27 maja 2022

79. Płomień Echulusa

Z dedykacją dla Kameehameha


Czy istniała jeszcze jakaś nadzieja? Sam fakt, że przez najbliższy rok, nie usłyszał by głosu sary doprowadzało go do czarnej rozpaczy. Jej podejrzliwość, opryskliwość, niezaradność oraz uroczy i cwany uśmieszek… Za wszystkim będzie cholernie tęsknić. 

Teraz, kiedy jej nie było wszystko czego nie tolerował wydawało się takie piękne! Akceptowalne i dopełniające. Łzy niemal same napływały mu do oczu, gdy o niej myślał. Po prostu nie potrafił wyobrazić sobie każdego kolejnego dnia, w którym dosłownie jej nie będzie. Pustka jaka go ogarnęła sprawiała, że serce się mu kurczyło. Doskonale zdawał sobie sprawę, że stanie w szczerym polu oraz krzyk w niebiosa nic mu nie pomogą, jednak czuł, że choć na chwilę go ukoją jak wtedy, gdy na jego oczach zamieniła się w posąg. Niestety nie mógł sobie na to w tej chwili pozwolić.

—        Skąd to masz? – zapytała Osiemnastka ostrożnie wstając z kamiennego stołu. – Gadaj.

—       Opowiem ci po drodze. – rzekł sucho kierując się w stronę pochodni. – Nie mamy czasu.

Kobieta nienawidziła tajemniczości ani tego w jaki sposób się do niej odzywał nastolatek, ale bądź, co bądź uratował ją. Nie zostawił na pastwę losu. A przecież nie musiał. Nie był złym dzieciakiem. Poza tym incydentem ze staruchami, których wybił jak mrówki na parapecie, ale wolała o tym z nim teraz nie rozmawiać. Możliwe, że sam nie wiedział co czyni.

Lecieli w stronę wioski, gdzie Saiyanka została pod opieką Yosu oraz Anju. Chociaż niebawem dzień się kończył, a na ciemniejącym niebie można było dostrzec pojedyncze gwiazdy gorąc wciąż dawał się we znaki. Osiemnastka niespecjalnie go odczuwała, wszak nie była zwykłym człowiekiem. To był jeden z powodów, dla których warto było być androidem.

Jak te istoty mogły przebywać w tych warunkach? Zastanawiała się kobieta. Rozumiała też, że gdyby żyła tu od urodzenia nie sprawiłoby jej to pewno problemu. Oczywiście jakby wciąż była całkiem ludzka. Również usiłowała sobie wyobrazić, jak wyglądała teraz siostra Vegety, gdyż Gohan twierdził, ponieważ zamieniła się w posąg, co było wręcz niepoważne. Nie zeszła wtedy z nimi do krypy i nie miała pojęcia jak bardzo rzeczywiste były ludzkie rzeźby na tej zapomnianej przez wszechświat planecie.

Gdy tylko to usłyszała parsknęła śmiechem, lecz mina syna Gokū przeszywała ją na wskroś i w momencie umilkła ściągając usta w pokraczny grymas skarconego pieska. Przeszło jej nawet przez myśl, że mógłby i ją potraktować jak Starców, a przed oczami wciąż majaczyły jej sceny z owego morderstwa. Ona, to co innego, miała to zaprogramowane w obwodach. Kipiała nienawiścią za wszystko: kim była, co straciła. Cóż jej zostało po szalonych eksperymentach doktorka Gero? Miała jedynie swojego C17. Tylko on wiedział jak wiele zostało im odebrane, jak ogromnie kochała swoje poprzednie życie i jak bardzo go nie pamiętała. Tyle że nigdy nikomu o tym nie powiedziała… A teraz nie było i bliźniaka.

A on? Gohan? Nienawidził zabijać, a zrobił to bez mrugnięcia powieką. To nawet dla niej było przerażające i sprawiało, że bała się tego nieposkromionego chłopaka i nie zamierzała nadepnąć mu na odcisk.

Ponownie poczuła żal patrząc na niego po czym  ciężko westchnęła. Po raz kolejny musiał się zmierzyć ze stratą, cierpiał. Dostrzegała nawet różnicę między jego uczuciami. Tym razem potrafił je przed sobą samym określić, widziała to tak dokładnie. Zapomniała przez te lata jak ludzki organizm potrafił ewoluować. To było coś tak niesamowitego, że sama się złapała na zachwycie!

Och proszę… Android zafascynowany pięknem miłości nieszczęśnika do dziewczyny lubiącej kłopoty? Ale czy właśnie z nią i z Kuririnem nie było podobnie? Sama była wielce zaskoczona, gdy okazało się, iż facet, który darował jej życie i zniszczył pilot do dezaktywacji również obdarzył ją uczuciem. A ona sama o nic nie prosiła, niczego nie potrzebowała i wreszcie nie spodziewała się, że w ogóle sama posiada jakieś.

***


Była zimna noc bez gwiazd, lecz oni tego nie wiedzieli. Jedynie co przedzierało się szczelinami to głuche wycie wiatru. Oboje byli oboleli, zziębnięci, głodni i zdezorientowani. Prawdopodobnie od trzech dni nie mieli nic w ustach poza małym kubkiem mocno zmrożonej wody w samo południe. Co prawda nie mieli bladego pojęcia o czasie w tym lodowatym więzieniu. ON ich uświadamiał. Siedzieli w małych celach naprzeciw siebie bez możliwości sięgnięcia swoich dłoni przez pręty, a wielokrotnie próbowali by dodać sobie choć odrobinę otuchy.

