08 czerwca 2021

64. Miasto zagrożone

Saga: Kosmiczni przeciwnicy

Rok 768
Planeta Ziemia

Minął zaledwie rok od walki z Komórczakiem, a także od mojej wyprawy w odmęty przeszłości poplątanej z jej przyszłością. Doskonale pamiętałam dzień, w którym pokonałam z tamtejszymi wojownikami okrutnego Pheresa i jego żmiję Adris. Czasem jeszcze miewałam sny o Protektorach i cieniach, które formowane były, dzięki mandarkerom. Niektóre zdawały się tak realistyczne, że po przebudzeniu zastanawiałam się, czy aby na pewno wróciłam.

Choć życie na Ziemi wydawało się leniwe, starałam się większość czasu poświęcać treningom. Vegeta, ten to dopiero wyciskał z siebie siódme poty. Za wszelką cenę chciał być silniejszym. Nie podobał mu się fakt, iż dużo młodsze istoty były od niego mocniejsze. Wraz z Son Gohanem byliśmy najsilniejszymi wojownikami na Błękitnej planecie, póki, co – tak właśnie mawiał mój braciszek. Dopingowałam go, ale sama nie planowałam spocząć na laurach. Nie wiedziałam czy w tym świecie nie czyhają gdzieś mroczni Protektorzy.

Dnia, którego wróciłam do swoich czasów, a było to jakoś pół roku, od wyprawy, dostałam mega opieprz od brata. O dziwo kobieta, u której mieszkał sama miała zszargane nerwy przez moją wyprawę. Krzyczeli na przemian, jaka to okazałam się lekkomyślna i nieodpowiedzialna, bo mogłam tam zginąć. Nie powiem, mieli rację. aż dwa razy, ale wolałam się już nie odzywać. Wszak wróciłam odpocząć, opowiedzieć z entuzjazmem jakie przygody miałam, a także zwrócić skradziony przedmiot. Nie omieszkali też wsiąść mi na ambicję. Gdybym nie wróciła, Trunks już nigdy nie ujrzałby swojego świata, a co za tym idzie cyborgi mogłyby doszczętnie zmasakrować jego planetę. Przecież powróciłam z tarczą. Czy przeszłość miała tutaj jakiekolwiek znaczenie? Liczyła się przyszłość.

Kiedy już emocje opadły streściłam im swoją historię i pokazałam, czego się w ciągu tych dwóch tygodni nauczyłam. Książę był dumny, ale i okrutnie zazdrosny. Jego mała siostrzyczka okazała się silniejszym wojownikiem, podatku ta, którą lata temu spisano na straty. Saiyanin obiecywał mi tęgie baty za samozwańczą wyprawę, ale Bulma uznała, że najsurowszą karą będzie posłanie mnie do szkoły, lecz nim się do niej wybiorę muszę zdobyć doświadczenie w domu z korepetytorem, by pojąć ogólne zasady tutejszej edukacji. Już nie wspominając o tym, że truła jak to w tym świecie jestem dzieckiem, a dzieci muszą się uczyć. Wyśmiałam tę kobietę, lecz ku memu zdumieniu i rozczarowaniu Vegeta nie widział żadnych przeciwwskazań i w ten oto sposób zostałam z miłością przywitana w domu.

***

Było słoneczne popołudnie, kiedy siedziałam nad jeziorem i wrzucałam raz po raz weń kamieniami. Kryształowa tafla wody przepięknie mieniła się milionami kolorów w chwili mącenia jej spokoju. Tego dnia byłam wypompowana do cna, a wcale nie trenowałam, ani z Vegetą, ani nikim. Wyczułam zbliżającą się energię Son Gohana, a w chwilę później siedział już obok mnie z bijącym od niego entuzjazmem..

—    Cześć – uśmiechnął się – Jak się miewasz?

—    Całkiem, całkiem. – Rzuciłam posępnie podnosząc kolejny kamyk.

—    Bulma powiedziała mi, że cię tutaj znajdę.

—    Taa… – Burknęłam – Głowa już mi pękała od tej idiotyczniej nauki. Potworne mam zaległości, jak to określił mój osobisty nauczyciel. W ogóle nie wierzy, że można tyłu rzeczy nie potrafić. Gdyby wiedział co umiem zamilkł by na wieki.

Chłopak zaśmiał się prawdopodobnie wyobrażając sobie mnie w towarzystwie belfra. Sam miał nauczanie domowe i jedynie to pozwoliło mi się zgodzić, a miałam wielkie opory zgodzić się na ziemską edukację. Ostatecznie się poddałam. Jeden jedyny raz w życiu! Złożyłam broń tylko dlatego, że nie walczyłam o życie.

Gohan był bardzo miłym towarzyszem. Z nim mogłam porozmawiać o wszystkim. Czasem zwierzałam się mu ze snów, z dawnych dziejów, które zaprzątały moją głowę. Często wracałam do przykrych wspomnień z dzieciństwa. Nawet pomagał mi przy nauce, ta wtedy wydawała się dużo prostsza. Nie było krzyków i dziwnych obelg przez co zdarzało mi się źle potraktować nauczyciela przy użyciu siły. Nastraszony więcej się nie pojawiał, a wściekła Bulma musiała szukać kolejnego.

