06 sierpnia 2020

53. Sala treningowa

Z dedykacją dla mojego braciszka.


Weszłam do pierwszego lepszego pomieszczenia. Wszędzie panowała ciemność. Jedynie, co mogłam dostrzec to zarysy poniektórych mebli, których przeznaczenia nie mogłam odgadnąć, a także drzwi i prawdopodobnie duże okna jednak nie byłam w stanie stwierdzić czy za nimi było podwórze czy inne pomieszczenie, gdyż i tam było wszystko ogarnięte mrokiem. Stąpałam niepewnie, starając się dostrzec cokolwiek. Na próżno. Mrużyłam oczy, mając nadzieję, że pomoże mi ta czynność wypatrzeć coś konkretnego, ale na nic się to zdawało. Zdezorientowana pokonywałam drogę nie wiedząc, dokąd mnie ostatecznie zaprowadzi. Udało mi się wymacać dłonią ścianę, która zaprowadziła mnie do zamkniętych metalowych drzwi. 
Gdzie jestem? Dudniło mi w głowie niczym młot. Skąd się tu wzięłam? To także nie było mi wiadome.
Po omacku odnalazłam zimną klamkę. Bez namysłu nacisnęłam ją by dowiedzieć się czy są otwarte, a co za tym idzie odnalezienia się w tej ogłupiającej ciemności. Lekko się uchyliły ku mej uciesze. To był dobry znak! Prawda? 
Ogarnęło mnie ciepło, gdy dostrzegłam, że stamtąd dochodzi blade światło, mocno porządne przeze mnie. Wzięłam głęboki wdech, po czym pospiesznie je otworzyłam w swoją stronę. Ku mojemu zaskoczeniu dostrzegłam ogromne laboratorium. Podłoga  wyłożona płytkami w ciemnym odcieniu zieleni zlewała się ze ścianami. Co kawałek w równych rzędach stały dziwne urządzenia zupełnie nieznanego mi przeznaczenia, a niektóre z nich wydawały dziwne i ciche odgłosy. Coś w rodzaju pikania i piszczenia. Lampy na sufitach wisiały pogaszone, jedynie te przy maszynach były włączone lekko oświetlając pomieszczenie nadając mu jeszcze większej tajemniczości. 
Powoli i z ostrożna spacerując między tym wszystkim starałam się odgadnąć, do czego mogły służyć te rozmaite sprzęty, a także gdzie właściwie się znajdowałam. Nic jednak nie było mi znane. Nawet nie pamiętałam skąd się tu wzięłam. Nagle przeszedł mnie dziwny dreszcz, zupełnie nie wiadomo skąd. Usłyszałam chwilę po tym huknięcie tłuczonego szkła. W mgnieniu oka odwróciłam się w stronę dobiegającego dźwięku. Podchodząc zauważyłam dziwną mazistą substancję, która wydostała się ze szklanego pojemnika, który przed momentem spadł na posadzkę i tak już brudnej podłogi. Przykucnęłam chcąc dowiedzieć się czegoś na ten temat. Umoczyłam dwa palce w mazi, a następnie przyłożyłam je do nosa chcąc powąchać. Miała dość specyficzny słodkawy, a za razem mdły zapach. 
—    Czego tu szukasz? – usłyszałam chrapliwy męski głos. 
Zerwałam się na równe nogi przydeptując przy tym stłuczony pojemnik. Nie widziałam twarzy osobnika gdyż stanął tak, że spowita była mrokiem. Przełknęłam ślinę, a mój ogon zaczął się ruszać ze zdenerwowania. Nie byłam pewna, czego mam się spodziewać. Nie mogłam mieć pewności, z kim mam do czynienia. W końcu byłam w nieznanym dla mnie pomieszczeniu. Przesunęłam lewą nogę lekko w tył by mieć lepsze oparcie w razie gdybym miała się bronić. Musiałam mieć się na baczności! 
—    Jak się tu dostałeś, dzieciaku? – zadał kolejne pytanie. 
—    Tamtymi drzwiami – wskazałam wyciągniętą dłonią w uchylone metalowe drzwi – A ty?
