15 listopada 2022

88. Saiyanie także mają uczucia


Kiedy wróciłam do Capsule Corporation był już późny wieczór. Lada moment miało zajść słońce. Padłam twarzą na trawnik ciężko wzdychając. Czułam się całkowicie wypompowana, jakbym odbyła co najmniej kosmiczny maraton. Okręciłam się na plecy by spojrzeć w ciemniejące niebo. Otarłam mokrą twarz ściągając przy tym pozlepiane kosmyki włosów oraz źdźbła, a także rozmazując już zaschniętą szkarłatną ciecz. Kolejne westchnięcie wydobyło się z moich spierzchniętych ust. Mogłabym tak spędzić wieczność, a jednak byłam zbyt zmęczona by obserwować pojawianie się pierwszych gwiazd.

Nie wiedziałam ile zajęła mi decyzja o podniesieniu się, ani jak długo zabawiłam na trawniku; Czas przestał dla mnie istnieć. Ociężale ruszyłam ku szklanym drzwiom tarasowym prowadzących prosto do salonu kurczowo zaciskając niedawno rozciętą rękę, która wciąż niesamowicie piekła, a o której mogłam na chwilę zapomnieć obserwując niebo szykujące się do nocy.

Gdy tylko szklane wrota rozsunęłam brudząc nieskazitelnie czystą taflę od razu z impetem wpadłam na kanapę, co spowodowało, że jej nóżki nie wytrzymały i trzasnęło. Miałam w nosie co ktoś, a raczej Bulma powie. Nic nie miało znaczenia. Z resztą mało rzeczy we wszechświecie było nienaruszalnych przy tak dużej KI, jednak tu na tej planecie wszystko było stosunkowo kruche, w szczególności szkło. Jeśli mnie pamięć nie myliła na naszej Vegecie nie było takiego materiału, jednak był tak samo przeźroczysty jak tutejsze wypełnienie okien.

Nie wiedziałam co mam z sobą począć. Czułam się tak... pusta. Siedziałam, a raczej niemal leżałam wbita w poduszki mebla cała umorusana w ziemi i we własnej krwi. Na pięściach widniało sporo zaschniętej szkarłatnej cieczy, którą nie miałam zamiaru się przejmować. Świeżo rozorana blizna powoli zasklepiała się, a co dopiero się cięłam długopisem by ocalić przed rozgłosem Goh… pół Saiyana i jego rodzinę. I na co mi to było?

Wyczuwałam, że Vegeta trenował, a obok niego panoszył się Trunks. Doskonale czułam ich energię. W trójkę ćwiczyć jednak nie było komfortowo, w szczególności w obecności dziecka, które jeszcze tak wiele potrzebowało by osiągnąć poziom doświadczonych wojowników. Musiałam się powstrzymać przed wmaszerowaniem do sali treningowej, i choć odniosłam wrażenie, iż mogłabym zrobić bratu dobry sparing, w dodatku całkiem na poważnie, to nie zamierzałam się z nim w tej chwili konfrontować. Wolałam być sama. Ostatnio tylko tak czułam się dobrze, a teraz to już miało stać się codziennością.

Po jakimś czasie do salonu weszła Bulma, która prawdopodobnie chciała się odprężyć po kilkugodzinnym pobycie w laboratorium. Gdy mnie zauważyła zatrzymała się, a nawet cofnęła kilka kroków. Dostrzegłam to wszystko kontem oka. Wciąż jednak była stosunkowo daleko.

—      Stało się coś? – Zapytała bacznie mnie obserwując. – Wyglądasz na osowiałą.

—      Nie. – Burknęłam pod nosem nie spoglądając na nią.

Miałam nadzieję, że sobie pójdzie i da mi spokój. Akurat z nią nie miałam już zamiaru się wykłócać. Stosunkowo miałam dość problemów jak na jeden dzień. A może i ogólnie? Pomyślałam, że jeśli zrobię coś dla niej zwyczajnego odczepi się nim zacznie zadawać niewygodne pytania. Pochwyciłam pilota, wbiłam się w poduszkę po czym zaczęłam przeskakiwać po kanałach w telewizji, choć wcale nie interesowało mnie czy coś tam znajdę. Zwykle niczego nie było, same pierdoły. Ale czy to właśnie mogło mi pomóc?

—      Daj spokój, przecież widzę. – Kobieta wciąż czekała na wyjaśnienia.

Westchnęłam wyłączając elektryczne pudło, które jednak okazało się pustym trafem. Ani myślałam wyżalać się tej ziemskiej istocie, choć tak na prawdę nigdy nic do niej specjalnie nie miałam, pomimo kilku kłótni w naszym życiu, to jednak zawsze dochodziłyśmy do jakiegoś porozumienia. Ot tolerowałyśmy swoją obecność. Ani myślałam się odezwać. Zamknęłam oczy cicho wzdychając z nadzieją, że córka Briefsa odejdzie.

—      Saro, co się dzieje? – Podeszła bliżej żądając wyjaśnień. – Olałabym twoje humorki, ale wyglądasz jak ostatnie nieszczęście! W dodatku zapaskudziłaś cały salon i jesteś we krwi!

Jej przerażona mina wydawała się być komiczna, a jednak do śmiechu mi nie było. Czy mogła już sobie pójść?

—      Co się dzieje Saro? – Szepnęła ponawiając pytanie zupełnie obcym mi tonem. – Proszę, powiedz co się stało.

Sapnęłam z niechęcią na jakąkolwiek rozmowę. Czy ta kobieta nie potrafiła nigdy odpuścić Zupełnie nie rozumiałam dlaczego książę związał się z tą ziemianką. Ich charaktery poniekąd się dublowały. Czyżby mój brat lubił relacje wybuchowe? Nie rozumiałam tego. Córka właścicieli korporacji ani myślała odejść i zostawić mnie w spokoju. Usiadła na fotelu na przeciw mnie i ze swoją pseudo srogą miną czekała na moje słowa.

Ciężko wypuściłam powietrze z płuc. Co ją obchodziło moje samopoczucie? Dopiero co wojnę mi zrobiła o sytuację w sali medycznej, a teraz udawała troskliwego rodzica? Ani myślałam się jej żalić.

—      Nie twój interes, kobieto.

Podniosłam się z zamiarem opuszczenia jej cennego salonu, z drogimi meblami i ruszenia do swojego pokoju; ostatniego bastionu na tym świecie.

Błękitnooka przekrzywiła delikatnie głowę na bok wciąż obserwując mnie swoim nieprzeniknionym wzrokiem. Czasami było mi jej żal, że była tylko człowiekiem. Była inteligentna i pomysłowa, wśród nas byłaby nieocenionym wynalazcą. Z pewnością dogadałaby się z ojcem Gokū.

—     Pokłóciliście się? Tak? – Dała nogę na nogę starając się przybrać pozycję słuchacza.

Kiedy jej zdaniem moje milczenie było nazbyt długie ponaglała mnie z odpowiedzią. Miałam wrażenie, że coś we mnie się rozsypało na drobne kawałeczki, a oddech stawał się bolesny jakby w powietrzu brakowało tlenu. Ona się sama domyśliła.

—     Gorzej. – W końcu odparłam cicho jakbym chciała by nikt nie usłyszał.

—     Czy możesz mi wyjaśnić? – Kobieta najwyraźniej się zaczynała denerwować, ale starała się wypaść łagodnie. – Ostatnim razem udało wam się dojść do porozumienia. Czemu nie teraz? Porozmawiaj ze mną, może ja coś zaradzę?

Spiorunowałam ją wzrokiem spode łba. Mogłabym walnąć do niej czymś nieprzyjemnym, nawet zniszczyć jakiś przedmiot jak to zwykle robiłam kiedy się wściekałam, bądź nie mogłam dojść do porozumienia z nią. W sumie to ona nie mogła, gdyż ja zawsze stawiałam na swoim. W tej chwili jednak wszystkie moje złe charakterki gdzieś uleciały, była tylko ogromna czerń, jak wtedy, gdy Adris wyssała moją moc.

—     Nie chcę. – Burknęłam cicho.

—     Vegeta nie ma takich humorków jak ty. Z nim prędzej dojdę do porozumienia niż z tobą. – Westchnęła spuszczając dłonie ku podłodze. – Saro, wiem, że nie jestem twoją matką, ale czasem jej potrzebujesz. Jeśli coś cię gryzie jestem tu. Powiedz mi co się stało, że tak wyglądasz?

Spojrzałam na nią i zobaczyłam, że jej wyraz twarzy bardzo się zmienił. Nie była oziębła, nie była nawet zła. Odniosłam wrażenie, że jest jej... smutno?

—    Wiem, że mamy odmienne poglądy na pewne sprawy, ale... – Rzuciła jednym tchem po czym się zawahała. – Do tej pory Gohan trzymał rękę na pulsie, kiedy nie miałam żadnego wpływu na ciebie, ale kiedy mówisz mi, że jesteście tak bardzo pokłóceni muszę wiedzieć co się stało.

Skrzywiłam się patrząc na nią jak zło konieczne wciąż nie chcąc z nią rozmawiać na drażliwy, jakże delikatny temat. Obawiałam się swojego wybuchu, który mógłby zranić niczemu winne istoty w tej okolicy, a moja złość niestety nie wyparowała. O dziwo potrafiłam myśleć, a niektórzy uważali, że liczyłam się zawsze tylko ja. Wywróciłam oczami po czym spojrzałam na niebiesko-włosą zaciskając usta. Ani myślałam się spowiadać.

—     Uwierz mi, że jak się wygadasz poczujesz się lepiej. – Dodała powoli. – Nie będę cię oceniać. Chcę tylko wysłuchać twojego bólu, który w tobie aż krzyczy. Widziałaś się w lustrze? Wyglądasz jakbyś z wojny wróciła.

Wzruszyłam ramionami przewracając przy tym oczami. Czy mogłam tę kobietę trzymać za słowo? Czy było warto upuścić tego ciężaru? Nie chciałam dzielić się porażką, nie zwykłam się zwierzać nikomu prócz... komuś na kogo liczyć już nie mogłam. Kolejny raz sapnęłam mając nadzieję, że otwierając usta nie popełniam błędu.

—     Wygarnęłam jej, no wiesz... wszystko!

Bulma zdumiona stanęła na baczność. Nawet nie wiedziałam o czym mogła pomyśleć.

—     Jak to wszystko? – Nie rozumiała. – Komu?

—     Oświeciłam tę węszącą ziemiankę o nas, o androidach, Bojacku i innych, wiesz... – Machnęłam ręką jakby to było nic, choć nie było. – Wygadałam wszystko... Bez jakiejkolwiek kontroli.

Matka Trunksa opadła ciężko w fotel, na którym wcześniej siedziała i pobladła. Nie chciała wierzyć, a mina zdradzała, że ma ochotę wydrzeć się na mnie. Niemal czułam minimalny skok jej energii, jaką mogła maksymalnie zebrać w tej chwili, a i tak nie miała szansy nawet mnie zadrasnąć. Takie sytuacje chyba ją przerastały w moim wychowaniu. Tym razem i mnie przerosło.

—     Dobrze... Jakieś dziewczynie powiedziałaś prawdę, ale jaki ma to związek z Gohanem? – Zapytała ostrożnie dobierając słowa. – Nie rozumiem?

—     Videl, córka tego barana z telewizji. – Dorzuciłam chcąc oszczędzić jej zbędnych pytań. – Pamiętasz tego błazna na turnieju Komórczaka? Jego dzieciak chodzi z nami do klasy. Z jej powodu skonstruowałaś stroje cząsteczkowe.

Niedostrzegalnie potaknęła głową rozumiejąc powoli sytuację w jakiej się znalazłam. Niestety to było mało. Czy ja miałam mówić wszystko? Czasami miałam ochotę trzasnąć drzwiami i nie wracać, a skończyłoby się na wstawianiu nowej futryny. Westchnęłam ponownie.

—     Powiedziałaś jej, że to nie Herkules pokonał tę kreaturę? – Była jak na szpilkach. – Dlaczego?

Mogłabym jedną wcisnąć, a uszłoby z niej powietrze i by nastała cisza. Cisza, która i tak już panowała w mojej głowie, zrobiło się tak niemożliwie głucho. I niewyobrażalnie pusto.

—     Oczywiście! – Krzyknęłam wyrzucając ręce w górę. Ulało mi się. – Nie będę dłużej wysłuchiwać tych bzdur! Nie mam zamiaru uczyć się szajsu w tej popieprzonej szkole! Gohan jest podły! Opowiada, że zwariowałam, że łżę! Przecież to prawda, sama doskonale wiesz! Niczego nie zmyśliłam.

Kobieta była przerażona moim histerycznym krzykiem, nie mniej jednak musiała zwrócić mi uwagę za język. Zaskakujące jakich słów można było używać, a jakich nie i jeszcze kto mógł. Bo tak. Powoli wstała nie odrywając ode mnie wzroku. Teraz dostrzegłam, że trochę czasu upłynęło na jej twarzy.

—     Ale dlaczego to zrobiłaś? – Dopytywała. – Czy Gohan coś jej zdradził?

—     Nakryłam ich, gdy uczył ją latać!

—   Doskonale rozumiem twój gniew. Jednak nie możesz tak robić. – Westchnęła. – Chcesz nam wszystkim zaszkodzić? Jesteś pewna, że Gohan powiedział jej prawdę? Może go nakryła z lataniem? Pytałaś go dlaczego?

Oczywiście, że nie pytałam; Stwierdziłam fakt. Kobieta zaczęła szukać czegoś w torebce, którą cały czas miała na ramieniu, a której wcześniej nie dostrzegłam. W odpowiedzi jedynie wzruszyłam ramionami.

—     Musimy stosować się do zasad panujących na tej planecie. Musisz to w końcu zrozumieć. – Mówiła nie przerywając poszukiwań. – To dla naszego dobra i spokoju. Chciałabyś natrętnych paparazzi w ogrodzie? W każdym oknie?

—     Mam to gdzieś! Nie chcę by mi coś wmawiano, kiedy wiem lepiej, a w szczególności, ta kretynka kręcąca się wciąż wokół niego! To nie ja uczyłam ją używać energii! – Mój głos się niechcący załamał. – Ona go zmieniła! Od samego początku się wciskała między nas. Był przecież moim przyjacielem, ale już za późno. Stanął w jej obronie! Twierdzi, że kłamię!


—     Och, Saro! – Bulma była w wielkim szoku łapiąc się za policzki. – Ty jesteś zazdrosna!

Torebka Ziemianki zsunęła się z ramienia po czym z cichym plaśnięciem upadła na podłogę, a jej zawartość rozsypała się po panelach.

—     Nie jestem! – Warknęłam.

—     Owszem, jesteś. – Upierała się przy swoim. – Przecież widzę. Tak wygląda zazdrość w najczystszej postaci. Ty chyba nie…?

Miałam właśnie nabuzowana wyjść z pomieszczenia i poszukać sobie odludnego miejsca by kolejny raz wyładować nabrzmiałą złość, jednak stanęłam słysząc, że ta nie kończy zdania. W jej spojrzeniu dostrzegłam oszołomienie, radość, smutek, a także coś jeszcze. Zakłopotanie?

—     Zazdrosna... A co? – Burknęłam pod nosem. – Zostałam zdradzona, trzyma jej stronę, a ja poszłam w niepamięć! Tak robią przyjaciele? Bo z tego co pamiętam, MÓWIŁ mi, że jest inaczej! Ukradła go, a on mnie porzucił jak śmiecia!

Po tych słowach ruszyłam w swoją upragnioną samotność, gdzie mogłabym dać upust swoim stłumionym emocjom, które pękły niczym szklanka, a teraz raniły dotkliwie. Bulma jednak doskoczyła do mnie z zatroskaną miną prosząc bym została, ponieważ musimy poważnie porozmawiać, a to w żadnym wypadku nie mogło czekać. Ja byłam przekonana, że wie stosunkowo dużo, a nawet wszystko. Poza tym, że nie wyrażałam głośno swojej rozpaczy to wiedziała co chciała wiedzieć. 

—     Przepraszam cię, Saro. – Wyszeptała córka Panty chwytając mnie delikatnie za dłonie. – Tak bardzo cię przepraszam.

Uniosłam brwi całkowicie nie rozumiejąc sytuacji. W jej oczach malował się smutek i prawdziwie przepraszające spojrzenie. Dlaczego? Było jej przykro, że zostałam porzucona? Spojrzała na moje dłonie i zatrzymała się na szkaradnej ranie tuż koło widocznych żył. Chyba przerażało ją to.

