21 stycznia 2020

45. Zemsta cz.II – Zło nadciąga


Z dedykacją dla Mihoshi.


Złowroga energia zbliżała się w zastraszająco szybkim tempie do Ziemi. Saiyanie coraz bardziej stawiali się nerwowi w tym i Son Gohan, który zamiast zostać z matką, jak kazał mu ojciec postanowił wyruszyć na maleńką wyspę Genialnego Żółwia. Leciał ile sił, a raczej ile w stanie były wytrzymać jego oczy od tak szybkiego podmuchu. Chyba jeszcze nigdy nie nabrał takiej prędkości!
—    Jeśli to, co tata mówił jest prawdą muszę przestrzec resztę! – mówił głośno do siebie, jakby miało dodać mu to otuchy – Tata w takiej sytuacji nie może być sam.
Przed domem na leżakach wylegiwali się mistrz Roshi, Kuririn i Yamcha. Był zdumiony, gdy dostrzegł również Tenshina z Chaosem medytujących nad taflą falującej wody. Wylądował tuż przed drewnianymi schodkami prowadzącymi do malutkiego, ale przytulnego domku.
Wszyscy uwielbiali tego chłopca, był tak podobny do swojego ojca i taki uprzejmy, dobrze wychowany a przede wszystkim uroczy. On sam jak tylko postawił nogę na piaszczystym brzegu przypomniał sobie, że gdy pierwszy raz tutaj trafił na ich planetę przybył pierwszy Saiyanin, a ich życie całkowicie się zmieniło. Westchnął wiedząc, że kolejny raz nie przybywa na te wysepkę w celach rekreacyjnych.
—    Witaj, Son Gohanie – uśmiechnął się życzliwie właściciel wyspy – Co cię do nas sprowadza? Gdzie jest Goku?
—    Niestety nic dobrego – mruknął nieco zawstydzony – Przybyłem was ostrzec.
—    Ostrzec? – zdziwił się starzec zsuwając przeciwsłoneczne okulary z nosa – Przed czym?
Chłopiec nerwowo rozejrzał się po okolicy. Sam nie wiedział, przed czym chciał ich ostrzegać, on też nie miał pojęcia jak bardzo silny okaże się nadciągający przeciwnik. Spuścił głowę widząc ich niczego sobie nie zdających twarzy i westchnął głośno.
—    Nie wiem proszę pana, ale tato mi powiedział, że to będzie walka z jedynym możliwym zwycięzcą. Ktoś nas zaatakuje.

***


—    W takim razie Wszechmogący, nie mamy chwili do stracenia – rzekł stanowczo Son Goku – Jest tylko jedno wyjście, by pokonać tego, który nam zagraża. Musimy skorzystać z twojej sali treningowej.
—     Chyba nie mówisz o… – Nameczanin był zaskoczony.
Nawet nie spodziewał się, że ten młody Saiyanin będzie pamiętać Pokój Ducha i Czasu. Ostatni raz a za razem jedyny był tam jako nastolatek, a nawet nie był w stanie wytrzymać tam pół doby. Najciekawsze jednak było to, iż obaj wojownicy dotąd nie wykazywali chęci współpracy, zawsze była rywalizacja. Czy wspólny wróg miał zmienić ich podejście do siebie? Na to pytanie nie mógł sobie odpowiedzieć.
—   Tak panie – potaknął pewien swojego wyboru – Pierwszy pójdzie Vegeta, on jest silniejszy i prawdopodobnie wie, kto to jest, może ja nie będę musiał nawet kiwnąć palcem, jednak także muszę się przygotować na wszelką ewentualność.
Mężczyzna o zielonym zabarwieniu skóry spoglądał na swego przedmówcę zastanawiając się kiedy umknął im ten cały czas. Doskonale pamiętał gdy spotkali się po raz pierwszy w jego pałacu, gdy uczył się być wojownikiem, a każdą nową technikę i potyczkę traktował jak świetną zabawę. Teraz stał przed nim dorosły mężczyzna, ojciec, a przede wszystkim obrońca planety, choć jego życie wcale stąd nie pochodziło. Dziś, gdy kolejny raz byli w wielkim niebezpieczeństwie był gotów ponownie oddać życie dla mieszkańców. W takim wypadku nie mógł nie udostępnić im Komnaty Ducha i Czasu, której od lat nikt nie odwiedzał.
—    Odradzam. W ten sposób niczego nie zdziałacie – zaczął powoli stworzyciel kryształowych kul.
—    Ale… – pospiesznie wtrącił zawiedziony Goku.
Nie mógł uwierzyć, że Kami nie zgadzał się na trening. Był pewien, iż to znakomity pomysł. Dlaczego więc Wszechmogącemu nie odpowiadał taki scenariusz?
—    Rozsądniej będzie jak pójdziecie tam razem – wyjaśnił nim Saiyanin całkowicie stracił zapał. –  Nie macie dużo czasu, w każdej chwili to coś może się zjawić. Razem możecie się wzmocnić.
—    Nie coś, a ktoś – burknął zniesmaczony Vegeta. – Wolałbym iść sam.
Son Goku uśmiechnął się tak jakby uważał, że tym sposobem mają oprawcę w garści, a strach zaczął się ulatniać.

