26 października 2020

56. W głąb Ziemi


Książę Saiyan mając w poważaniu dobre maniery, jak i sprzeciw Gokū dosłownie w chwilę rozprawił się z obcym wystrzeliwując w niego promień KI na pierwszym poziomie swej mocy, a po wszystkim, jak gdyby nigdy nic wrócił do pierwotnego stanu mierząc jeszcze chwilę miejsce, gdzie miało spocząć zwęglone ciało, groźnym spojrzeniem numer dziesięć. Był bezwzględny i zupełnie wyprany z jakichkolwiek uczuć. 

Gokū spoglądał na to wszystko kamienną twarzą. Jego oczy zaś nie ukrywały gniewu. On nie był typem człowieka rozwiązującego wszystko przemocą, a zwłaszcza zabijaniem. W tym przypadku nie różnił się niczym od ojca Gohana, którego poznałam. Gdy kurz opadł, a nasze wielkie oczy na powrót zrobiły się małe ziemski Saiyanin westchnął odwracając wzrok ku swemu dziecku.

—    Wytłumaczcie się – zażądał otrzepując kombinezon z pyłu po krótkim pokazie Vegety – Co się tutaj właściwie wydarzyło? Mieliście nie zwracać na siebie uwagi.

Spojrzałam posępnie mrużąc oczy w kierunku jego pociechy. Dobrze wiedział, co oznaczał mój wzrok. Musiał! Chciałam by się przyznał do swojego głupiego pomysłu, by zabłysnął swoją głupotą narażając nas przy tym. Aczkolwiek musiałam przyznać, że usta same rwały się do tego by przedstawić sprawę jasno, ale wolałam by sam się za to zabrał. Z jednej strony prosił bym go nie zdradzała, zaś z drugiej należało mu się wypalanie wszystkiego co miał za uszami. Ale dlaczego miałaby go ominąć kara, której sama bym komuś nie odpuściła? Czemu miałabym cierpieć razem z nim? Byłam całkowicie bez winy. Przynajmniej tak to widziałam.

—    Może któreś z was wreszcie zabierze głos? – nie dawał za wygraną.

—    Nie mamy całego dnia! – warknął Vegeta przestępując z nogi na nogę – Gadać do cholery!

Ostry ton zniecierpliwionego elitarnego wojownika był jak sopel lodu i mimo, że nie czułam się w niczym winna zdębiałam równie mocno jak sam Goten. Odchrząknęłam by dać do zrozumienia nastolatkowi, iż czas zabrać głos. Chłopak spuścił wzrok. Walczył z samym sobą, szukał słów, które mogłyby go uratować? Sprawić, by poniżenie było nieco lżejsze? Jednak, po tym, co zrobił nikt nie miał by wątpliwości, że zachował się jak szczeniak, a zadanie, jakie mu przydzielono wymagało koncentracji, odwagi i przede wszystkim zdrowego rozsądku.

—    Ty! – warknął książę celując palcem w moim kierunku – Może ty nas oświecisz?

—    Nie! – zawołałam pośpiesznie, kręcąc przy tym głową – Nic z tych rzeczy. Jeszcze nie upadłam na głowę. To nie moja sprawka.

—    Więc? – spojrzał na mnie wyczekująco – Możesz to wyjaśnić?

Przełknęłam z niesmakiem ślinę. Chciałam mieć gest, pozwolić winnemu się przyznać, ale nie! Oczywiście wstyd było mu otworzyć gębę! Ciekawa byłam, co by nabroił gdyby był jednak w towarzystwie Trunksa? Chyba zapomniał, że wciąż ukrywał przed starszymi tajemnicę wypraw na zakazane ziemie. Byłam pewna, że i syn Vegety miał coś z tym wspólnego.

Teraz spoglądałam na niego. Mimo kilkudniowego pobytu u nich w domu nie zamieniłam ani z nim ani z jego siostrą specjalnie słowa. Z resztą tylko tam nocowałam i okazjonalnie jadłam posiłek. Nie planowałam się przecież z nimi bratać. To nie był mój świat. Dostrzegłam w jego oczach dziwną iskrę. Czy domyślił się, o czym właśnie główkowałam? Miałam nadzieję, że nie wyglądałam jak otwarta księga.

—    Chodzi o to… – zaczęłam powoli.

—    To moja wina – wymamrotał wreszcie winowajca.

