10 czerwca 2019

38. Kres zła


—     Raz…
Rozpoczęło się odliczanie. Złotowłosa księżniczka zaczęła zbierać w sobie moc krzycząc w eter, by zadać wspaniały w jej mniemaniu cios. Ostateczne uderzenie, które miało ją ocalić od koszmarów z wczesnego dzieciństwa. Jej ryk rozniósł się echem po całej okolicy, a ziemia niebezpiecznie zadrżała. Wszędobylskie kamienie i gruz pod wpływem energii zaczęły podnosić się ku górze, a następnie wirować jakby chciały zatańczyć w tym przedstawieniu.
—     Dwa…
Dziewczyna odbiła się od podłoża z takim impetem, że pozostaje po tym wgłębienie. Pędząc ku swemu dotychczasowemu oprawcy, który trząsł się ze strachu niemal szyderczo się uśmiechała. Była pewna, że oto nastała chwała i nic już nie jest w stanie jej powstrzymać. Changeling nie podejrzewał, że siła saiyańskich wojowników może być tak olbrzymia, że mogliby przechodzić przez transformacje, choć przybył do tej zapadłej dziury w celu eksterminacji mieszkańców z samych pogłosek.
Mężczyzna do tej pory był pewien swej doskonałości oraz tego jak jeszcze wiele mógł osiągnąć, jednak teraz nie miał, jak tego dokonać. W chwili, gdy jego detektor eksplodował od nadmiaru jednostek bojowych rozszalałej dziewczynki zrozumiał jak karygodny popełnił błąd igrając z uczuciami teraz już złotowłosej wojowniczki. Przecież mógł ją już dawno zabić i to jednym palcem! Czy oto przyszło mu się zmierzyć z rasą, która jednak naprawdę przewyższa jego?
Księżniczka dotarła do niego w zaledwie ułamku sekundy zadając pierwszy sztych pięścią w klatkę piersiową. Nie był on supermocny by mógł zostać zadany później jeszcze jeden. Saiyanka choć zdeterminowana i wściekła była w stanie na tyle się kontrolować by nie rozszarpać oprawcy niczym dzikie zwierzę, choć bardzo tego pragnęła. Nadepnął jej na najczulszy odcisk podnosząc rękę na jej mniejszą wersję oraz ojca. Freezer upadł na kolana ciężko dysząc po wypluciu z ust wydzieliny wymieszanej z fioletową krwią. Nie mógł się pogodzić z tym co go spotkało. Niespodziewana zmiana sytuacji sprawiła, że ugięły się pod nim kolana i to nie tylko dosłownie, ale i w przenośni. Czuł jak traci grunt pod stopami, a świetlana przyszłość najpotężniejszego imperatora przemyka mu przez palce. Tylko dlaczego? Miał wszystko zaplanowane! Czemu nie docenił swego przeciwnika? Jak mógł popełnić taki błąd?
—     Trzy…
Sara odskoczyła od demona mrozu wypuszczając trzy szybkie, szkarłatne pociski. Pierwszy po lewej stronie przeciwnika, drugi po prawej, zaś trzeci przeleciał tuż nad jego głową. Mężczyzna musiał dostrzec w tym nieporadność dzieciaka więc zaczął się śmiać. Dopadło go optymistyczne wrażenie i kpił z tego, że super wojownicy choć są diabelnie silni nie umieją trafić, chociaż doskonale pamiętał poprzednie uderzenie, które zwaliło go z nóg. Pewny nie był, jednak chciał mieć poczucie, iż dzieciak nie panuje nad swoją nową mocą, a dla niego jest to szansa na odzyskanie władzy i wszystkiego co przed chwilą mógł stracić. Podniósł się z ziemi z błyskiem w oku, jednak jego mina rzednie, gdy dostrzegł, iż księżniczka Vegety szelmowsko się uśmiechnęła, po czym wyrzuciła zdrową rękę w górę ładując kolejny blast – tym razem potężniejszy, przepleciony złowrogo wyglądającymi wyładowaniami elektrycznymi. Powietrze stało się jakby cięższe i gęstsze. Czy tak właśnie objawiał się strach? Jaszczur sam nie wiedział. Wciąż z tyłu głowy tliła się nadzieja na zwycięstwo. Nawet w tej chwili był w stanie wyobrazić sobie co uczyni tej śmiałej bestii gdy już ją okiełzna, a śmierć jej miała być okrutnie bolesna i niewyobrażalnie długa. Nikt nie miał prawa zdeptać największego imperatora we wszechświecie!
