31 lipca 2023

*97. Czy jest jeszcze nadzieja?

Z dedykacją dla mojego męża <3


W Niebiańskim Pałacu czekał Dende ze swoim wiernym dżinem. Jak zawsze przywitał nas z otwartymi ramionami. Inaczej zapewne nie potrafił. Gdyby ktoś zorganizował konkurs uprzejmości, byłby na pierwszym miejscu! Nie inaczej. Wróciłam do bazowej formy. Czas było dać ciału odpocząć.

— Możesz przetrzymać u siebie te dzieciaki? — zabrałam głos zaraz po wylądowaniu. — Tu będą bezpieczne. Mam nadzieję.

— Czy oni być ranni? — zapytał z troską Momo, widząc nieprzytomnych chłopców.

Spojrzałam na wspomnianych. Nie zdawali sobie sprawy, co w ogóle się działo, a pchali się do walki, jakby mogli wszystko. Westchnęłam. Nie wiedzieli, z kim mieliśmy do czynienia. Sami nie dysponowaliśmy taką wiedzą. Teraz dostrzegałam w nich siebie sprzed lat. Wreszcie rozumiałam, dlaczego Vegeta tak bardzo nie chciał, bym brała udział w turnieju Komórczaka. Czasem, by coś pojąć, trzeba dorosnąć.

— Nic z tych rzeczy — odparłam spokojnie, aczkolwiek z nutą wyrzutu. — Jedynie ich unieruchomiłam, by nie pakowali się w większe kłopoty.

Sługa Wszechmogącego odetchnął z ulgą, a sam właściciel pałacu poprosił go, by posłał im łoża w komnatach. Czarnoskóry odbierając młodych od Kenzurana i Szatana Juniora skinął nam głową, po czym zniknął w najbliższych drzwiach pałacowych.

— Dende, wiesz coś może na temat Gokū? — Kuririn, zmienił temat.

— Przecież nie można go ponownie uśmiercić — zauważył Namekanin. — Jest ranny i słaby, ale wyjdzie z tego.

— Kto go tak urządził? — zadał kolejne pytanie wstrząśnięty dawny mnich.

Ja wiedziałam. Wszyscy, którzy niepotrzebnie zginęli na trybunach także. Odwróciłam wzrok, myśląc o tym, by wyprzeć tamto wspomnienie. Zwłaszcza teraz, gdy i jego już nie było. Słuchanie o jego śmierci było za każdym razem bolesne.

— Vegeta — wtrącił ze stoickim spokojem przybysz z innego wymiaru. — Stoczyli ze sobą walkę, która przy okazji uwolniła tę kreaturę, Buu.

Spojrzałam na przedmówcę potępiającym wzrokiem. Nie było to miejsce i czas na krytykowanie mojego brata, a każdy, kto się pojawił na naszej drodze, tak właśnie robił. Był to niesamowicie drażniący temat. Książę został wykorzystany i kto jak kto, ale on wiedział to najlepiej. Już to przerabiał.

— W takim razie panie wszechwiedzący co mamy robić, by pokonać tego potwora? — Tupnęłam nogą zbyt mocno, a następnie oparłam ręce na biodrach. — Zamieniamy się w słuch. No, słucham.

Ogoniasty spojrzał na spękaną posadzkę, a następnie na mnie swoim nieprzeniknionym wzrokiem. Był nieziemsko tajemniczy. Doskonale grał niewzruszonego, ale ja wiedziałam swoje. Ściągnęłam usta patrząc na niego jeszcze zajadlej.

— Zastanawiam się, czy ktokolwiek z was jest w stanie go pokonać, a nie zdołacie tego zrobić za pstryknięciem palców — mruknął posępnie, wzruszając ramionami, unosząc nieco ręce. — Wszystkich może was pożreć, wchłonąć i wykorzystać do podbicia wszechświata. W pierwszej kolejności pozbyłbym się Babidiego, to on nim steruje. Buu sam w sobie jest bezmyślnym dzieckiem i nie stanowi poważnego zagrożenia, jeśli nikt go nie zaatakuje.

Prychnęłam, odwracając się. Uważał się za jakąś potęgę? Jeżeli faktycznie pokonali tego stwora, musiał być bardziej doświadczony i może silniejszy niż przed jego atakiem. Na pewno nie miał prawa krytykować naszej mocy. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że Vegeta poległ, posiadając drugi poziom super wojownika. Co prawda nie był on doskonały, jednak nie oznaczało to, że jesteśmy gorsi. Sama dużo trenowałam i nie czułam się w żadnym stopniu kruchą i nic niewartą.

— Skąd ty to wszystko wiesz? — zainteresował się Szatan z bardzo podejrzliwą miną.

Uświadomiłam sobie, że nie powiedziałam kompletnie nic na temat wojownika. Najpierw spojrzałam na Namekanina, a następnie na Kenzurana. Mężczyzna z poważną miną przyglądał się przedmówcy, jakby zastanawiał się, czy w ogóle powinien się odzywać.

— Jestem przybyszem z innego świata — odrzekł w końcu. — Saiyaninem jak już zauważyłeś. Tam skąd przybyłem, Buu już nie ma, choć zdążył napsuć nam krwi.

— Pokaż zatem, co potrafisz — nieuprzejmie zachęcałam podróżnika. — Jaką ukrywasz moc, Kenzuranie? Pochwal się efektami po spotkaniu z tym czymś.

Długowłosy Saiyanin spojrzał na mnie wielkimi oczyma. Prawdopodobnie nie spodziewał się takiego pytania. Skoro sugerował, że jesteśmy słabi, chciałam znać siłę jego ciosu. Mieć pewność, że jest od nas potężniejszy i naprawdę musimy w niebywale krótkim czasie stać się potężniejsi. Mógł nas zmotywować do działania. Mnie na pewno. Reszta zebranych tu osób także wpatrywała się w intruza czasu, chcąc poznać jego KI.

