31 stycznia 2021

59. Saiyanie do boju!


Przeciwnicy spoglądali na siebie z pogardą w oczach. Każde z taką samą dawką pewności i obrzydzenia względem drugiego. Z ogromną niecierpliwością czekałam na ten moment, w którym walka się rozpocznie. Musiałam przyznać, że każda sekunda zwłoki, każdorazowe mrugnięcie oka sprawiało, iż czas oczekiwania niesamowicie się wydłużał. Miałam ochotę krzyczeć by rozpoczęli tę potyczkę. Całe ciało aż się rwało. Jednak milczałam.

—          Vegeta – Son Goku niespodziewanie przerwał ciszę.

Książę spojrzał na niego kątem oka nie poruszając się nawet o cal. Po jego napiętych mięśniach można było wyczytać, że Saiyanin wyrwał go z pewnej gotowości. Tej, w której obmyślał plan, wszystkie możliwości walki, które przyszły mu do głowy:  Analiza błędów sprzed lat oraz różne taktyki – wszystko prysło niczym bańka mydlana. Nie powiem, też bym się wściekła. Mój brat milczał, czekał. Tylko na co?

—          Nie jestem pewien… – zaczął ponownie ojciec Gotena.

—          Czego?! – syn króla Saiyan przerwał wypowiedź przedmówcy.

Był zniecierpliwiony. Jego ciało krzyczało:  Jak on śmiał! Teraz, kiedy był gotowy do walki!?

—          Chcę porozmawiać – Powiedział młodszy wojownik po dłuższej chwili.

Vegeta niezbyt chętnie wrócił do nas. Miał przymrużone oczy, pragnął jedynie pogruchotać komuś kości. Czy to tak wiele?

—          Jestem pewien, że źle to rozgrywamy – kontynuował – Oni wystawili słabego przeciwnika, my też powinniśmy. Co będzie, jeśli zostanie najsłabszy z nas, a oni będą mieli pewniaka? Hmm. Warto ryzykować dla twojej zachcianki?

Spojrzałam na niego z zainteresowaniem. Ten facet miał sporo racji. Jeśli każde z nas mogło pokonać tego protektora trzeba było to wykorzystać w najprostszy sposób. Oczywiście Książę pokonałby go bez trudu i ze czterech następnych także, ale w końcu trafiłby na silniejszego. Z resztą nie miałby nic do stracenia rezygnując z tej walki. Jeśli poległby w późniejszej potyczce niewielu mogłoby pokonać resztę. Wszystko mogłoby legnąć w gruzach, a tego byśmy nie chcieli!

—          Wydaje ci się? – brat podniósł głos.

—          Ojciec ma rację – wszedł mu w słowo Son Goten – Jeszcze będziesz miał okazję walczyć. Prawda?

—          Nie patrz się na nich jak na idiotów, Vegeta – zabrałam w końcu głos – Mają rację. Poza tym to żaden przeciwnik dla ciebie. Nawet byś się nie spocił. Ty chcesz walczyć czy tylko kogoś pstryknąć w nos?

—          Miernoty – mężczyzna prychnął spluwając przez prawe ramię za siebie.

Choć nie chciał się przyznać wiedział, iż mamy rację i powinien nas poprzeć. To było logiczne, że jeśli teraz będzie się pojedynkować prędzej czy później obróci się to przeciwko nam. Cały Vegeta, nigdy nie potrafił pogodzić się głośno z innymi. Jego słowo zawsze musiało budzić respekt.

Spojrzałam na niego krzywo. Może i był silnym wojownikiem, może i miał spore doświadczenie w walkach, udawało mu się wielokrotnie wyjść cało z krytycznych sytuacji, ale jakim prawem nazwał mnie cieniasem?! Stoczyłam z nim, tutaj jeden lekki pojedynek. Sama widziałam jego zdumienie, co musiało oznaczać, że alternatywna, starsza ja nie była tak silna jak mogłabym się spodziewać. Bądź, co bądź siebie znałam najlepiej. Choć kto wie? Wychodziło na to, że w tak młodym wieku przekraczałam siłą jego siostrę.