—     Mówiłam. –  Saiyanka niespodziewanie zabrała głos wytrącając tym samym Changelinga z zadumy.
Wyrzuciła przed siebie olbrzymi pocisk wprost w oblicze Freezera. Mężczyzna nie zamierzał się poddawać. Planował odeprzeć atak więc czym prędzej wystrzelił salwę swoich KI blastów. Niestety ku jego zdumieniu zostały one wchłonięte przez szkarłatną kulę tym samym powiększając swoje rozmiary. Wytrzeszczył oczy w niedowierzaniu wyciągając przed siebie białe dłonie. Odepchnę ten atak! Nie pokonasz mnie gówniarzu! Nie tacy próbowali! – Myślał w panice.
Nastąpiła potężna eksplozja rozświetlająca otoczenie. Konstrukcja pałacu nie była w stanie wytrzymać fali uderzeniowej. Zapadła się niczym domek z kart tworząc gigantyczną kupę gruzu. Saiyanka nawet nie drgnęła. Stała w tym samym miejscu osłaniając siebie barierą energetyczną. Wpatrywała się w ciszy w pogorzelisko oraz tumany kurzu wyczekując, aż te wreszcie opadną. Co prawda nie wyczuwała energii życiowej przeciwnika, ale chciała być całkowicie pewna, że ciało młodszego syna króla wszelkich galaktyk zamieniło się w popiół i już więcej nie powstanie. Nigdy nikomu nie zagrozi. Miała wrażenie, że czekanie trwa nieskończenie wiele minut, mimo to nie ruszyła się choćby o milimetr.

***

Planeta była całkowicie zrujnowana. Saiyanie nie mieli zupełnie nic poza gruntem pod stopami i własnym życiem. Gdzieś, w dotąd opustoszałych domkach mogli się nieliczni osiąść by powoli zacząć odbudowywać swe królestwo. Ostało się kilka pojedynczych kapsuł kosmicznych po oprawcach, ale czy były sprawne? Nie miałam pojęcia. Mimo takich strat byli oni uśmiechnięci – wiwatowali na cześć nieznanej im złotowłosej wojowniczki. Podnosiłoby mnie to na duchu, gdyby nie fakt jakie straty ponieśli przez moje zadufanie w sobie. Zniszczyliśmy niemal cały glob! Choć Frezer oddał ostatnie tchnienie i nikogo już nie mógł nękać wciąż czułam niedosyt, jakąś wewnętrzną pustkę.
—    Masz złamaną rękę! – przeraziła się Verinia.
Nawet nie wiedziałam, kiedy pojawiła się za mną wraz z swym partnerem i córką. Odwróciłam się ku nim delikatnie się uśmiechając. Byli brudni, poranieni, a ich szaty poszarpane. Liczyłam w duchu na jakąś srogą reprymendę wszak ich królestwo teoretycznie nie istniało. Jednak nic podobnego się nie wydarzyło. Patrzyli na mnie tak jakby chcieli podziękować za ratunek ignorując wszędobylski chaos.
—    To nic takiego. –  machnęłam zdrową dłonią po czym zaśmiałam się.
Poczułam paraliżujący ból. Miałam również uszkodzone żebro.
