15 listopada 2022

88. Saiyanie także mają uczucia


Kiedy wróciłam do Capsule Corporation był już późny wieczór. Lada moment miało zajść słońce. Padłam twarzą na trawnik ciężko wzdychając. Czułam się całkowicie wypompowana, jakbym odbyła co najmniej kosmiczny maraton. Okręciłam się na plecy by spojrzeć w ciemniejące niebo. Otarłam mokrą twarz ściągając przy tym pozlepiane kosmyki włosów oraz źdźbła, a także rozmazując już zaschniętą szkarłatną ciecz. Kolejne westchnięcie wydobyło się z moich spierzchniętych ust. Mogłabym tak spędzić wieczność, a jednak byłam zbyt zmęczona by obserwować pojawianie się pierwszych gwiazd.

Nie wiedziałam ile zajęła mi decyzja o podniesieniu się, ani jak długo zabawiłam na trawniku; Czas przestał dla mnie istnieć. Ociężale ruszyłam ku szklanym drzwiom tarasowym prowadzących prosto do salonu kurczowo zaciskając niedawno rozciętą rękę, która wciąż niesamowicie piekła, a o której mogłam na chwilę zapomnieć obserwując niebo szykujące się do nocy.

Gdy tylko szklane wrota rozsunęłam brudząc nieskazitelnie czystą taflę od razu z impetem wpadłam na kanapę, co spowodowało, że jej nóżki nie wytrzymały i trzasnęło. Miałam w nosie co ktoś, a raczej Bulma powie. Nic nie miało znaczenia. Z resztą mało rzeczy we wszechświecie było nienaruszalnych przy tak dużej KI, jednak tu na tej planecie wszystko było stosunkowo kruche, w szczególności szkło. Jeśli mnie pamięć nie myliła na naszej Vegecie nie było takiego materiału, jednak był tak samo przeźroczysty jak tutejsze wypełnienie okien.

Nie wiedziałam co mam z sobą począć. Czułam się tak... pusta. Siedziałam, a raczej niemal leżałam wbita w poduszki mebla cała umorusana w ziemi i we własnej krwi. Na pięściach widniało sporo zaschniętej szkarłatnej cieczy, którą nie miałam zamiaru się przejmować. Świeżo rozorana blizna powoli zasklepiała się, a co dopiero się cięłam długopisem by ocalić przed rozgłosem Goh… pół Saiyana i jego rodzinę. I na co mi to było?

Wyczuwałam, że Vegeta trenował, a obok niego panoszył się Trunks. Doskonale czułam ich energię. W trójkę ćwiczyć jednak nie było komfortowo, w szczególności w obecności dziecka, które jeszcze tak wiele potrzebowało by osiągnąć poziom doświadczonych wojowników. Musiałam się powstrzymać przed wmaszerowaniem do sali treningowej, i choć odniosłam wrażenie, iż mogłabym zrobić bratu dobry sparing, w dodatku całkiem na poważnie, to nie zamierzałam się z nim w tej chwili konfrontować. Wolałam być sama. Ostatnio tylko tak czułam się dobrze, a teraz to już miało stać się codziennością.

Po jakimś czasie do salonu weszła Bulma, która prawdopodobnie chciała się odprężyć po kilkugodzinnym pobycie w laboratorium. Gdy mnie zauważyła zatrzymała się, a nawet cofnęła kilka kroków. Dostrzegłam to wszystko kontem oka. Wciąż jednak była stosunkowo daleko.

—      Stało się coś? – Zapytała bacznie mnie obserwując. – Wyglądasz na osowiałą.

—      Nie. – Burknęłam pod nosem nie spoglądając na nią.

Miałam nadzieję, że sobie pójdzie i da mi spokój. Akurat z nią nie miałam już zamiaru się wykłócać. Stosunkowo miałam dość problemów jak na jeden dzień. A może i ogólnie? Pomyślałam, że jeśli zrobię coś dla niej zwyczajnego odczepi się nim zacznie zadawać niewygodne pytania. Pochwyciłam pilota, wbiłam się w poduszkę po czym zaczęłam przeskakiwać po kanałach w telewizji, choć wcale nie interesowało mnie czy coś tam znajdę. Zwykle niczego nie było, same pierdoły. Ale czy to właśnie mogło mi pomóc?

—      Daj spokój, przecież widzę. – Kobieta wciąż czekała na wyjaśnienia.

Westchnęłam wyłączając elektryczne pudło, które jednak okazało się pustym trafem. Ani myślałam wyżalać się tej ziemskiej istocie, choć tak na prawdę nigdy nic do niej specjalnie nie miałam, pomimo kilku kłótni w naszym życiu, to jednak zawsze dochodziłyśmy do jakiegoś porozumienia. Ot tolerowałyśmy swoją obecność. Ani myślałam się odezwać. Zamknęłam oczy cicho wzdychając z nadzieją, że córka Briefsa odejdzie.

—      Saro, co się dzieje? – Podeszła bliżej żądając wyjaśnień. – Olałabym twoje humorki, ale wyglądasz jak ostatnie nieszczęście! W dodatku zapaskudziłaś cały salon i jesteś we krwi!

Jej przerażona mina wydawała się być komiczna, a jednak do śmiechu mi nie było. Czy mogła już sobie pójść?

—      Co się dzieje Saro? – Szepnęła ponawiając pytanie zupełnie obcym mi tonem. – Proszę, powiedz co się stało.

Sapnęłam z niechęcią na jakąkolwiek rozmowę. Czy ta kobieta nie potrafiła nigdy odpuścić Zupełnie nie rozumiałam dlaczego książę związał się z tą ziemianką. Ich charaktery poniekąd się dublowały. Czyżby mój brat lubił relacje wybuchowe? Nie rozumiałam tego. Córka właścicieli korporacji ani myślała odejść i zostawić mnie w spokoju. Usiadła na fotelu na przeciw mnie i ze swoją pseudo srogą miną czekała na moje słowa.

Ciężko wypuściłam powietrze z płuc. Co ją obchodziło moje samopoczucie? Dopiero co wojnę mi zrobiła o sytuację w sali medycznej, a teraz udawała troskliwego rodzica? Ani myślałam się jej żalić.

—      Nie twój interes, kobieto.

Podniosłam się z zamiarem opuszczenia jej cennego salonu, z drogimi meblami i ruszenia do swojego pokoju; ostatniego bastionu na tym świecie.

Błękitnooka przekrzywiła delikatnie głowę na bok wciąż obserwując mnie swoim nieprzeniknionym wzrokiem. Czasami było mi jej żal, że była tylko człowiekiem. Była inteligentna i pomysłowa, wśród nas byłaby nieocenionym wynalazcą. Z pewnością dogadałaby się z ojcem Gokū.

—     Pokłóciliście się? Tak? – Dała nogę na nogę starając się przybrać pozycję słuchacza.

Kiedy jej zdaniem moje milczenie było nazbyt długie ponaglała mnie z odpowiedzią. Miałam wrażenie, że coś we mnie się rozsypało na drobne kawałeczki, a oddech stawał się bolesny jakby w powietrzu brakowało tlenu. Ona się sama domyśliła.

—     Gorzej. – W końcu odparłam cicho jakbym chciała by nikt nie usłyszał.

—     Czy możesz mi wyjaśnić? – Kobieta najwyraźniej się zaczynała denerwować, ale starała się wypaść łagodnie. – Ostatnim razem udało wam się dojść do porozumienia. Czemu nie teraz? Porozmawiaj ze mną, może ja coś zaradzę?

Spiorunowałam ją wzrokiem spode łba. Mogłabym walnąć do niej czymś nieprzyjemnym, nawet zniszczyć jakiś przedmiot jak to zwykle robiłam kiedy się wściekałam, bądź nie mogłam dojść do porozumienia z nią. W sumie to ona nie mogła, gdyż ja zawsze stawiałam na swoim. W tej chwili jednak wszystkie moje złe charakterki gdzieś uleciały, była tylko ogromna czerń, jak wtedy, gdy Adris wyssała moją moc.

—     Nie chcę. – Burknęłam cicho.

