mu, co czułam. Nie mogłam się z nim pogodzić. Wszystko tak nagle uleciało. A teraz nie tylko przede mną była mroczna perspektywa śmierci, ale i przed innymi znajomymi. Niestety możliwość natychmiastowego wskrzeszenia przepadła. Nie mogłam mieć pewności, że pokonamy Buu. Pozostały nam tylko dwie opcje. Wygrać i za cztery miesiące przywrócić Gohana do życia albo... Zginąć i może nawet przepaść na zawsze.

— Oni wrócą — zapewniała mnie C18, głaszcząc po głowie. — Nie odeszli na zawsze. Wskrzesimy ich. Tylko weź się w garść.

Pociągnęłam nosem, roniąc kolejne łzy. Nie chciałam słuchać jej obietnic. Nie mogła dać mi stuprocentowej pewności, że tak właśnie będzie. W każdej chwili mogliśmy przegrać. Było tyle niewiadomych. A ja... Czułam się tak koszmarnie źle po raz pierwszy. Dwukrotna śmierć mojego brata nie była tak miażdżąca, jak to uczucie. Dlaczego? Wciąż nie umiałam w emocje i chyba najbardziej dobijał mnie ten fakt. Nie wiedziałam, jak sobie radzić, co mówić, robić? Jak żyć? W mojej głowie szalało tornado od wściekłości po żal. 

— Straciłam ich oboje — zawyłam, przełykając łzy.  — Dlaczego to tak bardzo boli?

Osiemnastka westchnęła ciężko, usiłując wciąż mnie przytulać do swojego chłodnego ciała. Chciałam się wyrwać z jej objęć, a jednocześnie wtulić jeszcze mocniej. Targały mną tak sprzeczne uczucia, że jedynie co byłam w stanie uczynić to szlochać. Życie bez całego wachlarzu emocji było zdecydowanie łatwiejsze. Im bardziej zależało mi, tym wszystko okazywało się trudniejsze. Zwłaszcza gdy ktoś odchodził. Nie przypominałam sobie, abym tak bardzo cierpiała po utracie rodziców. A może już nie pamiętałam tego?

Dopiero teraz zauważyłam, że matka Gohana leżała nieprzytomna na posadzce. Wachlował ją jej ojciec z niebywałą troską. Nieopodal szlochała Bulma w ramionach Yamchy. Zupełnie o nich zapomniałam. Przecież i one doświadczyły straty i tak jak ja cierpiały. Musiałam walczyć nie tylko dla siebie, ale i dla nich. Nawet jeśli nie dogadywałam się z tymi kobietami, to zależało nam na tym samym – życiu bliskich.

„Słychać mnie? Ziemianie, jeśli jeszcze nie wiecie, nazywam się Babidi!”

Usłyszałam go, zupełnie nie wiedząc, skąd dochodził głos. Oderwałam się od koleżanki jak oparzona. I ona była równie zdezorientowana. Pociągnęłam nosem, a następnie przetarłam mokrą twarz. Co to był za głos?

„Nie ma sensu się rozglądać. Nie ma mnie obok. Komunikuję się z wami za pomocą swojej magii”.

— Sukinkot — warknęłam, ściągając w gniewie usta. — Też go słyszałaś?

— Tak.

Okazało się, że wszyscy mogli usłyszeć głos tego skrzeczącego padalca. Zdezorientowani biegaliśmy wzrokiem po sobie, szukając jakiegoś sensu. Na uboczu stał Kenzuran i tylko on wiedział, co się działo. Miał zamknięte oczy i zaciśnięte pięści. Zdawało się, że był zdenerwowany równie mocno.

Jestem czarnoksiężnikiem, także wzywanie policji nie ma żadnego sensu. Nic mi nie możecie zrobić”. — dudnił jego piskliwy głos. — „Zmuszony jestem prosić was o pomoc. Dziś spotkałem kilku nieprzyjemnych łotrów. Zepsuli mi oni dziś dzień. Proszę was, byście zamknęli oczy”.

Spojrzałam na Osiemnastkę, a ona na mnie. Nie brzmiało to dobrze. Nie omieszkałam sprawdzić, na kogo polował ten padalec i ku mojemu zaskoczeniu były to twarze Trunksa, Gotena oraz... moja? Zacisnęłam palce. Czego on chciał od dzieciaków? Przecież niczego złego nie zrobili! Ja w sumie też nic mu nie uczyniłam, a mimo to widziałam swoją złotowłosą postać. Nie brałam udziału w walce z Buu. Dlaczego więc?

Szalony czarnoksiężnik postanowił pokazać się wszystkim mieszkańcom planety. Teraz mogłam dostrzec, jak bardzo był paskudnym stworem o wyłupiastych zielonych ślepiach i oliwkowej, porowatej skórze z nierówno wyrastającymi włoskami. Następnie przedstawił nam swojego sługę – grubego, różowego stwora przypominającego balon. Odzianego w krótkie, obszerne, białe portki przepasane czarnym pasem z symbolem, który widniał na czole Vegety. Miał także na sobie czarny kubrak i długą, fioletową pelerynę. Buty miał żółte, tak samo, jak bezpalczaste rękawice. Wesoło sobie podskakiwał, a mi na jego widok podnosiło się ciśnienie.

Za chwilę pojawił się obraz jakiegoś sporych rozmiarów miasta, które postanowili zniszczyć, jeżeli wszystkie wskazane przez czarnoksiężnika osoby nie stawią się u niego. Ziemianie mieli nas wydać potworom, a jeśli tego nie uczynią, stanie się nieodwracalne.