Saiyańscy poddani zaprowadzili mnie do podziemi, które się jakimś cudem ostały, a w której znajdowały maszyny lecznicze. Powłócząc nogami ze zmęczenia patrzyłam tylko na podłoże chcąc oszczędzić sobie kolejnych rozpaczliwie wyglądających ruin. Gdy wąskim tunelem zeszliśmy po drabinie na dół okazało się, że na sześć obecnych maszyn, tylko jedna była sprawna. Szkody jakie wyrządziliśmy z Freezerem i jego żołdakami były olbrzymie. Dosłownie cała planeta ucierpiała i gdzieś z tyłu głowy głosik podpowiadał mi by prosić o wybaczenie za takie spustoszenie. Przecież mogłam zabrać najeźdźcę na inną część Vegety i walczyć bez rozmyślań nad dorobkiem Saiyan. Cóż, było już za późno.
Zdjęłam poszarpaną płachtę i uszkodzony pancerz w chwilę po tym jak zostałam ponaglona przez króla, wszak była jeszcze masa istot do wyleczenia, a mnie kazano pierwszej wylizać rany. Nieporadnie zdjęłam resztę odzienia, a obrażenia tylko mi w tym przeszkadzały. Gdy tylko wgramoliłam się do urządzenia i usiadłam z czeluści ambulatorium wyłonił się dobrze znany mi z wyglądu mężczyzna. Dopiero gdy podszedł i zaczął podpinać do mego ciała elektrody uświadomiłam sobie, że zwali go Bardockiem. Ze stoickim spokojem założył na mą twarz maskę tlenową mówiąc:
—    Widzimy się ponownie za cztery godziny.
Nic nie odpowiadając potaknęłam. Po zamknięciu się szklanego włazu automatycznie zaczął wlewać się leczniczy płyn o morskim zabarwieniu. Zmrużyłam powieki, oto nastała chwila by odpocząć po ciężkim boju. Cztery godziny to sporo czasu.

***

—    Obudź się, Saiyanko. – usłyszałam głos.
Wyrwana z niespokojnego snu, gdzie ponownie przyszło mi zmierzyć się z Changelingiem podniosłam ociężałe rzęsy. Jasne, sztuczne światło przyprawiło me oczy o spiekotę. Kiedy wreszcie się przyzwyczaiłam mrugnęłam jeszcze parę razy po czym mozolnie wyszłam z maszyny sprawdzając miejsce gdzie ostatni raz widziałam swoje najgorsze obrażenia. Nie było ani jednego zadrapania. Czułam się jak nowo narodzona! To było coś czego brakowało mi na Ziemi, choć nie można było niczego zarzucić magicznej fasoli kocura Karina, poza tym, iż była nie smaczna. Na samą myśl gorzki posmak zajął me usta.
W łaźni tuż za drzwiami ambulatorium wzięłam zimny i za razem krótki prysznic. Niestety nie było ciepłej wody i wcale nie zamierzałam nikogo pytać dlaczego. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że byłam współwinną tej usterki. Owinięta w szorstki, szary ręcznik wróciłam do sali medycznej by zapytać o nowy kostium, o ile gdzieś jakieś się ostały. Na stołku, tuż przy maszynie, do której był podpinany kolejny Saiyanin dostrzegałam komplet odzienia, a gdy ojciec Goku zauważył mnie od razu potwierdził, iż to dla mnie.
—    Macie może jakieś sprawne kapsuły? – cicho zapytałam z obawy na przeczącą odpowiedź.
—    Tak. – odpowiedział wojownik ku mojemu zdumieniu.
Serce niemal zakuło mnie z radości, a na usta wlazł wielki uśmiech. Niemal w pośpiechu zakładałam każdą część garderoby nie bacząc na spojrzenia obecnej tu gromadki poturbowanych wojowników leżących na pryczach i wyczekujących pomocy medycznej.
—    Przygotuj mi jedną. – Niemal zażądałam zapinając pod szyją uszkodzoną pelerynę – jedyną moją rzecz w tej garderobie.