Ona: śliczna, zgrabna i młoda blondynka o błękitnych dużych oczach jak ocean oraz jej brat bliźniak o równie nieziemskim uroku. Mężczyzna także miał ten zniewalający blask w niebieskich tęczówkach. Był on brunetem po matce, której nigdy nie poznali, gdyż zmarła po ich ciężkich narodzinach. Oboje nosili proste i doniedawna lśniące włosy do ramion.

Kiedy leżeli otępiali na zimnej meta5lowej podłodze usłyszeli kroki – szalony doktor wrócił. Znowu. Nie ważne ile razy krzyczeli, oraz jak często błagali nie zamierzał ich wypuszczać. Nie mieli pieniędzy, pochodzili z biednej rodziny. Więc czemu ich porwał? Jaki był motyw? Dlaczego na ich oczach jakieś żelazne istoty zabiły ich ojca? W tak bestialski sposób, że miewali potworne koszmary z tego tytułu.
Niestety na żadne pytanie nie znali odpowiedzi.

—       Dziś wasz szczęśliwy dzień! – zachrypiał wesoło doktor Gero.

—     Wypuścisz nas? – zapytała niebieskooka potwornie zmęczonym głosem, jednak z nutką nadziei.

—       Dziecinko! – wyrzucił euforycznie ręce w górę. – Nawet nie będziesz chciała odchodzić! Dziś otrzymacie nowe życie.

—       Że niby jak? – prychnął bliźniak. – Zniszczyłeś nam już jedno. Niczego od ciebie stary dziadzie nie chcemy prócz wolności.

—       Będziecie niezwyciężeni! Bogaci! – nie słuchał ich tylko nawijał niczym w transie. – Ale musicie dla mnie pracować. Po to tu właśnie jesteście. Zlikwidujecie zagrożenie. 

Oniemiała kobieta krzyknęła z przestrachem, zaś jej brat doskoczył do stalowych krat jak gdyby dostał wścieklizny.

—     Oszalałeś!? Po prostu oszalałeś, doktorku! – wykrzykiwał oburzony szarpiąc przy tym za kraty. – Jak mam zabić dla ciebie kogokolwiek, kiedy twoje kreatury zabiły nam ojca? Nikt poza tobą nie zasługuje na śmierć z mojej ręki!

Uczony się roześmiał. Spodobała mu się werwa młodego mężczyzny. Zdecydowanie był idealną partią na ten projekt. Tym razem miał szansę zniszczyć Gokū i pomścić rozbicie Czerwonej Wstęgi, w której był wielce szanowanym twórcą mechanicznych istot. Plan był doskonały, a wybrani przez niego ludzie idealnie spełniali kryteria.

Nie czekając ani chwili podał więźniom ciepły napój, który do tej pory spoczywał na niewielkich rozmiarów metalowym żółtym stoliczku, a któremu farba schodziła w wielu miejscach. Miał on długie nogi posiadające kółka do transportowania nim przeróżnych rzeczy. Następnie się oddalił. Wiedział, że będą łapczywi i nie odmówią sobie rozgrzewającego płynu, bez względu na to czy ta rozmowa by się odbyła, czy nie. Tyle dni nie mieli nic ciepłego w ustach, a środki nasenne jakie im zaaplikował powinny za chwilę zadziałać tym samym oszczędzając sobie dodatkowej roboty przy nieposłuszeństwie. Ich wycieńczone mózgi nawet nie były w stanie zwęszyć podstępu.

Nie zdążyli dobrze opróżnić kubków, a już padli niczym muchy uprzednio odczuwając otępienie czy zawroty niemal rozbijając sobie głowę jak nie o kratę, to o posadzkę. Nie bez powodu głodził tych dwoje.

Rodzeństwo po wybudzeniu znajdowało się na zimnych stołach przypięte grubymi, metalowymi pasam na ramionach, kostkach oraz na brzuchu na wpół stojąc. Praktycznie niczego nie pamiętali. Kim dokładnie byli, a przez mgłę jak się tu znaleźli. Chociaż i to wydawało się nad wyraz odległe. Niebieskooka ze smutkiem spojrzała na swojego starszego o parę minut brata, a ten delikatnie się do niej uśmiechnął jakby chciał powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, choć tak naprawdę nie wiedział czy akurat tak się stanie. Jedyne czego byli pewni, to tego, iż byli rodziną. O dziwo szaleniec nie pozbawił ich wspomnień o ich więzach krwi.

Ich dotychczasowe życie się zakończyło. Oboje źle się nie czuli, a wręcz przeciwnie! Nazbyt doskonale, jakby... wstąpili w nowe ciała. Było to nader dziwme.

—     Dzień dobry, moi kochani! – powitał ich szalony doktor. – Bardzo długo spaliście. Już się bałem, że was nie wybudzę.

—     Jaki mamy dzień? – zapytał brunet bez entuzjazmu.

Był zszokowany, że jego głos nawet nie zadrżał , jakby pewne uczucia zostały mu wykasowane. Czuł niemal obojętność, choć gdzieś tam narastał gniew. Jednak był pewien, że nie tak dawno jego ciało ogarniał strach, a dziś już go nie było.

—     Jeśli musisz wiedzieć, to dwudziesty pierwszy kwietnia. – Odparł beznamiętnie starzec.

—     C-co?! – eksperyment o blond włosach aż zaniemówił.