— Co ten drań chce uczynić? — usłyszałam roztrzęsiony głos Gokū, który zaciskał pięści.

Różowe monstrum jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uniosło tamtejszych mieszkańców ku niebu. Słyszałam ich przeraźliwe krzyki. Czy planował rzeź? Odpowiedź nadeszła szybko. Zamienił Ziemian w cukierki! Wciągnął powietrze, a małe, okrągłe kuleczki jak na wezwanie ruszyły w paszczę grubasa. To był wstrząsający widok. Nie uwierzyłabym, gdybym sama tego nie zobaczyła.

Kenzuran miał rację. Buu bez problemu mógł zeżreć każdego! Dosłownie wszystkich i wszystko. To nie był czas na dąsy i strach o to, co będzie za cztery miesiące. Jeśli chciałam dotrwać do tego czasu, koniecznie trzeba było zabić Babidiego i jego sługę. Byłam zmuszona wziąć się w garść. Żale trzeba było odstawić na bok. Za chwilę nasz wróg miał kazać stworowi zniszczyć metropolię. Nie chciałam tego oglądać. Niestety dalej słyszałam skrzeczący głos kosmicznego pędraka.

— Na co czekacie!? — krzyknęłam z oburzeniem. — Musimy zacząć działać!

Wszyscy stali z zamkniętymi oczami, oglądając to, co zaserwował Buu. Ja już dość się napatrzyłam. Jednak nie o życie ludzi się martwiłam, a osób mi bliskich. Nikt nie był bezpieczny w starciu z ich magią i siłą.

— Ten szaleniec zeżre wszystkich, jeśli będziecie tak stać bezczynnie! — kontynuowałam wywód pełen gniewu. — Oglądanie tego chorego przedstawienia niczego nie zmieni. Bierzmy się do roboty!

Gokū przytaknął, a Momo od razu ruszył w stronę komnaty, w której położył nieprzytomnych chłopców. Jeśli maluchy miały opanować wspomnianą wcześniej przez zmarłego technikę, trzeba było zaczynać jak najszybciej. Przecież logiczne było, że nie byli w stanie osiągnąć tego w jeden dzień, nawet jeśli potrafili bez problemu przemienić się w super wojowników.

W międzyczasie zły magik ponownie pokazał Ziemianom twarze osób, których poszukiwał. Nawet uwidocznił nam, co się stanie, gdy ludzie będą się z nim komunikować bez podawania interesujących go rzeczy – jak na przykład naszej kryjówki. Pokazał nam, jak człowiekowi eksploduje głowa! Nawet mnie to zmroziło, a widziałam w swym życiu nie jedno. Ten robal nie znał litości. Nie zamierzałam okazywać mu swojej. Nawet postawił warunek. Dał nam pięć dni na poddanie się, inaczej Ziemia obróci się w pył.

— To oni zabili Vegetę i Gohana, tak? — zapytała trzęsącym się głosem Bulma. — Co za potwory.

Jej ciało drgało. Żal przemienił się w gniew. Jedyne żywe dziecko tej kobiety było poszukiwane przez całą planetę, a każdy bojący się o swoje życie marny człowieczek był gotów sprzedać go tym potworom. Westchnęłam ciężko, gdy Kuririn wreszcie przytaknął Bulmie.

— Niezłe bydlaki do nas zawitały. Jak mamy ich pokonać? — dodał z zakłopotaniem.

— To prawda — wtrącił Wszechmogący — w istocie to potwory i za te pięć dni z Ziemi mogą zostać zgliszcza.

Z każdym wypowiedzianym słowem atmosfera robiła się gęstsza. Im dłużej na ten temat rozmawialiśmy, tym było gorzej. Miałam nadzieję, że zaraz przybędzie dżin z dzieciakami i zaczniemy działać. Na razie roztrząsaliśmy to, co się w tej chwili nie mogło odstać.

— Nie możemy pozwolić, by ucierpiało więcej ludzi —  Namekański wojownik dosłownie eksplodował. —  Polecę tam i go powstrzymam.

Nie mogłam uwierzyć w jego słowa. Od kiedy tak bardzo przejmował się życiem istot z Błękitnej Planety? Nie był bezwzględnym złem. Przynajmniej odkąd zasymilował się z bliźniaczą wersją swego ojca. Chociaż ja nigdy innego nie poznałam, to na pewno nie pałał miłością do ludzi. Kiedy tak naprawdę zmiękł?

— Nie mów, że chcesz chronić tych, którzy z radością sprzedaliby nasze położenie? — warknęłam, wyrzucając ręce w górę. — Żartujesz sobie prawda?

— Gdybyś chciała ocalić swoje życie, nie podałabyś cennych informacji? — wtrąciła młoda Satan z miną złego gliny. —  Ci biedni ludzie się bronią! Chcą normalnego życia! Bez monstrualnych czarnoksiężników i innych dziwnych kosmitów.

Zagotowało się we mnie. Ona deptała po mnie na każdym kroku i każdorazowo chciała być pewna, że byłam tą najgorszą. Bez jakichkolwiek zasad. W dodatku odczytałam w tym zdaniu aluzję co do bycia dziwolągiem. Była idealnym powodem, dla którego nie chciałam bratać się z mieszkańcami tej planety. Oni zawsze mieli mnie za kogoś gorszego, niegodnego.

— NIGDY! — ryknęłam, cedząc każdą sylabę.