***

—    Goku ma rację – warknął Tenshin wyczuwając powagę sytuacji. – Ja również dostrzegłem niesamowitą energię zmierzającą w naszą stronę. Jest ogromna.
—    Ja nic nie czuję – wtrącił kpiąco Yamcha. – Musiało ci się przyśnić. Za dużo trenujesz w górach.
Trzyoki mężczyzna puścił te uwagę mimo uszu. Bardziej zastanawiało go kto zmierza na ich planetę. Tymczasem po grymasie goszczącym na twarzy Kuririna można było wywnioskować, iż także ta zaskakująco powalająca moc była przez niego zauważona. Jego głowę w momencie zaatakowały czarne myśli. Z minuty na minutę atmosfera gęstniała. Ufał bezgraniczne swemu przyjacielowi z dzieciństwa, jednak nie mógł się odpędzić od wizji gdzie kolejny raz traci swoich w cholernie nie równej walce. Czy na Kosmicznych Wojowników zawsze musiało spadać jakieś ogromne nieszczęście?

***

Obaj Saiyanie znajdujący się w podniebnym pałacu Wszechmogącego po sytym posiłku przygotowanym przez dżina Momo byli gotowi do drogi. Drogi, która miała pomóc im się wzmocnić na tyle by mieli szansę pokonać tę straszliwą bestię, która zagrażała ich spokojnej planecie. 
Zniszczę cię, będziesz miazgą – przeszło księciu przez głowę. – nie będziesz mnie więcej nachodzić! Zostałeś sam. Ciebie nikt już nie pomści.
Mężczyzna uśmiechnął się pogardliwie. Miał przynajmniej nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie mu dane spotkać się z tą przeklętą rasą demonów. Wystarczająco nabruździli w czasach gdy był jeszcze dzieckiem. Czasem zastanawiał się jak by wyglądało życie gdyby został jednym z ostatnich, tak jak rzekomo zdarzyło się w świecie nieznanej mu małej Saiyanki. Potem dochodził do wniosku, że jego życie jest lepiej niż znośne.
—    Kończ się obżerać, Kakarotto – niższy mężczyzna pogładził się po pełnym żołądku.
Nie chciał już więcej marnować czasu. Tak niewiele go było przed ostatecznym starciem, a odkładanie treningu było zwyczajnie nie na miejscu. Gdyby nie naciski Goku olał by całe te wystawne żarcie, ale ten nalegał twierdząc, iż to ich ostatni dobry posiłek na bardzo długi czas. Z resztą mało kto potrafił się oprzeć sztuce kulinarnej tutejszego dżina. Z wyjątkiem Nameczan, im wystarczała do życia czysta szklanka wody.
—    Byłem tam tylko raz, jako mały chłopiec. Ale na pewno spodoba ci się – zachichotał beztrosko syn Bardocka – Z początku będzie ciężko się przyzwyczaić, ale dzięki tym trudom nasz poziom się znacznie podniesie. Uwierz mi, będziesz w krótkim czasie bardzo silny.
—    Nie myśl sobie, że ty będziesz w stanie mi dorównać! – prychnął książę podążając za wiecznym rywalem
—    Ani myślę, Vegeta – skłamał niewinnie.
Za bardzo lubił tego gościa by mu mówić wprost, że to jego odwieczne marzenie. Raz go w końcu pokonał, więc wiedział, iż kiedyś ponownie nastanie taki dzień. Musiał jedynie osiągnąć te złote stadium, którym tak bardzo się szczycił książę. Był przecież Saiyanem, musiał mieć to we krwi!
—     Będę miał cię na oku.
Mężczyźni zatrzymali się przy drzwiach, które prowadziły do zupełnie innego świata, odmiennego czasu, a także nieznanego im wymiaru. Ojciec Son Gohana delikatnie nacisnął klamkę, po czym otworzył drewniane wrota z głośnym skrzypnięciem ciągnąc w swoją stronę. Oślepiło ich ostre białe światło. Nic nie mówiąc spojrzeli po sobie cwaniacko się uśmiechając. Każdy miał już w głowie wizję tego treningu. Weszli do środka w milczeniu zamykając za sobą drzwi. Ich KI na Ziemi przestało być wyczuwalne.