Dnia ósmego marca zostali uprowadzeni, a trzy dni później trafili pod noże. Aż czterdzieści trzy dni byli nieobecni. Co on im uczynił? Nastraszył? Wsadził bomby w trzewia? Bardzo chcieli poznać prawdę, a zarazem ich przerażała.

—     Wykasowałem wam zbędne dane. Od dziś jesteście androidami o numerach C17 i C18 o niespotykanej sile! A jeśli będziecie grzeczni to was wypuszczę.

—     To znaczy? – zainteresowała się kobieta. – Jak... Wykasowałeś?

—     Nie jesteście już ludźmi. – Odrzekł z dumą. – A jeśli nigdzie nie uciekniecie, będziecie mi posłuszni to...

—     Inaczej co? – prychnął Siedemnasty starając się powstrzymać przed szarpaniem obserwując oprawcę.

Osiemnastka chwyciła się za głowę gdy tylko staruch uwolnił jej ręce i zrozumiała, że nie żartował. Naprawdę nie pamiętała swojego imienia, ani twarzy ojca. Nawet nazwy miasteczka, w którym się wychowała. NIC! Wspomnienia przepadły! A czy w ogóle miała jakiegoś ojca? To też wydawało się absurdalne, jakby... Jakby wcześniej nie istniała i właśnie teraz się urodziła, a raczej... powstała wszak przed chwilą usłyszała, że nie jest człowiekiem.

C17 oburzony tą całą tajemniczą sprawą uderzył swojego stwórcę za raz po tym jak ten odpiął go od stołu. Pozbawił człeka równowagi. Zdumiało go jak niewiele musiał by wykonać tę czynność. Zadowolony ze swojej siły postanowił trafić również siostrę. Jeśli wszystko miało być prawdą, to ona nie poczuje bólu. Ku jego zdumieniu, a także jej samej, zrobiła szybki, zgrabny unik po czym zablokowała jego ramię. Wystarczyło, że go obserwowała i potrafiła zareagować, w dodatku niesamowicie szybko. Było to imponujące.

—     No, no, doktorku. – Zacmokała kobieta oglądając z podziwem swoje dłonie. – C18 mówisz? Co jeszcze nam powiesz?

***

Son Gohan zaraz po wylądowaniu przy chacie dzieciaków bez zbędnych słów wbiegł do środka jakby miało zacząć walić gradem wielkości piłki do kosza. Osiemnastka podążyła za nim, jednak w wolnym tempie. Lecąc do ostatniego pomieszczenia, w którym zostawił Sarę usłyszał przeraźliwy płacz. To musiała być Anju. Co się stało? Jego myśli krzyczały. Wparowując do małego pokoiku zastał śpiącego Yosu i łkającą nad nim dziewczynę. Gdzie zatem była jego księżniczka? Nigdzie jej nie dostrzegał, a przecież nie da się zgubić posągu!

—      Co tu się stało? – zapytał tym razem na głos, jednak wciąż cicho bojąc się odpowiedzi. – Gdzie jest Sara?


Białowłosa dopiero teraz dostrzegła Saiyana. Przetarła nos i wstając zawyła głośno. Gohanowi momentalnie zrobiło się słabo. Nie wiedział czego ma się spodziewać. Nie miał pojęcia jak zareaguje na informację, wszak nie było tutaj dziewczyny… Czy oni czasem jej nie uszkodzili?! Wtedy do pokoju weszła Osiemnastka kręcąc nosem na spartańskie warunki i wszędobylski brud.

—     Starsi tu byli... – jęknęła w końcu Vitanijka. – Yosu nie chciał oddać dziewczyny, ale zrobili mu zastrzyk! On… On też stanie się isibo!

Złotowłosemu ugięły się nogi, pobladł na twarzy. Niemal kręciło mu się w głowie. Jak to, ją zabrali?! Co oni zamierzali z nią zrobić? Czy to oznaczało koniec?

—     No, dobra. – warknęła blondyna. – A gdzie w takim razie zabrali tę ogoniastą? Gadaj, dziecko.

Saiyanowi nie spodobał się ton towarzyszki, jednak wolał nie interweniować. Przecież musiał się dowiedzieć, gdzie przebywała księżniczka! Powoli usiadł na podłogę mając potworny mętlik w głowie. Spojrzał na zainfekowanego, którego skóra zaczęła szarzeć. Te same objawy… Odwrócił wzrok. Nie chciał ponownie tego oglądać. Wspomnienia były wciąż żywe.

—     W grobowcach, nie wiem w którym. – zachlipała dziewczynka. – Mam nadzieję, bo gdzie indziej? Zawsze zabierają do grobowców.

Podniósł się z podłogi kładąc dłoń na roztrzęsionym ramieniu Anju. Nie umiał jej pomóc, sam potrzebował ratunku. Widok dziewczyny w tym stanie rozdzierał mu serce i chciał uczynić chociaż odrobinę by ją wesprzeć.

—     Nie znalazłem lekarstwa, przykro mi. – szepnął drżącym głosem. – Ci starcy, choć konali nie wyjawili mi niczego. To koniec naszej podróży.

W jego dużych, czarnych oczach stanęły łzy. Był taki bezradny.

—     Nic nie możemy zrobić. Przepraszam cię. Gdyby nie my, twój kolega by...

Białowłosa zaniosła się gorzkim płaczem. Chłopakowi również chciało się ryczeć, lecz ukrywał swoje emocje najlepiej jak tylko potrafił, aż bolała go od tego głowa. Nie mógł teraz się rozkleić, nie póki nie odnajdzie księżniczki. Musiał ją odnaleźć. Jego ciało zdradzało, iż się stresuje. Trzęsły mu się nie tylko dłonie, ale i kolana.