Osobnik płci przeciwnej cicho zaśmiał się. W sumie bardziej przypominało to charczenie, przez co wydał mi się niebezpieczny. Oblizałam nerwowo wargi. Miałam wrażenie, że ze zdenerwowania strasznie mi wyschły. Nieznajomy wciąż stojąc w tym samym miejscu podniósł rękę wskazując drogę, która przyprowadziła go w to miejsce. Kawałek dalej mieściły się kolejne metalowe drzwi, te były zamknięte. Bezszelestne stworzenie, oto co przeszło mi przez myśl gdy wpatrywałam się w owe wrota. 
—    Kim jesteś i co to za miejsce? – zadałam pytanie chcąc się czegoś dowiedzieć. 
On nic nie mówiąc zrobił parę kroków do przodu ukazując przy tym swoją twarz. Skóra była w kolorze ciemnego błękitu wymieszanego ze stalą pokryta łuskami. Twarz przypominała kształtem nieco ludzi, lecz miał dużo większe oczy o czarnych jak noc tęczówkach. Przynajmniej takie odnosiłam wrażenie w tym półmroku. Grymas, jaki widniał na jego facjacie zdradzał, że nie jest zadowolony z tego spotkania. Albo miałam omamy, albo słyszałam jak cicho warczy. Na ten dźwięk lekko się wzdrygnęłam. Nawet nie wiem, kiedy to się stało. Gęsia skórka obsypała mnie, a ja się zastanawiałam czy to przypadkiem mi się nie przyśniło. No bo jak? Kiedy? Wtem rzucił się w moim kierunku powalając na ziemię. Z zaskoczenia z trudem złapałam oddech.


***

Obudziłam się zlana potem. Ku mojemu zdumieniu słońce było już wysoko na niebie. Gdyby nie ten dziwny sen, a raczej koszmar zerwałabym się z łóżka natychmiast, lecz czułam się bardzo zmęczona. Jakbym stoczyła tę dziwną walkę. Spojrzałam w sufit próbując sobie odtworzyć dziwne obrazy, a przede wszystkim twarz napastnika, który zaatakował mnie bez uprzedzenia! Chociaż… Jakby się dobrze zastanowić warczał, co oznaczało, iż szykował się do ataku już wcześniej. Mogłam temu zapobiec, a co za tym idzie nie obudziłabym się tak gwałtownie? Może dowiedziałabym się czegoś więcej na temat tej rasy, na temat tego pomieszczenia i przy okazji, czym była ta dziwna substancja, której zapach wydawał się bardzo rzeczywisty? Leżałam jeszcze tak może z dziesięć minut, po czym podniosłam się i ociężale przeniosłam się do łazienki gdzie zabrałam się za porządny prysznic wymazując z pamięci popaprane sny. Schodząc na dół w wilgotnych włosach spodziewałam się jakiś domowników, lecz nikogo nie zastałam ani w salonie ani też w jadalni. Gdzie się wszyscy podziali? Czyżby coś mnie ominęło? 
Chociaż nie był głośny, do moich uszu dotarł delikatny szmer, a przynajmniej tutaj, gdzie stałam było go ledwie słychać. Postanowiłam niezwłocznie za nim podążyć chcąc dowiedzieć się gdzie zniknęli domownicy tego wielkiego, kopulastego budynku. Czy na pewno oni wydawali te dźwięki.
Z każdym krokiem stawał się coraz bardziej wyraźny. W końcu zaprowadził mnie na podwórze, gdzie niczego nie dostrzegłam poza dwoma kotami grzebiącymi w śmietniku. Widok ten wprost mnie zniesmaczył, co mogło mieć związek z posiłkiem dnia poprzedniego. 
Byłam pewna, że kogoś spotkam, czegoś się dowiem, a tymczasem nie dostrzegłam niczego, Co by mnie zainteresowało. Przesłyszałam się? Westchnęłam wzruszając ramionami, a następnie wróciłam do domu podążając prosto do kuchni by się posilić. Miałam szczęście – znałam ten dom, nawet tutaj, bo z wyglądu nie wiele się różnił. 
