Nie miałam wglądu do tego, co się dzieje na dole. Jedyne co mogłam to uwierzyć na słowo relacjonującemu Namekaninowi. Tylko czy by kłamał na temat triumfu Vegety? Myślę, że nie. Im dłużej książę był górą nad tajemniczym Komórczakiem, tym bardziej zdawał się mocno przerażony. Obawiał się czego? Kogo? Mego brata? Rozumiałam, że Saiyanin od zawsze pragnął być tym nieposkromionym przez świat. Od dziecka chciał być najsilniejszym i niezależnym. Wychował się pod tyranią Changelingów tak jak ja. Tylko czy zagrażał im wszystkim?
W międzyczasie trwania walki gdzieś na Ziemi zielony diabeł wyczarował sobie biały płaszcz z niebywale dużymi naramiennikami. Miałam wrażenie, że ich kształt był mi znajomy. Stał on wciąż na krawędzi lewitującego pałacu, a zaraz obok trwał ten drugi, od zielonego stroju. On zdawał się mniej zestresowany. Jemu najwyraźniej siła Vegety nie przeszkadzała. Siedziałam z opuszczonymi nogami ku chmurom dość spory kawałek od nich. Jednak na tyle blisko by słyszeć, o czym rozmawiali.
Niewiadomego pochodzenia paraliż u Piccolo nagle eksplodował. Mężczyzna wrzasnął w niebo. Nie powiem, wystraszył mnie swoją postawą. Najgorsze, że nie wiedziałam, dlaczego to uczynił. Podobno tylko on był w stanie zobaczyć, co działo się na dole. Zatem winniśmy się martwić?
— Vegeta?! — pisnęłam z przerażeniem.
Zerwałam się na nogi, usiłując nie spaść z płyty lewitującego pałacu. Również Bulmę nastraszył ten wrzask. Tuląc niewyrośniętego szczeniaka, od razu wypytywała o stan rzeczy. Trójoki sam nie rozumiejąc wybuchu kolegi, obserwował go pytająco. Wreszcie powiedział, że nie wyczuwa zagrożenia, a KI księcia triumfuje. Zielonoskóry odchrząknął, odwracając się do nas plecami. Zupełnie jakby ta dziwna sytuacja nie miała miejsca.
— Nic, zamyśliłem się — odparł, gburowato pomrukując.
Wkurzyłam się. Jak on mógł tak nas straszyć? Mnie? Dlaczego? Wystarczająco nerwowa była już atmosfera. Niebieskooka nie omieszkała tego zachowania skrytykować, po czym wróciła do wychwalania swego potomka. Namekanin nie raczył tego skomentować.
Czas zaczął się ciągnąć. Krążenie w koło, zamiast mnie uspokajać, tylko dolewało oliwy do ognia. Co z tego, że dochodziły do mnie głosy, iż mój brat ma się świetnie, skoro nie mogłam tego zobaczyć ani odczuć. Nie potrafiłam wyczuwać KI na takie odległości. Ledwo byłam w stanie naprowadzić swój umysł ku tej, która stała obok, a co dopiero gdzieś hen daleko. Dobijało mnie to, że nawet gdybym stąd uciekła, to nie wiedziałabym, w którą stronę się udać, a wiecznie marudząca kobieta tylko potęgowała moją złość.
— Vegeta, ty skończy idioto! — Szatan warknął niespodziewanie.
Spojrzałam na niego z nieukrywanym zaciekawieniem. Dlaczego mu ubliżał? Miał jakieś podstawy ku temu? Może posiadał, więc chciałam jak najszybciej o nich usłyszeć. Zacisnęłam pięści, wyczekując jakiegoś sensownego wyjaśnienia.
— Co się stało?! — Bulma zapytała niemal roztrzęsiona, odrywając się od zabawy z synem.
— Ten pyszałek pozwolił właśnie Komórczakowi połknąć C18. — Był wyraźnie roztrzęsiony.
Zacisnął obie dłonie dalej kląć pod nosem. W tym czasie kobieta podbiegła do przedmówcy z wielkimi wyrzutami. Kuririn dostał przecież od niej zdalną skrzynkę do wyłączenia robotów, nad którą tak pieczołowicie pracowała. Miał tylko ich dezaktywować. Albo aż. Przy odrobinie szczęścia zniszczyliby je nim ten ostatni, z przyszłości wchłonął ich energię. Jak widać, tego nie uczynił, a przynajmniej nic na ten temat nie wspomniał szpiczastouchy. Mnie jednak zastanawiały pobudki księcia. Dlaczego chciał stworzyć idealną wersję potwora? Czy był aż tak pewien swojej siły?
