22 kwietnia 2022

78. Czarna rozpacz


Siedziała w kącie na podłodze użalając się nad sobą. Doskonale zdawała sobie sprawę, że to nie leży w jej naturze, ale nieopisany ból jaki ją ogarniał przesiąkł do krwiobiegu. Od kilku dni nie wychodziła z pokoju. Nie trenowała, a nawet z nikim się nie widywała. Nie dopuszczała do siebie nikogo.

Tego wieczora żal był lżejszy toteż wyszła z domu przez duży balkon. Nie chciała by ktoś ją zauważył. Gdy wyskoczyła i bosymi stopami wylądowała na mokrym trawniku zaczęła powoli spacerować starając się choć na chwilę uspokoić myśli. Cały dzień padało i w końcu zapowiadało się na spokojną noc. Zamknęła oczy by zapomnieć o tym co ją otaczało. Wciąż była na siebie zła, a tę nieczystą energią częstowała wszystkich wokoło. Kaprysy i fochy były na porządku dziennym. Bulma obrywała na każdym kroku, a przecież sama była jej ofiarą. Mimo to Briefs chciała jakoś ulżyć nastolatce po stracie. Rozumiała, że to był dla niej ktoś bardzo bliski, jedyna rodzina. Sama też tęskniła za Vegetą.

Chociaż powietrze było rześkie, to nieruchome, a jednak dziewczyna poczuła wiatr, trwał zaledwie parę sekund. Od razu zrozumiała. Wiedziała, że tam stoi. Czuła go i niemal mogłaby dotknąć jego niebiańskiej aury. Nie zamierzała odezwać się pierwsza. Bała się siebie samej i tego co uczyniła, mimo, iż niczego tak naprawdę nie pamiętała. Stała i czekała, choć wcale nie zamierzała. Chciała być sama. Ponownie zamknęła oczy by odciąć się od świata. Wolała być cieniem niż ponownie mu wyrządzić krzywdę. Nie ufała swojemu ciału, ani odbiciu w lustrze.

Son Gohan położył ciepłą dłoń na jej zziębniętym ramieniu. Była jak zaledwie kilka dni temu odziana w zwiewną koszulę nocną na cienkich ramiączkach. Jeszcze chwilę temu chłopak stał jakieś pięć metrów dalej, jednak był w stanie w mgnieniu oka znaleźć się tuż za nią chcąc niewerbalnie uświadomić ją, że nie jest zły, że nie powinna nikogo obarczać winą, a przede wszystkim siebie samej. Nie chciał tego. Lekko zacisnął opuszki na jej skórze. Doskonale czuła każdy jego palec, i tę siłę, a za razem ogromną delikatność. 

—   Jest dobrze... – szepnął nie chcąc jej denerwować. – Wszystko w porządku.

Spojrzała na niego mętnym wzrokiem tak się odwracając by nie strącić jego dłoni. Dokładnie w tym miejscu odczuwała ciepło, czuła się inaczej. Chciała coś powiedzieć lecz słowa uwięzły w gardle, a następnie uciekły z głowy. W myślach miała potworny mętlik, a do tego nachodziły ją tak dziwne i nienazwane dotąd emocje, że nie potrafiła ułożyć je w zdania. Delikatnie rozchyliła usta wciąż spoglądając mu w równie smutne oczy.

Ta chwila, bo taką była… Nieopisane ciepło. Zrobiła krok do przodu wyrywając się tym samym spod dłoni czarnowłosego i nie mówiąc ani słowa wróciła do domu robiąc zwinny skok prosto do swojego pokoju zamykając za sobą duże, szklane drzwi. Zostawiła go tam samego na mokrej trawie. Dlaczego?

Usiadła na podłodze zjeżdżając plecami po ścianie. Spojrzała w sufit zastanawiając się co właściwie się stało. Czuła się inaczej niż dotychczas. On… Zmienił się. Widziała, że jest inny i coś się stało kiedy jej psychicznie nie było, jednak nie potrafiła zrozumieć co takiego. I choć uważała się za nieustraszoną, to tego się zwyczajnie w świecie bała.

Sam Gohan także to odczuwał. Jak jakaś część jego jestestwa ciągnie go w stronę Sary. Czuł się bezradnie w chwili gdy odeszła bez słowa, jednak ją rozumiał. Postawił dziewczynę w dziwnej sytuacji, a ta stchórzyła. Nie był gotowy dowiedzieć się co tu właściwie zaszło między nimi, jeszcze nie teraz. Nie mógł sobie pozwolić na spłoszenie przyjaciółki, nie kiedy sam nie rozumiał co się z nim dzieje.

***

Była piękna, ciepła i jasna noc. Księżyc choć nie był w pełni błyszczał niesamowicie. Sara czuła się bardzo dobrze, choć w sercu pozostawała pustka. Nie lubiła tego stanu. Czuła ten okropny żal wiedząc, że ciało jej brata leży przez większość zapomniane w pałacu Wszechmogącego. Odwiedzała go codziennie sprawdzając czy opiekują się nim należycie, choć to określenie było nazbyt… Nikt się nim nie zajmował, było w stanie anty rozpadu dzięki Dendemu. I to wszystko. W myślach szczodrze mu dziękowała każdego dnia za to, ale wypowiedzieć tego na głos nie potrafiła.