—     Dziewczyno. – Osiemnastka postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. – Wskaż nam drogę do grobowca, w którym mogli zamknąć Saiyankę.

Blondyna spojrzała zaciekawiona zastanawiając się czy właśnie wpadła na jakiś pomysł nawet nie przeszukując okolicy. Nie wiedziała, do którego mogli ją przetransportować. Było ich tak wiele. Pociągnęła nosem nie wiedząc co odpowiedzieć. I w tym momencie Gohan zdał sobie sprawę, że był jeden taki specyficzny, w którym byli. Stała tam niewzruszona kobieta. On nie wiedział gdzie dokładnie znajduje się, ale może Anju wiedziała?

—     Była tam taka kobieta. – zaczął cicho półczłowiek. – Stała i niczego się nie bała. Czy wiesz gdzie się on znajduje?

Dziewczynka znała odpowiedź. To była jej matka.

Syn Gokū wziął dziewczynkę w ramiona uprzednio ją informując co ma zamiar uczynić po czym wyszli z chatki i wzbili się wysoko w górę prosto ku podziemnym korytarzom, w których ostatnio byli z księżniczką. Te przez które rozstali się z androidem na dwa dni i te, w którym tak naprawdę wszystko się zaczęło. Pędzili jak wiatr, przez co Vitanijka musiała wtulić się w wojownika mocno zaciskając powieki. Nie tylko przez strach, wysokość i sam lot, ale i ostre powietrze wpadające do oczu. Nie było przecież czasu, tym bardziej, że mógł się mylić i szukanie komnaty z odpowiednim posągiem będzie niemal wiecznością.

Na dworze wciąż panowała duchota, a może to z nerwów było chłopakowi gorąco? Na szarym nieboskłonie pojedyncze obłoki leniwie sunęły. Teraz albo nigdy pomyślał chłopak. Przecież mógł już jej nie spotkać w tym roku.


***

Piękny słoneczny dzień, w sam raz na łowienie ryb. To właśnie lubił robić w wolnym czasie. Kiedyś przychodził tutaj z ojcem, jednak nie było go z nimi od tylu lat… Zabierał więc w to magiczne miejsce młodszego braciszka, który tak bardzo przypominał mu tatę. Tego dnia matka nie męczyła go o naukę więc korzystał z tego jak najaktywniej.

Po heroicznej śmierci Gokū, Son Gohan był wrakiem człowieka. Wtedy jeszcze nie wiedział, że będzie miał rodzeństwo. Obwiniał się o odejście taty... Rozdzierało go od środka za egoistyczne cechy saiyan, których nigdy nie pochwalał, a i jego dopadły, gdy wzbił się na wyżyny swoich możliwości.

Ona wtedy przy nim była. Starała się zmieniać jego myśli. Zagadywała, opowiadała, prowokowała… Nie mówiła zbytnio o uczuciach, ale potrafił odczytać, że miała dobre intencje. Może i nie miał ojca całe życie, bo nie pierwszy raz umarł i nie widział się z nim większość czasu, ale pojął, iż to Saiyanka straciła swych rodzicieli wieki temu i tułała się po kosmosie w niewoli mając jedynie cień nadziei, że gdzieś w tym popapranym wszechświecie ostał się ostatni krewny. To sprawiało, iż jego strata była mniej dotkliwsza, a z czasem przestała być otwartą raną, a jedynie zadrą.

Rozpromienił się. Miał przy sobie kogoś takiego jak ona. Dzieciaka, który także miał jakieś marzenia, ambicje, a przede wszystkim chęci do życia gdy brakowało w nim sensu. To było budujące, że się nie poddawała. Zawsze walczyła do końca, nawet gdy nie widziała szans. To mu w jakiś sposób imponowało. Przypominało, że jego tata był taki sam. Kiedy po raz pierwszy ją tu przyprowadził, a ta opowiedziała mu swoją bolesną historię, nie sądził, że między nimi wytworzy się jakakolwiek więź.

Teraz to księżniczka go potrzebowała. Tylko w jakiś sposób nie potrafił do niej dotrzeć. Rozmawiać o uczuciach. Wiedział, że ona sama o nich nie rozprawia, kamufluje je, a może gorzej? Ignoruje? Czuł, że jego stosunek do niej się zmienił. Widział jak wydoroślała, choć w głowie wciąż miała pstro. Doskonale pamiętał ich niespodziewany pocałunek i nie rozumiał, dlaczego właśnie on sprawił, iż jego umysł zaczął działać inaczej, bo przecież nie była wtedy sobą. Tak jak by ktoś przejął jej ciało.

Najdziwniejsze było to, że odbierał te zdarzenie jako prawdziwe. Dostrzegł, że Saiyanka nie była już małą dziewczynką, a zamieniała się powili w kobietę, a on... On całkiem przypadkiem pogrążył się w zauroczeniu, które prawdopodobnie nigdy nie miało być odwzajemnione. Nie czuła tego co on. Traktowała jedynie jako przyjaciela. Wtedy w kosmosie, gdy wydusił z siebie co się między nimi wydarzyło, a ona jedynie poprosiła by wciąż byli kumplami zrozumiał, że to wszystko co może od niej dostać. Ona nie potrafiła kochać. Pozostało jedynie cieszyć się, że go nie odtrąciła. Złamała by mu serce. Gdzieś tam się ukruszyło, gdy uciekła z kokpitu, jednak wróciła i miał cichą nadzieję,  że może kiedyś... Ale tylko może.