Namekanin wyjaśnił nam pokrótce, że gdy bio cyborg stawał się coraz to słabszy, a jego przeciwnik – Vegeta miał możliwość pozbycia się kłopotu, wolał pozwolić rozwinąć się przeciwnikowi, by ten miał równe szanse. Naprawdę myślał, że absorpcja obu androidów nie jest w stanie podnieść jego mocy ponad jego? Właśnie pokazał, jakim był skończonym ignorantem, zapatrzonym w siebie. Ego dawno go przerosło. Ciężko westchnęłam, odkrywając beznadziejną cechę tego wojownika. Na co ty liczyłeś, Vegeta? Nawet ja nie wierzyłam w powodzenie tego planu, a uważałam zawsze, że mój brat był jednym z najsilniejszych w kosmosie. Chciałam wierzyć, że wróci cały. Pozostało mi liczyć na to, że towarzysz tych ludzi wyłączy sztuczną kobietę, tym samym pozbawiając Komórczaka niezbędnej dawki energii.
Kolejne minuty mijały, męcząc głowę niczym sztylety. Niewiedza co się dzieje na dole, była tak porażająca, że odchodziłam od zmysłów. Namekanin niestety wolał milczeć co do całej sytuacji gdzieś pod chmurami. Ziemianin stojący obok zaciskał swe pięści. Widziałam, jak jego ciało delikatnie wibruje. Czy było już po wszystkim.
— Co się tam dzieje? — krzyknęłam zdenerwowana. — Mam prawo wiedzieć!
— Twój brat to skończony drań — Piccolo skomentował to przez zęby. — Nic więcej ci teraz nie powiem.
Zacisnęłam usta, marszcząc złowrogo brwi. Nie podobało mi się, co mówił, ale najwidoczniej miał rację. Mówiła o tym głośno i wyraźnie postawa mówcy. Mimo wszystko nie powinien był szczekać na mnie tylko dlatego, że tamten w dole był moim bratem. Nie odpowiadałam za jego czyny. Nie znałam planów Vegety, a już na pewno nie podżegałam go do żadnych szalonych czynów.
— Powiedzcie co się tam dzieje! — Bulma krzyknęła, żądając wyjaśnień. — Macie potworne miny... Tien Shinhanie?
Dzieciak w jej ramionach dopiero co przysnął, a teraz gdy podniosła głos, nastraszyła go, doprowadzając do płaczu. Od razu pożałowała swojego wybuchu, usiłując jakoś zagadać malucha. W tych warunkach nie tylko nie dało się przebywać, ale i myśleć. Wszystkim udzieliła się ciężka atmosfera.
— To... Koniec... — Piccolo wydukał, z ledwością łapiąc oddech — To jest nasz koniec.
— Co masz na myśli? — kobieta ostrożnie zapytała.
— Komórczak dopadł ostatniego androida.
Zesztywniałam tak samo, jak turkusowowłosa. Wszystko tak szybko się działo. Dopiero co Vegeta pozwolił potworowi się wzmocnić, a ten zaraz to uczynił. Zupełnie jakby sam książę wszystko podał mu na złotej tacy. Z każdą sekundą obawiałam się najgorszego. Dlaczego on do tego dopuścił? Za mało w życiu wycierpiał? Stracił? A może był już tak przesiąknięty tym wszystkim, że nie odróżniał barw? Obawiałam się najgorszego. Dostrzegałam, że ten Vegeta, to nie ten sam mężczyzna co kilka lat temu. A może po prostu nigdy tego nie zauważyłam zamknięta w matczynej kopule. Chciałam wierzyć, iż wie, co czyni.
W pewnym momencie uderzyła mnie niewidzialna siła. Była tak potężna, złowroga i niespotykana, że ugięły się pode mną kolana. Czegoś podobnego jeszcze nigdy niedane mi było przeżyć. Z wrażenia zapomniałam na chwilę oddychać. Obudziła mnie z dziwnego transu matka Trunksa, zauważając, że ziemia się trzęsie. Było to jak najbardziej prawdziwe, ale jakim cudem? Nie byliśmy połączeni z podłożem. Przebywaliśmy w magicznie unoszącej się Strażnicy! Czy była to ta sama siła, która nie tylko mnie dotknęła? Ogarnął mnie lęk.