Inny Saiyanin, który bandażował ramię starszej kobiecie bez zbędnego pytania ruszył za najbliższe drzwi, a ja za nim. Długim korytarzem gdzie ledwo można było uraczyć sprawne światła doszliśmy do podziemnej stacji, w której pozostało parę nie uszkodzonych kapsuł kosmicznych. Do gotowej zapakowałam się w przeciągu paru sekund.
—    Dokąd lecisz? – zapytał.
Spojrzałam na niego wymownie. Czy musiałam się im tłumaczyć po tym jak ich ocaliłam?
—    Król kazał nam śledzić twoje poczynania. – oświadczył bez entuzjazmu.
—   Zatem przekaż królowi, że muszę jeszcze załatwić parę spraw. – oświadczyłam z uśmiechem na twarzy – Oczekujcie mojego powrotu.
Wcisnęłam guzik. Kapsuła się zamknęła, a mężczyzna nie czekając na start maszyny latającej ruszył z powrotem do rannych pobratymców i za pewne do samego władcy by przekazać moją wiadomość.
—    Podaj współrzędne – odezwał się męski głos komputera.
—    Planeta numer 78.

***


Kosmiczny pojazd mocno wylądował na miękkim lądowniku jednej z planetek Freezera. Od trzech dni nie zmrużyłam oka wypatrując w okrągłej szybce oznak zbliżającego się celu. Było to głupie, wszak komputer informował mnie o odległości dzielącej kapsułę od jednej z baz, jednak adrenalina robiła swoje. Otworzyłam właz, a następnie powoli wysiadłam i przeciągnęłam się. Z budynku kontrolnego wybiegł strażnik. Dokładnie ten sam, którego widywałam tutaj w swoim świecie. Ruszyłam w kierunku stacji całkowicie go ignorując.
—    Dokąd? – ponownie krzyknął strażnik.
Spojrzałam na niego ukradkiem nie zatrzymując się. Nie miałam czasu na zabawę z nic nie znaczącymi dla mnie płotkami.
—    Stój! Rozkazuje ci! W imię naszego pana!
Zatrzymałam się gwałtownie na słowa naszego pana. Na samo wspomnienie włos zjeżył mi się na karku, choć zaledwie miesiąc minął od jego śmierci. Powoli i spokojnie odwróciłam się w jego kierunku. Zaczynał działać mi na nerwy. Wystrzeliłam pocisk unicestwiając natręta choć w pierwszej chwili miałam go oszczędzić. Ruszyłam do bazy. W korytarzach mijałam te same twarze co sprzed laty, zupełnie mnie ignorowali nie zdając sobie sprawy po co tutaj przybyłam. Nie mogli wiedzieć, że jestem Saiyanką, gdyż peleryna zasłaniała ogon, a w kosmosie było wiele humanoidów. Nie sądziłam, że po przypadkowym osadzeniu się na Ziemi wrócę w te strony. Nawet by mi się to nie przyśniło. Czego właściwie tu szukałam? Zemsty? Zdecydowanie.
Dotarłam do kabiny sterowniczej skąd było widać na małych ekranach lądowniki kapsuł, hangary na większe statki oraz wszystkie wejścia do stacji kosmicznej. Zazwyczaj tutaj przesiadywałam podczas służby u Freezera. Śmiesznie to brzmiało, ale tu był kiedys mój dom. Bo niby dokąd  mogłam się udać nie znając kosmosu? Nie rozumiejąc tego okrutnego świata?

Powoli rozejrzałam się po pomieszczeniu i dostrzegłam małego Basjina wyglądającego na zaspanego – jak zawsze obijał się na swojej warcie.
—    Gdzie reszta załogi? – zapytałam ze sztuczną uprzejmością.
—    Tam gdzie… – odezwał się zielonoskóry bez zastanowienia – Kim t-ty jesteś?
—    Dowiesz się w swoim czasie, Gerudo. – odrzekłam oschle –  Chcę widzieć całe Gyniu Force przed budynkiem! Masz ich zebrać jak najszybciej.
