28 marca 2022

77. Zaklęta w posąg


Dzień nadchodził wielkim krokami, a my wciąż tkwiliśmy w tym samym punkcie. Głowa nieprzyjemnie pulsowała, jednak zdecydowanie lżej, gdy czułam nie tylko fizyczne, ale i mentalne wsparcie przyjaciela. Zastanawiałam się co spowodowało ten niespodziewany atak. Do tej pory nie zaobserwowałam by w chwilach stresowych, a raczej wzmożonego gniewu dopadały mnie takie niedogodności. Owszem, nie mogłam zaprzeczyć, iż w ogolę nie występowały, jednak nigdy w takim natężeniu. Ani tak długo. Możliwe, że byłam przemęczona, w dodatku skrajnie przebodźcowana informacjami. A może ich brakiem? Bo tak naprawdę, to nie wiedziałam nic. Wszystko co do tej pory wydukały dzieciaki było tak absurdalne. Nie mieściło nam się w głowie. Obojgu.

—    Czekaj, czekaj... – pokręciłam enty raz głową z niedowierzania. – Na jakiej podstawie twierdzisz, że was ocalę? Od czego? Nie przyleciałam takiego kawału czasu by ratować Vitanijczyków, a siebie!

Białowłosy chłopak westchnął łapiąc rękę towarzyszki. Spojrzał na mnie jakbym zabiła mu matkę, a potem ruszył w dalszą drogę.

—    Oni nam nie pomogą, Anju. – dodał ciągnąc ją za sobą. – W końcu i ona podzieli los reszty.

Zostawili nas jak intruzów. Ta planeta nie słynęła z gościnności. Ci ludzie żyli w wiecznym strachu. Przed wszystkim i wszystkimi. Wychodziło na to, iż rządził nimi nie tylko jakiś staruch, ale i zabobon.

—     Nie odchodźcie! – zawołał za nimi Gohan. – Nie możemy wam pomóc bo nie wiemy jak! Proszę, podzielcie się z nami swoją wiedzą. Pomóżcie nam was zrozumieć.

Dzieciaki ani myślały się zatrzymać. Podjęłam ekspresową decyzję, że będziemy za nimi podróżować jak cienie. Krok w krok, aż wreszcie puszczą parę. Nawciskali nam do głów jakiś bajeczek, a potem odchodzą! Czy wszyscy Vitanijczycy byli tacy sami? Na to póki co właśnie wyglądało.

—    Nie umiemy ci pomóc. – burknął chłopak nie odwracając się. – Odejdźcie.

Podążali wciąż przed siebie, za pewne do swojego domostwa. Nie tylko zrobiło się jasno, ale i zdecydowanie cieplej. Jakby ktoś włączył ogrzewanie.

—    Ale jak to? – Gohan nie dawał za wygraną. – Nie wiecie czym jest odtrutka? Skąd ma to Sara wiedzieć? Jak niby miałaby kogokolwiek ocalić?

Białowłosa Vitanijka przecząco pokręciła głową przystając, lecz Yosu pochwycił dziewczynę ciągnąc ku sobie wymownie patrząc jej w oczy. Musiało to oznaczać: nie zatrzymuj się! Nie podobało mi się to zachowanie. Ruszyłam więc przed nich tak szybko, że jedynie co mogli zarejestrować to jak pojawiam się niczym magik przed nimi z rozstawionymi rękami niczym szlaban. Peleryna zatrzepotała od tego ruchu jak na silnym wietrze ukazując na chwilę bojowe odzienie pod nią skryte. Tubylcy wpadli na mnie, a następnie odbili się jak od ściany upadając na pośladki. Spodziewałam się, iż właśnie tak będzie, więc spięłam swoje mięśnie, które im mogły wydawać się jak głaz.

—     Skończmy tę grę. – warknęłam najdelikatniej jak potrafiłam. – Zacznijcie śpiewać pókim miła.

Nie chciałam ich przerazić, ale sprawić, że gdzieś tam w ich głowach zapali się ta czerwona lampka, a cierpliwość kiedyś się skończy jeśli nie spełnią mej prośby. A może już żądania? Gohan niemal niedostrzegalnie podskoczył z wrażenia, ale niczego nie uczynił licząc za pewne, na moją taktowność, choć w znikomym stopniu.

Mierzyliśmy się ze śniadym młodzieńcem spojrzeniami. Nie chciał ustąpić, widziałam to. Nie mogłam zrezygnować, a byłam pewna, że coś kryją przede mną, a ja musiałam się dowiedzieć co. Sekundy mijały, minuta, dwie, a chłopak nic. Jedynie jego towarzyszka stała niespokojnie co chwilę zmieniając obiekt obserwacji. Syn Gokū stał tuż za nimi. Możliwe, na wypadek gdyby chcieli się wycofać? Nie mieli i tak szans z nami, ich moc bojowa miała zaledwie kilka jednostek.

Postanowiłam przejść krok dalej i wyciągnęłam przed siebie dłoń jej wierzchnią częścią ku górze. Stworzyłam na niej na początek drobną energię, niczym światełko, która następnie odrobinę urosła mieniąc się szkarłatem. Prośby się skończyły.

Yosu zamarł, jego strach był namacalny, a troska o towarzyszkę jeszcze większa, co wydedukowałam gdy zasłonił ją sobą, choć wciąż się nie podnieśli z ziemi. Son Gohan podszedł do nich, przykucnął i położył Vitanijczykowi rękę na ramieniu. W oczach miał tę swoją troskę. Myślę, że chciał też ich ostrzec. Moja cierpliwość była nazbyt wystawiona a próbę. Zwłaszcza tu i teraz.

—     Dobrze. – westchnął białowłosy po czym burknął. – Ale nie tutaj, musimy już ruszać.

Pełna triumfu patrzyłam jak nastolatkowie podnoszą się z przesuszonej ziemi, a następnie wymijają mnie jak gdyby nic i ruszają w dalszą drogę wołając jedynie byśmy się pospieszyli nim słońce zacznie palić. Po tych słowach spojrzałam na buty oprószone pyłem i piachem, a także na uschnięte gdzie nie gdzie kępki traw. Klimat musieli mieć w tym rejonie naprawdę nieprzyjemny. W chwili gdy Gohan zrównał się ze mną ruszyłam w drogę.

—     Nie musiałaś ich tak straszyć. – wyszeptał półgębkiem.

—     Oczywiście, że musiałam! – prychnęłam. – Nikt nas tu nie traktuje poważnie, a ci jeszcze straszą legendami. Wcale nie chce tu być.

Wiedziałam, że jego to tak nie dotyka, bo nie był na moim miejscu, do tego też nie miałam pewności, czy aby to cholerstwo nie przejmie nade mną kontroli. Momentami odnosiłam wrażenie, ze jest ze mną coś nie tak. Irytowałam się znacznie szybciej niż normalnie, a podniesione ciśnienie było nieadekwatne do sytuacji. Nie było czasu na zabawy. Konieczne były konkrety, po to tu przyleciałam i zmarnowałam kilka dobrych miesięcy na tę podróż.

Gdy dotarliśmy wreszcie do zdezelowanej chatki, gdzie w oknach zamiast szyb widniały szmaty, a drzwi wyglądały jakby za chwilę miały odpaść. Dzieciaki niechętnie nas zaprosiły do środka wskazując stare krzesła przy niewielkim i krzywym brązowym stole. Pomieszczenie było ponure i ciemne w chwili gdy drzwi za nami się zamknęły. Mogłabym powiedzieć, że nawet podobne do tych, w których mieszkały bezkastowe społeczeństwa Saiyan. Niemal zapomniałam, że nasi też mieszkali w takim ubóstwie.

Anju zapaliła kilka świec by rozjaśnić pomieszczenie tłumacząc, iż niebawem palące słońce będzie nie do zniesienia, więc szczelnie zakrywają okna i drzwi, gdzie dostrzegłam, że nad nimi przymocowany był materiał, który właśnie opuścił Yosu. Za dnia było tu jak w piekarniku, zaś w nocy mogli odetchnąć z ulgą. Temu też na kilka godzin przed świtem wędrowali do swojej świątyni by przed dniem wrócić do domostw.

—    Ojciec mawiał, że kiedyś lyang stosowano tylko na zwyrodnialcach, więc wszystkim było to na rękę, że znikali ze społeczeństwa. – zaczął białowłosy chłopak. – Ale czasy się zmieniły. Starcy również.

—     Nie zwracaliśmy na nich uwagi, byliśmy dzieciakami. – wzruszyła ramionami Anju. – Zasada była prosta: być posłusznym, a kara nas nie dosięgnie.

Brzmiało to trochę absurdalnie, ale ich miny były całkiem poważne, a w tym półmroku tym bardziej. Choć jak chwilę pomyślałam, to też nigdy się niczym nie przejmowałam za małolaty. Czy ruszali w bój, czy nie wracali w komplecie. Nie dotyczyło to mojej rodziny, zawsze wiedziałam, ze elita nie ma sobie równych. A przynajmniej tak wmawiano nam wszystkim.

—     Moja matka stała się jedną z nich tylko dlatego, że przeciwstawiła się Starszym. – dziewczyna zmarkotniała. – Nie była złym człowiekiem!

—    Więc czemu twoja mama została skazana? – zainteresował się Son Gohan.

—    Jej siostra podpadła starszym, a ona wstawiła się za nią, a to wbrew prawu. – dopowiedział nastolatek.

—     Nie to jest najgorsze. – dziewczynka dodała pociągając nosem.

Z zainteresowaniem i niepokojem aż się zakołysałam na niestabilnym taboreciku. Gohan zdawał się też być poruszonym. Czy wreszcie mieliśmy dowiedzieć się czegoś istotnego? Moja euforia aż miała wyskoczyć z piersi.

—     Każdy kto zostanie zniewolony wreszcie dołączy do świata smoków. – dzieciak niemal jednym tchem wypowiedział zdanie. Zdawał się nim zmęczyć.

Zrobiłam wielkie oczy. Smoków? Jakich zaś smoków? O czym on mówił? Czy to było coś na kształt miejsca spoczynku umarłych?

—     Legendy głoszą, że nasze ziemie zamieszkiwały smoki. Ludzie, którzy chcieli by te stworzenia ich słuchały faszerowali je trucizną. – wyjaśnił naprędce. – Niestety zachłanność panujących była zbyt wielka i doprowadzili do wymarcia gatunku. Smoki nie były w stanie się rozmnażać.

—    Ale... Chcesz mi powiedzieć, że ten cały lyang zabija? – przeraziłam się niemal spadając ze stołka. – Umrę w męczarniach? Przez jakiegoś żądnego zemsty gówniarza?!

Z nadmiaru emocji poderwałam się, a zaraz za mną mój przyjaciel kładąc dłonie na mych ramionach. W oczach miał nie tylko troskę, ale i strach.

—     Sara się uwolniła, to chyba jej nic nie grozi, prawda? – zapytał z nadzieją kierując swój wzrok ku tubylcom. – Sami mówiliście, że ma być wyzwolicielką.