— Proszę bardzo — westchnął, zamykając na kilka chwil oczy, po czym jego spojrzenie stało się ponure. — Jesteście strasznymi niedowiarkami. Musicie wiedzieć, że to nie są przelewki.

Spiął wszystkie mięśnie, zacisnął pięści i zaczął kumulować w sobie dotąd ukrytą moc. Najpierw buchnął w nas silny powiew KI, który zamaszyście poruszyła liśćmi palm znajdujących się w płacowym ogrodzie. To nie robiło już na nikim wrażenia. Następnie wystrzeliła w niebo złocista aura, na chwilę oślepiając zgromadzonych. Naszym oczom ukazał się pierwszy poziom super wojownika. Tylko dla innych ras ten widok robił wrażenie. Dla kogoś takiego jak ja – wcale. Wystarczyło na mnie spojrzeć, większość tego dnia spędziłam właśnie w tej formie. Zaczynałam się do tego przyzwyczajać.

W następnej chwili dostrzegłam jego szelmowski uśmieszek, pojawiły się pierwsze oznaki kolejnego stadium. Skupisko elektryczne już po chwili skakało po całym ciele, obwieszczając nadchodzący drugi poziom. Kolejny raz musieliśmy przesłonić oczy, gdy jego aura ponownie wybuchła. Jego włosy co prawda nie były bardziej sterczące, poza tymi pojedynczymi przy twarzy.

Nagle dostrzegłam, na jego torsie coraz to potężniejsze wyładowania elektryczne, moc, która w nim rosła trzęsła podłogą, na której staliśmy. Niebo sprawiało wrażenie ciemniejszego, ale mogło mi się zdawać. Jego siła zaczynała mi imponować. Naprawdę. Ku naszemu zdumieniu nie przestawał zbierać energii, a kiedy wrzasnął, uwalniając kolejną dawkę, musiałam zasłonić oczy. Zupełnie jakby powstał huragan.

Oto stał przed nami zupełnie inny wojownik niż kiedykolwiek. Jego brwi gdzieś zaginęły, a w ich miejscu stały się wypuklejsze, dając to uczucie morderczego spojrzenia. Jego włosy, które dotąd sięgały do ramion, nabrały znacznej długości. Nigdy czegoś podobnego nie zauważałam – teraz były do kolan. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie zaskoczył mnie. Dosłownie ta potęga powalała na kolana. Nie tylko mnie. Wyraźnie słyszałam szepty reszty zebranych.

Więc istniało coś więcej. Z zazdrości zacisnęłam pięści, powstrzymując się tym samym przed uczynieniem tego, co Szatan i Kuririn – opadającą szczęką. Chciałam posiąść tę energię, choć wyglądu już nie koniecznie.

— Jest to trzecia forma, aczkolwiek bardzo wymagająca — powiedział chwilę po tym, jak wrócił do pierwotnego wyglądu. — Pożera ogromne pokłady energii, trzeba umieć ją kontrolować, a to wymaga czasu.

— Fenomenalna! — Kuririn zapiał z zachwytu. — Możemy teraz pokonać tego potwora.

— Zaiste. Może i robi wrażenie, ale co mi z tego, jeśli za chwilę mnie zje ta moc i zostanę z niczym? — prychnęłam, udając niewzruszenie. — Jeśli jesteś w stanie w ciągu pięciu minut rozprawić się w tej formie z tym czymś to ok. Tak poza tym, ty widziałeś się w lustrze? Te oczy są paskudne!

Kenzuran zaśmiał się pod nosem. Wiedział, o czym mówiłam. Westchnęłam, po czym usiadłam na posadzce, spoglądając w idealnie błękitne niebo. To był potwornie długi dzień. Jakimś cudem nie chciałam wierzyć, że po raz kolejny Vegeta odszedł. Ponownie się poświęcił. Czułam jego zanik mocy, jego brak, koniec, a jednak tak bardzo nie pozwalałam na akceptację tego stanu. Miałam nadzieję, że szybko uporamy się z tym różowym potworem i po raz kolejny przywrócę brata do życia.

Zrobiłam kilka kroków  te i z powrotem, a następnie przeszłam powoli koło Saiyanina z pełną powagą i determinacją. W ogóle na niego nie patrzyłam. Będąc na równi z jego ramieniem przystanęłam na chwileczkę.

— Bez względu na wszystko, nie mów nikomu, że szukałeś saiyańskiej księżniczki — szepnęłam mu do ucha spoglądając przed siebie. — Nikt nie musi wiedzieć, jaki jest prawdziwy cel twojej podróży.
***
W samotności siedziałam na jednej z czterech bocznych kopulastych wieżyczek usytuowanych na wysokim cokole podniebnego pałacu. Jak większość były w kolorze bieli. Potrzebowałam ciszy. Musiałam sobie poukładać w głowie, co się wydarzyło i to, co będę musiała powiedzieć, gdy już spotkam Bulmę. Jak zareaguje Trunks? Z zamyślenia wyrwało mnie ciche lądowanie. Kontem oka dostrzegłam zmartwionego Szatana, który z trudem spoglądał w moją stronę. Widać nie planował wspinać się po drabinie na wieżyczkę.

— O co chodzi? — zapytałam, nie specjalnie chcąc znać odpowiedź. Jego ponura aparycja nigdy niczego dobrego nie wróżyła.

— Wróciłem tam, gdy wracaliśmy do pałacu, chciałem być pewien, że Vegeta sobie poradził, jednak jego poświęcenie okazało się daremne — powiedział spokojnie, choć zielona twarz zdradzała strach. — Nie chciałem tego mówić przy wszystkich. Uznałem, że pierwsza powinnaś wiedzieć.