Dziś też tam była i spędziła parę godzin na rozmowie z samą sobą. Nie lubiła gdy ktoś przeszkadzał. Jej krwistoczerwone oczy odstraszały każdego, na kogo krzywo spojrzała. Wszystkich z wyjątkiem Gohana. On jeden nie uciekał na ich widok, choć nie raz dostrzegła przerażenie w jego oczach, a czasem nieopisany żal, udrękę. A jednak nie odwrócił się od niej. Nigdy. Każdego wieczora odwiedzał ją, mimo że w większości przypadków był po prostu obok nie utaczając jej swoją osobą, spojrzeniem. Tylko dzięki wykrywaniu KI była w stanie wyłapać, ze to robił. Gdy odbyli rozmowę nad jeziorem i wyjaśnili sobie kilka spraw bywał zdecydowanie rzadziej. Nie zamartwiał się tak gdy widział poprawę.

Teraz siedziała na dachu Capsule Corporation spoglądając w blask księżyca. Za parę dni nie mogłaby już tego zrobić – Bulma bała się powtórki z młodości, gdy Gokū zamieniał się w Oozaru.

—   Wiedziałem, że cię tu znajdę. – szepnął niemal jej do ucha.

Tej nocy nawet nie wyczuła go. Zbyt intensywnie myślała o najbliższej przyszłości. Tak bardzo chciała odnaleźć spokój, tak istotny był dla niej rewanż… Chciała być wolna. Potrzebny był czas na zbudowanie kapsuły i nie mogła przyspieszyć pracy.

—   To ty… – mruknęła choć serce na sekundę zamarło jej ze strachu.

Nie spodziewała się nikogo późną porą, a powinna była się przyzwyczaić, że odkąd nawiedził ich Yonan, Gohan nie pytając o zdanie postanowił być niemalże jej cieniem. I oto przybył, jej przyjaciel – bohater. Gdyby umiała przepraszałaby go codziennie, że wyzwolił jej egzystencje od lyang, lecz duma pozwalała jej na dwa do czterech razy w miesiącu, kiedy czuła, że musi. Gdy szczególnie wypadało. Jeśli już wracali do tej samej rozmowy. Coś w niej pękało i słowa same płynęły. Jego traktowała inaczej niż resztę, nie wiedziała dlaczego, po prostu czuła, że musi. Że chce i lubi to.

—   Znowu rozmyślasz? – zapytał siadając koło niej.

—   Tak. Wciąż się zastanawiam co zrobić. – westchnęła spoglądając w tarczę księżyca. – Czy lecieć i szukać antidotum? Chcę tego i wciąż popędzam Bulmę, ale jakoś… Obawiam się czegoś. Może to pułapka?

—   Jeśli ma cię to ocalić od tego paskudztwa… Jestem z tobą! – szturchnął ją ramieniem. – Nie możemy czekać, aż bomba sama wybuchnie! Chyba nie chcesz ponownie próbować zniszczyć świat? Nie żebym cię straszył...

Spojrzała na niego wielkimi oczyma. Tego właśnie potrzebowała. Kiedy usiadł tuż obok przysunęła się do niego i poczuła to zadowalające ciepło. To które zawsze ją koiło. Oparła się głową na jego ramieniu przymykając powieki. Teraz czuła się bezpieczna i nic nie mogło zakłócić jej spokoju.

Cieszyła się, że ma przy sobie kogoś takiego jak Gohan. Mogła przy nim być sobą i coś jeszcze… Dlaczego przy nim była tak spokojna? Tak nieopisanie dobrze, nawet w chwilach smutku i rozpaczy. Magia przyjaźni miała ogromną moc i była szczęśliwa, że właśnie jej się to przytrafiło. To było jak skarb, o którym nigdy nie śniła marzyć.

***


Anju poprosiła by Gohan wyjaśnił co się wydarzyło w pomieszczeniu sypialnym, a on stanął w zniszczonym progu bez słowa. Nie odwrócił się. Vitanijczycy wyczekiwali w milczeniu na odpowiedź. Dziewczyna wiedziała, że stało się coś złego. Tutaj było to powszechne, a mimo to wciąż bolesne i nie do zaakceptowania. Chciała jedynie potwierdzenia, że nieuniknione właśnie się stało nim tam wejdzie i zobaczy na własne oczy. Ludzie z piasku ją przerażali.

—     Czy ona…? – szepnęła zza zasłoniętych ust dłonią.

Bała się tego i obawiała, że oto legendarna wyzwolicielka to najzwyklejszy mit. Pocieszna bajeczka dla małych, przerażonych dzieci.

—   Tak. – odpowiedział cicho na niedokończone pytanie.

Dziewczynka spojrzała na przybranego brata ze smutkiem. Jej oczy pytały czy Saiyanka wygląda jak jej matka. Chociaż przybyszka z obcego im świata była dla nich dość nieuprzejma to zrobiło jej się po ludzku przykro. Nikomu nie życzyła przemiany. To była okrutna kara, a czerwonooka przybyszka z odległej części wszechświata nawet nie wiedziała co ją czekało nim ich spotkała. Dodać do tego trzeba było tę cholerną nadzieję na odzyskanie matki. Żyła tą nadzieją zaledwie kilka godzin. Gdy tylko zrozumiała, że stoi przed nią legendarne insibo. Tak bardzo chciała ją mieć, a teraz nadzieja zgasła jak każdy zniewolony.

—     To twoja siostra? – zapytał Yosu poruszony wyglądem dziewczynki, którą się opiekował.

Nie był takim optymistą jak Anju, ale gdzieś tam w środku także chciał odzyskać swego ojca. Oglądanie go przy każdej wizycie w świątyni było bolesne i ta świadomość, że niebawem zajmie miejsce wśród posągów w kryptach, gdzie nikt nie chce zaglądać.

Dostrzegał również smutek czarnowłosego chłopaka. Był tak dotkliwy, że wypełniał te i tak już przykre pomieszczenie. Westchnął zaglądając do pokoju sypialnianego widząc jak dziewczyna odziana w za długą pelerynę stoi niemal na baczność.