Nie podejrzewałam, że moglibyśmy kiedykolwiek złapać tak dobry kontakt, ale ten mieszaniec otaczał się tak pozytywnymi fluidami, że ciężko było się im oprzeć. Coś jak tęcza w deszczowe dni. Nie planowałam przecież z nikim się kumplować, a jedynie odnaleźć brata i zniszczyć Changelinga. Ale tak wiele się zmieniło od czasu pokonania androidów. Chłopak z resztą od początku był dla mnie miły, a nawet wyrozumiały. Po otwarciu się na niego jedyne o czym nie wspominałam to jego przyszłości w innym świecie. Milczałam na temat jego brata, nim nie okazało się iż jego matka jednak była w ciąży. Byłam pełna podziwu, co do zbieżności światów. To się nie zmieniło, poza tym, że ten maluch nie miał ojca. Ten od roku był martwy.

Tutaj młodszy brat Son Gohana również miał to samo imię, ale czy miał być w przyszłości równie słaby jak ten, którego kiedyś poznałam? Syn Goku rozumiał, że chcę by czas się nie zakrzywiał i nie zamierzam ingerować w tutejsze wydarzenia. Wszystko mogło płynąć spokojne w swoim rytmie. Nie raz powtarzałam sobie, że ten wymiar był inny. Nasz był o stokroć lepszy w postaci siły, tamten miał lud Saiyański, który u nas był już na wymarciu. Ale to nie miało już znaczenia. Dla mnie ważne było to, że odnalazłam jedyną rodzinę i nikt nie planował tego zniszczyć.

—    A co u was? – Spytałam rzucając kolejnym kamieniem w jeziora toń.

—    Nieźle. Matka już tak nie lamentuje odkąd urodziła Son Gotena. Wmawia sobie, że mały jest kopią ojca, a ja myślę, że po prostu jest zmęczona. – Odparł również wrzucając kamień w wodę. – Ma dużo pracy, więc albo goni mnie do nauki, albo zostawia samemu sobie. Nawet już tak nie gani za potajemne treningi z tobą.

—    Ona jest przewrażliwiona. – Przewróciłam oczami. – Jak mnie widzi jest cała chora.

—    Ona tak zawsze marudzi. – Wytłumaczył. – Wydaje jej się, że masz na mnie zły wpływ. Woli, kiedy widujemy się podczas nauki. Wiesz, że bijatyki źle jej się kojarzą. Znowu straciła tatę.

—    To nasze życie! – broniłam swojej rasy. – Nie pozwalając nam walczyć zamykają nas w klatce. Jesteśmy z wojowniczego ludu Saiyan, nie jakimiś tam podrzędnymi ziemianami. Ona tego nie zrozumie, bo jest tylko Ziemianką.
 
—    Wiesz, ja lubię z tobą trenować, z ojcem też lubiłem, ale nie jestem miłośnikiem zabijania jak ty.

Na tę uwagę wzruszyłam jedynie ramionami. Chłopak był najsilniejszą istotą jaką znałam, a jednak nie był z tego dumny. Mówił często, że żałował swojego wyczynu podczas walki z Komórczakiem, bo przez niego stracił ojca. Siła uderzyła mu do głowy i zlekceważył wroga. Nie mogłam zliczyć ile razy musiałam mu przypomnieć, że sama lepsza nie byłam. Tylko nie obwiniałam się o niczyją śmierć.

—    Tylko niech nie zapomina, dzięki komu żyje. – Burknęłam pod nosem sięgając po kolejny kamień.

***

W międzyczasie zawitał do nas Trunks z przyszłości i opowiedział o tym jak wyeliminował cyborgi siedemnaście i osiemnaście bez problemów, a także Komórczaka, który już zdążył wyjść na świat. Zaś androida o numerze 16 odnalazł w czeluściach zniszczonego laboratorium i przeprogramował z pomocą matki na nieszkodliwego, a za razem uczynnego ich światu. U niego także panował spokój i harmonia. To było takie dziwne wiedząc, że w innych znanych mi światach ludzie też mieli się dobrze. Jedno tylko wciąż mnie zastanawiało – Czy w przyszłości Trunksa nigdy nie dotarłam na Ziemię? Może zginęłam wraz z planetą i jego mieszkańcami? Albo zabił mnie Dodoria? Tak, to najpewniej się skończyło. Jednak te informacje pozostawały zagadką.

Przez kolejne dwa lata również nic specjalnego nie działo się na planecie. Co jakiś czas urządzałam sobie sparing z synem Goku w górach obłożonych śniegiem gdzieś na odludziu, jednak z czasem było to coraz rzadsze nasze wspólne zajęcie, gdyż Chi-Chi pilnowała by chłopak siedział nosem w książkach. Chciała zrobić z niego jakiegoś uczonego i wybrała nawet szkołę, do której niebawem pójdzie. Nie rozumiała, że to wojownik. Nie chciała mnie w ogóle słuchać przeganiając wielokrotnie krzykiem. Za każdym razem doprowadzając małego Gotena do płaczu.

Miałam wrażenie, że tego dnia również się nie pojawi. Porozwalałam samotnie parę szczytów, potem postanowiłam zrobić sobie rundkę po planecie i poobserwować, co się dzieje w miastach. Czasem lubiłam podpatrywać z jakimi błahymi problemami zmagają się słabi mieszkańcy planety. Zdarzało się, że pogoniłam jakiegoś oprycha, tak w formie rozluźnienia. W jednym z tych mieścin później miałam się uczyć, w formie wieloletniej kary za samowolkę podróży w czasie. Całe szczęście, że zostały mi jeszcze dwa lata do tego cholernego dnia, w którym miałam zostać skalana ziemskością.