Nie miała o mnie pojęcia! Chciałam wykrzyczeć jej w twarz, jak bardzo się myliła. Byłam więźniem i mogłam ukrócić swoich cierpień jednym słowem. Miałam możność sprzedać brata, a jednocześnie podpisać wyrok na siebie. Potrafiłam zachować najcenniejsze informacje i to jeszcze jako mały smarkacz. A ona sugerowała wszystkim, że ze mnie taki sam bies co z Babidiego. Nienawidziłam jej jeszcze bardziej. Już nawet rozważałam, czy skoczyć Videl go gardła i skrócić o głowę. Miała ogromne szczęście. Paląca nienawiść nakazywała mi, by zrobić najgorsze, ale wtedy Gokū wkroczył.

— To nie miejsce i czas na tego typu rozmowy — stanął pomiędzy nas, pilnując wyciągniętymi rękoma, by żadna nie przestąpiła choćby kroku. — Teraz musimy przygotować się na nadejście Buu. Szatan nie może ryzykować bezsensownie życiem, a wy skakać sobie do gardeł. Wszyscy jesteśmy nerwowi. Nie róbmy niczego pochopnie.

Prychnęłam, ostentacyjnie się przy tym odwracając. Nie zamierzałam brać udziału w przedstawieniu z tą dziewuchą, której w ogóle nie powinno tutaj być! Jak ona w ogóle się dostała do tego środowiska? Jak zasłużyła na bycie jedną z nas? Co takiego wydarzyło się pod moją nieobecność? W trzy dni posypał się mój świat. Poczułam silną dłoń na ramieniu. Wciągnęłam powietrze. Zaciskając mocno wargi, myślałam, że zaraz eksploduję. Nie chciałam nawet spojrzeć.

— Co byś zrobiła, by go odzyskać? — zapytał cicho, aczkolwiek stanowczo.

Nie odrywał swojej dłoni. Czułam każdy palec na nie do końca białej bluzce. Co to w ogóle było za pytanie? Przełknęłam ślinę i poczułam gulę niemalże nie do przełknięcia. Zamknęłam oczy, a następnie zacisnęłam pięści. Złość nie ustępowała, ale jednocześnie nie rozwijała się dalej. Chociaż bardzo mnie wszystko drażniło, to nie mogłam dłużej komentować poczynań Ziemian. 

— Wszystko — wyszeptałam, łapiąc odruchowo pierścień Vegety. — Zrobiłabym wszystko, co konieczne.

Waleczna Videl broniła ich w ten sam sposób co Gohan. Po raz pierwszy musiałam się z tym zgodzić. Ludzie nie mieli szans. Nie potrafili się bronić. To była ich jedyna nadzieja, by przetrwać. Chcieli żyć. Tylko żaden z nich w tym strachu nie potrafił trzeźwo myśleć. Babidi ani myślał oszczędzać kogokolwiek. Takie kanalie jak ta nawet po otrzymaniu upragnionego robili, co chcieli. Nie szczędzili nikogo. To było wiadome, że Buu i tak zje wszystkich! Stwierdziłam, że ten komentarz zostawię sobie na kiedy indziej. Zaczęłam nerwowo przebierać w palcach sygnet, a zaraz uścisk wojownika zelżał.

Wyczułam wibracje pochodzącą od chłopców, którzy najwyraźniej postanowili wszcząć bójkę. Cóż, z tego, co wiedziałam w tym miejscu byli po raz pierwszy. Najprawdopodobniej wystraszyli się czarnego dżina. Potrzebując powietrza, ruszyłam w kierunku walecznych młodzików, oznajmiając Gokū, że się tym zajmę. Mnie i Vegetę widzieli po raz ostatni, nim pozbawiłam ich przytomności. To było najlepsze wyjście z tej sytuacji. Nie musiałam z nikim więcej rozmawiać na niewygodne tematy. Pognałam w stronę skaczących sygnatur, by dowiedzieć się, co tym razem zmajstrowały te dwa chochliki.

Na jednej z wież trwała walka. Dzieciaki zaciekle atakowały sługę Wszechmogącego. I to w stadium super wojownika. Broili na całej linii. Westchnęłam, zauważając, że nie pozwalają dojść do słowa czarnoskóremu. Na sam ten widok mimowolnie drgnęły mi usta. Byli waleczni. Przypominali mi siebie z dziecięcych lat. Chociaż na chwilę mnie rozczuliło, to musiałam wrócić na ziemię. Zmaterializowałam się zaraz za Trunksem, który postanowił wymierzyć swoim kopniakiem dziecięcą sprawiedliwość. Nie mogłam dopuścić, by skrzywdzili tego gościa. Zwłaszcza z głupoty. Chwyciłam bratanka za szarfę przewiązaną w pasie, tym samym przyciągając do siebie.

— Co to za wybryki? — skarciłam niebieskookiego, unosząc go ku górze — gdzieś się wybieracie?

Młody jeszcze przez chwilę walczył. Zorientował się, że to ja a ja nigdy mu nie odpuszczałam, gdy zrobił coś, czego nie powinien. Zszokowanego Gotena schwytał sługa Dendego, choć zaprzestał walki, dopiero gdy usłyszał głos swojego ojca. Stanął on za mną, wypowiadając jedynie krótkie: Nie ruszać się. Nie wierzył mi, gdy mówiłam, że ogarnę temat? Odwróciłam się, łypiąc na mężczyznę spode łba. On jednak całkowicie zignorował mnie. Nastała cisza. Najpewniej chłopcy dopiero teraz zrozumieli, kto się pojawił wśród nas. Po chwili siedmiolatek wtulał się w ramiona nieżyjącego wojownika.