—    Czy ty go kochasz? – Zapytała cicho i ostrożnie.

—     Co masz na myśli? Był moim przyjacielem.

Matka Trunksa pokręciła głową robiąc przy tym śmieszną minę. Widocznie nie uznawała ode mnie takiej odpowiedzi, choć nie było żadnej innej. Czego ona mogłaby ode mnie oczekiwać? O jakim kochaniu mówiła?

—     Jak mogłam zapomnieć, że Saiyanie nie znają miłości? – Westchnęła ciągnąc mnie ku kanapie. – Przespałam ten moment, przepraszam. Nie sądziłam, że mogłabyś pokochać Gohana. Ja... Ja myślałam, że po prostu tobie nie w głowie takie rzeczy.

Zamrugałam parę razy nie rozumiejąc jej uniesienia jakie odstawiła przed chwilą. Jej zdaniem byłam niezdolna do uczuć, tak? O dziwo zabolało to stwierdzenie. Przecież wiedziała, że byliśmy blisko. Był moim powiernikiem.

Wyrwałam się z rąk Bulmy mając dość tego wszystkiego co się działo. Natłok emocji mnie przygniatał, a do tego rozmowa z nią w niczym nie pomagała, a jedynie bardziej sprawiała ból. Ruszyłam do swojego pokoju nie chcąc na ten temat rozprawiać, a już na pewno wysłuchiwać jakiś niedorzecznych przeprosin.

Wściekłość gdzieś się zaszufladkowała i czekała by ponownie wylecieć w powietrze. Jej miejsce zastąpił smutek i nieopisany żal. Siadłam na podłodze wpatrując się w swoje brudne od ziemi i krwi buty. Gdybym tylko mogła rozszarpać tę jędzę na kawałki i odzyskać to co straciłam…

Naprawdę tak myślałam? Naprawdę ? Czy w moim życiu wszystko co dobre musiało znikać tak drastycznie? Dopiero co, pogodziłam się ze śmiercią rodziny, ludu swojego, a teraz przyszło mi mierzyć się z utratą jedynej osoby, jaka mnie rozumiała, a przynajmniej mi się tak zawsze zdawało. Teraz nie byłam pewna czy te wszystkie lata nie okazały się wierutnym kłamstwem. Sama Bulma z resztą powiedziała, że trzymał moją wybuchową naturę w ryzach. Moje jestestwo opierało się na samych oszustwach. Nie mogłam zaprzeczyć, że coś we mnie umarło. Nie chciałam; Nie mogłam pozwolić by kolejny raz mnie tak złamano. Następnego razu mogłam nie udźwignąć.

Bez pukania do środka weszła kobieta z wciąż zatroskaną miną. Nic nie mówiąc podeszła do biurka przy zasłoniętych okrągłych oknach. Nie miałam ochoty się z nią politykować. Czy nie mogła wreszcie zostawić mnie w spokoju? Postanowiłam, że się więcej do niej nie odezwę i w ten sposób wreszcie da za wygraną.

—     Chciałam cię jeszcze raz przeprosić. – Szepnęła ze smutkiem. – Zapomniałam, że nie jesteś zwykłą nastolatką. Zapomniałam, że jesteś Saiyanką i jak Vegeta nie masz pojęcia o wielu rzeczach.

—     Czego ty ode mnie chcesz, kobieto? – Warknęłam. – Daj mi wreszcie spokój!

—     Zamiast cię wspierać w tym obcym dla ciebie świecie tylko podkładałam kłody pod nogi. – Kontynuowała jakby nie dotarły do niej moje słowa. – Naskakiwałam na wszystko co dla ciebie było normą, a w naszym świecie jest traktowane inaczej, a o tym co najważniejsze... Zapomniałam.

Zrobiłam wielkie oczy nie rozumiejąc do czego zmierzała. Przeprosić, że nie pamiętała? Jak mogła zapomnieć? Przez te wszystkie lata? Każdego dnia widziała nas, dostrzegała naszą moc, udoskonalała wynalazki na potrzeby naszego rozwoju i od tak wyleciało jej to z głowy? Też mi przeprosiny. Prychnęłam odwracając wzrok. Kobieta niespokojnie poruszyła się na krześle cicho wzdychając. Jej nienaturalna skrucha była zastanawiająca.

—     Może rozwiniesz swój wywód? – Zaproponowałam z niesmakiem, a jednak z nutą ciekawości. – Bo nie rozumiem o co ci chodzi.

—     Właśnie o tym mówię, nie rozumiesz, a tutaj każde dziecko wie czym jest miłość. – Żal dźwięczał w jej słowach. – Wypadło mi z głowy, że straciłaś rodziców bardzo wcześnie, choć i tak nic by to pewno nie dało. Naprawdę umknęło mi, że mogłabyś nie znać pewnych uczuć, a powinnam. Wiedziałam, że Vegeta nie potrafił kochać, ale myślałam, że było to spowodowane jakimiś złymi doświadczeniami. Teraz uważam, że po prostu wy, Saiyanie nie wiecie z natury czym jest miłość.

—     I co w związku z tym?

—     Chciałam ci uświadomić jakie mieszkają w tobie uczucia. – Wstała kierując się w moją stronę. – Nie ma tylko radości czy nienawiści. Jest również sympatia do drugiej osoby, której byśmy nie skrzywdzili, chronili ją i szanowali pomimo złości jaka w nas drzemie. Cieszyli się na jej widok, z każdego jej osiągnięcia...

—     Do czego zmierzasz? – Warknęłam gestykulując rozdrażnienie. – Po co mi to wszystko mówisz? Nie potrzebuję tej wiedzy. 

—     Chcę ci uzmysłowić, dlaczego tak się czujesz, a nie inaczej. – Kontynuowała ignorując moje napady złości. – Dlaczego on jest ci tak ważny i bliski i dlaczego boisz się, że go straciłaś. Czujesz jakbyś utraciła cząstkę siebie? Jakby brakowało ci powietrza? Jakbyś rozpadła się...

Kiedy tak wymieniała narastał we mnie nie tylko niepokój, ale i emocjonalna strata, o której tak rozprawiała przybierała na sile. Zupełnie jakby mnie przeskanowała i podała na tacy moje myśli i odczucia. Z każdym jej słowem oczy powiększały mi się, a usta delikatnie rozszerzyły. Zrobiło mi się dziwnie zimno, aż objęłam się łapiąc w łokciach. Okrutnie bolesne to było.

—     On nie wie, prawda? Nie wie, że jest kimś więcej niż przyjacielem? Że go kochasz?

Co on mógł wiedzieć kiedy ja sama nie miałam pojęcia o co chodzi? Po raz pierwszy w życiu szerzej otworzyły się moje horyzonty pokazując dalszy świat gdzieś tam zgaszony, albo nigdy nie oświetlony, który już nigdy nie miał zapłonąć. Na mojej planecie nie było czegoś takiego jak miłość. Czym więc była? Oddaniem, przywiązaniem, oczarowaniem? Czy nie była wszystkim? Czy właśnie w ten sposób miałam rozumieć przez te kilka lat moje dziwne odczucia wobec tego człowieka? Kiedy był blisko, jak się uśmiechał, gdy mnie wspierał, spał obok po wyczerpującym dniu, a także jak się o niego bałam. Zwłaszcza wtedy. Musiało mnie uderzyć z niebywałą precyzją. Poświęciłam dla niego swoje zdrowie i niemal przypłaciłam życiem. W zamian za... pokruszone serce.

Pamiętałam wiele momentów w naszym życiu kiedy czułam się dziwnie, niezręcznie nie wiedząc jak mam postąpić, gdy pojawiało się jakieś doznanie nie posiadające żadnej nazwy w mym słowniku. Niewyobrażalnie miłe, ciepłe i... krępujące. To była miłość? Kiedy ona w takim razie się pojawiła i czy miałam nad nią jakąś kontrolę? I niemal uderzyło mnie wspomnienie na statku kosmicznym. Uciekłam z mostku. Stchórzyłam przed nim.

—     Nie wie, ja nie wiem... – Szepnęłam pustym głosem.

Czy tak nie było bezpieczniej? Teraz nic nie miało znaczenia. Wszystko przepadło w chwili, gdy pojawiła się ona, gdy zaczęła się szkoła. Ten dzień musiał w końcu nadejść, to przecież było zapisane na kartach historii, a ja jakimś cudem zapomniałam, że tak właśnie będzie. Przecież mnie nigdy nie miało być tutaj, nigdy nie miałam się przyjaźnić, nikogo kochać. Nie powinna była poznać tego uczucia jakim jest złamane serce. 

—     Więc dlaczego z nim nie porozmawiasz? – Zapytała. – Teraz kiedy potrafisz nadać sens emocjom, mogłabyś z nim pomówić, na pewno by wszystko się jakoś ułożyło. Zrozumiałby dlaczego się tak uniosłaś.

—     Nie. – Warknęłam, a złość ponownie wróciła.

Kobieta nie rozumiała mojej reakcji. Nie była mną, nie widziała tego co ja, nic nie miało być jakie bym mogła sobie wymarzyć. Pragnienia nie istniały, znikły wraz z zagładą Saiyanów, ze śmiercią mojej ojczyzny. Widziałam też przyszłość. Poza tym nie wiedziałam czym jest miłość. Rozumiałam jednak jak to jest, gdy się jest odtrąconym, gdy chciało się drugiej osobie podać swe serce na tacy. I jak cholernie boli. Jak niszczy, kruszy, zamienia w pył. 

Niczym matczyne, oczy niebieskookiej prosiły o wypełnienie ciszy jakimś sensownym zdaniem, wytłumaczeniem. Dlaczego się tak opierałam, teraz kiedy doznałam małego olśnienia w ludzkiej naturze, o której nikt jednak mi nie wspomniał przez te wszystkie lata . Nie mogłam od tak przyjść i głupio się uśmiechając zawołać, że zrobiłam to wszystko z miłości. Przecież nie miałam dla niego żadnej wartości. Zrezygnował z naszej przyjaźni. Z nas.

—     Widziałam przyszłość, w niej nie ma dla mnie miejsca! Tylko oni. – Wysyczałam zaciskając pięści do aż poczułam ból.

Ból, który we mnie narastał z każdą sekundą, w której przypominałam sobie sceny sytuacji, gdy nieświadomie obdarzałam syna Gokū swoją nieudolnie saiyańską miłością. Wbijało to szpilę, te wszystkie wspomnienia uczucia nieopisanej radości, ciepła, a przede wszystkim niesamowitego odczucia, że jest się bezpiecznym. Tak niewytłumaczalnie chronionym.

Naprawdę nie zamierzałam zrobić jej krzywdy. Nie chciałam w tym zranić brata, bo jeśli ją kochał, a bym to uczyniła mógłby mi nie wybaczyć. Złość, a raczej gorycz jaka mnie przepełniała oddziaływała wybuchowo na wypełniające mnie po brzegi KI. Musiałam opuścić to miejsce natychmiast! Dosłownie brakowało mi powietrza!

Nie minęła nawet sekunda od wypowiedzianych słów; Zdążyłam rzucić kobiecie gniewne, a za razem pełne rozpaczy spojrzenie, a następnie pod wpływem tego wszystkiego, co się miksowało w mej głowie wyskoczyłam z impetem przez zamknięte okno, mając w oczach gorzkie łzy. Nie wiedzieć czemu wraz z roztrzaskaniem szyby nie poczułam powietrza. Wciąż dusiłam się nadmiarem wszystkich doznań. A myślałam, że wyprana ze wszystkiego opuściłam kraniec świata.

Spodziewałam się krzyków oburzenia. O dziwo, jedynie co usłyszałam z jej ust to żałosne nawoływanie bym nie uciekała. Gorycz jaką nosiłam w sobie niszczyła mnie. Czułam jak przemierza przez każdą żyłę jaką posiadałam i pędzi prosto w serce dosłownie je parząc. Czy nie aby tym kochali ludzie? Nienawiść utraty rosła z każdą sekundą i czułam jak przegrywam, dosłownie jakbym walczyła z okrutnym wrogiem, który chce zniszczyć to na czym istotnie mi zależy. Czy aby nie zależało mi na Nim? Od jak dawna? A może dopiero od niedawna? Byłam niemal dorosła w tym świecie, choć w istocie musiałam dojrzeć już dawno temu z dala od dobra i beztroskości, a jednak nie znałam życia.

Ze łzami w oczach, wciąż umorusana własną krwią pędziłam przed siebie w nieznane pragnąc jedynie uwolnienia się od tego przeklętego i żałosnego uczucia, które mnie wyniszczało. Było tak potwornie przykre, że z trudem oddychałam. Nie chciałam kochać, jeśli to miało być tak okrutnym doświadczeniem.  Moja cała siła bojowa była za słaba na to jak teraz czułam się znokautowana przez los. Nie sądziłam, że cokolwiek mnie tak złamie. Śmierć Vegety nie była nawet tak w połowie bolesna jak to co teraz przeżywałam. Może dlatego, że gdzieś tam w tej rozpaczy wierzyłam w jego powrót? Smoka nigdy bym mnie poprosiła o miłość. Życie brata to zupełnie inna kategoria. Ale życie miłości...


Na odludnej pustyni, gdzie słońce niemal parzyło skórę w dzień, wylądowałam miękko w jeszcze gorącym piachu. Zamknęłam oczy chcąc skupić się na tym co się ze mną dzieję i dokładnie zaczęłam wyczuwać ogromne pokłady złej energii, która we mnie wezbrała tego dnia. Mogłabym ją skumulować i usadowić w bezpiecznym miejscu, ale wciąż kłóciła się z moim ciałem. Nie umiałam sobie z nią poradzić, więc musiałam ją uwolnić, by działo się co chce. Obawiałam się w końcu, że skrzywdzę niewinne istoty, na których jeszcze mi zależało. Tych których miałam gdzieś mogłabym zmieść i schować jakiekolwiek poczucie winy pod dywan. Czy nie tak robiliśmy od wieków? Zabijaliśmy bez skrupułów od stuleci, częściej, gdy pojawił się Changeling.

Zgięłam ręce w łokciach wzdłuż tali kumulując w nich swoją niepojętą moc po czym z wrzaskiem wystrzeliłam ją przed siebie tworząc małą burzę piaskową. Musiałam zasłonić twarz i zamknąć oczy. Po chwili jednak stwierdziłam, że nie dbam o to czy nazbiera się on w moich powiekach były wszak mokre od gniewnych łez. Płakałam, po raz pierwszy w ten sposób. Raczej drugi, parę godzin temu również to uczyniłam, po tym jak poczułam się zdradzona. Wtedy jednak byłam nieszczęśliwa i gniewna, teraz rozżalona i rozbita.

Wzniosłam się powoli w górę zamykając powieki by ponownie zapanować nad drzemiącą we mnie KI. Uniosłam lekko dłonie po swych bokach, tworząc w niej blade, czerwone kule, które rozświetlały już dość ciemne otoczenie. Gdy były dostatecznie nasycone złączyłam je ostrożnie w jedność na wprost swojej twarzy, następnie zrobiłam niesamowicie szybki obrót wokół własnej osi upuszczając z ust cichy skowyt by wystrzelić wszystko w niebo. Nie czekając jednak ani chwili postanowiłam ruszyć za nią i ją wyprzedzić, a następnie wpaść w samo epicentrum. Energia, z którą się starłam była tajemnicza. Nie znałam tej mocy, jaką dysponowałam i ta w net mnie powaliła. Spadając zamroczona zastanawiałam się co teraz będzie; Czy coś jeszcze będzie? Czy powinno?

Wyrzuciłam z siebie KI by zatrzymać się tuż przed piachem, który pod wpływem naporu energii rozpylił się jakby smagnął go silny wiatr. Myślałam, że bólem cielesnym zamroczę ten emocjonalny i choć na moment uwolnię się od tego. Jednak niczego nie wskórałam. Jak cierpiało me serce, tak z ledwością oddychałam. Sama nie byłam w stanie poprawić swojego komfortu psychicznego, z którym nie potrafiłam sobie poradzić. A nie tylko głowa go potrzebowała, ale i ciało. Byłam wykończona, a a jednak rozwścieczone ego nie potrafiło sobie poradzić z tą lawiną uczuć. Tylko jedna osoba mogła mnie od utracenia resztek trzeźwości umysłu uratować. Ruszyłam od razu z zawrotną prędkością w stronę miasta Zachodu, i nie po to by przeprosić Bulmę za wywarzenie ram okiennych.