***


Choć pogoda była piękna, a morskie fale wesoło uderzały o piaszczysty brzeg wyspy zebrani w jednym pomieszczeniu mężczyźni nie posiadali się z zachwytu. Jedynie Yamcha naśmiewając się z przyjaciół przeskakiwał z jednego kanału na następny i tak dalej. Kołyszący się na krześle Kururin będąc w zadumie nagle spadł z trzaskiem na podłogę łamiąc przy tym drewniane krzesło. Przyjaciele spojrzeli w jego kierunku z zainteresowaniem. Nie możliwe pomyślał zaskoczony.
—     Nic ci nie jest Kuririnie? – podbiegł do niego Son Gohan wyciągając pomocną dłoń.
Pomógł mężczyźnie się podnieść. Były mnich przez chwilę się nie odzywał, a reszta wyczekująco na niego spoglądała.
—     Energia Son Goku zniknęła! – wreszcie przemówił z zatroskaną miną.
Nie było nikogo, kogo by ten fakt nie zdumiał. W momencie zapanowało poruszenie, jakby oznaczało to najgorsze. W takiej chwili nie brzmiało to zbyt dobrze. Był im tak potrzebny, jak powietrze do oddychania, a wróg jeszcze nie dotarł na Ziemię.
—     Ale, jak to? – zapytał nie dowierzając Yamcha. – Przecież...
—     Tego idioty, Vegety, także – pospiesznie zauważył Tenshin.
Son Gohan poczuł się słabo. Jego ojciec gdzieś przepadł, a im groziła zagłada! Na dodatek zniknął jeszcze ten nie miły dla nikogo Vegeta! Czy już mógł zacząć panikować?
A może… jęknął w myślach. To nie możliwe…
—     Tego kogoś z kosmosu przecież jeszcze nie ma – trząsł się ze zdenerwowania. – Oni nie umarli, prawda? Co ja powiem mamie?
—    Uspokój się młody – staruszek chwycił go za ramię. – Na pewno nie umarli.
Czarne, przestraszone oczy młodzieńca badawczo zaczęły się przyglądać mistrzowi. Chciał wiedzieć gdzie teraz znajduje się jego tata, pragnął by wszystko wróciło do normy, a dzisiejsze popołudnie skończyło się rodzinną kolacją z uprzednio złowionej ryby.
Dlaczego tak się boję? Załkał w myślach wybiegając przed domek. 
—    Czemu zawsze mnie trzeba pocieszać? Przecież to mamę powinienem tulić i uspokajać! – upadł na kolana uderzając swoją nie dużą pięścią w piaszczyste podłoże. – Jestem taki słaby!

