25 czerwca 2022

80. Światło nadzieji


Ku memu zdumieniu najważniejsze wydarzenia były się bez mojego udziału. Nie mogła decydować o niczym. Byłam zdana na niełaskę i łaskę innych.

Doskonale pamiętałam chwilę gdy Gohan mnie tulił ze łzami w oczach, prosząc bym nie odchodziła. I nic na to nie mogłam poradzić. To, po prostu się działo i na to nie miało wpływu. Trucizna pożarła mnie doszczętnie. Byłam wtedy przerażona, a chciałam pozostać twardzielką. Wiedziałam, że byliśmy przyjaciółmi, ale takiego czegoś się po prostu nie spodziewałam. Nikt jeszcze tak bardzo nie bał się o moje życie. To było wstrząsające przeżycie. Pewna, że taka zostanę. Rozdzierało mi serce. A później była już ciemność…

Podobno okazałam się jedyną istotą, która tak długo wstrzymywała przemianę. Jestem wielce przekonana, iż to zasługa saiyańskich genów. Byliśmy odporni na wiele chorób istniejących w kosmosie, do tego szybko regenerujący się.

Oddałam pierścień smoków matce Anju. To była ta majestatyczna kobieta. Jedyny posąg, który nie był przerażony. Vitanijka postanowiła obalić Starców i poprosiła nas o pomoc. Tak szczerze to nie chciałam się wtrącać w ich sprawy. Oni mnie w to wmieszali, ja pragnęłam jak najszybciej wrócić do domu i jeśli czas pozwoli zapomnieć o całej sprawie. Osiemnastka również nie miała w planach nikomu pomagać. Gohanowi nie podobało się nasze podejście więc sam postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Szykowała się szybka wojna, a z naszą pomocą, oczywiście ocaleli mieli szansę na nowe, lepsze życie. Bez nas mogłoby trwać to lata, wszak nie byli doskonałymi wojownikami jak my, a nad nimi wisiała kolejna kamienna klątwa.

Przewróciłam oczami, C18 burknęła coś pod nosem. Stać jednak i przyglądać się poczynaniom tych nieszczęśników nie zamierzałyśmy, więc wzięłyśmy czynny udział w zabawie.

—    Nie zamierzam szczędzić staruchów. – szepnęła blondynka ku mnie mrużąc gniewnie oczy.

—     Ani ja, ani ja. – odrzekłam.

Zebraliśmy się w trzech miejscach, gdzie przebywali Starcy: Pod świątynią stając , gdzie  stanęłam na czele grupy, Son Gohan był w wiosce na drugiej półkuli, zaś C18 propagowała pod podziemnymi świątyniami piasków, o których nic nie wiedzieliśmy do tej pory. Coś jak katakumby, a może i całe imperium Protektorów na odwiedzonej przeze mnie przypadkiem Ziemi?

Każde z nas musiało być otuchą dla tych zwykłych mieszkańców, którzy za wszelką cenę chcieli wieść normalne życie, bez strachu insibo.

Poprowadziliśmy ich do rychłego zwycięstwa. Bo jak mogłp by być inaczej?

Skłamałabym gdybym rzekła, że dobrze się miałam. Jedną nogą spałam, ale byłam w stanie coś z siebie wykrzesać. Jeszcze. Widząc twarze i groźne spojrzenia zniewolonych jak i ich panów buzowała we mnie krew. Zgotowali mi piekło, mogłam w jakimś stopniu się odegrać. Gdzieś w głębi byłam zdumiona swoim niecodziennym odczuciem bycia podziwianym i potrzebnym. Zachwycali się moją szybkością, mocą, a przede wszystkim zawziętośćią. 

Gdyby nie ta ostatnia cecha nigdy bym tu nie trafiła, w dodatku od tak zamieniłabym się w kamień i nikt by nie wiedział ani dlaczego, ani co później uczynić. A tak? Przy okazji kogoś ocaliłam. To było takie... Dziwne i lekkie uczucie.

Wyzwalające.

Każdy, kto się przeciwstawił naszym poczynaniom w agresywny sposób zginął jak i jego isibo. Ci którzy poddali się pozostawali pod nadzorem, a starców bez wyjątku traktowali trucizną, tak dla przypomnienia czym jest lyang i jakie są jego objawy oraz skutki. Wyzwoleni nie szczędzili swych dotychczasowych oprawców, a ja nie miałam zamiaru im w tym przeszkadzać.

Gdy mieli przybrać ostateczną formę Ansan, matka Anju mogła ich odczarować za pomocą pierścienia Echulusa – ostatniego z pradawnych smoków. Oczywiście, jeśli zdania by nie zmienili czekać miało na nich kolejna porcja trucizny, a tym razem mogliby pospać naprawdę długo.

Rozprawiliśmy się ze złymi tego świata i w końcu spokojnie mogliśmy wrócić do domu. Tak więc Vitani było wyzwolone. Ja byłam wolna.

Z nieukrywaną radością powitaliśmy statek projektu Bulmy. Stał niewzruszony na tym samym opustoszałym wzgórzu. To było zdumiewające w jaką euforię mogła wprawić nas maszyna. Dotąd nigdy nie patrzyłam w ten sposób na pojazd kosmiczny. Tym razem miałam dokąd wracać. Było zupełnie inaczej. Nim odlecieliśmy uzupełniliśmy zapas wody. Jak na taką przesuszoną os gorąca planetę ciężko było nam uwierzyć, że w głąb ziemi na obszarze górzysto-kamienistym można było wydobywać życiodajny płyn. Po zmianie klimatu pozostały im tylko podziemne jeziora, częściowi zasypane po inwazji Oozaru.

Spoglądając na statek westchnęłam z uśmiechem na twarzy zanim weszłam na pokład, z którego Gohan nawoływał:

—     Czy masz zamiar tu zostać? Saro, lecimy!

Tak. Zdecydowanie byłam gotowa opuścić Vitani. Ten rozdział dobiegł końca. Czas było wracać i stawić czoła Vegecie.

Po znalezieniu się w bezpiecznej przestrzeni, tuż nad linią Kármána Osiemnastka postanowiła wziąć długi prysznic, a następnie położyć się spać, wciąż było dla mnie zadziwiające, że jako pół człowiek odczuwała w takim stopniu zmęczenie. A może po prostu potrzebowała zmyć brud po kilku dniach na tej diabolicznie gorącej planecie? Gohan jedynie wspomniał, że ta była w niewoli, ale o szczegóły kazał pytać ją. Zamierzałam każde z osobna przepytać o to co się działo pod moją nieobecność, jak i co dokładnie spowodowało niespodziewane zniknięcie, jak to mawiał Trunks z przyszłości – sztucznego człowieka.

—     Dobrze, że jesteś sobą. – westchnął Gohan kręcąc się w fotelu gdy zostaliśmy już sami.