—   Nie, oczywiście, że nie. – mruknął Gohan wreszcie odwracając się do lokatorów. – Jesteśmy jedynie... Jakby to powiedzieć? Ona jest Saiyanką, a ja tylko w połowie nim jestem. Sara to moja przyjaciółka. Jedyna.

Jego czarne oczy były pełne niespotykanego smutku. Wyraz twarzy przybrał rozpacz, choć nie uronił ani jednej łzy. Jeszcze nie… Dziewczynie zrobiło się go tak samo żal. Identycznie się czuła po stracie matki. Przebyli szmat drogi tylko po to by siebie utracić. Ponownie ją stracił. To było dla niego za dużo i obawiał się, że tym razem naprawdę i bezpowrotnie.

—     Saiyanie? – zamyślił się głośno vitanijski chłopiec. – Coś mi to mówi.

—     Wiem co wam uczynili Saiyanie. – westchnął syn Chi-Chi. – Z tego właśnie powodu Sara oberwała. Stała się wabikiem na ostatniego z żyjących winowajców zbrodni na waszym ludzie i zapłaciła za to słono, choć na świecie jej nie było gdy niszczyli waszą planetę. Ona...

Chłopakowi zadrżał głos. Twarz ukrył w dłoniach nie wiedząc czy powinien cokolwiek jeszcze mówić. Samo wspominanie jej było bolesne, a zobaczenie na własne oczy jak uchodzi z niej życie nie do opisania. Nawet miał w głowie myśli, że wolałby sam odejść by ona mogła zostać. Nic jednak uczynić nie mógł.

—   Przyjaciółka? Czy aby na pewno? – rzekła ostrożnie białowłosa. – Ty ją przypadkiem nie kochasz? Jakoś tak mi się wydaje... Sposób w jaki na nią patrzysz...

Sam tak na prawdę tego nie wiedział. Gdzieś po drodze ich znajomości, nieoczekiwanej przyjaźni i niefortunnych zdarzeń zakiełkowało uczucie, które powoli rosło, a on nawet nie zauważył kiedy przerodziło się w to jak się teraz czuł w jej obecności. Czy była to miłość? Nie był pewien, ale zapewne coś w tym kierunku. Zależało mu na niej. Tego był pewien.

—     Nie wiem, może? Ale czy to teraz jest istotne? Obchodzi was to w ogóle? – szepnął drżącym głosem. – Proszę was, byście się nią opiekowali. To dla mnie ważne. Po prostu.

***

Ze łzami w oczach stał na pustkowiu, dobre kilkanaście kilometrów od wioski, w której zostawił skamieniałe ciało przyjaciółki. Spoglądał w niebo bez chmur. Powoli ustępujący skwar suszył jego krople smutku. Po raz kolejny coś w nim pękło. Ponownie musiał ją stracić, znowu lyang miało nad nim przewagę. Czy i tym razem uda mu się ocalić dziewczynę?

Ręce, które do tej pory zwisały bezwładnie wzdłuż jego ciała uniósł na wysokość bioder, zgiął je w łokciu napinając przy tym wszystkie mięśnie. Zaczął krzyczeć, zbierać w sobie pokłady gniewu. Nie była to tylko złość, miał tam ogrom smutku. Musiał wyzbyć się tych emocji, uwolnić je, a może i nazwać?

Sucha ziemia pękała pod naporem szalenie wysokiej KI, a piach wirować wokół jego ciała tworząc potężnych rozmiarów lej przypominający tornado. W chwilę po tym stał się złotowłosym, a jego rozmierzwione dotąd kosmyki przybrały ostre i sterczące ku górze kształty. Od razu wszedł w drugie stadium super wojownika.

Był w furii, a gdy po jego organizmie przebiegły pierwsze i niebezpieczne wyładowania elektryczne wystartował jak torpeda w kierunku świątyni starszych ludzi, a tamtejsza piaskowa burza nagle ucichła, jednak roztańczony pył wciąż unosił się w powietrzu.

Tym razem nie było pobłażania, na litość nie miał miejsca w swym sercu. Czas najwyższy pokazać złym istotom, że jego nie można lekceważyć. Już on zmusi starucha do gadania. Koniec z dyplomacją, o której tak przypominał Sarze. O dziwo to ona miała rację. Bez siły nie szło tego załatwić. Ten świat był zdziczały.

***


Kobieta otworzyła powieki, ale kiedy niczego nie dostrzegła, a jedynie poczuła jak rzęsy o coś ocierają zrozumiała, że ma przewiązane oczy. Otaczała ją nicość. Zza przesłony nie dostrzegała żadnego światła. Gdy spróbowała się poruszyć uświadomiła sobie, że jest w coś zakuta rękoma, a nóg to w ogóle nie czuła. Nie brzmiało to ani trochę dobrze.

—   Co, do cholery? – warknęła szarpiąc za kajdany.

I w tym momencie wróciła jej pamięć jakby dostała obuchem – ponownie.

Leciała po tych vitanijskich pustkowiach gdzie roślinność była naprawdę znikoma, a malusieńkie domki przypominały ruiny i aż dziw, że ktokolwiek w nich pomieszkiwał. Szukała czegoś więcej niż podziemi, którymi fascynowali się młodzi Saiyanie, a z tego co zaobserwowała było takich miejsc naprawdę sporo.

Z oddali dostrzegła ogromną budowlę na szczycie piaskowych skał. Wyróżniała się na tle tych wszystkich mikro chałupek. Gdy się zaczaiła na szczycie obserwując jak ludność wspina się po ukruszonych stopniach w górę dzierżąc pochodnie dostała mocno po głowie. Nawet nie zdążyła dostrzec oprawcy, choć ogień rozświetlał okolicę. Był to atak z zaskoczenia. W dodatku bolesny.