Wylądowałam twardo przed domem i nie spiesząc się lecz z zaciśniętymi pięściami dotarłam do sali grawitacyjnej, która znajdowała się na parterze ogromnego domu. Wtargnięcie z nocy w białe światła niemal wypaliło mi zmęczone oczy. Jednak nie miało to takiego znaczenia jak mój cel. Wcisnęłam guzik i weszłam do pomieszczenia, gdy tylko się rozsunęły drzwi, z którego miał właśnie wychodzić Vegeta z przewieszonym ręcznikiem na idealnie wyrzeźbionym ramieniu. Spojrzałam na niego jak na wyzwanie delikatnie unosząc kącik ust, a mały fioletowo-włosy szkrab wesoło zawołał „Cześć, Saro!”. Zignorowałam chłopca nerwowo poruszając ogonem.

—     Czas na poważny trening, bracie. – Syknęłam nie patrząc na biegającego ośmiolatka. – Pokaż co reprezentujesz ostatni książę.

Saiyanin spojrzał na mnie z zaskoczeniem, a za razem z satysfakcją. Jego oczy zalśniły. Doskonale to widziałam. Niedostrzegalnie kiwnął głową zgadzając się na propozycję samemu uśmiechając się kopia w kopię. Myślałam, że jeśli tego nie uczyni zmuszę go. Nie było takiej potrzeby, sam potrzebował tej chwili. Wiedziałam, że motywy były inne. On czekał na Son Gokū. Jego bazowa energia jednakże była niższa niż dotychczas, co oznaczało, iż urządził sobie bardzo wyczerpujący trening, nawet jeśli wykonywał go ze swoim potomkiem. A może to zwykłe zmęczenie? Dzieciaki z wiecznie naładowanymi bateriami były wykańczające. Zwłaszcza w duecie.

—     Idź do matki. Na dziś koniec, młody. – Rzekł do syna. – Pora spać.

Chłopiec nie próbując się nawet kłócić z ojcem ruszył do wyjścia dziwnie na mnie patrząc, nieco naburmuszony, a trochę z intrygą. Ot ciotka, od siedmiu boleści nie przywitała się z bratankiem, a teraz zamierzała zatańczyć z jego ojcem. Nie spojrzałam nawet na niego. Miałam to w poważaniu. Nie przyszłam tu niańczyć dzieci i pragnęłam by jak najszybciej opuścił to miejsce. Lokum, które za moment miało stać się śmiertelną pułapką przy braku doświadczenia bitewnego.

Wzięłam głęboki wdech, a następnie wypuściłam powietrze, a wszystko za pomocą nosa. Ruszyłam w głąb pomieszczenia i zatrzymałam się dopiero stojąc do brata tyłem zaglądając przy tym w jedno z okien, lecz bez zainteresowania co za nim się znajdowało. Doskonale wiedziałam, że były tam ogrody rodziców Bulmy, w których żyły przeróżne stworzenia, oraz mnóstwo gatunków roślin; Jak mawiała jej matka, bardzo rzadkich.

—     Gdzieś była? Masz podarte ubranie i w ogóle umazana krwią jesteś jakbyś z batalii wróciła. – Zauważył.

—     Ziemianie i ich kiepska odzież. Próbowałam sama trenować, jednak stwierdziłam, że muszę skopać komuś tyłek na poważnie. – Sarknęłam wzruszając ramionami. – To nie są istotne rzeczy, bracie. Ważne w jakim stylu cię pokonam. Ustaw grawitację na ostatnio zapamiętaną.

Mężczyzna założył ręce na piersi cicho się śmiejąc. Jego mina mówiła sama za siebie, że to nie ja jemu, a on mnie utrze nosa. Byłam odmiennego zdania. On jednak zawsze pokładał w sobie nadzieję. Był pyszałkiem, wiadomo, ale też miał pojęcie o swojej mocy. I za pewne znał ostatnią wartość ciążenia. Mogłam się porywać na słońce, a mogłam również niczego nie odczuć. Nie wiedziałam co robił ze swym synem podczas treningu.

—     Nie możesz tego zrobić dzieciakowi Kakarotto? – Zapytał krzyżując ręce na piersi. – Zwykle to z nim trenujesz.

Miał na sobie swój bojowy strój w wersji letniej, gdzie rękawki i nogawki były krótsze, a popiersia nie zdobił żaden pancerz. Wszystko w kolorze nieprzeniknionej czerni. Brakowało mu także białych jak śnieg rękawiczek, które  były jego nieodzownym znakiem rozpoznawczym na polu walki.
 
—     Nie wspominaj o nim przy mnie. – Warknęłam zaciskając pięść. – Jeszcze bym go zabiła, a ciebie jestem w stanie oszczędzić z racji spokrewnienia.

—     Szampański humor dopisuje. Nie będę nawet pytać. – Uśmiechnął się przebiegle. – Saiyańska, buzująca krew.

Wcisnęłam koralik na bransolecie by zmienić strój, na ten który przygotowała mi Bulma i który musiała naprawić po starciu z gorącymi wulkanami. Mówiła, że winna byłam jej wdzięczność, gdyż tym razem użyła materiałów jak najmniej łatwopalnych by wzmocnić mój pancerz po akcji z wulkanem. Ja nie prosiłam jej o to. Czy Gohan mógłby to zrobić? Wątpiłam. Był bezinteresownym dzieciakiem. Nie... Nie był już nim, a mężczyzną. Tym, który wyzwolił we mnie nieistniejące dotąd doznanie.

Vegeta wywrócił oczami, jednak teraz dostrzegał, że stoi przed księżniczką Saiyanów, a nie jakąś pospolitą ziemianką, która sama przed niczym się nie obroni. Z resztą nigdy nie potrzebowałam niczyjej pomocy. 

—     I tak bym ci nie powiedziała! – Odwarknęłam na zaczepkę. – Lepiej weź się do roboty!

Pomieszczenie jednak okazało się za małe na moje wybuchy agresji i nawet grawitacja nie dała sobie rady z moim napadem, a Vegeta miał problem tam unikać nieprzemyślanych ataków. Ogromna dziura w ścianie mówiła za siebie, kiedy cala konstrukcja domu zatrząsała się w posadach. Wściekła mina kobiety mego brata zabijała już na wstępie, gdy tylko wparowała do naszej siłowni, bo tyle mogła jedynie uczynić. Jej dziki wrzask kazał nam się wynosić nim zrujnujemy cały dom. Zwłaszcza tyczyło się to mnie i mojej nieposkromionej czarnej dziury. Ona wiedziała dlaczego się wściekam, a nawet mogła być bardziej tego świadoma. Myślę, że tym bardziej chciała bym była jak najdalej stąd. Nim zrujnuje nasz wspólny dom.

Zaproponowałam bratu by ruszył za mną. Zabrałam go na kraniec świata, gdzie kilka godzin temu dawałam upust swojemu cierpieniu i gdzie podobnież przed laty wylądował statek kosmiczny ojca Piccolo, który później objął stanowisko Wszechmogącego. O tym opowiadał mi Gohan. On znał historię Namekanina, a raczej jego przodka. Zielony kosmita się przed nim otworzył, tak samo jak później ja. Czy taką miał ukrytą moc?

Temperatura powietrza nie była za wysoka, a ciągle panujące tam wiatry i burze sprzyjały treningowi. W prawdzie nie przybyłam tam ćwiczyć, a dać upust złości. Vegeta miał mnie kontrolować bym nie narobiła szkód, a z ledwością nad sobą panowałam.


Zajęliśmy pozycje do ataku spoglądając sobie zaciekle w oczy. Tego dnia Vegeta jak nigdy chciał się ze mną zmierzyć. W jego oczach tańczyły iskierki, coś czego nie widziałam od czasu wizyty Komórczaka na Ziemi. Rozpierała mnie radość w tej wściekłości, w końcu ktoś traktował mnie całkiem poważnie i nie było mowy o taryfie ulgowej. Czy w reszcie dojrzał we mnie prawdziwie silnego przeciwnika? Godną rywalkę, a nie szczeniaka?

Pierwsza się przemieniłam w Super Wojownika, ten nie kazał czekać mi długo i także to uczynił, by w chwilę po tym nasze pięści się zetknęły. Noc jaka nastała została oświetlona złocistymi aurami. Nie miałam zamiaru traktować go jak słabeusza, a godnego rywala, i miałam nadzieję, że on także nie zniży mnie do poziomu dziecka, wszak byłam dużo młodsza, w tym mniej doświadczona w walce, a jednak nie najgorsza. Byłam jedną z najsilniejszych tu istot. Choć wiedziałam, że Gohan do tej pory mnie przewyższał, gdy nie opuszczał sparingów.

Odskoczyliśmy w tył. Ponowiłam atak wymierzając cios w jego twarz lecz ten w ostatniej sekundzie zniknął mi sprzed oczu by zadać swój w moje plecy idealnie trafiając między łopatki. Zawyłam z bólu. Oszołomioną odrzuciło mnie nieco, lecz szybko pozbierałam się. Wstrzymałam lot za pomocą KI, po czym niczym wściekła bestia natarłam na księcia szczerząc groźnie zęby. Jeszcze trochę i go miałam szansę rozwścieczyć. Tak na prawdę.

—     Nie baw się ze mną! – Fuknęłam. – Traktuj mnie na poważnie! Nie jestem tą smarkulą z Vegety! Do cholery, nie jestem dzieckiem!

—     Skoro sobie życzysz. – Rzekł pełen nadziei po czym skumulował w dłoniach ogromną ilość KI. - Broń się!

Wystrzelił ją, a następnie zniknął mi z oczu zostawiając po sobie smugę złota. Bez problemu uniknęłam jego ataku odbijając KI jedną ręką, jednak nie spodziewałam się, iż następnie pojawi się centralnie przed moją twarzą. Choć zrobiłam wielkie oczy i zasłoniłam głowę obiema rękoma krzyżując je w zaciśniętych pięściach, to byłam w stanie udaremnić ten skok. Odskoczył. Okręciliśmy się w koło wciąż patrząc w swoje  zimne, seledynowe oczy, których z biegiem lat nie dało się nauczyć. Tym razem ja zaatakowałam pierwsza wystrzeliwując salwę świetlistych pocisków. Książę jak w tańcu ominął każdy śmiejąc się, kto kogo nie traktuje poważnie. Miałam nadzieję, że właśnie tak będzie. Zmylić przeciwnika nie zawsze jest prosto. Zrobiłam salto nad jego głową niemal stykając się nosami. Na chwilę przylgnęłam swoimi plecami do jego wypuszczając szybko powietrze.

—     Zatem koniec zabawy. – Syknęłam z kąśliwym uśmiechem, którego nie mógł zobaczyć.

Nie odwracając się złapałam go za lewą rękę obiema swoimi po czym szarpnęłam nim w stronę ziemi. Nie czekając ani chwili ruszyłam za nim generując w obu dłoniach szkarłatne pociski, które następnie złączyłam i wystrzeliłam w niego. Jego mina mówiła sama za siebie; Zaskoczyłam go. Nie zdążył uniknąć trajektorii lotu fali energetycznej i wraz z nią wbił się z głośnym hukiem w podłoże. Cierpliwie czekałam aż się wygramoli z krateru. Sekundy trwały, a jego nie było. Wiatr miał nas w nosie i szalał na wszystkie strony. Zaczął padać chłodny deszcz.

—     Nie mów, że cię pokonałam, bracie. – Zawołałam za nim. – Wyłaź. Nie kryj się jak tchórz!

Ni stąd ni zowąd pojawił się przede mną z rozwścieczoną miną. Uderzył mnie z pięści w brzuch cicho i groźnie śmiejąc się. Skuliłam swe ciało warcząc jak zaszczute zwierzę, a chwilę po tym oberwałam złączonymi garściami w głowę. Nie obrobiłam się. Gdy spadałam z oszałamiającą prędkością nim zderzyłam się z twardą ziemią zdążyłam pomyśleć, że mój starszy brat nabrał sporo doświadczenia podczas tych kilku lat. Treningi go udoskonaliły, a jego szybkość była nieporównywalna do tej jaką dysponował podczas turnieju Komórczaka. Byłam pełna podziwu. Jak to było możliwe, że wcześniej tego nie dostrzegłam?

Zgrabnie odbiłam się od podłoża nie uszkadzając go. Zaskoczenie mojego przeciwnika było dla mnie bezcenne. Zacisnęłam obie pięści po czym wzleciałam ponad księcia. Moje ciało oplotły wyładowania elektryczne. Byłam wściekła, że jesteśmy na równi w tym stadium, a nawet mogłabym rzec, że Vegeta był lepszy i przede wszystkim szybszy. Dłużej zmagał się z tym poziomem i zdążył go udoskonalić. Czas było przejść na wyższy i rozprawić się z pyszałkiem, który śmiał twierdzić, że jest w stanie mnie pokonać. Przemiana nastąpiła wraz z oślepiającym złotym blaskiem. Moje włosy ostro sterczały do góry niczym igły, a ciało przebiegał co chwila cichy, elektryczny wąż oznajmiający by się nie zbliżać. Czas było pokazać braciszkowi jak powinien wyglądać elitarny Saiyanin tak na prawdę.

Nim zdołał zrozumieć, że stoi przed nim drugi poziom niegdyś legendarnego wojownika leciałam w niego jak pocisk nie szczędząc przy tym strun głosowych.. Zadałam pierwszy cios pod żebro. Seledynowo-oki zgiął się w pół, nim zdążył zareagować, następnie przyłożyłam mu łokciem w plecy sprawiając, że mechanicznie go wyprostowało. Próbował się bronić, zadać jakiś cios, lecz nie był w stanie mnie dosięgnąć. W pierwszym stadium nie dorównywał mi ani szybkością, ani siłą. Niestety. Choć gdybyśmy wciąż się mierzyli na tych samych poziomach, mogłabym doznać gigantycznego szoku, jak bardzo można wynieść na wyżyny początek złocistej drogi.

—     Czas byś zaczął coś z sobą robić! – Warknęłam zgrabnie robiąc unik przed jego pięścią.

—     Co masz na myśli?

—     Byś osiągnął coś więcej. – Kopnęłam go w lewy bok. – Obijasz się! I ty śmiesz mówić o sobie książę? Weź się w garść! Stań się lepszym!

Drwiłam z niego nie bacząc jak jego złość rośnie i z każdą chwilą coraz gorzej radzi sobie z obroną, nie wspominając o jakimkolwiek ataku. Miałam nadzieję, że weźmie się w garść. Tyle lat minęło, a on stał niemal w miejscu. Co prawda udoskonalił Super Saiyanina, ale to wciąż było mało. Nasze pułapy były skrajnie odległe, a to ja byłam tą, która zwiedziła mniej kosmosu i z mniejszą ilością istnień się zetknęła. Miał więcej siły, mięśni, był doświadczony, jednak kolejnego poziomu nie udało mu się uzyskać. Brakowało mu zapalnika. Przez ostatnie kilka lat nie miał pociągu do walki, nawet wizyta Yonana tego nie zmieniła. Jego najlepszym motywatorem był od lat martwy Gokū. Teraz, gdy mieli się spotkać na turnieju zapałał miłością do walki na nowo.

—     Stul pysk! – Ryknął usiłując mnie dosięgnąć.

Odleciałam kawałek w tył szeroko się uśmiechając do niego. Chciałam sobie poprawić humor psując go swojemu starszemu i jedynemu bratu. Za razem pragnęłam by jego ciężkie treningi się opłaciły. Zasługiwał na to. Nasz taniec z boku wyglądał morderczo. Vegeta z niebywałą zaciekłością usiłował mnie dopaść i ile kroć udało mu się mi przywalić oddawałam z nawiązką szydząc przy tym z niego. Robiłam co mogłam by go rozwścieczyć do granic. Jego piętą Achillesową była duma, więc  deptanie jej było moim ostatnim asem.

Książę zaczął kumulować swoją moc krzycząc na całe gardło. Ziemia zatrząsała się i zaczęła w ekspresowym tempie pękać. Odłamki twardej ziemi tańczyły na wietrze wymieszanym z saiyańską wściekłością. Parę takich odprysków musiałam zniszczyć przy pomocy KI by nie powaliły mnie na ziemię. Przecież nie mogłam przegapić ani minuty. Z każdą sekundą poziom mocy Vegety rósł, a wyładowania elektryczne co jakiś czas występowały wokół jego ciała. Z zapartym tchem obserwowałam całe zjawisko.