Przekrzywiłam głowę, zastanawiając się, co jeszcze ma do powiedzenia. Musiałam przyznać, iż słowa, które wypowiadał były jak lodowaty szpikulec w serce. Mogłam się przecież wszystkiego spodziewać. Kenzuran od początku mówił, że Buu był istotą praktycznie nie do pokonania. Ofiarność księcia straciła jakąkolwiek wartość. To było bardzo przykre i bolesne. Zacisnęłam szczękę, chcąc powstrzymać się od szlochu. On to najwidoczniej wiedział.

— Może i rozleciał się w drobny mak, ale był w stanie się poskładać niczym guma do żucia! — żachnął w gniewie. — Kiedy wracał do swojej pierwotnej postaci, sparaliżował mnie strach. To jest najgorsza kreatura, jaką przyszło mi spotkać.

— Więc musimy zacząć działać, inaczej wszyscy zginiemy, a on nie wróci do życia. Nie mogę na to pozwolić.

Nastała cisza. Jedynie było słychać w oddali kroki, najpewniej pomagiera Boga Ziemian. Mówiąc krótko, Saiyanin miał rację. Nie czekało nas nic dobrego. Zaraz można było usłyszeć jak wspina się po drabinie. Nie można było się ukryć w tym pałacu nigdzie.

— Ja położyć dzieci do łóżka — odezwał się nadchodzący Momo. — Na pewno wy być głodni. Z pustymi żołądkami nie da się myśleć. Ja zapraszać do stołu.

Ku mojemu zdziwieniu poczułam nagły atak żołądka na moje wnętrzności. Nic nie mówiąc, przytaknęłam, po czym podążyłam za dżinem. Namekanin również. Na miejscu zastaliśmy ucztujących już gości pałacu. Nie było tu tylko dzieci. Posiłek odbył się niemal w całkowitym milczeniu. Najprawdopodobniej nie tylko ja czułam ciężar ostatnich wydarzeń.

Mąż C18 konsumował posiłek w całkowitym zamyśleniu. Możliwe, iż zastanawiał się co u jego dziewczyn. Ogoniasty zachowywał się jak typowy Saiyanin – pochłaniał morze jedzenia. Piccolo wystarczała w zupełności szklanka chłodnej, krystalicznej wody. Tymczasem ja pomimo głodu jadłam najwolniej, wciąż rozprawiając co robić dalej. W sumie to więcej dłubałam widelcem po talerzu, niż trafiałam nim do ust.

Wciąż nie było żadnych wieści od Gohana i jego ojca. Sam bóg Światów gdzieś przepadł, a przecież w takiej chwili potrzebna była każda para rąk. We własnej osobie prosił nas, byśmy wzięli udział w pozbyciu się intruzów, a teraz go nie było. Zdawałam sobie również sprawę, że i dzieciaki ostatecznie będą musiały wziąć udział w tej morderczej batalii. Jeśli chcieliśmy przetrwać, trzeba było sięgnąć po wszystkie dostępne środki. Kenzuran powiedział, że nie ma innej możliwości niż przygotować się pod każdym względem.

Po skończonym posiłku postanowiliśmy wyjść na zewnątrz. Nie wiedziałam jak innym, ale mnie lepiej myślało się poza murami świętego pałacu. Przodem szli Namekanie z byłym mnichem, rozprawiając nad ewentualnym schronem dla reszty ekipy, na co Wszechmogący przystał po tym, jak Piccolo utwierdził go w tym, iż on jako pan tego miejsca ma decydujący głos. Młody opiekun przystanął na wszystko bez zastanowienia.

Jak trzaśnięcie piorunem poczułam pojawiającą się tuż obok energię. Było to tak zaskakujące, że aż mnie wmurowało w posadzkę. Nie tylko mnie.

— Czyżby…? — dukałam zdumiona.

— To Son Gokū! — krzyknął uradowany ojciec Maron.

Nie czekając na reakcje innych, niezwłocznie popędził w kierunku KI wspomnianej osoby. Za nim puścili się zielonoskórzy mieszkańcy pałacu oraz dżin. Tylko podróżnik czasu dotrzymywał mi kroku. Przecież wojownik nie przybył tutaj na kilka sekund, a do końca dnia miał jeszcze parę godzin. Kiedy jako ostatni wyłoniliśmy się zza winkla pałacu, dostrzegłam Saiyanina, którego obściskiwał Kuririn. Nie wiedzieć czemu poczułam dziwny zastrzyk niepokoju, gdy tylko ten mężczyzna spojrzał na mnie swoimi wielkimi czarnymi oczyma.

— Czy Vegeta…? — szepnął, podchodząc do po uwolnieniu się od niskorosłego. Nie dokończył pytania.

— Tak... — ciężko westchnęłam, spuszczając głowę. — Nie żyje.

— Bardzo mi przykro — dodał cicho. — A gdzie jest mój syn? Czy on także?

— Nie odpowiem na to pytanie — wzruszyłam ramionami. — Ostatni raz widziałam go na arenie, gdy Vegeta zaprzedał swoją duszę. Nikt nie widział go później. Ale mamy chłopców. Oni są bezpieczni.

Przez chwilę panowała cisza. On spoglądał na mnie, a ja na niego. Czy zakładał najgorsze? On także?

— Ani Gohan, ani Shin nie byli w stanie pokonać tego potwora — wtrącił się Szatan. — Obawiam się, że oboje polegli w tej nierównej walce. Nie ma na to innego wytłumaczenia.

Na te słowa spojrzałam na niego spode łba, chcąc wykrzyczeć, by wypluł te słowa. Gohan miałby umrzeć z ręki różowego balona?! Dla mnie to było niedopuszczalne, nawet w myślach. Na pewno leżał gdzieś nieprzytomny i czekał na naszą pomoc.

Przerywając narastającą nieprzyjemną atmosferę, drugi obecny tutaj Saiyanin postanowił podejść bliżej.

— Witaj, Gokū, długo kazałeś na siebie czekać — Podał mu swoją dłoń. — Gdyby nie opieszałość tej damy już dawno byśmy się spotkali.