Vegeta przestąpił z nogi na nogę teatralnie wywracając oczami, następnie srogo spojrzał na mówcę. Son Goku zignorował jego postawę i przykucnął przed synem nie wyrażając przy tym emocji. Saiyanin oczekiwał reprymendy ze strony ojca, nie powiem ja także. Gdyby to był Trunks jak nic mój brat puściłby mu taką wiązankę, że dzieciak przez najbliższe parę godziny nie wpakowałby się w żaden idiotyczny pomysł. Ja, pewnie obrażona uciekłabym na drugi koniec planety odreagować – taki maiłam zwyczaj. Nawet potrafiłam to sobie wyobrazić, jednak tu i teraz Vegeta nie był tym bratem.

—    Synu... – westchnął.

Nie zagłębiając się w pouczającą rozmowę między synem, a ojcem przyglądałam się mowie ciała mężowi Bulmy. To było niesamowite uczucie wiedzieć, co w danej chwili przeżywał. Jego mina także mówiła sama za siebie. Nie ma, co, robiłam ogromne postępy w odczytywaniu tego wojownika. Przede wszystkim w jego oczach tańczyła pogardą wobec metod wychowawczych drugiego Saiyana. Na pewno nie poszło mu to w pięty, wszak nie stałam obok niego wbita w ziemię na miękkich nogach, z myślą jak dobrze, że nim nie jestem.

—    Myślę, że powinniśmy ruszać dalej – zauważył fioletowo-włosy – Robi się tutaj ciemniej.

—    Całkowicie się z nim zgadzam – stanowczo przytaknęłam – Po wszystkim będzie czas na kazania. Teraz mamy misję.

Ku memu zaskoczeniu Vegeta był tego samego zdania. Może rekonesans nie wyszedł nam przyzwoicie, lecz ani cieni, ani też dziwnych kreatur nie było w zasięgu wzroku, co musiało oznaczać, że wciąż mogliśmy być niezauważeni.

Albo mieliśmy szczęście, albo wszystko miało być ukartowane, a my jak kukiełki byliśmy ciągami za sznurki. By się tego dowiedzieć musieliśmy ruszyć w drogę. W końcu nie tak dawno odbyła się tu krótka seria uderzeń i przede wszystkim została użyta moc. Najstarszy z nas zabił wroga, ich człowieka. Nawet po fakcie przed oczami miałam wyraz jego twarzy. Taka bezlitosna, bez cienia zwątpienia, jakby to, co robił było całkowicie i niezaprzeczalnie słuszne. Mój brat zdawał się być mniej bezwzględny, a może po prostu nie dane mi było go takiego wcześniej poznać.

Nie wiedzieć, czemu chciałam dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej dziwnej rasy, pojąć, dlaczego się tutaj pojawili i przede wszystkim czy kiedykolwiek był ktoś silniejszy od nich – jak na przykład Freezer.

—    Tak, ruszajmy – Son Goku był gotowy do drogi – Czas nas goni.

Tym razem podążaliśmy razem. Kiedy byliśmy podzieleni Goku i Trunks w oddali dostrzegli to, czego od początku szukaliśmy – krater. Tam był cel naszej podróży. Miałam nadzieję ostatniej. Nie zdążyli nawet nas poinformować, że odnaleźli wspomniany przeze mnie punkt docelowy tej wyprawy, gdyż w chwilę później wzywałam ich na pomoc przy łuskowcu.

Podróż pod samo zejście w głąb Ziemi przeszliśmy w milczeniu. Nawet młody pół Saiyanin nie wypowiedział słowa, co wydawało się dla niebieskookiego dość dziwnym zjawiskiem. Ja wiedziałam jedno – po tym, co przeszedł piętnaście minut wcześniej sprawiło, że przestał zachowywać się jak ostatni dupek. Zaczął w końcu traktować ten wypad za poważny etap swojego życia. Lepiej późno niż wcale.

 Do głowy przyszło mi tylko jedno: nigdy nie poczuł cienia na własnej skórze. Było widać, że śmierć Son Gohana nie nauczyła go, że życie ma się jedno, że jest jak każdy śmiertelnik, z tą różnicą, że może się bronić. Bez kryształowych kul nic już nie było doskonałe i wieczne.