—     Vegeta nie ma takich humorków jak ty. Z nim prędzej dojdę do porozumienia niż z tobą. – Westchnęła spuszczając dłonie ku podłodze. – Saro, wiem, że nie jestem twoją matką, ale czasem jej potrzebujesz. Jeśli coś cię gryzie jestem tu. Powiedz mi co się stało, że tak wyglądasz?

Spojrzałam na nią i zobaczyłam, że jej wyraz twarzy bardzo się zmienił. Nie była oziębła, nie była nawet zła. Odniosłam wrażenie, że jest jej... smutno?

—    Wiem, że mamy odmienne poglądy na pewne sprawy, ale... – Rzuciła jednym tchem po czym się zawahała. – Do tej pory Gohan trzymał rękę na pulsie, kiedy nie miałam żadnego wpływu na ciebie, ale kiedy mówisz mi, że jesteście tak bardzo pokłóceni muszę wiedzieć co się stało.

Skrzywiłam się patrząc na nią jak zło konieczne wciąż nie chcąc z nią rozmawiać na drażliwy, jakże delikatny temat. Obawiałam się swojego wybuchu, który mógłby zranić niczemu winne istoty w tej okolicy, a moja złość niestety nie wyparowała. O dziwo potrafiłam myśleć, a niektórzy uważali, że liczyłam się zawsze tylko ja. Wywróciłam oczami po czym spojrzałam na niebiesko-włosą zaciskając usta. Ani myślałam się spowiadać.

—     Uwierz mi, że jak się wygadasz poczujesz się lepiej. – Dodała powoli. – Nie będę cię oceniać. Chcę tylko wysłuchać twojego bólu, który w tobie aż krzyczy. Widziałaś się w lustrze? Wyglądasz jakbyś z wojny wróciła.

Wzruszyłam ramionami przewracając przy tym oczami. Czy mogłam tę kobietę trzymać za słowo? Czy było warto upuścić tego ciężaru? Nie chciałam dzielić się porażką, nie zwykłam się zwierzać nikomu prócz... komuś na kogo liczyć już nie mogłam. Kolejny raz sapnęłam mając nadzieję, że otwierając usta nie popełniam błędu.

—     Wygarnęłam jej, no wiesz... wszystko!

Bulma zdumiona stanęła na baczność. Nawet nie wiedziałam o czym mogła pomyśleć.

—     Jak to wszystko? – Nie rozumiała. – Komu?

—     Oświeciłam tę węszącą ziemiankę o nas, o androidach, Bojacku i innych, wiesz... – Machnęłam ręką jakby to było nic, choć nie było. – Wygadałam wszystko... Bez jakiejkolwiek kontroli.

Matka Trunksa opadła ciężko w fotel, na którym wcześniej siedziała i pobladła. Nie chciała wierzyć, a mina zdradzała, że ma ochotę wydrzeć się na mnie. Niemal czułam minimalny skok jej energii, jaką mogła maksymalnie zebrać w tej chwili, a i tak nie miała szansy nawet mnie zadrasnąć. Takie sytuacje chyba ją przerastały w moim wychowaniu. Tym razem i mnie przerosło.

—     Dobrze... Jakieś dziewczynie powiedziałaś prawdę, ale jaki ma to związek z Gohanem? – Zapytała ostrożnie dobierając słowa. – Nie rozumiem?

—     Videl, córka tego barana z telewizji. – Dorzuciłam chcąc oszczędzić jej zbędnych pytań. – Pamiętasz tego błazna na turnieju Komórczaka? Jego dzieciak chodzi z nami do klasy. Z jej powodu skonstruowałaś stroje cząsteczkowe.

Niedostrzegalnie potaknęła głową rozumiejąc powoli sytuację w jakiej się znalazłam. Niestety to było mało. Czy ja miałam mówić wszystko? Czasami miałam ochotę trzasnąć drzwiami i nie wracać, a skończyłoby się na wstawianiu nowej futryny. Westchnęłam ponownie.

—     Powiedziałaś jej, że to nie Herkules pokonał tę kreaturę? – Była jak na szpilkach. – Dlaczego?

Mogłabym jedną wcisnąć, a uszłoby z niej powietrze i by nastała cisza. Cisza, która i tak już panowała w mojej głowie, zrobiło się tak niemożliwie głucho. I niewyobrażalnie pusto.

—     Oczywiście! – Krzyknęłam wyrzucając ręce w górę. Ulało mi się. – Nie będę dłużej wysłuchiwać tych bzdur! Nie mam zamiaru uczyć się szajsu w tej popieprzonej szkole! Gohan jest podły! Opowiada, że zwariowałam, że łżę! Przecież to prawda, sama doskonale wiesz! Niczego nie zmyśliłam.

Kobieta była przerażona moim histerycznym krzykiem, nie mniej jednak musiała zwrócić mi uwagę za język. Zaskakujące jakich słów można było używać, a jakich nie i jeszcze kto mógł. Bo tak. Powoli wstała nie odrywając ode mnie wzroku. Teraz dostrzegłam, że trochę czasu upłynęło na jej twarzy.

—     Ale dlaczego to zrobiłaś? – Dopytywała. – Czy Gohan coś jej zdradził?

—     Nakryłam ich, gdy uczył ją latać!

—   Doskonale rozumiem twój gniew. Jednak nie możesz tak robić. – Westchnęła. – Chcesz nam wszystkim zaszkodzić? Jesteś pewna, że Gohan powiedział jej prawdę? Może go nakryła z lataniem? Pytałaś go dlaczego?

Oczywiście, że nie pytałam; Stwierdziłam fakt. Kobieta zaczęła szukać czegoś w torebce, którą cały czas miała na ramieniu, a której wcześniej nie dostrzegłam. W odpowiedzi jedynie wzruszyłam ramionami.

—     Musimy stosować się do zasad panujących na tej planecie. Musisz to w końcu zrozumieć. – Mówiła nie przerywając poszukiwań. – To dla naszego dobra i spokoju. Chciałabyś natrętnych paparazzi w ogrodzie? W każdym oknie?

—     Mam to gdzieś! Nie chcę by mi coś wmawiano, kiedy wiem lepiej, a w szczególności, ta kretynka kręcąca się wciąż wokół niego! To nie ja uczyłam ją używać energii! – Mój głos się niechcący załamał. – Ona go zmieniła! Od samego początku się wciskała między nas. Był przecież moim przyjacielem, ale już za późno. Stanął w jej obronie! Twierdzi, że kłamię!


—     Och, Saro! – Bulma była w wielkim szoku łapiąc się za policzki. – Ty jesteś zazdrosna!

Torebka Ziemianki zsunęła się z ramienia po czym z cichym plaśnięciem upadła na podłogę, a jej zawartość rozsypała się po panelach.

—     Nie jestem! – Warknęłam.

—     Owszem, jesteś. – Upierała się przy swoim. – Przecież widzę. Tak wygląda zazdrość w najczystszej postaci. Ty chyba nie…?

Miałam właśnie nabuzowana wyjść z pomieszczenia i poszukać sobie odludnego miejsca by kolejny raz wyładować nabrzmiałą złość, jednak stanęłam słysząc, że ta nie kończy zdania. W jej spojrzeniu dostrzegłam oszołomienie, radość, smutek, a także coś jeszcze. Zakłopotanie?

—     Zazdrosna... A co? – Burknęłam pod nosem. – Zostałam zdradzona, trzyma jej stronę, a ja poszłam w niepamięć! Tak robią przyjaciele? Bo z tego co pamiętam, MÓWIŁ mi, że jest inaczej! Ukradła go, a on mnie porzucił jak śmiecia!

Po tych słowach ruszyłam w swoją upragnioną samotność, gdzie mogłabym dać upust swoim stłumionym emocjom, które pękły niczym szklanka, a teraz raniły dotkliwie. Bulma jednak doskoczyła do mnie z zatroskaną miną prosząc bym została, ponieważ musimy poważnie porozmawiać, a to w żadnym wypadku nie mogło czekać. Ja byłam przekonana, że wie stosunkowo dużo, a nawet wszystko. Poza tym, że nie wyrażałam głośno swojej rozpaczy to wiedziała co chciała wiedzieć. 

—     Przepraszam cię, Saro. – Wyszeptała córka Panty chwytając mnie delikatnie za dłonie. – Tak bardzo cię przepraszam.