Dzieciaki po tym, jak dowiedziały się o stracie, zostały pod czujnym okiem Son Gokū, Szatana i Kenzurana. Płakali, nie wierząc w ani jedno słowo mężczyzny w pomarańczowym gi. Chciał, aby jak najszybciej odłożyli żal na bok, gdyż w większej mierze los leżał w ich rękach. Musieli odłożyć zabawki i zapomnieć o świecie, w jakim do tej pory przyszło im żyć. W nich była nadzieja. I chociaż chętnie bym się z nimi zamieniła, wymierzając swoją sprawiedliwość, to musiałam się liczyć z tym, iż nie podołam. Jeżeli Gokū nie mógł, to jak ja mogłam? Nie dane mi było spędzić z tym Saiyaninem wiele czau, ale wystarczająco znałam go z opowieści najbliższych mi mężczyzn. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak po mistrzowsku operował sztuką walki i jak daleko byłam za nim. Gohan zawsze powtarzał, że nie spotkał dzielniejszej istoty od ojca. Zresztą ja nawet nie miałam z kim się scalać, a Goten z Trunksem byli idealnymi i jedynymi kandydatami.

Widziałam ich smutek i rozgoryczenie. Również i morze pretensji. Rozumiałam ich doskonale, ale tak waśnie wyglądało życie na wojnie. I tak bardzo długo żyli w bezpiecznej bańce, gdzie walka na pięści była jedynie świetną rozrywką. Ja zdążyłam w tym czasie naprawdę wiele stracić i przeżyć. Nigdy nie życzyłam bliskim takiego życia, ale tak właśnie być musiało, jeżeli chcieli żyć, jeśli chcieli odzyskać utraconych. By uchronić przed śmiercią tych, którzy im pozostali.

Stali oni w kopulastej, zamkniętej wierzy. Opierałam się o ścianę gdzieś w połowie korytarza, a na samym końcu stała cała reszta. Reprymendy, jakie otrzymywali, kłuły w serca. Widziałam to i wyczuwałam w Bulmie, Kuririnie czy Byczym Lucyferze. Każdorazowa wzmianka o odejściu tamtych dwoje kłuła tak samo. Nigdy mniej. 

— Weźcie się w garść! — burknęłam, gdy szloch dzieciaków nie ustępował. — Nie tylko wy zostaliście skrzywdzeni. Chcecie zwrócić im życie? Weźcie się do roboty i pokonajcie tego potwora! Oni na was liczą.

Jedyne co potrafiłam im zakomunikować, to, to by wzięli się w tę cholerną garść. Tak samo, jak wcześniej powiedziała to mnie Osiemnastka. Wszystko było trudne i zapewne miało być jeszcze gorzej. Właśnie dlatego nie mogliśmy rozsypywać się w drobny mak. Tracąc resztki nadziei, składaliśmy broń. Konieczne było przypominanie między sobą, że nie takimi rzeczami usiłowano nas złamać. Tym razem nie mogło być inaczej.

Kiedy miało rozpocząć się przygotowanie do nowej techniki, postanowiłam zaczerpnąć powietrza. Zresztą potrzebowali przestrzeni i jak najmniejszej liczby gapiów, by skupić się na zadaniu. To wciąż były małolaty. Zgryźliwie zwróciłam uwagę innym, kiedy ich wymijałam, by ruszyli się z miejsca. Zresztą i tak nie mogli im w żaden sposób ulżyć. Ani pomóc.

Oddaliłam się, do drugiej wierzy, gdzie na jej szczycie mieścił się sporych rozmiarów taras otoczony okrągłymi gzymsami, które podtrzymywały kopulasty, z resztą jak wszystkie tu dachy. Za mną podążyła Bulma Ulong i Kuririn. Osiemnastka postanowiła położyć Maron spać. O drzemce także pomyślał Muten Rōshi. Tymczasem Yamcha i jego wierny towarzysz Pūar postanowili coś zjeść. Za nimi podążyła moja ulubienica. I dobrze. Nie chciałam jej oglądać. W ogóle to nie rozumiałam, jak mogli cokolwiek przełknąć? Na samą myśl ślina stawała w gardle. Usiadłam na marmurowej balustradzie, opierając się plecami o śnieżnobiałą kolumnę. Stąd nie było słychać ani widać dzieciaków. Mogłam, choć na chwilę się odciąć. Bulma usiadła przy niewielkim drewnianym stoliku, a naprzeciw niej zmiennokształtny prosiak. Oglądanie tej kobiety nie należało do łatwych. Wiedziałam co czuła i dziwnym trafem było to bardziej bolesne. Tę śmierć przeżywała bardziej niż poprzednią. A może dobrze wcześniej to ukrywała? Nie, to ja byłam zbyt przybita, by zainteresować się kimkolwiek innym niż sobą. Niebieskooka wciąż wyrywała sobie włosy z głowy nie tylko faktem śmierci swojego ukochanego, ale tym, iż zaprzedał duszę diabłu. Wszystko tylko po to, by stoczyć wymarzony pojedynek. Westchnęłam ciężko i głośno. Tak długo odkładałam tę rozmowę. Wciąż układałam w głowie słowa. Im dłużej to trwało, tym gorzej mi szło.

— Bulmo... — szepnęłam zachrypnięta, odkaszlnęłam kilkukrotnie.