— Nie wiem. – Anju ukryła twarz w dłoniach. – Te historie nie kłamią. Smoki też się zachowały. Piaskowe posągi są tego dowodem.

—     Piaskowe... Posągi? – zapytałam ostrożnie nie kryjąc zdziwienia.

—     Chyba nie chcesz nam powiedzieć, że... – Gohanowi zadrżał głos.

Jego palce ze zdenerwowania mocniej zacisnęły się na mych barkach, chociaż nie patrzył na mnie, a na Vitanijkę.

—     Tak. Każdy otruty kiedyś zamienia się w posąg. – rzekł sucho Yosu. – Jedni szybciej, drudzy później. Ale w końcu każdego to czeka. Jeszcze nie widziałem by komuś się upiekło.

Chłopak zmieszany spuścił wzrok, a ja zamarłam wracając wspomnieniami do podziemi, w których widniały rzesze przerażonych Vitanijczyków. Oni byli żywi? Umarli? Jacy właściwie byli? Czy mnie również czekał taki los? Ja... Nawet nie chciałam w to uwierzyć. To było tak absurdalne! Tak bestialskie.

Zapanowała głucha cisza. Jedyne co teraz do mnie docierało to ciche dźwięki wypalającego się knota na środku stołu. Ze złości zacisnęłam pięści spinając przy tym swoje ciało. Syn Goku wyczuwając moją nagłą zmianę powrócił wzrokiem ku mnie wyraźnie łagodząc swój uścisk.

—     Saro, proszę. – wyszeptał drżącym głosem. – Uspokój się. Nie pozwolę by ciebie spotkało to co tych mieszkańców. Poza tym nie jesteś pod wpływem tej trucizny więc jest szansa, że nic się takiego nie wydarzy. Z resztą minął ponad rok od tego wydarzenia.

—     Nie byłbym taki optymistyczny. – sapnął Vitanijczyk.

—     Nie pomagasz! – krzyknął oburzony półsaiyanin wypuszczając mnie, a niemal doskakując do przedmówcy. – Nie wiesz tego! Sam mówiłeś, ze nikt wcześniej nie oparł się temu gównu!

Wstrząśnięta reakcją przyjaciela usiadłam z powrotem na taborku z niemrawą miną. Gohan miał rację, ale ten dzieciak również. A ja przy dwóch sprzecznych wersjach nie wiedziałam nawet, w którą stronę pójść. Wyjściem jedynie było ponownie udać się do starucha by wyśpiewał co wie. O ile wie. Ktoś musiał. Nie zabrali tej wiedzy do grobów wraz z najazdem Saiyan? Prawda? Zastanawiałam się czy nie lepiej było żyć bez tej świadomości. Jedno było pewne – nie zamierzałam odpuścić. Wciąż byłam w grze i to się liczyło. I na pewno nie miałam zamiaru pokutować za resztę ludu, która ich wyrżnęła.

Gdy przykre emocje opadły Anju opowiedziała historię swojej matki, jak to się stało, ze wplątała się w sidła tutejszej trucizny. Jako, że jej siostra przemieniła się w kupę kształtnego kwarcu, a starszyzna zniszczyła jej posąg, to wtedy kobieta w akcie desperacji złamała tutejsze prawo podburzając lud do buntu i została skazana na śmierć, czyli otrucie, służenie swym oprawcom, a na koniec porzucona na pustkowiu w formie posągu. To miała być przestroga dla tych co ośmielili się przeciwstawić zasadom ogólnie panującym. A myślałam, że nie ma gorszych od Changelingów. Myliłam się. Zdecydowanie wolałam jeden, jedyny wybuch planety niż codzienne oglądanie posągów bez życia.

Dowiedzieliśmy się też, że zaklęci składowani byli w podziemiach, gdyż za dnia jest bardzo gorąco, a to sprawia, że się z biegiem czasu kruszą. To miał być akt łaski, by się za nich modlić do ich pana, Echulusa – starożytnego smoka. Jego olbrzymich rozmiarów posąg stał podobno w katakumbach świątyni, którą właśnie wznieśli by chronić go przed niesprzyjającymi warunkami pogodowymi. W innych grobowcach miało też się znaleźć parę innych, pomniejszych smoków.

—    Czyli co? – wróciłam do swojego tematu. – Pozostaje mi torturować starców by wyjawili mi sekret kamieni? A ile nam, to znaczy mi zostało czasu by ewentualnie się w niego nie zamienić? Umiecie coś oszacować?

***

Młodzi mieszkańcy z troski przed przegrzaniem pozwolili nam przeczekać upał pod swoim dachem. Dopiero koło wieczora temperatura miała zacząć być znośna. Wtedy też mieliśmy ruszyć w drogę, by odszukać Osiemnastkę. Mogła czekać na nas na statku wkurzając się, że przepadliśmy bez wieści. A ona nie dość, że była nie do namierzenia, to sama nie była pewna czy umie wyczuwać KI na większej powierzchni, wszak uczyliśmy jej tej niezwykle przydatnej techniki na małych rozmiarów wahadłowcu.

—    Jak myślisz? – szepnęłam do przyjaciela gdy już ułożyłam się na niezbyt wygodnym posłaniu wyczekując spadku temperatury. – Jest na to odtrutka?

—    Mam taką nadzieję. – odparł cicho spoglądając mi w oczy. – Ty też ją miej. Nie możesz zamienić się w posąg!

—    Przynajmniej nie będę sprawiać kłopotów. – zaśmiałam się cicho usiłując zachować humorzastą ironię.

Półczłowiek miał opory z położeniem się na jednym łóżku razem ze mną. Twierdził, że jest za mało miejsca, a poza tym to on może odpocząć na podłodze. Nie rozumiałam po co robi z igły widły, bo nie zamierzałam go zjeść, a jedynie odpocząć, poukładać myśli, a przede wszystkim otrzymać od niego wsparcie, którego potrzebowałam teraz jak nigdy.

—     Weź nie wygłupiaj się. – przewróciłam oczami robiąc więcej miejsca – Chyba nie zamierzasz spać na TAKIEJ podłodze!

Wszędobylski pył i piach... Na samą myśl spania na takiej powierzchni dusiło mnie. Gohan choć zmieszany ostrożnie usiadł, a następnie położył się na plecach wpatrując się w ciemny sufit. Ja będąc na boku obserwowałam go. Jego klatka piersiowa szybko się podnosiła i opadała. Chyba był bardziej zdenerwowany niż ja.

—     Nie patrz tak na mnie. – szepnął -Stresujesz mnie.

—     Ja? – zdziwiłam się. – Ale niby czym? Dziwnie się zachowujesz.

—     Ta cała sytuacja jest dziwna. – westchnął. – Wszystko. Rozumiesz? Przecież przybyliśmy cię ocalić.

Miał całkowitą rację. Jak mogłam mówić mu, że jest nie swój, gdy wszystko się dookoła sypało? Jeszcze brakowało by Vegeta się dowiedział o tym. Już nawet wyobrażałam sobie jak on jeden zrównuje to społeczeństwo z ziemią, a po nich pozostają jedynie gorzkie wspomnienia. Nawet o tym wspomniałam przyjacielowi, by w chwilę później uszły z nas nerwy, a pomieszczenie wypełnił śmiech. Tak, choć na chwilę. Po wszystkim odwrócił się do mnie, a nasze spojrzenia się spotkały. Było tak... dziwnie. I błogo. Złapałam go za dłoń delikatnie się uśmiechając szepcząc przy tym ciche dziękuję. Im dłużej na niego patrzyłam tym mocniej docierały do mnie nieznane uczucia, w tym spokój. Dopadło mnie nawet zmęczenie więc zamknęłam oczy.

Klimat z godziny na godzinę stawał się dotkliwszy do tego stopnia, że zdjęłam z siebie pelerynę i podłożyłam pod nasze głowy. Łóżko na którym leżeliśmy, choć było w miarę szerokie to za razem niewygodne, a wręcz twarde. Ból głowy nastąpił nagle, podczas drzemki uniemożliwiając mi dalszy sen. Czy były to objawy zamieniania się w bryłę piasku czy też ponownej chęci mordu? Męczarnie przechodziłam w ciszy mocno zaciskając szczękę. Miałam wrażenie, że w końcu zęby posypią mi się jak proszek. Momentami nie brałam powietrza byleby nie zbudzić śpiącego tuż obok Gohana. Wyglądał tak spokojnie. Poza tym oboje byliśmy tu nielegalnie. Gdyby Starsi się dowiedzieli, że ci dwoje nas przyjęli pod swój dach skończyliby jak ich rodzice. Wystarczyło im zupełnie, że stali się sierotami w tym cholernie niesprawiedliwym świecie.

Nawet nie wiedziałam, że zasnęłam gdyby nie to, że obudziło mnie szarpnięcie. Po otwarciu oczu dostrzegłam rozmazanego przyjaciela, który stał przed łóżkiem. Przetarłam zmęczone oczy, chłopak był ponownie zatroskany.

—    Stało się coś? – ziewnęłam na wpół przytomna zaskoczona tym, że w ogóle udało mi się zasnąć.

—    Jest już późne popołudnie. – mruknął, a na twarzy dostrzegłam zmęczenie. – Nie mogłem cię dobudzić.

Na te słowa oprzytomniałam. Nie mogłam uwierzyć, że dopadł mnie kamienny sen. Nigdy nie należałam do tych dobrze śpiących. A przy tym pulsowaniu czaszki, to już w ogóle.

—    Dlaczego mnie nie obudziłeś? – zapytałam z wyrzutem.

—    Bo się nie dało! – krzyknął urażony. – Gdybyś nie oddychała myślałbym, że nie żyjesz! Na szczęście żyjesz.

Jego słowa mnie spiorunowały. Wcześniej nie miewałam tak twardych snów, nawet gdy wokoło panował spokój. Nawet lekki szmer był w stanie mnie zbudzić. Czyżby lyang tak na mnie działał? Ponoć nie miałam zbytnio dużo czasu. Czy jednak temperatura, ból i ogólne zmęczenie sprawiły to wszystko?

—    Potwornie bolała mnie głowa. – wyznałam przepraszająco. – Może dopiero co zasnęłam?

Do sieni wkroczyli domownicy ze smutnymi minami. Nie chcieli być nieuprzejmi, ale musieli nas prosić o opuszczenie ich baraku. Nie chcieli się narażać Starszym. Gohan podziękował po czym wymaszerowaliśmy w stronę fortecy złych władców planety Vitani. Po drodze przyznał się, że gdy ja spałam jak zabita on postanowił wrócić na statek w poszukiwaniu naszej towarzyszki. I niestety, ale jej nie zastał. Za to poważnie odczuł na sobie gorąc tej planety i był zmęczony, a jednak nie zamierzał narzekać, choć w oczach jego czaiła się rezygnacja. Widać było, że nie chciał poruszać tego tematu, czuł się bezradnie. Jakby nie odrobił tym razem lekcji i czekała go bura od Chi-Chi i kolejny zakaz na wyjście z domu.