Przez głowę przeleciała mi wizja, kiedy to walczę z łuskowcem, który jest dobrym przeciwnikiem i oczywiście wyzwaniem. Na samą wizualizacja uśmiechnęła się do siebie. Moim ostatnim porządnym pojedynkiem był, Freezer i chyba tak naprawdę jedynym prawdziwym. Od początku do końca. Z Komórczakiem nie miałam tej przyjemności. Son Gohan wymęczył tego parszywego dziada i to porządnie, ja tylko odebrałam mu życie, kiedy to chłopak padł ze zmęczenia. Ot wpadłam wojownika w potrzebie. Kiedy sobie tak o tym wspominałam obrazy same pojawiały się przed oczami...

[...]Mężczyzna ledwo dawał sobie radę z oddechem, a co dopiero z obroną! Zaczynałam dostrzegać wszystko w czarnych barwach. Czy przyszła kolej na mego brata? Cyborg wystrzelił potężną fale uderzeniową. To był znak!
—    Vegeta! – Krzyknęłam przerażona, a w uszach mi zapiszczało.[...]

[…]Choć starałam się wyrwać jednocześnie krzyczałam, nawoływałam brata by uciekał. Nie mógł odejść! Po policzku spłynęła kolejna słona łza. Nie sądziłam, że w przeciągu tak krótkiego czasu na Ziemi ujrzę śmierć swojego jedynego krewnego. To nie mogło dziać się na prawdę.  [...]

[...]Przeszedł przez organizm dreszcz, nad wyraz przyjemny. Maleńkie iskry okalały moją aurę. Nie musiałam ich widzieć. Wyczuwałam jak skaczą po skórze by po chwili przekształcić się w niewielkie wyładowania. Czułam, że moja moc rośnie, a było to niesamowite uczucie. Nigdy wcześniej niczego takiego nie przeżyłam!

Rozbłysło się jaskrawe światło. Odczuwałam jak ze mnie emanuje potężna energia. Son Gohan upadł na kolana głośno dysząc, po chwili padając całkiem na ziemię.[...]

[…]Wzbiłam się naprędce wysoko ponad androida po czym wystrzeliłam sporą salwę pocisków by mieć tę pewność, że tym razem nie zostanie nic po tej kreaturze. Tumany kurzu, kamieni i odłamków ziemi spadały niczym meteory tworząc obraz nędzy i rozpaczy. To pustkowie jeszcze długo nie miało zapomnieć o czynach tu dokonanych. Wreszcie, gdy wszystko ucichło, a ja wylądowałam spoglądając w prawie gwieździste niebo koncentrując się na energii życiowej stwora zrozumiałam, że pozbyłam się jej na zawsze.[...]

—          Skoro z nas takie tumany pozwól, że w razie, co dokończysz walkę – burknął syn Son Goku – Chwała będzie twoja.

Książę prychnął na tę uwagę. Nie dało się ukryć, że rwał się do walki, jednak mowa ciała wskazywała, że nieco odpuścił. Byl gotów odpuścić?

—          On ma rację, ojcze – wtrącił niespodziewanie Trunks.

—          Znowu mam robić za niańkę?! – warknął pod nosem.

W złości zmrużyłam oczy, zacisnęłam ogon wokół pasa. To dziecinne przekomarzanie było na miejscu. Nie kiedy mieliśmy do otoczenia nie jedną bitwę, a w sumie to wojnę. Spojrzałam kontem oka na przeciwników. Mieli niezadowolone miny wyczekując naszego przedstawiciela.

—          Twoją w szczególności – wycedził kierując słowa do mnie.

—          Sama o siebie zadbam – nie byłam mu dłużna – Dawno temu wyrosłam z pieluch!

Truks zdobył się na parę kroków do przodu stając pomiędzy nami. Spojrzał na mnie, następnie na księcia. Widać było po nim zdecydowanie.

—          Ojcze, jeśli my polegniemy zostaniesz jedyną istotą na Ziemi, która będzie w stanie ich pokonać – szepnął spoglądając tępo w dał jakby obserwował wroga – Albo ich pokonasz, albo zginiesz z nami. Decyzja należy do ciebie.

Po dłuższej chwili milczenia w końcu się zgodził, jednak miał warunek. Jeśli coś pójdzie nie tak, zemści się. Walka nie ma prawa go ominąć! Pod żadnym pozorem. Tymi słowami dał mi do zrozumienia, iż uważa, że przeciwnicy są słabi. To się wszystko miało dopiero okazać...