— To Komórczak. Właśnie rozpoczął transformację — zachrypiał Namekanin. — Wszyscy jesteśmy zgubieni.
Tien Shinhan nic nie mówiąc, przytaknął. Stałam na uboczu, żałując, że w ogóle tutaj przybyłam. Nie tak sobie to wszystko wyobrażałam. Vegeta przy wszystkich obiecywał, że pokona stwora. Nie było mowy o żadnym jego udoskonaleniu,
— O czym ty mówisz? — Bulma nie kryła swojego zdumienia. — A gdzie Kuririn? Miał wyłączyć tego robota! Co się stało? Nie użył kontrolera?
— Kuririn zniszczył skrzynkę zdalnego sterowania — odpowiedział, a na jego przesłoniętym turbanem czole pojawiły się krople potu.
Słowa wypowiedziane przez zielonoskórego wojownika kobietą wstrząsnęły. Cofnęła się kilka kroków, prawie mnie tratując. Była zdruzgotana postawą mężczyzny, któremu powierzyła naprawdę banalne zadanie – TYLKO wcisnąć guzik z odpowiedniej odległości. Bolała ją nie tylko niekompetencja, ale i zmarnowany czas. Oznaczało to, że nie tylko mój brat dał ciała, ale i jej znajomy. W armii Freezera traciło się za to głowę.
Z każdą chwilą na tej planecie robiło się co raz nieciekawie. Chciałam stąd jak najszybciej zniknąć. To, co się tu działo, było istnym obłędem. Ledwo spotkałam jedynego brata, który był wplątany w tutejsze zatargi, to jeszcze pozwalał jakimś kreaturom na to, by każde nowe zagrożenie miało możliwość ewolucji. Aż tak wierzył w swoje szczęście? Ja w nie nie potrafiłam.
— Son Gokū, proszę, wyjdź… — załkała błagalnym tonem Bulma. — Potrzebujemy cię.
Spojrzałam w kierunku komnaty, której stąd nie było widać. Oni dopiero co weszli, a my mieliśmy co raz więcej kłód pod stopami. Miałam ochotę wykrzyczeć bratu, jak bardzo byłam niepocieszona jego decyzją. W przeciwieństwie do niego ja zbyt wiele lat spędziłam pod batem, by teraz nie przejmować się pochopnymi decyzjami. Nawet jeśli Vegeta uważał, że jest niepokonany. Nie było mi łatwo w to uwierzyć. Nie potrafiłam precyzyjnie ocenić jego siły. W ogóle stąd jedyne co poczułam to tę bestię z przyszłości.
Słuchaliśmy relacji zielonego mieszkańca pałacu jak Vegeta przegrywa. Gotowała się we mnie złość i z sekundy na sekundę moje nic nierobienie potęgowało tę frustrację.
Nie mogę pozwolić by zginął! Pomyślałam zaciskając pięści.
Nie mogłam! Straciłabym brata po raz kolejny, a tym razem na wieki. Nie pozwalałam dopuszczać do siebie tej myśli, jednak ona wracała szybciej niż mogłoby się zdawać. Włączyłam "przyśpieszacz" i ruszyłam w stronę malejącej w zastraszającym tempie energii Vegety zeskakując z podniebnej twierdzy głową w dół.
— Stój! — Szatan Junior zagrodził mi drogę.
Zawisnął w powietrzu z rozłożonymi rękami na boki. Jego grymas zdradzał niezadowolenie. Do tej pory bezszelestny ciepły wiatr zaczął obijać się o jego pelerynę.
— Zostań tu gdzie jesteś bezpieczna. — Zaskrzeczał nie specjalnie zadowolony z wypowiadanych słów.
Spojrzałam na niego z obrzydzeniem. Traktowali mnie jak jakiegoś gówniarza, którym należało się opiekować. I kto mu wydał takie polecenie?
— Zabija mi brata i mam sobie na to patrzeć?! — Wrzasnęłam oburzona.
Zielony nieco zmienił wyraz twarzy z złowrogiego na bliżej nie określony. Nie miałam ochoty na tę rozmowę. W ogóle co ich wszystkich obchodziło moje życie? Nie należałam ani do ich paczki, ani też nie mieli nade mną władzy. Chciałam już wystartować, ale w ostatniej chwili zabrał głos:
— Trunks z nim jest. — Wypalił pospiesznie najwyraźniej odczuwając moje intencje.