—     Byłam sobą, Son Gohanie. – mruknęłam kwaśno. – Dziękuję raz jeszcze za ocalenie mi skóry. To wiele dla mnie znaczy.

Ostatnie zdanie wypowiedziałam niemal szeptem. Wciąż było to dla mnie dziwne móc być komuś wdzięcznym, tak po prostu. Bo na to zasługiwał, a nie oczekiwał tego jak choćby Freezer.

—     Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – zaśmiał się drapiąc przy tym nerwowo skórę głowy. – Przyjaciele zawsze sobie pomagają. Są razem do końca, obiecałem ci.

Zdawał się być rozchwiany, a może po prostu przytłaczały go wszystkie emocje związane z tą przygoda? Jedno było pewne – czas było wziąć przykład z blondynki i odpocząć.

Uśmiechnęłam się życzliwie do najcenniejszej istoty jaką przyszło mi poznać w swym burzliwym życiu. Odwzajemnił go po czym ziewnął tak przeciągle, że odniosłam wrażenie, iż mnie połknie. W całości.

—     Idź spać. – rzuciłam tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Za kilka godzin wymienię się z Ce. Tobie należy się solidny odpoczynek.

Chłopak chciał zaprotestować, jednak moje spojrzenie, choć już nie morderczo czerwone to poskutkowało. Komu jak komu, ale to on odegrał najważniejszą robotę. Odnalazł tajemniczy artefakt, bez którego nie mielibyśmy żadnych szans na osiągnięcie celu. Dziwne było, że zataił przede mną fakt posiadania owego pierścienia, ale z drugiej strony... Może tak właśnie miało być? Nie chciałam już bawić się w gdybanie. Możliwe, że zniszczyłabym go w porywie wściekłości po śmierci brata. Tak więc wszystko było ok.

***

Na wpółleżąc w fotelu nawigatora rozmyślałam nad tym co ujrzałam zanim spotkałam Son Gohana. Widziałam najprawdziwszego antycznego smoka! Tak mi się zdawało, ale ten obraz był bardziej rozmyty niż realny… Ogromny złocisty gad o niewiarygodnie wielkich skrzydłach, który porozumiewał się ze mną za pomocą myśli. To było takie magiczne, nawet jak dla mnie. A byłam skłonna uwierzyć w naprawdę wiele.

Mówił mi, że mimo wyginięcia ich duchy wciąż istnieją. Rozumiałam przez to, że ten jeden, w artefakcie ocalał. Powiedział również, że mój lud odpokutował za swoje zbrodnie i nie będziemy nękani przez nich, a potem... Stała się ciemność. To doprawdy było dziwne… Przebudziłam się w zapłakanych ramionach przyjaciela.

Z wiru myśli oderwały mnie człapiące kroki. Wtedy zrozumiałam, że musiałam przysnąć. Tylko ile czasu mogło to trwać? Do pomieszczenia wszedł Gohan mocno rozespany, z jeszcze bardziej rozmierzwioną fryzurą niż zazwyczaj.

—     Jestem diabelnie wyczerpana. – ziewnęłam. – To pewno przez ten piach. Spałeś coś?

—     Powinnaś się położyć. – mruknął ziewając.

—  Wiem, Gohan... – szepnęłam. – Tak sobie rozmyślałam, czy to naprawdę koniec.

—     Koniec? – zdziwił się. – Koniec czego?

— Jak to czego? – zrobiłam głupią minę. – Wszystkiego złego. Nie śpij jak ze mną rozmawiasz!

Czarnowłosy dosłownie wepchnął się obok w ten obszerny fotel po czym oświadczył, że jeśli nie mam zamiaru iść spać to będzie tu siedział ze mną. Choć nic nie mówiłam byłam mu wdzięczna za opiekę i ratunek. Nikt inny nie zrobiłby tego lepiej, prawda? Dla mnie bez skrupułów zabił Starców byleby wyciągnąć od nich jakąkolwiek informację. Podziwiałam go za to. Za chwilę oczy same mu się zamknęły. Chwyciłam go za dłoń szybko zapadając w sen. To były wyczerpujące chwile.

***

Mijały dni, tygodnie i wreszcie miesiące. Co jakiś czas usiłowałam nawiązać kontakt z Ziemią, jednak bezskutecznie. Wciąż byliśmy za daleko. Osiemnastka każdorazowo mówiła, że póki nie dotrzemy choćby do naszego układu słonecznego nie mam na co liczyć. Ja jednak przywykłam do dużo bardziej zaawansowanej technologii jeśli chodziło o komunikację międzygwiezdną i ot nie mogłam nie próbować. Po drugim miesiącu lotu odpuściłam niemal opadając imitując omdleni3 wprost do kapitańskiego fotela. Ciężko westchnęłam wpatrując się w bezkresną otchłań próżni. Tak bardzo chciałam podzielić się wieściami o naszym powrocie. Ale chyba ekscytacja nazbyt mnie pochłonęła by trzeźwo myśleć.

—     Znowu próbowałaś? – zapytała androidka cmokając ironicznie. – Ile jeszcze?

—     Ten był ostatni. – burknęłam nie odrywając wzroku od szyby. – Masz rację, jestem zbyt narwana. Ale co mam poradzić? Nie chciałabyś swojemu bratu oznajmić, że żyjesz? Że wracasz do domu?

Kobieta usiadła w fotelu obok również spoglądając w tym samym kierunku co ja. Założyła nogę na nogę po czym westchnęła.

—     Tak. Chciała bym, ale nawet nie wiem czy żyje. Wiesz, po śmierci Komórczaka...

Wiedziałam. Nikt nie pomyślał przez ten czas czy jej bliźniak żyje. Ja nawet nie wiedziałam jak on wyglądał. Nie miałam okazji go spotkać gdyż był wchłonięty przez twór komputera Gero. Właśnie uderzyło mnie, że ona była samotna. Tak jak kiedyś ja. Zrobiło mi się ciężko na sercu. A to co przed chwilą jej wygarnęłam... Taki nietakt.

—   Och... Ja... Nie wiedziałam. – Wydukałam zmieszana na nią spoglądając. – Nigdy nie pomyślałam o tym.

—     Przestań. – Rzuciła sucho nie odrywając wzroku ok kosmosu.

—     Nie, to ty przestań! – Uniosłam się. – Dlaczego nic nie mówiłaś? Ja narzekałam jak dzieciak, że straciłam swojego brata, którego i tak nikt nie lubi, i poza mną jedynie Bulma odczuła tę stratę, a ty się słowem nie zająknęłaś o swoim.

—     A moim myślisz, że ktoś się przejął? – Burknęła z wyrzutem. – Nikogo nie interesuje jakiś tam sztuczny człowiek!

—     No to mamy niezłych braci. – Zaśmiałam się z myślą o rozładowaniu narastających niemiłych emocji. – Ja ciebie rozumiem. Nic fajnego stracić jedyną osobę, która jest bliska i tak dalej.

—      No.