Po sytym posiłku wybrałam się na lot do lasów znajdujących się w połowie drogi do Niebiańskiego Pałacu. Miałam silną potrzebę trochę potrenować. Ku mojemu zaskoczeniu był to ten sam las, w którym tak całkiem niedawno trenowałam z Trunksem z przyszłości. Przyszłości, w której prawdopodobnie mnie nie było i do której nie mógł się udać, gdyż posiadałam jego wehikuł ukryty w kapsułce. Nosiłam ją pod pancerzem wojowników, który stworzyła Bulma na podobieństwo Acroniańskich. Mimo, iż czasy Freezera dawno się skończyły nie potrafiłam rozstać się z tym strojem. W nim czułam się jak ryba w wodzie, był idealnie dopasowany do mojego ciała, nawet gdy nie był już w tak dobrym stanie jak przed wyruszeniem w przeszłość. Co tu dużo gadać? Nie każdy kosmiczny wojak mógł się poszczycić najbardziej pożądanym popiersiem we wszechświecie. 
Powoli przechadzałam się między wysokimi drzewami przywołując obrazy z nie tak dalekiej przeszłości. Wspomnienia były dość ciekawe. Od tamtego czasu trochę się zmieniłam – poznałam tajniki nowych mocy, odkryłam w sobie jeszcze większą odwagę, a także parę innych zjawisk i emocji, których nie potrafiłam nazwać. Ziemia miała niebywale wiele do zaoferowania. 
Przysiadłam na jednym ze zwalonych pni, a następnie ponownie się zamyśliłam spoglądając w rozłożyste konary drzew. Wyglądały tak spokojnie, gdy delikatnie poruszały się na ledwo wyczuwalnym wietrze. Musiałam przyznać, że nieco odprężały. Słońce ogrzewało moją twarz, a ten sam lekki wietrzyk roznosił miłe dla nosa zapachy z tutejszej łąki, gdzie rosły wszelakiego rodzaju kwiaty.
Ostatnio każdego dnia zastanawiałam się nad sensem swojego istnienia. Szkoda, mi było nawet tego, że nie dało się nic naprawić. Że przyszłości i przeszłości nie mogli zmienić mojego życia. Choć pełne przygód o niesamowitościach wszechświata, to nad wyraz skąpane we krwi. Cóż ja miałam czynić? Zniszczyłam tym ludziom świat, może i swój własny także? 
Machnęłam parę razy ogonem ponownie czując narastające napięcie. I tyle było z relaksu w plenerze. Nie mogłam nawet potrenować gdyż mogło to się skończyć spotkaniem z tymi dziwnymi cieniami. A może i z samymi niebieskimi łuskowcami?
Więcej nie zastanawiając się nad sensem czasu obecnego wróciłam do miasta. Spacerowałam między domostwami obserwując mieszkających tu ludzi. Zdawało się, że są szczęśliwi, że zajmują się codziennymi sprawami, nie zauważają nieszczęścia, jakie na nich spadło. Nie można było ich o to winić, prawda? To było zwykli obywatele, bez krzty KI. Dotarłam wreszcie do celu. Kiedy tylko pojawiłam się na trawniku przed domem usłyszałam wołanie Bulmy. Kiedy oznajmiłam jej, że jestem na dole prawie w mgnieniu oka pojawiła się tuż obok. Nawet zwykły człowiek potrafił zaskakiwać swą szybkością. 
—    Gdzie się podziewałaś? –  Zaczynałam myśleć, iż odeszłaś i to tak bez pożegnania.
—    Nie było nikogo w domu to poszłam się przejść – wzruszyłam ramionami.
—    Mam nadzieję, że nie byłaś wiesz gdzie? – niemal wyszeptała ostatnie słowa ze strachem w oczach.
—    A to, dlaczego? – zdziwiłam się – Skąd u ciebie taka interesowność? Nie zapominaj, że nie jestem ziemianką i nie tak łatwo mnie przestraszyć.
Zaiste nie powinno ją to ciekawić. Przecież przebywałam tu z własnej woli i równie dobrze mogłabym wrócić do domu albo tu skonać, lecz ta druga opcja nie była mi na rękę. Na samą myśl przeszły mnie ciarki. 