Tak bardzo był zamyślony, że nie zwrócił uwagi kiedy dotarli do początków swej przygody na gorącej planecie. Gdyby nie mała Vitanijka błądziłby z Osiemnastką po omacku w grobowcach, a tak w ciągu kilkunastu minut znaleźli się w ogromnej, podziemnej sali pełnej skamieniałych istot. Zobaczył ją od razu, choć nie wyróżniała się z tłumu posągów. Jednak skądś to wiedział. Może emanowała z niej jakaś cząstka KI? Sam nie wiedział. Czy dlatego, że była najważniejszą osobą w jego życiu? Pognał ku niej jak dziecko spieszące po słodycze od matki i przystanął spoglądając na nią w zaskoczeniu gdy tylko dojrzał jej twarz.

—     Uśmiecha się... – szepnął zdumiony. – Ale… Była przerażona.

—   Byłeś przy niej? – zapytała Osiemnastka podchodząc. – Widocznie dodałeś jej odwagi czy coś w ten deseń.

Son Gohan spojrzał na androida z zadumą. Czy ta kobieta faktycznie miała rację? Tulił ją, pamiętał i prosił by nie odchodziła, ale w życiu nie pomyślał, że saiyanka zastygnie z takim spokojem na twarzy. A może zapomniał? Był w tamtej chwili tak zrozpaczony, że poza wybuchem niewiele pamiętał.
Kobieta z grymasem obrzydzenia spoglądała na zebranych nie do końca umarłych. Przerażało ją, że prawdopodobnie tliło się w nich życie. Ciarki przebiegły ją po ciele, aż się otrzepała.

—     Czy mogę? – zapytał nieśmiało blondynkę wskazując głową na dziewczynę. – Daj mi chwilę z nią... porozmawiać?

Kobieta skinęła głową oddalając się od towarzysza jedynie wzruszając ramionami. Postanowiła zatem obejść grobowiec i przypatrzeć się skamieniałym istotom. Nie mogła się nadziwić ilu ich tu się znajdowało. Nic dziwnego, że planeta ogólnie była nie zamieszkała, kiedy większa część populacji stała tu niczym ozdoba, a inna część obróciła się w proch. Diaboliczna planeta.

Czarnowłosy położył pochodnię na piaszczystej podłodze, cicho westchnął:

—     Obawiam się, że nie mogę zabrać cię ze sobą, jeśli chcę byś żyła. – w jego głosie panował smutek. – Jesteś teraz bardzo delikatna.

Gdy dotknął piaskowego płaszcza, ten ukruszył się w jego palcach. W oczach stanęły mu łzy. Bal się ją tu zostawić.

—      A może zniszczę twój posąg i zabiorę prochy na Ziemię by cię wskrzesić? – słowa więzły mu w gardle, z ledwością przełykał ślinę. – Ale… Dopiero za rok. Przepraszam, ale nie wiem co gorsze.

Ponownie westchnął. Po jego policzku spłynęła samotna łza. Nie chciał teraz się rozklejać, a utrzymanie rozpaczy w ryzach było bardzo wyczerpujące.

—     Jeśli tu zostaniesz, nie mam gwarancji, że ktoś cię nie skradnie lub zniszczy. Jesteś dla nich niebezpieczna nawet pod tą postacią. – mówił cicho mając nadzieję, ze ta go słyszy, gdziekolwiek teraz się znajdowała. – Jesteś ich legendą... Czy więc nie mam wyjścia?

Osiemnastka nie mogąc już dłużej czekać wróciła do młodzieńca kładąc mu dłoń na lewym ramieniu, że niemal go objęła. Irytował ją ten cały melodramat nastolatka. Jednak gdzieś tam w środku rozumiała ci się działo. Chociaż miała pokasowane uczucia to jakieś w niej były. Gdyby straciła brata, którego jeszcze nie udało jej się odnaleźć również by pękła. I Kuririn. On nie był jej obojętnym.

Gohan dziękował w duchu, że jest z nim androidka. Nie czuł się w tym wszystkim tak bardzo samotny. Gdy wyjawił jej jaki ma plan względem siostry Vegety był wdzięczny, że to ona podjęła się rozbicia posągu. Wiedział, że nie było innego wyjścia, a czuł, iż to było najodpowiedniejsze rozwiązanie. Nie mógł tu zostać do przyszłego roku i każdego dnia stać na warcie jej kamiennej duszy. Matka by mu tego nie darowała, a wolał uniknąć kolejnej sprzeczki. Już wystarczająco się z nią pokłócił przed odlotem nie mogąc wyjawić jej, dlaczego ta misja jest dla niego tak ważna.

W jego głowie tliła się jeszcze jedna myśl: o tym, że zostawi tu tych wszystkich ludzi na pastwę szalonych Starców. Było to dla niego druzgocące. Ale co on w tej chwili mógł zrobić? Przegrał tę walkę. Nie umiał nikogo pocieszyć, nawet samego siebie w tej chwili. Zabił kilkoro z nich, ale wiedział, że jeszcze są inni na tej planecie i nie zaprzestaną swych okrutnych czynów.

—     Odsuń się. – ponagliła go kobieta wyrywając tym samym z rozmyślań – Zrobię to szybko.

Syn Gokū kiwnął głową i ustąpił miejsca niebieskookiej ze spuszczoną głową. Decyzja była nieodwracalna. Tak być musiało. Ciężko westchnął, a kiedy C18 miała zadać cios by piaskowe ciało księżniczki zamieniło się w proch krzyknął wyciągając przed siebie rękę by zaczekała jeszcze chwilę. Jego głos poniósł się echem po mrocznym miejscu.

