01 listopada 2022

87. Zdradzona

Z dedykacją dla Oli

Szum. Słyszałam szeleszczące i pulsujące bardzo ciche piszczenie. Suchość w gardle, spierzchnięte usta i ogólne zmęczenie. Tak mogłabym określić swój stan w kilku słowach. Chociaż miałam zamknięte oczy dostrzegałam, że nastał dzień. Ociężale otworzyłam powieki. Leżałam we własnym łóżku. Nie zauważyłam by ktokolwiek przebywał tutaj, ze mną. Ociężale się podniosłam, poprawiłam poduszkę, a następnie opadłam na nią. Ile czasu spałam? Jak długo byłam w komorze? Właśnie! Wulkan! Gohan... Co...?!

Zerwałam się z łóżka jakby polano mnie wrzątkiem naprędce oglądając swoje ciało odziane w zwiewną koszulę nocną w dużym lustrze znajdującym się na przesuwnych drzwiach szafy z odzieżą. Nie było śladu po oparzeniach, nawet zaczerwień czy przebarwień. Gdy się tak dopatrywałam znamion odnalazłam nad nadgarstkiem ślad po moim szalonym wyczynie w szkole gdy potraktowałam się długopisem. Ta jedna się ostała, była starsza. Przejechałam palcami po jej wypukłym kształcie delikatnie się uśmiechając. Była... Nostalgiczną pamiątką, gdy postanowiłam chronić swego przyjaciela. Nawet nie rozumiałam dlaczego, ale była ważna.

Zbiegłam boso na dół w poszukiwaniu jakiegokolwiek domownika. Zazwyczaj ktoś siedział w tym salonie, bądź ogrodzie, ale tym razem nikogo tam nie zastałam. Postanowiłam wybrać się do sali treningowej, gdzie niemal mieszkał mój brat, ale i tam nie było żywej duszy, co było nader dziwne.

Gdzie się wszyscy podziali? Czy aby na pewno się obudziłam? Może wciąż śniłam zanurzona w zielonej cieczy?

Z dziwnym przeczuciem, aczkolwiek z ostrożna ruszyłam do podziemi, gdzie ostatni raz byłam z Gohanem w cholernie kiepskim stanie. Oczywiście nie wierzyłam w to, że mogę tam kogokolwiek spotkać, prędzej w laboratorium Bulmę i jej ojca Briefsa, ale nie w sali medycznej, bo i po co? A jednak się do niej wybrałam.

Ostrożnie otworzyłam drzwi, a przed oczami zamajaczyły mi wspomnienia, gdy na tym białym jak śnieg korytarzu rozdzielałam się z nastolatkiem by wziąć prysznic. Mijając drzwi do natrysków po obu stronach rozmyślałam nad tym co pamiętam. Moje wspomnienia były rozmazane, nie do końca jasne. W strzępkach miałam przebudzenie Saiyanina, nie zarejestrowałam nawet swojego wejścia. Naprawdę musiało być źle.

Otworzyłam drzwi za pomocą przycisku, a te rozsunęły się w akompaniamencie klasycznego mechanicznego dźwięku, odnalazłam na ścianie włącznik po czym weszłam do środka nim zapaliły się wszystkie jarzeniówki, a które później mnie oślepiły. Poczułam mało przyjemny, przenikliwy chłód na bosych stopach. Ze zmrużonymi oczami rozejrzałam się. Maszyna stała pusta, ale obok niej leżało coś dużego i błyszczącego. Podniosłam ów przedmiot i przypomniało mi się, że byłam tym okryta przez zatroskaną kobietę. To był koc termiczny. Pamiętałam, że pomógł mi nieco wyregulować temperaturę po tym jak się wychłodziłam pod prysznicem chcąc przeciągnąć przyjście właśnie tutaj.

—     Wstałaś, wreszcie. – Usłyszałam kobiecy głos.