Kiedy stanęliśmy u wejścia do jamy potworów, kolejno rzuciliśmy się w przepaść. Son Goku wskoczył, jako pierwszy, zaś Vegeta zamknął tą wycieczkę. Gdy już wylądował ostatni z nas twardo na podłożu spojrzałam w górę by dostrzec miejsce, z którego zaczęła się ta wyprawa w głąb ziemi, jednak tak jak oczekiwałam nie dostrzegłam niczego poza nieskończoną czernią. Niebo było tak przysłonięte chmurami, że nie sposób było cokolwiek dostrzec. Otoczeni byliśmy nieskazitelną ciemnością. Bez świateł, latarek czy pochodni. Żadne z nas nie pomyślało o tym, wszak by uzyskać nieco światła zwykle wystarczała niewielka ilość KI. W tym wypadku nie możliwa do użycia. Zdani więc byliśmy na spacer po omacku niczym dzieci we mgle. Vegeta burczał pod nosem gdy co rusz przydeptywałam mu stopę, a ten wpadał na swego syna, gdyż Goku przed nim bardzo się ślimaczył obawiając się, że z jego szczęściem w coś wpadnie. Za mną podążał w milczeniu ostatni towarzysz prawdopodobnie z dźwięczną w uszach reprymendą od ojca Gdyby ktoś nas z boku oglądał uśmiałby się, wszak musiało być to komiczne. Wielcy wojacy ślepi jak krety ruszają na ratunek światu!  Ale z pozytywów tej eskapady byłam pewna, że wkrótce znajdę jakąś odpowiedź, na jedno z moich pytań. Po prostu to czułam.

—    Czy mi się zdaje, czy… – Jęknęłam entuzjastycznie dostrzegając mikro światełko w ciemności.

—    Dobrze ci się zdaje – warknął Vegeta.

Zły nastrój nie opuszczał jego ciała, zaś mój zastąpiła ciekawość. Cokolwiek by się teraz wydarzyło, mogło zmienić wszystko. Docierając do źródła światła okazało się, iż była to pochodnia. Naszym oczom ukazał się tunel bez końca oświetlony, co parę metrów niebieskimi płomieniami.

—    Czemu ma taki dziwny kolor? – zapytałam licząc na odpowiedź.

—    Widocznie używają czegoś innego do przygotowania rozpałki – oznajmił Trunks – Nie wiem skąd pochodzą, więc nie mogę odpowiedzieć na to pytanie – powąchał płomień za pomocą dłoni w swoją stronę – Nie znam tego zapachu. Na pewno nic pochodzenia ziemskiego.

Ruszyliśmy w głąb korytarza, mając się na baczności. Nie mogliśmy sobie pozwolić na zaskoczenie. My mieliśmy zaskakiwać! I cienie i te obrzydliwe potwory. Bez zbędnych słów doszliśmy do rozwidlenia, w lewo oświetlone, zaś w prawo… To właśnie było zastanawiające.


— Czy wam też się zdaje, że właśnie tam znajdziemy coś interesującego? — zagaił Son Goten.

Po raz pierwszy odezwał się po zejściu do podziemia wskazując palcem w mrok. Zgodziliśmy się jednogłośnie, w którą stronę będziemy podążać. Trunks podał każdemu pochodnię, po czym ruszyliśmy w nieznane. Po kilkunastu minutowym marszu w całkowitej ciszy dotarliśmy do ogromnej groty wykopanej głęboko pod ziemią, co jakiś kawałek podpartej wielkimi i grubymi balami. Szybko zorientowaliśmy się, że były to drzewa, które w jakiś sposób musieli tu przetransportować. Chyba, że robili dziury w powierzchni ziemi i umieszczali je tym sposobem na dole. Gdzieniegdzie leżały ususzone igły i pokruszone liście. Można było też dostrzec w okolicach sklepienia maleńkie migotanie błękitnych płomieni. Prawdopodobnie już dogasały.

Czymś nowym okazały się dziwne czerwono-pomarańczowe kamienie, albo kryształy umocowane na dziwnych kamiennych cokołach przypominających jakąś formację. Gdyby nie fakt, że to miejsce zamieszkiwali mordercy obrońców Ziemi ten widok na pewno zaparłby dech w piersi. Kątem oka zauważyłam, że mimo powodów, dla których nie widziałam uroku w tym miejscu Trunsk nie krył się ze swoim. Głośno zastanawiał się, co to właściwie za miejsce.