—    Nawet śladu jej obecności nie zaobserwowałem. Nie wiem czy coś zabrała ze sobą, czy w ogóle jej tam nie było.

Chociaż słońce już tak nie paliło, jak z opowieści Gohana – jakieś czterdzieści stopni w cieniu, to wciąż momentami podmuch gorącego wiatru palił nasze gardła. Czułam jak krople potu spływają po moich plecach. Miałam ochotę wszystko z siebie zrzucić, jednak wolałam mieć na głowie kaptur i osłaniać ją.

—    Miejmy nadzieję, że zjawi się niebawem. Ta planeta nie jest tak duża jak nasza. – westchnął po czym odchrząknął gdyż zaschło mu w gardle.

Przyjacielowi również bardzo doskwierał upał. Z każdą minutą nasze tempo zwalniało, a zapas wody się kurczył. Nie spodziewaliśmy się takich upałów o tej porze. Chociaż ich wcale nie braliśmy pod uwagę lecąc w te strony. Na całe szczęście miałam Son Gohana i jego zaradność. Posiadał świecące laski, zaopatrzył się również w kapsułki by przechowywać w niej wodę i jedzenie. Chłopak był po prostu niezastąpiony.

Gdy stanęliśmy wyczerpani u podnóża góry z twierdzą Starców na jej szczycie padliśmy na suchą ziemię jak kłody. Miałam ogromną ochotę wskoczyć do lodowatej wody gdzie na Ziemi radośnie pluskają się pingwiny.

—    Obawiam się, że nie będę mieć pomysłu by przekonać bez użycia siły staruszków do współpracy. – wydukałam ostatkiem sił. – Chciałabym choć raz dokonać czegoś bez przemocy. Wiem, że jestem Saiyanką i mam to we krwi, ale wy na Ziemi potraficie załatwić trudne tematy bez użycia siły. Zazdroszczę wam tego opanowania. Przede wszystkim twojego Gohanie.

Chłopak spojrzał na mnie z zainteresowaniem, ale i wyczerpaniem. Jego twarz była nieco poparzona od słońca. Ja uchroniłam się pod płaszczem i nawet nie pomyślałam, ze mogłabym mu go odstąpić, bądź podzielić się. Zrobiło mi się głupio i zdałam sobie sprawę, że on by właśnie tak uczynił. Kiepska była ze mnie przyjaciółka. Patrzył na mnie jakbym co najmniej bełkotała od rzeczy. Czyżbym faktycznie dostała udaru i zaczęła bredzić?  A może tak było?

—    Jeśli obawiasz się, że nie będziesz w stanie ulec swojej naturze pozwól, że ja porozmawiam z tymi ludźmi. Wezmę to na swoje barki. – położył dłoń na moim przegrzanym ramieniu. – Jeśli niczego nie wskóram pozwolę ci działać po swojemu.

Spojrzałam w jego czarne oczy jak węgiel i dostrzegłam w nich blask. Był oddany tej sprawie bardziej niż ja. Jemu chyba bardziej zależało na powodzeniu tej misji niż mnie. On chciał więcej dla mnie niż ja dla kogokolwiek w życiu. Zrobiło mi się dziwnie ciepło na sercu, ale i głupio. Pragnęłam go wyściskać, lecz w oku zakręciła się tylko jedna łza, którą pospiesznie przetarłam nim zdążył ją dostrzec. Nie miałam siły by skakać z radości, nie chciałam też sprawiać mu kolejnych kłopotów. Wyglądał na konającego więc postanowiłam odstąpić mu swojej wody by uzupełnił płyny.

—    Boje się, że to cholerstwo przejmie nade mną kontrolę. – wyszeptałam. – Jak nigdy obawiam się, że to się stanie. Bądź czujny.

***

Po odpoczynku, napojeniu się i zapełnieniu żołądków w cieniu rozgrzanej ściany ruszyliśmy w górę po stromych kwarcowych schodach by następnie wzbić się w powietrze, gdyż za długo to trwało i dotrzeć do celu w przeciągu paru chwil. Tak jak postanowiliśmy pierwsze skrzypce grał Gohan. U wrót sanktuarium wzięliśmy głęboki wdech, a następnie mocnym pchnięciem otworzyliśmy potężne wrota. Ku naszej uldze oblało nas chłodne powietrze. Spojrzeliśmy po sobie po raz kolejny, a następnie przeszliśmy próg twierdzy Starców.

Jeszcze nikogo nie było w świątyni. Modlili się wieczorami do swojego pana o łaskę na planecie, o spokój, a także o niemożliwe. Powoli stąpając po twardej posadzce dotarliśmy do połowy gmachu. Wtedy znikąd pojawili się insini – więźniowie lyang z którymi niegdyś dzieliłam los. Tak jak poprzednio otoczyli nas niczym przestępców wyczekując konkretnego ruchu. My jednak staliśmy w milczeniu tylko raz spoglądając sobie w oczy. Uspokojona wzrokiem opanowanego syna Gokū wypuściłam powietrze z sykiem nie robiąc niczego, choć moje ciało rwało się do walki, do zwycięstwa.

—    Przybyliśmy do Starszych. – zawołał Gohan, a jego głos poniósł się echem.

Jeden z owładniętych wyszedł z kręgu i podążył w głąb świątyni. W milczeniu i napięciu trwaliśmy parę minut nim przybył jeden z głowy ludu i zachęcił nas do podejścia bliżej, do stóp ołtarza gdzie ten stanął przy czymś w rodzaju mównicy. Ponowne spotkanie naszych twarzy, jego potaknięcie. Ruszyliśmy wolnym krokiem do starszego mężczyzny starając się by nie uszło z nas opanowanie. Pierwszy głos należał do Saiyana, a ja choć raz chciałam go nie zawieść.

—    Wiedz, że przybywamy w pokoju. – oznajmił spokojnie nastolatek. – Nie przybyliśmy walczyć, a prosić was o pomoc. Nie chcemy wiele i gdy to otrzymamy odejdziemy i nigdy więcej nie wrócimy. Masz moje słowo.

—    Prosicie o pomoc? – zdziwił się Starzec. – Wcześniej było żądanie.

Zrobiłam zmieszaną minę wzruszając ramionami kuląc przy tym głowę. Milczałam.

—    Teraz rozmawiasz ze mną, nie z moją towarzyszką. – wskazał na mnie dłonią nie odrywając wzroku od przedmówcy. – Ona nie ręczy za siebie, ale jeśli będzie trzeba ja także nie będę. Jednak nie zawracajmy sobie teraz głowy przemocą.

Chłopak był okrutnie opanowany i stanowczy. W jego oczach dostrzegłam płomień walki. Był wielce zdeterminowany, jak wtedy gdy Komórczak chciał nas pokonać, a on pokazał, że potrafi stanąć na wysokości zadania. Z dostojnie podniesioną głową kontynuował przemowę.

—    Chcemy tylko otrzymać lek na waszą truciznę. Pokojowo. – podszedł nieco bliżej. – Sara niesłusznie została otruta. Nic Yonanowi nie była winna. Wykorzystał ją.

Siwobrody cicho się roześmiał choć bardziej przypominało to kaszel. Nie brzmiało to wesoło. Nie wiedziałam czy mam jeszcze czekać, czy coś robić. Miałam wrażenie, że żołądek wywinął salto.

—    Jak już mówiłem nie mogę wam pomóc. – wzruszył ramionami. – Potrzebował bym do tego coś... Nie posiadam go.

—    Cóż to takiego? – zapytał pospiesznie młodszy.

—    Nasz skarb, nasze dziedzictwo! – wzniósł ręce w okrzyku, a ściany niemal zadrżały od echa – Coś co zabrał ze sobą do grobu nasz człowiek, Yonan.

Na te słowa czarnowłosy się wzdrygnął. Spojrzał z przestrachem na mnie i z powrotem na starca. Odniosłam wrażenie, że zacisnął szczękę, a jego oczy zrobiły się wielkie. Tylko dlaczego? Bał się reakcji Vitanijczyka?

—    O czym ty mówisz? – krzyknęłam zdezorientowana.

Dosłownie wyrwało mi się. Nie byłam tam, na polu walki. Niewiele pamiętałam. Jedynie mogłam się domyślać, że chodziło o tajną technikę chłopaka, który przysporzył nam masę problemów.

—     Yonan został spopielony. – wyszeptał syn Gokū. – Cokolwiek ze sobą miał przepadło, nim umarł... jego ekran przestał działać.

Siwobrody spojrzał z zaciekawieniem na mojego przyjaciela po czym zszedł z mównicy by stanąć z nami twarzą w twarz. Jego mina była sroga, wargi ściągnięte, a oczy niemal ciskały piorunami.

—    Wiecie o ekranie? – zapytał cedząc słowa przez zęby.

—    Tak, dzięki niemu miał nad nami przewagę. – rzekłam ostrożnie.

Sama nie wiedziałam jak działał wspomniany ekran. Rozumiałam, że miałam się nie odzywać, ale to było silniejsze ode mnie. Przecież nie użyłam siły, więc głos mogłam zabrać, nic złego nie uczyniłam. Też chciałam być obecna wszak rozchodziło się tu o mnie.. Son Gohan głośno przełknął ślinę.

—    To jedyna wasza karta przetargowa. – rzekł ozięble Starzec. – Nie macie czego tu szukać.

Tym razem nikt nas nie wyrzucił za drzwi jak poprzednim razem. Wyszliśmy o własnych nogach, gdy srebrzysto brody opuścił w gniewie pomieszczenie, w którym rozmawialiśmy, a gdy stanęliśmy na zewnątrz i uderzyło w nas jeszcze duszne powietrze, momentalnie zakręciło mi się w głowie. Padłam na kamienie kolanami czując jak chrzęszczą mi rzepki. Podtrzymywałam się rękoma by nie upaść na twarz ciężko przy tym oddychając. Gohan przykucnął przy mnie pospiesznie prosząc o wyjaśnienia, miałam wrażenie, iż dygotał.

—    Nie wiem, słabo mi jakoś... – szepnęłam przykładając dłoń do nader ciepłego czoła. – To pewnie ta temperatura.

Po tych słowach zadławiłam się, zaczęłam kaszleć, a przed sobą dostrzegłam pył. Był to piasek, nic innego. Wyksztusiłam drobniutkie kamyczki…

—    Przemiana się zaczęła... – sapnęłam zmęczona. – Widzisz to?