Nie powiem, wzdrygnęłam się. Panowała tu nieskazitelna cisza, poza tym szeleszczącym płatem folii, w dodatku byłam zamyślona. Odwróciłam się ku rozwartym drzwiom i gdy dostrzegłam w nich Bulmę cicho westchnęłam. Dla niepoznaki uśmiechnęłam się łobuzersko wciąż trzymając kurczowo przedmiot. Kobieta była odziana w dopasowane długie, granatowe spodnie, czarne pantofle, i szary, wełniany sweter, a na to wszystko zarzucony fartuch w kolorze bieli. Włosy jak zwykle miała przygładzone, odkąd je krótko ścięła.


—     Długo spałam?

—     Wystarczająco bym odreagowała złość. – Rzekła powoli ściągając przy tym usta.

Wyjęła dłonie ze swojego białego laboratoryjnego wdzianka po czym skrzyżowała ręce na piersi. Podeszłam do kobiety wciskając jej koc między splecione górne kończyny chcąc opuścić pomieszczenie. Widać było, że wciąż była w trybie sprzeczki, a ja nie miałam zamiaru psuć sobie humoru. Skoro nie chciała ze mną rozmawiać nic tu było po mnie.

—     Dokąd się wybierasz? – Rzuciła łapiąc nie tylko folię, ale i mnie za ramię. – Nie skończyłam.

—     A ja nie zaczynam. – Odszczeknęłam wyrywając się z uścisku.

Widać było jak diametralnie wzrasta wściekłość niebieskookiej. Sama zaczęła. Ja tylko zapytałam, ile spałam, a ona nie odpowiedziała. Jak zwykle miała do mnie o coś pretensje, ale lubiła grać w te swoje gierki, matkować zamiast od razu wyłożyć kawę na ławę. Zawsze chciałabym się sama domyślała o co tym razem się gniewa.

—     Wyjęłam cię z komory po kilku godzinach. – Rzekła. – Nie miałam na tyle płynu by wyleczyć cię w całości, resztę spędziłaś w łóżku. Przed wami był tam Vegeta.

Wzruszyłam ramionami na tę uwagę. Po chwili jednak ucieszyłam się, że podjęłam słuszną decyzję by to właśnie przyjaciel pierwszy skorzystał z pomocy. Później by dla niego nie starczyło, a tak nie mogło się skończyć.

—     Co się tak cieszysz? – Zdziwiła się, gdy dostrzegła moją uśmiechniętą twarz.

—     Przynajmniej Gohan był wyleczony. Wiesz, Chi-Chi by chciała nas rozszarpać, a tak wrócił do domu cały.

Wynalazczyni pokręciła głową łapiąc się przy tym za kość nosową. Chyba chciała upuścić swoje ponownie wzrastające napięcie, a przecież to była dobra wiadomość niż wysłuchiwanie wrzasków niezrównoważonej emocjonalnie matce dwójki dzieci.

—     Ty zdajesz sobie sprawę co narobiłaś? – Kontynuowała starając się nie wybuchnąć. – Byłaś na granicy, dziewczyno. Przelewałaś się przez palce, dostałaś poważnego wstrząsu i mogłaś umrzeć.

—     Ale nie umarłam. – Wtrąciłam lekceważąco. – Poza tym są kryształowe kule. Jaki problem?

—     A taki, że nas poważnie przestraszyłaś! Bo ty nigdy nie myślisz o innych! Liczysz się tylko ty i to co ty chcesz! – Warknęła. – Pomyślałaś o tym jak bardzo przestraszyłaś Gohana? W jakiej postawiłaś go sytuacji? W jakiej mnie postawiłaś?

Wysłuchiwałam jej krzyków w ciszy. Starałam się nie wybuchać, tak jak zrobiła to ona. Chociaż ukuło mnie stwierdzenie, że liczę się tylko ja. Przecież zrobiłam to dla Son Gohana. Chciałam by pierwszy się zaleczył, by matka go nie męczyła tym co się stało, nie musiała się złościć nie tylko na niego, ale przy okazji na mnie, bo wszystko byłoby moją winą. Jak zawsze. Nie myślałam o sobie. To był cios poniżej pasa. Bo co ona mogła wiedzieć!

—     Musieliśmy cię wpakować do tej maszyny, gdy byłaś nieprzytomna. – Kontynuowała. – Myślisz, że zrobiłabym to sama? Gdyby nie Gohan nie byłabym w stanie cię tam zaciągnąć, a ty... Ty musiałaś w tym wszystkim być nago!