Kobieta musiała być wyrwana ze swych pogrążających myśli. Usłyszałam jej strach. Ostatnio nie dogadywałyśmy się, a raczej ja nie dopuszczałam jej do siebie. Dziś ten mur zburzyła wspólna strata. Pierwszy raz naprawdę było mi jej żal. Naprawdę kochała Vegetę i wierzyła, że nie jest tym samym Saiyaninem, którego poznała lata temu. Tego, którego sama nigdy nie spotkałam. Nie chciałam.

— On przed śmiercią wrócił. Nie był tym bezdusznym potworem, wiesz? — mówiłam bardzo cicho. Bałam się wspomnień, które wciąż były mocno żywe. Za bardzo bolały. — Chciał wszystko naprawić. Poświęcił się nie dla mnie, a dla was. Prosił, bym was chroniła.

Nie mogłam spojrzeć tej kobiecie w oczy. Wolałam siedzieć tu z tyłu, patrząc się jak ślepiec na kolumnę. Usłyszałam, jak wzięła wdech, jak jej głos zadrżał, może nawet przełknęła łzy. Samo wypowiadanie tych słów nie należało do łatwych w dodatku, gdy nie siedziałyśmy tu całkiem same. Słyszałam równie przerażony oddech świńskiego ryjka. Zdążyłam się nauczyć, że Ulong nie był tym złym, znali się z Bulmą kupę lat.

— Będę pilnować dzieciaków na polu bitwy, masz moje słowo. — starałam się brzmieć wiarygodnie. Strach przed wypowiedzianym zdaniem mógł zafałszować szczere intencje. — Tak jak zawsze dla mnie robił to Vegeta.

Nie odpowiedziała. Nie wiedziałam, czy mi ufała, czy po prostu rozmowa o zmarłym ją po prostu dobijała. Musiała jednak wiedzieć, że ten zimny drań, którego ostatni raz widziała na Tenka-ichi Budōkai, odszedł, zanim nasz książę oddał życie. Miałam nadzieję, że to choć trochę poskłada jej serce. Nie będzie mieć niemiłych wspomnień, które raniły jak sztylety. Czasem zastanawiałam się, co tak naprawdę siedziało w głowie mego brata. Niejednokrotnie pokazał, że nie potrafi myśleć racjonalnie. Kiedy sytuacja wymagała trzeźwego osądu, on zawsze robił na przekór. Komórczakowi pozwolił na wchłonięcie cyborgów, Babidiemu opanować umysł. Dlaczego tak postępował? Nie byłam lepsza, ale to on wiódł prym. A jednak stoczył waleczną bitwę z Yonanem, o której słyszałam z opowieści. Był gotowy oddać za mnie życie. Zrobił to. Tym razem również pokazał, że można lepiej. Czy najpierw musiał wszystko spartolić by móc się potem zrewanżować? Tak. Tak właśnie robiliśmy. To chyba była nasza rodzinna klątwa. Podejmowanie decyzji na ostrzu noża nie należały do łatwych.

Z zamyślenia wyrwały mnie ciężkie kroki. Nie musiałam się długo zastanawiać, kto nadchodził. Zmiennokształtny od razu się przywitał z dziadkiem Gohana, który przyszedł na górę wraz ze swą wciąż nieprzytomną córką. Wyjrzałam zza cokołu, by zobaczyć, co robił. Położył kobietę z niebywałą troską na jednej z ławeczek, a następnie wyciągnął wachlarz i zaczął go używać, wciąż obserwując swoje jedyne dziecko. Son Gohan opowiadał mi, że gdy była mała, zupełnie jak ja straciła matkę, a jej ojciec zamienił się w potwora i materialistę. Dopiero bezinteresowny Gokū zmienił jego naturę. Czy to właśnie po nim Chi-Chi była tak zaciekła? Na pewno trochę przypominała mnie – zawsze chciała dopiąć swego. Ta to jak dramatyzowała to zawsze na całego. 

— Dlaczego uważacie, że Gohan nie żyje? — usłyszałam głos, którego nie chciałam słyszeć. — Dlaczego? Nie macie jego ciała.

Kiedy ona tutaj przyszła?! Zacisnęłam pięści, a nostalgia ze mnie momentalnie uleciała. Ona potrafiła w ułamku sekundy przełączyć mnie w tryb wojenny.

— Ponieważ każda żyjąca istota wysyła wibracje, a my potrafimy je wyłapać — odparł smętnie Kuririn, który pojawił się na górze zaraz za nią. — Niestety jego są niewyczuwalne. Przykro mi.

Spojrzałam na niego w gniewie, chociaż tego jeszcze nie widział. Doskonale zdawałam sobie sprawę, co to oznacza. Może ciężko było mi w to uwierzyć, to wiedziałam, że ma rację. Wypieranie się w niczym nie pomagało. Śmierć w przypadku Vegety była całkowicie oczywista – widziałam ją na własne oczy. Kolejny raz ciężko wypuściłam powietrze z ust, zastanawiając się, czy zaraz nie skończę jako aktywny wulkan.

— Co do ciała — zabrałam głos, zeskakując z balustrady — wcale nie potrzeba trupa, by stwierdzić, iż ktoś umarł. Wyobraź sobie, że swoją własną energią jesteśmy w stanie doprowadzić do całkowitej destrukcji.

Spojrzałam chłodno na zaskoczoną dziewczynę. Jej oczy aż krzyczały ze strachu. Sama wpakowała się w to gówno. Nikt jej nie zapraszał. A przynajmniej nie ja. Nie zamierzałam głaskać jej niewiedzy. Chciała tu być? Jej sprawa! Czas było nazwać rzeczy po imieniu, a jej bańkę mydlaną brutalnie przebić.