Uniosłam brwi całkowicie nie rozumiejąc sytuacji. W jej oczach malował się smutek i prawdziwie przepraszające spojrzenie. Dlaczego? Było jej przykro, że zostałam porzucona? Spojrzała na moje dłonie i zatrzymała się na szkaradnej ranie tuż koło widocznych żył. Chyba przerażało ją to.

—    Czy ty go kochasz? – Zapytała cicho i ostrożnie.

—     Co masz na myśli? Był moim przyjacielem.

Matka Trunksa pokręciła głową robiąc przy tym śmieszną minę. Widocznie nie uznawała ode mnie takiej odpowiedzi, choć nie było żadnej innej. Czego ona mogłaby ode mnie oczekiwać? O jakim kochaniu mówiła?

—     Jak mogłam zapomnieć, że Saiyanie nie znają miłości? – Westchnęła ciągnąc mnie ku kanapie. – Przespałam ten moment, przepraszam. Nie sądziłam, że mogłabyś pokochać Gohana. Ja... Ja myślałam, że po prostu tobie nie w głowie takie rzeczy.

Zamrugałam parę razy nie rozumiejąc jej uniesienia jakie odstawiła przed chwilą. Jej zdaniem byłam niezdolna do uczuć, tak? O dziwo zabolało to stwierdzenie. Przecież wiedziała, że byliśmy blisko. Był moim powiernikiem.

Wyrwałam się z rąk Bulmy mając dość tego wszystkiego co się działo. Natłok emocji mnie przygniatał, a do tego rozmowa z nią w niczym nie pomagała, a jedynie bardziej sprawiała ból. Ruszyłam do swojego pokoju nie chcąc na ten temat rozprawiać, a już na pewno wysłuchiwać jakiś niedorzecznych przeprosin.

Wściekłość gdzieś się zaszufladkowała i czekała by ponownie wylecieć w powietrze. Jej miejsce zastąpił smutek i nieopisany żal. Siadłam na podłodze wpatrując się w swoje brudne od ziemi i krwi buty. Gdybym tylko mogła rozszarpać tę jędzę na kawałki i odzyskać to co straciłam…

Naprawdę tak myślałam? Naprawdę ? Czy w moim życiu wszystko co dobre musiało znikać tak drastycznie? Dopiero co, pogodziłam się ze śmiercią rodziny, ludu swojego, a teraz przyszło mi mierzyć się z utratą jedynej osoby, jaka mnie rozumiała, a przynajmniej mi się tak zawsze zdawało. Teraz nie byłam pewna czy te wszystkie lata nie okazały się wierutnym kłamstwem. Sama Bulma z resztą powiedziała, że trzymał moją wybuchową naturę w ryzach. Moje jestestwo opierało się na samych oszustwach. Nie mogłam zaprzeczyć, że coś we mnie umarło. Nie chciałam; Nie mogłam pozwolić by kolejny raz mnie tak złamano. Następnego razu mogłam nie udźwignąć.

Bez pukania do środka weszła kobieta z wciąż zatroskaną miną. Nic nie mówiąc podeszła do biurka przy zasłoniętych okrągłych oknach. Nie miałam ochoty się z nią politykować. Czy nie mogła wreszcie zostawić mnie w spokoju? Postanowiłam, że się więcej do niej nie odezwę i w ten sposób wreszcie da za wygraną.

—     Chciałam cię jeszcze raz przeprosić. – Szepnęła ze smutkiem. – Zapomniałam, że nie jesteś zwykłą nastolatką. Zapomniałam, że jesteś Saiyanką i jak Vegeta nie masz pojęcia o wielu rzeczach.

—     Czego ty ode mnie chcesz, kobieto? – Warknęłam. – Daj mi wreszcie spokój!

—     Zamiast cię wspierać w tym obcym dla ciebie świecie tylko podkładałam kłody pod nogi. – Kontynuowała jakby nie dotarły do niej moje słowa. – Naskakiwałam na wszystko co dla ciebie było normą, a w naszym świecie jest traktowane inaczej, a o tym co najważniejsze... Zapomniałam.

Zrobiłam wielkie oczy nie rozumiejąc do czego zmierzała. Przeprosić, że nie pamiętała? Jak mogła zapomnieć? Przez te wszystkie lata? Każdego dnia widziała nas, dostrzegała naszą moc, udoskonalała wynalazki na potrzeby naszego rozwoju i od tak wyleciało jej to z głowy? Też mi przeprosiny. Prychnęłam odwracając wzrok. Kobieta niespokojnie poruszyła się na krześle cicho wzdychając. Jej nienaturalna skrucha była zastanawiająca.

—     Może rozwiniesz swój wywód? – Zaproponowałam z niesmakiem, a jednak z nutą ciekawości. – Bo nie rozumiem o co ci chodzi.

—     Właśnie o tym mówię, nie rozumiesz, a tutaj każde dziecko wie czym jest miłość. – Żal dźwięczał w jej słowach. – Wypadło mi z głowy, że straciłaś rodziców bardzo wcześnie, choć i tak nic by to pewno nie dało. Naprawdę umknęło mi, że mogłabyś nie znać pewnych uczuć, a powinnam. Wiedziałam, że Vegeta nie potrafił kochać, ale myślałam, że było to spowodowane jakimiś złymi doświadczeniami. Teraz uważam, że po prostu wy, Saiyanie nie wiecie z natury czym jest miłość.

—     I co w związku z tym?

—     Chciałam ci uświadomić jakie mieszkają w tobie uczucia. – Wstała kierując się w moją stronę. – Nie ma tylko radości czy nienawiści. Jest również sympatia do drugiej osoby, której byśmy nie skrzywdzili, chronili ją i szanowali pomimo złości jaka w nas drzemie. Cieszyli się na jej widok, z każdego jej osiągnięcia...

—     Do czego zmierzasz? – Warknęłam gestykulując rozdrażnienie. – Po co mi to wszystko mówisz? Nie potrzebuję tej wiedzy. 

—     Chcę ci uzmysłowić, dlaczego tak się czujesz, a nie inaczej. – Kontynuowała ignorując moje napady złości. – Dlaczego on jest ci tak ważny i bliski i dlaczego boisz się, że go straciłaś. Czujesz jakbyś utraciła cząstkę siebie? Jakby brakowało ci powietrza? Jakbyś rozpadła się...

Kiedy tak wymieniała narastał we mnie nie tylko niepokój, ale i emocjonalna strata, o której tak rozprawiała przybierała na sile. Zupełnie jakby mnie przeskanowała i podała na tacy moje myśli i odczucia. Z każdym jej słowem oczy powiększały mi się, a usta delikatnie rozszerzyły. Zrobiło mi się dziwnie zimno, aż objęłam się łapiąc w łokciach. Okrutnie bolesne to było.

—     On nie wie, prawda? Nie wie, że jest kimś więcej niż przyjacielem? Że go kochasz?

Co on mógł wiedzieć kiedy ja sama nie miałam pojęcia o co chodzi? Po raz pierwszy w życiu szerzej otworzyły się moje horyzonty pokazując dalszy świat gdzieś tam zgaszony, albo nigdy nie oświetlony, który już nigdy nie miał zapłonąć. Na mojej planecie nie było czegoś takiego jak miłość. Czym więc była? Oddaniem, przywiązaniem, oczarowaniem? Czy nie była wszystkim? Czy właśnie w ten sposób miałam rozumieć przez te kilka lat moje dziwne odczucia wobec tego człowieka? Kiedy był blisko, jak się uśmiechał, gdy mnie wspierał, spał obok po wyczerpującym dniu, a także jak się o niego bałam. Zwłaszcza wtedy. Musiało mnie uderzyć z niebywałą precyzją. Poświęciłam dla niego swoje zdrowie i niemal przypłaciłam życiem. W zamian za... pokruszone serce.

Pamiętałam wiele momentów w naszym życiu kiedy czułam się dziwnie, niezręcznie nie wiedząc jak mam postąpić, gdy pojawiało się jakieś doznanie nie posiadające żadnej nazwy w mym słowniku. Niewyobrażalnie miłe, ciepłe i... krępujące. To była miłość? Kiedy ona w takim razie się pojawiła i czy miałam nad nią jakąś kontrolę? I niemal uderzyło mnie wspomnienie na statku kosmicznym. Uciekłam z mostku. Stchórzyłam przed nim.