Przelatując nad jednym z większych zabudowań dostrzegłam dym i stłumione krzyki jego mieszkańców. Zdecydowałam, że przyjrzę się temu z bliska nim wrócę do Capsule Corporation i skopię tyłek bratu. Czyżby znowu jakiś patałach próbował obrabować bank czy coś w tym stylu? To było takie typowe w tym świecie. Wylądowałam twardo w samym centrum rozglądając się czy wszystko jest w porządku. Zbyt twardo, bo uszkodziłam nawierzchnię, po której poruszały się pojazdy kołowe. Wieżowiec płonął, a ekipa ratownicza już zajmowała się ugaszaniem ognia.

Rozejrzałam się po okolicy, ale niczego interesującego nie zauważyłam. Niespodziewanie nastąpił kolejny wybuch, a po nim jeszcze trzy. Zerwałam się do lotu szukając winowajcy. Czułam, że coś jest na rzeczy, ktoś im zagrażał. Dawno nie było tutaj nieproszonych gości więc wszystko mogło być możliwe. Koncentrowałam się maksymalnie by odnaleźć źródło, jednak nie wyczuwałam winowajcy. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie znajdowała się żadna wysoka KI. Czyżby androidy ponownie grasowały w mieście? Znudziło się 18-nastce życie w spokoju? Chyba nie powinniśmy byli darować jej życia. Gdzie ten Kuririn miał głowę? Jeśli to była ona to mogła się ze mną zmierzyć. Nienawidziłam gier w ciemno. Od maleńkości doprowadzały mnie do szału.

—    Pokaż się... Tchórzu.

—    Tutaj! – Niespodziewanie usłyszałam wesoły, męski głos za plecami.

  Muzyka

Wzdrygnęłam się i odskoczyłam by z bezpieczniej odległości przyjrzeć się natrętowi. Jakże wielkie było moje zdumienie, gdy okazało się, że to nie była blond piękność, a chłopak jakoś w moim wieku, mniej więcej. O długich białych, lśniących i prostych włosach, szerokim uśmiechu oraz srebrnym dwuczęściowym stroju. Póki, co nie wyczuwałam u niego specjalnej mocy. W sumie to nie czułam żadnej. Jednego mogłam być pewna – nie był zwykłym człowiekiem. Umiał też latać.

—    Kim jesteś? Czemu niszczysz to miasto?

—   Bo mi się nie podoba. – Odpowiedział melodyjnym głosem. – Skoro już musisz wiedzieć zwą mnie Yonan.

—     Czego chcesz? – Warknęłam. – Szukasz guza? Jeśli chcesz skopię twój tyłek! Dziś nie miałam jeszcze sparingpartnera.

Białowłosy się roześmiał, jak gdybym opowiedziała świetny dowcip. Mnie jakoś nie było do śmiechu po takiej zniewadze. Choć nie mogłam ukrywać, że cząstka mnie cieszyła się, że trafia się okazja do walki, bo ten gość ewidentnie szukał guza! Chętnie bym ją wykorzystała. Dawno z nikim nie biłam się na poważnie. My Saiyanie byliśmy przecież urodzonymi wojownikami. Nigdy nie rezygnowaliśmy z okazji.

—     Myślisz, że jesteś taka straszna? – Odparł bezczelnie, gdy tylko się uspokoił. – Widzę, że drzemią w tobie spore pokłady energii.

A żebyś wiedział! Pomyślałam z ledwością hamując swoje instynkty.

—     Jest was więcej?

—     A po cóż ci to wiedzieć? – Zdziwiłam się. – Jestem tu tylko ja i w tej chwili nie powinieneś się skupiać na kimś innym. Chcę z tobą walczyć.

—     O, masz rację, ale gdzie się udam, kiedy już cię pokonam?

Wstrząsnęło mną na te słowa. Chłopak nie próżnował. Na pewno miał jakiś cel. Bezpodstawnie nie atakowałby miasta. Szukał kogoś. Na pewno. Tylko, że ja nie planowałam przegrać.

—     O to się nie martw, znajdą cię. – Starałam się zachować spokój. – Jest nas dużo więcej.

—     Was? To znaczy, kogo? – Wyraźnie się zainteresował.

Poluzowałam ogon wokół pasa, tak by wyszedł spod białej bawełnianej koszulki, którą nosiłam. Na tej planecie życzono sobie bym nie paradowała z nim na wierzchu, zwłaszcza wśród zwykłych ludzi. Oni nie rozumieli, tak mawiała Bulma. Matka Gohana popierała to, a nawet wspomniała, że gdy jej syn go stracił odetchnęła z ulgą. Więc pomyślałam, że może właśnie on podpowie mu, z kim ma do czynienia. Spróbować nie szkodziło, prawda? Machnęłam nim parę razy jak zły kot. Yonan chwilę się jemu przyglądał najwidoczniej usiłując sobie coś przypomnieć.

—     Ogon masz? – Możliwe, że dobierał słowa ostrożnie. – Więc musisz być z tego świata, który wieki temu przepadł.

Coś mu świtało w głowie. Byłam pewna, że musiał słyszeć o Saiyanach. Przecież chyba każdy kiedyś znał Kosmicznych Wojowników?

—     Taa… – Mruknęłam ni to od niechcenia.

—     Jak was zwą? Ilu takich jak ty zamieszkuje tę planetę?

—     Jestem Saiyanką. – Rzekłam dumnie się prostując. – Słyszałeś o nas?