— Po prostu wyparujesz.

Na te słowa córka największego uzurpatora podskoczyła. Krzywo i się do niej uśmiechnęłam, chcąc pokazać jej, że nie kłamię i jej nie straszę. Chociaż straszyłam, ale prawdą. Ot różnica. Kiedy nie wytrzymała spojrzenia, podeszłam do stołu, zabierając z misy duże czerwone jabłko. Przyglądałam się jemu kilka sekund, nadgryzłam, i gdy byłam pewna, że dziewczyna mnie obserwuje, wyrzuciłam owoc przed siebie. Wycelowałam palcem wskazującym prawej dłoni. Czerwony promień trafił owoc, by po chwili te wyparowało. Zamiotłam podłogę ogonem, by następnie owinąć go sobie wokół talii. Mój nieuprzejmy wzrok ponownie utwierdziłam w nowej przyjaciółce Son Gohana. Ta zasłoniła usta, robiąc wielkie oczy.

— Ale… — jęknęła.

— Nie oznacza to, iż twierdzę, że umarł — warknęłam, ściągając brwi. — Nic jednak nie mam, by poprzeć swoje myśli. Fakty mówią same za siebie.

Dziewczyna zamrugała kilkukrotnie, a jej wojowniczy zapał wyparował. Prawda, choćby najbardziej niewygodna, ale mająca potwierdzenie nie mogła być odtrącona. Chyba że miała zamiar się zadręczać. Wszystko mi jedno.

— Jeśli chcesz, by ktoś cię ochronił przed złem, musisz przestać uważać, że wiesz więcej, bo tak nie jest. Ale na mnie nie licz, nie jestem Son Gohanem. Nie kolegujemy się — dodałam, złowieszczo się uśmiechając.

Dokuczanie jej było moją jedyną rozrywką w tym paskudnym czasie. To trzymało mnie przy w miarę zdrowych zmysłach i pozwalało, choć na chwilę oderwać się od bólu. Jeszcze chwilę utrzymałam kontakt wzrokowy, uśmiechając się zwycięsko, a następnie odwróciłam się na pięcie. Nie chciałam oglądać tej mieniącej się palety barw na jej twarzy. Ku memu zdumieniu nawet tego, jak bardzo była zła i może smutna. Każdy z nas kogoś stracił. Nie lubiłam tej niepodpartej niczym namiastki empatii.

Niespodziewanie do głowy wlazł on – przeklęty czarnoksiężnik, chwaląc się po raz kolejny, jak to Buu był niezwyciężonym. Nie omieszkał wspomnieć, które tym razem miasto wybrał za cel. Wszystko tylko po to by poszukiwana przez niego trójka oddała się w jego ręce, a właściwie to do żołądka nienasyconego różowego balona. Tym razem w postaci czekolady… Zacisnęłam pięści wraz ze szczęką. Gość działał mi na nerwy.

— Nic tu po mnie — szczeknęłam. — Idę trenować, bo inaczej nie wytrzymam i polecę do niego.

Reakcje współtowarzyszy były jednakowe – oszalałam, jeśli chciałam spotkać Majina. No właśnie usiłowałam zrobić wszystko by do tego nie dopuścić. Miałam porachunki do załatwienia, ale nie mogłam jak idiotka pchać się w paszczę lwa. Nikt nie musiał mnie przekonywać, iż nie mam z nim szansy.

Zeskoczyłam, z wierzy prosto na pałacowy dziedziniec. Potrzebowałam zająć się czymś. Małolaty miały swoje zadanie, ja musiałam zrobić dokładnie to samo. Dość długo stałam bezczynnie. Podeszłam do krawędzi, nie do końca panując nad swoją KI. Robal w pomarańczowym płaszczu podniósł mi ciśnienie. Od razu ruszyłam na skraj lewitującej strażnicy, by zeskoczyć w dół. Mijając włości Karina, zerknęłam tylko czy jest u siebie. Nie było go na balkonie.

Gdy twardo wylądowałam, w niewielkiej odległości od filaru prowadzącego do wierzy kocura, zrozumiałam, że ciągnie się za mną ogon, w dodatku nie mój. Był to Kenzuran. Mogłam się spodziewać... Przystanął naprzeciw mnie. Nie miał zabawiać dzieciaków? Po co się mnie tak uczepił? Wygląd na takiego, co ma mi coś do powiedzenia, bez względu na to, czy chciałam go słuchać, czy nie. Czy byłam skazana na niego od momentu jego wylądowania? To była jakiegoś rodzaju kara? Ciężko westchnęłam, wzruszając przy tym ramionami. Nie obyło się bez gestykulacji rąk.

W ogóle nie rozumiałam, po co z nami tutaj wciąż był? Dlaczego nie wrócił do siebie, skoro ten świat nie należał do niego i nie znalazł tutaj tej konkretnej osoby? W dodatku praktycznie niczego nie zrobił, by zmienić w jakikolwiek sposób naszą przyszłość. To w końcu chciał nam pomóc czy wolał się przyglądać i ocenić? Bawiła go nasza porażka i ból? Był bardzo tajemniczy. W jednej chwili nam znikomo pomagał, w drugiej całkiem umywał ręce. Chyba to mnie najbardziej w nim irytowało.