— I co z tego?! — warknęłam z oburzeniem. — Nawet nie wiemy, na co go stać! I przestańcie mnie wszyscy informować o tym Trunksie! Jakby co najmniej był bogiem!
Piccolo tylko wybałuszył oczy głośno wzdychając. Najwidoczniej nie zamierzał podejmować się tego tematu. Oczekiwanie na przekonanie się o mocy syna Vegety z przyszłości nie było jednak długie. Nie wytrzymał najwidoczniej męki ojca i ruszył do ataku. Moc miał dużo większą od mego brata, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Z nieukrywanym niezadowoleniem wróciłam na ziemię bóstwa Ziemian, tym samym uspokajając jego mieszkańca. Z relacji zielono skórnego wynikało, że wszystko było dobrze póki sam nie zaczął przegrywać… To wszystko nie miało chyba sensu… Stwór ile mógł tyle zabawiał się z przeciwnikami by ci uwierzyli, że mają do czynienia z jakąś niedorajdą. Okazywało się, że był potężnym przeciwnikiem posiadającym poszczególne umiejętności innych wrogów jak i sobie podobnych. Niczego dobrego to nie wróżyło.
— To chyba jakieś kpiny! — Zdezorientowana mina nie schodziła zielonoskóremu z twarzy.
Nie tylko Bulma domagała się wyjaśnień. Momentami niemożność obserwacji z tego miejsca była irytująca. Nameck'anowi najwidoczniej też się to do końca nie podobało.
— Komórczak chce zorganizować turniej.
— Turniej? — Zdziwiła się. — Ten turniej?
Nie zrozumiałam z tego ani jednego słowa, więc zachęciłam do wyjaśnienia wszystkiego. Nie pochodziłam z Ziemi, więc wiele rzeczy było mi obce. Komórczak zostawił Kuririn’a, Thrunksa i Vegetę w spokoju dając parę dni na przygotowanie się do zapowiedzianego turnieju o losy ziemian. Dla niego priorytetem było spotkać się z Goku, a na tę chwilę było to niemożliwe.
— Wracam do domu! — Oświadczyła Bulma. — Jeśli Trunks tu się zjawi najpierw to, wyślijcie go do mnie.
Usadowiła niemowlę do swojego latającego pojazdu w jakiś specjalny fotel małych rozmiarów po czym dodała:
— Choć mam nadzieję, że od razu wybiorą się do mnie.
Zaczęłam się zastanawiać czy lecieć z nią, gdzie na pewno będzie Vegeta. W końcu sama tak stwierdziła. Czy może jednak lepiej było zostać i czekać na powrót Son Gohana i Son Goku? Bez zastanowienia zostałam przy pierwszej opcji, to stan księcia mnie bardziej interesował niż intensywny trening tak na prawdę obcych mi ludzi.
— Lecę z tobą… — Mruknęłam niechętnie. — Jeśli będzie tam mój brat...
— Śmiało. — Zachęciła mnie gestem ręki. — Vegeta pomieszkuje u mnie więc jest szansa, że tam też będzie.
Zapakowałam się do pojazdu bez zbędnego gadania. Chociaż mogłam lecieć o własnych siłach za nią pomyślałam, że może się czegoś dowiem o dotychczasowym życiu Vegety. Droga trochę trwała,a kobieta wypytywała mnie o wiele rzeczy. Najwidoczniej ją także ciekawiło to i owo.
— Jak się znalazłaś tutaj? — Zapytała nie odrywając wzroku od dużej szyby i nawigatora.
— W Rajskim Pałacu? — Zrobiłam głupią minę. — Przez ojca Son Gohana, on nas tam przeniósł.
— Nie, nie! Pytam o Ziemię. — Poprawiła się.
Przez dłuższą chwilę milczałam myśląc o Freezerze, niemiłym wspomnieniu śmierci rodziców oraz wszystkich ciężkich chwilach związanych z nim. Znowu musiałam opowiedzieć tę samą historię… Ale nie zamierzałam wyjawić więcej niż powinna była wiedzieć. Z nią także nie zamierzałam się spoufalać.
— Dzięki Freezerowi jestem na tej planecie. — Zaczęłam cicho.— Zaciągnęłam się w wysokie rangi w wojsku z myślą o zemście, ale Trunks z przyszłości mnie ubiegł, mógł mnie nawet zabić gdybym nie postanowiła wcześniej, że wyrwę się z tej poniżającej niewoli.