—          Co z wami? – zabrał głos Pheres – Przyszliście tu na pogaduchy? Nie mamy wieczności! Nasza cierpliwość nie jest nieskończona.

Nie zdążyliśmy się jeszcze zgadać, co do tego, które jednak pierwsze rozpocznie walkę, a jednak czułam, że jeden był już gotowy. Dostrzegłam to w jego oczach. Brakowało mi jedynie potwierdzenia tych domysłów.

—          Na co czekacie? – popędzał nas gospodarz imprezy

—          Ja będę walczyć – zawołał Son Goten pewny siebie.

Zaskoczenie nie mojego brata było zdumiewające. Musiał spodziewać się zupełnie czegoś innego. Za pewne wyobrażał sobie sytuację, kiedy to chłopak jest zaciągany siłą na ring. Nie dostrzegał tego, co ja. Czyżbym w tak krótkim czasie przejrzała tego pół Saiyana? Kiedy tamten zrobił krok do przodu ojciec położył mu dłoń na lewym ramieniu delikatnie przy tym się uśmiechając. Ta twarz dodawała wiary, promieniowała wsparciem. Miałam uczucie Deja vu gdy to dopingował Gohana przed pojedynkiem z Komórczakiem.

—          Powodzenia synu – szepnął z dumą na twarzy.

—          Nie zawiodę cię.



Son Goten odwrócił się do łuskowca groźnie na niego łypiąc. Zrobił parę zdecydowanych kroków w przód idąc w nieznane ciemności oświetlane bladymi niebieskimi pochodniami. Żołnierz Protektora był wyraźnie zniecierpliwiony. Widać było na pierwszy rzut oka, że ma dość naszego towarzystwa i z miłą chęcią posłałby w piach każdego. Nie powiem, z miłą chęcią uczyniłabym to samo.

Gdy stali już naprzeciw siebie spoglądając sobie w oczy. Czekali jak na jakiś znak. Sygnał, który pozwoli rozpocząć tę walkę. Dostrzegłam napinające się mięśnie chłopca w okolicach szyi. Przywódca oficjalnie rozpoczął turniej, po czym wyskoczył w powietrze przemieszczając się na jeden z balkonów w górze by z lepszego miejsca podziwiać walkę. Sekundy za nim podążył jego eskorta.

Ku mojemu zaskoczeniu syn Son Goku wystartował, jako pierwszy. Przeciwnik stał w miejscu niczym wmurowany w ziemię. Nie zauważyłam nawet, kiedy to nastąpiło zapatrzona w Pheresa. Z oburzoną miną bez żadnego słowa wbiłam się w powietrze lądując na balkonie po przeciwnej stronie wodza całej tej podziemnej bandy. Chwilę później dołączyła do mnie reszta.

—          Stąd faktycznie lepiej widać – zauważył syn Bardocka.

—          Sądzę, że z tej wysokości ogólnie bezpiecznie będzie obserwować cały spektakl – odparłam – Mam znowu dziwne przeczucie…

Nie potrafiłam określić, o co tak naprawdę chodziło. Wiedziałam jedno, łuskowiec z jakiegoś powodu uciekł z dołu, my musieliśmy zrobić to samo, tym bardziej, kiedy byliśmy na nieznanym nam terytorium hen głęboko pod ziemią. Nie mogliśmy o tym zapomnieć.

Rozległ się stłumiony huk. Goten zadał kolejny cios, który ku mojemu zaskoczeniu nie zadał przeciwnikowi bólu. Jaszczuk w ogóle się nie przejął atakiem. Nastolatek obłożył gada jeszcze jedną porcją uderzeń nierobiących na tamtym żadnego wrażenia. Stał wryty jak pal w ziemi i spoglądał przed siebie z pustym wyrazem. Nie powiem, widok był irytujący. Czarnowłosy odskoczył w tył, wziął głęboki wdech, po czym ponownie natarł na wroga. Wydawało się, że mógłby robić tak w nieskończoność aż w końcu by się zmęczył, padł z głodu lub po prostu miałby tego serdecznie dość. Na kamiennym nie robiło to żadnego wrażenia. Ziewnął. On się nudził!