Spiorunowałam przedmówcę. Co za tupet! Mówiłam mu widać mało dosadnie, że nie życzyłam sobie jego interwencji w naszym świecie, na samym początku. Zwłaszcza, iż nie chciał zdradzić szczegółów swojego przybycia. Czego więc chciał? Przeprosin?! To mój brat był po drugiej stronie, nie on. I w tamtej chwili to on mnie spowalniał. A tak poza tym to zupełnie zapomniałam, że wojownicy się nie znają.

— Poznaj Kenzurana, przybysza z innego świata — wreszcie zabrałam głos. Byłam grubiańska za jego docinki. — Podobno przybywa ze świata, gdzie Buu został pokonany.

— Lepiej jej nie denerwuj — zażartował ojciec Gotena podając mężczyźnie dłoń. — Ostatnio nie jest w sosie. Skąd przybywasz, Kenzuranie?

Zmarły uśmiechnął się serdecznie do pobratymca, a następnie usiadł na stopniach przypałacowych z różowym półokrągłym daszkiem nad wejściem, ozdobionym złotymi podobiznami Shén Lónga.

— Prosiłbym cię jednak byś nie opowiadał w całości swojej historii. Życie nauczyło mnie, że historia nie musi się powtarzać — westchnął. — Sam Trunks był tego dobrym przykładem.

— Racja! — zauważył Kuririn. — Gdy zmieniał swoją przeszłość stworzyła się w jakiś sposób odrębna historia! Były dodatkowe trzy androidy!

— I ja — burknęłam pod nosem. — Mnie w jego świecie też nie było. A jednak tu jestem.

— To prawda. W moim także ciebie nie ma – wtrącił Kenzuran.

Spojrzałam po raz kolejny na niego krzywo. Cokolwiek mówił, sprawiał, że się denerwowałam. Irytował mnie, sama nie wiedziałam dlaczego. Brakowało, bym zaczęła eksplodować. Czy ja faktycznie przechodziłam jakiś wielki kryzys młodzieńczy?

— Jednak najważniejsze, że wróciłeś Gokū! — Jego przyjaciel szczerzył się jak dziecko. — Z tobą, Kenzuranem i Sarą pokonamy tych potworów! Jestem tego pewien!

Czarnooki wypuścił powietrze z płuc, spoglądając przez chwilę w piękne błękitne niebo. Po chwili zamknął oczy, nabierając smutnego wyrazu. Ten, który zawsze był optymistą, także wydawał się w jakiś sposób bezradny. Czy chodziło o to, że niedługo miał wracać do zaświatów? Najprawdopodobniej.

— Vegeta nie dał rady, Gohan także został pokonany, również bogowie nie byli w stanie nic zdziałać — markotniał z każdym wypowiedzianym słowem. — On jest i dla mnie za silny, nie pokonam go. Przykro mi. Nawet ty, Saro mu nie podołasz.


 Nie spodobały mi się słowa Gokū. Dlaczego sądził, że jestem słaba? Na twarzach Piccolo, Dendego i ojca Maron malowało się przerażenie. Oni pokładali ogromne nadzieje właśnie w tym wojowniku i chociaż martwym, to także zdolnym do walki. Rzekomo najsilniejszy obrońca świata żywego, jak i martwego twierdził, iż nie ma szans. Czemu?

— Skąd ta pewność, że jestem słaba? — burknęłam poirytowana, podpierając boki.

— Nie oszukuj się. Skoro Vegeta w pełni mocy nie mógł i ja nie mogę, to jakim cudem tobie się uda? — zapytał smutnymi oczami. — Może i jesteś silniejsza, ale nie od tej kreatury. Nie teraz.

Zmartwiony Kuririn westchnął, bezwładnie opuszczając ręce wzdłuż ciała. Właśnie uświadomił sobie, że jesteśmy skazani na niebyt, a jedyne, na co możemy liczyć to nikły cień szansy. W przeciwieństwie do niego nie zamierzałam się poddawać. Ta kreatura uśmierciła mego brata i winna była mi rewanż. Chciałam urwać mu ten balonowy łeb i posłać prosto do piekła. Żeby tego dokonać, musiałam wziąć się w garść i... Jakoś osiągnąć to, co dotąd wydawało się już niemożliwe – zdobyć nowy poziom. Skoro Kenzuran mógł go posiąść, dlaczego ja miałabym być gorsza?

— Nie wszystko jest stracone — wtrącił się nagle przybysz. — Możemy, a nawet musimy wykorzystać technikę scalenia! Tylko ona może wam pomóc.

— Scalenie? — zdziwiłam się. — O czym ty mówisz? Co to za technika?

— No tak, metoda Metamorianów — przytaknął martwy Saiyanin. — Poznałem jednego Metamorianina w zaświatach. Co prawda nie próbowałem tej techniki, ale wiem, na czym polega. Mogę jej nauczyć każdego.

— Że też o tym nie pomyślałem! — pisnął Dende z radością.

Gokū spojrzał wielkimi oczami na Kenzurana, jakby chciał zapytać, czy dzięki niej pokonał w swoim świecie gumowego potwora. Nie ukrywałam, że i mnie to ciekawiło. Na pewno chciał się rozeznać w wiedzy obcego.

— Opanowałeś ją? — zapytał bez ogródek.

Mężczyzna, do którego skierował swe słowa, stanął jak struna. Gdyby się tak dało, jego pierś wypadłaby przed niego. Przewróciłam oczami, po czym prychnęłam. Oczywiście, że opanował. Nawet się tym szczycił.

— Parę razy wykonałem ją z przyjacielem. Myślę, że jestem dostatecznie dobrze do niej przygotowany.