—     Nie wie, ja nie wiem... – Szepnęłam pustym głosem.

Czy tak nie było bezpieczniej? Teraz nic nie miało znaczenia. Wszystko przepadło w chwili, gdy pojawiła się ona, gdy zaczęła się szkoła. Ten dzień musiał w końcu nadejść, to przecież było zapisane na kartach historii, a ja jakimś cudem zapomniałam, że tak właśnie będzie. Przecież mnie nigdy nie miało być tutaj, nigdy nie miałam się przyjaźnić, nikogo kochać. Nie powinna była poznać tego uczucia jakim jest złamane serce. 

—     Więc dlaczego z nim nie porozmawiasz? – Zapytała. – Teraz kiedy potrafisz nadać sens emocjom, mogłabyś z nim pomówić, na pewno by wszystko się jakoś ułożyło. Zrozumiałby dlaczego się tak uniosłaś.

—     Nie. – Warknęłam, a złość ponownie wróciła.

Kobieta nie rozumiała mojej reakcji. Nie była mną, nie widziała tego co ja, nic nie miało być jakie bym mogła sobie wymarzyć. Pragnienia nie istniały, znikły wraz z zagładą Saiyanów, ze śmiercią mojej ojczyzny. Widziałam też przyszłość. Poza tym nie wiedziałam czym jest miłość. Rozumiałam jednak jak to jest, gdy się jest odtrąconym, gdy chciało się drugiej osobie podać swe serce na tacy. I jak cholernie boli. Jak niszczy, kruszy, zamienia w pył. 

Niczym matczyne, oczy niebieskookiej prosiły o wypełnienie ciszy jakimś sensownym zdaniem, wytłumaczeniem. Dlaczego się tak opierałam, teraz kiedy doznałam małego olśnienia w ludzkiej naturze, o której nikt jednak mi nie wspomniał przez te wszystkie lata . Nie mogłam od tak przyjść i głupio się uśmiechając zawołać, że zrobiłam to wszystko z miłości. Przecież nie miałam dla niego żadnej wartości. Zrezygnował z naszej przyjaźni. Z nas.

—     Widziałam przyszłość, w niej nie ma dla mnie miejsca! Tylko oni. – Wysyczałam zaciskając pięści do aż poczułam ból.

Ból, który we mnie narastał z każdą sekundą, w której przypominałam sobie sceny sytuacji, gdy nieświadomie obdarzałam syna Gokū swoją nieudolnie saiyańską miłością. Wbijało to szpilę, te wszystkie wspomnienia uczucia nieopisanej radości, ciepła, a przede wszystkim niesamowitego odczucia, że jest się bezpiecznym. Tak niewytłumaczalnie chronionym.

Naprawdę nie zamierzałam zrobić jej krzywdy. Nie chciałam w tym zranić brata, bo jeśli ją kochał, a bym to uczyniła mógłby mi nie wybaczyć. Złość, a raczej gorycz jaka mnie przepełniała oddziaływała wybuchowo na wypełniające mnie po brzegi KI. Musiałam opuścić to miejsce natychmiast! Dosłownie brakowało mi powietrza!

Nie minęła nawet sekunda od wypowiedzianych słów; Zdążyłam rzucić kobiecie gniewne, a za razem pełne rozpaczy spojrzenie, a następnie pod wpływem tego wszystkiego, co się miksowało w mej głowie wyskoczyłam z impetem przez zamknięte okno, mając w oczach gorzkie łzy. Nie wiedzieć czemu wraz z roztrzaskaniem szyby nie poczułam powietrza. Wciąż dusiłam się nadmiarem wszystkich doznań. A myślałam, że wyprana ze wszystkiego opuściłam kraniec świata.

Spodziewałam się krzyków oburzenia. O dziwo, jedynie co usłyszałam z jej ust to żałosne nawoływanie bym nie uciekała. Gorycz jaką nosiłam w sobie niszczyła mnie. Czułam jak przemierza przez każdą żyłę jaką posiadałam i pędzi prosto w serce dosłownie je parząc. Czy nie aby tym kochali ludzie? Nienawiść utraty rosła z każdą sekundą i czułam jak przegrywam, dosłownie jakbym walczyła z okrutnym wrogiem, który chce zniszczyć to na czym istotnie mi zależy. Czy aby nie zależało mi na Nim? Od jak dawna? A może dopiero od niedawna? Byłam niemal dorosła w tym świecie, choć w istocie musiałam dojrzeć już dawno temu z dala od dobra i beztroskości, a jednak nie znałam życia.

Ze łzami w oczach, wciąż umorusana własną krwią pędziłam przed siebie w nieznane pragnąc jedynie uwolnienia się od tego przeklętego i żałosnego uczucia, które mnie wyniszczało. Było tak potwornie przykre, że z trudem oddychałam. Nie chciałam kochać, jeśli to miało być tak okrutnym doświadczeniem.  Moja cała siła bojowa była za słaba na to jak teraz czułam się znokautowana przez los. Nie sądziłam, że cokolwiek mnie tak złamie. Śmierć Vegety nie była nawet tak w połowie bolesna jak to co teraz przeżywałam. Może dlatego, że gdzieś tam w tej rozpaczy wierzyłam w jego powrót? Smoka nigdy bym mnie poprosiła o miłość. Życie brata to zupełnie inna kategoria. Ale życie miłości...


Na odludnej pustyni, gdzie słońce niemal parzyło skórę w dzień, wylądowałam miękko w jeszcze gorącym piachu. Zamknęłam oczy chcąc skupić się na tym co się ze mną dzieję i dokładnie zaczęłam wyczuwać ogromne pokłady złej energii, która we mnie wezbrała tego dnia. Mogłabym ją skumulować i usadowić w bezpiecznym miejscu, ale wciąż kłóciła się z moim ciałem. Nie umiałam sobie z nią poradzić, więc musiałam ją uwolnić, by działo się co chce. Obawiałam się w końcu, że skrzywdzę niewinne istoty, na których jeszcze mi zależało. Tych których miałam gdzieś mogłabym zmieść i schować jakiekolwiek poczucie winy pod dywan. Czy nie tak robiliśmy od wieków? Zabijaliśmy bez skrupułów od stuleci, częściej, gdy pojawił się Changeling.

Zgięłam ręce w łokciach wzdłuż tali kumulując w nich swoją niepojętą moc po czym z wrzaskiem wystrzeliłam ją przed siebie tworząc małą burzę piaskową. Musiałam zasłonić twarz i zamknąć oczy. Po chwili jednak stwierdziłam, że nie dbam o to czy nazbiera się on w moich powiekach były wszak mokre od gniewnych łez. Płakałam, po raz pierwszy w ten sposób. Raczej drugi, parę godzin temu również to uczyniłam, po tym jak poczułam się zdradzona. Wtedy jednak byłam nieszczęśliwa i gniewna, teraz rozżalona i rozbita.

Wzniosłam się powoli w górę zamykając powieki by ponownie zapanować nad drzemiącą we mnie KI. Uniosłam lekko dłonie po swych bokach, tworząc w niej blade, czerwone kule, które rozświetlały już dość ciemne otoczenie. Gdy były dostatecznie nasycone złączyłam je ostrożnie w jedność na wprost swojej twarzy, następnie zrobiłam niesamowicie szybki obrót wokół własnej osi upuszczając z ust cichy skowyt by wystrzelić wszystko w niebo. Nie czekając jednak ani chwili postanowiłam ruszyć za nią i ją wyprzedzić, a następnie wpaść w samo epicentrum. Energia, z którą się starłam była tajemnicza. Nie znałam tej mocy, jaką dysponowałam i ta w net mnie powaliła. Spadając zamroczona zastanawiałam się co teraz będzie; Czy coś jeszcze będzie? Czy powinno?