—     Lepiej się wytłumacz! – burknęła. – Nie mam zamiaru bez końca oglądać te przeklęte posągi!

Anju zainteresowana okrzykiem Saiyanina odeszła od swej matki i dołączyła do nich.

—     Pierścień... – szepnął wyciągając go w pośpiechu zza pancerza i po krótkich oględzinach założył księżniczce na palec. – Od tego wszystko się zaczęło.

Kciuk - był to jedyny, który nie przylegał do reszty i mógł go odrobinę przywdziać w magiczny klejnot. Teraz będąc gotowym skinął, był gotowy i zamknął oczy. A jednak nie był w stanie na to patrzeć, wszak to było uśmiercenie.

Pani android ponowiła atak na bezbronną dziewczynę i kiedy miała ją dosięgnąć dostrzegła wielkimi oczyma jak sam posąg zaczyna pękać.

—     Co do diabła? – warknęła w zastygnięciu – Nawet jej nie dotknęłam!


Piaskowiec rozpadał się na miliony kawałeczków tworząc pajęczynę, gdy inne stały niewzruszone. Kobieta odsunęła się w tył obserwując zdarzenie z nie lada zaskoczeniem. Czy to była wina tego tajemniczego pierścienia? Syn Chi-Chi także nie mógł się nadziwić całemu zajściu. Czy to oznaczało, że artefakt działał? Czy mógł już się radować? A może to był koniec? Tak jak sobie zaplanował. W chwilę po tym ku niedowierzaniu trójki zebranych monument stanął w żywym ogniu. Tak... Po prostu.

—     Co się dzieje?! – krzyknął przerażony Gohan – Jak to możliwe? Anju mówiłaś, że te posągi stoją tu od wieków, a ona się pali!

Złocisty płomień zaczął się rozprzestrzeniać jakby zajął spróchniałe, suche drewno. Chłopak z przerażeniem utworzył podmuch KI by zdusić pożar jednak nic takiego się nie wydarzyło. Po kolei każdy skamieniały osobnik zajął się gorącymi jęzorami. Trójka zdezorientowanych żywych coraz bardziej się oddalała ku wyjściu z komnat by i ich nie pochłonęło żywcem.

Powietrze momentalnie zrobiło się ciężkie, a gryzący gorący piach posągów wdzierał się w nozdrza. Zaczęli kaszleć niemal jedno po drugim wciąż obserwując niecodzienny widok. Son Gohan nie tak wyobrażał sobie śmierć księżniczki. Teraz wiedział, że odnalezienie jej ciała graniczyło z cudem. Po policzku spłynęła łza. Wszystko było nie tak.

—     To pewno sprawka tego jej przekleństwa. – warknęła Osiemnastka przysłaniając twarz przed oparzeniem – Nic tu po nas, a czas goni.

—    Poczekaj, aż zgaśnie. Proszę.

Androidowi nie było to na rękę. Chciała jak najszybciej opuścić tę piekielną planetę, ale co by ją zbawiło? Nie mogła odlecieć bez dzieciaka, nie taka była umowa.

Oddalili się od szalejących płomieni obserwując jak te przybierają dziwne kształyt, buchają niczym bezgłośne bomby i mienią się nie tylko szkarłatem i pomarańczą, ale i złotem. Mieszkańcy Ziemi nie wierzyli własnym oczom w to co widzą. Ku im jeszcze większym osłupieniu białowłosa dziewczynka upadła na kolana zalana łzami unosząc swe ubrudzone rączki ku sklepieniu.

— Echulus... – wyszeptała niemal bezdźwięcznie.

Był to smok! Ognisty jaszczur rozpostarł skrzydła, zagrzmiał nie wydając z siebie żadnego warkotu, choć ziemia zatrząsała się w posadach po czym mistyczny stwór jak szybko się pojawił, tak nagle zniknął. W galerii posągów zapanowała ciemność. Po szalejącym pożarze nie pozostał nawet drobny żar. Dookoła panowała bezkresna czerń, aż dźwięczało w uszach. Po całym tym niecodziennym zajściu rozległy się głosy jakby był ktoś tam jeszcze. W zasadzie, to wiele dźwięków było słyszalnych.

— Światło! – krzyknął Gohan. – Potrzebne nam światło! Wy też to słyszycie, prawda?

Rozgorączkowany poszukiwał w swoim plecaku po omacku światła chemicznego, ale nie mógł się skupić w tej otchłani nicości przepełnionej pojękiwaniami.

—      Osiemnastko daj mi trochę światła!

—  Nie mam. – burknęła pełna gotowości rozglądając się, czy aby na pewno nigdzie nie jątrzy się żar.

Obawiała się, że insibo ponownie powstały i teraz rzucą się na nich jak krwiożercze bestie zamieniając ich tym samym w to cholerne gówno, z którego nie ma ucieczki. Nie zamierzała kończyć jak tamci. Musiała się ze wszystkimi rozprawić, następnie wrócić na Ziemię i może uda jej się zapomnieć, że kiedykolwiek stąpała po tym żywym piekle?

Uformowała w dłoniach pociski KI będąc gotową do odpalenia ich w razie, gdy poczuje zagrożenie, ale gdy tylko to uczyniła chłopak rzucił szybkim: o to chodziło i szybko wygrzebał z czeluści swego plecaka, laskę z fluorescencyjnym płynem. Gdy opadł kurz, a zielonkawe światło wypełniło krypty ich oczom ukazały się nie posągi, a istoty z krwi i kości. Błąkające się po omacku, zdezorientowane, a nawet przerażone. Byli w letargu.