Po paru minutach stał przede mną mężczyzna spowity niesamowitą aurą gorzko na mnie spoglądając. Był wściekły, uraziłam jego dumę. Delikatnie się uśmiechnął, choć wyglądało to jakby szydził ze mnie. Klasnęłam powoli parę razy w dłonie pokazując mu jak jestem rad z jego przemiany i jak bardzo się nie boję jego pewności siebie. Z resztą już dawno byłam mu to winna. W końcu był kimś więcej niż tylko Saiyanem. Był moim bratem, osobą która oddała za mnie życie.


—     Moje gratulacje, książę. – Podeszłam do niego bliżej. – Teraz jesteś na równi ze mną. Czas byś stanął do prawdziwej walki.

—     Nie drwij ze mnie! – Warknął. - To, że zdobyłaś tę formę wcześniej o niczym nie świadczy.

Jego wzrok. Cwany, wściekły i jeszcze bardziej pewny siebie, jak nigdy dotąd. Osiągnął nowy pułap, jednak nie wiedział, jak panować nad tą mocą. W tym momencie mógł czuć się jak bóg, jednak, jego ciało nie znało swoich możliwości. Ja to wiedziałam, on niestety, jeszcze nie. Nie zamierzałam mu zdradzać, że w pierwszych chwilach przemiana była bardzo zdradliwa. Ja to przerobiłam, Gohan również. Na niego też miała przyjść pora.

Kiedy tak spoglądałam na ostatnią żyjącą osobę z rodziny moja buzująca wściekłość w pewnym stopniu gdzieś odleciała i liczyło się dla mnie tylko to, by mój brat, książę Saiyan stał się istotą potężną, kimś więcej niż następca tronu jakim mogli go sobie wyobrazić poddani zanim polegli lata temu.

Zawsze uważałam i za razem wierzyłam w to bardzo mocno, że Vegeta jest najsilniejszą istotą we wszechświecie. Później zjawił się w moim życiu Freezer ze swoimi oddziałami i czar prysnął. Ale wciąż chciałam mieć nadzieję, że jest potężniejszy od nich i przyjdzie dzień, w którym mnie ocali. Niestety, a może stety, nie był nim łamiąc dzięki temu utarty kastowy schemat, że tylko elita może posiąść największą moc. Gokū nie był nawet uważany za drugi gatunek wojownika. Jednak pokazał, że można wyjść z ram narzuconych kiedyś, nie wiadomo przez kogo i stanąć na wyżynach. Prawdopodobnie gdyby nie on, nie byłabym tym kim jestem. Vegeta by zginął, a ja stałabym się mordercą na usługach.

Może i by mój brat przeżył i nie poznał lepiej ojca Gohana. Może byśmy się kiedyś odnaleźli, ale jako sługusy mroźnej rasy. Na samą myśl robiło mi się zimniej niż na Aracnum.* Jednak byłam pewna, że w Sayańskiej duszy jest więcej ciepła niźli w innych rasach okrytych niesławą. Póki co byłam nieomylna. Może i byliśmy oziębli, mało uczuciowi lub wcale, jednak gorąca i zapału w nas nie brakowało. Byliśmy zaprzysiężeni walce i oddani honorze.

—    Będziemy się bawić, czy wreszcie pokażesz mi tak na prawdę, na co cię stać? – Tupnął książę lekko poirytowany, a ziemia pękła pod jego butem.

Było widać, że marzy o przetestowaniu swojej mocy, której był tak samo pewny, gdy Gohan powstrzymywał Komórczaka, a z którą ja myślałam że jestem w stanie poradzić sobie z Freezerem będąc zwykłym wściekłym czarnowłosym Saiyanem bez większego doświadczenia. Każdego dnia gubiła nas durna pycha, a i tak Kosmiczny Wojownik nie potrafił się jej wyzbyć, to było wręcz zaprogramowane w naszych genach. Często próbowałam być bardziej ludzka niż Saiyanska, widząc jak komuś, kto miał połowę mych cech udawało się być i jednym i drugim. A jednak było to trudniejsze niż zabicie Freezera.





Aracnum – Planeta owiana wiecznym lodem, gdzie temperatura nie przekraczała nigdy zera.

01 listopada 2022

87. Zdradzona

Z dedykacją dla Oli

Szum. Słyszałam szeleszczące i pulsujące bardzo ciche piszczenie. Suchość w gardle, spierzchnięte usta i ogólne zmęczenie. Tak mogłabym określić swój stan w kilku słowach. Chociaż miałam zamknięte oczy dostrzegałam, że nastał dzień. Ociężale otworzyłam powieki. Leżałam we własnym łóżku. Nie zauważyłam by ktokolwiek przebywał tutaj, ze mną. Ociężale się podniosłam, poprawiłam poduszkę, a następnie opadłam na nią. Ile czasu spałam? Jak długo byłam w komorze? Właśnie! Wulkan! Gohan... Co...?!

Zerwałam się z łóżka jakby polano mnie wrzątkiem naprędce oglądając swoje ciało odziane w zwiewną koszulę nocną w dużym lustrze znajdującym się na przesuwnych drzwiach szafy z odzieżą. Nie było śladu po oparzeniach, nawet zaczerwień czy przebarwień. Gdy się tak dopatrywałam znamion odnalazłam nad nadgarstkiem ślad po moim szalonym wyczynie w szkole gdy potraktowałam się długopisem. Ta jedna się ostała, była starsza. Przejechałam palcami po jej wypukłym kształcie delikatnie się uśmiechając. Była... Nostalgiczną pamiątką, gdy postanowiłam chronić swego przyjaciela. Nawet nie rozumiałam dlaczego, ale była ważna.

Zbiegłam boso na dół w poszukiwaniu jakiegokolwiek domownika. Zazwyczaj ktoś siedział w tym salonie, bądź ogrodzie, ale tym razem nikogo tam nie zastałam. Postanowiłam wybrać się do sali treningowej, gdzie niemal mieszkał mój brat, ale i tam nie było żywej duszy, co było nader dziwne.

Gdzie się wszyscy podziali? Czy aby na pewno się obudziłam? Może wciąż śniłam zanurzona w zielonej cieczy?

Z dziwnym przeczuciem, aczkolwiek z ostrożna ruszyłam do podziemi, gdzie ostatni raz byłam z Gohanem w cholernie kiepskim stanie. Oczywiście nie wierzyłam w to, że mogę tam kogokolwiek spotkać, prędzej w laboratorium Bulmę i jej ojca Briefsa, ale nie w sali medycznej, bo i po co? A jednak się do niej wybrałam.

Ostrożnie otworzyłam drzwi, a przed oczami zamajaczyły mi wspomnienia, gdy na tym białym jak śnieg korytarzu rozdzielałam się z nastolatkiem by wziąć prysznic. Mijając drzwi do natrysków po obu stronach rozmyślałam nad tym co pamiętam. Moje wspomnienia były rozmazane, nie do końca jasne. W strzępkach miałam przebudzenie Saiyanina, nie zarejestrowałam nawet swojego wejścia. Naprawdę musiało być źle.

Otworzyłam drzwi za pomocą przycisku, a te rozsunęły się w akompaniamencie klasycznego mechanicznego dźwięku, odnalazłam na ścianie włącznik po czym weszłam do środka nim zapaliły się wszystkie jarzeniówki, a które później mnie oślepiły. Poczułam mało przyjemny, przenikliwy chłód na bosych stopach. Ze zmrużonymi oczami rozejrzałam się. Maszyna stała pusta, ale obok niej leżało coś dużego i błyszczącego. Podniosłam ów przedmiot i przypomniało mi się, że byłam tym okryta przez zatroskaną kobietę. To był koc termiczny. Pamiętałam, że pomógł mi nieco wyregulować temperaturę po tym jak się wychłodziłam pod prysznicem chcąc przeciągnąć przyjście właśnie tutaj.

—     Wstałaś, wreszcie. – Usłyszałam kobiecy głos.

Nie powiem, wzdrygnęłam się. Panowała tu nieskazitelna cisza, poza tym szeleszczącym płatem folii, w dodatku byłam zamyślona. Odwróciłam się ku rozwartym drzwiom i gdy dostrzegłam w nich Bulmę cicho westchnęłam. Dla niepoznaki uśmiechnęłam się łobuzersko wciąż trzymając kurczowo przedmiot. Kobieta była odziana w dopasowane długie, granatowe spodnie, czarne pantofle, i szary, wełniany sweter, a na to wszystko zarzucony fartuch w kolorze bieli. Włosy jak zwykle miała przygładzone, odkąd je krótko ścięła.


—     Długo spałam?

—     Wystarczająco bym odreagowała złość. – Rzekła powoli ściągając przy tym usta.

Wyjęła dłonie ze swojego białego laboratoryjnego wdzianka po czym skrzyżowała ręce na piersi. Podeszłam do kobiety wciskając jej koc między splecione górne kończyny chcąc opuścić pomieszczenie. Widać było, że wciąż była w trybie sprzeczki, a ja nie miałam zamiaru psuć sobie humoru. Skoro nie chciała ze mną rozmawiać nic tu było po mnie.

—     Dokąd się wybierasz? – Rzuciła łapiąc nie tylko folię, ale i mnie za ramię. – Nie skończyłam.

—     A ja nie zaczynam. – Odszczeknęłam wyrywając się z uścisku.

Widać było jak diametralnie wzrasta wściekłość niebieskookiej. Sama zaczęła. Ja tylko zapytałam, ile spałam, a ona nie odpowiedziała. Jak zwykle miała do mnie o coś pretensje, ale lubiła grać w te swoje gierki, matkować zamiast od razu wyłożyć kawę na ławę. Zawsze chciałabym się sama domyślała o co tym razem się gniewa.

—     Wyjęłam cię z komory po kilku godzinach. – Rzekła. – Nie miałam na tyle płynu by wyleczyć cię w całości, resztę spędziłaś w łóżku. Przed wami był tam Vegeta.

Wzruszyłam ramionami na tę uwagę. Po chwili jednak ucieszyłam się, że podjęłam słuszną decyzję by to właśnie przyjaciel pierwszy skorzystał z pomocy. Później by dla niego nie starczyło, a tak nie mogło się skończyć.

—     Co się tak cieszysz? – Zdziwiła się, gdy dostrzegła moją uśmiechniętą twarz.

—     Przynajmniej Gohan był wyleczony. Wiesz, Chi-Chi by chciała nas rozszarpać, a tak wrócił do domu cały.

Wynalazczyni pokręciła głową łapiąc się przy tym za kość nosową. Chyba chciała upuścić swoje ponownie wzrastające napięcie, a przecież to była dobra wiadomość niż wysłuchiwanie wrzasków niezrównoważonej emocjonalnie matce dwójki dzieci.

—     Ty zdajesz sobie sprawę co narobiłaś? – Kontynuowała starając się nie wybuchnąć. – Byłaś na granicy, dziewczyno. Przelewałaś się przez palce, dostałaś poważnego wstrząsu i mogłaś umrzeć.

—     Ale nie umarłam. – Wtrąciłam lekceważąco. – Poza tym są kryształowe kule. Jaki problem?

—     A taki, że nas poważnie przestraszyłaś! Bo ty nigdy nie myślisz o innych! Liczysz się tylko ty i to co ty chcesz! – Warknęła. – Pomyślałaś o tym jak bardzo przestraszyłaś Gohana? W jakiej postawiłaś go sytuacji? W jakiej mnie postawiłaś?

Wysłuchiwałam jej krzyków w ciszy. Starałam się nie wybuchać, tak jak zrobiła to ona. Chociaż ukuło mnie stwierdzenie, że liczę się tylko ja. Przecież zrobiłam to dla Son Gohana. Chciałam by pierwszy się zaleczył, by matka go nie męczyła tym co się stało, nie musiała się złościć nie tylko na niego, ale przy okazji na mnie, bo wszystko byłoby moją winą. Jak zawsze. Nie myślałam o sobie. To był cios poniżej pasa. Bo co ona mogła wiedzieć!

—     Musieliśmy cię wpakować do tej maszyny, gdy byłaś nieprzytomna. – Kontynuowała. – Myślisz, że zrobiłabym to sama? Gdyby nie Gohan nie byłabym w stanie cię tam zaciągnąć, a ty... Ty musiałaś w tym wszystkim być nago!

—     A co miałam zrobić? Ubrać się w tym stanie? – Wrzasnęłam, aż ta stanęła dęba. – Ledwo na nogach stałam, a ciebie mierzi, że nie byłam w ubraniu?! Czy ty siebie słyszysz?

Przysunęłam się do niej tak blisko, że nasze spojrzenia się zbiegły. Oczywiście, dla niej liczyło się tylko to, że na planecie Ziemia nikt nikogo nie mógł oglądać bez odzieży, bo im oczy wypalało. Tylko Saiyanie to takie nieokrzesane dzikusy, bez zasad. To było najważniejsze.

—     Jakbym wiedziała, że będziesz robić takie problemy poszłabym zdechnąć za rogiem! – Rzuciłam niemal plując jej w twarz. – I nie, nie myślałam tylko o sobie! W ogóle nie myślałam o sobie!

Wybiegłam stamtąd rozgoryczona, a za razem roztrzęsiona. Do tej pory aż tak na mnie Bulma nie działała, ale tym razem zabolały mnie jej słowa. Nie zrobiłam niczego dla siebie. Czy Gohan także uważał mnie za samoluba? Nie dostrzegał, że poświęciłam dla niego wszystko co miałam – swoje życie? Jeśli to była prawda... To chyba nie warto było się nikomu ofiarowywać.

Bez namysłu gnałam przed siebie czując jak mokną mi oczy. Nim się obejrzałam stałam na olbrzymim tarasie. Wzbiłam się w przestworza chcąc ostudzić swoje wzburzenie. Latałam bez celu długi czas, aż wreszcie wszystkie negatywne emocje przestały krążyć w mych żyłach. Miałam w nosie czy Bulmie również. Nie pierwszy i nie ostatni raz się nie zgadzałyśmy ze sobą.

Przystanęłam kiedy w oddali dostrzegłam czarne wyspy. Od razu pomyślałam o minionych wydarzeniach, a w gardle utworzyła się gula przypominająca ten wstrętny pył, którego się nawdychałam. Nie mając nic do stracenia zbliżyłam się do tej o największym wulkanie, który jeszcze dymił, ale najwyraźniej przechodził w stan uśpienia, tak jak i jego koledzy. Obraz nędzy i rozpaczy. Nie było tam praktycznie niczego poza zastygniętą magmą i czarnym pyłem wulkanicznym, który z każdym podmuchem wiatru tańczył.

Kiedy tak spacerowałam między wyspami znalazłam samotne w dodatku bardzo stare drzewo na wzniesieniu. Widać było, że oberwało, ale nie przegrało tej nierównej walki. Usiadłam pod nim opierając głowę o pień. Głośno westchnęłam i zamknęłam oczy.

Nie pasowałam tu. Bulma to wiedziała i choć na siłę próbowała mnie wpasować w schematy to nie potrafiła. Czekałam na dzień w którym przestanie układać mi i tak już zepsute życie. Kiedy zaczynałam funkcjonować za każdym razem musiała mi przypominać jak bardzo odbiegam od jej wizji. Po co w ogóle próbowała? Nie byłam jej dzieckiem. Nie byłam niczyjim dzieciakiem.

Usłyszałam w pobliżu szczekanie, a po jakimś czasie nawoływanie. W końcu dźwięki stały się wyraźne, a pies pojawił się na linii wzroku. Był szary i w gąszczu tej niszczycielskiej niegdyś czerni zdawał się być jak okruch kurzu. Odniosłam wrażenie, iż mnie zauważył i wpatrywał się, a chwilę później przybiegła do niego dziewczynka w kwiecistej, zielonej sukience, która bardzo kontrastowała z otoczeniem. I ona mnie wypatrzyła. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, wystarczyła mi w zupełności kłótnia z partnerką mego brata, ale również nie chciałam po raz kolejny się przemieszczać. Mój nastrój był bardzo zbliżony do tego pogorzeliska, że nawet mi odpowiadał.

—     Jesteś smutna? – Usłyszałam niewinne pytanie, gdy dziewczynka zbliżyła się w towarzystwie czworonoga.

—     Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami nie uraczając jej spojrzeniem. – Może?

Ku memu zdumieniu usiadła obok. Futrzany towarzysz również ziejąc przy tym głośno.

—     Co tu robisz? – Zapytałam.

—     A ty? – Odparła z szerokim uśmiechem. – Ja tu przyszłam, bo dokładnie tutaj dostałam drugie życie.