Upuściłam pochodnię, nie wiedzieć, czemu stwierdziłam, że już jej nie potrzebuję. Oczywiście nie pomyślałam o suchych liściach i igiełkach idealnie nadających się do rozpalenia ognia. Mały płomyk momentalnie się powiększył niemal buchając prosto w mą twarz.

—    Coś ty narobiła!? – syknął Vegeta – Chcesz nas żywcem spalić?!

Widząc jak ogień postępuje nie znalazłam żadnych sensownych słów by się jakoś z tego wytłumaczyć.

—    Tam! – zawołałam zrywając się do biegu.

Dostrzegłam kolejny tunel. Syn Bulmy i jego przyjaciel zanim rzucili się do ucieczki z ogromnego błękitnego ogniska wzięli jeden z tych świetlistych kamieni. Nie rozumiałam tylko, dlaczego tak bardzo chcieli go zatrzymać, a przynajmniej, dlaczego niebieskookiemu tak bardzo na nim zależało. Nie przyszliśmy kraść, a zabijać tych, którzy chcieli uczynić to samo z nami. Rozprzestrzeniający się błękitny płomień uniemożliwił mam drogę powrotną, ale my nie zamierzaliśmy przecież wracać. Do tego czasu na pewno wszystko miało zagasnąć.

—    Na cholerę zbierasz te śmieci?! – warknął równie poirytowany książę dostrzegając w dłoni syna niemal świecący kamień.

—    Matka z chęcią się nimi zainteresuje – wyjaśnił pospiesznie – Tak się składa, że zabrałem że sobą parę kapsułek, więc jej nazbieram trochę tego i owego do badań.

—    To niebieskie światło także? –  zainteresowałam się.

Gburowaty, najstarszy Saiyanin westchnął zrezygnowany.

W oddali szalał pożar, słychać również było trzaskające drzewa, a w końcu jak zaczyna osuwać się ziemia. Nie było czasu na myślenie, nie było czasu na bieg. Jeden po drugim wystartowaliśmy, by czym prędzej oddalić się od nadchodzącego zagrożenia. A wszystko z mojej winy. Chyba zaczynałam doganiać Gotena...

—    Matko – jęknęłam łapczywie łapiąc oddech – Żywcem pogrzebani.

— Żywcem to cię zatłukę! — wrzasnął wściekle mój braciszek. —  Sprowadzasz same nieszczęścia!

—    Dlatego właśnie chcę je naprawić!

Powietrze stawało się gryzące w gardło oraz drażniące oczy. Nic, tylko pogratulować zbuntowanej Saiyance. Co chwila, któreś z nas musiało odchrząkiwać, a nawet przecierać łzawiące ślepia.

Poczułam jak przez moje ciało przeszły dreszcze. Nie dość, że sama się katowałam odnośnie do nieprzemyślanej zmiany przeszłości i wykreowania tej, w której obecnie się znajdowałam, to jeszcze on przybijał mi gwóźdź do trumny. Było to dla mnie potwornie uciążliwe. Robiłam, co mogłam, a wciąż nie miałam odpowiedzi i żeby było mało dolewałam oliwy do ognia przez głupią nieuwagę. I pewno temu tak bardzo nie lubiłam Son Gotena – był tak samo niezdarny. Dopiero teraz to zrozumiałam, że ta wielka niechęć była równie silna względem siebie samej.

— Daj jej spokój, Vegeta — stanął pomiędzy nami Son Gokū.

Nie wypowiadając ani słowa ruszyłam krętym tunelem, by odnaleźć jakieś odpowiedzi, których tak rozpaczliwie poszukiwałam. Nie potrzebowałam obrońcy, a celu do zlikwidowania i oczyszczenia siebie samej przed właśnie samą sobą.