—    Czego chcesz?
—    Już ci mówiłam, dowiesz się w swoim czasie, a teraz ruszaj! I bez żadnych czasowych sztuczek.
Karzeł powoli i niezgrabnie przesuwał się w tył nadymając swoje i tak już wielkie poliki. Cały się trząsł jakby w obawie, że zdążę do niego dobiec nim weźmie haust powietrza do zatrzymania czasu. Widok ten przyprawiał mnie o skurcze żołądka. Był on najpaskudniejszym żołnierzem z całej piątki, sam Zarbon w swojej drugiej formie nie był tak odrażający.
—    Ruszaj te tłuste dupsko! Szybko! – krzyknęłam popędzając niziołka.
Zielony stworek rzucił się pędem do wyjścia niemal przewracając się o własne nogi. Roześmiałam się w głos, a gdy tylko zniknął z pola widzenia przypomniało mi się, że ostatni raz gdy z nim rozmawiałam – niemal wieki temu – to o kryształowych kulach przed ich wylotem na Namek. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z ich potęgi.
Niespiesznym krokiem ruszyłam do wyjścia gdzie życzyłam sobie spotkać całą załogę Gyniu. Czułam po kościach, że czeka mnie nudna potyczka, w końcu byli słabsi od Freeezera. Chociaż kto wie? Może jednak była szansa się zabawić? Dotarłam do drzwi frontowych, wcisnęłam guzik, a drzwi się rozstąpiły.
—    Cóż za komitet powitalny! – zawołałam z entuzjazmem szyderczo się uśmiechając widząc wszystkich zebranych – Zanim jednak przejdziemy do walki mam pytanie. Gdzie obecnie znajduje się Kord?
—    Sam król Kord? – zapytał Jisu z nieukrywanym zdziwieniem – Na co takiemu dzieciakowi ta informacja?
Przewróciłam oczami na tę uwagę wymownie wzdychając. Jednak zaskoczył mnie brak reakcji na słowo walka. Przestąpiłam kilka kroków ku nim wyczekując odpowiedzi.
—    Podbija północno- zachodnie galaktyki –  odpowiedział po chwili Baata.
—    Konkretniej! – warknęłam nie usatysfakcjonowana.
Musiałam wiedzieć jak daleko się znajdował od bazy i ile zajmie mu droga powrotna. W przeciwieństwie do niego, mój czas był grubo ograniczony. Nie miałam zamiaru spędzać w przeszłości wieczności.
—    Nie interesuj się tak, gówniaro – wreszcie zabrał głos sam kapitan.
—    Skoro nie teraz... – wzruszyłam ramionami – ...wyśpiewacie przed śmiercią.
—    Nawet o tym nie myśl kruszynko! Wiesz w ogóle z kim masz do czynienia?!
—    No jasne... – ziewnęłam nie zainteresowana przedstawieniem załogi – ... kosmicznymi śmieciami.
Standardowo przed moimi oczami odegrała się komiczna scena, w której armia Gyniu Force przedstawiła swój taniec. Tak samo jak pięć lat temu odebrałam go jako żenujący. Wojownicy tej klasy nie powinni marnować czasu i energii na głupie figury taneczne! A oni bez tego żyć nie mogli. Klasnęłam parę razy z niezadowolenia, owinęłam ogonem ciasno pas oczekując kolejnych poczynań kosmitów.
—    Na co czekacie? – burknęłam – Aż ja wam zatańczę? Nic z tego! Nie będę z siebie robić głupca!