—     Co? – Zdębiałam na jej wyznanie.

—     Nie wiesz? – Nie kryła zdziwienia głaszcząc swego pupila za uchem. – Super bohaterowie tu byli.

Spojrzałam na nią z nie lada zainteresowaniem. Mówiła o tym, o czym myślałam?

—     Taki pan mnie uratował! – Biła od niej radość. – Była tam też taka pani i ona płakała i krzyczała.

Od razu się domyśliłam, że chodziło o mnie. Entuzjazm jaki mi się delikatnie udzielił w momencie wyparował. Nikt, dosłownie nikt mnie nie potrzebował. Westchnęłam wypowiadając ciche: och, ychym. Gohan zebrał laury, ocalił dzieciaka i jej futrzaka, a ja... Ja ich spisałam na straty. Tylko dlatego, że... Uznałam to za absurdalne.

—     Dobrze, że on tam był. – Mruknęłam niemrawo. – Zawdzięczasz mu życie.

Spojrzałam na swoje stopy i odkryłam, że wciąż byłam boso, miałam na sobie koszule nocną. Dziewczyna musiała uznać, że również pochodziłam z tych regionów. Westchnęłam głośno dociskając przy tym swój ogon do talii, a którego i tak nie było widać spod piżamy.

—     Wiesz co? – Niespodziewanie młoda przerwała ciszę. – Ja wiem, że ona się o niego bardzo martwiła. Lawa nas zjadła! Też bym płakała, ale ten pan mówił, że mnie ocali. Ufałam mu.

—     Jak to?

—     No... Ona płakała za nim, to było smutne. Myślała, że umarł tam ze mną.

Nie o to ją pytałam, ale miała całkowitą rację. Świat mi się wtedy zawalił. Jednak czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Bulma twierdziła, że nikt się dla mnie nie liczy i tylko ja jestem dla siebie najważniejsza. Byłam tylko bezmyślną Saiyanką, głupkiem, który nic poza krwią i pięściami nie widział. Ponownie westchnęłam.

—     Wiesz, gdyby nie oni nie rozmawiałybyśmy. To super ludzie, którzy potrafią latać! Nie miałam okazji im podziękować. – Wyraźnie radość zastąpił smutek, a w oczach zabłysły łzy. – Nie wiem skąd wiedzieli, o wulkanach, ale ocalili nas, dzięki nim żyjemy wszyscy.

Uśmiechnęłam się słabo. Chociaż ona widziała coś pozytywnego. To miłe było usłyszeć te słowa, chociaż winna być wdzięczna tylko Saiyaninowi, nie mnie. Ja nie do końca wpadłam na ten pomysł z heroizmu. Żaden był ze mnie bohater. To miała być zabawa, walka z żywiołem, pokazanie się, zwycięstwo i powrót do domu. Nie pomyślałam nawet o tym co było pomiędzy. O ludziach pragnących żyć, o skali zniszczeń. Faktycznie myślałam tylko o sobie.

—     Ja myślę, że to coś więcej niż tylko ludzie.

Mrugnęłam do niej porozumiewawczo, ale czy mogła pojąć o co mi chodziło? Nie wiedziałam czy w ogóle miała świadomość kim byliśmy, nawet nie zauważyła, że to byłam ja. Ale czy ktokolwiek poznał by taką umorusaną dziewczynę jaką byłam wtedy?

Ocalona musiała wracać. Przyszła tu bo to miejsce było dla niej wyjątkowe. Tu otrzymała nowe życie. Ona, pies i to po części zniszczone drzewo. Jeszcze trochę czasu zabawiłam pod starodrzewem rozmyślając o dzieciaku, o tym, że z głupoty zrobiłam coś dobrego i choć nie do końca wyszło jak planowałam, to Gohan mnie w tamtym momencie uzupełnił i ocaliliśmy tych ludzi. To było nie tylko smutne, ale i budujące. Teraz bardziej rozumiałam pobudki przyjaciela. To było dla niego jak powietrze. Nie potrzebował owacji, kwiatów, uznania, a samego radosnego wzroku tych którzy przeżyli. Wdzięczność, że podzielił się sobą.

***

Nazajutrz nie zamierzałam wychodzić z własnego pokoju. Wciąż było mi przykro z powodu tego co się wydarzyło w ambulatorium. Choć minęła doba nie poinformowałam Gohana o swoim wybudzeniu. Potrzebowałam tego, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie chciałam także wracać do tego złudnego świata ludzi, gdzie byłam po prostu wredną, silną, a za razem głupią dziewuchą.

Jeśli Bulma miała rację, to możliwe, że Gohan i tak nie chciał się ze mną konfrontować. Z resztą w powietrzu wisiała awantura o moje samodzielne decyzje. Do tej pory nie było okazji porozmawiać o samej akcji, a co dopiero o incydentach w CC. Dziś zrozumiałam, że nie potrafiłam bez niego istnieć w tym świecie, mimo wszystko. Bez względu czy byliśmy w zgodzie czy w stanie wojny. Kiedy go nie było ogarniała mnie dziwna pustka.

Cicho westchnęłam leżąc na łóżku, gdzie spoglądałam ślepo w sufit bawiąc się przy tym swoimi niesfornymi włosami. Otworzyły się drzwi od pokoju, a do środka wparowała córka właścicieli domu. Tylko jej brakowało do mojego zestawienia.

—     Ty jeszcze nie w szkole? – Zapytała ściągając usta. – No jazda na zajęcia, szybko.

—     Nigdzie nie idę. – Burknęłam odwracając się w stronę ściany. – Jestem chora.

Oczywiście było to oszustwem. Nie miałam ochoty wychodzić z tego pomieszczenia, nawet na chwilę. Kobieta szybkim krokiem podeszła do mnie zrzucając kołdrę na podłogę, którą byłam do tej pory okryta. W jej oczach była pewność siebie, za to ją właściwie lubiłam, ale i przyprawiało mnie to o ból głowy. Nie chcąc nikogo oglądać tylko rzuciłam jej obojętne spojrzenie z utęsknieniem wyciągając rękę po pierzynę.

—     Nie kłam. – Była stanowcza. – Wy, Saiyanie nie chorujecie. Zbieraj się, masz zaległości.

Zirytowała mnie jej postawa. Sama byłam jak tykająca bomba, więc bez zastanowienia zerwałam się z leżenia i spojrzałam w jej błękitne oczy z niemal pogardą. Mimo wszystko nie do niej, wyobraziłam sobie przed oczami tę dziewczynę, która doprowadzała mnie do szaleństwa i przez, którą miałam więcej problemów niż dotychczas.

—     Nie chcę nikogo oglądać. Nigdzie nie idę. Koniec dyskusji.

—     Nie było cię w szkole od tygodnia.

Wytrzeszczyłam oczy. Tydzień? Przeleżałam w łóżku siedem dni, bo brakło dla mnie leczniczego płynu? W tym czasie naprawdę wiele mogło mnie ominąć, a również nic.

—     Dziś ostatni dzień choruję, ok? – Mruknęłam opadając z powrotem na łóżko. – Potrzebuję. Naprawdę.

Z rezygnacją w oczach wzruszyła ramionami i kiedy wyszła wyskoczyłam przez okno na balkon usytuowany kilka pięter niżej by usiąść na rozgrzanych kafelkach i złapać trochę promieni, które tak odprężały. Westchnęłam zamykając oczy. Jeszcze tego dnia potrzebowałam ciszy.

***

Nastało późne popołudnie. Mniej więcej o tej porze wróciłabym z miasta Herkulesa ciesząc się powrotem do swojej normalności, do mojego życia. A jednak byłam tu całe dwie doby od wybudzenia i wcale nie czułam się ani trochę lepiej. Zdążyłam nawet parę razy poprztykać się z bratem. Nic tylko się radować. W normalnych okolicznościach może bym i się cieszyła doprowadzając parę osób do białej gorączki, ale tego dnia nawet to nie sprawiało mi satysfakcji. Jakbym się wypaliła w środku. Zupełnie jak tamte wulkany. Jedyną rzeczą jaka nie była wkurzająca to drobna refleksja wynalazczyni co do naszej ostatniej nie udanej konwersacji. Otóż myślała trochę i przypomniało się jej jak poznała Gokū i on zupełnie jak ja miał w poważaniu czy biegał nago czy nie. Jak dzikus, tak to określiła i stwierdziła, że to chyba jest zapisane w genach. Jednak miała cichą nadzieję, że postaram się nie paradować publicznie wśród osób, które tego nie akceptują.

Salę treningową odwiedziłam około południ aby się nieco rozgrzać, wszak trochę czasu nic nie robiłam po wybrykach z żywiołem. Oczywiście Vegecie przeszkadzał ten fakt, gdyż jak stwierdził dekoncentruję go swoją nie tyle obecnością co brakiem wylewności. Zwykle gęba mi się nie zamykała podczas wspólnych sparingów, lecz tego dnia nie odzywałam się prawie cały pobyt, a on bardzo nie lubił być starszym bratem z moralnymi gadkami, a w takich sytuacjach wydawało mu się, ze wypada być tym większym braciszkiem, który zwykle był tylko umowny. On po prostu nie umiał nim być, choć czasem się mu to udawało. Poświecił się dla mnie, gdy pozbawił Yonana ekranu. Zrobiłabym dla niego to samo.

Nie chcąc z nim dyskutować na temat moich ostatnich dziwnych i kłębiących się emocji wyszłam pospiesznym krokiem nie oglądając się za siebie, udając że nie słyszę oburzonego tonu, iż nasza rozmowa nie dobiegła końca, chociaż jak dla mnie wcale się nie zaczęła.

Porwałam po drodze ręcznik i naprędce przetarłam twarz, a następnie dekolt i brzuch. Wtedy jakby spod ziemi pojawił się on. Stał tam z synem mego brata o czymś rozmawiając, a gdy usłyszeli kroki spojrzeli w moją stronę ze zmieszaną miną. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały zamarłam. To była chwilka, jednak tak długa jakby zatrzymał się czas, a wraz z nim mój oddech.

Nastolatek stał w bezpiecznej odległości także zastygnięty. Nie padły żadne słowa, nie było uśmiechów. Czysta pustka. Wyczekiwanie na pierwszy ruch, zupełnie jakby coś się zmieniło, jakby… To nie był ten sam pół Saiyanin jakiego znałam do tej pory. Nie byłam pewna czy mnie zlustrował. Byłam odziana w standardowy strój do treningów w domu: sportowy biustonosz, z którym się nie rozstawałam odkąd był mi potrzebny – wygoda była nieoceniona w tym wypadku. A także krótkie szorty. Wszystko w odcieniach szarości.

Otworzyły się za mną drzwi, a w nich pojawił się Vegeta z równie nadąsaną miną. Teoretycznie byłam pewna, że wyjedzie tu z kolejną wiązanką o moim zachowaniu, nie wspominając o zniszczeniu jednej z cennych zabawek konstrukcji ojca Bulmy.

—     Cześć. Kiedy się wybudziłaś? – Gohan zabrał nieśmiało głos po czym spojrzał na swoje czerwone trampki.

Czy było mu nieswojo, gdyż do mnie nie zawitał? Nie musiał, miał swoją szkołę. Z resztą logicznym było, że chodził do liceum i przed zajęciami nie miał jak tego sprawdzić. Z resztą wolałam wtedy być sama.

—     Wczoraj. – Odpowiedziałam tak cicho jakbym nie chciała by ktokolwiek usłyszał.

—     Och. Tak. Nie wiedziałem. – Mruknął jeszcze bardziej zmieszany. – Cieszę się, że nic ci nie jest.

Na tę uwagę Vegeta prychnął, a ja od razu się odwróciłam ku niemu by spiorunować go wzrokiem. Nie miał prawa traktować go w ten sposób. Nie jego, który ocalił mu życie. Poza tym to był MÓJ przyjaciel i nie godziłam się na to. Książę przewrócił tylko oczami postanawiając opuścić nasze towarzystwo.

—     Poczekaj, proszę. Mam nowinę. To może was zainteresować. – Syn Gokū delikatnie się uśmiechnął. – Dowiedziałem się, że niedługo będzie organizowany turniej sztuk walk. Pomyślałem, że może zechcecie się na niego zgłosić.

Dziedzic tronu podszedł swoim pysznym krokiem do niego i spojrzał z zaciekawieniem na syna swojego nieżyjącego rywala. Ja w chwili obecnej na pewno nie byłam zainteresowana durnymi zawodami dla Ziemian. Konkurować mogli ze mną tylko Vegeta i Gohan w chwili obecnej, czyli nic nadzwyczajnego. Z resztą nikomu nie musiałam udowadniać swojej siły. Nie było mi to do szczęścia potrzebne.

—     Ty chyba zaniedbałeś trening ostatnio. – Zauważył Vegeta. – Tylko po co mam się zapisywać na jakiś idiotyczny konkurs? Znam swoją siłę.

—     Do wygrania są duże pieniądze.

Saiyanin spojrzał na niego niemal jak na wariata. Pieniędzy Bulma miała od groma. Podobnież była najbogatszą istotą na tej planecie. Wiec nie były nam potrzebne. Od tak dawna byliśmy pod obcasem Freezera, że walutą była nasza siła, a nagrodą jakaś wolność, bądź przywileje. Nie odczuwaliśmy potrzeby zarabiania. Bulmie na szczęście jeszcze to nie przeszkadzało.

Gohan skierował swój wzrok na mnie. Wzruszyłam ramionami. Wygrana do mnie nie przemawiała. Tak samo jak przed laty. To musiało oznaczać koniec wizyty. Nikogo nie interesowała taka zabawa, chociaż Trunks po cichu zaczynał dopytywać o czym rozmawiamy i czy sam może coś na tym ugrać.

—    Witajcie! – Niespodziewanie rozbrzmiał głos.

Rozejrzeliśmy się dookoła. Nikt nie wiedział skąd się wziął i do kogo należał. Był jakby w mojej głowie, słyszałam go doskonale, jak gdyby mówca stał obok, a jednak nie należał do zebranych w korytarzu.

—     Kto tu jest? – Zawołał książę.

Ośmiolatek wodził wzrokiem po zebranych z zaciekawieniem, a zarazem zdezorientowany. Miałam wrażenie, że gdzieś już te tony słyszałam. Nie byłam jednak pewna.

—     Tak się składa, że ja także mam zamiar wziąć udział w turnieju. – Rozległ się ponownie. – Wielki Kaito pozwolił mi do was przemówić. Dostanę jeden dzień wolnego i wrócę z zaświatów. Liczę na dobrą zabawę.

Vegeta zaniemówił, Gohan zaś niemal podskoczył z radości, a jego oczy zaświeciły. W takim stanie nie widziałam go od lat. Taki był z czasów naszego dzieciństwa. Spojrzeliśmy w sufit. Widać każdemu zdawało się, że właśnie tam, u góry jest ten głos i do nas przemawia. Przez chwilę jeszcze się zastanowiłam i wreszcie zrozumiałam, że był to nie kto inny jak Gokū – ojciec mego przyjaciela. Ukradkiem spojrzałam na niego i byłam wielce zdumiona kiedy jego cały smutek przepadł, z którym tutaj przyszedł. Jakby wszystkie troski wyparowały. Ze mną niestety tak nie było. Moje wciąż wisiały nad zachmurzoną głową.

—     Tato! – Zawołał radośnie. – To wspaniale! Mama się ucieszy! To cudowna wiadomość!

W jego oczach niemal tańczyły łzy, oczywiście szczęścia. Tymczasem mały pół Saiyanin nerwowo rozglądał się po korytarzu szukając właściciela głosu. Nikt jednak nie zawracał sobie nim głowy i nie kwapił się do tłumaczenia. Skrzyżowałam ręce na piersi zastanawiając się czy to aby możliwe. Tak o, odezwać się po siedmiu latach, bo są jakieś zawody? No i w ogóle móc kontaktować się ze światem żywych.

—     W takim razie zmierzę się z tobą. – Vegecie wyraźnie zaświeciły się oczy, gdy zacisnął pięść. – Uważaj, dużo trenowałem.

—     Ja także, Vegeta, ja także. – Rozbrzmiał głos Gokū. – Do zobaczenia wkrótce!

Na twarzy mojego brata odmalowała się na nowo chęć rywalizacji, nadzieja i coś jeszcze. Choć stał dumny jak paw widać było, że cieszył się na przybycie konkurenta, kumpla nie widzianego już tyle lat.