—     Pamiętam, że to potęga waszej mocy. – Wskazał na moją najdłuższą kończynę. Olbrzymie małpy bez ogłady.

—     Bynajmniej. – zachichotałam.

Fakt, mało kto potrafił kontrolować transformację księżycową, ale żeby od razu wyzywać? Wiedział dużo mniej niż mi się zdawało. Słyszał o Oozaru, ale nie o Super Wojownikach. Czyli tyle ile kiedyś każdy z nas. Miałam w takim razie asa w rękawie. Teraz wystarczyło dowiedzieć się czegoś więcej o przybyszu, a następnie zmieść go z powierzchni ziemi.

—     A ty? Co mi powiesz o sobie? – Zadałam kolejne pytanie. – Też chciałabym wiedzieć, z kim mam do czynienia.

Białowłosy rozejrzał się szybko po okolicy jakby czegoś szukał. Podleciał nieco bliżej, może nawet nazbyt. Uśmiechnął się pokazując lśniące, proste zęby. Nie wiedziałam, co w sobie miał, ale zrobiło mi się jakoś dziwnie gorąco. Czyżby rzucał na mnie urok? Pospiesznie potrząsnęłam głową na boki, ściągnęłam brwi. Musiałam na niego uważać.

—     Może porozmawiamy na spokojnie? – Zaproponował. – Nie chce mi się tak wisieć w powietrzu, kiedy można gdzieś usiąść.

Szczęka gdyby mogła opadłaby mi do samej ziemi. Porozmawiać? Na spokojnie? Co on kombinował?! A może te wybuchy nie były groźbą, a prośbą w odnalezieniu kogoś z innego świata? Westchnęłam cicho i postanowiłam uczynić to, o co prosił, nie usypiając czujności. Przecież nie mogłam podejść się jak dzieciak.

—     Dobrze. Zejdźmy na dół.

Yonan nie czekając na mnie wylądował jakby nigdy nic na chodniku w samym sercu miasta. Nie pozostało mi nic innego jak uczynić to samo. Spojrzenia mieszkańców planety były mieszane, od przerażenia do zainteresowania. Ponownie ukryłam swój ogon. Bulma nie pozwalała mi się z nim obnosić tak jak mnie się podobało, to była część kary, jaką odbywałam po powrocie z przeszłości i przyszłości tejże przeszłości. A mnie nie chciało się wiecznie z nią użerać. Baba była tak samo uparta jak matka Gohana. Oboje spojrzeliśmy po sobie, jednak chłopak nie unosił się agresją. Poprowadziłam go wzdłuż uliczek do jednego z parków, gdzie można było usiąść i na spokojnie porozmawiać. Tego chciał prawda? Co on kombinował?

Kiedy znalazłam idealne miejsce – z dużą ilością drzew i krzewów z kwiatami oraz niewielką ilością ludzi stanęłam na wprost niego intensywnie się przyglądając. Ten nic sobie z tego nie zrobił. Usiadł na miękkiej trawie i spojrzał w niebo przysłonięte koronami drzew.

—     Nie sądzisz, że tu pięknie? – Pierwszy przerwał milczenie.

—     Tak… – Mruknęłam. – Do czegoś konkretnego zmierzasz?

Nie podobał mi się ten temat, nie chciałam rozmawiać o przyrodzie! Nie można było przejść od razu do rzeczy? Potrzebowałam konkretów! To, z czym mogłabym się podzielić z innymi gdy już będzie po wszystkim. No i jak na szpilkach wyczekiwałam momentu, w którym mnie zaatakuje. Bo na to liczył, prawda? Chciał uśpić mą czujność.

—     Na twojej planecie też nie było takich widoków, prawda?

—     O co ci chodzi? – Warknęłam poirytowana. – Nie przyszłam tu w tej sprawie! Miałeś mi powiedzieć coś o sobie.

Spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem. Ponownie zrobiło mi się gorąco… Czy on potrafił czarować?

—    U mnie od lat wszystko było zamienione w technologie, nie było miejsca na drzewa i trawę. – Powiedziałam jak w transie. Nie specjalnie chciałam o tym mówić. – Wiele lat też panowała u nas wojna domowa. No wiesz...

—     Czemu tak stoisz? – Był zdziwiony. – Usiądź, nie zjem cię.

Akurat! To, po co się tutaj zjawiłeś przebiegły draniu? I te wszystkie sztuczki, które na mnie stosował… O co chodziło? Co się działo…? Miałam mentlik w głowie. Niechętnie usiadłam w pobliżu Yonana i spojrzałam tępo w ziemię. Tak intensywnie się przyglądałam, że dostrzegłam maleńkie mrówki, które pracowały w pocie czoła.

—     Jestem z Vitani, planety, która uległa zniszczeniu parę lat temu z rąk bestialskich stworzeni, które grabiły wszystko na swojej drodze. Mówiono, że są podwładnymi Straszliwego, ale to nie jest w sumie istotne. – Kiedy opowiadał trząsł się z przejęcia. – Zniszczyli wszystko i zasługują na ten sam los. Wymordowali niemal wszystkich dorosłych, została garstka dzieciaków. Po tym już nigdy nie pozbieraliśmy się, a naszą planetę przestali odwiedzać kupcy.

Zemsta. Zawsze chodziło o zemstę. Pytanie kogo poszukiwał? Słuchałam go chcąc jedynie się dowiedzieć za kim rozglądał się właśnie tutaj, na Ziemi.