Wyrzuciłam z siebie KI by zatrzymać się tuż przed piachem, który pod wpływem naporu energii rozpylił się jakby smagnął go silny wiatr. Myślałam, że bólem cielesnym zamroczę ten emocjonalny i choć na moment uwolnię się od tego. Jednak niczego nie wskórałam. Jak cierpiało me serce, tak z ledwością oddychałam. Sama nie byłam w stanie poprawić swojego komfortu psychicznego, z którym nie potrafiłam sobie poradzić. A nie tylko głowa go potrzebowała, ale i ciało. Byłam wykończona, a a jednak rozwścieczone ego nie potrafiło sobie poradzić z tą lawiną uczuć. Tylko jedna osoba mogła mnie od utracenia resztek trzeźwości umysłu uratować. Ruszyłam od razu z zawrotną prędkością w stronę miasta Zachodu, i nie po to by przeprosić Bulmę za wywarzenie ram okiennych.

Wylądowałam twardo przed domem i nie spiesząc się lecz z zaciśniętymi pięściami dotarłam do sali grawitacyjnej, która znajdowała się na parterze ogromnego domu. Wtargnięcie z nocy w białe światła niemal wypaliło mi zmęczone oczy. Jednak nie miało to takiego znaczenia jak mój cel. Wcisnęłam guzik i weszłam do pomieszczenia, gdy tylko się rozsunęły drzwi, z którego miał właśnie wychodzić Vegeta z przewieszonym ręcznikiem na idealnie wyrzeźbionym ramieniu. Spojrzałam na niego jak na wyzwanie delikatnie unosząc kącik ust, a mały fioletowo-włosy szkrab wesoło zawołał „Cześć, Saro!”. Zignorowałam chłopca nerwowo poruszając ogonem.

—     Czas na poważny trening, bracie. – Syknęłam nie patrząc na biegającego ośmiolatka. – Pokaż co reprezentujesz ostatni książę.

Saiyanin spojrzał na mnie z zaskoczeniem, a za razem z satysfakcją. Jego oczy zalśniły. Doskonale to widziałam. Niedostrzegalnie kiwnął głową zgadzając się na propozycję samemu uśmiechając się kopia w kopię. Myślałam, że jeśli tego nie uczyni zmuszę go. Nie było takiej potrzeby, sam potrzebował tej chwili. Wiedziałam, że motywy były inne. On czekał na Son Gokū. Jego bazowa energia jednakże była niższa niż dotychczas, co oznaczało, iż urządził sobie bardzo wyczerpujący trening, nawet jeśli wykonywał go ze swoim potomkiem. A może to zwykłe zmęczenie? Dzieciaki z wiecznie naładowanymi bateriami były wykańczające. Zwłaszcza w duecie.

—     Idź do matki. Na dziś koniec, młody. – Rzekł do syna. – Pora spać.

Chłopiec nie próbując się nawet kłócić z ojcem ruszył do wyjścia dziwnie na mnie patrząc, nieco naburmuszony, a trochę z intrygą. Ot ciotka, od siedmiu boleści nie przywitała się z bratankiem, a teraz zamierzała zatańczyć z jego ojcem. Nie spojrzałam nawet na niego. Miałam to w poważaniu. Nie przyszłam tu niańczyć dzieci i pragnęłam by jak najszybciej opuścił to miejsce. Lokum, które za moment miało stać się śmiertelną pułapką przy braku doświadczenia bitewnego.

Wzięłam głęboki wdech, a następnie wypuściłam powietrze, a wszystko za pomocą nosa. Ruszyłam w głąb pomieszczenia i zatrzymałam się dopiero stojąc do brata tyłem zaglądając przy tym w jedno z okien, lecz bez zainteresowania co za nim się znajdowało. Doskonale wiedziałam, że były tam ogrody rodziców Bulmy, w których żyły przeróżne stworzenia, oraz mnóstwo gatunków roślin; Jak mawiała jej matka, bardzo rzadkich.

—     Gdzieś była? Masz podarte ubranie i w ogóle umazana krwią jesteś jakbyś z batalii wróciła. – Zauważył.

—     Ziemianie i ich kiepska odzież. Próbowałam sama trenować, jednak stwierdziłam, że muszę skopać komuś tyłek na poważnie. – Sarknęłam wzruszając ramionami. – To nie są istotne rzeczy, bracie. Ważne w jakim stylu cię pokonam. Ustaw grawitację na ostatnio zapamiętaną.

Mężczyzna założył ręce na piersi cicho się śmiejąc. Jego mina mówiła sama za siebie, że to nie ja jemu, a on mnie utrze nosa. Byłam odmiennego zdania. On jednak zawsze pokładał w sobie nadzieję. Był pyszałkiem, wiadomo, ale też miał pojęcie o swojej mocy. I za pewne znał ostatnią wartość ciążenia. Mogłam się porywać na słońce, a mogłam również niczego nie odczuć. Nie wiedziałam co robił ze swym synem podczas treningu.

—     Nie możesz tego zrobić dzieciakowi Kakarotto? – Zapytał krzyżując ręce na piersi. – Zwykle to z nim trenujesz.

Miał na sobie swój bojowy strój w wersji letniej, gdzie rękawki i nogawki były krótsze, a popiersia nie zdobił żaden pancerz. Wszystko w kolorze nieprzeniknionej czerni. Brakowało mu także białych jak śnieg rękawiczek, które  były jego nieodzownym znakiem rozpoznawczym na polu walki.
 
—     Nie wspominaj o nim przy mnie. – Warknęłam zaciskając pięść. – Jeszcze bym go zabiła, a ciebie jestem w stanie oszczędzić z racji spokrewnienia.

—     Szampański humor dopisuje. Nie będę nawet pytać. – Uśmiechnął się przebiegle. – Saiyańska, buzująca krew.

Wcisnęłam koralik na bransolecie by zmienić strój, na ten który przygotowała mi Bulma i który musiała naprawić po starciu z gorącymi wulkanami. Mówiła, że winna byłam jej wdzięczność, gdyż tym razem użyła materiałów jak najmniej łatwopalnych by wzmocnić mój pancerz po akcji z wulkanem. Ja nie prosiłam jej o to. Czy Gohan mógłby to zrobić? Wątpiłam. Był bezinteresownym dzieciakiem. Nie... Nie był już nim, a mężczyzną. Tym, który wyzwolił we mnie nieistniejące dotąd doznanie.

Vegeta wywrócił oczami, jednak teraz dostrzegał, że stoi przed księżniczką Saiyanów, a nie jakąś pospolitą ziemianką, która sama przed niczym się nie obroni. Z resztą nigdy nie potrzebowałam niczyjej pomocy. 

—     I tak bym ci nie powiedziała! – Odwarknęłam na zaczepkę. – Lepiej weź się do roboty!

Pomieszczenie jednak okazało się za małe na moje wybuchy agresji i nawet grawitacja nie dała sobie rady z moim napadem, a Vegeta miał problem tam unikać nieprzemyślanych ataków. Ogromna dziura w ścianie mówiła za siebie, kiedy cala konstrukcja domu zatrząsała się w posadach. Wściekła mina kobiety mego brata zabijała już na wstępie, gdy tylko wparowała do naszej siłowni, bo tyle mogła jedynie uczynić. Jej dziki wrzask kazał nam się wynosić nim zrujnujemy cały dom. Zwłaszcza tyczyło się to mnie i mojej nieposkromionej czarnej dziury. Ona wiedziała dlaczego się wściekam, a nawet mogła być bardziej tego świadoma. Myślę, że tym bardziej chciała bym była jak najdalej stąd. Nim zrujnuje nasz wspólny dom.

Zaproponowałam bratu by ruszył za mną. Zabrałam go na kraniec świata, gdzie kilka godzin temu dawałam upust swojemu cierpieniu i gdzie podobnież przed laty wylądował statek kosmiczny ojca Piccolo, który później objął stanowisko Wszechmogącego. O tym opowiadał mi Gohan. On znał historię Namekanina, a raczej jego przodka. Zielony kosmita się przed nim otworzył, tak samo jak później ja. Czy taką miał ukrytą moc?

Temperatura powietrza nie była za wysoka, a ciągle panujące tam wiatry i burze sprzyjały treningowi. W prawdzie nie przybyłam tam ćwiczyć, a dać upust złości. Vegeta miał mnie kontrolować bym nie narobiła szkód, a z ledwością nad sobą panowałam.