I tak oto, od momentu sprzeczki z Vegetą nie wypowiedziałam ani jednego słowa. Wciąż w głowie dudniły mi jego wściekłe wrzaski. I chociaż normalnie odgryzłabym się, to wiedziałam, że kłótnia do niczego nas nie zaprowadzi, przynajmniej, teraz kiedy musieliśmy trzymać się razem i ubezpieczać na wypadek nieoczekiwanego niebezpieczeństwa. Jednak gdzieś tam w środku pojawiła się rysa rozczarowania. Tylko jak mogłam brać kogoś obcego za brata, gdy ten miał już swoją Sarę? Czy Trunks z przyszłości tak właśnie się czuł?
Wielką zmianą w naszej podróży było to, że Son Goten niespodziewanie rozwiązał język i co rusz jego wypowiedzi stawały się bardziej przyciągać uwagę innych. Trajkotał z Trunksem, jakby spacerowali między ławkami w parku, a nie pod ziemią szukając morderców z piekła rodem. Co jakiś czas komunikowali się ze starszymi Saiyanami. Po zaobserwowaniu tejże ciekawej zmiany postanowiłam nie odzywać się tak długo, jak było to konieczne. Nawet księciu musiała przejść wściekłość na syna Son Gokū, gdyż również włączał się do rozmowy, ilekroć miał coś do wtrącenia. Nikt jednak nie zareagował na moje milczenie.


Po długiej przeprawie krętymi tunelami coraz gęściej usłanymi zielonymi płomieniami tańczącymi na drewnianych pochodniach naszym oczom ukazał się niewielkich rozmiarów otwór w ziemi wypełniony wodą.  Nim tam dotarliśmy z każdym krokiem nieprzyjemny zapach stawał się intensywniejszy.

— Może jednak to była zła droga? — głośno zastanowił się Son Goten.

— A może mają coś do ukrycia? — Trunks wycelował palcem w tajemniczą wodę. — Właśnie tam.

A może jesteście głupcami, przeszło mi przez myśl, jednak nie chcąc wdawać się w rozmowę przemilczałam owo zdanie.

— Myślę, że powinniśmy to sprawdzić — oznajmił Son Gokū, wyraźnie zainteresowany głębią.

— Nawet nie wiesz, czy ten tunel kończy się gdzie jest powietrze — warknął Vegeta, po czym zgryźliwie się uśmiechnął — Chyba że chcesz się udusić, proszę bardzo! Jestem za.

Nie powiem, komentarz Saiyanina rozbawił mnie do tego stopnia, że nie utrzymałam emocji na wodzy i parsknęłam cichym śmiechem zwracając tym samym na siebie uwagę. Wzięłam głęboki wdech, po czym wskoczyłam w otwór chcąc załatwić tę sprawę bez zbędnych komentarzy. Szczerze nie obchodziło mnie czy za mną wskoczą. Interesowało mnie tylko jedno – rozwikłać swoje zagadki i wreszcie wrócić do siebie. Nie pasowałam do tego świata. Może i mój pobyt tutaj nie służył tutejszym mieszkańcom, jednak mając okazję chciałam dowiedzieć się jak najwięcej by móc później to wykorzystać w swoim życiu, bo kto wie, może w mym czasie te stworzenia także na nas czyhały? Tu i teraz może i byłam nikim, miniaturową kopią prawdziwej księżniczki Saiyanów, która zagubiła się w czasie i straciła wszystko, co miała poza jednym… Tylko to utrzymywało mnie przy życiu przez te wszystkie lata i właśnie dlatego musiałam wyruszyć w drogę powrotną. Tylko wiedza o przeciwnikach, każda możliwość wzbogacenia się, chociażby o niewielką namiastkę mocy nakręcała mnie, by dalej istnieć. Bez celu nie byłam w stanie funkcjonować. Gdyby nie chęć zemsty nigdy nie zaszłabym tak daleko. Nigdy nie przybyłabym na Ziemię, nie spotkała brata i nie miała okazji zrobić czegoś pożytecznego dla całego wszechświata – pokonania zła, którym okazał się Komórczak.

Wciąż szukałam kolejnych celów, by nie popaść w obłęd, by mieć ten cholerny cel, by mieć, po co żyć, bo nic innego mi nie pozostało w prawdzie Vegeta wcale mnie do szczęścia nie potrzebował.

Nie chcąc marnować czasu poszybowałam korytarzem wypełnionym wodą chcąc jak najszybciej dotrzeć do jego ujścia i wreszcie nakierować swoje myśli na konkretną drogę. Jeśli Vegeta miał rację, a wolałabym nie, mogłam się udusić z braku tlenu, albo tak jak uznał Trunks dotrzeć do czegoś, co pozwoliłby nam prowadzić dalszą podróż, a za razem nasycić moją ciekawość. Tunel zaczynał przypominać niekończącą się drogę donikąd co powoli sprawiało, iż do mej głowy napływały negatywne myśli. Na szczęście będąc potomkiem dumnego ludu mogłam liczyć na wsparcie swojego ciała i maksymalnie wykorzystać KI do podróży, by w końcu dostrzec miotające się światełko w oddali. Koniec był już bliski, tam było powietrze i kolejny etap mojej podróży w tym zagmatwanym.