Gohan poczuł jak uginają się pod nim kolana. Przez chwilę zapomniał jak się oddycha, ale gdy zrozumiał na co patrzy zaaferowany ruszył w tłum przepychając się między nimi. Nawoływał Sarę i był tak podekscytowany, a zarazem przerażony jak chyba jeszcze nigdy w życiu! Tak sprzeczne emocje w jednym momencie były niczym tykająca bomba. Przeciskał się dalej przez otumanionych białowłosych poszukując czarnej czupryny i ku jego rozczarowaniu nie znalazł. Zamarł, a w gardle momentalnie wyrosła mu gula. Czy o tym mówiła legenda? Miała oddać życie za tych wszystkich? Nie potrafił się z tym pogodzić. Nie chciał!

Upadł na kolana, a łzy same pociekły po jego policzkach. Z rozpaczą w głosie uderzył pięścią w ziemię, a ta popękała pod jego mocą. Mieli ją uśmiercić, owszem, ale nie tak sobie to wyobrażał. Z resztą, czy gdyby było tak jak sobie to zaplanował bolałoby mniej? Nie potrafił wziąć się w garść, a przecież musiał wracać na statek, na Ziemię. Odnaleźć kolejny raz siedem Smoczych Kul i przywrócić ją do życia. Świadomość jej odejścia jednak nazbyt go przytłoczyła. Czuł się przegranym. Tego dnia po raz kolejny.

W międzyczasie Anju rozpoznała w tłumie swoją matkę i z okrzykiem oraz oczami pełnych łez nawoływała ją tym samym przepychając się przez tłum. Gdy minęła Gohana ten pocierając mokre policzki i powieki spojrzał na witające się Vitanijki, a potem zdębiał. Miała białe włosy jak reszta mieszkańców planety i gdyby nie to, że poznał ją po ubraniu, to uwierzyłby w jej spłonięcie.

Stała sztywno ze spuszczonymi rękami i jakby na coś czekała. Chłopak nie zamierzał tracić ani sekundy. Rzucił się w kierunku dziewczyny niczym wygłodniały zwierz, a następnie objął ją silnymi i drżącymi ramionami. Jednak zrobił to z takim impetem, że upadek ich był nieunikniony. Księżniczka otworzyła swoje duże oczy, które wciąż były… Czerwone! Gohanowi aż zachciało się wyć. Nie dość, że jej włosy zmieniły barwę to jeszcze insini wciąż w niej tkwiło. Wróciła, doskonale wyczuwał jej energię, dotykał ciepłego, choć silnie zakurzonego i zapiaszczonego ciała, peleryny, kombinezonu i był pewien, że jest prawdziwa. A jednak znowu coś było nie tak.

To był moment. Teraz, albo nigdy. Pocałował ją w usta bojąc się, że to ostatnia jego szansa. Nie wiedział jak szybko znowu go zostawi i czy coś znowu mu jej nie odbierze. Ostatnio tak często się to działo. Mimo wszystko nie potrafił ubrać w słowa jak bardzo się cieszył, że tu była, że żyła, że może wróci z nim do domu i nikt jej nie skrzywdzi, a potem coś wymyślą, prawda?

Najważniejsze, że była, mógł jej dotknąć i… Pocałować. Nawet nie wiedział, że bardzo tego pragnął. Ale ta chwila trwała jednak sekundy. Nie odwzajemniła go. W ogóle nie zareagowała. Odsunął swe usta od jej i spojrzał w jej wciąż czerwone ślepia. Czy aby na pewno mógł wierzyć w jej powrót?

—     Saro? – wyszeptał z troską.

—     G-Gohan? – zapytała zdezorientowana.  – Co się stało?

Spojrzała na niego i na ich dziwne położenie. Leżał na niej i ją obejmował. Chłopak zaczerwienił się nie wiedząc co powiedzieć po czym wstał i pomógł podnieść się dziewczynie. Zastanawiała się co się takiego wydarzyło. Czy ją przed czymś osłonił, a może po prostu złapał?

—     Ja… – zabrakło mu słów. – Przepraszam.

Ta wpatrywała się w niego z zaciekawieniem uświadamiając sobie, że ostatnim razem jak na niego patrzyła stali w małym pokoiku, w chacie Yosu i Anju, a teraz w ciemnej krypcie, a dookoła nich pojękiwali białowłosi.

—     Co się stało? Czemu tu tak gorąco? I skąd się tu wszyscy wzięli?

Syn Gokū mimowolnie zakrył dłonią usta. Nic nie wiedziała. Czy jeszcze była w szoku? A jego pocałunek? Dostrzegł jak po ciele Saiyanki zaczęły wędrować błyszczące drobinki w odcieniach bieli i złota. Domyślił się, że to jakaś energia, ale czy to związane było z ostatnimi wydarzeniami?

Sara chociaż nie otrzymała odpowiedzi, to rozumiała, że jest coś na rzeczy – jej przyjaciel robił coraz większe oczy.

—     S-Saro! Twoje oczy! – niemal pisnął. – Twoje włosy!

Dziewczyna miała świadomość, że ma ślepia morderczo czerwone, ale włosy? Co z nimi było nie tak? Złapała kosmyk i zrozumiała o czym mówił jej przyjaciel. Nie byłby czarne jak smoła, a zielonkawe, jak wszystko od chemicznego światła w lasce, która leżała u ich stóp. Musiały faktycznie być bieluteńkie, jak u Vitanijczyków! Całkowicie zaskoczona tym co się działo z jej ciałem rozejrzała się po krypcie widząc te same barwy wśród zgromadzonych. Czy była to wina trucizny? Na pewno tak!