Zajęliśmy pozycje do ataku spoglądając sobie zaciekle w oczy. Tego dnia Vegeta jak nigdy chciał się ze mną zmierzyć. W jego oczach tańczyły iskierki, coś czego nie widziałam od czasu wizyty Komórczaka na Ziemi. Rozpierała mnie radość w tej wściekłości, w końcu ktoś traktował mnie całkiem poważnie i nie było mowy o taryfie ulgowej. Czy w reszcie dojrzał we mnie prawdziwie silnego przeciwnika? Godną rywalkę, a nie szczeniaka?

Pierwsza się przemieniłam w Super Wojownika, ten nie kazał czekać mi długo i także to uczynił, by w chwilę po tym nasze pięści się zetknęły. Noc jaka nastała została oświetlona złocistymi aurami. Nie miałam zamiaru traktować go jak słabeusza, a godnego rywala, i miałam nadzieję, że on także nie zniży mnie do poziomu dziecka, wszak byłam dużo młodsza, w tym mniej doświadczona w walce, a jednak nie najgorsza. Byłam jedną z najsilniejszych tu istot. Choć wiedziałam, że Gohan do tej pory mnie przewyższał, gdy nie opuszczał sparingów.

Odskoczyliśmy w tył. Ponowiłam atak wymierzając cios w jego twarz lecz ten w ostatniej sekundzie zniknął mi sprzed oczu by zadać swój w moje plecy idealnie trafiając między łopatki. Zawyłam z bólu. Oszołomioną odrzuciło mnie nieco, lecz szybko pozbierałam się. Wstrzymałam lot za pomocą KI, po czym niczym wściekła bestia natarłam na księcia szczerząc groźnie zęby. Jeszcze trochę i go miałam szansę rozwścieczyć. Tak na prawdę.

—     Nie baw się ze mną! – Fuknęłam. – Traktuj mnie na poważnie! Nie jestem tą smarkulą z Vegety! Do cholery, nie jestem dzieckiem!

—     Skoro sobie życzysz. – Rzekł pełen nadziei po czym skumulował w dłoniach ogromną ilość KI. - Broń się!

Wystrzelił ją, a następnie zniknął mi z oczu zostawiając po sobie smugę złota. Bez problemu uniknęłam jego ataku odbijając KI jedną ręką, jednak nie spodziewałam się, iż następnie pojawi się centralnie przed moją twarzą. Choć zrobiłam wielkie oczy i zasłoniłam głowę obiema rękoma krzyżując je w zaciśniętych pięściach, to byłam w stanie udaremnić ten skok. Odskoczył. Okręciliśmy się w koło wciąż patrząc w swoje  zimne, seledynowe oczy, których z biegiem lat nie dało się nauczyć. Tym razem ja zaatakowałam pierwsza wystrzeliwując salwę świetlistych pocisków. Książę jak w tańcu ominął każdy śmiejąc się, kto kogo nie traktuje poważnie. Miałam nadzieję, że właśnie tak będzie. Zmylić przeciwnika nie zawsze jest prosto. Zrobiłam salto nad jego głową niemal stykając się nosami. Na chwilę przylgnęłam swoimi plecami do jego wypuszczając szybko powietrze.

—     Zatem koniec zabawy. – Syknęłam z kąśliwym uśmiechem, którego nie mógł zobaczyć.

Nie odwracając się złapałam go za lewą rękę obiema swoimi po czym szarpnęłam nim w stronę ziemi. Nie czekając ani chwili ruszyłam za nim generując w obu dłoniach szkarłatne pociski, które następnie złączyłam i wystrzeliłam w niego. Jego mina mówiła sama za siebie; Zaskoczyłam go. Nie zdążył uniknąć trajektorii lotu fali energetycznej i wraz z nią wbił się z głośnym hukiem w podłoże. Cierpliwie czekałam aż się wygramoli z krateru. Sekundy trwały, a jego nie było. Wiatr miał nas w nosie i szalał na wszystkie strony. Zaczął padać chłodny deszcz.

—     Nie mów, że cię pokonałam, bracie. – Zawołałam za nim. – Wyłaź. Nie kryj się jak tchórz!

Ni stąd ni zowąd pojawił się przede mną z rozwścieczoną miną. Uderzył mnie z pięści w brzuch cicho i groźnie śmiejąc się. Skuliłam swe ciało warcząc jak zaszczute zwierzę, a chwilę po tym oberwałam złączonymi garściami w głowę. Nie obrobiłam się. Gdy spadałam z oszałamiającą prędkością nim zderzyłam się z twardą ziemią zdążyłam pomyśleć, że mój starszy brat nabrał sporo doświadczenia podczas tych kilku lat. Treningi go udoskonaliły, a jego szybkość była nieporównywalna do tej jaką dysponował podczas turnieju Komórczaka. Byłam pełna podziwu. Jak to było możliwe, że wcześniej tego nie dostrzegłam?

Zgrabnie odbiłam się od podłoża nie uszkadzając go. Zaskoczenie mojego przeciwnika było dla mnie bezcenne. Zacisnęłam obie pięści po czym wzleciałam ponad księcia. Moje ciało oplotły wyładowania elektryczne. Byłam wściekła, że jesteśmy na równi w tym stadium, a nawet mogłabym rzec, że Vegeta był lepszy i przede wszystkim szybszy. Dłużej zmagał się z tym poziomem i zdążył go udoskonalić. Czas było przejść na wyższy i rozprawić się z pyszałkiem, który śmiał twierdzić, że jest w stanie mnie pokonać. Przemiana nastąpiła wraz z oślepiającym złotym blaskiem. Moje włosy ostro sterczały do góry niczym igły, a ciało przebiegał co chwila cichy, elektryczny wąż oznajmiający by się nie zbliżać. Czas było pokazać braciszkowi jak powinien wyglądać elitarny Saiyanin tak na prawdę.

Nim zdołał zrozumieć, że stoi przed nim drugi poziom niegdyś legendarnego wojownika leciałam w niego jak pocisk nie szczędząc przy tym strun głosowych.. Zadałam pierwszy cios pod żebro. Seledynowo-oki zgiął się w pół, nim zdążył zareagować, następnie przyłożyłam mu łokciem w plecy sprawiając, że mechanicznie go wyprostowało. Próbował się bronić, zadać jakiś cios, lecz nie był w stanie mnie dosięgnąć. W pierwszym stadium nie dorównywał mi ani szybkością, ani siłą. Niestety. Choć gdybyśmy wciąż się mierzyli na tych samych poziomach, mogłabym doznać gigantycznego szoku, jak bardzo można wynieść na wyżyny początek złocistej drogi.

—     Czas byś zaczął coś z sobą robić! – Warknęłam zgrabnie robiąc unik przed jego pięścią.

—     Co masz na myśli?

—     Byś osiągnął coś więcej. – Kopnęłam go w lewy bok. – Obijasz się! I ty śmiesz mówić o sobie książę? Weź się w garść! Stań się lepszym!

Drwiłam z niego nie bacząc jak jego złość rośnie i z każdą chwilą coraz gorzej radzi sobie z obroną, nie wspominając o jakimkolwiek ataku. Miałam nadzieję, że weźmie się w garść. Tyle lat minęło, a on stał niemal w miejscu. Co prawda udoskonalił Super Saiyanina, ale to wciąż było mało. Nasze pułapy były skrajnie odległe, a to ja byłam tą, która zwiedziła mniej kosmosu i z mniejszą ilością istnień się zetknęła. Miał więcej siły, mięśni, był doświadczony, jednak kolejnego poziomu nie udało mu się uzyskać. Brakowało mu zapalnika. Przez ostatnie kilka lat nie miał pociągu do walki, nawet wizyta Yonana tego nie zmieniła. Jego najlepszym motywatorem był od lat martwy Gokū. Teraz, gdy mieli się spotkać na turnieju zapałał miłością do walki na nowo.

—     Stul pysk! – Ryknął usiłując mnie dosięgnąć.