Nic więcej nie powiedziała, ale nasze spojrzenia się zrównały. Nie musiałyśmy używać słów by wiedzieć o czym myślimy. Musiałam przyznać, że to była przełomowa chwila. C18 nie była już tylko androidem, była kumpelą. Spędziłyśmy razem szmat czasu i powoli docierałyśmy się. Potrafiłyśmy się zgadzać ze sobą, rozmawiać, wymieniać poglądami, a nawet w miarę akceptować odmienność. Nasze życie w jakimś stopniu było podobne. To naprawdę zbliżało. Tak jak z Gohanem. Czy była szansa na przyjaźń? Kto by teraz o tym myślał. Ale tak, przebiegło to przez moją głowę. Syn Chi-Chi uważał, że potrafię być przyjacielem, a ta kobieta była jedyną mi znaną wojowniczką.

— Pomogę ci odnaleźć Siedemnastego. – Postanowiłam.

Wypowiadając te słowa zerwałam się na nogi i wyciągnęłam dłoń ku niebieskookiej.

—     Nie musisz.

—     Oczywiście, że muszę. – Rzuciłam pospiesznie. – Nazwij to jak chcesz. Może być nawet jako rewanż.

Uśmiechnęła się, a jej lazurowe spojrzenie nabrało cieplejszego tonu.

***
Rok 770
Planeta Ziemia

Zostaliśmy ciepło powitani zaraz po wylądowaniu w kanionie, który bardzo przypominał tereny, na których przyszło mi pierwszy raz postawić stopę na tej planecie.

Jak tylko znaleźliśmy się w tym układzie słonecznym Osiemnastka poinformowała mnie, że mogę spróbować nawiązać kontakt co się ku mej uciesze udało. Powiadomiłam wynalazczyni smoczego radaru o naszym położeniu, a ta później co tydzień sprawdzała jak przebiega nam droga ustalając kiedy możemy osiąść na gruncie.

Kiedy właz statku opadł i zostaliśmy dostrzeżeni w progu matka Gohana zapiszczała, a następnie jak szalona rzuciła się ku niemu jakby co najmniej nie widziała swego syna z dziesięć lat. Gdyby nie gotowość półsaiyana staranowała, by go i przy okazji nas.

Zgrabnie wyminęłam zapłakaną kobietę donośnie lamentującą rozglądając się za swoją rodziną. Wiedziałam, że tam stał, wyczuwałam jego obecność jednak nie od razu dostrzegłam go opartego o kamienną ścianę. Odzianego w dresowe szare spodnie i bluzkę w kolorze śniegu. On i ziemskie odzienie były rzadkością, a prezentował się po królewsku, jak zawsze.

— Witajcie z powrotem! — zawołała z entuzjazmem Bulma. – Saro, dobrze cię widzieć taką jak dawniej.

Przy jej nodze stał Trunks, a obok mały Goten. Obaj ubrani w krótkie spodenki i podkoszulki rozpromienieni, jak zawsze. Uśmiechnęłam się do nich i od razu podążyłam ku Vegecie. Z każdym krokiem czułam narastające wzruszenie i łzy napływające do oczu. W połowie drogi pękłam, gdy nasze spojrzenia się zrównały. Puściłam się pędem rzucając na niego jak malutka dziewczynka. Nasze pierwsze spotkanie nie miało w sobie takich emocji jak dziś. Objęłam go w żelaznym uścisku wycierając mokre oczy w bawełnianą koszulkę.

— Co robisz?! — krzyknął zdumiony książę.

Z impetem wpadliśmy na ścianę, ale dla mnie nie miało to teraz znaczenia. Dziś był nad wyraz szczególny dzień i jak nigdy nie miałam zamiaru panować nad emocjami, które i dla mnie były zaskakujące. To po prostu się działo.

— Jak dobrze, że żyjesz! — zawołałam pociągając nosem.

Miałam gdzieś kto i co pomyśli. Byłam szczęśliwa i tylko to się w tej chwili liczyło.

— Nie ściskaj mnie tak! Oszalałaś?

Usiłował się wyswobodzić z żelaznego uścisku.

— Tak! Oszalałam! — krzyknęłam nieco rozgniewana. — Nawet sobie nie wyobrażasz jak tęskniłam za tobą, idioto!

Doskonale zdawałam sobie sprawę, że Vegeta nie zwykł do okazywania uczuć, zwłaszcza wśród gapiów. Sama nie słynęłam z tego, ale ostatnimi czasy nauczyłam się, że to nic złego wyrazić swoje pozytywne emocje. Dlaczego niby tylko te negatywne mogliśmy z siebie uwalniać bez skrępowania?

Uwolniłam swego brata szeroko się do niego uśmiechając, po czym z ostrożna przejechałam zaciśniętą pięścią po jego policzku, tak by jedynie delikatnie poruszyć podbródkiem.

— W dupie mam co inni pomyślą, bracie.

Sam delikatnie się uśmiechnął. Po chwili wróciłam spojrzeniem ku kończącej się przygodzie. Gohan wytargał matkę ze statku, by móc powitać młodszego brata, zaś kobieta cyborg stała bez wyrazu obserwując otoczenie. Była samotna i zrobiło mi się jej żal. Nie wiem czym było to dokładnie spowodowane. Czy to kobieca solidarność, czy ludzkie odczucia, których w niedawnym czasie nauczyłam się odróżnić?

Bulma podeszła do niej, gdy ta wreszcie postanowiła wyjść z wahadłowca, po czym z radością podziękowała Osiemnastce za podróż z nami. Ta jedynie wzruszyła ramionami, bo tak naprawdę to Gohan był naszym opiekunem, ale czy musieliśmy wszystko zdradzać?

Dołączyłam do pań łapiąc swoją nową koleżankę pod ramię. Nie dorównywałam jej jeszcze wzrostem więc musiał to komicznie wyglądać, gdy pociągnęłam ją nieco w dół.

— Bulmo! — zawołałam z entuzjazmem. – Potrzebujemy twojej pomocy. Jest coś do zrobienia.

—    Co takiego? – Błękitnooka nie kryła zdziwienia.



—    Musimy odnaleźć Siedemnastego.

Nie tylko jej wzrok zdawał się wyskoczyć z oczodołów, ale i całej reszty, która miała sposobność spotkać, lub znać ze słuchu tego bliźniaka. A ja ściskałam wesoło ramię kobiety będąc gotową do zadania choćby zaraz.

***

Dni stawały się coraz dłuższe i cieplejsze, a wymuszonej nauki było od groma. Bulma nie zaprzestała mojego ziemskiego kształcenia. Bardzo zależało jej na tym, by mnie ucywilizować i posłać do szkoły. Bym zaczęła obcować z tutejszymi nastolatkami i zaczęła być normalną dziewczyną. Tylko wciąż nie potrafiła pojąć, że byłam normalną, ale Saiyanką, nie Ziemianką. W nosie miała moje protesty i nie zważała na moje zachowanie wobec ludzi, którzy próbowali mnie czegoś nauczyć. Uparła się i tyle, zawzięła się bardziej niż ja.