Mimo mojej niechęci do niego zdziwiła mnie cała ta skromność. Wcale się nie pysznił swoimi umiejętnościami, a jedynie mi się zdawało. Chyba niesłusznie z góry go oceniałam. W tym czasie Kuririn odtańczył swój poplątaniec szczęścia. Mnie zaniepokoił nagły brak entuzjazmu u Son Gokū. Chociaż znalazł jakieś rozwiązanie, nie do końca był zadowolony. Coś go ewidentnie trapiło. I to nie dlatego, że gdzieś na Ziemi grasował różowy stwór, prawdopodobnie niszcząc napotkane na swojej drodze miasta i wsie. Więc co?

— Szatanie, ty także użyłeś tej techniki na Namek, prawda? — wtrącił Wszechmogący.

— O nie, nie — pospiesznie wyprowadził go z błędnego myślenia. — Ja dokonałem asymilacji. To zupełnie coś innego.

— A czym więc różnią się te dwie techniki? — dociekałam, pierwszy raz słysząc tę nazwę.

— Otóż przy scaleniu łączą się dwie osoby o zbliżonej mocy i działają jak jeden organizm, ale tylko przez określoną ilość czasu — tłumaczył zielonoskóry. — Asymilacja polega na przejęciu ciała innego osobnika, który na zawsze zamieszka w twoim ciele.

Przez chwilę zastanowiłam się nad jego wypowiedzią. Wchłonąć kogoś na zawsze, przejąć jego moc. Nie brzmiało to dobrze, przynajmniej dla tego kogoś, kto stracił w jakimś stopniu swoje życie.

— Więc słyszysz głosy tej osoby? — dociekałam nieco skonfundowana. — Czy jednak przejąłeś tylko moc, a on ostatecznie umarł?

Dla mnie było oczywiste, że jeśli kogoś pożrę, to on przestaje istnieć. Namekanin zrobił wielkie oczy, po czym z nieukrywanym oburzeniem odwrócił się na pięcie, chcąc uniknąć dalszej rozmowy na ten temat. Co go tak oburzyło? Może jednak słyszał myśli osób, które przejął?

— Czyli możesz scalić się choćby z Kenzuranem i powstrzymać to wszystko? — Kuririn odzyskał nadzieję na lepsze jutro.

— I tak i nie — odparł. — Ja niedługo odejdę, nie zdążymy tego uczynić, ale mogę przekazać wam swoją wiedzę.

Kolejny raz Gokū nie mógł nic zrobić. Bycie martwym musiało go na pewno dobijać. Tylko dlaczego nie chciał tu i teraz się połączyć z kimś, kto już znał tę technikę? Czy razem by nie pokonali przeciwnika w okamgnieniu?

— Dlaczego? — postanowiłam zapytać. — Co stoi na przeszkodzie?

Saiyanin westchnął, a ten drugi niespokojnie się poruszył. Czy musiałam siłą wyciągać informacje? My tu sobie pogawędki uskutecznialiśmy, a tam na dole nie mogło dziać się nic dobrego. Straciłam brata, prawdopodobnie i jedynego przyjaciela, osobę, którą całkiem nieświadomie pokochałam, a oni zastanawiali się, czy był sens się scalać? Nie potrafiłam tego zrozumieć. I choć bardzo mnie to irytowało, to starałam się opanować i nie wzniecać pożaru.

— Widzisz, Saro — zrobił dłuższą pauzę, gdy ja niecierpliwie przestępowałam z nogi na nogę. — By się scalić, należy spełnić kilka warunków. Trzeba być mniej więcej tego samego wzrostu czy budowy ciała.

— Nie widzę problemu — rzuciłam gburowato, mierząc obu Saiyan.

— Musimy być również na podobnym poziomie energetycznym.

Skrzywiłam się. Więc to tak. Albo uważał, że jest silniejszy od Kenzurana, albo w drugą stronę – za słaby. Możliwe, że chodziło również o to, że jeden był żywy, a drugi nie. W dodatku miał zniknąć z naszego świata, więc jego scalenie z Kenzuranem mogło w ogóle nie wypalić. Nie mogłam od niego wymagać połączenia się z kimś, kogo nawet nie znaliśmy. Wszyscy mieli skwaszone miny. Kolejny raz zapanowała grobowa atmosfera. Ja nawet nie miałam co myśleć o scaleniu. Nie było z kim. Osiemnastka zdecydowanie miała ode mnie mniej energii, a szkoda, bo może coś z tego by wyszło?

— Ja widzieć, że są jeszcze dzieciaki — niespodziewanie wtrącił się Momo — Oni mieć zbliżony poziom mocy. Oni się bić.

Syn Bardocka poderwał się na równe nogi. To była dla niego myśl. Nikt z nas w ogóle nie brał chłopców pod uwagę. Jeżeli Gokū twierdził, iż fuzja jest w stanie wielokrotnie zwiększyć moc, to może byliby w stanie stawić czoła bestii? Albo, chociaż ją unieruchomić? Nie oczekiwałam od maluchów odwagi i bezwzględności. A już na pewno zabijania. Bez względu czy były to złe, czy dobre istoty. Chłopcy jednak mogli się na coś przydać. W końcu i oni musieli dorosnąć, a następnie stawić czoła zagrożeniu, jakie na nas spadło. Miałam zamiar być przy nich w tej trudnej chwili. Zdawałam sobie sprawę jak będzie im ciężko. Mnie było potwornie trudno zmierzyć się z dorosłym i brutalnym światem. I tak zdecydowanie mieli dłuższe dzieciństwo od mojego. Ja nawet nie przypominałam sobie czy było coś przed tyranią Freezera. Nie pamiętałam specjalnie swojego starego życia.

Wreszcie jakiś ogólny zarys działania powstał. Mogliśmy wziąć się do roboty. To był ten moment, w którym z marszu postanowiłam postawić dzieciaki do pionu. Póki był ojciec jednego z nich, mieliśmy szansę, by wzięli sobie swoje zadanie do serca. Czas było odłożyć zabawki i stać się mężczyzną. Nie zdążyłam nawet dojść do głównego bocznego wejścia, gdy nagle pociemniało niebo. Niespodziewana noc była nad wyraz zaskakująca. Do zmroku było jeszcze kilka godzin.