—     Szukałem ich wszędzie, kiedy wyrosłem na silnego, ale nie znalazłem ich. Po kosmosie zaczęła krążyć też wzmianka, że Straszliwy się wybiera w te rejony mając jakieś zatargi, ale słuch o nim zaginął. – Opowiadał teatralnie gestykulując. – Postanowiłem sam sprawdzić, czy znajdę tu tych śmiałków. A ta planeta jest jedyną zamieszkałą, w tej części galaktyki.

—     Mówisz o…

—     O was, nikczemni Saiyanie – Warknął.

—     Uspokój się. – Przełknęłam ślinę zaskoczona odpowiedzią. – Są tu Saiyanie, owszem, ale nie mogą być za to odpowiedzialni! Są ofiarami! Straszliwy nie żyje, został zabity przez jednego z nas. Już nikomu nie zagraża, a nazywał się Freezer, tak przy okazji. Bo o nim mówisz? My też byliśmy ofiarami.

—     Nic nie rozumiesz? – Westchnął.

—     To ty nic nie rozumiesz, kolego! – Pisnęłam rozgoryczona. – Prawie wyginęliśmy z rąk tego potwora.

 Sam chciał mnie zabić wraz z moją planetą! Nie byliśmy jego przyjaciółmi, a niewolnikami. Mój lud był wykorzystywany. Wy mieliście po prostu pecha, jak większość, którzy mieli bogate planety.

—     Twój lud? – Mruknął białowłosy. – Jesteś dziedziczką czy coś w tym stylu?

—     Jestem, a może raczej byłam księżniczką Saiyan. – Stanęłam dumnie wygłaszając swoje pochodzenie nawet jeśli stało się mniej wartościowe. – I byłam tam, gdy grzebano nas żywcem. Gówno wiesz o nas!

—     Ale się spinasz, księżniczko. – Prychnął. – Chciałaś wiedzieć, to masz. To nas już wolno zabijać, a wy jakieś biedne niewiniątka?

Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, dało się wyczuć napiętą atmosferę. Zieleń drzew i trele ptaków, nie pomagały mi się rozluźnić. Ten, tu obrażał moją wymarłą rasę. Nie mogłam mu tego od tak wybaczyć. Nie chciał zrozumieć, że nasze plądrowanie planet było obligujące. Gdy byłam malutka, nie wiedziałam, tak jak Yonan, że nie robimy tego tylko i wyłącznie dla poklasku. Freezer miał kupca, my musieliśmy dla niego zdobyć ziemię i nie było, że boli. Dla nas kochających walczyć sprawiało to przyjemność, gdy wygrywaliśmy, bo wszyscy byli szczęśliwi. Kiedy nie chcieliśmy nie mieliśmy wyboru. Jeśli nie mieszkańcy, umrzeć mieliśmy mu, a Freezer i tak by dopiął swego – wysłałby kogoś innego w tym celu.

—     Zatem przybyłeś nas zabić? – Ostrożnie zadałam pytanie. – Bo ktoś kiedyś tam zabił twój lud? Ktoś, kto na pewno teraz nie żyje? Bo na pewno nie żyje. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent Saiyan nie żyje!

—     Nigdy nie zapomnę jego twarzy! Bestialstwo aż biło z jego gęby. – Poderwał się spoglądając głęboko w moje oczy. – Gdy spotkam wszystkich żyjących będę wiedzieć, że nie ma tu tego, który był za wszystko odpowiedzialny. Póki, co, dla mnie ta osoba jest bardzo żywa.

Po tych słowach przeszedł mnie zimny dreszcz. Tylko ja i Vegeta nie mieszkaliśmy tu większość swojego życia. Ja nie mogłam mieć z tym nic wspólnego. Nie kojarzyłam Vitani, nie byłam też specjalnie najeźdźcą, żyłam między Gyniu Force, no i nikomu nje przewodziłam. W dodatku wspominał o Oozaru, więc w ten sposób musieli zdziesiątkować ten świat. A Vegeta? On mógłby się okazać tą bestią, o której tak z pogardą wspominał chłopak. Tego się obawiałam, choć był tylko cień szansy, że ze wszystkich kiedyś żyjących, to właśnie on.

Było przecież kiedyś tak wielu Saiyan, mógł to uczynić dosłownie każdy. Z polecenia Changelinga. Sami od lat nie pacyfikowaliśmy światów, nie były nam potrzebne po tym jak osiedliśmy się na Plant.

—     Poza mną nie ma nikogo kto mógłby to uczynić. – Przekonywała go. – Jeden przybył tu mając parę miesięcy, wiesz też miał podbić tę planetę, ale wyszło jak wyszło i się tu osiedlił. Inni to Saiyanie tylko w połowie, dzieci tego gościa, co nawet nie wiedział, że jest Saiyanem.

Chłopak patrzył na mnie spode łba nawet nie próbując udawać, że mi wierzy. Chociaż w większości mówiłam prawdę! Zataiłam mały szczególik.

—     Ja jestem tu od niedawna, ale byś już wiedział, że to ja gdyby tak było. Prawda?

Yonan nie dawał się przekonać, choć starałam się za wszelką cenę. Chociaż nie obawiałam się tego przybysza, gdzieś coś podpowiadało mi bym nie wydawała swego brata. Tak jakoś dziwnie wydawało mi się, że może o niego chodzić. Od gówniarza przemierzał kosmos dla Freezera.