Kobieta przez chwilę się zastanawiała nad czymś. Zerknęła na dziecko dostrzegając, że ucięło sobie drzemkę. Na ten widok rozczuliła się. Przewróciłam oczami. Dawno nie miałam do czynienia z tak małymi człekokształtnymi istotami. Na dobrą sprawę to prawie zapomniałam, że takie istnieją.
— Ale to było lat temu. — Mruknęła — Nie spotkałam cię wcześniej, Vegeta też nic nie wspominał.
— Poza Gohanem, to nikt mnie nie widział. — rzuciłam — Działałam na własną rękę, nawet on nie wiedział, że poszukuję Vegety.
— Ach tak... — Ponownie się zamyśliła.
— Długo znasz Vegetę? — Zapytałam przyglądając się tym wszystkim guzikom i pokrętłom w kokpicie.
— Osobiście poznałam go na Namek. — Rzekła spokojnie. — Nie wywarł dobrego wrażenia.
— A po co miałby? — Zdziwiłam się. — Nas ogólnie nie interesują bliższe kontakty z innymi rasami, chyba że mają coś do zaoferowania.
Kobieta o turkusowych włosach spojrzała na mnie wielkimi oczyma, zupełnie jakby nie spodziewała się ode mnie takiej odpowiedzi, jakby miała inne wyobrażenie o... O czym? O Saiyanach?
— Jak możesz tak mówić? — Była najwidoczniej zbulwersowana. — Kto cię dziecko nauczył takich manier?
— Manier? — Tym razem to ja byłam zaskoczona. — Kobieto, nie jestem Ziemianką i nie wiem jak wy tu żyjecie, ale na mojej planecie najwidoczniej żyje się inaczej. Żyło... — Poprawiłam się po chwili.
— To znaczy?
— Saiyanie są urodzonymi wojownikami. — Odpowiedziałam z dumą. — Ci którzy się nie nadają do tego zajmują się organizacją zaopatrzenia na planecie.
— To nie wszyscy walczą?
— Słabeusze, z resztą ktoś musiał się tym zajmować. — Wzruszyłam ramionami.
— Och, a myślałam, że... — Ugryzła się w język.
— Co? – Burknęłam z irytacją. — Mów.
Nie podobało mi się, że traktowała mnie jak dziecko. Nie mogła mnie mierzyć ziemską miarą. Dawno temu przestałam być dzieckiem, ale co ona mogła o tym wiedzieć?
— Niewolnicy, to znaczy... Nie mieliście niewolników? — Bełkotała w pośpiechu jakby chciała bym przynajmniej połowy nie zrozumiała. – No wiesz, myślałam, że tak podłe istoty wysługują się innymi rasami w brudnej robocie i takie tam.
— Podłe. — Powtórzyłam po niej zapatrując się w szybę. — Może nie ułożeni, może nie dobroduszni, ale podły to był Freezer.
— Twój brat także. — Rzuciła ściągając usta. — Chciał nas zniszczyć.
Szczerze miałam w nosie co o nas myślała, z resztą taka była nasza natura, styl życia.
— Wiem. — Wzruszyłam ramionami. — Byliśmy najemnikami Freezera. To była nasza praca.
Kobieta tylko westchnęła najwyraźniej mając dość rozmowy z dzieckiem morderczego ludu.
W końcu dotarliśmy do domu Bulmy, który był nad wyraz ogromny i żółty jak słońce. Był on w kształcie kopuły z mnóstwem okrągłych okien, a na jego szczycie widniał granatowy napis Capsule Corporation. Gdzie okiem sięgnąć była zieleń, drzewa o przeróżnych kształtach, które lekko drgały na wietrze zupełnie nie przejmując się o losy planety.
Zaraz po wylądowaniu wyskoczyła z dzieckiem uprzednio je odpinając, tak szybko, że ledwo za nią nadążyłam wzrokiem.
— TRUNKS! Nic ci nie jest?! — Wrzeszczała nie przejmując się niezadowoleniem syna.
Przebiegła niemal przez Vegetę byleby wyrównać się, że starszą wersją swojego dziecka. Z tą mogła nawiązać konwersację, a nie wysłuchiwać niemowlęcego bełkotu. Podeszłam do swojego brata, który całkiem nieźle trzymał się na nogach, choć ogólny wygląd zdradzał od razu, że skopano mu tyłek.