Gohan stwierdził, że powinnam dać za wygraną i pozwolić jej na moją edukację, bo warto wiedzieć co się dzieje nie tylko w kosmosie, ale i na planecie, która stała się moim domem. Do tego kobieta płaciła grube pieniądze by dopuścili mnie do liceum i to, że nie znam wartości pieniądza nie zezwala na to bym je potępiała. Oni jako mieszkańcy tego świata bez nich nie mieliby gdzie mieszkać i za co żyć.

Czy to była moja wina, iż wychowałam się w świecie gdzie pieniądzem była siła? Ona pozwalała przetrwać, zdobyć pożywienie i ostatecznie mieć jakiś dach nad głową.

Vegeta każdego dnia śmiał się, gdy przychodziła pora na naukę, a ja krzyczałam na cały dom, że w nosie mam swój status społeczny, wszak miałam ważniejsze priorytety. Po rozmowie z przyjacielem moje protesty nieco ucichły. Poznać planetę Ziemię nie było głupim pomysłem, a i poznać tutejsze życie. Jednak wolałam to czynić na własnych warunkach i czystej ciekawości, nie zaś nakazach i obowiązkowości. Briefs, choć niechętnie przystała na wszystko. Twierdziła, że chce dla mnie dobrze, a gdy osiągnę pełnoletność zostawi mnie w spokoju. To był dobry układ, prawda? Jakiś mały kompromis.

Od czasu naszego powrotu Son Gohan się jeszcze bardziej zmienił. Wydoroślał i to ja przy nim uchodziłam za dzieciucha. On był nie dość, że poważniejszy to jeszcze wykształcony, a ja jedynie siłą mogłam mu dorównać, a nawet przegonić. Mimo to każdą wolną chwilę poświęcał mi. Widziałam jak stara się utrzymywać ze mną znakomity kontakt. Zastanawiałam się czasem, dlaczego nie denerwuję go swoją arogancją jak kiedyś. Dało się zauważyć, że na wiele rzeczy przymykał oko. Bywało też tak, że kiedy Chi-Chi nie pozwalała wychodzić mu z domu prosił, bym przyleciała, a on pomoże ogarnąć mi jakiś trudny dla mnie temat w ziemskim szkolnictwie. My mogliśmy się spotkać, a jego matka nie nabierała podejrzeń, bo kto jak nie on ogarnie moją niewiedzę? Na pewno to było lepsze niż użeranie się z tymi profesorami od siedmiu boleści.

Son Gohan był nad wyraz uprzejmy, czasem też miałam wrażenie, że jest czymś zasmucony, szczególnie gdy znajdowaliśmy się twarzą w twarz. Nie był mi obojętny, ale nie potrafiłam obchodzić się z nim tak, by go czasem nie zranić, choć nie umiałam pojąć jak to właściwie robiłam. Przecież był moim najlepszym, przyjacielem i za nic nie chciałam go stracić. Czasami też miałam wrażenie, że Chi-Chi spogląda na mnie tajemniczym wzrokiem, jakby bała się, że zepsuję jej starszego syna. Nie wiedziałam czego mam się po niej spodziewać, bo była iście temperamentną kobietą. Czy aby w głowie nie roiły się jej pomysły odnośnie do odciągnięcia jej nastolatka od nauki? Bądź co bądź nie raz próbowałam, ale czy miałam szansę, kiedy i mnie popychano do tego uczynku?

Ku mej uldze, Bulma nie stała nade mną z batem, niemniej jednak również usiłowała sprawować nade mną kontrolę. Każdego dnia wmawiałam jej, że robi to tylko dlatego by nie wyjść na gorszą matkę od żony Gokū. Ona nie była moją rodzicielką, ale starała się mi ją zastąpić, co czasem bywało zabawne, bo wcale takowej nie potrzebowałam. Wyleczyłam się. Opiekunów miałam aż nadto w swym życiu.

***

Wieczorem siedzieliśmy na dachu Capsule Corporation spoglądając w powoli jaśniejące gwiazdy. Było miło póki nie wróciliśmy wspomnieniami do czasów lyang. Syn Gokū ponownie dopytywał się o tamte chwile. Tak naprawdę to nie wiedziałam do czego zmierza ta rozmowa. Czy chciał sprawić nam chwilę smutku i rozgoryczenia? A może niechcący rozdrapywał stare rany by coś zrozumieć? W każdym razie udało mu się mnie zezłościć. Ja nie chciałam wracać do przeszłości. Pragnęłam się wreszcie od niej uwolnić i póki nie pojawiały się pytania Gohana wszystko zmierzało w dobrym kierunku.

— Wiem, że nie pamiętasz nic z okresu zniewolenia, co jest nawet zrozumiałe, ale naprawdę chciałbym wiedzieć coś więcej o twoim przebudzeniu w płomieniach. — Próbował wyciągnąć informacje. — Jakie były twoje myśli i czy w tamtej chwili nie byłaś przez chwilę isibo? Co pamiętasz? A jak byłaś posągiem? Słyszałaś coś, czy po prostu spałaś? Nie chcesz ze mną w ogóle na ten temat rozmawiać.

Tego wieczoru zadawał mnóstwo pytań, a na niektóre wcale nie miałam ochoty odpowiadać. Zresztą nie wiedziałam, od czego mam zacząć, a z każdą chwilą miałam mętlik w głowie, więc próbowałam wywinąć się od niechcianych pytań. Jednak skoro byliśmy przyjaciółmi to czy nie powinnam na nie udzielić odpowiedzi? Mimo to nie chciałam i pragnęłam, by to wreszcie uszanował.

— Przede wszystkim, Gohan. — Spojrzałam na niego bez wyrazu. — Znęcasz się nade mną, takie mam odczucia i skoro już musisz wiedzieć, nie lubię tych wspomnień.

Skierowałam swój wzrok ku niebu jakbym czegoś szukała. Może zadowalającej nas obu odpowiedzi?

— Te, głównie przypominają mi o śmierci Vegety, wiem, że on żyje i ma się dobrze — kontynuowałam. — Ja po prostu nie chce do tego wracać, a ty chcesz? Chcesz wpadać w morderczą furię i zabijać słabszych od siebie?

Chłopak spojrzał na mnie wielkimi oczyma, które pociemniały jeszcze bardziej. Wyglądał jak zbity pies. Czy to nie on zaczął tę rozmowę? Odszczekałabym te słowa, ale czułam się osaczona. Spuścił głowę przymykając powieki. Miałam wrażenie, że jego KI zadrgała.

—     Te chwile, w których chciałam was pozabijać… – Westchnęłam chcąc jakoś naprawić sytuację. – Wiedza o braku świadomości jest najgorsza. Gohan, nie roztrząsajmy tego. Nie rozdrapujmy tego, z czego nie jesteśmy dumni.