Podniosłam dłoń, na której zamiast krwistej cieczy widniała kupka pomarańczowego piasku. Te smarkacze jednak mówiły prawdę. Son Gohan nie czekając na nic pochwycił mnie jak niegdyś ja jego umierające ciało po czym bez żadnego wyjaśnienia wystartował. Nie wiedziałam dokąd gna, poza tym, że był zdenerwowany. Czułam jak jego serce bije w szalonym tempie. Jego twarz zdawała się być nie tylko przestraszona ale i zdeterminowana. Ja co jakiś czas pokasłując trwałam w milczeniu oczekując końca wyprawy. Wylądowaliśmy w wiosce, tuż przy baraku Yosu i Anju. Dlaczego mnie to nie dziwiło? u nikogo nie mógł szukać oparcia. Zaniósł mnie do środka wchodząc z drzwiami jakby mógł wejść tam od tak, jak do siebie. Dzieciaki, które siedziały przy stole posilając się czymś w rodzaju chleba niemal krzyknęły.

—     Zaczęło się! – zawołał z przerażeniem. – I przepraszam za drzwi!

Nie czekając na pozwolenie wtargnął do izby, w której jeszcze nie tak dawno mogliśmy się zdrzemnąć. Głosem nieznoszącym sprzeciwu kazał mi się położyć, gdy tylko dotknęłam tylną częścią ciała twardego posłania. Problem polegał na tym, że nie chciałam. Czułam się słabo i krztusiłam się pyłem, ale leżeć nie zamierzałam. Nie byłam gotowa! Domownicy zaraz za nami pojawili się w progu.

—    Dobrze, że ta rozmowa się zakończyła nim ujrzał, że się przemieniasz.

Przerażona Anju wpatrywała się we mnie ze szklanymi oczami co chwilę przynosząc mi chłodnej wody, gdyż miałam zaschnięte gardło. Dosłownie jakby ktoś mi je posypał suchym popiołem. W międzyczasie Gohan obiecał naprawić zniszczone wejście, jednak zaskoczył mnie całkowicie gdy poprosił dzieciaki by wyszli. Usiadł obok mnie z zatroskaną miną.


—    Zrobię wszystko co w mojej mocy by do tego nie doszło. – rzekł stanowczo. – Nie pozwolę ci odejść, rozumiesz? Wrócę tam i go przekonam do pomocy.

Uśmiechnęłam się do niego słabo, czując jak ogarnia mnie smutek. On był przerażony. A ja? Ja nie potrafiłam mu w tej chwili pomóc. Jakże było mi żal go opuszczać. Zamiast panikować gdzieś tam w środku była cisza, bo on trwał przy mnie i to sprawiało, że się nie bałam, a przecież powinnam. Słyszałam opowieści o kamiennych ludziach, widziałam ich. Przerażenie, zapomnienie i delikatność. I ja mogłam stanąć w podziemnej krypcie z innymi nie wiedząc czy ktoś mnie uszkodzi i czy będzie to bolało. Dzielnie i w ciszy pozwalałam sobie opuścić ten świat, bo nic innego nie potrafiłam zrobić. Gdzieś tam część mnie rwała się do wrzasku i szlochu nad swoją egzystencją. Ale w tej chwili, gdy był przy mnie mój przyjaciel nie mogłam się załamać. On mnie potrzebował. Choć raz chciałam zachować się jak trzeba. Widziałam jak cierpi, jak drży z bezradności. Nie mogliśmy zrobić już nic dla mnie w tej chwili, ale czy mogłam coś uczynić dla niego? Usiadłam, jedną ręką dotknęłam jego podbródka i nakierowałam na swoją twarz po czym pojrzałam mu głęboko w oczy chcąc bez słów przekazać mu, że bardzo mi na nim zależy i, że nie potrafię tego wyjaśnić, bo nie znam tego uczucia i wyrazić go słowami nie potrafię, ale jest dla mnie kimś wyjątkowym, bezcennym. Oazą spokoju w burzliwych momentach. Chwyciłam jego silną dłoń zaciskając ją całkiem delikatnie.

—     Nie boję się, Gohanie.

Po tych słowach poczułam silny ból w nogach i w nagłym przypływie adrenaliny zeskoczyłam z posłania nie tracąc dłoni przyjaciela z uścisku. Nim zdążyłam cokolwiek uczynić spojrzałam na swoje dolne kończyny i dostrzegłam, że ich już nie ma. Były, ale kamienne. Teraz naprawdę się wystraszyłam ściskając mocniej dłoń chłopaka.

—    Przepraszam cię przyjacielu... – szepnęłam ze łzami. – Przykro mi, że nie udało mi się. Teraz się boję...

Chłopak dopiero w tym momencie dostrzegł co się dzieje z moim ciałem i z przerażeniem odskoczył w tył wyswobadzając się z objęć mej dłoni. Również miał mokre oczy. Po chwili wahania, pokręcił głową jakby kłócił się z samym sobą, a następnie przytulił mnie mocno jakby bał się, że upadnę.

—    Nie Saro, to nie może być prawda! – zachlipał pociągając nosem. – Nie mogę pozwolić ci odejść, nie teraz! To jest jakiś koszmar.

Chciałam odwzajemnić jego uścisk, jednak moje ręce odmówiły posłuszeństwa. Nie czułam ich tak samo jak nóg, czy ogona. Również pociągnęłam nosem wiedząc, że oto za chwilę odejdę, zostawię go tam samego nie wiedząc nawet czy będę żywa, czy już martwa.

—     Gohan... – wyszeptałam czując jak zasklepia mi się gardło.

Pragnęłam ostatni raz na niego spojrzeć, bać się mniej, jak jeszcze kilka minut wcześniej. Bez niego nie umiałam. Oderwał się od mojego policzka i gdy nasze oczy się spotkały uśmiechnęłam się do niego.

***

Zobaczył jej delikatny, a jednak nie wymuszony uśmiech i zastygniętą łzę. To były ostatnie sekundy nim przestała oddychać. Czarnowłosy zapłakał cicho w obliczu posągu wciąż się do niego tuląc. Było mu niewyobrażalnie przykro. Nie wiedzieli nic, nie mieli niczego. Gdyby nie odnalazł kapsuły i tu nie przybyli nigdy nie wiedzieliby dlaczego zamieniła się w posąg.

—    Jesteś dla mnie najważniejsza i zrobię wszystko, dosłownie wszystko by cię odzyskać! – zaszlochał. – Byś wróciła do nas, do mnie. Do mnie w szczególności. Chciałbym ci powiedzieć, że... jesteś dla mnie nie tylko przyjaciółką... Jesteś wszystkim… Ale nie potrafię, a teraz...

Choć był pewien, że go nie słyszy potrzebował to wyznać, po prostu musiał. Spuścił głowę posępnie pozwalając łzom spaść na piasek, którego było wszędzie w nadmiarze. Właśnie w tej chwili zrozumiał jak bardzo zależy mu na tej dziewczynie i tak jak powiedział był w stanie zrobić wszystko byleby ją odzyskać. Nie do końca rozumiał swoje uczucia, uczył się ich, ale czuł, że są dla niego istotne. Tak jak powietrze do oddychania. Pociągnął nosem po czym wstał z kamienną twarzą wycierając ostatnie oznaki słabości będąc przygotowanym do walki. Gotowym na wszystko.

Wychodząc z pomieszczenia dostrzegł kątem oka jego domowników kończących w ciszy swój skromny posiłek. Nie spojrzał na nich. Nie potrafił.

—    Opiekujcie się księżniczką Saiyanów pod moją nieobecność. – był stanowczy.

Jego słowa brzmiały niczym rozkaz nie prośba. Pod wpływem presji zmienił się nie do poznania – po raz kolejny. Czuł jak w jego ciele krążyła gorąca moc wymieszana z gniewem i żalem.





*InsiboZniewolone istoty, głównie przestępcy. Zainfekowani wywar rośliny lyang, która rośnie tylko na planecie Vitani na obszarze o umiarkowanym nasłonecznieniu, w grotach z dostępem do wody. Osoby otrute charakteryzują się czerwoną barwą tęczówek. Po upływie od 2 miesięcy do roku zamieniają się w posągi z piaskowca. Objawami przemiany są silne bóle głowy oraz piaszczysty kaszel.

*Insini Czerwonooki, wyzwolony spod siły swego pana (osoby wstrzykującej truciznę z lyang), wciąż zarażony. Jego przemiana następuje dużo wolniej, z racji braku kontroli nad umysłem.

14 marca 2022

76. Kraina mroku i tajemnic

Z dedykacją dla Snake.

Rok 769
Planeta Vitani

Kiedy komputer pokładowy poinformował nas, że do lądowania pozostało zaledwie półtorej godziny za szybą widniał szary punkt, który w miarę upływu czasu powiększał się. Stawał się wyraźny, była to oczywiście planeta Vitanijczyków. Spoglądając w kierunku tego ciała niebieskiego serce aż podskoczyło mi z wrażenia. Gdybym mogła wyskoczyłabym z pojazdu, by znaleźć się na powierzchni, ale prędzej bym skończyła jak ci, którzy kiedyś zostali wessani przez otchłań, gdy byłam jeszcze szczeniakiem.

Podróż ogólnie odbyła się bez przeszkód. Son Gohan opowiedział nam o locie na starą Namek, gdzie mieli za sobą parę przygód. Kilkukrotnie zboczyli z kursu, a nawet zostali pojmani przez pewną rasę, która tworzyła miraże tak autentyczne, że niemal stracili statek kosmiczny by tamci mogli opuścić nieprzyjazną planetę. Widocznie mieliśmy sporo szczęścia, co nie oznaczało, że nie czyha na nas nic na miejscu lądowania.

Nim weszliśmy w ostateczną strefę zajęliśmy swoje miejsca dokładnie zapinając każdy pas. Lądowanie odbyło się bez niespodzianek – lekko i bez wstrząsów. Za oknem panował mrok, więc albo nastała noc, albo ta planeta była tak ponura, jak każda, którą napadła Kosmiczna Organizacja Handlu. Zza szyb można było dostrzec mnóstwo czarnych głazów. Niebo tkwiło w zachmurzeniu, a same chmury zdawały się wiązać się z odległymi skalistymi wzniesieniami.

W chwili, gdy komputer oznajmił, iż wylądowaliśmy, a powietrze z zewnątrz nam nie zagrażało odpięłam pasy jako pierwsza i wystartowałam z ogromnym entuzjazmem. Byłam podniecona jak chyba jeszcze nigdy. Choć możliwe, że kiedy pierwszy raz ruszyłam na misję z armią Freezera mogłam czuć się podobnie.

— Hola narwańcu! — warknęła C18 zagradzając mi przejście. – Z pustymi rękoma ruszasz? Bez żadnego planu?

Spojrzałam na nią zaskoczona, zupełnie nie rozumiałam słów, które do mnie kierowała. Jaki byłby potrzebny plan? Wystarczyło odnaleźć jakieś formy życia i dowiedzieć się o tutejszych zwyczajach. A przede wszystkim wszystkiego na temat trucizny zwanej przez Yonana – lyangiem.

— Chcesz coś brać? — zapytałam ostrożnie. – Ja mam wszystko, czego mi trzeba.