— Witaj bracie. — Wyszczerzyłam do niego zęby.
Sam widok jego osoby wprawiał mnie w dobry nastrój. Wciąż nie potrafiłam uwierzyć, że tu był, mówił do mnie, żył.
— Witaj. — Jego usta drgnęły w nieporadnym grymasie częściowo przypominającym uśmiech.
Nie przywidziało mi się. Chciał i nie chciał tego robić. Może jednak nie pamiętał jakie to uczucie? Może jego dobre cechy gdzieś przepadły, wraz ze śmiercią Saiyan ponad cztery lata temu?
— Powiedz mi, bo tam na górze to widać inaczej, a raczej nic nie widać. — Podeszłam bliżej. — Ten cały Komórczak jest potężny?
Vegeta nie wypowiadając ani słowa niemal niedostrzegalnie potaknął mając rozgoryczoną minę. Nic dziwnego, dostał mocno w kość. Znowu.
— Muszę wznowić trening. — Zacisnął wściekłe pięści.
Dostrzegałam rozdrażnienie z jego strony i to upokorzenie jakie kryło się w jego oczach. Pamiętałam, że zawsze był dumnym Saiyanem, a drugi raz dostał po dupie na moich oczach.
— Tam, na górze?
— Tak. — Warknął krótko.
— Ja też chcę walczyć! — Niemal podskoczyłam.
Bardzo chciałam mieć możliwość sprawdzenia się w boju, byłam tego pewna jak jeszcze nigdy. Nie miałam jeszcze żadnego przeciwnika, z którym nie mogłam sobie poradzić. Pragnęłam w końcu jakiegoś wyzwania. Poczucia tej adrenaliny jaka płynęła z walki. Może i poczuć się jak napastnik, a nie jak ofiara?
— Nie ma mowy, Saro. — Nie spodobał mu się mój pomysł. — Nie będziesz walczyć.
— Jak to nie? — Wydęłam obrażona usta. — Jestem Saiyanem! Walkę mam we krwi!
— Czy ty siebie słyszysz? – Rzucił wściekle pytaniem. – Zabiłaś kiedykolwiek kogoś silniejszego od siebie? W ogóle miałaś do czynienia z tym całym syfem? – Westchnął ciężko. – Coś ci się stanie i tego nie odwrócę.
Gdzie on był, do cholery kiedy mogło mi się coś stać?! Freezer niemal na moich oczach zabijał matkę i ojca, ledwo uszłam z życiem znosząc ciężkie katusze i upokorzenia, a on mi mówił, że mogłoby coś mi się stać?! Było mi to naprawdę wszystko jedno czy zginę teraz czy później. Chciałam w końcu móc wyładować swoją frustrację i rozgoryczenie, a tu nadarzyła się nie lada okazja.
— Nie bądź śmieszny, Vegeta. – Parsknęłam mu w twarz. – Jestem saiyańską księżniczką i nie straszna mi walka, a tym bardziej śmierć.
— Nikt nie jest gotowy na śmierć. – Zauważył ponuro.
— Doprawdy? – Przewróciłam oczami. – Ktoś kto ociera się o śmierć na pewno się jej nie boi.
Przynajmniej nie tak bardzo jak przed. Nie mogłam go przekonać co do tego bardzo długo. Domyślałam się, że i jemu mogło się to przydarzyć, ale nie zamierzał o niczym wspominać. Jakby oznaczało to, że był gorszy, a może nie wart swojej rangi? Z resztą jakie to teraz miało znaczenie? Nasza rasa praktycznie nie istniała. Ba, nawet nie miałby kto go ocenić w skali saiyańskiej zajebistości. Westchnęłam ciężko. On we mnie dostrzegał słabeusza, a siebie za nic nie chciał zmieszać z błotem.
Tego wieczoru pod dachem nietuzinkowej Ziemianki długo rozmawialiśmy o rzeczach mniej istotnych. O głupich przygodach czy potyczkach słownych z nieistniejącą już armią Changelinga. Książę uważał, że muszę wziąć się ostro za trening, jeśli chcę kiedykolwiek zmierzyć się z silnym przeciwnikiem i miał nadzieję, że będzie mógł doglądać rezultatów po wygranej z cyborgami. Nie dopuszczał do siebie możliwości bym sama się z nim skonfrontowała. Jednak najważniejsze w tej chwili było, że mogłam wejść do sali treningowej na pół roku, a potem sam wziąłby się za mój trening.