— Po co za mną łazisz?  Czego tak naprawdę chcesz? — Założyłam ręce na biodra. — Nic nie robisz, tylko się przyglądasz i komentujesz. Po co w ogóle tutaj jesteś!? Nie potrzebujemy cię.

— Nie denerwuj się, tak... Wszystko w swoim czasie ci wyjaśnię. Chciałem się upewnić czy u was wszystko toczy się mniej więcej jednakowym torem — skrzywił się na widok mojej kwaśnej miny. — Wiesz, pochodzimy z dwóch różnych wymiarów i nie chciałem go nad wyraz zmieniać. Mam przyjaciela, który się lepiej na tym zna, taką ma robotę. Urwałby mi łeb, gdybym za bardzo namieszał.

Wypuściłam powietrze nosem z dezaprobatą. Wykręcać się to on umiał. Odwróciłam się, poszukując słońca. Powoli szykowało się do wieczora. Jeszcze trochę, a ten przeklęty dzień miał się zakończyć. Tylko nie zwiastował niczego dobrego na przyszłość.

— Jakieś wnioski? — burknęłam, zaciskając ciasno  ogon w talii.

— Nie wiem, czy powinienem ci mówić. — zamyślił się na moment, jakby przerzucał w głowie za i przeciw. — W jakimś stopniu jest podobnie, ale nie jestem jeszcze pewien odnośnie do niektórych kwestii. Muszę poczekać na werdykt.

— To znaczy? Jesteś potwornie zagadkowy i mnie to wkurza.

— Nie mogę powiedzieć — wzruszył ramionami — niektóre rzeczy powinny się wydarzyć w odpowiednim czasie, tak mi się zdaje. Jeśli będziemy w nie ingerować, mogą nie nastąpić, a uwierz mi, są kluczowe. Poczekaj jeszcze trochę, a się dowiesz, co mam na myśli. Bądź cierpliwa.

Parsknęłam. Cierpliwość nigdy nie była moją wielką zaletą. Nie, kiedy nie widziałam w tym korzyści. Jeśli tak to miało się odbywać, wolałbym, by nie deptał mi po piętach. To było gorsze od tej całej niewiedzy. Zeszłam na ziemię w konkretnym celu, a że on pojawił się tutaj ze mną, postanowiłam to dobrze wykorzystać. Chyba mógł ze mną trenować, prawda? Chciałam poczuć na własnej skórze, jak bardzo był silny. Może miałam szansę osiągnąć coś więcej? Liczyłam na to. Podeszłam do przybysza z kamienną twarzą, zabierając jego przestrzeń osobistą.

— Jeśli chcesz być pomocny — szepnęłam mu niemal do ucha — to walcz ze mną.

Zmierzył mnie zaskoczony. Nie spodziewał się tego? A może chodziło o coś zupełnie innego? Przewróciłam oczami, mlaszcząc, a następnie unosząc dłonie na wysokość ramion.

— Coś nie tak?

— W tym zamierzasz trenować? — zapytał, wpadając w zakłopotanie. — To niezbyt odpowiedni strój. Może ci się zniszczyć.

Spojrzałam na ziemskie ciuchy z rozbawieniem. On tak na poważnie? Sądził, że Saiyanka walczy w byle łachach z innym swego gatunku? Nie miałam zamiaru się bawić, a skopać mu tyłek, o ile to było możliwe. W dodatku widział mnie już w bojowym stroju, więc nie rozumiałam, dlaczego w ogóle tak pomyślał.

Spojrzałam na ziemskie ciuchy z rozbawieniem. On tak na poważnie? Sądził, że Saiyanka walczy w byle łachach z innym swego gatunku? Nie miałam zamiaru się bawić, a skopać mu tyłek, o ile to było możliwe. W dodatku widział mnie już w bojowym stroju, więc nie rozumiałam, dlaczego w ogóle tak pomyślał.

— Za kogo ty mnie masz? — Wyciągnęłam przed siebie nadgarstek.

Podciągnęłam rękaw, by pokazać mu ukrytą pod nim bransoletkę. Patrz, pomyślałam, cwaniacko się uśmiechając. Wcisnęłam odpowiedni koralik, a zaraz dotąd noszone odzienie zaczęło migotać, jakby oprószono je brokatem. Uwielbiałam to dziwne uczucie zmiany ubrań, bez konieczności zdejmowania jej. Za chwilę naszym oczom ukazał się strój bojowy w kolorach fioletu i szarości.

— Od razu lepiej! — zawołałam z radością, zaczynając rozciągać ramiona. — Nie stoczyłam jeszcze dziś prawdziwej walki, ale uwierz mi na słowo, dobrze się rozgrzałam na zawodach.

— Wiesz, że swego czasu też brałem udział w tym turnieju?

— No i?

— Jak szybko się zaczął, tak też skończył — zaśmiał się cicho, wzruszając ramionami. — Miałem naprawdę słabego przeciwnika.

— Wierzę na słowo — Ja zostałam do końca. Walczyłam z tymi małymi gamoniami w przebraniu, z Osiemnastką i tym parszywcem, Herkulesem.

Mężczyzna nie krył zdumienia. Nie mógł uwierzyć, że nie chciałam lecieć z resztą, gdzie czekało tyle niebezpieczeństw i walka goniąca walkę. Połączył też fakty, dlaczego spotkał mnie nieopodal wyspy Papaya. Nie zdradziłam mu jedynie faktycznego powodu, dla którego nie planowałam wyruszyć ku obecnej przygodzie. Czy musiał znać me skryte uczucia? Otóż nie. Musiał mu wystarczyć fakt, iż planowałam upokorzyć Herkulesa, któremu ostatecznie pozwoliłam pozostać najsilniejszym pod słońcem.