Odleciałam kawałek w tył szeroko się uśmiechając do niego. Chciałam sobie poprawić humor psując go swojemu starszemu i jedynemu bratu. Za razem pragnęłam by jego ciężkie treningi się opłaciły. Zasługiwał na to. Nasz taniec z boku wyglądał morderczo. Vegeta z niebywałą zaciekłością usiłował mnie dopaść i ile kroć udało mu się mi przywalić oddawałam z nawiązką szydząc przy tym z niego. Robiłam co mogłam by go rozwścieczyć do granic. Jego piętą Achillesową była duma, więc  deptanie jej było moim ostatnim asem.

Książę zaczął kumulować swoją moc krzycząc na całe gardło. Ziemia zatrząsała się i zaczęła w ekspresowym tempie pękać. Odłamki twardej ziemi tańczyły na wietrze wymieszanym z saiyańską wściekłością. Parę takich odprysków musiałam zniszczyć przy pomocy KI by nie powaliły mnie na ziemię. Przecież nie mogłam przegapić ani minuty. Z każdą sekundą poziom mocy Vegety rósł, a wyładowania elektryczne co jakiś czas występowały wokół jego ciała. Z zapartym tchem obserwowałam całe zjawisko.

Po paru minutach stał przede mną mężczyzna spowity niesamowitą aurą gorzko na mnie spoglądając. Był wściekły, uraziłam jego dumę. Delikatnie się uśmiechnął, choć wyglądało to jakby szydził ze mnie. Klasnęłam powoli parę razy w dłonie pokazując mu jak jestem rad z jego przemiany i jak bardzo się nie boję jego pewności siebie. Z resztą już dawno byłam mu to winna. W końcu był kimś więcej niż tylko Saiyanem. Był moim bratem, osobą która oddała za mnie życie.


—     Moje gratulacje, książę. – Podeszłam do niego bliżej. – Teraz jesteś na równi ze mną. Czas byś stanął do prawdziwej walki.

—     Nie drwij ze mnie! – Warknął. - To, że zdobyłaś tę formę wcześniej o niczym nie świadczy.

Jego wzrok. Cwany, wściekły i jeszcze bardziej pewny siebie, jak nigdy dotąd. Osiągnął nowy pułap, jednak nie wiedział, jak panować nad tą mocą. W tym momencie mógł czuć się jak bóg, jednak, jego ciało nie znało swoich możliwości. Ja to wiedziałam, on niestety, jeszcze nie. Nie zamierzałam mu zdradzać, że w pierwszych chwilach przemiana była bardzo zdradliwa. Ja to przerobiłam, Gohan również. Na niego też miała przyjść pora.

Kiedy tak spoglądałam na ostatnią żyjącą osobę z rodziny moja buzująca wściekłość w pewnym stopniu gdzieś odleciała i liczyło się dla mnie tylko to, by mój brat, książę Saiyan stał się istotą potężną, kimś więcej niż następca tronu jakim mogli go sobie wyobrazić poddani zanim polegli lata temu.

Zawsze uważałam i za razem wierzyłam w to bardzo mocno, że Vegeta jest najsilniejszą istotą we wszechświecie. Później zjawił się w moim życiu Freezer ze swoimi oddziałami i czar prysnął. Ale wciąż chciałam mieć nadzieję, że jest potężniejszy od nich i przyjdzie dzień, w którym mnie ocali. Niestety, a może stety, nie był nim łamiąc dzięki temu utarty kastowy schemat, że tylko elita może posiąść największą moc. Gokū nie był nawet uważany za drugi gatunek wojownika. Jednak pokazał, że można wyjść z ram narzuconych kiedyś, nie wiadomo przez kogo i stanąć na wyżynach. Prawdopodobnie gdyby nie on, nie byłabym tym kim jestem. Vegeta by zginął, a ja stałabym się mordercą na usługach.

Może i by mój brat przeżył i nie poznał lepiej ojca Gohana. Może byśmy się kiedyś odnaleźli, ale jako sługusy mroźnej rasy. Na samą myśl robiło mi się zimniej niż na Aracnum.* Jednak byłam pewna, że w Sayańskiej duszy jest więcej ciepła niźli w innych rasach okrytych niesławą. Póki co byłam nieomylna. Może i byliśmy oziębli, mało uczuciowi lub wcale, jednak gorąca i zapału w nas nie brakowało. Byliśmy zaprzysiężeni walce i oddani honorze.

—    Będziemy się bawić, czy wreszcie pokażesz mi tak na prawdę, na co cię stać? – Tupnął książę lekko poirytowany, a ziemia pękła pod jego butem.

Było widać, że marzy o przetestowaniu swojej mocy, której był tak samo pewny, gdy Gohan powstrzymywał Komórczaka, a z którą ja myślałam że jestem w stanie poradzić sobie z Freezerem będąc zwykłym wściekłym czarnowłosym Saiyanem bez większego doświadczenia. Każdego dnia gubiła nas durna pycha, a i tak Kosmiczny Wojownik nie potrafił się jej wyzbyć, to było wręcz zaprogramowane w naszych genach. Często próbowałam być bardziej ludzka niż Saiyanska, widząc jak komuś, kto miał połowę mych cech udawało się być i jednym i drugim. A jednak było to trudniejsze niż zabicie Freezera.





Aracnum – Planeta owiana wiecznym lodem, gdzie temperatura nie przekraczała nigdy zera.

11 komentarzy:

  1. 4 maja 2015 o 5:08 PM
    Dobry Kami, Vegeta zawsze dostaje w dupę. xD Już się poważnie zaczęłam martwić – walka z wkurzoną i odrzuconą Sarą nawet dla niego mogła się okazać opłakana w skutkach – mimo że obiecywała, że go nie zabije. Ale tak go ładnie sprowokowała! Bardzo się cieszę, że udało mu się przemienić w SSJ2 przed opętaniem. W kanonie też mu się to należało, bądźmy szczerzy. Sara jest dobrym [ale i niebezpiecznym] trenerem. Bardzo mi się podobał opis walki, oby teraz jeszcze więcej takich! Mam nadzieję, że w następnym rozdziale nic i nikt im nie przeszkodzi, bo to może być prawdziwe widowisko. :D I biedna Bulma – ona to z nimi ma. Jej rodzice musieli być chyba bardzo zdesperowani i nastawieni na pozbycie się z jej życia Yamchy, że tak znoszą tych Saiyanów ze spokojem.
    PS – Mogę Cię teraz molestować o ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. 4 maja 2015 o 11:15 PM

    Świetne opisy i walki i ogólnie. Prowokacja się udała i w końcu Vegeta zwiększył swoja moc :) W DB zawsze Go lubiłam i w tym opowiadaniu też jest świetny :D

    OdpowiedzUsuń
  3. 4 maja 2015 o 11:22 PM

    Każdy chciałby mieć takich teściów jak państwo Brief! Kanoniczny Vegeta może nie mieć szczęścia w walce, ale w relacjach rodzinnych dobrze mu się poukładało. Tolerancyjni teściowie z kupą kasy, jedzenia i wynalazków, którzy nie zadają zbędnych pytań – czego mógłby chcieć więcej? :d A w fanfiction też ‚Gecie się nieźle układa, bo fanki go doceniają – w przeciwieństwie do pana Akiry. ;) No serio, dlaczego on nie dostał tego SSJ2 po tym jak Komórczak zabił Trunksa? Rozumiem, że Gohan miał zostać bohaterem, ale… No ale… Not fair.