—    Nie rozumiesz, że to niebezpieczne? 
—    Niebezpieczne było skakanie między przyszłością, a przeszłością, Bulmo – burknęłam – A martwić się o mnie nie musisz.
Kobieta popatrzyła na mnie surowo. Widać było, że obcowała z Vegetą, na co dzień i nie dawała sobie jemu wejść na głowę. Uparta tak samo jak mój brat. Nie ukrywałam, że podobało mi się to. Uśmiechnęłam się do niej.
—    Wy, Saiyanie myślicie tylko o walce – podkręciła głową w bezradności – Nawet kobiety. 
—    Jeśli to cię zaskoczy to nas zawsze określono, jako barbarzyńską rasę, a co za tym idzie… 
—    Jesteście brutalni i na okrągło szukacie guza! – dopowiedziała swoimi słowami. 
Zaśmiałam się. Mając nadzieję, że to koniec. Wolałam zająć się czym innym. Przede wszystkim porozmawiać z Vegetą na temat minionego odkrycia. Gdy wróciłam z czarnych ziem nie było go w domu, a ja będąc zmęczona udałam się na spoczynek.
—    A gdzie jest mój brat
Kiedy wypowiadałam te słowa wykonałam znak zaginając środkowe i wskazujące palce w powietrzu. Niebieskooka wytłumaczyła mi, że pomimo ciężkich czasów książę nie pozwolił sobie opuścić się w morderczych treningach więc była zmuszona wybudować mu specjalną salę, gdzie energia uwalniana z ciała wojownika nie wydostawała się na zewnątrz, a co za tym szło cienie nie mogły go wyczuć. Bardzo sprytnie to sobie wymyślili. Na coś takiego mogła jedynie wpaść kobieta księcia. Tylko po co miał używać tej siły skoro i tak by została wyssana z niego doszczętnie? Doprowadziłoby to go tylko do rychłej śmierci. A jednak nie potrafił spocząć na laurach.
Chcąc wnikliwie to zbadać przekonałam żonę księcia by wskazała mi miejsce, w którym przebywał jej partner. Bardzo pragnęłam zobaczyć jak wykonuje tam swoje mordercze treningi. Kiedy dotarłyśmy na sam koniec ogrodu  gdzie z ziemi wystawały drzwi. Musiały one prowadzić do pomieszczenia, które mieściło się pod powierzchnią. Bulma wpisała na małej klawiaturze umieszczonej przy drzwiach jakiś kod, następnie otworzyła przejście i weszła do środka. W niewielkim korytarzyku znajdowały się kolejne wrota i następny punkt zabezpieczenia. Tym razem przyłożyła palec wskazujący do niewielkiego ekranu, gdzie urządzenie zeskanowało jej linie papilarne, a po zatwierdzeniu z cichym pyknięciem uchyliły się drzwi, które nie miały klamki, co było rzadkością na tej planecie, a zauważyłam to dopiero po tym jak się otworzyły. Przedostałyśmy się do dalszego pomieszczenia, tym razem nieco większego od dwóch poprzednich. Moim oczom ukazały się szyby, a za nimi ściany obłożone jakimś materiałem oraz ćwiczącego w nim Vegetę. Bardzo zawzięcie i niemal niezauważalnie dla zwykłego oka. Podchodząc do okien zastanawiałam się, kiedy zwróci uwagę na to, że nie jest już sam. 
—    On cię nie widzi – powiedziała pospiesznie kobieta – Te szyby to lustra weneckie, czyli takie, przez które jedni widzą, co znajduje się po drugiej stronie szyby, zaś drudzy mogą dostrzec tylko własne odbicie. 
—    Jak bym nie wiedziała, po co to jest. – jęknęłam – Choć u nas to nie miało pewno tej nazwy. 