Nadal potwornie bolała ją głowa, a przecież nie miewała migren. Coś tu było bardzo nie tak. Tylko jak miała się tego dowiedzieć? Jeśli nie wiedziała ani gdzie jest, ani jak długo tu leżała? Zastanawiała się przez chwilę, by niedługo po tym poczuć coś w skroniach. Przez moment nie mogła uwierzyć, ale była to potężna energia zbliżającą się do niej z nie lada prędkością. Odkryła jakie fascynujące było móc odczytać czyjąś KI. Lekcje saiyańskich smarkaczy jednak na coś się przydały. Tylko gdyby oni mogli ją zlokalizować było by o wiele lepiej. A tak? Przeszło jej przez myśl, że nie próbowali szukać. W końcu kto by się przejmował jakimś tam androidem? Saiyanka wzięła ją ze sobą tylko dlatego, że ta przemądrzała wynalazczyni miała obiekcje co do ich samotnego wylotu w przestrzeń kosmiczną. Sama do końca nie rozumiała dlaczego się w ogóle zgodziła, a teraz nawet tego żałowała. Była wręcz pewna, że Sara przynosi pecha.

—    Son Gohan? – wykrztusiła zszokowana.

Nie rozumiała co się tam działo, ale nawet nie wyobrażała sobie, że on mógłby mieć tak miażdżącą moc. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że jest potężny, w końcu zmierzył się z tą kreaturą, Komórczakiem i zwyciężył, a inni tylko potwierdzili, że tak właśnie się stało. Widziała go podczas walki z opętaną saiyanką, czuła jej moc, ale wtedy nie potrafiła odczytywać KI. Gdyby to ją miał zaatakować przestraszyła by się. Może lepiej było nie umieć odczytywać energii? Coś złego musiało się stać. Tylko nie rozumiała dlaczego chłopak był sam. Dziewczyny nie wyczuwała. A może nie umiała tak dobrze odczytywać energii? Skupić się na większej ilości? Poza tą nad wyraz wyeksponowaną?

Nie mogła czekać! Z całych sił zaczęła szarpać za kajdany, te jednak nie były tak kruche jakich używali Ziemianie. Nie chciały się ani odrobinkę ukruszyć, więc musiała wyszarpnąć je ze ścian. Kamienie pękały, aż w końcu wypuściły ciężkie łańcuchy z głośnym łoskotem, który poniósł się echem. Połowicznie uwolniona zerwała opaskę z oczu i wyczuła, że syn Gokū już tu jest. Jego energia była wręcz namacalna. To było naprawdę ciekawe zjawisko dla niej. Jeszcze trochę czasu minie nim się przyzwyczai.

Ku jej zdumieniu znajdowała się w zatęchłej piwnicy rodem z horrorów, gdzie cichutko popiskiwały szczury, albo temu podobne stworzenia. Panowała tu ciemność, nie było żadnego okna, ani choćby dziury. Jedynie gdzieś w oddali żarzyło się pomarańczowe światło pochodzące z pochodni.

—     Gohan! – wrzasnęła z nutą nadziei, że ten może ją usłyszy. – Gohaaan!

***

Wtargnął niczym huragan do środka nie dbając o potężne wrota, które gruchnęły o kwarcową podłogę, a ściany zdawały się zadrżeć. Zebrani tubylcy, którzy sprzątali świątynię przed nabożeństwem rozbiegli się w popłochu nie wiedząc gdzie się skryć przed oprawcą. Oni nie wiedzieli, że Son Gohan niewinnego nie tknie.

Chłopak ruszył z zaciętą miną do przodu, aż wreszcie dotarł do ołtarza, przy którym nie tak dawno stał z księżniczką. Gawiedź tam obecna z przestrachem ewakuowała się na tyły świątyni by bezpiecznie uciec z niej do swoich domów. Niestety nigdzie nie było widać Starców. W chwili gdy krzyki ustały, a ostatni mieszkaniec wybiegł z sanktuarium znikąd pojawili się insibo. Zupełnie jakby siedzieli w mroku ścian i czekali na polecenia. Każde z nich miało groźną minę i złowrogie czerwone oczy. Te same, które niegdyś chciały go zabić. Przeszył go lodowaty dreszcz na to wspomnienie. Do tej pory miewał koszmary z ich udziałem. I choć każdego dnia był zmuszony je oglądać, to Sara po wyzwoleniu nie miała już tego paraliżującego wzroku jak te nachodzące go we snach.

Gohan nie mógł sobie tym razem pozwolić na strach. Nie walczył ze zmorą swojej przyjaciółki, a o jej życie.

—   Gdzie jest wasz pan!? – ryknął, a jego głos rozbrzmiał groźnie.

Zniewoleni nie odpowiedzieli, jednak po chwili przestąpili parę kroków w przód. Wciąż nosząc maski nienawiści i posłuszeństwa. Przypomniał sobie, że Sara mu opowiadała jakie to było dziwne uczucie, gdy w głowie słyszała głos, który wydawał jej polecenia i ręce same ruszały do ataku byleby wykonać rozkaz. Tyle, że ona słyszała jeszcze inny głos, Gohana, który ją nakierowywał by wróciła. Oni L jedynie swojego truciciela. Tu wszyscy wiedzieli co się stanie. Nikt nie walczył o ocalenie tych istot. Pamiętał z rozmów, że ojciec Yosu był pośród czerwonookich. Jego proces jeszcze się nie zakończył, nie stanął w sali posągów.