    OdpowiedzUsuń
  4. 5 maja 2015 o 1:46 AM

    No no. Vegeta już uzyskał poziom Super Saiyana drugiego poziomu, przecież go odblokował wtedy, kiedy został owładnięty przez Babidiego, widzę że trochę zmieniasz tępo akcji i ulepszasz trochę Księcia, no no. Ja w sumie też nie jestem świętoszkiem i przerobiłem trochę statek Kamiego, żebyśmy się tam pomieścili wszyscy, a co ja ci spoilery będę robił, wystarczy jak za niedługo dodam rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  5. 6 maja 2015 o 10:20 PM

    Jak zwykle świetne cięte riposty :D Bardzo przyjemnie się czytało.
    I bardzo podobają mi się zmiany wyglądu na blogu ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. 7 maja 2015 o 12:43 PM

    No właśnie wiem, trochę krótkawo wyszło – ostatnio przyzwyczaiłam do czego innego. xD Ale musiałam wyjechać i teraz mam dostęp do neta tylko przez telefon, więc uznałam, że lepiej zostawię Was z takim raditzowsko-piccolowskim teaserem niż z niczym (hue hue). Żadnego innego życzenia już nie było. :D Pierwsze poszło na odtworzenie planety, a drugie na przywrócenie życia jej mieszkańcom – a że było ich dużo, to Shenron odmówił trzeciego. A co do motywów Ttuce – mogło być, że po prostu zabrakło jej życzeń. xD Może być, że w jej przypadku „kocham” to za dużo powiedziane. Mogło być, że już jej wtedy tak nie zależało. A jak tak naprawdę było, to wyjaśni się za trzy-cztery rozdziały, bo wtedy planuję dokładnie opisać cały wątek. xD Piccolo uniósł się honorem i uznał, że czytanie cudzych myśli to pogwałcenie prywatności – wiadomo jakie ma doświadczenia z Nailem i Kamim, biedaczek. :< No i kto wie, co go czeka gdy ta wariatka odkryje prawdę (tzn. ja wiem, ale udaję, że jest inaczej). Osobiście shipuję Ttucollo. :D

    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  7. 13 maja 2015 o 11:37 AM

    A gdzie Ty się w ogóle podziewasz? :( Stęskniłam się. I zapomniałam powiedzieć, że bardzo mi się podoba nowy wystrój bloga. Poprzedni też był klimatyczny, ale ten obrazek w nagłówku jest taki kochany!

    OdpowiedzUsuń
  8. 4 czerwca 2015 o 10:06 PM

    Kochana Killall! :*

    ULGA. Nie mam Sary za histeryczkę, dziękuję ;p. Rozdział naprawdę świetny i sama nie wiem kiedy skończyłam go czytać. Uwielbiam nieustępliwość Bulmy i cieszę się, że Sara została trochę uświadomiona, jeśli mogę tak to ująć :p. Zazdrosna i wściekła kobieta to największa siła tego świata, wiadomo to nie od dzisiaj, a jeszcze w powiązaniu z Saiyańskimi genami? Mieszanka iście wybuchowa. Podczas tego treningu z Vegetą uderzyła mnie jedna rzecz, fajnie że Sara go tak wybudziła, ale moim zdaniem książę nie wybaczyłby jej słów, które padły. Do niego nikt nie miał prawa się tak zwracać, skopanie tyłka by nie wystarczyło. Tylko śmierć. No ale dobra, lecę do ostatniego rozdziału, patrz jak zasuwam! :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Nooo, Bulma wreszcie zachowała się jak na dorosłą osobę przystało! Trochę późno się zorientowała, że warto byłoby przeprowadzić z Sarą podobną rozmowę (a niby taki z niej geniusz😒), ale ostatecznie lepiej późno niż wcale 🤭 Ta rozmowa była bardzo potrzebna i bardzo pomocna, ale co Sara ostatecznie zrobi z tą wiedzą? Oczywiście, najrozsądniej byłoby porozmawiać z Gohanem i wszystko sobie wyjaśnić, ale jakoś ta opcja wydaje mi się mało prawdopodobna 🤭 Zresztą sama przecież zapowiedziała, że nie ma zamiaru tego robić. Ehh, ta Saiyańska duma i upór 🥵 Ale, ale! Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - w tym wypadku zyskał Vegeta! 🤪 Fajnie, że się wreszcie pojawił i od razu zrobił wejście 🤩 Sara uderzyła w jego czułe punkty, poskakała po jego książęcej dumie i mam nadzieję, że porządnie za to oberwie 🤭😂I że oklep od Vegety w nowej formie trochę ją otrzeźwi 🤭
    CZEKAM JUŻ NA KOLEJNY RODZIAŁ!
    Mam nadzieję, że nas zaskoczysz i będzie równie szybko jak ten 😍😍😍 Buziaki ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje za komentarz! Jak zwykle mi slodzisz, szalona!

      Masz rację. Bulma wreszcie zachowała sie jak matka. Sama sobie powzięła za zadanie wychować dziewczynkę skrzywdzoną przez wszechświat, siostrę najbardziej zatwardziałego i nezwzględnego faceta jakiego kiedykolwiek poznała. Niestety w przedbiegach poległa zapominajac, że Saiyanki nie nakieruje na bycie człowiekiem, zwlaszcza kiedy ta była dumna ze swego pochodzenia, zwłaszcza, gdy sie ma świadomośc bycia tą ostafnią.

      Przykre, ze jako opiekunka nie pomyślała by nauczyć Sarę przyziemnych sfer jakim są uczucia. Widziała przed sobą małą chlopczycę, której tylko mordobicie siedzialo w glowie. Zuoelnie nie przyjęła do wiadomości, ze nauczyła się przyjaźni, a później zostawiła wszystko w rękach Gohana. Tak po prostu. Widziała, że nad nią panuje i są edekty jak przy resocjalizacji, ale w życiu nie pomuślala by ta mogla kiedykolwiek coś poczuć do przyjaciela. Nie przejawiała takich uczuć jek zdaniem. Ale wszyscy wiemy, że Bulma żyje miłością romantyczną. To mogla przegapić tak istotne sprawy.

      Sara niegdyś dzika (dalej dzika 🤣🤣) i nieufna do wszystkiego przez trudne dzieciństwo z oporem nauczyla się ufać komukolwiek. Zaufala Gohanowi, ktory pokazał jej, że świat i życie nie muszą sprowadzać się do ciąglych alertów zagrożenia. Nie znajac przyjaźni, a poźniej ją przyjmując i się jej ucząc nie zauważyła kiedy ta przeistoczyła się w zauroczenie, a później w miłość. Dla niej to wciąż była przyjaźń. Myślala, ze tak właśnie fo wygląda. Nikt od niej w końcu nie oczekiwał by kogokolwiek kochała! Zgubiła się przekraczając tak delikatną grankcę3, a.wszystko padło.w.chwili gdy idealna harmonia została.zakłócona i pojawila się zazdrość. Była ona od poczatku pojawienia się w szkole, ale nie była ona nazwana. Stopniowo wszystko kiełkowało dodając szczyptę podejżliwosci. Idealny obraz przyjaźni zerojedynkowej wyparowal, pojaeily się osoby trzecie i... stało się co stało. Sara noe.poradziła sobie ze swoimi uczuciami zwlaszcza widzac Gohana z Videl w tak.dwuznacznej sytuacji. Bo zakochana dziewczyna co mogla pomyśleć? A no to co pomyślała 🙈.

      Rozmowa z Gohanem co do sytuacji to NAJLEPSZE rozwiązanie, ale.jak wiemy Sara nigdy nie idzie po nitce do kłębka 🙈🤷🏼‍♀️ Rozsypane ego ma problem sie poskladac, a tu jeszcze miałaby przyjść i przeprosic i do tego jeszcze się przyznać do tego co czuje. Sam Gohan tego nie zrobił, a co dopiero ona!
      Vegeta zyskal, oooo tak.💜 to najlepsza.część tego opowiadania. to znaczy najweselsza. Temu gościowi się to po prostu należąo! Zraniona wiedziala jak zagrać na emocjach i dumie brata by odblokować skilla. I rownież jestem zdania, ze powinna ciezko oberwać za zniewagi. Nawet jesli były w dobrej intencji. 😋

      Zaskoczyc mam nadzieje, ze zaskoczę, ale nie koniec,nie w następnym odcinku.

      Jeszcze raz dziekuje za komentarz 💜💜

      Usuń
  10. No i ten rozdział też był dobry! Vegeta w sumie wcześniej osiągnął Super Saiyanina Drugiego Poziomu, bo tak naprawdę Babidi mu w tym pomógł, ale czułe punkty ze strony Sary też jakoś podziałały na niego, jak płachta na byka. No i fakt, Bulma ma swoje dziwaczne podejście do kilku kwestii, ale najważniejsze że babeczki sobie poważnie pogadały, tylko czy Sara wreszcie zrozumie co to jest miłość, na pewno dowiemy się w następnym rozdziale!

    OdpowiedzUsuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!