Wtem siostra Vegety dostrzegła, iż jej włosy zaczęły nabierać naturalnej barwy. Gdyby miała lustro ujrzałaby jak jej szkarłatne tęczówki ciemnieją. Wszystko wracało do normy. Chłopakowi aż serce zamarło. Tak długo czekał na tę chwilę, że zastanawiał się czy aby na pewno wzrok go nie myli. Tyle się w ostatnim czasie wydarzyło, że nie był pewien co jest prawdą.

—     A co z nimi? – zapytała wskazują na narzędzie wzroku. – Wciąż te same?

—     Właśnie stały się czarne!

Dziewczyna z niepohamowanej radości rzuciła się w objęcia przyjaciela roniąc przy tym łzy. Była zdumiona swoimi emocjami, ale tak bardzo pragnęła tej normalności, że nie przeszkadzały jej żadne niekontrolowane uczucia, z którymi na co dzień się nie utożsamiała. Była wolna, mogła wrócić do domu. Do lokum na Ziemi. Dziś z pewnością mogła to miejsce nazwać swoim miejscem. Mieszkali tam ludzie, którzy jej pomagali odkąd się pojawiła. Teraz rozumiała, że domem są istoty, które ją otaczały, nie planeta, która przed laty przestała istnieć.

Gohan zdumiony reakcją przyjaciółki nie wypowiedział ani słowa. Odwzajemnił uścisk tuląc swą twarz w zakurzonych włosach nastolatki.

***

Tej nocy Vitani świętowało. Było dużo śpiewu, tańców oraz łez radości. Każdy kto odzyskał utraconą osobę nie mógł uwierzyć własnym oczom. Klątwa zniknęła, legenda okazała się prawdziwa. Insini ocaliła zarażonych, a przy okazji siebie samą. A wszystko dzięki Gohanowi.

Rozpalono ognisko tak ogromne, że dostrzec można je było z kosmosu. Ludzie tańczyli, jedli i pili. Nikt nie patrzył na zwaśnionych, zapomnianych czy skazanych. Każdy otrzymał drugą szansę, nowe życie. Anju ze sto razy podziękowała za odzyskanie matki po pięciu latach. Jednak wciąż martwiła się o Yosu, który do tej pory się nie wybudził, a jego objawy postępowały, a przemiana była nieunikniona.

—     Saro, co się tam właściwie stało? – zapytał Gohan gdy odeszli na bok od świętujących.

Ta spoglądała w pierścień, z którym wyszła z płomieni niczym feniks. Wciąż nosiła go na palcu z obawy, że gdy go zdejmie czar pryśnie. Przywykła do tego, iż niemożliwe jak najbardziej może się wydarzyć. Nie wiedziała czym tak naprawdę był, ale czuła jego moc.

—    Ten pierścień? – odpowiedziała pytaniem. – Możesz mi wyjaśnić? Czym on właściwie jest?

Pół Saiyanin westchnął twardo opierając się o piaskową skałę, po czym zachęcił przyjaciółkę do tego samego. Uczyniła o co prosił uśmiechając się szeroko. Była mu wdzięczna, że jej nie opuścił. Był ostatnim, którego widziała przed zastygnięciem oraz pierwszym kiedy powróciła niczym feniks z popiołów.

—    Bo widzisz, znalazłem go po śmierci Yonana, ale nie chciałaś zemną długo rozmawiać więc zachowałem to dla siebie. – wyjaśnił ze smutnym wzrokiem. – Z początku nie wiedziałem czym jest to świecidełko. W końcu odkryłem, że to ten sam ekran Yonana, którym nas chciał zniszczyć. To maleństwo również ocaliło C18 z niezniszczalnego więzienia, a potem…

—     A potem co? – zapytała gdy chłopak za długo milczał.

Niecierpliwiła się jak zawsze. Wiedziała, że sporo musiało ją ominąć. I tak zakuło ją w środku gdy oznajmił, że miał przed nią tajemnicę i jak jej przypomniał o jej postawie do niego po śmierci Vegety. Jednocześnie była zła, jak i chciała zapaść się pod ziemię. On nigdy się od niej nie odwrócił.

—     Założyłem go na twój palec zanim... – tu westchnął ciężko. – Zanim ostatecznie podjęliśmy się zniszczeniu twojego posągu. Chcialem cię zabić, by móc zabrać twoje prochy do domu i za rok wskrzesić przy pomocy smoczych kul. – resztę wypowiedział duszkiem jakby bał się, że zgubi choćby sylabę. – Nie mogliśmy cię tu samej zostawić, a potem ten ogień! Wypalił wszystko… Gdy zgasł posągów nie było, tylko...

—     Stado białogłowych. – zaśmiała się Saiyanka chcąc rozweselić grobową atmosferę. – Wiec to jest ekran.

Dziewczyna ziewnęła po czym opierając głowę o przyjacielskie ramię zdjęła ostrożnie artefakt po czym podała go nastolatkowi. Nie chciała mieć już z tym nic do czynienia, a co zrobi z tym Gohan nie miało znaczenia. Pragnęła przeszłość zostawić za sobą. Po raz pierwszy nie zamierzała oglądać się za siebie.


Grafika źródło: kerembeyit

Serdecznie zapraszam na bonusowy odcinek TUTAJ