—   Wzywam waszych panów! – wykrzyczał ponownie. – Albo rozpętam tu piekło.

Na te słowa czerwonoocy chwycili za broń białą, którą nosili na pasach u spodni niegdyś w kolorze czystego śniegu, następnie ruszyli na złotowłosego. Chłopak napiął mięśnie czekając na pierwszy atak. Skoro chcieli zginąć...

Pierwsza grupka z mieczami – wyśliznął się im zgrabnie podcinając nogi następnym biegnącym ku niemu. Dolnymi kończynami wykopał pierwszych unikając nie dość ostrych ostrzy. Po czym przeniósł ciężar ciała na ręce i kręcąc się wokoło kopał przeciwników o dziwo nieźle się przy tym bawiąc, a przecież przybył tu w wielkiej rozpaczy na sercu. Jeśli miał go czekać prawdziwy pojedynek, teraz miał szansę się odrobinę rozgrzać. Takich cudacznych trików uczyła go Sara gdy lecieli na tę nieprzyjemną planetę. Wtedy się śmiał, że tańczy zamiast się z nim bić, czego często nie chciał robić, a mimo tego od niej obrywał, bądź nie był w stanie jej dosięgnąć. Wtedy wątpił by kiedykolwiek było mu to do czegokolwiek potrzebne. Teraz jednak w duchu dziękował, że się dał namówić do tego typu akrobacji. Odnosił przy tym wrażenie, że nikogo nie bije, a oni sami nadziewają się na jego buty. Choć buł w środku wściekły, to nie miał w planach krzywdzić niewinnych, przynajmniej w sprawie księżniczki.

Wreszcie wyskoczył w górę by ponownie uderzyć w zebranych wojowników – tym razem podmuchem KI. Wszyscy momentalnie leżeli plackiem na kamiennych posadzkach. Nie planował nikogo pozbawiać życia. Dla niego nie było ważne czy zasługiwali na to co otrzymali. Chciał jedynie dostać się do głowy ludu i odzyskać wolność przyjaciółki.

Son Gohan stanął wyprostowany zdmuchując z nosa kosmyk złotych włosów. Jego uśmiech zniknął z twarzy tak szybko jak się pojawił. To nie był jego przeciwnik, to nie było rozwiązanie tajemniczej zagadki insini. Splunął gorącą śliną i podążył – jak dobrze pamiętał – w kierunku salek, gdzie przyjmował ich nie tak dawno Starzec, nim zdążą pozbierać się jego słudzy.

***

C18 wciąż walczyła z żelaznymi okuciami na nogach. Wyglądało to tak, jakby ktoś zalał je gorącym metalem by na wieki uśpić jej dolne kończyny. Niczym pieprzony sarkofag.

—   No bez jaj! – warknęła kolejny raz. – Muszę się stąd wydostać!

Biła rękoma, bo nóg nie miała do dyspozycji, nawet próbowała mini pociskami, jednak nic nie pomagało. Przez chwilę miała ogromne poczucie słabości. Że zostanie tu na zawsze. To było nie do przyjęcia! Była androidem, nie jakimś podrzędnym ziemianinem! Gdy tylko odzyskała władzę nad swoim umysłem wróciła do szarpania za materiał tak twardy, że była zdumiona, iż taki w ogóle istnieje. Czuła się niczym płocha zwierzyna złapana w sidła. Nie chciała się poddawać, ale brakowało jej pomysłów.

W końcu zrezygnowana usłyszała hałas gdzieś na górze, krzyki. Czuła wyraźnie obecność chłopca, jednak on jej nie mógł zauważyć, była cholernym cyborgiem. W takich chwilach żałowała, że szalony doktorek pozbawił jej częściowo człowieczeństwa. Stworzył on bowiem maszyny doskonałe, które posiadały serca, a z przewodami plątały się żyły z najprawdziwszą krwią. Jedynie jej szkielet i skóra były innego pochodzenia. Choć i ją można było zranić, lecz jedynie naprawdę ostrym narzędziem.

Wpadła w końcu na genialny pomysł: niech Son Gohan odnajdzie ją, i jej pomoże. Nie ma innej rady. Inaczej utknie tu na wieki.

Położyła się nieco zmęczona, chwilę odpoczęła po czym skumulowała moc w obu dłoniach wyraźnie widząc jak złota kula energii przybiera wyraźne kształty by następnie móc ją wystrzelić w ścianę, gdzie znajdowały się drzwi do jej więzienia. Mogła by celować w sufit, jednak obawiała się, że ta ogromna świątynia runie jej na głowę, a będąc w pułapce mogła nie mieć szans na wykaraskanie się z tego w jednym kawałku, zwłaszcza gdy ktoś pozbawił ją dolnych kończyn. Jej plan powinien się powieść. Musiał! To była jej ostatnia deska ratunku, a z biegiem czasu traciła nadzieję.

***

Złotowłosy szedł pewnym krokiem. Im stąpał w głąb świątyni tym bardziej odczuwał przyjemny chłód. Był jak balsam na drobne poparzenia, których się nabawił mając nadzieję, iż odnajdzie drugą towarzyszkę. Wyczuwał również stęchliznę. Był to bardzo nieprzyjemny zapach dla jego nozdrzy. Chi-Chi nie pozwoliłaby na taki odór w swoim domu. Mimo, iż powietrze było nieprzyjemne to zdecydowanie bardziej znośne od tego skwaru panującego za dnia na Vitani.