—          Son Goten! – Krzyknęłam zniecierpliwiona – Przestań się z nim bawić! Nie mamy wieczności. Walcz z nim do cholery!

Wiedziałam, że chłopak ma w sobie większe pokłady energii. Mógł je śmiało wykorzystać. Po co miał tracić nasz cenny czas? Chcieliśmy się przecież ich jak najszybciej pozbyć. Ja miałam wracać do domu! Musiałam pozwolić wrócić Trunksowi do swojego świata, gdzie powinien był rozprawić się z cyborgami 17 i 18, a przede wszystkim nie dopuścić do rozwoju zarodka zwanego później Komórczakiem by te sceny grozy ponownie się nie rozpętały.

Półsaiyanin na moment przystanął, zaś jego przeciwnik niespodziewanie wykonał ruch. Zamaszyście przeprowadził cios pięścią prosto w brzuch. Chłopak zgiął się w pół po uprzednim odskoku. Wypluł ślinę. To musiało boleć. Z mikro walki stoczonej z twardoskórym wiedziałam, że ich pięści były jak granit, a każde uderzenie sprawiało wrażenie łamania kości. Trzeba było im przyznać, że pancerna skóra była ich atutem. Na samą myśl o konfrontacji z nim przeszły mnie dreszcze, a dłonie doznały fantomowego bólu.

Niespodziewanie wyczułam podnoszącą się energię. Son Goten się wkurzył! Jeszcze chwila i wybuchł ukazując przed nami jego nowe oblicze – złotowłosego Saiyana. Na to właśnie czekałam.

I tu dostrzegłam brak reakcji ze strony Protektorów. I wtedy uświadomiłam sobie, że oni już nas znali! Musieli mieć coś wspólnego z Cieniami, których jak do tej pory nie spotkaliśmy. A wiadome nam było, że to jest ich ziemia, że tu były spotykane. A jednak nie trafiliśmy na ani jednego. Nurtujące było, dlaczego?

Syn Son Goku skumulował w dłoniach sporą dawkę KI, wymawiając powoli: kamehameha po czym wystrzelił ją prosto w twarz przeciwnika, ten zaś padł na ziemię z dziwnym plaśnięciem. Oznaczało to tylko jedno – został pokonany.

—          Brawo synu! – zawołał Saiyanin.

—          Pfff, łatwizna – mruknął Vegeta – Nad czym tu się spuszczać?

Entuzjazm Trunksa nie był mniejszy, ale po słowach ojca wolał się nie wypowiadać. Sama nie wiedziałam czym tu się afiszować. Przeciwnik choć był niczym głaz nie potrafił się uchronić przed energią.

Spojrzałam ponownie na rodzinę Gohana. Syn i ojciec… Podobni, a jednak tak różni. Czy gdyby moja matka była ziemianką także byłabym bardziej… Przyziemna? Spojrzałam na pokonanego stwora chcąc wymazać z pamięci tę idiotyczną myśl i dostrzegłam coś bardzo dziwnego. Jego ciało zaczynało drgać, zmieniać się,  odkształcać! W tym samym momencie jeden z jego pobratymców nie wiadomo skąd się pojawił i zarzucił na ofiarę jakiś materiał, zwinął niczym naleśnik po czym dołączył do niego drugi łuskowiec i we dwóch wynieśli truchło.

—          Widzieliście to samo, co ja? – szepnęłam niemal bezgłośnie – Coś się z nim działo… A oni to ukryli.

—          Masz jakieś omamy – burknął książę – Wszędzie doszukujesz się spisku.

—          Skąd! – warknęłam – Ewidentnie jego ciało się przekształcało! Oni coś ukrywają przed nami. Dlaczego tak szybko zareagowali i usunęli ciało?

—          Niczego nie wyczułem – zamyślił się ojciec Son Gohana – Jeśli się przekształcał potrzebna do tego musiała być energia, no a skoro umarł to jak niby miałby to zrobić?

—          Wiem, co widziałam – burknęłam do siebie spoglądając w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu leżało ciało – Jak Saiyanin umrze w stadium super wojownika też wraca do pierwotnej formy.