Syn wojownika z zaświatów nie czekając ani chwili grzecznie się pożegnał po czym w podskokach opuścił nas chcąc poinformować innych o nadchodzącym turnieju, a także o jednodniowym powrocie jego ojca do naszego świata. To był jego szczęśliwy dzień. Zdecydowanie.

Nie mogłam go zatrzymać. Część mnie chciała się dowiedzieć czy ma mnie za samoluba jak to określiła Bulma.

—    Czy ktoś mi powie co to był za głos? – Zapytał ponownie syn Vegety.

Mój brat nawet nie odpowiadając ruszył z powrotem do sali treningowej by wznowić ostry trening. Miał w końcu po co się spocić. Niebieskooki chłopiec został ze mną w holu szarpiąc za łokieć usiłując dowiedzieć się co tu się właśnie wydarzyło. On nie pamiętał Gokū, był niemowlakiem, kiedy tamten zginął. Poniekąd sama odczułam satysfakcję z jego wizyty na Ziemi, choć nie miałam zbytnio z nim do czynienia. Jednak w jakiś sposób odzwierciedlał towarzysza broni z innej przyszłości jaką stworzyłam, a tam trochę czasu ze sobą spędziliśmy podróżując w głąb Ziemi.

—     Jego ojciec. – Mruknęłam do Trunksa na odchodne.

—     Kogo?

—     Son Gohana.

Chłopiec zastygł na moment by później rzucić radosne: chyba żartujesz?! Po czym pognał do swojej matki by wszystko jej opowiedzieć. Był równie podekscytowany co pierworodny Gokū, wszak tylko słyszał opowieści o tym niesamowitym wojowniku, a teraz miał okazję usłyszeć jego głos. Vegeta nawet nie zszedł na kolację. Bulma również nie kryła swojej radości na wieść o odwiedzinach nieżyjącego mężczyzny.

Niestety dnia następnego musiałam wrócić do szkoły. Córka Briefsa poinformowała nauczycieli, że chorowałam, co w zasadzie było prawdą. Ku mojemu rozczarowaniu przyjaciela na zajęciach nie zastałam. Czy miało to związek z rychłym przybyciem jego ojca? Prawdopodobnie. Nie pojawił się przez cały dzień, nawet inni byli zaskoczeni jego brakiem obecności. Pytania, na które nie mogłam odpowiedzieć wierciły się w mojej głowie, bo skąd miałam wiedzieć dlaczego nie przyszedł. No skąd? Nie rozmawiałam z nim od paru dni, a dzień poprzedni nie zaliczał się do rozmownych. Jakby nie spojrzeć nie odezwałam się słowem podczas rozmowy z Son Gokū.

Po lekcjach zaczepiła mnie córka największego oszusta na całym świecie. Nie wiedziałam czego ode mnie chciała, ale nie zamierzałam z nią rozmawiać, wiec rzucając jej chłodne spojrzenie podążyłam przed siebie.

—     Słyszałam, że chorowałaś, wszystko już w porządku? – Zapytała z troską. – Mówił ci Son Gohan o turnieju sztuk walki? A w ogóle to nie wiesz czemu go nie ma?

Właśnie wolnym krokiem wymaszerowałam z budynku by na jakimś zakręcie wzbić się w powietrze i zastanowić się czy wrócić do domu, czy jednak odwiedzić Gohana. Spojrzałam na nią od niechcenia. Oczywiście, że mnie poinformował! Niemal krzyczałam w myślach, ale zachowałam kamienną twarz.

—     Ta. – Jedynie bąknęłam nie spoglądając na nią. – I co z tego?

Zupełnie zignorowałam pytanie o Saiyanina. Nie miałam nastroju z nią rozmawiać. Nie była moją koleżanką, z którą chciałabym mieć cokolwiek wspólnego. Prawdę mówiąc miałam ochotę skopać jej tyłek by się ode mnie odczepiła. Wątpiłam w jej troskę o moje zdrowie.

—     Mam nadzieję, że weźmiesz w nim udział. – Uśmiechnęła się pysznie ignorując moją postawę. – Potrzebuję dobrego przeciwnika, a z tego co sprezentowałaś Sharpnerowi, to musisz być dobra.

Zatrzymałam się jak wryta w ziemię. Ona mnie obrażała! Zacisnęłam pięść by w niej skupić samo narastający gniew. Musiałam się kontrolować.

—     Dobra? – Spojrzałam na nią raczej zaskoczona niż zbulwersowana.

Nie byłam jakaś tam dobra, byłam piekielnie potężniejsza niż mogłaby się spodziewać. Ale ona nie miała tego wiedzieć, przynajmniej na razie. Ta patrzyła na mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczyma czekając chyba nie wiedząc na co. Bardzo chciała się ze mną zmierzyć? Tylko po co? Co zamierzała tym osiągnąć?

—   Prawdę mówiąc nie dorastasz mi do pięt. – Odparłam kąśliwie po chwili ciszy. – Nie masz żadnych szans dziewczyno, a ja nikomu nie muszę udowadniać swojej siły, a już zwłaszcza tobie.

Nie czekając na jej reakcję ruszyłam przed siebie słysząc za plecami jakieś oburzenie. Na pewno, coś w stylu, że się przekonamy, albo, iż nie mam racji. Z wysoko poniesioną głową zniknęłam z jej oczu zastanawiając się czy jednak zapisać się na ten przeklęty turniej i nakopać jej dla zasady i czystej satysfakcji. Wygrywając oczywiście w jakże nierównej walce.

Nie, to nie było dla mnie.

Wzbijając się wysoko w powietrze zmieniłam kostium oraz poziom swojej mocy by w spokoju przemierzyć miasto z dala od znajomych twarzy, a przynajmniej by mnie nie rozpoznano. Dla odreagowania miałam sobie polatać to tu, to tam nim zawędruję do niedużego domku w górach. W końcu nie codziennie najlepszy uczeń nie zjawiał się na zajęciach.


Robiąc kolejną fikuśną akrobację usłyszałam krzyk w jednych z uliczek miasteczka. Z góry dostrzegłam niezbyt masywnego mężczyznę szarpiącego się ze szczupłą blondynką ubraną w obcisłą i krótką, czerwoną sukienkę. Nawet podobną do tej ulubionej Bulmy. Krzyczała na niego, a może wołała o pomoc? Wylądowałam za typem tak, by napastowana mnie dostrzegła jako pierwsza. Ze skrzyżowanymi rękami patrzyłam na jego plecy z grubiańską miną, zmrużonymi oczami, gotowy do ataku.

—     Kolego! Zostaw ją. – Rzekłam sucho.

Facet odwrócił się na pięcie popychając przy tym przerażoną dziewczynę. Ta upadła na brudny beton ze łzami w oczach. On zaś ze swoją pewną miną podparł boki uważając, że właśnie trafiła mu się druga, którą można ograbić, bądź po prostu skrzywdzić. Jakże się mylił, a ja miałam zamiar szybko wyprowadzić go z błędu.

—     Co proszę, dziewczynko? – Zaśmiał się pewny swojej wygranej. – Lalunia chce lekcji od tatusia?

Zrobiłam wielkie oczy na jego słowa. Lalunia? Że niby on chce mnie uczyć? Dobre sobie, w dodatku szargał imię mego martwego staruszka.

—     Nie jesteś moim ojcem! – Warknęłam formując pięść. – Jak śmiesz go obrażać?

Zacisnęłam w złości szczękę. Nikt nie miał prawa bezcześcić imienia króla Saiyaónw. Na pewno nie taki brudny pyszałek jak on. Spojrzałam na kobietę i stanowczo kiwnęłam jej głową by zmykała stąd czym prędzej. Niezdarnie, ale w miarę szybko pozbierała rzeczy z podziurawionego chodnika wciskając je do swojej błyszczącej srebrem torebki i w pośpiechu opuściła zaułek. Dookoła walały się śmieci, a z przepełnionego kontenera cuchnęło jakby trupem. Skrzywiłam się chcąc jak najszybciej opuścić tę melinę.

W tym czasie mężczyzna z dużą bransoletą na lewym nadgarstku pocierał dłonie jakby swędziały go, albo przynajmniej się mocno spociły. Powinny, wszak delikwent nie miał pojęcia z kim ma do czynienia. Stałam niewzruszona wpatrując się w jego oblicze.

Ruszył do ataku jak ślimak, a może po prostu moje oko było zbyt szybkie i oczekiwałam czegoś więcej? Uderzył mnie z rozmachem w policzek z pięści, lecz natarł na nią jak na skałę, co było do przewidzenia. Nawet nie drgnęłam. W głębi duszy chciałam parsknąć śmiechem, mimo tego zachowałam powagę srogo łypiąc na delikwenta. Stałam nieustępliwie niczym posąg, a jego kostki w dłoni popękały. Czułam jak chrzęszczą na moim licu. Przekrzywiłam głowę jak dziecko wciąż na niego spoglądając. Niemal cisnęło się do ust : Tylko na tyle cię stać? To pytanie mogłam zadać komuś silniejszemu, a nie byle człowiekowi. Zrównałabym się z Changelingiem, a do tego jeszcze nie upadłam. Mężczyzna potarł uszkodzone kłykcie z kwikiem.

—    Kim u diabła jesteś? – Jęknął dociskając do siebie uszkodzoną dłoń. – Taka dziewczynka, jak ty nie może mieć szczęki ze stali! 

—    Lata praktyki, durniu. – Wycedziłam przez zęby. – Trzeba było nie podnosić na mnie ręki. Teraz jestem zmuszona ci oddać. 

Zrobiłam parę kroków w jego stronę, a ten widać było się przestraszył, gdyż każdy mój ruch w przód kończył się jego stąpnięciem w tył. Po części mnie to bawiło. Śmiałam sobie wyobrazić zamiast jego brodatej i paskudnej twarzy postać Videl, której tak nie trawiłam, a której nie mogłam skrzywdzić. Byłoby zabawnie ją nastraszyć. 

Wymierzyłam szybki, jednak wyjątkowo słaby cios powalając głupiego człowieka na pośladki. Ten skulił się w sobie na pewno walcząc z żołądkiem i jego zawartością. Chcąc się zabawić przetransportowałam go na drugi koniec miasta na jeden z dachów drapaczy chmur, by się troszkę zastanowił nad swoimi poczynaniami. Atakujemy wrogów, nie słabszych, taka jest zasada. Tylko tchórze krzywdzą słabszych. 

—     Następnym razem cię zabiję. – Szepnęłam mu groźnie do ucha. – Bądź grzeczny. 

Mogłabym powiedzieć to w żartach, ale właśnie tak pomyślałam, więc i tak powiedziałam. Powoli brakowało mi cierpliwości do tych stworzeń.  

**

Gnałam w stronę domku w górach co jakiś czas robiąc salto, piruet, albo pokazując się w pomniejszych miastach i wioskach przelatując nad dachami czy pod wiaduktami. Czarne chmury jak zniknęły znad głowy tak miałam ochotę być prawdziwą ja. Nie żałowałam sobie niczego. Miałam zamiar oznajmić przyjacielowi, że jednak wezmę udział w tym durnym turnieju. Mego brata także miałam w planach pokonać, ale do tego musiałabym się przyłożyć. Ostatnio trenował więcej niż ja, więc prawdopodobne było, że mógł dorównać w mojej sile, a może wreszcie ją przegonił? Ten czas kiedyś musiał w końcu nadejść. Miał zwyciężyć lepszy. Był jeszcze Gokū, z nim chyba chciałam najbardziej się zmierzyć. No i z Gohanem. Miałam nadzieję, że nie będzie dawać mi forów. 

Dotarłam do celu, lecz matka dwóch synów oznajmiła mi, że trenują w okolicy i muszę ich poszukać, gdyż nie zna ich lokalizacji. Byłam bardzo zdziwiona tym faktem i zdążyła mnie uprzedzić z odpowiedzią nim zadałam pytanie. Chodziło o ogromną sumę pieniędzy. Tylko dlatego pozwoliła Gohanowi zrezygnować na ten czas z nauki. Miał zwyciężyć i odebrać nagrodę, a jak nie on, to był jeszcze jej nieżyjący mąż. Ja nie potrzebowałam tej sumy, mnie interesowała tylko wygrana i jeszcze bardziej zapragnęłam wziąć udział w tym turnieju. Utrzeć nosa pewnej siebie Chi-Chi byłaby wystarczającą nagrodą! A kasę bym im oddała, tak po prostu. Może wreszcie przestałaby się mnie czepiać i uważać za zło, które demoralizuje jej syna. 

Żona Gokū tego dnia była bardzo rozpromieniona. Wieść o wizycie jej mężczyzny musiała postawić ją na nogi. Z resztą nie było się co nad tym zastanawiać. Gdyby kiedyś moi rodzice mogli znaleźć się tutaj choć na pięć minut nie wyglądałabym inaczej od niej. Ale to było dawno temu. Teraz już o nich nie rozpamiętywałam, byli mi jak obcy ludzie, z mglistymi wspomnieniami. Pamiętałam tylko tych dwoje, których ocaliłam tworząc kolejny odłam czasowy, ale oni mieli swoją Sarę. 

Ruszyłam w kierunku sił witalnych Gotena, gdyż zdawał mi się być bliżej. Ten mały chłopiec wykazywał dużo większy zapał do walki niż jego odzwierciedlenie z innego świata, gdzie nie interesowała go bójka, choć pokazał, że coś potrafi, kiedy to ja miałam zginąć w tamtym świecie, bez możliwości powrotu do domu, do żywych. Więc kiedy tylko mogłam trenowaliśmy troszkę by utrzymać jego kondycję. Jego moc oraz Trunksa była zaskakująca jak na ten wiek. Potrafili więcej od nas się na uczyć w krótszym czasie. To było niesamowite! Możliwe, ze im było łatwiej zdobyć te wszystkie umiejętności, gdyż sami nad nimi panowaliśmy i o wiele prościej było przekazać swoją wiedzę dalej. My w większości błądziliśmy po omacku. Nie mogłam też zapomnieć o poświęceniu młodszego syna Gokū, który w tamtym potwornym świecie był ode mnie starszy. Uznałam, ze tylko w ten sposób się mogę odwdzięczyć. Nauczyć dzieciaka być wojownikiem. Ku memu zdumieniu matka nad nim nie stała jak z batem gdy chodziło o naukę. 

Wylądowałam na górzystym terenie z soczyście zielonymi łąkami. Wszędzie ćwierkały ptaki, latały motyle, goniły jakieś zwierzęta. Wyczułam Son Gotena po czym podeszłam do niego z ogromnym uśmiechem na twarzy. Nie wiedząc skąd przed oczami przemknął mi odległy moment gdy, to jego odzwierciedlenie pocałowało mnie w usta na szczęście naruszając moją przestrzeń osobistą, a ja przyłożyłam mu z pięści. Ten malec był zupełnie inny. 

—     Patrz, Saro! Zobacz co znalazłem! – Zawołał z werwą wymachując ogromną jaszczurką nad głową. – Jest piękna! 

Był taki niewinny, niedotknięty zepsuciem i cierpieniem. Delikatnie uniósł się w powietrze z jeszcze większym uśmiechem na buzi po czym upadł. Najwyraźniej zdekoncentrował się. 

—     Gohan uczy mnie latać! – Ponownie wykrzyczał. – Ale mi to nie do końca wychodzi. 

—     Wspaniale, będziesz mógł częściej nas odwiedzać. – Zauważyłam, a szeroki uśmiech nie schodził mi z twarzy. – Trunks się ucieszy. 

—     Super! – Zawołał ponownie się unosząc w górę po czym znowu upadł twardo na trawę. 

Wystraszony gad wyskoczył z jego rąk, a jego wesoła mina gdzieś przepadła, a zamiast tego dostrzegłam łzy w oczach. Nie był zadowolony ze swoich dotychczasowych wyników w poruszaniu się w przestworzach. Jednak skoro brat nauczał go techniki lewitacji to gdzie właściwie się podziewał? Nigdzie go nie dostrzegałam. 

—    Gdzie jest teraz twój brat? Dlaczego ci nie pomaga? – Zapytałam pospiesznie. 

Wydało mi się to bardzo dziwne i zupełnie nie podobne do nastolatka. 

—     Prosił bym poczekał, potem będzie mnie uczyć dalej. 

—     Na co? – Zrobiłam wielkie oczy. – Trenuje? Sam? Uważa, ze jesteś za słaby? 