Im bliżej się znajdowałam, tym mniej miałam czasu. Płuca od braku tlenu zaczynały palić, a bezwarunkowy odruch wzięcia wdechu stawał się coraz bardziej nieuchronny. Pospiesznie wynurzyłam głowę, gdy tylko dobiłam do lustra wody łakomie łapiąc powietrze. Choć zbawienny to i mocno palący się okazał. Chyba jeszcze nigdy nie łaknęłam go tak bardzo. Nawet nie zdążyłam się rozejrzeć, a poczułam w kostce silne szczypnięcie, a nawet wciąganie z powrotem pod śmierdzącą wodę. Momentalnie się za nią chwyciłam łykając przy tym sporą ilość niesmacznego płynu, który przed chwilą przemierzyłam. Co za baran wciągał mnie z powrotem?! I wtedy dostrzegając kontury stroju młodszego półsaiyanina wygramoliłam się z większego już otworu kładąc się na plecach i masując przy tym zaatakowaną kostkę.

— Pomyśl kiedyś nie tylko o sobie — zawołał czarnowłosy zaraz po pierwszym głębokim hauście powietrza wychodząc na powierzchnie pozwalając przy tym kolejnej osobie na wynurzenie się. — Ty i wasza królewska krew.

Spojrzałam na niego gniewnie. Jego ton, w jakim dokończył zdanie nawet mnie, osobę mającą większość pod ogonem, uraziła. Gdybym tylko mogła wybuchłabym, ale nie było to odpowiednie miejsce, więc ograniczyłam się do samego przeszywającego spojrzenia. Miałam zamiar policzyć się z nim po wszystkim.

— Uch! — dało się słyszeć potężne sapnięcie mego bratanka, który właśnie wynurzył się z wodnego tunelu. — Ojciec jednak nie miał racji.

Na te słowa chłopak uśmiechnął się gorzko wciąż nie spuszczając mnie z oczu. Wpatrywał się jak w szaleńca. Cóż, jak mogłabym nią nie być, skoro wskoczyłam w czarne odmęty nie wiedząc, czy w ogóle przeżyje? Gdyby książę miał rację w życiu nie skoczyłabym do tej paskudnej wody. Szkoda mi było życia, a już na pewno nie miałam ochoty na taką śmierć. Po prostu wiedziałam, że tam jest przejście. Prychnęłam odwracając głowę od zuchwalca zwanego dalej synem Gokū. Chwilę później pojawił się ziemski bohater, a zaraz po nim najwredniejszy Saiyanin pod słońcem. Który o dziwo nie strzelał z oczu pogardą na tutejsze znalezisko. Pociągnął jedynie nosem, co mogłam jedynie odebrać jako uznanie. Teraz rozejrzałam się i widok korytarza z cudacznymi pochodniami utwierdził mnie w słuszności swojej decyzji.

Cuchnąca woda  ociekała z naszych ubrań doprowadzając, co poniektórych do szału, patrz Vegeta. Oczywiście Son Goten musiał wydedukować parę opryskliwych komentarzy na temat królewskich nosów, choć sam nie potrafił przyzwyczaić się do odoru. Zastanawiające jednak było nie to jak pachnieliśmy, a dokąd podążaliśmy. Nie tracąc czasu książę przechwycił samotną latarkę i ruszył przed siebie. Schodziliśmy coraz głębiej, aż dostrzegliśmy kolejne błękitne płomienie. Tam musiała być podziemna komnata zaprojektowana przez łuskowców – tak ich określiłam – nie wiedząc, jak się do nich odnosić. Oczywiście z nikim nie podzieliłam się swoim pomysłem, gdyż wciąż nie zabierałam głosu czując irytację do paru zebranych.

— Ostrożnie — niespodziewanie szepnął Son Gokū. — wyczuwam czyjąś obecność.