— To przecież Boski Smok — przeraził się Dende. — Ktoś go przywołał.

— Masz rację! — potwierdził Piccolo.

Po co komu był teraz smok? Przecież nie zdążyliśmy ocalić świata. O cokolwiek by ten ktoś poprosił, mógłby zmarnować życzenie i naszą szansę.

— Bulma prawdopodobnie wezwała smoka, by wskrzesić ofiary Vegety — stwierdził Kuririn. — To na pewno ona.

No tak. Ona. Któż by inny? Miała swój niezawodny radar. Była na trybunach w chwili, gdy Vegeta mordował masowo Ziemian.

— Nie możemy dopuścić, by wykorzystała trzy życzenia, bo będziemy zmuszeni czekać kolejny rok na naprawę świata! — Wszechmogący wyraźnie był przerażony.

Na samą myśl nie jednemu ugięły się kolana. Nikt nie chciał, aby kryształowe kule straciły moc właśnie, teraz kiedy nasze życia były zagrożone. Gokū nie czekając ani chwili zaczął szukać energię Boskiego Smoka, choć twierdził, że jest to dość problematyczne, a następnie przy pomocy szybkiej transmisji przeniósł się do celu. Nam pozostało czekać w zniecierpliwieniu czy zdążył.

— Och, Gokū, jeszcze nic straconego — zabrał głos Dende, komunikując się z oddalonym od nas Saiyaninem — Powiedz smokowi, żeby nie spełniał więcej życzeń. Za cztery miesiące będziemy mogli użyć ich, by wszystko naprawić.

Niestety nie wyrobił się przed wypowiedzeniem pierwszego życzenia. Na całe szczęście okres czterech miesięcy nie wydawał się odległym. Miałam nadzieję, że do tego momentu uporamy się z podłym tworem Babidiego, a następnie przywrócę księcia do życia.

— Zaraz wszyscy tu będą — oznajmił beztrosko zielonoskóry — Gokū ich sprowadzi.

Radość, która wezbrała w Kuririnie sprawiła, że się uśmiechnęłam. Pierwszy raz od wielu godzin. Nie mógł się doczekać, kiedy spotka swą kobietę i ich dziecko. Ja też chciałam się spotkać z kumpelą. W następnej chwili uświadomiłam sobie, że zaraz pojawi się Bulma i będzie trzeba przekazać jej wiadomość o śmierci Vegety. Prędzej czy później by się dowiedziała, ale jakoś nie myślałam o tym wcześniej. Całkowicie pochłonęła mnie chęć zemsty.

Niebo na powrót wróciło do swojego późno popołudniowego koloru. Chwilę po tym zjawili się ludzie wraz z Gokū. Powstało małe zamieszanie, padło dużo pytań, ale mimo wszystko pojawiła się radość. Wśród zebranych dostrzegłam także zagubioną przybłędę, która w jakiś sposób musiała wkupić się w łaski zebranych tu Ziemian. Na sam jej widok zacisnęłam szczękę. Upuściłam powietrza z płuc niczym rozjuszony byk.

— Co ona tu robi!? — warknęłam, wystrzeliwując palcem w mocno zdezorientowaną Videl.

Na mój widok pobladła, zupełnie jakby nie spodziewała się mnie tutaj, a przecież to ja byłam częścią tego zespołu, nie ona. Kto ją w ogóle tutaj zaprosił? Kiedy wpasowała się w towarzystwo?

— Jest z nami — odparła żona Gokū z niebywałą pewnością. — To moja synowa. Nie wiesz?

Spojrzałam na kobietę jak na wariatkę. Czułam, jak się we mnie gotuje. Jaką zaś synową? Miała już dwóch synów. Czy chodziło jej o to, że zaprosiła ją do swojej rodziny? Czy ta kobieta do reszty postradała rozum? Ze wściekłością osy odwróciłam się od zebranych, nie ukrywając swojego emocjonalnego stanu. Czy Gohan wiedział i popierał? Czy może ta kobieta chciała mi po prostu dopiec? Zresztą jak zawsze. Przecież nigdy mnie nie lubiła i w sumie z wzajemnością.

— Skoro tu jesteśmy, to może ktoś mi powie, gdzie są moi synowie? — zapytała nagle poddenerwowana Chi-Chi nie dostrzegając żadnego z nich.

— Ja także chciałabym wiedzieć, gdzie podział się mój Trunks i Vegeta. — dodała z troską Bulma, kładąc dłonie na policzkach.

Na samo jego imię aż mnie zmroziło. Zatrzymałam się i nie odwróciłam. W gardle stanęła mi ogromna gula. Nie tylko nie byłam w stanie, ale i nie miałam zamiaru na to pytanie odpowiadać. Byłam wulkanem emocji i tylko jakimś cudem jeszcze nie wybuchłam. Ostatnia oaza tego świata została zbezczeszczona. Zrobiło się cicho. Tak bardzo, że słyszałam bicie swego serca. Pędziło jak szalone. Bulma na przemian z Chi-Chi próbowały się czegoś dowiedzieć, lecz nikt chyba nie miał odwagi wspomnieć o najgorszym.

— Gokū, ty im powiedz — rzekł trzęsącym się głosem Kuririn.

Odwróciłam głowę na tyle, by zobaczyć, co się dzieje. Pocałował swoją małą córkę w czoło, po czym ponownie skierował wzrok ku swoim butom. Złe wieści, nigdy nie były łatwe do wypowiedzenia. Spróbowałam przełknąć gulę, ale nic to nie dało. Zacisnęłam pięści.

— Mam dwie wiadomości — zabrał w końcu głos poproszony Saiyanin. — Trunks i Goten są tutaj, w pałacu. Nic im nie grozi.