—     A co miałam zrobić? Ubrać się w tym stanie? – Wrzasnęłam, aż ta stanęła dęba. – Ledwo na nogach stałam, a ciebie mierzi, że nie byłam w ubraniu?! Czy ty siebie słyszysz?

Przysunęłam się do niej tak blisko, że nasze spojrzenia się zbiegły. Oczywiście, dla niej liczyło się tylko to, że na planecie Ziemia nikt nikogo nie mógł oglądać bez odzieży, bo im oczy wypalało. Tylko Saiyanie to takie nieokrzesane dzikusy, bez zasad. To było najważniejsze.

—     Jakbym wiedziała, że będziesz robić takie problemy poszłabym zdechnąć za rogiem! – Rzuciłam niemal plując jej w twarz. – I nie, nie myślałam tylko o sobie! W ogóle nie myślałam o sobie!

Wybiegłam stamtąd rozgoryczona, a za razem roztrzęsiona. Do tej pory aż tak na mnie Bulma nie działała, ale tym razem zabolały mnie jej słowa. Nie zrobiłam niczego dla siebie. Czy Gohan także uważał mnie za samoluba? Nie dostrzegał, że poświęciłam dla niego wszystko co miałam – swoje życie? Jeśli to była prawda... To chyba nie warto było się nikomu ofiarowywać.

Bez namysłu gnałam przed siebie czując jak mokną mi oczy. Nim się obejrzałam stałam na olbrzymim tarasie. Wzbiłam się w przestworza chcąc ostudzić swoje wzburzenie. Latałam bez celu długi czas, aż wreszcie wszystkie negatywne emocje przestały krążyć w mych żyłach. Miałam w nosie czy Bulmie również. Nie pierwszy i nie ostatni raz się nie zgadzałyśmy ze sobą.

Przystanęłam kiedy w oddali dostrzegłam czarne wyspy. Od razu pomyślałam o minionych wydarzeniach, a w gardle utworzyła się gula przypominająca ten wstrętny pył, którego się nawdychałam. Nie mając nic do stracenia zbliżyłam się do tej o największym wulkanie, który jeszcze dymił, ale najwyraźniej przechodził w stan uśpienia, tak jak i jego koledzy. Obraz nędzy i rozpaczy. Nie było tam praktycznie niczego poza zastygniętą magmą i czarnym pyłem wulkanicznym, który z każdym podmuchem wiatru tańczył.

Kiedy tak spacerowałam między wyspami znalazłam samotne w dodatku bardzo stare drzewo na wzniesieniu. Widać było, że oberwało, ale nie przegrało tej nierównej walki. Usiadłam pod nim opierając głowę o pień. Głośno westchnęłam i zamknęłam oczy.

Nie pasowałam tu. Bulma to wiedziała i choć na siłę próbowała mnie wpasować w schematy to nie potrafiła. Czekałam na dzień w którym przestanie układać mi i tak już zepsute życie. Kiedy zaczynałam funkcjonować za każdym razem musiała mi przypominać jak bardzo odbiegam od jej wizji. Po co w ogóle próbowała? Nie byłam jej dzieckiem. Nie byłam niczyjim dzieciakiem.

Usłyszałam w pobliżu szczekanie, a po jakimś czasie nawoływanie. W końcu dźwięki stały się wyraźne, a pies pojawił się na linii wzroku. Był szary i w gąszczu tej niszczycielskiej niegdyś czerni zdawał się być jak okruch kurzu. Odniosłam wrażenie, iż mnie zauważył i wpatrywał się, a chwilę później przybiegła do niego dziewczynka w kwiecistej, zielonej sukience, która bardzo kontrastowała z otoczeniem. I ona mnie wypatrzyła. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, wystarczyła mi w zupełności kłótnia z partnerką mego brata, ale również nie chciałam po raz kolejny się przemieszczać. Mój nastrój był bardzo zbliżony do tego pogorzeliska, że nawet mi odpowiadał.