—     Mam nadzieję, że mnie nie oszukujesz. – Ostrzegał kiwając palcem. – Bo jeśli tak, będziesz mieć nieprzyjemności.

—     Nie bądź śmieszny Yonanie. Nie boję się ciebie. – Prychnęłam. – Jeśli będę musiała, zabije cię, więc również cię ostrzegam.

—     Ciekaw jestem czy naprawdę jesteś tak silna, czy tylko się zgrywasz, księżniczko.

Długo staliśmy w milczeniu. To spoglądaliśmy na siebie, to na przechodniów czy roślinność. Nieopodal bawiły się dwie małe dziewczynki z psem, wesoło go nawołując. Rzucały mu patykiem, a ten z uniesioną głową przynosił go im pod nogi.

—     Tak tu spokojnie. – Zabrał głos. – Aż dziw, że nie są niczego świadomi.

—     To miernoty. – Westchnęłam. – Myślą, że nie ma innych cywilizacji we wszechświecie, z wyjątkami. Nie potrafią podróżować po kosmosie.

—     Huh? – złapał haczyk.

Miałam chwilę do namysłu by zmienić temat całkowicie i odciągnąć go od myśli, iż go oszukuję.

—     No wiesz, uczyłam się ostatnio trochę o tej cywilizacji i nie mają pokaźnej wiedzy. – rozwinęłam temat mówiąc niedbale. – Nie potrafią sami latać, nie mają pojęcia o KI. Jedynie gdzie lecą w kosmos to na księżyc. Żałosne, co nie?

Chłopak się roześmiał, a wraz z nim ja, tyle, że raczej nerwowo. Wolałam nie tracić czujności, nie mogłam usnąć. Już raz zapłaciłam za nią sporą sumę, na szczęście bez ofiar. Kiedy Yonan się uspokoił poprawił włosy opadające na twarz i założył za ucho dziwnie się do mnie uśmiechając.

—     Słuchaj – Zagaił obejmując mnie lewą ręką i delikatnie klepiąc po ramieniu.

Zszokowana powędrowałam wzrokiem do dłoni która mnie dotykała, a po chwili odskoczyłam niczym oparzona. Co on robił?! Cóż za bezczelna zuchwałość.

—     Spokojnie, księżniczko. – Uniósł dłonie nad twarz w obronnym geście. – Chciałem jedynie cię pocieszyć.

—     Pocieszyć?! – Zdębiałam. – Będę szczęśliwa kiedy swoje zacne dupsko zabierzesz z tej planety. Nic tu po tobie.

—     Zrobiłaś się dziwnie nerwowa. Co ukrywasz, księżniczko?

Czy mnie prześwietlił? Może? Doprowadzał mnie do szału! Za każdym razem gdy wypowiadał mój tytuł przez ciało przechodziły mnie dreszcze. Chyba zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że nikt mnie tak nie nazywał. Choć… Mimo wszystko zawsze w ten sposób przedstawiałam swoją osobę. Z podenerwowania nie potrafiłam kontrolować mocy, więc moje KI znacznie wzrosło. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Albo teraz, albo nigdy. Postanowiłam uderzyć szybkim ruchem białowłosego w twarz, lecz ten ku mojemu zaskoczeniu zablokował cios. Przecież to on miał być zaskoczony! Zdradziła więc mnie energia… Skarciłam się w duchu.

—     Koniec. – Uśmiechnął się serdecznie. – Lecę odszukać tego mordercę. Nie przeszkadzaj mi, dobrze ci radzę. Nie chciałbym cię skrzywdzić. Zdążyłem cię polubić, co jest bardzo dziwne.

Odleciał tak nagle, zostawił mnie samą sobie. Stałam jak ten słup soli wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą stał. Przetrawiłam jego słowa i w momencie doszło do mnie co zrobiłam, a raczej czego nie zrobiłam.

—     Dokąd to? – Warknęłam. – Nie uciekniesz mi draniu…

Wystartowałam z zawrotną prędkością by dogonić uciekiniera. Gdy tylko go dostrzegłam wystrzeliłam pocisk by się zatrzymał. Dostał w plecy. Odwrócił się gniewnie na mnie łypiąc. Cała ta słodka maska, którą mnie raczył gdzieś przepadła.

—     Chciałem cię oszczędzić, bo jesteś taka słodka i naiwna, księżniczko. – Westchnął teatralnie. – Ale nie dajesz mi wyboru, muszę i ciebie zabić. Może będę pogromcą waszej rasy? Kto wie.

—     O niczym innym nie marzę! – Fuknęłam. – Walczmy! Niech wygra lepszy.

Nie trzeba było mu tego dwa razy powtarzać. W sekundę ruszył na mnie z taką agresją! Nie spodziewałam się tak szybkiej reakcji. Nie zdążyłam się nawet przygotować do tego natarcia. Uderzył mnie całym sobą w brzuch, aż odleciałam na dobre parę metrów zwracając przy tym śniadanie. Otarłam usta z wymiocin i śliny po czym ruszyłam do kontrataku. Nastąpiła szybka wymiana ciosów. Starałam się unikać jego ataków, lecz ten okazał się znacznie szybszy niż mogłam przypuszczać. Jakom cudem? Zdawał się nie być silnym. Musiałam więc przejść na wyższy poziom, w swoim normalnym ciele nie mogłam równać się z jego szybkością co mnie irytowało. Wreszcie uśmiechnęłam się do siebie, bo każda okazja do dobrej walki nie była zła. Przemieniłam się zgrabnie zaskakując tym samym przeciwnika. To było takie do przewidzenia. Aura złota, która mnie okalała wprawiła Yonana w ogromne zainteresowanie. Dlaczego się jednak nie przestraszył? Wiadome było, że nie mógł słyszeć o złotowłosych żołnierzach, a jedynie o armii małp, które niszczą wszystko wokoło. A mimo to nie trzęsły się mu portki.