Chociaż nie patrzyłam na zebraną tutaj grupkę, to słyszałam, jak ich oddechy wyrażają ulgę. Dzieci miały się dobrze i smacznie spały, chociaż jeszcze przed chwilą miałam je obudzić na trening. Mężczyzna zrobił dłuższą pauzę. Przeszedł mnie momentalnie lodowaty dreszcz. Zacisnęłam pięści, a także powieki. Właśnie miałam po raz kolejny usłyszeć o najgorszym i już definitywnie przyswoić te informacje.

— Niestety nie mogę tego powiedzieć o Vegecie i Son Gohanie. Przykro mi.

Jak przystało na matkę Gohana, na te wieści momentalnie straciła przytomność. Bulma zareagowała bardzo emocjonalnie. Szczerze, nigdy jej w takim stanie nie spotkałam. Moje serce także krwawiło z powodu jego utraty, ale sama na to się zgodziłam, chcąc uchronić chłopców przed zgubną śmiercią, której by mi ta kobieta nie darowała. Nawet przy posiadaniu smoczych kul. Słuchanie szlochu tej kobiety rozdzierało moje serce po raz drugi. Ponownie wezbrała we mnie złość. W kilka sekund moje ciało spowiła złocista aura. Potrzebowałam pozbyć się niepohamowanego gniewu. Wrzasnęłam, wyrzucając z siebie trochę mocy, niszcząc kafelki i zawalając pobliskie wejście do pałacu. To był mój pierwszy wybuch po stracie. Przestawałam nad sobą panować.

— Nie bądź taki pewny śmierci Gohana — warknęłam, strzelając palcem w Gokū. — Nikt nie widział, jak zginął! Nikt w ogóle nie wie, gdzie on jest. Na pewno żyje.

— Rozumiem twoją złość, Saro — westchnął rywal mego brata, po czym podszedł do mnie i poklepał po ramieniu. — Też nie chcę w to wierzyć, ale zauważ, że jego energia jest niewyczuwalna. Po prostu go nie ma.

Wściekle zaciskając pięści, zamknęłam oczy, chcąc się, choć odrobinę uspokoić i wyczuć KI swojego niegdyś przyjaciela, jednak na próżno. Tak jak mówił ta moc, jakby wyparowała, zupełnie jak ta Vegety. Tylko dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam? Z wrogością zrzuciłam dłoń ojca Gotena, po czym obrałam kurs w odosobnione miejsce. Drugi koniec pałacu był teraz najbardziej odpowiedni dla wyładowania mojego gniewu.

— Twoja złość niczego nie zmieni — dodał na koniec, zniżając ton.

Na niemal sekundę przystanęłam, zacisnęłam mocniej pięści i powieki, a samotna łza powędrowała po policzku. On naprawdę odszedł. A ja... Ja do samego końca traktowałam go jak swojego wroga. Teraz czułam, jak moje serce pękało na miliony kawałeczków. To było tak palące, jak w chwili, gdy nakryłam go z Videl na łące. Odniosłam wrażenie, że nie mogę oddychać. A może to powietrze stało się dla mnie trujące? Serce zaczęło przyspieszać, jednocześnie boląc coraz mocniej. Dopuszczając do siebie czarne myśli, chwyciłam się za głowę, upadając na kolana. Kolejne łzy popłynęły ciurkiem.

Przed oczami stanęło mi nasze pierwsze spotkanie. Ja podejrzliwa, on nieśmiały. Kolejne łzy uciekły spod powiek.

Muzyka

[...]— Mam na imię Gohan — Przedstawił się z nieśmiało. — Czy to ty do mnie strzelałeś? Kim jesteś ty?(...)
— Ja... Przepraszam — zaczerwienił się. — Nie chciałem cię urazić.

— Tak, tak... Bo tylko chłopakom wolno być wojownikami, tak? — fuknęłam, podpierając się pod boki.

— To nie tak! Zmyliła mnie twoja odzież i... Prawdę mówiąc, jesteś pierwszą dziewczyną, którą spotkałem z takimi umiejętnościami[...]
Był pierwszą osobą, przed którą się otworzyłam. Był ze mną, wysłuchał mnie, nie oceniał... Nawet gdy się sprzeczaliśmy, mogłam na niego liczyć. Nie odtrącał mnie, choć ja wielokrotnie sprawiałam mu przykrość...
[...]Zaprosił mnie do siebie dwoma klepnięciami w kołdrę. Usiadłam sztywno, wpatrując się w swoje buty. Chłopak objął mnie ramieniem, chociaż bardzo ostrożnie, jakbym miała go za to zbesztać. Jako że nic takiego się nie wydarzyło, obdarował mnie swoim życzliwym półuśmiechem. Ciepło jego skóry, choć było uspokajające, to wprawiało mnie w niepohamowany szczękościsk.

—    Cieszę się, że między nami wszystko porządku — rzekł cicho. — I, że mogłem to z siebie wyrzucić. Jest mi lżej[...]

 

[...]— Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? — zaśmiał się drapiąc przy tym nerwowo skórę głowy. — Przyjaciele zawsze sobie pomagają. Są razem do końca, obiecałem ci.[...]

 

[...]— Dlaczego to robisz? — Nieoczekiwanie przerwał ciszę.

— Co takiego? — wzruszyłam ramionami, odpowiadając pytaniem.

— Jesteś miła i spędzasz ze mną czas — mruknął, spoglądając w nocne niebo.

— Nie wiem — Wzruszyłam ponownie ramionami. — Mam wrażenie, że tego potrzebujesz przed powrotem. Ja tego potrzebowałam po śmierci rodziców, wiesz?

Chłopak spojrzał mi w oczy i gdyby nie nasza minimalna odległość nie dostrzegłabym w nich wdzięczność, całego morza wdzięczności. Jakby nigdy nikt wcześniej czegoś podobnego dla niego nie zrobił. Czy byliśmy tak podobni?