***

—     Co o tym wszystkim sądzisz? – mruknął posępnie młody Nameczanin.
Opadł ciężko na wielki, drewniany fotel Wszechmogącego zamykając powieki. Westchnął spoglądając z nad wpół otwartych powiek w szarawy, kopulasty sufit.
—     Zobaczymy Szatanie – odrzekł beznamiętnie opiekun Ziemi.
Sam nie wiedział czego ma się spodziewać i czy książę okrutnych Saiyan faktycznie był po ich stronie. Nie ufał temu wojownikowi, choć od jego powrotu minęło kilka lat, a nawet zdołał związać się z ziemianką, choć oficjalnie się do tego nie przyznawał. On jednak tu, z góry widział wszystko co chciał zobaczyć. Tego kosmitę inwigilował stosunkowo często póki nie zauważył, że przyjaciółka Goku ma na niego nie mały, pozytywny wpływ i on sam już nie zagrażał ich planecie.
—     Miejmy nadzieję Szatanie, że to wystarczy – dodał głucho, jakby sam nie wiedział co mówi – To nasza jedyna szansa. Ten przybysz jest o wiele silniejszy od naszych wojowników.
Szatan Junior z przerażeniem otworzył oczy. Jego nierówny oddech sprawiał, że robiło mu się na przemian zimno i gorąco. 
Jedyna!? Zastygł krzycząc w myślach, Jeżeli jedyna to, czemu jesteś taki spokojny? 
Już raz stracił życie przez Saiyana i wcale nie było to przyjemne. Tym razem nie chciał by do tego ponownie doszło.
—    Co ma być to będzie, Piccolo. Nie takie rzeczy przetrwaliśmy.
—    Mógłbyś nie czytać moich myśli?! – warknął zrywając się z wielkiego fotela.
Starzec bezgłośnie zaśmiał się zasiadając na uprzednio zwolnione miejsce. Chciał odpocząć i zebrać myśli nim wybije godzina zero. Jego druga, niegdyś zła połowa miała niebawem rozpocząć medytacje na placu pałacu, także czekając na najgorsze. Czy to miał być ich ostatni ciepły dzień?

***

—    Panie – pomarańczowo skóry kosmita pokłonił się w pas – Proszę przygotować się do lądowania. Niebawem wkroczymy na orbitę.
Wysoki, gładkoskóry demon mrozu podniósł się z fotela wciąż obserwując ogromną szybę ukazującą w oddali piękną i urodzajną planetę w towarzystwie jednego naturalnego satelity. Nie daleko, choć tylko pozornie z wdziękiem prezentowały się błyszczące gwiazdy, które gęsto położone tworzyły jedno z ramion tutejszej galaktyki, Drogi Mlecznej.
—    Nareszcie – mężczyzna uśmiechnął się szyderczo – Już niedługo zemszczę się na tym przeklętym Saiyańskim ziemianinie.
Oblizał swoje obrzydliwe, czarne i cienkie jak kreska wargi w lekkim, a za razem drwiącym uśmiechu. Czekał na tę chwilę tyle lat! Szmat czasu musiał stawiać się na nogi po tym przeklętym wybuchu ich stacji kosmicznej. Gdyby wtedy nie przeżył cała rodzinna organizacja by przepadła, a wraz z nią drżące opowieści o najokrutniejszych tyranach-dyktatorach. Z resztą to już było nie ważne! Dziś czuł się świetnie i planował powoli i okrutnie rozprawić się z tym bezczelnym Saiyanem.
—    Dziś nadszedł dzień, w którym pomszczę moją podeptaną dumę!
Zaśmiał się złowieszczo, a podwładny stojący tuż za nim skulił się ze strachu po czym salutując oddalił się. W końcu jego plany miały się ziścić. Wciąż nie mógł pogodzić się z faktem, że dał złapać się w pułapkę na stacji 78, a jego ojciec tam zginął. Gówiarz, który ich tam zwabił był numerem jeden na jego liście istot do odstrzału, tylko wciąż go nie mógł odnaleźć. Przeczesał kosmos wzdłuż i wszerz, ale nikt nie chciał przyznać się do ataku. Wciąż wykręcali się historyjkami o nieznanej im małej dziewczynce, którą przewyższała ich siłą, i to ona pozbawiła życia jego brata, a także zorganizowała wybuchową niespodziankę dla reszty rodziny. Wszystkie informacje wyciągnął od jednego z nich zanim w straszliwy sposób odebrał mu żywot. W końcu miało się to zmienić, bo dotarł na Ziemię, a ten ktoś mieszkał właśnie tu.