—     No proszę, cóż za zmiana kreacji. – Zakpił. – Dla mnie się tak uszykowałaś, księżniczko? Powiem, że lepiej się prezentujesz w tych kolorach.

—     Przestań mnie drażnić! – Warknęłam.

Księżniczko, księżniczko, księżniczko… Z jego ust nienawidziłam swojego tytułu. Brzmiał tak odrażająco! Irytował mnie również fakt, że nie zrobiłam na nim specjalnego wrażenia. Nawet to, że moja moc stała się dużo wyższa… Dlaczego? Rzuciłam się na niego ze zdwojoną siłą. Teraz dużo szybsza więc i zwinniejsza. Nie miałam już problemów z unikami. Yonan w końcu zaczął mieć uznanie. Że też nie miałam przy sobie mandarkery! Mogłabym go postraszyć formą cienia, bądź całkowicie zniknąć i szpiegować, ale było już za późno. Dziś nie byłam przygotowana na zagrożenie. Takie rzeczy powinnam była nosić zawsze przy sobie. Bez względu na to czy panował pokój czy nie. Niestety parę lat ciszy osłabiło moją czujność i odstawiłam priorytety na dalszy plan.

Nie spodziewać się ataku? Szczyt głupoty. Vegeta by mnie wyśmiał… Sama sobie plułam w twarz. Tyle dobrze, że nigdy nie zaprzestałam treningów i systematycznie po wysiłku umysłowym, który zadawała mi Bulma i jej opłaceni uczeni, zabierałam się za ostry wysiłek fizyczny dbając o każdy szczegół. Miałam z tego nie lada satysfakcję, że byłam silniejsza od brata. Teraz przynajmniej nie mógł mi zabronić walczyć ze złem i wmawiać, że kobiety z natury są słabsze. Byłam równie potrzebna.

Białowłosy wystrzelił potężną kulą energii w moją stronę. Krzyżując ręce przed twarzą chciałam zablokować pocisk. Oczywiście udało mi się to uczynić lecz siła uderzenia była tak wielka, że w pobliskim drapaczu chmur pękły wszystkie szyby i rozległ się paniczny krzyk mieszkańców miasta. Yonan zaczął ostrzeliwać mnie z taką zaciętością, że musiałam uciekać to w lewo, to w prawo. Czasem gubiłam się w rozeznaniu i przyjmowałam pociski na siebie. Te, które mnie nie dosięgały rozwalały budynki w całej okolicy. Przerażenie ludzi było doskonale słyszalne. Denerwowało mnie to, że nie mogłam zabrać natręta poza miasto. Ilekroć próbowałam albo zagradzał mi drogę, albo zostawał w mieście czekając aż łaskawie wrócę, w tym czasie mordując kolejnych ziemian. Dla niego było to idealne miejsce do walki, a wszystko dlatego, iż nie pozwoliłam mu odlecieć kiedy była okazja. Nie! Oczywiście musiałam się tak napalić na walkę, że zapomniałam na czym świat stoi. Teraz byłam zmuszona wsłuchiwać się we wrzaski przerażonych i niczego nierozumiejących tubylców.

—     Dokładnie tak zapamiętałem inwazję Saiyan. Oglądaj i podziwiaj!

—     Ale co do tego mają te istoty? – Zdziwiłam się. – To nie moi przyjaciele, są mi zupełnie obojętni.

—     Więc marnujesz mój cenny czas. – Mruknął przysuwając się bliżej mojej twarzy. – Szkoda, że muszę cię zabić, jesteś taka urocza gdy się złościsz.

Zacisnęłam wściekle usta nie wypowiadając ani jednego słowa. Brałam głębokie wdechy przez nos chcąc się odrobinę opanować. Musiałam szybko coś wymyślić. Gdyby tu byli inni. Jednak nikt nie nadchodził.

—     Jeśli cokolwiek mi się stanie wiedz, że zostanę pomszczona. – Uśmiechnęłam się półgębkiem. – Nic nie ujdzie innym uwadze.

—     Skoro tak uważasz… Jeżeli nigdy nie żałowałaś, że nie żyjesz, to dziś jest ten dzień. – Warknął. – Dałem ci szansę, księżniczko! Jednak niczym się nie różnisz od tamtych!

Tak naprawdę nie miałam pojęcia, co nim kierowało i gdzie nauczył się właściwie tak walczyć? Wiedziałam jedno, był pewien tego, co mówi, wierzył, że to, co robi jest słuszne. Determinacja, jaką pokazał przypominała mi, że nie tylko ja w obliczu zemsty potrafię wykazać się ponadprzeciętną siłą. Zastanawiające jednak było to, że nikt nie przyleciał do mnie. Nikt nie wyczuwał wroga? A może jego siła była zbyt niska by interweniować? Jednak tacy ludzie jak Kuririn, Yamcha czy Ten Shinhan lubili obserwować dobre walki, nawet jeśli nie byli w stanie sami niczego wskórać. No i gdy na Ziemi działo się zło, pragnęli pomagać. Mną kierowała czysto saiyańska rządza walki z nieznanym.