Co mogłoby być ważniejsze niż nauka rodzonego brata? Nie miał pilniejszych zajęć, jedynie nauka, ale skoro nie było go w domu, a niebawem miał pojawić się ich ojciec matka tyranka odpuściła mu naukę. Teraz żyła z myślą o wygranej i odwiedzinach męża. Z resztą Goten miał mniej obowiązków niż pierwszy syn kiedykolwiek. 

—     Bo jest z nim koleżanka i on ją teraz uczy. – Wyjaśnił mało entuzjastycznie. – Ona nic nie umie i się bardzo denerwuje, więc Gohan prosił bym poćwiczył samotnie. 

—    Jaka koleżanka? Czego jej uczy? – Zapytałam tak szybko, że niemal zachłysnęłam się powietrzem. 

—     Latać, ale ona nie wie co to energia. – Wzruszył ramionami rozglądając się za kolejną jaszczurką. 

Jak wmurowało mnie w trawę, tak nie wiedziałam czy nie zapomniałam oddychać. Czy to co właśnie sobie pomyślałam było prawdziwe? A może jednak się myliłam, a spuszczenie mężczyzny na parę dni z oczu wcale nie spowodowało tragedii. No bo kogo on mógł uczyć latać? Już miałam się zerwać do lotu zostawiając malca samemu sobie, gdy ten złapał mnie za nadgarstek głęboko patrząc w oczy. 

—     Saro, naucz mnie latać, bo Gohan nie ma teraz dla mnie czasu. – Pożalił się. – Ja chcę już umieć! Nie chcę czekać! 

Jego smutna mina przypomniała mi czasy dzieciństwa kiedy usiłowałam przekonać Vegetę by pomógł opanować mi tę technikę. Kiedy to był szorstki, dał kilka wskazówek czterolatce, a i tak nauczyłam się szybować dopiero pod okiem Ginyu Force. Za to chyba byłam im najbardziej wdzięczna. Nie mieli przecież ze mną lekko. Byłam obrażona na każdym kroku, wredna i pyskata, wciąż trzymając się wersji autentycznej, że Freezer zniszczył nasz dom i nie jestem niczego nikomu winna. Kiedy wspominałam moje wszystkie wybryki zastanawiałam się jakim cudem jeszcze żyłam, że mieli do mnie tyle cierpliwości. Wszak byli ode mnie silniejsi i mogli mnie tak po prostu uciszyć. Na zawsze. A może żyłam tylko dlatego, że ten różowy grubas tak chciał? 

Westchnęłam zerkając na malca. Złość która miała eksplodować, gdzieś się schowała i postanowiła czekać. Jego spojrzenie sprawiało, że czułam, iż muszę temu Saiyaninowi pomóc. Byłam jego księżniczką nawet jeśli tego nie wiedział. Jako ostatnia ze swojego rodu nie mogłam pozwolić by ten podlotek wciąż podróżował na magicznej chmurce Kinto. Poratowałam więc młodego chłopca kilkoma ciekawostkami by mógł udoskonalić skill latania prosząc go by nie wydawał mnie jego bratu. Nie potrzebowałam rozgłosu czyniącej dobro, a uważałam to tylko za Saiyański obowiązek. 

Po wszystkim, kiedy malec sunął po niebie niczym obłok ruszyłam w stronę Gohana starając się nie denerwować i prosząc przy okazji Gotena by wracał do domu i pochwalił się swoimi poczynaniami matce. Gdy wylądowałam nieopodal dostrzegłam gołym okiem, że siedzi z nim nawet nie początkujący wojownik. W chwili, gdy mogłam dostrzec ich twarze żałowałam, że w ogóle się tutaj znalazłam. Niemal poczułam jak znika mi ziemia spod nóg. VIDEL, to była ona. Dlaczego?


Ogarnęła mnie gorąca złość. Tylko na parę dni zostawiłam syna Chi-Chi samego, a ten postanowił się zabrać za nauczanie córki Herkulesa. W parę sekund dopadły mnie drgawki, jakbym zapadła na jakąś ciężką chorobę, a przecież Saiyanie nie chorowali prawie wcale. Siedzieli na przeciw siebie jakby nigdy nic. Podbiegłam jak strzała, gdzie okiem dziewczyny przypominało to jak magiczne pojawianie się tuż obok. Jej wzrok nie był w stanie zaobserwować tego ruchu. On właśnie uczył ją jak uwalniać energię drzemiącą w naszych ciałach.

—     Co się tutaj dzieje? – Wycedziłam ostrożnie każde słowo.

Doskonale widziałam co robili, jedynie żądałam wyjaśnień. Czarnowłosy zerwał się na równe nogi patrząc na mnie z przerażeniem jakby wiedział, że zaraz wybuchnę. Poruszył parę razy wargami nie wypowiadając ani słowa.

—     S-Sara? – Zająknął w końcu zaskoczony. – T-to nie tak jak myślisz...

Niemal upadł, choć siedział. Nie tak jak myślę? A co ja właściwie myślałam? Jego towarzyszka podniosła się z miękkiej trawy stając za moimi plecami. I dobrze. Nie miałam ochoty jej oglądać, nie w tej chwili. Nie ich razem. Nie kiedy miałam ochotę eksplodować.

—     Nie, niebieskie klony! – Prychnęłam. – Co ty tutaj z nią wyprawiasz?

Po jego minie mogłam zaobserwować, że bał się mojej reakcji. Niemal odskoczył w tył szukając jakiegoś dobrego wytłumaczenia, jednak żadnego nie miałam zamiaru kupować. On ją uczył kontrolować KI! Tę, przed którą się ukrywaliśmy!

—     Ja… Tego… – Motał się. – Bo...

Niebieskooka z powagą na twarzy wyszła mi naprzeciw będąc pewną, że nic jej nie grozi. Była w wielkim błędzie. Mogłabym ją rozszarpać nie przejmując się już uczuciami przyjaciela i przede wszystkim swoimi.

—    Son Gohan uczy mnie latać jakbyś nie zauważyła. – Odparła pewnie zakładając ramiona na biodra. – Sądzę, że ty też potrafisz. Znam wasz sekret.

Ściągnęłam usta mrużąc przy tym oczy. Czy właśnie ona powiedziała, że zna naszą tajemnicę? Wie kim jesteśmy, a może jednak nie jesteśmy? Czy wiedziała co właśnie uczyniła? Tyle czasu walczyłam o jego niewinność, a tym czasem sam siebie podał na tacy jakby w ogóle nie liczyło się moje zdanie. Nie mieściło się to w mojej ograniczonej głowie. To ja męczyłam się każdego dnia udając ziemską nastolatkę, kiedy on od tak łamał tę zasadę! Po prostu… Od tak…

— Videl uznała, że chce mieć równe szanse w turnieju i powinniśmy nauczyć ją latać. – Wyjąkał Gohan nie kryjąc swojego zdenerwowania. – Mówiłem, że to nie jest takie proste i nie opanuje tej techniki od tak. Że to są lata treningu.

—     Znasz jego sekret, tak? – Warknęłam niczym pies nie zwracając uwagi na to co mówił chłopak. – Jesteś z siebie dumna? A pomyślałaś o innych? O jego rodzinie? Zaraz pobiegniesz wygadać wszystkim?

Trzęsłam się jak w febrze. Od początku wiedziałam, że będą z nią problemy, w końcu była córką nadętego pajaca. Niemal zebrało mnie na wymioty.

—     Uspokój się. – Krzyknęła na mnie. – Przecież nic złego nie robimy! Chcę umieć to co wy, chcę mieć szansę was pokonać.

Gohan wzruszył ramionami kręcąc przy tym głową, a ja parsknęłam z niedowierzenia. Ona naprawdę myślała, że jak nauczy się lewitacji to będzie miała jakiekolwiek szanse? Poważnie?

—     Posłuchaj no, nadęta krowo! – Syknęłam mierząc do niej palcem.

Ulało mi się. Podeszłam tak blisko, że niemal mogłam dotknąć swoim nosem jej. Przybrałam pozę do ataku, dziewczyna zaś wzdrygnęła się robiąc krok w tył. Jej oczy niemal znikły, kiedy dostrzegła szkarłatny błysk przeciekający przez palce w mojej zaciśniętej pięści. Przestawałam się kontrolować.

—     Twój głupi ojczulek nigdy by nie pokonał Komórczaka! Nawet nie był w stanie drasnąć go paznokciem!

—     Saro! Przestań. – Wtrącił się nagle Gohan. – Ona nie...

—     Zamknij się! Z tobą pogadam sobie później. – Warknęłam wysyłając mu krótkie wrogie spojrzenie po czym wróciłam do świdrowania dziewczyny. – Dla twojej informacji, koleżanko my to zrobiliśmy. MY zabiliśmy tego parszywego androida. Rozumiesz?

Chłopak doskoczył do mnie w jednej chwili zakrywając usta bym nie wypowiedziała już ani jednego słowa więcej. Przecież go ostrzegałam, że w takiej sytuacji wyśpiewam wszystko. Dosłownie. O to się ostatnim razem pożarliśmy.

Siedemnastolatek usiłował utrzymać mnie w ryzach szepcząc: Nic nie mów. Już nic więcej nie mów! Niebieskooka z pozycji obronnej ruszyła na atak, widać nie miała w zwyczaju być bierna i nikogo się nie bała.

—     Nie pozwolę obrażać wielkiego mistrza! – Zbulwersowała się. – Nie pozwolę ci na to! Bo kim ty jesteś, żeby móc to robić? 

Roześmiałam się gorzko plując przy tym dookoła. Dawno nie słyszałam tak beznadziejnego dowcipu. W sumie ten o bohaterach już mi się równie przejadł. Ta sytuacja zdezorientowała przyjaciela, więc korzystając z okazji z impetem uderzyłam przyjaciela w żebro z łokcia by się wyswobodzić. Zawył z bólu wymawiając przy tym żałośnie moje imię. Doskoczyłam do dziewczyny ciskając z oczu piorunami. Dzieliło nas zaledwie parę centymetrów. Dosłownie miałam ją w garści, ale nie zamierzałam jej dotykać. 

—     Żaden mistrz! Zabiłabym go jednym palcem. – Kontynuowałam rozjuszona pokazując mały paluszek w prawej ręce. – O, tym. Jeśli nie wierzysz udowodnię ci to. Nie ma sprawy.  

Wzruszyłam ramionami jakbym nie wypowiedziała krzywdzących słów, za to Gohan zbulwersowany zwrócił mi uwagę, że nie mogę grozić jej ojcu, ani jej bo nic mi nie zrobiła, a poza tym nie jest w stanie mnie zranić. Jak bardzo się mylił, już to zrobiła... 

—     Gdyby nie ja, gdyby nie on. – Wskazałam na Saiyanina. – Nie istniałby ani jeden z was, ani na najbliższej zamieszkałej planecie także nie byłoby życia. 

Spojrzałam na nią spode łba groźnie ściągając brwi, a ona zdawała się nie tylko wściekać na mnie, ale i nie rozumieć o czym rozprawiam. Jakbym urwała się z księżyca. 

—    Powinniście nam dziękować za ratunek, a w zamian musimy się ukrywać, bo macie nas za dziwolągi! 

Bohaterka ulic Pomarańczowego miasta stała jak pień wpatrując się w moją rozwścieczoną twarz. Ona naprawdę miała mnie za niespełna rozumu. Jeszcze bardziej mnie to rozjuszyło. 

—     Dziwolągi? Może masz troszkę racji. – Zrobiła potulną minę. – Ale umiecie latać! To fenomenalne! Chcę wam dorównać. 

—     Raczej normalne. – Mruknęłam z awersją przewracając przy tym oczami. – To wy, marni Ziemianie jesteście zacofani. Chociaż... nie wszyscy. Są wyjątki. 

—    Ej! – Oburzyła się nadymając przy tym policzki. – Jak to my, marni Ziemianie? A ty to niby kto jesteś? Za kogo ty się uważasz, co? 

Szybko wciągając powietrze nosem z mocno zaciśniętymi pięściami uniosłam się parę centymetrów nad ziemię po czym zakładając ręce na biodrach uśmiechnęłam się do niej diabolicznie. Przy niej chciało mi się śmiać i wrzeszczeć na przemian. To drugie zwłaszcza, ale starałam się trzymać szalejącą wściekłość w ryzach, co było niesamowicie trudne. Z wyższością postanowiłam pokazać się jej w pełnej Saiyańskiej krasie, z resztą co mi tam? I tak już wszystko wiedziała. Zdążyła poznać złotowłosą księżniczkę, a teraz mogła połączyć kropki. 

—     A coś ty myślała? Że jestem jedną z was? – Fuknęłam zadzierając nosa ku niebu. – W życiu! Nie jestem nawet odrobinę spokrewniona z ludźmi. 

Odwinęłam z tali swój brązowy ogon po czym machnęłam nim parę razy, a nawet nim wykonałam kilka dziwnych obrotów i skrętów by zobaczyła jak najbardziej jego naturalność. Dziewczyna zrobiła ogromne oczy. Czyżby sklejała informacje? 

—     Ty... masz... ogon! – Zapiszczała zapominając zamknąć usta. 

Podleciałam do niej zamykając teatralnie jednym palcem jej rozdziawioną szczękę. Wisiałam na niebie niczym torpeda pragnąc zrobić na dziewczynie jak najstraszniejsze wrażenie. Nie chciałam by mówiła o mnie super, tylko się bała, bo nie zamierzałam się z nią przyjaźnić. W ogóle to marzyłam by zniknęła z mojego życia tak szybko jak w nim namieszała. Ta jedynie odepchnęła moją dłoń wciąż jednak wytrzeszczając oczy. 

—     Tam na dachu... To byłaś ty. Uratowałaś nas wtedy... Ale... 

—     No, brawo. Nie jestem człowiekiem, on też nie. – Wskazałam na syna Gokū. – Chociaż jest tylko w połowie taki jak ja. 

Czarnooki stojący za moimi plecami złapał mnie za ramię przyciągając ponownie do siebie. Kazał skończyć mi tę szopkę i nie wyjawiać więcej informacji, bo on nic nie wygadał, a ja owszem – trajkotałam jak wściekła. Kiedy na niego prychnęłam chcąc podjąć kolejny monolog szybkim ruchem okręcił mnie ku sobie, a następnie uderzył celnie w brzuch. Upadłam kilka centymetrów dalej zupełnie nie spodziewając się ataku z jego strony. Spojrzałam na niego oschle przecierając krew z rozciętego kolana o kamień. Jak on mógł?! 

—     Nie słuchaj już jej Videl, proszę. – Lamentował doskakując do niej. – Jest wściekła i chce ciebie nastraszyć! To nie jest ta sama dziewczyna. Nie wiem... co w nią wstąpiło. Idź już, proszę. 

Tym razem to mi oczy się rozwarły ze zdumienia. Stanął po jej stronę? Naprawdę wybrał ją ode mnie? Czy to oznaczało koniec... wszystkiego? Z rozjuszenia wymieszanego z goryczą przebiegły po moim ciele wyładowania elektryczne. Nie byłam w stanie tego udźwignąć.  

—    Saro, przestań, proszę! Skończ! – Niemalże załkał. – Porozmawiajmy. 

—    Gdybym była moim bratem powiedziałabym, że to ja zabiłam ostateczne tę zieloną kreaturę, ale nim nie jestem. – Głos mi zadrżał w ostatnim zdaniu. – Ja broniłam miasta Południa przed Yonanem. To ja pokonałam go w ostatecznej walce i ty Gohanie tam byłeś! Sam rozprawiłeś się z Bojack’iem! I co jej powiesz? Że zmyślam? Że jesteśmy tylko dziwnie silnymi ludźmi?  

Wskazałam brodą na zdezorientowaną dziewczynę, która spoglądała to na mnie, to na niego. Gohan był blady, odniosłam wrażenie, że jeszcze chwila i zapadnie się pod ziemię. Mógł wcześniej zastanowić się czy wybrał słuszną decyzję. Zapytać mnie o zdanie. Nie zapominać o mnie. 

Ostrzegałam go, że kiedy wszystko się wyda nie będę łgać, z resztą oszukał mnie, a mi się ulało. Wykorzystał sytuację, że mnie nie ma i gdy tylko ta go pewno przyszpiliła sprzedał się jak dzieciak. A może właśnie sam postanowił to zrobić? Nie wiedziałam co się wydarzyło przez te siedem dni mojej nieobecności. Nie miałam pojęcia czy on w ogóle pojawił się u mnie w tym czasie sprawdzając stan zdrowia. Bulma nie wspomniała. Ja nie pytałam. Musiałam przestać go bronić! Nawet w takiej sytuacji szukałam winy nie u niego, a u niej. To było trudne. Wierzyłam w jego dobre intencje, a dziś... Dziś nie wiedziałam czy cokolwiek mówił było prawdą. 