Rzucili się w moją stronę niczym wygłodniałe kajsaby*. Czy nazywając ich głupimi pociągnęłam za odpowiednią dźwignię? Zrobiłam parę zgrabnych uników łapiąc jedną połę płachty by nie majtała się pod nogami po czym każdemu po kolei, zadałam cios w brzuch, oczywiście odsuwając się przed kolejnymi uderzeniami. Rozgniewana załoga ani myślała o honorowej walce jeden na jednego, ale tego wieczora nie było to dla mnie problemem. Kiedyś na pewno tak. Od silniejszych kopniaków czy uderzeń padali na posadzkę z ogromnym niedowierzaniem i obolałymi częściami ciała. Wykorzystując tę sytuację zebrałam w sobie masę KI by osiągnąć wyższe stadium. Miałam nadzieję, że tym razem bez przeszkód osiągnę cel. Chwilę mi to zajęło, jednak w tym przypadku się udało. Moi przeciwnicy cierpliwie, a może z przestrachem czekali na zakończenie tego procesu wciąż dla mnie trudnym do wykonania. Super wojownikiem byłam zaledwie trzeci raz w życiu i nie posiadałam wysokich umiejętności by zamieniać się w niego kiedy najdzie mnie ochota.
—    C-co to jest?! – przeraził się Recom gdy jego detektor eksplodował od nadmiaru jednostek.
W chwilę po tym reszta urządzeń także dokonała spektakularnego żywota. Kąciki moich ust niebezpiecznie zadrżały.
—    A co się tak nagle interesujesz? – z mojej twarzy nie znikał chytry uśmieszek – Wy nie dzieliliście się ze mną swoimi informacjami to i ja nie muszę.
Nie powiem, rozzłościł ich ten komentarz, choć za nic nie potrafili zrozumieć, iż chodziło o tę malutką, w większości przestraszoną Saiyankę chcącą tylko i wyłącznie przetrwać by odnaleźć swoją ostatnią rodzinę jaka gdzieś musiała egzystować.
Rozprawiłam się z Gyniu Force bardzo szybko nie pozwalając Gerudo zatrzymywać czasu, co oznaczało, iż on stracił głowę jako pierwszy. Kapitanowi uniemożliwiłam zapanować nad moim ciałem. Jeśli chodziło o ich techniki walki nie mogli mnie niczym zaskoczyć. Znałam je doskonale, przecież wychowałam się wśród nich… Często doglądałam treningów, a i sam zielonoskóry grubas pokazywał swe wspomnienia, jak świetnie się bawili podczas najazdów na jakieś planetki, gdzie tylko Changeling ich wysłał. Tak jak podejrzewałam, gdy tylko zostało ich dwoje  wyśpiewali mi nazwę planety, na której aktualnie siał terror ojciec Freezera. Był jeszcze jeden problem… Cooler – starszy brat jaszczura, który na pewno odegrałby się na Saiyanach za śmierć ojca i brata, a także za zniszczenie ich dorobku w postaci imperium. Jego także musiałam się jakoś pozbyć. Wróciłam na pokład swojej kapsuły by obrać kurs na planetę Katar. Jak mi było wiadome mieszkańcy tej planety nie byli specjalnie uzdolnieni w sztukach walk. Zapewne też nie tolerowali wojen. Poprosiłam komputer o wygenerowanie trasy. Czas, który wyświetlił się na monitorze wskazywał, że podróż zajęłaby mi pół roku. Do tego czasu dawno by ich tam nie było! Albo… Podbijali by kolejno zamieszkałe globy, albo by wracali na jedną ze swoich stacji, a to mogłoby sprawić, że byśmy się nigdy nie spotkali. Nie miałam tyle czasu! Musiałam przecież wrócić na Ziemię do swoich, gdzie zapewne Vegeta rwał włosy z głowy pod moją nieobecność, a Trunks przebierał nogami, czy kiedykolwiek wróci do siebie i ocali świat przed androidami, które tam beztrosko się panoszyły. Podróż starą kapsułą, którą przyleciał Komórczak nie była możliwa. Wątpiłam też by Bulma miała wystarczającą ilość materiałów by ją naprawić. Wróciłam do bazy by sprawdzić jakie inne pojazdy znajdowały się w bazie. Potrzebowałam bardziej zaawansowanego sprzętu by się tam znaleźć, choć wątpiłam bym mogła znaleźć coś co sprawiłoby szybką podróż do celu. Statki Coolera i Korda były stokroć lepiej wyposażone od mojej małej kapsuły, oraz od tych pojazdów, które znajdowały się na tej planecie. Okazało się, że miałam do dyspozycji statek, który zabrał by mnie na Katar w dwa miesiące, jednak miałam ochotę załatwić do dużo szybciej, nawet już teraz. Poza tym nie miałam pojęcia jak się tym latało, a niewolić jednego z pracowników Kosmicznej Organizacji nie leżało w mojej gestii. Niestety też nie posiadałam zdolności teleportowania się jak Son Goku, a bardzo by mi się przydała. W tej chwili zazdrościłam mu tej techniki.