Zerwałam się na równe nogi marząc by ta rozmowa się skończyła. Czy on właśnie chciał mnie w jakiś sposób ukarać? Za to, kim byłam? Miałam już dość.

—     Saro! – Krzyknął łapiąc mnie w nadgarstku ponownie sadzając na dachu. – Nie pytałem o to. Też nie chcę wracać do tamtych wspomnień! – Jego oddech przyspieszył, stał się nierówny. – Nie myśl sobie, że było mi łatwo, kiedy jedynym wyjściem w tamtej chwili było zabicie ciebie!

Wzięłam głęboki wdech prawie zapominając, by go wypuścić. Czy on właśnie na mnie krzyknął? Doprowadziłam go do złości? Opanowując nerwy wypuściłam powoli powietrze. Ta nagła złość musiała sprowadzić mnie na ziemię.

—     Tylko Vitani? – Westchnęłam. – Tylko to cię interesuje?

—     Tak... – Również westchnął, ale zdawało się, że ciężej. – Wiesz jak się o ciebie bałem? Ja…

Spojrzałam mu głęboko w oczy. Były one smutne, a za razem kryła w nich się jakaś nadzieja, jakby czegoś szukał, a może oczekiwał? Tego nie byłam w stanie odszyfrować. Na pewno coś go trapiło.

—     Prze-praszam, że na ciebie wyskoczyłam z tymi starcami... Nie chciałam cię nazwać... Dla mnie nie jesteś...

—     Mordercą. – Skwitował ponuro.

—     Och, Gohan! – Chwyciłam go za ramiona mając ochotę nim potrząsać. – Nie mów tak! Myślisz, że gdybyś był na moim miejscu nie rozszarpałabym wszystkich dookoła by wydobyć prawdę? Oczywiście, że bym to zrobiła, a nawet gorzej! Wysadziłabym planetę...

Czarnowłosy uśmiechnął się blado. Było w nim coś innego, jakby… Jakby się zmieniło także jego tok myślenia. Czy to właśnie przez to? Myślał o sobie jak o bestii bez skrupułów?

—     Jesteś mi jak brat. – Uśmiechnęłam się szeroko. – Razem przetrawimy to. Co nie? Nie byłeś i nie jesteś potworem, Gohanie. Zrobiłeś co uważałeś za słuszne.

Zamiast dostrzec ten perlisty uśmiech, na jego twarzy jak to zawsze było miałam wrażenie, że tym razem nie trafiłam do jego serca. Starałam się jak mogłam być godną przyjaciółką. Czułam się jakbym powiedziała coś niestosownego, ale przecież od dawien dawna traktowałam go jak rodzinę i nigdy nie wywarło to na nim takiego smutku. Nie chciałam, by moje zachowanie przypominało to, którym go raczyłam po śmierci Yonana. Wtedy odwracałam się plecami od podanej dłoni, by samotnie przejść ścieżkę niedoszłego zabójcy przyjaciela. Chciałam mu teraz pokazać, że warto darzyć mnie zaufaniem, mimo że sama byłam mało ufna, ale Bulma powiedziała mi kiedyś, że jeśli nikomu nie zaufam nikt nie obdarzy mnie wiarą. A on pierwszy wyciągnął do mnie dłoń i za nic nie chciałam tego zniszczyć.

***
Tak jak mówiłam, a przecież nie zwykłam obiecywać, spotkałam się z C18 na terenie Capsule Corporation by zdziałać coś w sprawie zaginionego brata. Oczywiście umówiłyśmy się, że gdy kobieta będzie gotowa przyleci. Umiała wyczuwać KI, nauczyła się podczas naszej podróży, ja niestety nie mogłam jej namierzyć. To była sprawka doktorka, który ją zmechanizował. Akurat odpoczywałam po intensywnym treningu, już po kąpieli. Był rześki wieczór.

Poprowadziłam niebieskooką do budynku, a następnie, jak przed laty uczynił to Trunks – prosto do laboratorium. Co jakiś czas spoglądałam na nią, by odczytać jej twarz. Choć zdawała się obojętna, to gdy tylko zaczęłyśmy schodzić do podziemi i uderzył nas jego chłód widziałam jak sztywnieje. Czy były z tym związane wspomnienia z jej mrocznej i tajemniczej historii?

— Wszystko ok?

Kiwnęła jedynie głową ruszając w głąb chłodnego korytarza. Gdy dotarłyśmy do celu wcisnęłam czerwony guzik na ścianie, by połączyć się ze środkiem.

— Słucham? — Rozbrzmiał głos.

To była Bulma. Wyczytałam z jej jednego słowa, że jest już zmęczona. Miałam nadzieję, że ma na tyle sił, by zająć się sztuczną kobietą.

— Wpuść nas.

Coś kliknęło i drzwi się rozryglowały. Silnym, acz nie do przesady szarpnięciem rozsunęłam ciężkie, dla zwykłego śmiertelnika metalowe wrota, po czym ruszyłam przodem w głąb królestwa wszelakich pomysłów. Osiemnastka ostrożnie podążyła za mną.

— Pamiętasz Bulmo o mojej... Prośbie? — zaczęłam powoli. — C18 jest gotowa. Odnajdźmy jej brata. Dowiedzmy się, czy żyje.

Matka Trunksa ziewnęła, po czym odstawiła jakiś niewielkich rozmiarów gadżet na stół pełen innych jemu podobnych przedmiotów, po czym nie kryjąc zmęczenia oparła się na swoim fotelu obrotowym.

—     Pamiętam. – Mruknęła ziewając. – Jak mam to zrobić?

—     Myślałam, że ty wszystko wiesz. – Burknęłam.

—  Dziękuję, że tak myślisz. – Blado się uśmiechnęła. – A ty Osiemnastko, chyba mogę tak do ciebie się zwracać? Masz jakiś pomysł?

Przez kilka minut panowała cisza.

— Wiesz, nie jesteś robotem, jak C16 i nie wiem, jak dostać się do twojego... Wnętrza.

— Mam chip pod skórą — odpowiedziała bez emocji. — Jeśli masz jakiś program do jego odczytu bez konieczności rozcinania skóry, to śmiało.

Nie od razu wpadła jak dostać się do karty pamięci, ale udało się jej, gdy zaprosiła do swojego królestwa ojca. Ten od razu wiedział, co robić i bez problemu zeskanował przedmiot znajdujący się w jej ciele.