— Nigdy nie miałem przyjaciela — wydukał powoli, jakby bał się, że zgubi choćby słowo. — Ty dziś jesteś najlepszym, jakiego mógłbym mieć[...]
Stawał w mej obronie niezależnie od sytuacji. Za każdym razem, gdy było to konieczne. Również wtedy, kiedy uznawałam, iż nie jest mi potrzebna. Sam decydował o tym, a mnie każdorazowo zapierało dech.
[...]— Zostaw ją! — zawołał Son Gohan.

Właśnie zmierzał w naszym kierunku z groźną miną. Miał uszkodzoną lewą rękę, którą podtrzymywał w locie, obdarte doszczętnie ubranie i ciało brudne od kurzu i ziemi pokryte licznymi zasklepionymi już ranami.

— Nie waż się jej tknąć — syknął, zasłaniając mnie. — To ja jestem twoim przeciwnikiem. Nie zapominaj o tym[...]

 

[...]— Saro, nic ci nie jest? — Czarnooki doskoczył do mnie w mgnieniu oka.
Objął mnie ramieniem, bacznie obserwując. Zjawił się w idealnym momencie, gdyż z nadmiaru dziwnych informacji nogi same się pode mną ugięły, a ten przeszywający ból głowy był niczym wściekły gong[...]

 

[...]Przytulił mnie mocno, jakby bał się, że upadnę.

— Nie Saro, to nie może być prawda! — zachlipał, pociągając nosem. — Nie mogę pozwolić ci odejść, nie teraz! To jest jakiś koszmar[...]

 

[...]— Saro? — zawołał z troską, podbiegając do mnie. — Trzymaj się, proszę. Dlaczego nie weszłaś pierwsza? Wyglądasz strasznie...

Dobrze, że mnie złapał, bo czułam, jak się osuwam w tym kocu. Nie miałam już sił ani siedzieć, ani oddychać, a już na pewno otwierać oczu. Obraz rozmazywał mi się przed oczami.

— Szybko, przygotuj komorę! — krzyknął z przerażeniem do wynalazczyni. — Jest rozpalona! Saro, nie zasypiaj, nie zasypiaj[...]
Zawsze mnie wspierał. Nawet w najgorszych momentach mego życia. Był i jak tylko potrafił starał się nie oceniać. Teraz dostrzegałam jak często go krytykowałam.
[...] — Saro! Nie walcz z tym! Zaakceptuj ten ból! — Dosłyszałam wreszcie. — Poddaj się tej mocy, proszę, zaufaj mi[...] 

 

[...]— Nie umiem tego wyjaśnić, Saro — szepnął, łamiąc sobie palce u dłoni. — Wszystko jakby stanęło w miejscu. Nie chciałem, byś odeszła, choć to ja umierałem — westchnął, spoglądając na chwilę w sufit. — W tamtej chwili potrzebowałem ciebie tak bardzo, jak chyba nikogo wcześniej. Nigdy nie czułem się podobnie. To była taka... magiczna chwila. Wiedziałem, że w tamtej chwili jesteś ze mną, bez względu na to, czy wciąż byłaś zła, czy przemawiała przez nią twoja strona[...]

 

[...]— Chyba nie sądzisz, że puszczę cię samą? — wreszcie odpowiedział, unosząc brwi.

Spojrzałam na niego. Delikatnie się uśmiechał do mnie, jakby wiedział, że musi przy mnie być bez względu na wszystko[...]

 

[...]Z niepohamowanej radości rzuciłam się w objęcia przyjaciela roniąc przy tym łzy(...) Gohan zdumiony reakcją nie wypowiedział ani słowa. Odwzajemnił uścisk tuląc swą twarz w mych zakurzonych włosach[...]
I ten moment, w którym po raz pierwszy myślałam, że zginął. To było jak lodowy szpikulec, a zarazem palący płomień. Wtedy zrozumiałam, że nie jest dla mnie zwykłym, ani też niezwykłym przyjacielem. Tylko ktoś, kogo pragnęłam mieć zawsze przy sobie. Wtedy jeszcze nie byłam świadoma, że go kocham.
[...]— Ty skończony idioto, myślałam, że nie żyjesz! — wydarłam się na niego, bijąc trzęsącą się pięścią w jego tors. — Nigdy, przenigdy tak nie rób! Rozumiesz?!

Emocje ze mnie dosłownie eksplodowały, jak ten cholerny wulkan i rozpłakałam się jak mała dziewczynka, ponownie wtulając się w brudnego nastolatka. Byłam tak szczęśliwa, bo nie zginął, że nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Liczyło się tylko to i kojące bicie jego serca, choć szalało równie przerażone.

— Przepraszam — wyszeptał, obejmując mnie delikatnie. — No, nie płacz, mała[...]

A teraz go nie było. Tak po prostu... Tak...

Z braku tchu, z oczami pełnych łez osunęłam się na śnieżnobiałe kafle. Objęłam się, jakbym usiłowała pocieszyć swoją podartą duszę. Mokre oczy sprawiały, że nie widziałam nic poza bielą wymieszaną z błękitem. To było równie potworne co zrozumienie, że Vegeta poświęcił dla mnie życie. Tym razem było gorzej. Najstraszniejsze było to, że on po prostu zniknął, a ja... Ja nie przybyłam mu na ratunek, a na pewno czekał na mnie. Obiecałam mu, że będę! Chociaż byłam obrażona, to go zapewniłam, że przybędę.

Skuliłam się, marząc jedynie o śmierci, która miała nie nadejść. Tak bardzo chciałam zamienić się z nim miejscem. Wszystko było tak potwornie... nie takie, jakie być powinno! To nie on miał zginąć! Gorzko zapłakałam, czując się na powrót jak mała dziewczynka. To była moja wina.