Wyostrzając zmysły poczułam to, o czym przed chwilą wspomniał mężczyzna. Energia nie była kosmiczna. Ba, nawet nie była przeciętna. Ktoś o takiej mocy nie mógł nam zagrażać fizycznie, ale jak przypomniałam sobie walkę z jednym, przeszły mnie ciarki. Ich skóra była granitowa! Vegeta ponownie ruszył, jako pierwszy, ja zaraz po nim nie chcąc niczego przegapić. Przywarliśmy do ziemistych ścian powoli przesuwając się do przodu. Milczeliśmy. Podążając za starszą wersją swojego brata czułam się pewniej. Chociaż wciąż się na mnie wściekał wiedziałam, że za jego plecami jestem bezpieczna, a w razie jakiegoś problemu byłam gotowa bronić go.

Energia wydawała się bardziej namacalna, wydzielała dziwne ciepło. Była zupełnie inna, całkowicie się różniła od tej, którą spotkaliśmy na powierzchni. Chciałam podzielić się z resztą moim odkryciem, ale w tej chwili nie mogliśmy się komunikować ze względu na minimalną odległość między nami, a jaszczuroludem. Aż się we mnie gotowało, że nie mogę otworzyć ust. Tyle czasu się nie odzywałam. Jak na mnie zbyt długo.

Dźgnęłam Vegetę palcem w żebro. Nie zareagował. Przyjrzałam się jego odzieniu i w końcu zrozumiałam, że miał na sobie zbroję, przez którą nie mógł poczuć mojego delikatnego dotyku. Był zdecydowanie za twardy, nawet jak na taką minimalną grubość. Właśnie, dlatego ją nosiliśmy. Byliśmy w stanie wytrzymać większość ciosów, a ze względu jej elastyczności idealnie dopasowywała się do ciała właściciela i co najważniejsze dla Saiyanina – oznaczała mniej problemów po przemianie z Ōzaru, a następnie powrotu do pierwotnych kształtów. Sama jednak nie miałam jeszcze okazji przetestować swojej zbroi, jak i kombinezonu. Nie pamiętałam, bym kiedykolwiek się transformowała.

Ponownie zaczepiłam księcia tym razem w ramię gdzie okrywał go tylko czarny kombinezon. W mgnieniu oka zareagował, a po jego postawie zrozumiałam, że niepotrzebnie zawracałam mu głowę, gdyż obmyślał plan unicestwienia stwora. Nic, postanowiłam poczekać ze swoją informacją.

— Hej! — niespodziewanie wypalił Son Gokū wychodząc naprzeciw łuskowca. — Wiesz, którędy na górę?

W ciągu sekundy padliśmy na twarz zaskoczeni głupią inicjatywą mężczyzny. Zdezorientowany stwór wpatrywał się w nieproszonego gościa. No bo jakim cudem mogliśmy znajdować się tak daleko od powierzchni? Ojciec Gotena zaś z głupim uśmieszkiem podrapał się po głowie pewno nie widząc w swoim zachowaniu nic złego.

— Kretynie! — syknął Vegeta.

Korzystając z okazji, że łuskowiec był zdezorientowany skoczyłam na niego z okrzykiem powalając go na ziemię. Użyłam sporej energii, by go obezwładnić, choć ku mojemu zdziwieniu nie stawiał w ogóle oporu. W mgnieniu oka dołączył do mnie Trunks w obawie, że sama mu nie podołam. Normalnie obraziłabym się, lecz nie miałam pojęcia, jaką mocą dysponował. Możliwe, że jego reakcja była bardzo pomocna, a zarazem przemyślana. Stalowoskóry cicho pojękiwał, a chwilę później zaczął dyszeć jakby zaczynało brakować mu powietrza. Jakby wpadł w panikę?

— Czy on się dusi? — zdziwiłam się luzując uścisk na jego klatce piersiowej.

— Udaje — książę nie dał się podejść.

Z wielką dostojnością podszedł, po czym wycelował dłoń prosto w twarz obezwładnionego. Wraz z jego synem odsunęliśmy się na tyle by jednak nie wypuścić obcego z uścisku.

Siwezi kupumua* — wykrztusił z ledwością. — Usiniumize*.

Niestety żadne z nas nie rozumiało znaczenia tych słów, a monolog, jaki powtarzał był coraz bardziej niewyraźny. Z ledwością łapał powietrze jakby się nas bał. Pod dłońmi poczułam wibracje, zdumiona spojrzałam na niebieskookiego chcąc uzyskać odpowiedź, lecz nim zdążyłam zadać pytanie znałam już jego myśli – Nie wiem. Rozluźniłam ucisk pozwalając ofierze na swobodniejszy dostęp do tlenu. Po kilku łapczywych wdechach jego stan się ustabilizował.