Postanowiłam odnaleźć jakiś kosmitów ukrytych na stacji by następnie połączyły mnie z ojcem Freezera. Wcisnęłam duży, czerwony guzik. Usłyszałam kliknięcie po czym zabrałam głos:
—    Obsługa potrzebna w centrum dowodzenia! – zawołałam – Pod groźbą wysadzenia tej bazy w powietrze!
Nie musiałam długo czekać by niskiego wzrostu humanoid o żółtych oczach z czerwonymi tęczówkami i pstrokatą fryzurą w odcieniu zieleni pojawił się w progu. Na jego widok moja twarz rozpromieniała. Nie miałam zamiaru ich zabijać, tylko nastraszyć.
—    Czego chcesz? – odezwał się.
—    Połącz mnie szybko z generałem.
Ten bez zbędnych pytań podszedł do panelu i począł wciskać przeróżne kolorowe guziki. Po chwili na wielkim ekranie przed nami pojawił się jeden z jego współpracowników. Mężczyzna poprosił by ten drugi wezwał samego pana. Gdy tamten stwierdził, że nie może tego zrobić, bo Kord jest zajęty wspomniałam o śmierci armii specjalnej. Po czymś takim nie mogli odmówić mi spotkania.
—    Masz czas do miesiąca by wrócić na 78. – Rzekłam sucho gdy tylko demon mrozu pojawił się na ekranie – Jestem zabójcą twojego syna. Przyjrzyj mi się uważnie.
—    Co ty bredzisz? – warknął.
—    Jestem super kosmicznym wojownikiem z planety Vegeta. – uświadomiłam go naprędce – Freezer już smaży się w piekle po tym jak zaatakował naszą planetę i ku jego nieszczęściu poległ. Pamiętaj, masz miesiąc.
Przerwałam rozmowę wciskając odpowiedni guzik nie czekając na jakąkolwiek reakcję mężczyzny. Nie miałam zamiaru więcej tu przebywać tak jak i w tej przeszłości.
—    Teraz połączysz mnie z tym drugim Changelingiem. – zwróciłam się ponownie do pracownika stacji 78.
Ten z wielkimi oczyma zabrał się za łączenie rozmowy bez zbędnej gadki. Jemu także dałam trzydzieści dni na dotarcie do stacji. Wieczorem kiedy już byłam wypoczęta i najedzona, a kapsuła przygotowana do odlotu. Wsiadłam do niej i obrałam kurs na zniszczoną Vegetę. Teraz miałam do dyspozycji maszynę należącą co armii specjalnej więc moja podróż powrotna miała być krótsza od tej, którą odbyłam w tę stronę. Bardzo dobrze, gdyż miesięczny lot to było za dużo! Nie byłoby szans na powrót i przygotowanie niespodzianki dla demonów mrozu.



***

Kajsaby – mięsożerne stwory zamieszkujące planetę Redro oddaloną od Vegety o 3 dni (lotem kapsuły). Pokryte łuskami w kolorze pomarańczy i brązu. Ich oczy nie posiadają tęczówek, jedynie są całe czerwone. Podobne do Tyranozaura, lecz są mniejsze i mają dłuższe przednie łapy.