Wzięłam głęboki wdech i skumulowałam sporą dawkę energii. Szkarłatna wiązka szybko powędrowała do przeciwnika. Zablokował cios krzyżując ręce. Nie przerywając fali pocisku nacierałam na Yonana chcąc go zepchnąć. Powoli osuwał się w tył, aż w końcu wylądował w wysokim, oszklonym wieżowcu. Ten załamał się przysypując delikwenta toną szkła i żelastwa. Nie czekając ani chwili posłałam jeszcze paręnaście mniejszych kul. Gdy odsapnęłam i opadł pył przyglądałam się uważnie zgliszczom. Wiedziałam, że żyje, czułam po kościach, że tam jest, ale mimo to oszołomiona wpatrywałam się w niego kiedy wyskoczył z gruzów bez specjalnego zadrapania.

—     Muszę przyznać, że jesteś dobry. – Sapnęłam ocierając pot z czoła.

Było grubo po południu, a słońce wciąż intensywnie nacierało swymi promieniami sprawiając, że nie tylko byłam mokra, ale i bardzo spragniona.

—     A ja tobie, że jesteś uparta. – Odrzekł otrzepując pył z kombinezonu. – Brawo, księżniczko.

—     Sara. – Jęknęłam nie mogąc już słuchać jego księżniczkowatości. – Mów mi po prostu Sara.

—     A już myślałem, że nie masz imienia, księżniczko. – Zaśmiał się złośliwie.

Ściągnęłam usta ciskając w niego błyskawicami. Ten był zdecydowanie gorszy od Vegety jeśli chodziło o czarny humor i jeszcze ta nieposkromiona pewność siebie.

—     A tak, Sara.

Wreszcie i popołudnie odchodziło w niepamięć, zbierało się na wieczór. Powoli słońce przygasało momentami oślepiając mnie promieniami odbitymi z jeszcze nie wytłuczonych okien. Walka trwała jakieś dwie, może trzy godziny, a ja niczego nie wskórałam. Miasto zamieniało się w ruinę, a po wojownikach nie było śladu. Żałowałam, że nie potrafiłam komunikować się za pomocą myśli. Ten, z którym walczyłam był piekielnie dobry, ale i ja nie pokazałam wszystkiego. Jednak nie chciałam przedwcześnie przechodzić na drugi poziom. Musiałam go przecież najpierw trochę zmęczyć i odciągnąć wreszcie od miasta. Nie żeby mnie obchodzili ci ludzie, ale wiedziałam jak bardzo zależało innym, a mnie zarzucono by nieporadność. Cóż... Tak to właśnie wyglądało na załączonym obrazku.

—     To teraz na serio. – Zawołał Yonan, a z jego twarzy zniknęła beztroska, – Trening był świetny, ale pora na prawdziwą walkę. Czas kończyć, śpieszę się! Nie widzisz, że nadchodzi noc?

Usłyszawszy to oniemiałam. Trening? Jak to?! Nie dostał nawet zadyszki, a ja owszem. Super. Od czasu do czasu piekło mnie ramię i już zdążyłam je dobrze podrapać w chwilach wytchnienia. Czułam się nieco słabsza, dyszałam, a pot spływał ze mnie strugami. Czułam się jak w koszmarze! Miałam teraz tylko cichą nadzieję, że to wszystko zły sen i zaraz się obudzę wciąż czekając na Gohana wśród wysokich gór.

 
Dlaczego nie zdążyłam przygotować się na jego cios? Walnął mnie w twarz pięścią, następnie z kolana w brzuch. Zgięta w pół nie byłam w stanie uchylić się przed kolejnym atakiem, tym razem w głowę. Runęłam i wpadłam do basenu przeciwpożarowego z taką siłą, że wbiłam się dużo głębiej niż jego dno. Woda rozbryznęła się na wszystkie strony. W chwili, gdy brakowało mi powietrza wynurzyłam się spod resztek brudnej, odstanej wody głośno nabierając tak bardzo brakującego powietrza. Rozkaszlałam się z ledwością wychodząc na brzeg. Z rozcięcia na głowie, które paliło, gęsto sączyła się krew. Już dawno nikt mnie tak nie poturbował. Ostatni raz dostałam takie baty od Freezera, z resztą na własne życzenie, gdy cofnęłam się w czasie. Musiałam przyznać, że była to piękna walka, dla takich warto żyć. Musiałam wziąć się w garść, przecież nie mogłam jej przegrać! Wiedziałam, że za pomocą kryształowych kul mogliby mnie przywrócić do życia, jednak fakt śmierci mnie nieco przerażał. Wygramoliłam się w końcu ze zbiornika, wyplułam resztki nabranej wody. Wyszukałam wzrokiem przeciwnika, a gdy go zobaczyłam przeraziłam się niemal, że na śmierć. Zbierał nad głową ogromną kulę mocy, iskrzyła się niesamowicie. Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, kiedy wycelował ją we mnie. Przełknęłam głośno ślinę zasłaniając ciało przed nieuniknionym atakiem. Poczułam ogromne szarpnięcie przeszywające moje ciało i okrzyk z oddali:

—     Żegnaj, księżniczko Saro…

Ostatnie co pamiętałam to wrzaski przerażonych ludzi, trzaski szkła, konstrukcji budynków, wybuchy chyba z każdej możliwej strony, oraz niewyobrażalnie palący ból, chyba każdej komórki mego ciała.

To musiał być koniec.