— Ten jest bezbronny… — mruknęłam jakby do siebie. — Tamten poprzedni wręcz przeciwnie…

Spojrzałam na zebranych z lekkim strachem. Mimowolnie zadrżały mi wargi. Nie znałam tylu odpowiedzi… Nie wiedziałam, co myśleć. Coś tu było nie tak.

— O co tu chodzi? — moje pytanie zawisło w powietrzu bez odpowiedzi.

**

Podążaliśmy dalej w głąb podziemnego świata. To, co widziały nasze oczy na długo utkwiły w mej pamięci. Nie rozumiałam niczego! Nie potrafiłam zrozumieć, jaka jest różnica między tym na górze, a tym w dole jaszczurem. Wyglądali przecież tak samo… No, może ten na dole był nieco lepiej odziany, ale wciąż nie zdradzało to tajemnicy, którą ze sobą zabrał ginąc z ręki bezwzględnego Saiyana, który uznał, że ten pokryty łuskami osobnik jest niebezpieczny i on zdania nie zmieni. W tym tkwił właśnie problem. Nie był zagrożeniem. Siła jednostek nie przekraczała nawet standardowej występującej u mieszkańców Ziemi. Dlaczego jeden posiadał ogromną moc, a drugi nie miał jej wcale? Odpowiedzi nie przychodziły, za to pytania owszem. One się mnożyły! Im mniej wiedziałam tym bardziej mnie to przerażało. Do mojej głowy cisnęło się tylko jedno wielkie: Czy to moja wina?

Tymczasem Vegeta po prostu eksterminował tego kogoś trzęsącego się jak galareta, a ja i Trunks w ostatniej chwili odsunęliśmy się od ofiary by nie zostać poparzonym bezwzględnym promieniem KI.

—    Czuliście tę energię? – wreszcie podjęłam nurtujący mnie temat – Zauważył któryś z was, że różniła się od energii kolesia na górze?

—    Oczywiście – wypalił Saiyanin wychowany na Ziemi – A niby dlaczego go zagadałem?

Odruchowo zatrzymałam się by spojrzeć mężczyźnie w twarz. Czyli to nie było z czystej głupoty?

—    I… To wszystko? – zdziwiłam się.

Uśmiechnął się jakby wiedział, że znam jego myśli. Ruszył pozostawiając mnie samej sobie.

—    Ale musi ona coś oznaczać! – krzyknęłam za nim.

Nie po to poruszyłam ten temat by zostać samotnie z tymi myślami. Jeszcze parę niewiadomych, a skończy się to dla mnie tragicznie. Ogłupieję…

—    Zastanowimy się nad tym przy następnym spotkaniu, dobrze? – zawołał do mnie nie odwracając się nawet o cal – Nie mamy czasu na postoje.

—    On ma rację – klepnął mnie po ramieniu Son Goten – Teraz na nic ta informacja ci się nie przyda.

Spojrzałam na niego z lekkim rozczarowaniem. Niby mieli rację, a ja nie chciałam jej przyznać. Czyżbym za bardzo naciskała? Ciężko westchnęłam ruszając za resztą. Przez dłuższą chwilę najmłodszy z mężczyzn dotrzymywał mi kroku nie wypowiadając ani jednego słowa. W uszach dudniły tylko ciche kroki naszych butów.

—    Nie martw się – usłyszałam jego głos – Podziwiam twoją zapalczywość, ale wiedz, że chorobliwa pogoń za niewiadomą jest bezcelowa.

—    Bezcelowa?! – syknęłam z niedowierzania – Chorobliwa?!

—    Zrozum… – jęknął – Nie pchaj się na siłę w ogień. Postaraj się go ugasić.

Mówienie w przenośni zawsze dodawało mi otuchy, nie ma, co. Nie znosiłam metaforycznych stwierdzeń, ale rozumiałam, o co mu chodziło. Jego ojciec wiedział, że aż się gotuję by dowiedzieć się wszystkiego, jednak tak jak powiedział, na wszystko musiał przyjść odpowiedni czas. Szkoda tylko, że bycie w gorącej wodzie kąpanej było moją okropną wadą. To musiało być rodzinne. Tak, odziedziczyłam to po ojcu. Vegeta również.




Siwezi kupumua – Nie mogę oddychać
Usiniumize – Nie rób mi krzywdy