Kobieta została poproszona o położenie się na stole w razie, gdyby potrzebowali ją na jakiś czas wyłączyć. W pierwszej chwili kategorycznie odmówiła. Rozumiałam, że się obawia dezaktywacji, ale zapewniłam ją, że nic takiego się nie wydarzy, inaczej nie jestem córką wielkiego Vegety. Osiemnastka była zdumioną moją postawą, ja poniekąd też, to był impuls. Ale czy gdybym nie była na jej miejscu nie pragnęłabym mieć kotwicy? Oczywiście, że tak! Ja ją namówiłam na ten test i nie wyobrażałam sobie teraz wyjść, zostawić ją i mieć w nosie czy Bulma ją włączy do życia, czy pozostawi w tym stanie na zawsze. Tak jak miało to stać się przed jej wchłonięciem. Zasługiwała na życie. Niejednokrotnie pokazała, że jest bardziej ludzka niż inni przedstawiciele humanoidalnego światka.

Nie byłam do końca pewna, ale zdawało mi się, że się jako tako skumplowałyśmy. Skoro z Gohanem potrafiłam się zaprzyjaźnić, to czy z półczłowiekiem nie mogłam? W dodatku była ona kobietą, a wojowniczek tutaj innych nie było. Mogłyśmy dać sobie szansę. Chciałam tego. Nie byłam już tą samą barbarzyńską dziewuchą co w głowie miała jedynie mordobicie.

Bulmie zajęło kilka godzin przeglądanie oprogramowania i łamanie zabezpieczeń byłego doktora Czerwonej Wstęgi. Momentami chciało mi się spać, kilkanaście razy wstawałam i spacerowałam po laboratorium w celu nie tylko rozprostowania nóg, czy plecy, ale i pośladków. Od nadmiernego siedzenia dosłownie wszystko mnie bolało i czułam się bardziej zmęczona niż po solidnym treningu, który tego dnia odbyłam.

Kiedy donośnie ziewnęłam kobieta mego brata zawołała radośnie, że wreszcie skończyła i możemy zacząć procedurę wybudzania sztucznej kobiety.

Minęło kilka minut nim androidka zaczęła reagować na aktywację systemu. To musiało być straszne, żyć z wiedzą, że ktoś ot, tak morze cię po prostu wyłączyć! Bulma wyznała, że plany skonstruowania nowej skrzynki wyłączającej twory Gero ma bezpiecznie schowane w razie, gdyby były potrzebne. Gdy zapytałam, czy posiada taką skrzynkę nim odpowiedziała „nie" zawahała się. Dla mnie oznaczało to jedno. Posiadała ją, ale i to ukryła przed światem. Ja nie mogłam jej winić za to. Każdy miał prawo do zabezpieczenia się, a ona mogła jedynie w ten sposób. Szans nie miała ani z C18, ani C17.

Osiemnastka poruszyła najpierw jednym palcem, następnie całą dłonią, a po chwili otworzyła ociężale oczy.

— Witamy wśród żywych. – Zawołałam z entuzjazmem, choć bardzo zmęczona. – Wyspałaś się?

— Bardzo śmieszne — zachrypiała wciąż leżąc i obserwując sufit. — Długo mnie nie było?

Będąc pod ziemią, jak w bunkrze nie była w stanie sprecyzować czy jest dzień, czy jednak jeszcze noc. Ja też nie. Za to wiedziałam, że bardzo długo to trwało i że zdążyłam się nawet zdrzemnąć, z głową na stole przy zmechanizowanej.

— Całą noc — odpowiedziała pani inżynier. — Już pewno świta. Mamy 4 nad ranem.

— Co takiego zrobiłaś?

— Znalazłam coś na zasadzie lokalizatora. Pewno Gero chciał mieć pewność co robicie. — wyjaśniła matka Trunksa. — Emituje on takie specyficzne fale, że jestem pewna, iż twój brat również. Na podstawie tych danych będę mogła skonstruować urządzenie namierzające te fale i tym sposobem odnajdziesz Siedemnastkę.

Kobieta niemal niedostrzegalnie się uśmiechnęła, a oczy zabłysnęły. To musiało się udać. Pozostawała kwestia ile jej to zajmie.

***

Jakże zaskakującą wieścią było przybycie Trunksa z przyszłości! Przybył do nas z radosną wieścią, że w jego świecie zapanował pokój, a cyborgi zostały unicestwione. Nawet ten przeklęty bio cyborg powstały w zapomnianym laboratorium szalonego doktorka. Wspomniał także o C16, który przyczynił się u nas. To dzięki niemu Son Gohan uwolnił swoją potężną moc. Gdyby się dało pewno ktoś by mu za to podziękował. W okrutnym świecie Trunksa był on pomocną dłonią przy odbudowie miast i zaleczeniu ran. Czyli i tam Szesnasty nie był taki zły.

Bulma oczywiście postanowiła zrobić wspaniały – jej zdaniembankiet powitalny. Nie powiem, mnie i Vegetę nie bardzo uradował ten pomysł. Ta kobieta nieraz była niemożliwa! Zamiast w spokoju zjeść obiad, zaplanowała niemal imprezę na całe miasto. Tak przynajmniej wyglądało to w moich oczach. Zaprosiła wszystkich znajomych, którzy w jakiś sposób byli powiązani z nią i Gokū. Jedynie co mi odpowiadało to fakt, iż Gohan się pojawił i nie był napiętnowany przez swoją matkę, gdyż sama pojawiła się na uroczystości. Wieczorem, gdy już wszystkie huczne libacje się zakończyły, a większość gości opuściła nas oznajmiła, iż niebawem rozpocznie się wielki turniej sztuk walk organizowany przez najbogatszego człowieka świata i miała nadzieję, że weźmiemy w nim udział. Jak to bywało za dawnych lat.

—     Chyba oszalałaś, kobieto. – Warknął Vegeta. – To będzie jakiś teatrzyk.

—     Ja niczego nie muszę udowadniać. – Poparłam brata. – Nie licz na mnie.

—     Ja wystartuję. – Zgłosił się Trunks. – To będzie rozrywka przed moim powrotem do domu. Chętnie się rozerwę no i nigdy nie brałem udziału w turnieju!

Wraz z księciem spojrzeliśmy posępnie na młodzieńca z przyszłości. W chwili gdy saiyanin prychnął ja poparłam ten pomysł. Przynajmniej miałam pewność, że nikt mnie nie zmusi do pseudo walki z jakąś bandą debili.

W dniu tegoż turnieju Son Gohan poinformował mnie, że także bierze w nim udział. Nie powiem, byłam zaskoczona, tym, że Chi-Chi mu pozwoliła, a nawet, że sama to zaproponowała.

Prawdopodobnie chodziło jej także o wygraną tych stu milionów zeni. Jak na ironię prosił mnie bym chociaż z nim poszła, by się tak nie denerwował.

—     A czym chcesz się denerwować? – Zdziwiłam się. – Twoim przeciwnikiem będzie tylko Trunks, a on jest od ciebie słabszy.

—     Ja… – Zmieszał się. – Chciałem tylko byś poszła ze mną. Poza tym przeklętym turniejem z Komórczakiem nigdy w niczym podobnym nie startowałem.

—     Poczekam aż wrócisz. – Odparłam wymijająco – Wolę potrenować naprawdę niż udawać.