Buzowała w nim złość, ale czuł także smutek, który zaczął niebezpiecznie narastać z każdym pokonanym krokiem. A gdyby okazało się, że nie ma już ratunku dla księżniczki? Czy jedyną szansą mógł być Boski Smok, o ile miał taką władzę.? Choć Dende go zapewniał, że ich Shenlong został udoskonalony na wzór Smoka Nameczan, to obawy z tyłu głowy dudniły. Zacisnął pięści, gdy nagle usłyszał w oddali huk, który brzmiał jak eksplozja. Bez większego namysłu ruszył pędem w jego stronę pokonując kilka pięter w głąb ziemi, gdzie musiały znajdować się krypty, o których wspominały tutejsze dzieciaki. Po drodze zgarnął pochodnię. Gdy ujrzał wysadzone drzwi nie mógł uwierzyć własnym oczom, kto leżał w dziwnie metalowym pół sarkofagu. Zamarł jednocześnie wybałuszając oczy.

—   Nie gap się jak tępak! – warknęła. – Uwolnij mnie do cholery!

Na widok dobrze zbudowanego złotowłosego dzieciaka się co prawda uradowała, ale był tak zaskoczony jej położeniem i samym tym, że się właśnie tu znajdowała, że stał jak słup soli zamiast jej pomóc, więc nawet nie okazała tego zadowolenia. A wyglądała żałośnie i tak się czuła, gdy nie mogła się uwolnić.

—   C18?! – rozdziawił usta odzyskując mowę, niemal się zakrztusił. – C-co tu robisz?

—     Nie widzisz? Odpoczywam! – wykrzyczała wściekle na niego łypiąc.

Gdy chłopak zebrał się do kupy ruszył na ratunek kobiecie mocując pochodnię w wyznaczonym miejscu na ścianie. Zaczął szarpać za metalową obudowę, ale ta ani drgnęła. Za nic nie mógł jej rozerwać gołymi rękami. Nawet po potężnym grzmotnięciu pięścią nie uszkodziło się, a przecież był silny.

—   Co to u licha jest za materiał? – zdziwił się.

—   Sam mi powiedz. – blondynka wzruszyła ramionami wracając do siadu. – Walczę z tym od kilku godzin i ani drgnie.

Gdy spostrzegła, że złotowłosy celuje w nią ognistą kulą przeraziła się nakazując z panicznym wrzaskiem by wybił sobie to z głowy. Za bardzo bała się o własne nogi, a wiedziała, że gdyby się chłopak postarał została by bez nich. Wyczuwała jego potężną KI. Ten niestety nie usłuchał jej żądań i wystrzelił w metalowe więzienie, a ta z przerażeniem krzyknęła zamykając oczy, a jednocześnie przeklinając go do wszystkich diabłów.

Gdy pocisk wyparował Osiemnastka blada jak ściana spojrzała na swoje zgrabne do tej pory kończyny. Miała nadzieję, że są całe, jednak nadal ich nie czuła. Jej oczom ukazał się przykry widok – wciąż znajdowała się w pułapce. Jednak odetchnęła z ulgą, bo nogi były całe.

—   Psia krew! – warknęła. – Co to do cholery jest?! Nie da się tego niczym rozwalić? Nie ma materiałów niezniszczalnych. Nie dla nas!

Gohan opadł na kamienny stół z rezygnacją. Nie miał pojęcia co zrobić by uwolnić tę kobietę z rąk szalonych Starców. Jeśli jego duża moc sama w sobie nie wystarczała, to czy gdyby uwolnił z siebie cały potencjał… Nie, niebieskooka mogła by stracić te nogi, a tego by sobie nie wybaczył, Kuririn by mu nie darował, wszak czuł coś do tej androidki. Zrozumiał to, gdy sam pojął, iż księżniczka nie jest mu zwyczajnie obojętna, choć nigdy nie traktował jej jak nikogo.

Co zatem miał czynić?

—   I co teraz zrobimy? – mruknęła zrezygnowana Osiemnastka.

Przez chwilę usiłowała się wyszarpnąć z żelaznego uścisku, chociaż doskonale wiedziała, ze nic to nie da. Chłopak opierał się o więzienie androidki zastanawiając się czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji. Wtem usłyszał nadciągające kroki. W szybkim tempie poruszała się masa nóg. Wiedział kto nadchodzi. Starcy i jego pionki musieli w końcu się pojawić. Przecież po to tu przybył.

—   Nadchodzą. – szepnął do uwięzionej towarzyszki.

—   Kto? – zapytała a jej oczy powiększyły się.

Miała już wystarczająco duży problem, a tu szykował się kolejny.

—   Starcy, ci, którzy rządzą tą planetą oraz ich słudzy – insibo.

—   Insi-bo? – powtórzyła powoli. – Cóż to takiego?

Gohan westchnął, żałował, że Osiemnastki nie było z nimi, tylko cały czas przebywała w zamknięciu i odosobnieniu. W dodatku nie miała pojęcia co w ogóle dzieje się na tej przeklętej planecie. Musiał jej streścić informacje, niebawem mieli mieć gości.

—   To ci z czerwonymi oczami. – wskazał palcem na wbiegających do pomieszczenia więźniów lyang.

Kobieta wybałuszyła oczy rozpoznając krwistoczerwone tęczówki, te same którymi każdego dnia patrzyła na ich sama księżniczka. Te pełne mordu przed przebudzeniem...

Przed oczami stanęły jej sceny z walki tamtego wieczora. I to każde okrutne spojrzenie… Na samo wspomnienie przebiegł po plecach dreszcz. Gdy do pomieszczenia weszło trzech starców wyrwali ją z zamyślenia.

—   Niszczysz naszą świątynię! – zagrzmiał jeden z trzech staruszków.