—    Co jej powiesz, Gohanie? – Warknęłam zaciskając pięści w trawie. – Że to wszystko było zasługą tego błazna, Satana? Jak sam sugeruje? 

Sam nie miał nigdy o nim dobrego zdania. Wielokrotnie za małolatów naśmiewaliśmy się z jego cudacznego występu na turnieju. Były momenty, że podziwialiśmy jego determinację i wiarę w siebie, ale co tu ukrywać? Był głupcem. 

Wstałam i podeszłam do nastolatka spoglądając mu głęboko w oczy. On wydawał się być przerażony, ale czy dostrzegał co ja czułam? Widział co mi uczynił, jak mocno zranił? Obawiał się prawdy? Że nie jesteśmy ludźmi? A może tego, że Ziemianka będzie miała długi język i jak przypuszczałam sprzeda wszystko za pierwszym lepszym rogiem? Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? Jak... Jak on w ogóle mógł? Jego wargi otwierały i zamykały się jakby sam nie wiedział co ma odpowiedzieć. A może po prostu nie dawałam mu dojść do słowa? 

—     A zresztą zrobisz jak zechcesz, lecz mnie już w to nie mieszaj. Nie mam zamiaru więcej udawać kogoś kim nie jestem. – Wbiłam mu palec w pierś groźnie szczerząc kły. – Nie jestem Ziemianką. Nigdy nie będę! Zapamiętajcie to sobie! 

Ciężko westchnęłam, a może raczej sapnęłam. Chciał dalej bawić się w klauna? Pragnął być taki jak oni, zwykły? Droga wolna! Bolało mnie to. Ściągnęłam usta przecierając je ze śliny zewnętrzną stroną dłoni. Byłam taka zdezorientowana od natłoku wściekłych i bolesnych emocji, że wykrzykiwałam od razu to co pomyślałam. 

—     Nie płacz, kiedy przyjdzie śmierć, bo byłeś zbyt słaby. Mnie już obok nie będzie. – Wycedziłam, a głos niebezpiecznie zadrżał. 

Niczego dobrego nie przewidywałam w jego przyszłości mając u boku ją. Po tych słowach splunęłam dziewczynie pod nogi, a ta odskoczyła jakby to był co najmniej żrący kwas. 

Spojrzałam na syna Gokū jak na wroga. Coś w nim było czego nie znałam, nie rozumiałam i chyba nie chciałam już wiedzieć chociaż łamało mi serce. Nie poznawałam go. Patrzyłam na niego jak na całkiem obcą istotę. Uniosłam się ponad ich głowy, wiatr niebezpiecznie zatańczył. Wciąż ze złością patrząc na chłopaka kontem oka dostrzegałam, że Videl zasłania się przed podmuchem mojej KI. Nie mogłam zaszczycić jej wzrokiem, bo jeszcze bym ją rozszarpała.


—    Saro, proszę cię! – Załkał żałośnie wyciągając ku mnie rękę. – Wysłuchaj mnie. Proszę! 

—    Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi, a wolisz tych nic nie wartych Ziemian ode mnie. – Zignorowałam jego prośby po raz kolejny, przełknęłam głośno ślinę, a w oczach stanęły mi łzy. – Nienawidzę cię… 

Z trudem przeszło przez gardło mi to straszliwe zdanie, ale tę odrazę jaką czułam musiałam wreszcie zdefiniować. Nie byłam pewna czy zamarł, miałam zamglone oczy, w głowie szalejący ogień, a w sercu potworną i ziejącą pustkę. Nie chciałam go słuchać. Wiedziałam, że po raz kolejny stanie po stronie ludzi, a mnie nazwie tą złą, gorszą, nie umiejącą żyć w społeczeństwie. 

Nie umiałam! Nie chciałam być jak wszyscy. Pragnęłam być tylko i wyłącznie sobą. Dość w życiu musiałam udawać by przeżyć, teraz znowu to się działo. Miałam po prostu dość... Akurat on tego nie rozumiał? Ktoś kto o mnie wiedział więcej niż ja sama... Ktoś komu ufałam... 

Nie kontrolując się po tych słowach buchnęłam mocą tak, że powaliła nie tylko dziewczynę, ale i byłego przyjaciela. Moje dłonie zaiskrzyły szkarłatem. Córka Herkulesa, która upadła na soczyście zieloną trawę cofnęła się wciąż przylegając do podłoża obawiając się, że zrobię jej krzywdę. Nie rozumiała co się działo, bo i jak mogła wiedzieć cokolwiek o KI? Nie była gotowa na taki pokaz mocy. Który Ziemianin by był? 

Nie bacząc kto co zrobi lub pomyśli wystartowałam nie słuchając co do mnie wołał pół Saiyanin. To był koniec. Nie chciałam mieć już nic wspólnego z nim. Oszukał mnie. Porzucił. 

Cholera jasna! Uczył ją LATAĆ! 

Gnałam przed siebie na oślep krzycząc w eter. Chciałam znaleźć się jak najdalej tego miejsca. Musiałam z siebie wyrzucić to całe zło, które zalewało mnie od środka. Miałam nieodpartą pokusę skopać komuś tyłek, może i zabić? Obawiałam się, że jeśli zostanę pozbawię życia tych dwoje, a to mogło mieć nieodwracalne skutki. I choć byłam wściekła i rozsypana to obchodziło mnie to. A to by się Bulma zdziwiła! 

Gdy byłam dostatecznie daleko wbiłam się w ziemię jak w masło, bo lądowaniem nie można było tego nazwać. Od razu dosięgnął mnie szalejący wiatr, a nieopodal trzasnął piorun. Zorientowałam się, że trafiłam na koniec świata jak zwykł mawiać o tym miejscu Namekanin. Miejsce idealnie odzwierciedlało to co się ze mną działo. Zaczęłam wściekle okładać grunt pięściami marząc o jakiejkolwiek uldze, która niestety nie nadchodziła. Do oczu napłynęły kolejne łzy, ciało całe drżało. Miałam wrażenie, że moje serce rozsypało się na miliony kawałków, i nie mogę ich pozbierać. W dodatku brakowało mi tchu, a jednak krzyczałam, ile byłam w stanie z siebie wyrzucić. 

Czułam się całkowicie bezsilna. Tylko nie rozumiałam, dlaczego. Przecież w tym czasie wydzierałam się i biłam pięściami tak mocno, że kontynent drżał. Energii nie brakowało, doskonale wyczuwałam jak przeze mnie przebiegają niebezpiecznie iskry, jak skacze KI, a jednak z ledwością mogłam utrzymać się na kolanach. 

Kolejny grzmot poniósł się po pustkowiu.  

Miałam wrażenie, że jestem odbierana jak potwór. Tak na mnie patrzyła, prawda? Byłam w ich świecie istotą okropną, bezwzględną i niegodną. Bo miałam ogon? Bo nie urodziłam się na Ziemi? A może jednak to wina tych wszystkich umiejętności, których zwykły śmiertelnik nie był w stanie od tak posiąść. Prawie niczym nie różniłam się od tych istot wyglądem, choć reszta była zupełnie inna. 

Najgorsze było to, że w życiu nie podejrzewałam, iż zostanę zdradzona przez kogoś kto był... jak się okazuje dla mnie wszystkim i był przy mnie przez te wszystkie lata. Padłam na pooraną ziemię głośno przy tym roniąc łzy. Nie rozumiałam swojego położenia, ale było mi tak potwornie źle jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Nawet śmierć Vegety nie okazała się dla mnie tak przytłaczająca. To było gorsze od domniemanej straty Gohana pod wrzącą magmą. Tym razem dusiłam się samym powietrzem. Czułam, że właśnie odebrano mi wszystko. 

Ta czarnula owinęła go sobie wokół palca, a on znając mnie tyle lat i tak wybrał jej stronę. Powiedział, że kłamię! Tylko po to by urosnąć w jej oczach, a mnie zamknąć w worze odrazy. Głupia dzikuska, prawda?


Gdzie się podziały te wszystkie dni, wieczory, z biegiem lat noce wspólnie spędzone? Te smutki, radości, wygłupy, treningi? Nic już nie miało żadnej wartości? Był tylko dziki szał i czarna rozpacz. Oraz potwornie ciężki kamień zamiast serca. 

Ta perfidna złodziejka sprawiła, że i Son Goten odczuł skutki pojawienia się jej w ich życiu. Młodzian samotnie siedział odseparowany czekając, aż łaskawie brat przypomni sobie o nim i nauczy sztuki lewitacji, której niewiele już trzeba było. Ale najważniejsza była koleżanka i to, by nie zrobiło się jej przykro, że on ogarnia, a ona jest do niczego. 

Leżałam w ogromnym kraterze o nieregularnym leju patrząc na zakrwawione ręce. Czy właśnie tymi dłońmi miałam ochotę dziś rozszarpać człowieka? Spojrzałam w niebo dostrzegając jedynie czarne chmury i złote widły piorunów. 

Koniec świata.  

Tak bardzo nie potrafiłam odnaleźć drogi. Dotąd był on… A teraz byłam tylko ja i nic więcej. Przeszedł mnie zimny dreszcz. To chyba ten wiatr. Skuliłam się w sobie zamykając mocno powieki. Po policzkach spłynęły kolejne łzy. 

W tej chwili pomyślałam, że ten idiotyczny turniej, o którym wspominał Gohan ,a później córka pseudo bohatera jest właśnie idealnym momentem by się odegrać, a czy miałam wziąć udział jako księżniczka Saiyanów czy Sara nie miało dla mnie już żadnego znaczenia. Liczyła się zemsta. 

Otarłam brudną ręką łzy ściągając przy tym włosy, które przykleiły się do ust i dostrzegłam na nadgarstku wciąż różową bliznę. Podświadomie czułam jak mnie pali. Złapałam za pierwszy napotkany kamień i rozwścieczona jednym sprawnym ruchem rozcięłam ją po czym syknęłam z bólu obserwując z uwagą jak gęsta, szkarłatna ciecz spływa ku łokciu. Było to hipnotyzujące. Pociągnęłam nosem. Opuszczając narzędzie zamoczyłam dwa brudne od ziemi palce we krwi, a następnie umazałam nią twarz. 

Zostałam już tylko ja, chociaż czułam, że umarłam. I nic więcej nie było. Nie chciałam by wróciło. To musiało się tak skończyć. Za bardzo ufałam, a nie powinnam była. To po prostu musiało kiedyś nastąpić. 


**

Bonus 

Serce mu pękło. Tyle raniących słów usłyszał, że nie był w stanie uwierzyć, że dzieje się to naprawdę. To wszystko nie tak miało się potoczyć. Tego nawet nie brał pod uwagę. Zawiódł ją. Zawiódł siebie. 

Ciężko westchnął obserwując jak wnerwiona Saiyanka odlatuje i wiedział, że jeśli zaraz za nią nie podąży będzie to oznaczało koniec. Nie tylko ich wieloletniej przyjaźni, ale i wszystkiego. Nawet marzeń. Bardzo bolały go słowa wypowiedziane przez księżniczkę. Wykrzykiwała wszystko o czym tylko pomyślała nie zastanawiając się nad tym czy Videl cokolwiek wiedziała. Albo co gorsza, czy nie rani jego uczuć. 

Rozdzierało go od środka, gdy pojął, iż Sara ma go za zdrajcę. Nie był nim! Nigdy! Ale nie mógł pozwolić na to, by wyprowadzona z równowagi Saiyanka skrzywdziła dziewczynę. Jej niekontrolowane napady agresji były nie do okiełznania i wiedział już o tym lata temu, gdy wpadła w sidła Yonana. Zawołał za nią z majaczącymi łzami w kącikach powiek. Już niemal był gotów do startu, gdy poczuł dotyk zaciskającej się ręki na jego przedramieniu. Zupełnie zaskoczony odwrócił się. 

—    Zostaw ją. – Wypowiedziała z przesadnym przejęciem. – Jest rozwścieczona. Nie będzie z tobą rozmawiać. 

—    Ale... muszę. – Szepnął łamiącym się głosem. – Nie zrozumiesz. 

—    Ależ rozumiem, jestem kobietą, jak ona. – Rzekła z pewnością. – Nie radzę ci. Z resztą to wariatka. Widziałeś, chciała się na mnie rzucić! 

Gohan spojrzał na córkę Satana nieco krzywo. Dostrzegł, ze niebieskooka dramatyzowała, bo wiedział, był pewien jak tego, że oddychał, iż Sara nie skrzywdziłaby jej. Owszem była rozwścieczona i przerażająca, ale dla zwykłego śmiertelnika. Wiedziała, że nie wolno zabijać ludzi. On się bał jedynie siły jej słów, a wytoczyła najcięższe działa. Rozumiał jej rozgoryczenie, ale nie spodziewał się, że aż tak to się zakończy. Nie tylko nie spodziewał się tutaj Sary, ale i samej córki Herkulesa. Przybyła tu nieproszona i za nic nie chciała sobie odpuścić nauki latania. Zmusiła go do tego, a on głupi nie wziął pod uwagi takiego obrotu spraw.

—    Jak ty w ogóle możesz jej bronić? To jest szaleniec! Nic jej nie zrobiłam. 

Chłopak ciężko westchnął spoglądając w bezkres błękitnego nieba, gdzie ostatni raz widział nie tylko swoją przyjaciółkę, ale i sympatię. Chociaż jego uczucie nie było już tak płomienne jak kiedyś to wciąż była bliska jego sercu. Po prostu z czasem zrozumiał, że księżniczka nigdy go nie pokocha, a przyjaźń to wszystko na co mógł liczyć. Szanował to. Owszem, bolało, jednak nigdy nie zebrał się na odwagę by wyjawić swoje uczucie poza tym, gdy była posągiem. Bał się odrzucenia, tak jak wtedy, gdy narodziła się między nimi przyjaźń i uciekła. Nie chciał tego zepsuć, a jego wyznanie właśnie do takich niebezpieczeństw się zaliczało. 

—    Nie mów tak o niej. – Burknął z wyrzutem, choć rozżalony.

Nie podobało mu się w jaki sposób się o księżniczce wyrażał. Nie znała jej. Pokazała się od najgorszej, wybuchowej strony, ale to nie była cała ona. 

—    A niby dlaczego? Obraziła mojego ojca! – Videl warknęła. – Mnie również! 

—    Gdybyś przeżyła to co ona, również byłabyś ostrożniejsza. – Rzekł spokojnym, cichym tonem. – Sara jest nie tylko Saiyanką, ale i księżniczką swojego już martwego ludu.

Videl spojrzała na niego z zainteresowaniem. Miała w końcu okazję usłyszeć coś za temat całkiem obcej istoty, która żyła w ich świecie. Która ukrywała się na Ziemi, uczęszczała do liceum w jej mieście i w dodatku była silna. Takie rzeczy zdarzały się tylko w filmach. Zapragnęła ją pokonać na turnieju, pokazać, że być córką mistrza świata jest nie bez powodu.

—    Księżniczka Saiyanów. – Zamyśliła się głośno dziewczyna.

—    Była niewolnicą od wczesnego dzieciństwa. – Wyszeptał trzęsącym się głosem. – Widziała śmierć swoich rodziców, wszystkich Saiyan. Jej planeta przestała istnieć. 

—    Co ty gadasz? 

—  Tak jak słyszałaś. Skoro ci wyjawiła, kim jest to już nie zaprzeczę. – Westchnął. – Jest... Moją przyjaciółką. 

Ona zrozumiała. Lepiej niż mogło mu się wydawać. Trochę głupio jej było, że wmieszała się w ich prywatne życie, ale nie zamierzała stać biernie, gdy otaczali ją tacy nie ludzie. Zamierzała nauczyć się wszystkiego i nikt nie mógł jej tego już zniszczyć. Marzyła o tym by pochwalić się ojcu jaka z niej super bohaterka.

—    Przejdzie jej. – Machnęła ręką. – Kobiety lubią się obrażać. To prawie jak hobby. 

Dziwnie to zabrzmiało, ale uwierzył. Jeśli twierdziła, że ją rozumie to był w stanie to przełknąć. Nie znał się na kobietach, a tę którą sobie wybrał była nad wyraz temperamentną.  Miał nadzieję, że uda mi się jeszcze wszystko odkręcić i wszystko wróci do normy.

—    Naucz mnie. – Rzuciła pewnie, nie znosząc sprzeciwu. – Mamy układ. Nie zapominaj.