Nie specjalnie spodobała się mu moja decyzja, ale co ja bym właściwie tam robiła? Umarłabym z nudy, a skoro Vegeta uważał, że to będzie piekielnie denne to nie wróżyło niczego ekscytującego.

Oczywistością było to, że gdyby Gokū żył Vegeta paliłby się do walki chcąc udowodnić wszystkim, iż jest silniejszy.

Ku mojemu zaskoczeniu, kiedy ów turniej się rozpoczął książę włączył telewizję by popatrzeć na, jak to stwierdził? Bandę idiotów. Leżał na łóżku niespecjalnie interesując tym co pokazywali w urządzeniu. Gdy ukazywały się krótkie urywki walki Gohana, Szatana, Trunksa i Kuririna prychnął i wyłączył TV za pomocą pilota. Musiałam przyznać, że wojownicy nieźle prezentowali się w tym pudle. Do tego byłam zaskoczona, że przyjaciel Gohana i jego ojca także postanowili tam wystąpić. Chwilę później książę obrócił się na bok chcąc udać się na drzemkę.

—     Vegeta. – zaczęłam powoli. – Czy kiedy... No wiesz, umarłeś, to czy spotkałeś tam Gokū?

Mężczyzna odwrócił się w moją stronę wciąż leżąc patrząc z nie małym zdziwieniem. Nie spodziewał się mojego pytania. Ja poniekąd także, ale jakoś tak mnie naszło gdy obserwowałam jego niezadowoloną minę. Siedziałam niespokojnie na fotelu wyczekując odpowiedzi.

—     Nie. – Odparł krótko.

Ponownie odwrócił się do mnie plecami nie chcąc ze mną rozmawiać. Ponowiłam próbę. Może wcale nie chciał ze o tym dyskutować, ale czy nie mogłam zapytać?

—     Nie? A szukałeś go? – zadałam kolejne pytanie.

—  Oczywiście, że go szukałem! – warknął z wyolbrzymioną irytacją. – A myślisz, że co? Poszedłem na lody?

—     Nie to miałam na myśli. – Westchnęłam.

—     Nie zdążyłem, OK? – burknął już spokojniej. – Kiedy miałem już trop, tak mi się zdaje, że czułem go całkiem niedaleko zostałem ożywiony.

—     Acha, czyli otrzymałeś ciało. – Mruknęłam chcąc już zakończyć niezręczny temat. – Gohan mi mówił, że nie wszyscy dostają ciało.

—     Nie dość, że nie udało mi się spotkać tego błazna i z nim stoczyć walkę, to jeszcze dowiedziałem się, że lecisz na tę przeklętą planetę. – Zerwał się z poduszki. – To, że mnie nie ma nie oznacza, że możesz robić co ci się podoba! Jesteś jeszcze dzieckiem do cholery.

Wkurzona zerwałam się na nogi uderzając pięścią w stół, ten niestety nie wytrzymał mojej siły i roztrzaskał się na kawałki. Nawet nie pomyślałam, że mogłabym wkurzyć Bulmę tym czynem. Patrzyłam gniewnie na starszego brata chcąc by odwołał swoje słowa. Nie byłam już małym dzieckiem! Z resztą nie było go w moim zyciu.

—     Daruj sobie te kazania. – Wycedziłam – Nie jesteś moją niańką, a poza tym nie jesteś w stanie nade mną zapanować!

Nie czekając na rozwój kłótnii, która była nie do uniknięcia wybiegłam na balkon by w chwilę później szybować w przestworzach. Musiałam odreagować swój gniew. Postanowiłam więc wybrać polatać bez celu między chmurami. Złapać orzeźwiający wiatr we włosach i oczyścić myśli. Przelatując koło wioski dostrzegłam w oddali długi biały, kamienny pal prowadzący do wierzy Karina, a następnie do Niebiańskiego Pałacu.

Przed odlotem na Vitani byłam tam praktycznie codziennym gościem, a od powrotu na Ziemię ani razu. Niemal żałowałam przez chwilę, że nie zgodziłam się iść popatrzeć na ten głupi turniej, ale skoro odmówiłam nie zamierzałam nawet teraz tam lecieć.

Na górze nikt na mnie nie czekał. Czyżby Dende nie obserwował w tym czasie Ziemi? Wkroczyłam na teren pałacu szukając jego właściciela. Czarny jak smoła dżin jak co dzień podlewał swoje barwne kwiaty pogwizdując wesoło.

—     Dende? – Zawołałam. – Jesteś tu?

Nie musiałam długo czekać. Z jednego z wielu pomieszczeń jakie się tu znajdowały wyłonił się młody zielonoskóry twórca kryształowych kul.

—     To ty, Saro. – Uśmiechnął się życzliwie. – Co cię do mnie sprowadza?

Zamyśliłam się na chwilę wciąż na niego patrząc. Czy powinnam powiedzieć mu o kłótni z Vegetą? Podeszłam bliżej jakby wszystkie troski odeszły w dal. Ten chłopak działał na mnie jak środek uspokajający. Czy to była sprawka jego uzdrawiających mocy? Możliwe.

—     Dawno mnie tu nie było. – Zaśmiałam się sztucznie. – Pomyślałam, że wpadnę na chwilę. Co prawda nie ma tu mojego brata, ale jakoś tak. Chyba się przyzwyczaiłam.

—     Proszę bardzo. – Uśmiechnął się szczerze.

—     Ale za co? – Zdziwiłam się. – Nie rozumiem.

—     Chciałaś podziękować. – Wciąż się uśmiechał.

To nie prawda! Pomyślałam zaskoczona. Wcale nie przybyłam dziękować mu za opiekę nad moim bratem. No może przeszło mi to przez myśl, ale wcale nic takiego nie powiedziałam. Ten młodzieniec był zaskakujący. Niemal wprowadził mnie w zakłopotanie.

—     Skąd możesz…?

—   Znam cię, Saro. – Patrzył na mnie tymi wesołymi oczyma. – Nie powiedziałaś tego wprost, ale wiem. Trochę z tobą czasu spędziłem.

Ostatnie zdanie wypowiedział dość ostrożnie, a mnie zaintrygowały. Nie przebywaliśmy razem. Odwiedzałam martwe ciało brata, ale nie rozmawiałam z Wszechmogącym. Spojrzałam na niego pytająco, a ten zapłonął fioletem, jak to bywało u Namekan. Czy o czymś nie wiedziałam?

—    Byłaś bardzo samotna i... – Wyszeptał speszony. – Zrozpaczona po śmierci Vegety.

To było chyba oczywiste, prawda? To mój brat, nie obcy facet. Milcząc wpatrywałam się w zielonoskórego wyczekując kolejnych zdań.

—   Podsłuchiwałeś mnie?! – Zadrżał mi głos od narastającego gniewu.