—   A wy więzicie moją towarzyszkę! – obruszył się złotowłosy. – Jakim prawem?

Drugi siwobrody zaśmiał się chrapliwie, choć jego śmiech bardziej przypominał kaszel. Son Gohan nie miał pojęcia czym go tak rozbawił, jemu nie było wszak do śmiechu. Zacisnął pięści srogo zerkając na przeciwników. Nie mógł się poddawać, nie istniały zasady, tutaj wszystkie prawa jakie znał nie miały racji bytu. Ta ojcowizna była miejscem odwiecznej walki i niesprawiedliwości.

—   Każdy, kto wtargnie do naszej świątyni jest intruzem. – skwitował ochryple. – Brać go!


Nie czekając na dalsze instrukcje podwładni ruszyli na młodzieńca z okrzykiem. Żaden nie był przeciwnikiem godnym jego sile. Więc skąd wziął się Yonan? Jakim cudem on posiadał taką moc? Nad tym pytaniem musiał się zastanowić i na pewno rozwiązać zagadkę jak najszybciej, ale teraz musiał zająć się więźniami lyang. Kiedy już wszyscy leżeli znokautowani na kamiennych podłogach złotowłosy zrobił krok w przód dając przy tym do zrozumienia Starcom, że nie są w stanie go powstrzymać, a ci ludzie nie są w stanie mu dorównać.

—  A teraz proszę was o uwolnienie tej kobiety. – nie spuszczając siwobrodych z oczu skierował palcem na uwięzioną towarzyszkę.

—   Nie możemy tego uczynić. – rzekł chłodno najstarszy. – Ty także masz coś co do mnie należy.

Chłopak spojrzał na C18 i ponownie na przedstawicieli Vitani. Czy oni coś wiedzieli? Czy w jakiś sposób się zdradził? To nie możliwe, przecież nikomu nie mówił! Postanowił jednak nie okazywać niczego, jeśli chcieli mu to odebrać, to tylko siłą.

—   Czerwonooka jest teraz naszą własnością i nie pozwolę by brednie o insini okazały się prawdziwe.

A więc to tak! Chodziło im o Saiyankę! O nic innego jak o dziewczynę, która przybyła po odtrutkę! Gohan w duchu odetchnął. Przybrał pozycję i ostrzegł białowłosych by dali mu antidotum na lyang, a następnie w spokoju odejdzie ze świątyni, opuścić ich świat by0 więcej się nie spotkać. Oczywiście wraz z androidką.

—   Nie chcemy insibo ani insini i cokolwiek tam jeszcze macie na „in”. – warknęła blondyna. – Chcemy opuścić tę popieprzoną planetę! Uwolnijcie mnie do cholery!

—  Ona ma rację. – przyznał syn Gokū. – Nie interesują nas wasze legendy, nie obchodzi też nas wasza kultura i kary. Chcemy wrócić do domu i wieść normalne życie, te które było nim Yonan nas zaatakował. Dajcie nam odtrutkę.

Chociaż losy biedaków wcale nie były mu obojętne, tak właśnie powiedział. Może nie przyleciał tu z zamiarem ratowania świata, tylko jednej istoty, która była dla niego stokroć ważniejsza, bo tylko ona się tak naprawdę liczyła i nic poza tym, ale nie miał wtedy pojęcia jak źle żyje się tym istotom. Ale czy musiał im wszystko wyjawiać? Nie.

—   Nie istnieje żadna odtrutka. Lyang jest jak wirus, którego nigdy nie zapomnisz aż do śmierci.

—     Śmierci?! – przeraził się chłopak. – To znaczy, że kiedy zamieni się w kamień… Umiera?

W tym momencie jego siły opadły. Poczuł się taki słaby, ze z trudem utrzymał swoją przemianę. Więc nie było wyjścia? Musiała stać się prochem? Czy właśnie ją stracił?

—   Póki posąg stoi gdzieś to życie się tli, jednak gdy zniszczysz go cała egzystencja przestaje istnieć. – wyjaśnił drugi starzec. – Wiecznie żywi, a jednak martwi.

—     Twoja pyskata przyjaciółka, która w tej chwili jest nieobecna stoi teraz jak słup soli. Czyż nie mam racji? – zauważył trzeci.

Gohan zacisnął wściekle pięść. Jak on śmiał!? Jeśli nie ma panaceum i wszystko stracone może śmiało zniszczyć wszystko co związane jest z tą trucizną, by nikt więcej nie ucierpiał. I taki miał plan. W sekundzie znalazł się przy najstarszym chwytając go za łachy tuż przy samym gardle. Był już na tyle wysoki, że bez problemu sięgnął ręką, a nawet był w stanie podnieść osobnika o kilka cali w górę, po czym przyciągnął go na swoją wysokość i groźnie łypiąc pokazał mu zęby w gorzkim uśmiechu.

—   Skoro wszystko stracone, i was czas stracić. – zakomunikował oschle. – Chyba, że dacie mi lekarstwo.

Osiemnastka nie mogła uwierzyć. Czy ten chłopak właśnie komuś groził? To chyba musiały być omamy. Do tej pory Son Gohan nigdy nikogo dobrowolnie nie krzywdził, ale jeśli sprawy były takie, a nie inne i naprawdę Sara była teraz ledwo żywym posągiem, to czy właśnie nie nadepnęli mu na odcisk? Czy w tej nierównej walce tym razem księżniczka0 była niewinną i potrzebującą?