Szybko zasnęłam, szczerze to nawet nie wiedziałam kiedy. Pierwszy raz w łóżku od paru lat… Od wylądowania na Ziemi.
Z samego rana po obfitym śniadaniu w domu Bulmy wyruszyliśmy z Trunksem do rajskiego królestwa by przywitać Son Gokū i Son Gohana. Na miejscu był Szatan i Tenshin, tak jak dnia poprzedniego. Zanim jednak tam polecieliśmy w urządzeniu do przekazu obrazu zwanym na Ziemi telewizją mogliśmy obejrzeć wiadomość od samego cyborga, który nad wyraz był zafascynowany swoim występem publicznym. Miałam okazję zobaczyć jego przebrzydłą facjatę w perfekcyjnej formie, o której wspominał wcześniej, nim Vegeta mu na to pozwolił. Na sam widok można było się wzdrygnąć.
— Niech ten kretyn w końcu stamtąd wychodzi! – Warknął książę po dziesięciu minutach od przybycia. – Nie mam czasu!
— Nie ty jesteś następny. – Wszedł mu w słowo Piccolo. – Jak oni wyjdą ja wchodzę.
— Tylko super wojownicy mają prawo tam trenować – Odszczeknął Vegeta.
Szatan spojrzał na niego gniewnie po czym prychnął. Widać było, że nie tolerowali się specjalnie z Saiyanem, który nerwowo przebierał nogami.
— Tak dla twojej informacji nadęty baranie w tej sali mogą trenować wszyscy, których tam wpuszczę, ponieważ to ja. – Szczególnie nacisnął na ostatnie słowo. – Jestem obecnie Wszechmogącym.
Mężczyzna tylko prychnął marszcząc nos po czym odwrócił się od przedmówcy plecami. Skrzyżował ręce na torsie podgryzając dolną wargę. Po sprzeczce wojowników długo nie czekaliśmy na powrót Saiyanów.
W końcu pojawili się na zewnątrz po głosach słysząc, że z zadowolonymi minami. Gdy nasza piątka dotarła do wyjścia stanęła jak wryta dostrzegając kolosalne zmiany nie tylko w ojcu ale i jego synu.
— Śniło mi się, że Komórczak nadal żyje. – Powiedział Son Goku schodząc ze stopni. – Ciekawi mnie, co się wydarzyło pod naszą nieobecność.
Oboje byli w stadium tego super wojownika, o którym tak marzyłam. Przeszli przez wrota nie wracając do formy podstawowej co podobnież oznaczało, że tacy zostaną na zawsze, a miało to na celu oszczędność czasu podczas walki na transformację. Musiałam się zgodzić, na trafność, jednak na stałe nie chciałabym być złotowłosą. Może przyzwyczajenie?
— Ale jestem głodny! – Rozciągnął się Saiyanin leniwie po czym pogładził brzuch.
Namekanin przewrócił oczami na tę słowa zastanawiając się czy ci dwaj cokolwiek jedli podczas turnieju. Momo przygotował ogromną ucztę zapraszając do niej wszystkich gości pałacu. Ci dwaj jednak jedli jak wariaci, a podobnież mieli tam zapasy, na co najmniej trzy dni, czyli jak trzy lata tam. Zaśmiała mnie się pod nosem przypominając sobie jak to było na Vegecie, gdy król organizował uczty, a zebrani Saiyanie w pałacu niemal bili się o każdy kęs. Musiałam przyznać, że na tej planecie potrawy były o niebo lepsze, więc pewnie i to sprawiało tę nieodpartą pokusę obżarstwa po sam korek.
— Jak na mój gust są zbyt rozluźnieni. – Mruknął Vegeta przegryzając powoli mięso.
— Może czują się na siłach? – Wzruszyłam ramionami.
Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, gdyż nie znałam tych istot, ale po słowach Vegety zaczęłam się bacznie przyglądać Super Saiyanów i faktycznie zdawali się być nazbyt wyluzowani. Zupełnie jakby zapomnieli, że tam na dole grasował stwór posiadający nie tylko swoją moc, czy komórki i techniki obrońców Ziemi, ale również wszystko co sobą reprezentowały do tej pory nie pokonane bliźniaki. Szatan nie omieszkał poinformować o wszystkim Saiyan, a także o nadchodzącym turnieju, który miał się odbyć za dziewięć dni, dokładnie w samo południe. Zapowiadały się bardzo intensywne dni. Pełne potu, bólu i ogromu determinacji.