Ubrana w bojowy kostium przygotowany przez Bulmę oraz okryta czarnym płaszczem, który kiedyś otrzymałam od Saiyanina zwanym Gartu było wszystkim, czego mi było trzeba. Mandarkera zaś kryła się pod pancerzem na piersi, z resztą jak zawsze. Son Gohan również przywdział odpowiednią odzież, tylko androidka pozostała w swoim odzieniu nie dając się przekonać, że kiedy ją zniszczy będzie zmuszona wrócić na Ziemię właśnie w stroju, przed którym tak się wzbraniała.

— Myślisz, że ot, tak spadną ci z nieba? — zapytała wyraźnie poirytowana. – Przecież mogą mieć te swoje ekrany i ich nigdy nie znajdziesz.

— A oni ciebie. — palnęłam obojętnie wzruszając ramionami. – Kiedy przestanę wyczuwać energię Gohana wtedy się zastanowię co robić dalej.

Kobieta przewróciła ze zniecierpliwienia oczami, a syn Gokū nie miał zamiaru wdawać się w sprzeczki, które z góry mógł przegrać, a mimo to stanął po stronie kobiety. Zabrał więc ze sobą plecak z wodą w tych magicznych kapsułkach i apteczkę pełną bandaży i innym temu podobnym. Ja podchodziłam do tego sceptycznie. Przecież na żadne pole walki nie zabieraliśmy ze sobą pierdoł, bo co niby mogłoby się nam przydać? Było nas troje, a planeta i tak już została zdziesiątkowana dawno temu. Yonan nie wspominał o tym by ktokolwiek zamierzał ruszyć mu na ratunek, a oni jednak nalegali, bym się nie mieszała, kto, co zabiera ze sobą, jeśli sama mam wszystko czego potrzebuję. Uważałam, że w razie konieczności mogliśmy wrócić na pokład.

Apteczka? Trzeba było zabrać senzu…

Po wyjściu z kapsuły nasza opiekunka ruszyła na mały rekonesans. Była niedostrzegalna nawet dla urządzeń – tu miała przewagę. Nie mieliśmy wyjścia, więc nam pozostało zaczekać. Zewsząd otaczała nas głucha noc. Nie było słychać żadnych dźwięków, jakie panowały na Ziemi. Cisza zdawała się dzwonić w uszach. Raz po raz słyszalne były jedynie nasze równe oddechy. Staliśmy z Gohanem w miejscu plecami skierowanymi do siebie próbując obrać właściwy kierunek. Planeta na pierwszy rzut wyglądała na opuszczoną. Czy naprawdę tutaj Yonan dorastał? Nie chciało mi się wierzyć. Było gorzej niż na mojej planecie, a tyle ile pamiętałam i tak nie dorównywało zagospodarowaniu jak na Błękitnej planecie. Zatem, nic dziwnego, że Vitanijczycy pałali nienawiścią do księcia, który stał na czele zmasowanego ataku. Jeśli ta planeta kiedykolwiek tętniła życiem trudno było to sobie wyobrazić.

Wyczekiwaliśmy zwiadowczyni w milczeniu, chociaż kilkukrotnie próbowaliśmy nawiązać jakiś dialog, jednak bezskutecznie. Przedłużający się brak Osiemnastki napinał atmosferę, a chłopak bmw dodatku był niewyspany i zmęczony po kilkudniowym treningu niemal bez przerw. Ja również brałam w nim udział, a nawet więcej, jednak mój entuzjazm tak nakręcał me ciało, że nie odczuwałam żadnych niedogodności.

— Nie żebym się bał, ale nie podoba mi się, że jej tak długo nie ma. — mruknął chłopak — Zwłaszcza, że nie możemy jej zlokalizować.

— Chyba nie sądzisz, że coś ją zatrzymało? — zadrwiłam. — Nie jest małą dziewczynką.

Gohan jedynie mruknął coś pod nosem na tę kąśliwą uwagę po czym usiadł na ziemi mając już dość sterczenia w pogotowiu. Wystałam jeszcze kilka minut po czym sama opuściłam gardę siadając obok przyjaciela. Im dłużej czekaliśmy tym bardziej robiłam się nerwowa wymachując ogonem jak wściekły kot. Bezkresna noc nie pomagała. Była przytłaczająca. Kiedy ze zniecierpliwienia postanowiłam ruszyć w którąkolwiek stronę, a Son Gohan nie był w stanie mnie od tego odwieść jak na życzenie zjawiła się długo wyczekiwana blondyna.

— To, dokąd wyruszamy? — dopytywałam się, gdy C18 wylądowała przed nami. – Już myślałam, że nigdy nie wrócisz!

— Zdawało mi się, że dostrzegłam światło. — odparła nie odpowiadając na zaczepkę. – Prawdopodobnie był to ogień. Nie spodziewajcie się tu elektryczności. W ogóle ta planeta zdaje się wymarła, ale może to przez tę noc?

— Zapewne ciebie będą uważać za cud techniki, jeśli pojmą kim jesteś. — rzuciłam kąśliwie.

Blondyna prychnęła na moją uwagę, po czym rzekła:

—     Uważam, że powinniśmy poczekać przynajmniej do brzasku. Jest tu diabelnie ciemno, skoro nie mają prądu, nie mają też żadnych radarów. Nikt nas nie namierzy. – zauważyła podejmując kroki.

—     Nie. Lepiej nie. – wtrąciłam. – Schowajmy statek i się gdzieś przenieśmy. Chcę zobaczyć na własne oczy, że jesteśmy bezpieczni. Nie ufam im.

— To jest głupi pomysł, Saro. — burknęła przewracając oczami. – Gdzie ci się tak pali?

— Jakbyś to ty została zainfekowana śpiewałabyś inaczej! — warknęłam tupiąc nogą, a w ziemi powstał głęboki na kilka centymetrów ślad mego buta. – Już dość się naczekałam! Chcę działać. Jeśli musisz czekać, sama sobie czekaj.

Osiemnastka nastroszyła się moim wybuchem. Zupełnie nie rozumiała tego. Z resztą co ona mogła wiedzieć o krzywdzeniu osób na których jej zależało? Nic! Nikt jej nie zmusił do zabicia chociażby własnego brata.

—     Saro, uspokój się. Proszę. – Gohan niemal szepnął mi do ucha. – Jesteśmy na miejscu, to się liczy. Chyba dasz radę wytrzymać jeszcze kilka godzin? Nie widzisz w ciemnościach, a jeśli chcesz być niezauważona nie będziesz przecież używać światła.

Jeszcze chwilę mierzyłam się wzrokiem z androidką w bladym blasku dochodzącym z niedużych lampek naszego wahadłowca. Westchnęłam wreszcie rozluźniając ramiona. Chociaż nie chciałam, musiałam przyznać im rację. Co ja mogłam zrobić w takim mroku? Wróciliśmy na pokład. Kobieta postanowiła się zdrzemnąć, ja zaś zostałam przy włazie. Nie miałam zamiaru zasypiać, a czekać aż gdzieś tam na horyzoncie pojawią się pierwsze oznaki nadchodzącego dnia albo tych, którzy mogli nas wypatrzyć, gdy lądowaliśmy na tym pustkowiu.

—     Jesteś pewna, że nie chcesz się położyć? – zapytał z troską Gohan.

Uważnie na mnie spoglądał. Troska jaka od niego biła była wręcz irytująca. Nie przywykłam do tego by ktoś się o mnie zamartwiał. Zwyczajnie czułam się z tym nieswojo, choć w ciszy musiałam przyznać, że nieco mi tym schlebiał. Czułam, że jestem potrzebna. Teraz jednak liczyło się dla mnie tylko jedno, a mianowicie cel.

—     Nie. – rzekłam krótko wpatrując się w zamknięty właz jakby ktoś miał go zaraz wywarzyć.

—     Nie wyglądasz dobrze...

—     Nic mi nie będzie. Idź.

Syn Gokū westchnął po czym opuścił pomieszczenie. Nawet nie odprowadziłam go wzrokiem. Chcieli spać? Mogli, nie zabraniałam. Przystałam na ich decyzje, ale nie miałam zamiaru wypoczywać. Usiadłam skrzyżnie postanawiając zając się medytacją. Przynajmniej nie trwoniłabym czasu.

Gdy nadeszła długo wyczekiwana przeze mnie pora załoga ziemskiego statku ponownie się zebrała by ruszyć w nieznane. Pierwsza wzbiła się w powietrze Osiemnastka, a my zaraz nią. Lecieliśmy w obranym kierunku, gdy faktycznie w oddali zamajaczył płomienny kształt. Na sam widok moje serce jakby zabiło mocniej, chyba byłam podekscytowana odnalezieniem życia na pustkowiu, bo momentami nachodziły mnie myśli, że jednak niczego tu nie znajdziemy. Siostra Siedemnastego zarządziła postój nieopodal, by rozeznać się w terenie. Na obskurnych piaskowych cokołach płonęły pochodnie ukazując nam wejście z pokruszonymi schodami do podziemi. Kawałek dalej stała jakby brama i kilka pojedynczych ścian w opłakanym stanie. Ruiny przypominały zapomniane świątynie, a może krypty? Teraz dostrzegałam zarys dawnej cywilizacji zanim pojawiła się Kosmiczna Organizacja Handlu. Chyba nawet zrobiło mi się ich żal. Na chwilę.

—     Wchodzimy? – zapytałam ze zniecierpliwieniem.

—     Głównym wejściem? – androidka szukała podstępu. – Ktoś te pochodnie musiał zapalić, nie świecą się bez przerwy.

—     A myślisz, że się kogoś spodziewają?

—     Przecież było nas widać i słychać, jak lądowaliśmy. – zauważył Gohan. – Ktoś na pewno dostrzegł, że przylecieliśmy.

Spojrzałam na niego mrużąc wściekle oczy. Czy on właśnie był przeciwko mnie? Nie bacząc na przyjaciela podkradłam się bliżej starych cokołów pragnąc znaleźć się jak najszybciej w podziemiach. Skoro był tam płomień musieli tam być mieszkańcy. Za sobą usłyszałam donośny szept rozeźlonego androida. Przecież nie byliśmy słabi, mogliśmy się zakraść i postawić ich przed murem! Byłam pewna swojego. A ona za bardzo szukała dziury w całym. Nie wysłali do nas całej armii, a jednego dzieciaka z miksturami! Jak niby mogliby nam zagrażać?

Gdy dotarłam do celu Gonah w chwilę potem stał u mego boku, jednak jego wyraz twarzy mówił sam za siebie.

—     Jesteś wariatką, ale idę z tobą. – westchnął zrezygnowany. – Osiemnastka będzie nas osłaniać, a ja nie pozwolę wpakować ci się w kabałę.


Skinęłam mu wdzięcznie głową. Powoli ruszyliśmy starymi kamiennymi stopniami w dół. Wewnątrz panował istny mrok, jakbym miała zamknięte oczy, jedynie w oddali widniało blade światło ognia. Starałam się ostrożnie stawiać nogi, lecz jeden ze stopni nie wytrzymał i runęłam w dół. Trwało to chwilę, gdy wylądowałam na zimnej, kamiennej podłodze otoczona nicością.