W tym momencie złotowłosy rąbnął staruchem o zatęchłą ścianę. Doskonale słyszał chrzęst jego leciwych kości i jak opadło ciało z plaśnięciem na podłogę. Jednego było mniej. Spojrzał zabójczo na kolejnego sędziwego mężczyznę i nie czekając na jego reakcję znalazł się za jego plecami wbijając pięść w jego tors. Przeszyło go niemal na wylot, jednak Gohan oszczędził sobie zachodu z nadmiernym brukaniem rąk. Czuł jak i z tego dziada uchodzi życie.

Był teraz jeden, ten ostatni, który wyjawi mu prawdę, albo zabierze ją do grobu. Odwrotu nie było, oni zniszczyli go od środka, on zaś im się za to odpłaci. Przypierając do muru Starca zadarł głowę by go dobrze było widać.

—   Pytam ostatni raz. – wycedził przez zęby. – Albo podzielisz ich los.

Stary Vitanijczyk czuł coraz większy ból w okolicach płuc. Z każdym oddechem wierzył, że tego młodzieńca nic nie powstrzyma i nawet jeśli zachowa swoje tajemnice nie ujdzie z tego żywy. Nie zastanawiając się długo wybrał więc życie. Nie znał co prawda lekarstwa na lyang, to były legendy dla dzieci i poddanych by byli posłuszni i mieli tę głupią nadzieję. A głosiły o ogniu Echulusa tylko, że nigdzie nie było smoków. Nawet nie wiedział czy istniały naprawdę, a posągi dotknięte czasem mogły okazać się jedynie falsyfikatem wyrzeźbionym przez artystę.

Wszystko co niegdyś ich planeta posiadała zamieniło się w popiół. Nie zachowało się praktycznie nic ze starych czasów. Jedynie potrafił odpowiedzieć na jedno pytanie złotowłosego, ale i tak na nic by mu się zdało. Przecież wszystko już przepadło. Wszystko.

—    P..ścień. – zaskrzeczał ledwo łapiąc oddech.

—   Co proszę? – Gohan wyraźnie był zaskoczony, nie spodziewał się współpracy.

—   Khy, khy! Pi…śc..ń! – słowa ciężko przeszły mu przez gardło.

Osiemnastka nakazała puścić mu sędziwego człeka by ten mógł swobodnie odpowiedzieć na zadane pytanie, jeśli oczywiście ją miał. Siwobrody rozkaszlał się na dobre. Gohana to zirytowało. Nie miał czasu! Chciał jak najszybciej coś zrobić! Musiał przecież działać!

—   Pierścień. – wykrztusił w końcu Starzec. – Tylko tym stopisz amartzyn.

—   Pierścieniem? – zdziwił się nastolatek. – Ale?

—  Na lyang nie ma lekarstwa. – dodał pospiesznie widząc miażdżący wzrok dzieciaka. – Mrzonki gawiedzi to tylko bajdurzenie.

Odpowiedź bardzo zasmuciła młodzieńca, aż w nim coś eksplodowało. Nie czekając na żadną reakcję wystrzelił wiązkę mocy prosto w gardło mieszkańca planety. Ten padł martwy tworząc kałużę krwi. To był koniec małego, bezbronnego i czystego chłopca.

Kobieta z wytrzeszczonymi oczyma spoglądała na całe zajście. Nie mogła uwierzyć, że ten dobry chłopak właśnie zabił troje starych istot, które w żadnym razie nie były w stanie mu zagrozić. Był najsilniejszym żyjącym osobnikiem na Ziemi i na tej przeklętej planecie na pewno też. A jednak zrobił to i w dodatku zachowując zimną krew, choć nie… Cały się gotował! Nienawidził ich, napawała go wzgarda do wszystkiego co miało związek z tą planetą. Oni odebrali mu coś na czym mu zależało – Sarę.

Chłopak w końcu podszedł do pół sarkofagu, w którym C18 wciąż była uwięziona. Usiadł i oparł się o niego. Z oczu płynęły mu łzy bezradności.

—   I co teraz? – zaszlochał cicho. – To koniec naszej podróży.

—   Co ty mówisz młody? – kobieta była zaskoczona jego rezygnacją.

Spojrzał na nią smutnym wzrokiem, nawet delikatnie się uśmiechnął, w końcu nie był tutaj sam, a przez moment zapomniał o niej, tak pogrążył się w żałobie.

—   Nie ma lekarstwa, a ona gdzieś tam jest w tym pyle. – spojrzał jej głęboko w oczy. – Nie wiem czy Shenlong jej pomoże, jednak dopiero za rok możemy użyć smoczych kul, jak wrócimy do domu.

—   Zabierzemy ją na Ziemię, prawda? – uśmiechnęła się słabo. – Na pewno wróci, jeśli nie, zniszczymy posąg, a następnie ją wskrzesimy.

Chłopak wyciągnął maleńką rzecz z lnianego woreczka, który do tej pory ukrywał pod zbroją autorstwa Bulmy i zaczął mu się uważnie przyglądać. Jeśli to była prawda tym oto małym świecidełkiem mógł wyswobodzić towarzyszkę, a jeśli nie, to gdzie znajdzie ten właściwy pierścień, o którym wspomniał konający?

Delikatnie przyłożył złoty kamień sygnetu do metalu, jednak nic się nie wydarzyło. Bez dłuższego namysłu założył go na palec serdeczny uprzednio ściągając rękawicę. Ponownie przyłożył klejnot do amartzynu i ku jego zdumieniu zobaczył smużkę dymu, która z każdą sekundą powiększała się by w chwilę później sprawić, że cały stop rozpłynął niczym lody na słońcu. Osiemnastka była wolna.




*Amartzyn – Niezniszczalny stop metali wydobywanych z głębin ziem Vitani. Tylko za pomocą ognia smoków można go roztopić. Od najazdu Saiyan nie wydobywany metal szlachetny.