Po chwili rozległ się przeraźliwy dźwięk przyprawiający mnie o ból uszu, a następnie usłyszałam słowa Bulmy oznajmujące, iż za chwilę otworzą się drzwi. Musiało to oznaczać, że tylko tamto pomieszczenie jest szczelne i jeśli się je rozpostrze energia, jaką emituje ćwiczący wojownik wydostanie się na zewnątrz. Momentalnie mężczyzna zaprzestał jakichkolwiek działań, przystanął ciężko dysząc, a następnie usiadł krzyżując nogi. Zamknął oczy. Zdziwiła mnie ta postawa. Nie spodziewałam się, że można przekonać czy zmusić, a nawet poprosić go o to by coś wykonał, albo po prostu przestał, jak w tym wypadku. Oniemiała wpatrywałam się w całe to zajście tak długo aż Bulma chrząknęła patrząc na mnie wymownie. Nie widziałam czy byłam zmieszana czy po prostu zaskoczona. Na twarzy wykwitły mi głupkowaty uśmiech, a do tego teatralnie przerzuciłam gałkami ocznymi z lewa na prawą, by za chwilę bez zbędnych słów podejść do drzwi, które Briefs otworzyła jednym z guzików na panelu. 
Wchodząc do środka uporczywie wpatrywałam się w podłogę, a może w czubki swoich butów? Nawet nie byłam pewna, co tutaj właściwie robię. Tajemna siłownia była niemal cała w bieli. Jedynie podłoże odznaczało się grafitem o niebanalnej strukturze. Za pewne miało to na celu doskonałą przyczepność. W przeciwieństwie do kapsuły treningowej w jakiej ćwiczył mój Vegeta, w tej nie było żadnych okien. Jedynie w kilku miejscach znajdowały się kraty wentylacyjne. Przyglądając się im zastanawiałam się jak są skonstruowane by KI nie wydostała się na zewnątrz. Ziemianka w pewnym momencie wyprzedziła mnie tupiąc swymi wysokimi obcasami. Kiedy stanęłyśmy na wprost księcia, zaledwie parę kroków przed nim wstał  wciąż nie patrząc w naszym kierunku. Wciąż miał przymknięte powieki.
—    Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy, Vegeta – zaczęła – Twoja siostra, a przynajmniej ta, którą znałeś kiedyś chciała zobaczyć to miejsce. 
Tu spojrzał na mnie swoim obojętnym wzrokiem. Zimnym jak bezkres kosmosu.
—    I? – prychnął nie kryjąc niezadowolenia z przerwanego treningu.
—    I zobaczyłam – odparłam równie oschle jak on sam.
Również nie omieszkałam cisnąć mu błyskawicami z oczu. W tym czasie kobieta o morskich włosach włosa chwilę rozglądała się po pomieszczeniu, po czym oznajmiła, iż wychodzi. Odprowadziłam ją wzrokiem by na chwilę uniknąć spojrzenia starszej wersji swojego brata. On tymczasem nie przejmując się moją obecnością zajął się swoim dotychczasowym zajęciem – trenowaniem. Przyglądałam się jego technice oraz żwawości. Nie miałam pewności czy był szybszy, bądź silniejszy od Vegety, z jakim przyszło mi obcować, na co dzień. Jednego byłam pewna, był potężniejszy od samego Son Goku. Poczułam uderzającą energię i dostrzegłam nagłą przemianę Saiyana w super wojownika. Przypatrywałam się i próbowałam wychwycić coś, czego nie znałam, lecz nic nie mogłam takiego znaleźć. Lasery i inne urządzenia za pewne konstrukcji jego kobiety, wytwarzały sztuczną energię, celowały w niego, a on niczym tancerka omijał je zgrabnymi i szybkimi ruchami. I nagle zapragnęłam by te małe maszyny zamienić w prawdziwego przeciwnika – siebie. 
—    Vegeta!
Nie zareagował choć to nie wielkie pomieszanie bardzo dobrze odbijały dźwięki.
—    Hej! Vegeta! – ponowiłam próbę oderwania go od treningu – Vegeta, posłuchaj! 
Wyjścia były dwa – albo mnie olewał, albo nie słyszał nic poza własnymi myślami. Skoro w ten sposób nie mogłam powstrzymać tej walki musiałam podjąć jakieś działania. Stanęłam wygodnie, wzięłam głęboki wdech, a następnie uwolniłam ze swojego ciała cząstkę swojej energii by przykuć jego uwagę. Mężczyzna momentalnie odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał ze zdziwieniem. Zupełnie jakby zapomniał, że tu byłam!