—     Saro! – zawołał szeptem zdezorientowany chłopak. – Nic ci nie jest?

—     Chyba nie... – próbowałam odnaleźć wzrokiem przyjaciela, lecz daremnie. – Nic nie widzę.

W momencie, gdy słyszałam jak Półsaiyanin ostrożnie schodził w dół podniosłam się próbując rozruszać obolały kark. Niespodziewanie ktoś dotknął ręką mojej twarzy, mechanicznie ją odepchnęłam. Nie podobała mi się ta ciemność. Na szczęście był to mój towarzysz. Wzięłam wdech, a następnie wypuszczając powoli powietrze oświetliłam mrok swoją złocistą aurą, co oznaczało, iż weszłam w pierwszy stadium transformacji. Widząc twarz towarzysza od razu mi ulżyło.

—     Tak lepiej. – uśmiechnęłam się do niego.

—     Nie wiem. – mruknął. – Możesz na nas kogoś ściągnąć.

Nie czekając na moją odpowiedź poszperał w plecaku i wyciągnął niewielkich rozmiarów dwie laski. Z zainteresowaniem obserwowałam, jak łamie jedną z nich uwalniając zielone światło. Wróciłam do pierwotnej formy pozwalając zalać podziemia jaskrawą zielenią.

—     Co to takiego?

—     Światło chemiczne. Nie wymaga prądu, ale świecić wiecznie nie będzie. – oświadczył zadowolony. – Trzymaj.

Czarnowłosy złamał także drugi świetlik oznajmiając, że na co najmniej dziesięć godzin nie zabraknie nam światła. Jednak żadne z nas nie planował siedzieć w podziemiach tyle czasu. Aż przed oczami stanęły mi obrazy, gdy w innej linii czasowej przemierzałam niezliczone kilometry w poszukiwaniu Protektorów.

Ruszyliśmy wąskim korytarzem. Wydawał się być w stanie nienaruszonym, a duże bloki piaskowe nie posiadały wyraźnych pęknięć co oznaczało, że strop nie zwali się nam na głowy lada chwila. Krętymi oraz zakurzonymi korytarzami maszerowaliśmy od jakiś dwudziestu minut. Musiałam przyznać, że wcale mi się to nie podobało. Zdążyłam zaliczyć lot ze schodów na wstępie i czyżby była to pierwsza i ostatnia atrakcja tej podróży?

—     Nie obraź się, ale jesteś nazbyt porywcza. – szepnął Gohan oglądając piaskowe ściany, jakby szukał na nich jakiś znaków. – Z tego będą kłopoty, na pewno.

—     O co ci chodzi? – sapnęłam przyglądając się tym samym żmudnym piaskowcom.

—     Nie lubisz planować? Prawda? Wolisz improwizować? Zawsze.

—     A co w tym złego? – zatrzymałam się bacznie go obserwując.

Czarnooki nastolatek na chwilę spuścił głowę spoglądając na mocno zakurzone buty. Ja również to uczyniłam. Mechanicznie.

—     Gdybyśmy cokolwiek zaplanowali byłoby nam łatwiej osiągnąć cel. Byśmy byli przygotowani na kilka ewentualnych zdarzeń jednocześnie. A tak? Idziemy po omacku i nawet nie wiemy, gdzie.

—     A co tu chcesz planować? – zdziwiłam się wzruszając ramionami – Znaleźć mieszkańców, wypytać o lyang i wrócić do domu. Taki mam plan, Gohanie.

Syn Gokū się skrzywił po mojej wypowiedzi kręcąc z niedowierzania głową. I nagle naszym oczom ukazały się ogromne wrota. Pospiesznie przylgnęliśmy do nich próbując wsłuchać się w jakieś dźwięki. Bez rezultatów. Jedyne co mogliśmy wyłapać to nasze przyspieszone oddechy.

—     Albo są tak grube, albo nikogo tam nie ma. – mruknął posępnie Son Gohan.

—     W takim razie musimy to sprawdzić. Nie ma na co czekać, a plan jest taki, że gdy nas zaatakują to się bronimy.

Chciał planu to mu go dałam. Nic innego zrobić nie mogliśmy. Jedynie postarać się nie dać się pogrzebać żywcem. Chłopak spojrzał na mnie niespokojnie, lecz nie wypowiedział słowa. To już kolejny raz, odkąd wylądowaliśmy na tej planecie. Powinnam się czymś martwić? Czy jednak był przewrażliwiony?

Pchnęłam drzwi, a te z głośnym skrzypnięciem uchyliły odrobinę swojej ciemności. Zdawało się, że nikt dawno ich nie otwierał. Chłód stał się dotkliwszy. Wciąż nie dotarliśmy do celu, a może nawet nie zaczęliśmy? Jeszcze nie rezygnując ruszyłam w głąb mrocznej otchłani szukając jakieś drogi. Z uwagi na panującą ciemność domyśleliśmy się, iż pomieszczenie ma dużo większą przestrzeń. Jednak dałabym sobie ogon obciąć, że nie był tak ogromny jak podziemia Protektorów. Ruszyłam w lewo, Gohan w przeciwną stronę mając nadzieję, że na coś trafimy. Choć się nie przyznawałam w duchu dziękowałam temu chłopakowi, że ze mną jest, że rzucił światło na tę niekończącą się czerń. Jednak C18 miała rację. Nie byłam tak dobrze przygotowana do wyprawy, wszak nie spodziewałam się takiego świata, nie wiedzieć czemu. Przecież już dawno zostali zdziesiątkowani. Tylko czy musiałam się przyznawać do tego?

Rozglądałam się najuważniej jak tylko potrafiłam jednak niczego nie dostrzegłam. Pomieszczenie było puste, więc czemu przed wejściem widniały rozpalone pochodnie? Czy miała to być jakaś…?

—     Chyba coś znalazłem! – zawołał Saiyanin.

Czym prędzej ruszyłam w stronę jego światła, które jakby dziwnie się załamywało…. ŁUP! Upadłam uderzając w coś głową. Syknęłam z bólu usiłując rozmasować obolałe miejsce.

—     Co to było?! – warknęłam oświetlając przeszkodę, która mnie znokautowała, a której nie powinno być.

Ku mojemu zdumieniu dostrzegłam posąg jak żywy! Przedstawiał on mężczyznę przerażonego, jakby czekał na śmierć. Miał na sobie podobny strój do tego, który nosił Yonan. Na chwilę zapomniałam o bólu czoła ciesząc się, że naprawdę jesteśmy na jego planecie.

—     Też coś mam. – zawołałam do syna Gokū.

Stał jakieś dziesięć, może dwadzieścia metrów dalej, a teraz kiedy dokonałam bolesnego odkrycia dostrzegłam, że jego światło załamuje się dokładnie na podobnym posągu również przerażonego Vitanijczyka. Co się tu właściwie stało? Czy była to sala mrocznych posągów zapomnianych przez czas? Czy może krypta upadłych czy coś w tym stylu?

Wpadłam więc na pewien pomysł. Nie mieliśmy dobrego wzroku w takich otchłaniach, a światło jakie posiadaliśmy było za słabe. Pochodni także przez całą drogę nie znalazłam, lecz i ona na nic by się tu zdała. Uśmiechnęłam się do siebie przemierzając jakąś połowę drogi do Gohana by chwilę później skumulować cząstkę mocy w dłoni, którą wyprostowałam kierując w stronę tajemniczych istot z kamienia. Szkarłatne światło rzuciło nieco blasku jednak nie dawało zadowalającego efektu jak białe światło, którego nie posiadałam. W tym czasie podbiegł Son Gohan żądając wyjaśnień. Jakbym w tym momencie załączyła alarm.

—     Chcę rzucić trochę światła na tę nicość. – oświadczyłam beztrosko – Może mi pomożesz? Nikogo tu nie ma.

—     Ale?

—     Nie chcesz obejrzeć naszego znaleziska? Wyglądają jak prawdziwe!

Czarnooki westchnął, a następnie wykonał identyczną czynność. Na jego dłoni pojawiła się błękitna moc. Przybliżyłam ostrożnie swoją kulę energii do jego. Spojrzałam chłopakowi w oczy szepcząc: gotowy? Nic nie odpowiedział. W chwilę po tym przysunęłam KI, a te złączyły się w jedną jasno różową kulę, która automatycznie się powiększyła. Naszym oczom ukazało się mnóstwo posągów, które odpowiadały o strachu, bądź przed czymś próbowały się ochronić. Ze zdumienia rozdziawiłam usta. Zupełnie jakby ktoś oblał ich cementem i porzucił. Tylko kto by potrafił zmajstrować takie dzieła sztuki? Detale powalały na kolana, były dosłownie prawdziwe, a jednak z kruszywa.
—     Co one tu robią? – cicho pisnęłam, gdyż zaczęły być przytłaczające.

Po ugaszeniu KI Saiyanin podszedł do paru z nich próbując im się lepiej przyjrzeć. Ku mojemu zdumieniu odnalazłam w tej wystawie niczym z horroru kobietę, która jako jedyna stała dumnie, jakby nie bała się tego nieuniknionego. Czemu była tak odmienna od reszty? A może to jej mieli bać się ci otaczający ją? Kto w ogóle tworzy posągi i zamyka je w podziemiach? Ci Vitanijczycy to naprawdę dziwny naród.

—     Intrygujące to wszystko.

—     Chodźmy stąd... – burknął cicho Gohan. – Nie podoba mi się to miejsce. Niczego tu nie znajdziemy. Wydaje mi się, że to coś na kształt cmentarzyska. Nigdy nie wiadomo, jak inni chowają zmarłych.

Kiedy wróciliśmy z powrotem na górę nie zastaliśmy u wyjścia Osiemnastki. Pytaniem było czy gdzieś ruszyła, czy może została pojmana? Jeśli to drugie to przez kogo? Jednak uparcie obstawiałam pierwszą możliwość. Gohan jak zawsze widział mroczną wersje wydarzeń.

—     Zdaje mi się, czy mówiłeś, że tu będzie? – rzuciłam uszczypliwie się uśmiechając do przyjaciela – Chyba koleżanka cię okłamała.

—     Zejdź ze mnie! – oburzył się na moje kąśliwe uwagi. – Wiem tyle co i ty!

Wybuchy tego nastolatka były ogromną rzadkością niby nic, a jednak zdębiałam. Zupełnie nie spodziewałam się jego reakcji. Nie tracąc więc czasu na zbędne sprzeczki ruszyliśmy dalej. Naszym celem było kolejne światło w tych ciemnościach. W drodze chłopak zadawał mi dziwne pytania, jakby wątpił w cel naszej misji. Bo co bym zrobiła, gdyby okazało się, że można mnie kontrolować, albo gorzej, że nikt nie będzie w stanie tego uczynić? Oczywiście próbowałam mu uświadomić, że tak się stanie, a jeśli gdyby, to sama nie mogłam uwierzyć w wypowiedziane z lekkością przeze mnie słowa: To mnie zabijesz.