Pheres machnął łapą nakazując kolejnemu Protektorowi dołączyć do walki. Przed nami niemal była jeszcze wieczność do zakończenia tych dziwnych igrzysk. Następny na liście do stoczenia pojedynków był Trunks. Widząc jego zapał miałam ochotę się porzygać. Dlaczego nie byli w dobrej formie? Czemu byli tacy słabi? Praktycznie w niczym nie przypominali swoich ojców. Ciężko było nazwać ich wojownikami. Ziemię bronić mogli jedynie przed bandziorami rasy ludzkiej. Nie byli w stanie ochronić wszechświata przed nikim potężniejszym. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz. Jak Vegeta mógł dopuścić do tego by jego syn był miernotą? Westchnęłam zrezygnowana. Tak bardzo był inny od tego Trunksa, który wychował się jedynie z matką, a jego mentorem był Gohan.

Młody półsaiyanin stoczył jeszcze dwie łatwe, jak dla mnie walki, po czym natrafił na silniejszego. Trzeba było przyznać, że mimo kiepskiej kondycji radził sobie nieźle! Potrafił podnieść się mimo potężnego uderzenia. Choć nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa, a jego aura znacznie osłabła nie zamierzał cofać się przed łuskowcem. Wreszcie zaczynał zachowywać się jak prawdziwy Saiyan!

Gdy niespodziewanie Protektor wymierzył ostateczny cios masywny pociskiem rozległ się donośny krzyk, który echem poniósł się po pomieszczeniu dźwięcznie drażniąc uszy. To był Son Goku! W mgnieniu oka znalazł się przy chłopcu zgrabnie go osłaniając. Ocalił syna przed śmiercią. Tego bym się nigdy nie spodziewała. Wytrzeszczałam oczy na samo widowisko, czy chłopak w ogóle ujdzie z życiem, niemal czułam na plecach zimny pot odejmując to z naszej drużyny chcących wybawić wszechświat, a tu taka niespodzianka!

—          Chłopiec nie jest w stanie walczyć – skierował się do przywódcy wydobywając z siebie chłodny ton – Walka skończona.

Ku zaskoczeniu zebranych Pheres machnął ręką nie kryjąc pogardy na znak by zabierał te chuchro z areny. Walka musiała toczyć się dalej. Oni łaknęli krwi, ofiar. Następny miał stanąć do walki z jego człowiekiem, następny do stratowania! Nie krył niezadowolenia, że dzieciak żyje, ale co miał zrobić? Prawdopodobnie pragnął zobaczyć Son Goku w akcji, marzą by zgnieść go jak robaka. Tak, to wszystko było widać w jego oczach choć był sporo oddalony od nas.

Trunks nie czekając na czyjąś reakcje krzyknął, że jest następnym rywalem tych kreatur. Nie był jeszcze gotowy, ale nie zamierzał naprzykrzać się Vegecie. Niespodziewanie, wychwycił moje spojrzenie. Nie chcąc niczego mówić skinęłam na niego pozostawiając kamienną twarz. Tym samym życzyłam mu powodzenia. Choć nie mówiłam wiedziałam, że jego walka jest z góry przesądzona. Max trzy, tyle mu dawałam. Nim ruszył do krawędzi balkonu spojrzał na ojca, trwało to zaledwie kilka sekund. Wzrok księcia mówił sam za siebie – Nie przynieś mi wstydu. Ten Vegeta był dużo mniej porywczy w porównaniu z tym, z jakim przyszło mi żyć. Miał możliwie więcej uczuć? Albo po prostu umiał je okazywać niżeli mój rodzony braciszek.

Podczas walki próbowałam doszukać się jakiegoś podobieństwa w tym młodzieńcu, a tym, który zawitał w moim świecie. Nie byli. Jeden waleczny, pragnący pokoju na świecie, a drugi spokojny, nazbyt wyluzowany.

Goku nie interesował się walką odkąd ocalił życie swemu dziecku. Ocierał krwawe rany synowi w głębi antresoli coś do niego szepcząc. Nikt poza nimi nie wiedział o czym rozmawiają. Obserwowałam to kątem oka chcąc jednocześnie obserwować nie bratanka. Ogrom czułości jaki dostrzegłam w tej scenie wzbierał we mnie nieznane uczucia. Nie potrafiłam określić, jakie są, ale na pewno mi obce.