—    Możesz na chwilę zaprzestać? 
—    Czego chcesz? – wylądował twardo surowo łypiąc na mnie.
Nie byłam jego wrogiem, nawet gdy wtargnęłam na jego świętą ziemię.
—    Proponuję ci lepszy trening – uśmiechnęłam się bardziej zgryźliwie. 
Nie odpowiedział, ale było widać, że jest zainteresowany moim pomysłem. Przestąpiłam z nogi na nogę, po czym bez ogródek kontynuowałam swoją wypowiedź. 
—    Zamiast tych beznadziejnych urządzeń oferuję ci walkę ze mną – wskazałam palcem na jeden ze zniszczonych maszyn uwalniających sztuczną energię – W ogóle to dlaczego ukryłeś przede mną te sale? Nie pomyślałeś, że też bym poćwiczyła? 
—    Że niby, co? – obruszył się – Mam walczyć? Z tobą? Niby, po co? 
—    Nie podoba ci się coś? – warknęłam. 
Po jego słowach i tym całym grubiaństwie wcale nie było mi do śmiechu. W pierwszej chwili miałam ochotę usunąć z jego niedoskonałej już twarzy ten głupi uśmieszek, ale zaraz odegnałam tę myśl w dal gdyż okazałabym przy tym swoją słabość nad nim. Nie mogłam dać się sprowokować tak błahym tekścikiem.


Stanęłam w lekkim i wygodnym rozkroku by ten, jako pierwszy mnie zaatakował i zrozumiał, że jestem godnym przeciwnikiem, a już na pewno nie jego siostrą, nie tą, którą znał. Szybkim ruchem dłoni zaprosiłam go do walki. Nie zdążyłam nawet przymknąć powieki, kiedy rzucił się w moją stronę chcąc staranować jak jakieś oporne drzwi! W ostatniej sekundzie zdematerializowałam się za jego plecami czując na policzku cząstkę KI, którą chciał mnie potraktować. By mu dopiec stuknęłam trzykrotnie w jego prawą łopatkę palcem wskazującym. Spodziewałam się, że to sprawi, iż jego agresja wzrośnie i od razu zacznie działać. Bez większego namysłu, ot instynktownie. Właśnie tego od niego oczekiwałam. Miał potraktować ten sparing jak prawdziwą walkę, tylko bez ofiar śmiertelnych. Potrzebowałam się trochę zabawić, a za razem przekonać się, co potrafił ów Saiyanin.
Unikałam jego ciosów z łatwością odsuwając się krok po kroku. Z sporą dozą rozbawienia każdy chybiony atak Vegety dodawał mi lekkości. Zaczynałam czerpać radość z tej sytuacji i nie dlatego, że mogłam się z nim mierzyć, a dlatego iż uwielbiam ten stan. Skupianie się na przeciwniku, odgadywanie jego intencji, a także przyjmowanie na klatę wszystkiego przed czym nie potrafiłam się obronić. W walce czułam się spełniona. Bez względu czy była na poważnie czy też nie.
—    Nie baw się ze mną – zawołałam unikając kolejnego kopniaka wymierzonego w twarz – Bij się naprawdę! 
—    Nie boisz się, dziewczynko? –  zadrwił bezczelnie – Mogę zdeformować ci tę uroczą buźkę. 
Zirytował mnie swoją gadką. Ściągając usta w cienką i krzywą linię przywaliłam mu w goleń z pięści, aż syknął wściekle.
—    Tylko mi tu bez takich tekstów! – warknęłam – Nie jestem smarkulą! Chcę wiedzieć, co potrafisz! 