Ale przecież tak się nie stanie, prawda? Nie byłam gotowa umierać. I poddawałam pod wielką wątpliwość hipotezy syna Gokū.

Wreszcie w oddali zamajaczył ogień. Mieliśmy nadzieję, że tym razem nie spotkamy tam Vitanijczyków z kamienia. Wylądowaliśmy na szczycie góry, na którą prowadziła kręta skalna ścieżka z cholernie ogromną ilością stopni wyciosanych w jej kamieniu. Za pewne i ja bym się zmęczyła, gdyby kazano przejść ją pieszo. Ogromnych rozmiarów budowla zdawała się być jakimś miejscem kultu albo była nią kiedyś, nim ją częściowo zbombardowano. Naprawdę Saiyanie zniszczyli tu życie. Z opowieści za dzieciaka brzmiało to jak chwała, a dziś zupełnie inaczej do tego podchodziłam. Zwłaszcza, że byliśmy na usługach, nie ratowaliśmy skóry przed bezwzględnym najeźdźcą. My nimi byliśmy. Nas ostatecznie tak samo potraktowano.

Gohan postanowił, że wejdzie jako pierwszy, lecz ja, jak to ja wskoczyłam w paradę, a ten spiorunował mnie wzrokiem wbiegając za mną do świątyni. Ku naszemu zdumieniu sala była przepełniona ludem, tych dorosłych jak i dzieci. Modlili się gorliwie prawdopodobnie do swojego boga. Co jakiś czas podnosili się i opadali na podłogę jakby oddawali komuś cześć. U szczytu ołtarza stało troje mężczyzn w długich białych szatach. Z resztą wszystko praktycznie było w odcieniach bieli i szarości poza ogniem, i samą budowlą, która była żółta, wchodząca w brąz. Każdy z zebranych, nawet małe dziecko miało bieluteńkie włoski. Wszyscy wyglądali jak Yonan.

—     Chyba przyszliśmy nie w porę. – szepnęłam półgębkiem do przyjaciela.

—     A mówiłem! – burknął szeptem. – Ty zawsze wszystko popsujesz.

—     Och przestań! – uniosłam się. – Masz zamiar TERAZ mi to wypominać?

O dziwo nikt na nas nie zwrócił uwagi, a wrotami trzasnęłam wcale nie delikatnie. Od słowa do słowa małymi kroczkami wycofywaliśmy się do wyjścia i kiedy miało się nam to udać napotkaliśmy opór w postaci ponurych mieszkańców o czerwonych oczach jak krew. Nawet mnie zmroziło na ich widok. Gohan automatycznie złapał mnie za ramię.

—     Lyang… – wyszeptałam.

Wiedziałam, że dyskusja na nic się zda, dostali rozkaz i musieli go wykonać – pojmać obcych. Nie stawialiśmy zbytecznie oporu wszak chcieliśmy pomówić z jednym z odpowiedzialnych za truciznę krążącą i w moich żyłach, którą zaaplikowano wbrew mojej woli.

Wyprowadzono nas do podziemi krętymi, kamiennymi schodami do niewielkiej sali, w której siedział jeden z kapłanów na górze. Niewolnicy wepchnęli nas ze srogim warkotem do środka zamykając z trzaskiem wrota.

—     Kim jesteście i czego tu szukacie? – Białowłosy pierwszy zadał pytanie, a nawet dwa.

—     Przybyliśmy w sprawie Lyang – odezwałam się pierwsza. – Chcemy się dowiedzieć jak pozbyć się jej z organizmu.

—     A skąd wiesz o jej istnieniu, przybyszko? – Zdawał się być niespecjalnie.

Obstawiałam, że były to pozory. Z moich oczu aż waliło krwistym kolorem. Może w tej ciemności jeszcze tego nie zauważył? W każdym razie biła od starucha z długą srebrną brodą wrogość. Chociaż jego KI była naprawdę słaba.

—     Wasz pobratymiec Yonan. – wycedził Son Gohan nie umiejąc utrzymać języka za zębami.

Starzec tym razem okazał zainteresowanie poruszając się niespokojnie na olbrzymim ozłacanym krześle. Przeczesał palcami długi zarost. Choć nie wypowiedział słowa, jego twarz okalana ciepłym światłem ognia z kolumny nieopodal zdradzała byśmy kontynuowali swój wywód.

—     Odwiedził nas jakiś czas temu. – pospiesznie wytłumaczyłam. – Oczywiście dokonał swojej durnej zemsty! Tak staruchu! Książę Saiyan nie żyje!!

Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze. Niespokojnie przeszłam z nogi na nogę. Nie miałam zamiaru im wspominać, że tak na prawdę, to on wrócił do żywych. Jeszcze by znowu znaleźli sposób by nas napaść. Ten jeden raz w zupełności nam wystarczał.

—     A gdzie właściwie teraz jest mój człowiek?
 
—     W zaświatach. Tam, gdzie jego miejsce. – Wyrwało się czarnookiemu w gburowatym tonie.

—     Więc w czym problem? – bąknął staruszek.

—     Jak to w czym?! – Uniosłam się wymierzając w niego palcem. – Zostałam otruta! Uwolniłam się z więzów i osobiście zabiłam tego narwańca! Teraz żądam uwolnienia!

Przestąpiłam kilka kroków w przód by sędziwy mężczyzna mógł przyjrzeć się moim ślepiom. Nie chciałam nawet słyszeć pokrętnych tłumaczeń lub gorzej – odmowy.

—     Żądasz? – zamyślił się nie kryjąc zdziwienia.

—     Tak, żądam! – powtórzyłam oschle.

Mężczyzna w białej szacie długiej do samej ziemi wstał ociężale z krzesła po czym przeszedł się w tę i z powrotem spoglądając na nas z ukosa. Ta chwila trwała niemal wieczność. Miałam ochotę urwać mu łeb, ale bez niej prawdopodobnie nie udzieliłby mi żadnej odpowiedzi. Czy wtedy ktokolwiek by to zrobił? Pozostało mi czekać.

—     Zabiłaś jednego z naszych i jeszcze oczekujesz, że ci pomożemy? – zachrypiał cierpko. – Chyba sobie kpisz ze mnie młoda damo.

—     Zabiłam, bo nie zmusił do tego! – wycedziłam. – Odebrał mi brata, jedyną moją rodzinę, w dodatku kazał zniszczyć moich przyjaciół choć niczego mu nie uczyniłam. Odebrał mi moje życie i uważasz, że nie ma tu sprawiedliwości?

Ze złości zacisnęłam pięści, a w nich ukazały się blado czerwone promienie KI. Gohan przełknął głośno ślinę, a jego wyraz twarzy wyraźnie krzyczał: Nie prowokuj tej dziewczyny. To się źle skończy.

—     Zatem gdzie była sprawiedliwość, gdy Saiyanie zbezcześcili nasz dom? Bestialsko nas potraktowali zabierając wszystko.

—     O czym ty do diabła mówisz?! – zbulwersowałam się. – Za panowania Freezera, dziadku nie było żadnej sprawiedliwości! Wiedz, że nie tylko ty cierpisz z powodu tyrańskich rządów Straszliwego, jak zwykliście go nazywać.

Cała się gotowałam nie tylko w środku, ale i na zewnątrz. Czułam jak mi twarz płonie. On nie rozumiał, że od lat byliśmy pod pantoflem. Niby potężni, a jednak zbyt słabi by przeciwstawić się Changelingom. Jako smarkula ledwo opuszczając żłobek myślałam, że jesteśmy potężni, robimy co chcemy i niczym się nie przejmujemy. Rzeczywistość jednak okazała się inna.

—     Ciesz się, że was nie wzięto do niewoli! Wy sami siebie niewolicie.

Staruszkowi pociemniała twarz. Nie tylko on mnie doprowadził do szału i vice versa.

—     Nie mogę ci pomóc. – odparł po paru minutach ciszy. – Nie masz mi nic do zaoferowania, dziewczyno. Odejdźcie.

—     Jak to? – zaskoczył mnie. – To muszę mieć coś w zamian? Co niby miałabym ci dać? Prąd? Ubranie? Racje żywieniowe? No bez jaj!

Wzniosłam u górze ręce nie mogąc uwierzyć, że właśnie staruch miał zamiar odesłać mnie do domu z kwitkiem! Jak on w ogóle śmiał?! Son Gohan tylko cicho westchnął. W ogóle nie zabierał głosu, poza tym jednym razem. Jednak był tak samo spięty jak ja.

—     A teraz odejdźcie pókim miły. – dodał na koniec. – Nic tu po was.

Zaraz po tych słowach otworzyły się za naszymi plecami wrota, w których już stało dwóch bodygard’ów z kamiennymi twarzami. Nie pytając nas o zdanie złapali za manatki i wyszarpnęli przed budowle zatrzaskując olbrzymie bramy. Przez chwilę poczułam się jak śmieć, ale w kolejnej sekundzie zrozumiałam, że to nie ja jestem popychadłem, a tamten dziad jest bezczelny.

—     Widziałeś to?! – warknęłam. – Nie do wiary! Co za gbur!

—     I co masz zamiar zrobić? – chłopak zapytał podnosząc się z kamieni. – Wysadzisz budynek?

—     No co ty, Gohan! – pisnęłam waląc pięściami w kamienną posadzkę. – To było by mało emocjonujące. Mam zamiar tam wrócić, a jeśli będzie trzeba użyję siły. Nie odpuszczę temu chamowi.

Chłopak nic nie mówiąc pokręcił tylko głową i pomógł pozbierać się na nogi. Można było śmiało stwierdzić, że byliśmy nie mile widziani, ale nic nam nikt nie zrobił, nawet nie uwięził jak to w przypadku Yonana się stało.

Zastanawiające jednak było co stało się z C18. Przepadła bez wieści, w dodatku bez możliwości namierzenia jej. Wydawało mi się, że jest odpowiedzialna, w przeciwieństwie do nas, głownie do mnie. Obiecała w końcu Bulmie, że nie spuści nas z oka, bo nawywijamy, a przede wszystkim ja. Son Gohan nie był w gorącej wodzie kąpany. Był także bardzo inteligentnym nastolatkiem. Już Chi-Chi o to zadbała, ale czy on sam mógł zapanować nad wszystkim?

—     Nie ma sposobu skontaktować się z Osiemnastką? – zapytałam z nadzieją. – Bulma w nic nas nie wyposażyła?

—     Niestety nie. – mruknął posępnie przyjaciel. – Nawet gdybyśmy posiadali komórki na nic by nam się zdały. Nie ma zasięgu. Nie spodziewaliśmy się rozdzielać, a przynajmniej nie z nią.