—    Skąd, Saro! Jako Namekanin mam bardzo dobry słuch i... – Tu zrobił pauzę. – To nie tak, że ciebie podsłuchiwałem. Byłem daleko, na drugim końcu pałacu, ale twój szloch był...

***

Padał deszcz, a raczej trwało oberwanie chmury. Mimo to młoda Saiyanka nie zaprzestała lotu. Jej złamane serce potrzebowało powietrza, a jedyne jakie potrafiła znaleźć było tam na górze, hen w przestworzach.

W Pałacu Wszechmogącego wylądowała twardo po tym jak przebiła się przez gęste, czarne chmury bijące lodowatym deszczem. Przemoczona do cna otarła twarz. Tu, powyżej obłoków przynajmniej nie padało. Dende z dżinem Momo rozmawiali na temat krzewów gdy przybyła. Młody Namekanin chciał się przywitać, lecz dziewczyna nawet na niego nie spojrzała. Poczłapała do małej salki na uboczu gdzie spoczywało ciało księcia Saiyan.

Po śmierci jej brata bywała tu niemal regularnie, pomijając kilka pierwszych dni. Przychodziła się wypłakać, ponarzekać, wygarnąć złe myśli, a były mieszkaniec nowej Namek ani myślał jej przeszkadzać. Miał doskonały słuch, z daleka słyszał o czym rozmawiała z bratem, jeśli nie szeptała. Nie podsłuchiwał, po prostu słyszał. Serce wielokrotnie mu się łamało, bo nie wiedział jak ma uzdrowić jej duszę. Była samotna, nieszczęśliwa, a za razem zła i rozgoryczona. Negatywne myśli dosłownie zjadały ją, a on jedyne co mógł zrobić to milczeć i mieć nadzieję, że ten stan pewnego dnia minie.

***

Głupio wyszło, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. On mnie skanował choć wcale tego nie chciałam. Nie potrzebowałam tego! Nie musiał robić ze mnie wrażliwej istoty. Nie chciałam być kruchą! Tamte wydarzenia były silnie emocjonalne. Kto normalny nie zapłakałby nad śmiercią bliskiego?

Odeszłam kawałek spoglądając w przejrzyste niebo. Tutaj było spokojnie. Nic dziwnego, że Szatan przebywał tutaj całymi dniami, choć przecież nie musiał. Nie był opiekunem Ziemi. Cisza, ostoja oraz idealne miejsce do medytacji. Nic tylko korzystać.

Zielonoskóry zaczął mi się uważnie przyglądać jakby ponownie próbował mnie odczytać, czego oczywiście nie chciałam. Nie potrzebne mi to było, wiedziałam kim jestem i co myślę, a już na pewno nie miałam ochoty dzielić się tym z osobą, która i tak może mnie śledzić każdego dnia, tu z góry jeśli tylko zechce.

—     Co? – Zapytałam w irytacji.

—     Zastanawiam się tylko…

—     To przestań. – Przerwałam mu gniewnie. – Nie skanuj mnie. Przestań. Po co ja w ogóle tu przyleciałam?

—    Nic takiego nie robię... – Bronił się Namekanin. – Chciałem tylko zapytać o Gohana.

—     O niego? A niby dlaczego? – Zdziwiłam się.

—     No wiesz… Nie znam się na tym, ale ty i on…

— Do czego zmierzasz? – Mruknęłam zniecierpliwiona. – To źle, że jestem jego przyjaciółką?

—     N-nie to miałem na myśli, wybacz – Był wyraźnie zdezorientowany.

Sapnęłam jakbym została kopnięta w kostkę. Czy to było nienormalne, że Gohan się ze mną przyjaźnił? Bo co? Byłam jego powierniczką marzeń i strachu, ale czy to było złe? Czy on nie miał prawa mieć kogoś bliskiego? A może chodziło o mnie? Więc czy ja nie zasługiwałam na jego uwagę? Było to jak szpila lodu w serce. Czy tego dnia wszyscy mieli do mnie jakieś pretensje? Czyż nie powinna zginąć z resztą Saiyan w tej przeklętej masakrze Freezera? No co za…

—   Och nie! Saro! Ja się bardzo cieszę z tego powodu. – Oświadczył naprędce. – Nie tylko ty byłaś samotna. On również.

Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia. P czym on właśnie ze mną rozmawiał? Mój powili kipiący gniew wyparował. Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś taki jak on, otaczający się wieloma ludźmi, przyjaciółmi swego ojca mógłby być samotnym.

—     Jak to? Przecież...

—  Dorastał wśród dorosłych. Dorośli nie zastąpią rówieśników. Potem pojawiłaś się ty. – Opowiadał spokojnie. – Jako bardzo nieufna nie wiedział jak z tobą rozmawiać, później gdy złapaliście kontakt przyleciał ten chłopak, a on uświadomił sobie, że jesteś mu przyjaciółką i bał się przyznać do tego, bo go wyśmiejesz, odtrącisz...

Słuchałam tego monologu z rozdziawionymi ustami. W życiu bym nie pomyślała, że ktoś taki towarzyski, jak Son Gohan, otoczony rzeszą ludzi mógłby być samotny. A jednak dotarło do mnie, że przecież było to jak najbardziej możliwe! I nagle zrozumiałam czemu mnie tak zagadywał, odwiedzał, proponował wypady nad jezioro, a nawet posiedzieć w milczeniu na dachu jego czy Bulmy domu. Nawet nie zwróciłam uwagi kiedy stałam się jego towarzyszką. Miałam świadomość, że to nastąpiło, sama łapałam się na tym, że o nim myślałam i odwiedzałam, wyciągałam na treningi. Wyszło to tak naturalnie... A przez ten czas on się obawiał, że... go odtrącę?

—     Gdy pewnego wieczora przyleciał do mnie rozpromieniony nie mogłem uwierzyć, jaka w nim przemiana nastąpiła. – Kontynuował. – Wyznał mi, że oficjalnie jesteście przyjaciółmi. Ucieszyłem się. Oboje jesteście młodzi, przed wami całe życie. Czemu mielibyście iść przez nie samotnie skoro się tak dobrze dogadujecie.

Uśmiechnęłam się blado. Dziwnie było mieć powiernika nie z wyboru. Był on w końcu Wszechmogącym i musiałam mu to wybaczyć. Chciał dobrze. Nie wtrącał się. A jego rolą było obserwowanie. Przynajmniej był ze mną szczery.

Niespodziewanie wyczułam nagły skok i ogromny spadek energii. Niemal balansował jakby był na granicy śmierci. Z przerażenia aż mnie zamurowało.

—     Gohan?

W momencie Namekanin odwrócił się kierunku KI wcześniej wspomnianego głośno wciągając powietrze.

—    Saro, nie jest dobrze. – Pisnął Dende zasłaniając usta czarnymi pazurami. – Zostaliśmy zaatakowani przez…

—     Do diabła! – Warknęłam. – On słabnie!