Przystanął na moment wpatrując się w moje oblicze, po czym ponownie ruszył. Zaczęliśmy szybciej bić się rękoma i nogami zarazem blokując przeciwnika by ten nie trafił w zamierzony cel. On nie chciał oberwać od gówniarza, a ja nie miałam zamiaru okazać się słabeuszem. bardzie przypominało to lekki sparing niż prawdziwą walkę. Chcąc go zmusić do użycia większej siły odskoczyłam daleko w tył, a następnie rzuciłam się na niego włączając przyspieszenie głośno przy tym krzycząc. Po walce z Freezerem nabrałam większej wprawy, jeśli chodziło o uniki i natarcia. W końcu walczyłam na śmierć i o mały włos się o nią nie otarłam. Każda wygrana jak i przegrana walka uczyła nowych doświadczeń. My Saiyanie udoskonalaliśmy dzięki nim swoje techniki, poprawialiśmy kondycję i przede wszystkim stawaliśmy się silniejsi i bardziej odporni na ból. Każda porażka była cenną lekcją, nie tylko powodem do wstydu.
Musiałam przyznać, że czarnooki świetnie walczył. Udało się mu rozciąć moją wargę, zetrzeć naskórek z lewego kolana i otrzeć prawe ramię. Na moje nieszczęście nie udało mi się nic zrobić by książę doznał jakiegoś skaleczenia zupełnie jak gdyby był że skały. Zadowolony z siebie, co było to doskonale widać. Zupełnie się nie ukrywał że swoimi emocjami. Jeśli chodziło o niego nie potrafił ukrywać obrzydzenia, obojętności i przede wszystkim zuchwałości. Te trzy cechy sprawiały, że jego przeciwnicy z reguły tracili głowę. Znałam Vegetę od zawsze i wiedziałam, jakie posiada uczucia, myśli i niektóre marzenia, jednak mimo tego starał się być zawsze lodowatym i obojętnym na wszystkich i wszystko. Kiedy zabrakło go w moim życiu zrozumiałam, że pod grubą skorupą zadziornego tupetu miał serce, które potrafił okazać i zapamiętałam go w ten sposób. Chciałam mieć dobre wspomnienia w złych czasach. Dzięki temu nie straszny był mi jego gniew. Bywało, że sprawiał radość, choć brzmiało to całkowicie niedorzecznie. 
Dosięgła mnie jedna z kul energii odpychając paręnaście centymetrów w tył. Zamyśliłam się zachwycając wspomnieniami. Jeden z najpoważniejszych błędów podczas walki! Nie można przecież zaprzątać sobie głowy jakimiś niestosownymi do chwili epizodami. Musiałam o tym pamiętać, bo gdyby przytrafiłoby mi się to podczas prawdziwej walki… Otrzepałam się i postanowiłam zaatakować odskakując przy tym na drugi koniec sali. 
—    Koniec! – zawołałam radośnie. 
—    Poddajesz się? – zadrwił, a zarazem lekko się zdziwił – Tak szybko? Nie zdążyłem się nawet spocić.
—    Zwariowałeś?! – oburzyłam się – Jak możesz mnie o to podejrzewać? Czas na poważniejszą część tej imprezy! 
Zachichotałam złowieszczo, po czym skumulowałam w sobie moc, co pozwoliło mi przejść na wyższy poziom. Vegeta popatrzył na to lekko przychylnym okiem, sam, bowiem nie był jeszcze w stadium złotowłosego wojownika. Jak wiadomo musiał spodziewać się wyższych obrotów z mojej strony, a także większej siły. Również wskoczył w tryb super Saiyana, a na twarzy zakwitł mu grymas imitujący półuśmiech. Ruszyliśmy ku sobie chcąc pokazać, na co stać książęta różnych światów. Nadarzyła się okazja do przetestowania siły dzięki, której pokonałam Freezera, a którego nienawidziłam z całego serca. Miałam zamiar wygrać.


***
Słów parę od autorki.
Choć na chwilę zniknęłam, nie opuściłam opowiadania. Po prostu brakuje mi doby. Na szczęście jestem i mam nadzieję, że tym razem uda mi się lepiej zorganizować swój wolny czas i pchać historię do przodu. Najpierw były plany by wyrobić się do 23 lipca, bo urodziny dziecka, później do 4 sierpnia, bo moje, ale wyszło jak wyszło - nie jestem panem swojego czasu xD