Minęło może z pół godziny, kiedy ostatni raz słyszałam ten przeklęty głos w mojej głowie. Przeklęty Babidi ponownie uciekł się do telekinezy. Miałam ochotę roztrzaskać mu głowę o krawężnik, a potem rozdeptać, by nic nie zostało z tej włochatej, oliwkowej łepetyny. Nie zdążyłam nawet zacząć sparingu z Kenzuranem! Ów czarnoksiężnik postanowił podzielić się z całą Ziemią informacją, że oto za chwilę wymarzą kolejne miasto.

„Wciąż nie mamy wieści na temat Son Gotena, Trunksa i jakieś tam księżniczki. Jeśli szybko nie zdradzicie nam ich położenia, zniknie nie tylko to miasto, które widzicie, ale i każde następne. Dzień się kończy”.

Jakaś tam księżniczka... Dobry dowcip. Zaraz zostaliśmy uraczeni zatykającym widowiskiem. Buu jak to miał w zwyczaju poddał lewitacji całe miasto, a następnie przemienił w tabliczki czekolady. Zjadł dużą część ze smakiem. Oglądałam wszystko z kamienną twarzą. Nie zależało mi na Ziemianach, a jednak nie podobało mi się to, co właśnie miało miejsce. Nie musiałam ich lubić, by pozwolić im żyć. Na pewno nie zasłużyli na taką śmierć. Kady emitowany w magiczny sposób obraz pod powiekami brałam na chłodno. On mnie zachęcał do przybycia, a ja nie byłam gotowa. Vegeta myślał, że był i nic nie wskórał. Co z tego, że byłam silniejsza, skoro stoczyłam mniej walk w życiu. Z góry byłam skazana na porażkę. Wystarczyło, że Gokū przyznał swoją słabość, bym zrozumiała w jak beznadziejnym położeniu się znajdowaliśmy.

„Wygląda na to, że Buu nie był w stanie przejeść tego miasta, więc wysadził resztę w powietrze, wraz z całą metropolią. Dokładnie to stanie się z kolejnymi napotkanymi przez nas miastami. Chyba że oddacie nam troje zbiegów”.

Po Parsley, bo tak nazwał to miasto Kenzuran pozostały tylko zgliszcza. Głaszczący się po pełnym brzuszysku Majin dodawał całemu przedsięwzięciu grozy. Chociaż ci dwaj wyglądali niepozornie, bo siali takie spustoszenie, że aż ciężko było uwierzyć. Pewno dlatego Babidi relacjonował nam wszystko w głowach. Chciał być sukinsyn bardzo wiarygodny.

„Babidi! Majin Buu! Słyszycie mnie? To ja, Trunks!”.

I Goten!”.

Zamurowało mnie, gdy usłyszałam głosy dzieciaków. Oni naprawdę postanowili rozmawiać z tymi manipulantami? Walnęłam odruchowo dłonią w twarz. Postradali zmysły. Jednak z drugiej strony czego mogłam oczekiwać od dwóch smarkaczy? Byli emocjonalni. Znałam to z autopsji. Chłopcy pogrozili przeciwnikowi, zapewniając tym samym, iż niebawem ich pokonają. Muszą być jedynie cierpliwi. Cóż, raczej nie byli. Za chwilę rozmowa się przerwała. Zgadywałam, że dostali reprymendę od starszych. Jeśli mieli nauczyć się tajemniczej fuzji, nie mogli zdradzać swojego położenia. Strażnica była naszym ostatnim bastionem.

— Bierzmy się do pracy! Czas ucieka — burknęłam, kładąc ręce na biodrach. — Cztery dni nam zostały. O ile ten robal jest słowny.

Podróżnik przytaknął, a następnie ustawił się do pozycji bojowej. Uczyniłam podobnie, lustrując tymczasowego przeciwnika. Nie tylko był irytujący i zagadkowy, ale też bardzo pewny siebie. Jako Saiyanin imponował mi, choć sama przed sobą nie chciałam tego przyznać.

Postanowiłam zacząć jako pierwsza. Coś lekkiego. Po kilku godzinach przerwy i emocjonalnych katuszy potrzebowałam ponownej rozgrzewki. Przy okazji musiałam, chociaż odrobinę poznać swego rywala. Miałam też nadzieję, że poprawi mi to nieco humor, a był nader wisielczy.

Zaatakowałam najszybciej jak potrafiłam w swej bazowej formie. To jednak nie zrobiło wrażenia na Kenzuranie. Ani uderzenie, ani też kopnięcie z półobrotu. Ilekroć próbowałam coś zdziałać byłam kilka kroków za wojownikiem. Pokonywał mnie za każdym razem. Był diabelnie dobry. 

Nasz trening został brutalnie przerwany. Nie zdziwiło mnie, że ten robal postanowił się  komunikować. Co innego miał do roboty? Okazało się, że postanowił zaatakować nasz dom. Ktoś musiał sprzedać mu informacje odnośnie naszego zamieszkania. Czy byli to ludzie biorący udział w Turnieju? Najprawdopodobniej. Miałam ochotę wystartować z miejsca byleby ocalić swój dom przed zagładą.

— Nie możesz — Podróżnik był nieustępliwy. — To nie jest dobry moment by pokazać się w tamtym miejscu. Uwierz mi.

Zacisnęłam pięści trzęsąc się w gniewie. Tak bardzo nie znosiłam tej bezradności.