Gdy skończyłam posiłek przetarłam usta zewnętrzną częścią dłoni po czym wstałam i ruszyłam do wciąż tajemniczych dla mnie krawędzi Boskiego Pałacu. Nie długo po tym dołączył do mnie Son Gohan. Zanim jednak to uczynił wyczytałam jego energię chcąc ją poznać i zapamiętać. Była w odcieniu czystego błękitu, niczym kojąca bryza morska.
— Jak to zrobiłeś, że jesteś złotowłosy? – Zapytałam gdy zrównał się ze mną.
Spojrzał na mnie delikatnie się uśmiechając.
— Bardzo dużo trenowałem. – Zaśmiał się.
Innej odpowiedzi się nie spodziewałam, jednak sądziłam, że poda na to jakiś specjalny przepis. Uniosłam prawy kącik ust w nieznacznym grymasie niedowierzania.
— Zauważyłam, że obciąłeś włosy. – W końcu na niego spojrzałam. – Muszę przyznać, że fajnie wyglądasz.
Chłopak lekko zaczerwienił się mrużąc przy tym oczy. Potarł dłonią złociste kosmyki. Wyjaśnił, że ojciec poradził by ściął włosy, bo nie zbyt fajnie wyglądały po przemianie, w dodatku stwierdził, że w walce są nie praktyczne. Nie byłam do końca pewna czy faktycznie tak było. Wielu Saiyan posiadało długie, a nawet dłuższe fryzury i nie mieli z nimi problemów, a przynajmniej się nie skarżyli.
— Twój ojciec coś kręci. – Pokręciłam głową. – Saiyanie nie mają z tym problemu. To znaczy nie mieli. Znałam paru.
— Może tacie kojarzyłem się z bratem? – Zamyślił się przez chwilę. – Dawno temu przyleciał na Ziemię.
— Bratem? – Zaciekawił mnie. – To poza Vegetą ktoś tu był?
— Nie pamiętam jego imienia. – Wzruszył ramionami. – Byłem mały i mnie porwał.Nie wiele pamiętam, ale tato wtedy zginął i pan Piccolo zaczął mnie trenować.
Może powinnam była wypytać o to samego księcia Saiyan? Wyciągać informację od niego nie miały sensu, jeśli jego pamięć nie sięgała tak daleko. Postanowiłam więc zmienić temat. Wolałam dowiedzieć się czegoś więcej na temat tajemniczego wymiaru do treningów.
— Tam w sali jest dziwnie. – Na samo wspomnienie przeszedł go dreszcz. – Na początku nie mogłem oddychać! Ta pusta przestrzeń, którą spowija ten świat jest nieograniczona i nie trudno się tam zgubić.
Zaciekawiona tym co robiła reszta odwróciłam się, a zaraz po mnie uczynił to chłopak o ciepłej twarzy i lodowatych tęczówkach. Wydawał się być innym, doroślejszym niż przed wejściem.
— Też będę tam ćwiczyć. – Pochwaliłam się. – Liczę na podobne efekty.
Gohan zaśmiał się nawet nie próbując tego komentować. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Dostrzegłam, że jego nad wyraz wyluzowany ojciec, w ogóle nie martwił się obecną sytuacją. Ba, był podekscytowany na myśl o nadchodzącej walce z obrzydliwym stworem. Widać było w nim prawdziwego saiyańskiego ducha walki.
— Koniec tej durnej sielanki. – Niespodziewanie przerwał książę. – Zasadnicze pytanie. Czy zdołasz pokonać Komórczaka?
Wszyscy jak na komendę spojrzeli z zainteresowaniem na Saiyana. Ten się szeroko uśmiechnął.
— Polecę się mu przyjrzeć. – Odparł wciąż szczerząc zęby. – Ocenię.
Przyłożył dwa palce do czoła, zmarszczył brew, po czym znikł. Nie trwało to zbyt długo, ale dało się wyczuć ich napięcie energii, która nagle skoczyła w górę. Gdy skończyli mały pokaż swoich możliwości, Son Gokū wrócił do pałacu z jeszcze szerszym uśmieszkiem. Nie byłam pewna czy wróży to coś dobrego.
— Walka z nim nie będzie bułką z masłem. — odparł nie tracąc swojego samopoczucia.
Serdecznie zapraszam na odcinek bonusowy