Westchnęłam zrezygnowana. Nie mieliśmy innego wyjścia jak działać na własną rękę i zmusić starucha do wyjawienia prawdy odnośnie ich trucizny. Osiemnastki nie było by ewentualnie wyprowadzić mnie z szalonych pomysłów. Może nie miała zamiaru brać w tym udziału? Mnie to już było już wszystko jedno. Najważniejszy był dla mnie Gohan, to on miał mnie wspierać i w razie konieczności wylać kubeł zimnej wody. Choć z tym u niego, póki co było ciężko.

Poczekaliśmy aż wierni opuszczą świątynię i podążą do swoich domów, czy gdzie tam pomieszkiwali. Zachowując odpowiednią odległość pomaszerowaliśmy za nimi. Do domostw mieli naprawdę daleko. Trasa, którą podążaliśmy była chyba nieskończenie długa. Zdążyło wzejść słońce nad horyzont, lecz wciąż panował półmrok. W pewnym momencie grupa białogłowych istot rozdzieliła się na mniejsze grupki. Postanowiliśmy podążyć za tą najmniejszą.

Miejsce, w którym mieszkali trudno mi było nazwać domem. Budynki z piaskowców były w opłakanym stanie. Tu i ówdzie stały resztki powalonych bloków, samotne ściany, dachy i mnóstwo szkła, ceramiki i innych nieznanych mi materiałów. Wszystko po inwazji moich pobratymców. Z elektrycznością raczej nie mieli do czynienia, jednak mimo tego KOH i tak wiele im odebrał. Zastanawiające było czemu nigdy tego nie posprzątali?

Kiedy z czwórki młodych Vitanijczyków została tylko dwójka dzieciaków smętnie podążająca przed siebie z rozpędu zaszłam im drogę pięknie się uśmiechając, a przynajmniej tak mi się zdawało. W końcu nie chciałam od nich niczego poza informacjami.

—     Cześć! – zawołałam machając do nich jak do ślepych.

Oboje stanęli jak posągi, gdy mnie spostrzegli w świetle lampki naftowej.

—     Nie bójcie się. – pospieszył Son Gohan uprzednio piorunując mnie wzrokiem. – Nic wam nie zrobimy.

Znowu nie raczyłam go poinformować o swoim narwanym pomyśle. Mniej więcej byli w podobnym wieku, może troszkę młodsi, a na pewno dziewczyna. Wyglądali jak rodzeństwo, ale chyba wszyscy wyglądali jednakowo. Te ich białe włosy musiały wszystko mieszać. Zupełnie jak Saiyanie.

—  To wy wtargnęliście do świątyni. – zauważył młodzieniec z niezadowoloną miną.

Chłopak miał krótkie, gładkie włosy, z równo przyciętą grzywką. Oczy zdawały się być nieobecne, a może to tylko gra świateł? Miał na sobie

—     To właśnie my. – potaknęłam wciąż się szczerząc.

Chłopiec zasłonił przerażoną koleżankę, która trzęsła się już jak osika. Zasłaniając dłonią usta prawdopodobnie powstrzymywała się od krzyku. Dzieciak patrzył na nas z pogardą. Czyżby ktoś im coś naopowiadał o nas? Nie mieliśmy złych zamiarów.

—     O co chodzi? – zapytał zdezorientowany Saiyanin. – Przecież mówiłem, że nic wam nie grozi. Nie chcemy was skrzywdzić.

— To prawda. – zrobiłam parę kroków w przód. – Nie wy jesteście naszymi wrogami.

Mogłabym ugryźć się w język od czasu do czasu. Wypowiadając niektóre słowa w obecności przerażonych już mieszkańców nie pomagałam sobie, wcale. Przewróciłam oczami podchodząc bliżej. Wyciągając przed siebie ręce w geście obronnym.


—     Yosu, spójrz! – pisnęła białowłosa. – Ona ma czerwone oczy!

Na te słowa oboje cofnęli się w tył najprawdopodobniej szukając ucieczki w zawrotnie wolnym tempie, lecz po chwili oboje padli na kolana niemal kładąc się na suchej, spękanej ziemi oprószonej wszędobylskim piaskiem. Czy oni się mnie kłaniali? Zrobiłam wielkie oczy sama nie wiedząc co dalej czynić.

—     Co wy wyprawiacie? – rzuciłam zmieszana. – Co to w ogóle znaczy?

Doskoczyłam do Yosu łapiąc go za ramię. Ten zawył z bólu, ponieważ za mocno go ścisnęłam. Obawiałam się, że nam zwieją, a to tylko zmyłkowe przedstawienie i narobią krzyku w wiosce. Jeszcze tego nam brakowało. Albo szykowali na mnie kolejną dawkę trutki, w co bez problemu bym uwierzyła! Był tu jeden taki co nie wahał się, a zrobił to pierwszy raz tak, że nie zwróciłam nawet uwagi.

—     Możesz powiedzieć coś na temat tej trucizny? – spojrzałam mu głęboko w oczy.

Ujrzałam w nich strach i niejaką pokorę. Bał się, a za razem czuł obowiązek podporządkowania. Tak jakby śmiertelnie bał się mnie. Bał się swoich. I wtedy dostrzegłam, że on nie miał takich tęczówek jak ja. Wypuściłam go robiąc przy tym niemrawą minę. Jeszcze nie byłam pewna czy powinnam coś powiedzieć, przeprosić? Ten upadł na ziemię kuląc się jak tchórz.

—     Zniewolona... – wymamrotał cicho.

—     Tak, to już wiemy. Lyang… – zabrał głos Son Gohan. – Czym jest to całe lyang? Sara nie jest zniewolona. To znaczy, JUŻ nie jest.

—     Nie-jest? – zainteresował się, lecz wciąż z przestrachem.

Przykucnęłam przy nim wciąż spoglądając mu w oczy. Ponownie się zląkł. Oni naprawdę musieli się bać tej cholernej rośliny. Czy była ona formą kary?

—     Byłam na usługach jakiegoś Yonana, ale już nie jestem. – wyjaśniłam powoli. – Chcę się dowiedzieć jak pozbyć się tego paskudztwa z organizmu o ile jest to możliwe. Powiedz, że jest!

Dzieciak chociaż starał się patrzeć na mnie to wciąż kurczył się w sobie. Powoli zaczynał mnie to irytować. Dziewczyna kuliła się zaraz za nim mocno do niego przywierając. W życiu bym nie pomyślała, że ten wzrok mógłby tak na kogoś działać. Czy dokładnie tak czuł się Gohan? Czy był po prostu na tyle silny by nie okazywać panicznego przerażenia? Owszem, unikał spojrzenia po moim przebudzeniu, jednak nie zaobserwowałam aż takiego strachu. A może nie chciałam? Byłam pogrążona we własnej rozpaczy

—     Jak to się stało? On umarł?

—     Bo widzisz kolego. – westchnęłam spoglądając w górę – Ja zabiłam tego czubka, który mnie zniewolił, jednak wciąż jak widzisz jestem pod wpływem.

Wyciągnęłam do niego dłoń, ale ten ani myślał ją chwycić. Nie miałam czasu na ckliwe zagrywki więc pochwyciłam go za jego i postawiłam do pionu. Niby delikatnie, a nim szarpnęło. Zapomniałam, że jestem silniejsza.

—     Jakimś cudem się uwolniłam, a że nienawidzę, gdy mną się rządzi to go zabiłam, a wasz kochany papcio wielki nie chce mi pomóc. Odprawił mnie!

—     Starzec? – zdziwiła się dziewczyna. – Czemu ci to zrobił? Nie jesteś od nas. W ogóle nic nie rozumiem. Zabiłaś kogoś?!

Mechanicznie spojrzałam na przedmówczynię. Gogo zabiłam? Jedynie Yonana, który się mną wysłużył. Powoli kierując się do przerażonej długowłosej dziewczyny kontem oka spojrzałam na przyjaciela, który stał i nic nie robił. Czy dał mi wolną rękę? Na pewno trzymał rękę na pulsie. Nie zamierzałam tych przerażonych dzieciaków krzywdzić. Uśmiech z mej twarzy już dawno zszedł, teraz potrzebowałam konkretów, a oni zamiast ze mną rozmawiać kulili się jak przed najstraszniejszą bestią. Nie wiedzieć czemu, im więcej rozmawiałam o lyang tym silniej odczuwałam gniew. Powinnam się przejmować?

—     Yonan, bo tak mu było na imię i więcej nie zamierzam powtarzać jego imienia zaatakował mnie na mojej planecie i bez mojej zgody zaaplikował mi to świństwo. Zmusił mnie do walki z najlepszym przyjacielem. – tu wskazałam Gohana – I uwierz, że o mało go nie zabiłam. I teraz mi powiedz, czym jest do cholery to gówno, które rośnie na waszej zapomnianej przez wszechświat planecie!

Małolatę również siłą podniosłam by spojrzała mi prosto w oczy. Gdzieś tam przestawałam się kontrolować. Czy to była wina tego paskudztwa krążącego w mych żyłach? Potęgowało gniew? Jej ślepia zalśniły od łez, które następnie uroniła. W milczeniu. Na samo wspomnienie o minionym zdarzeniu przeszedł mnie dreszcz. Wolałabym tego nie pamiętać. Białowłosa upadła na kolana wpatrując się we mnie jak w obrazek wciąż roniąc łzy.

—     Ty nie jesteś insibo... Jesteś… insini! – wymamrotała.

—     Co proszę? – skrzywiłam się nie rozumiejąc kolejnego jej słowa.

—     Ocalałą, zbawieniem, tą, która nas uratuje! – rzekł pospiesznie chłopak niemal z radością malującą się na twarzy.

—     CO?! – krzyknęliśmy jednocześnie z Gohanem.

Co oni pletli? Dopiero co umierali ze strachu, a teraz? Co tu się działo? Gdzie ja wylądowałam? Czy to nie był cholerny sen? Spałam sobie smacznie u włazu wyczekując brzasku by ruszyć w poszukiwaniu prawdy?

—     Jest taka legenda, że ktoś będzie w stanie się oderwać i pomści zastygniętych.

Zamrugałam oczami niczego nie rozumiejąc. Zastygnięci? Oderwani? Insini? Insibo? O co w ogóle tutaj chodziło? Chciałam tylko oczyścić się z trucizny i wrócić do domu. TYLKO! Na samą myśl rozbolała mnie głowa. Zacisnęłam powieki i cicho syknęłam chwytając się za skroń. Ten tępy ból już kiedyś spotkałam. Czy było to możliwe? Czy właśnie miałam na powrót stać się śmiertelnie niebezpieczną bestią na usłuchać jakiś zgrzybiałych staruchów?

—     Saro, nic ci nie jest? – Czarnooki doskoczył do mnie w mgnieniu oka.

Objął mnie ramieniem bacznie obserwując. Zjawił się w idealnym momencie, gdyż z nadmiaru dziwnych informacji nogi same się pode mną ugięły, a ten przeszywający ból głowy był niczym wściekły gong.

—      Co się dzieje? – zawołał żądając od mieszkańców wyjaśnień. - Pomóżcie jej!

—     Insibo… – Szepnęła na powrót potwornie przerażona dziewczyna.