Książę ani myślał spojrzeć na wycieńczonego dzieciaka. Tępo wpatrywał się w walkę swojego syna, co jakiś czas wykrzywiając w niesmaku usta. Nie podobało mu się najwyraźniej, że jego syn nie był prawdziwym wojownikiem. Za pewne pluł sobie w brodę nie szkoląc małolata do wojny. Ja bym się skarciła. Póki sobie chłopak radził postanowiłam podokuczać Son Gotenowi. Nie wiedzieć skąd czułam, że to poprawi mu humor. Sama nie rozumiałam tego, że wolałam teraz z nim porozmawiać niż oglądać pojedynki, do których przecież tak bardzo się paliłam.

—          To kara za te wygłupy na górze – mruknęłam uśmiechając się półgębkiem – Należało ci się.

—          Poczekaj na swoją kolej – jęknął przywracając teatralne oczami – Potrafią być cholernie mocni.

—          Widzę.

Obraz pokiereszowanego chłopca nie napawał mnie dumą, jednak częściowo odrzucał. Nie miałam ochoty wyglądać jak on – na wpół żywym. Nie zamierzałam przegrywać, umierać również. Miałam jedynie cichą nadzieję, że kiedy i mnie przyjdzie ginąć ktoś stanie w mojej obronie, po czym wyśle do domu, do swojego świata. Jeśli miałabym odejść to tylko w swoich czasach, nigdzie indziej. Nie tu gdzie wszyscy mieli mnie w głębokim poważaniu.

Jeszcze przez chwilę spoglądałam na kontuzjowanego i jego ojca po czym w milczeniu podeszłam do księcia Saiyan nie uraczając go najmniejszym spojrzeniem. Oboje mieliśmy wzrok zwrócony na młodzieńca, który nie tak dawno bez zbędnego gadania zeskoczył w głąb mrocznych czeluści by stanąć, jako następny do walki z potworem, który niemalże zabił Son Gotena.

—          Długo to nie potrwa – stwierdziłam.

—     Mnie to mówisz? – mruknął bez entuzjazmu.

—          Szczerze to dziwię się, że jest taki słaby. To przecież twój syn – zaczęłam – Trunks, którego poznałam, a przybył do mojego świata z innego był o niebo lepszy od twojego. Musisz zwrócić uwagę, na to, że on wychowywał się bez ojca. Poległeś w walce z androidką.

Mężczyzna nawet nie drgnął. Wciąż wpatrywał się w dół jakby nie chciał słuchać. Albo nie słuchał.

—          Wiem, że cienie są praktycznie nie do pokonania, ale gdybyś wysłał syna do pałacu – tu na niego spojrzałam oczekując, że nie rozmawiam że ścianą– Roczny trening w Sali Ducha i Czasu czegoś by go nauczył.

Udało się. Spojrzał na mnie z zainteresowaniem. W końcu przestał udawać, że mnie nie słyszy. W dole toczyła się walka na pięści.

—          Stąd posiadasz swoją siłę w takim wieku – odpowiedział bardziej sobie – Skorzystałaś z rajskiego treningu.

—          Odrobinę – przyznałam – Tuż przed walką z Komórczakiem. Zajęło mi to zaledwie pół roku. Nie było czasu na pełny trening no i byłam tam całkiem sama.

—          No i?

—          Następnego dnia po pokonaniu androida wyruszyłam w podróż w czasie. Zmieniłam waszą przyszłość! Ile razy muszę to powtarzać? – kopnęłam niewielki kamyczek, który z łoskotem upadł na dno krateru – Przeze mnie macie problem z cieniami i znaleźliśmy się tutaj. Moim obowiązkiem…

—          Twoim obowiązkiem jest wrócić do domu – przerwał mi gniewnie.

Zaskoczył mnie. Spojrzałam mu głęboko w oczy. On… On kazał mi wrócić do domu! Właśnie oznajmił, że nie mam prawa zginąć! Że muszę żyć, muszę wrócić… Naprawdę nie byłam mu obojętna? Czy tylko sobie wszystko dopowiedziałam? Siląc się na delikatny i mizerny uśmiech skinęłam głową. Vegeta uczynił dokładnie to samo, a po chwili kładąc rękę na moim ramieniu wypowiedział krótkie: patrz, i sam wrócił do obserwacji swej pociechy.