—     Jesteś smutna? – Usłyszałam niewinne pytanie, gdy dziewczynka zbliżyła się w towarzystwie czworonoga.

—     Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami nie uraczając jej spojrzeniem. – Może?

Ku memu zdumieniu usiadła obok. Futrzany towarzysz również ziejąc przy tym głośno.

—     Co tu robisz? – Zapytałam.

—     A ty? – Odparła z szerokim uśmiechem. – Ja tu przyszłam, bo dokładnie tutaj dostałam drugie życie.

—     Co? – Zdębiałam na jej wyznanie.

—     Nie wiesz? – Nie kryła zdziwienia głaszcząc swego pupila za uchem. – Super bohaterowie tu byli.

Spojrzałam na nią z nie lada zainteresowaniem. Mówiła o tym, o czym myślałam?

—     Taki pan mnie uratował! – Biła od niej radość. – Była tam też taka pani i ona płakała i krzyczała.

Od razu się domyśliłam, że chodziło o mnie. Entuzjazm jaki mi się delikatnie udzielił w momencie wyparował. Nikt, dosłownie nikt mnie nie potrzebował. Westchnęłam wypowiadając ciche: och, ychym. Gohan zebrał laury, ocalił dzieciaka i jej futrzaka, a ja... Ja ich spisałam na straty. Tylko dlatego, że... Uznałam to za absurdalne.

—     Dobrze, że on tam był. – Mruknęłam niemrawo. – Zawdzięczasz mu życie.

Spojrzałam na swoje stopy i odkryłam, że wciąż byłam boso, miałam na sobie koszule nocną. Dziewczyna musiała uznać, że również pochodziłam z tych regionów. Westchnęłam głośno dociskając przy tym swój ogon do talii, a którego i tak nie było widać spod piżamy.

—     Wiesz co? – Niespodziewanie młoda przerwała ciszę. – Ja wiem, że ona się o niego bardzo martwiła. Lawa nas zjadła! Też bym płakała, ale ten pan mówił, że mnie ocali. Ufałam mu.

—     Jak to?

—     No... Ona płakała za nim, to było smutne. Myślała, że umarł tam ze mną.

Nie o to ją pytałam, ale miała całkowitą rację. Świat mi się wtedy zawalił. Jednak czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Bulma twierdziła, że nikt się dla mnie nie liczy i tylko ja jestem dla siebie najważniejsza. Byłam tylko bezmyślną Saiyanką, głupkiem, który nic poza krwią i pięściami nie widział. Ponownie westchnęłam.

—     Wiesz, gdyby nie oni nie rozmawiałybyśmy. To super ludzie, którzy potrafią latać! Nie miałam okazji im podziękować. – Wyraźnie radość zastąpił smutek, a w oczach zabłysły łzy. – Nie wiem skąd wiedzieli, o wulkanach, ale ocalili nas, dzięki nim żyjemy wszyscy.

Uśmiechnęłam się słabo. Chociaż ona widziała coś pozytywnego. To miłe było usłyszeć te słowa, chociaż winna być wdzięczna tylko Saiyaninowi, nie mnie. Ja nie do końca wpadłam na ten pomysł z heroizmu. Żaden był ze mnie bohater. To miała być zabawa, walka z żywiołem, pokazanie się, zwycięstwo i powrót do domu. Nie pomyślałam nawet o tym co było pomiędzy. O ludziach pragnących żyć, o skali zniszczeń. Faktycznie myślałam tylko o sobie.

—     Ja myślę, że to coś więcej niż tylko ludzie.

Mrugnęłam do niej porozumiewawczo, ale czy mogła pojąć o co mi chodziło? Nie wiedziałam czy w ogóle miała świadomość kim byliśmy, nawet nie zauważyła, że to byłam ja. Ale czy ktokolwiek poznał by taką umorusaną dziewczynę jaką byłam wtedy?

Ocalona musiała wracać. Przyszła tu bo to miejsce było dla niej wyjątkowe. Tu otrzymała nowe życie. Ona, pies i to po części zniszczone drzewo. Jeszcze trochę czasu zabawiłam pod starodrzewem rozmyślając o dzieciaku, o tym, że z głupoty zrobiłam coś dobrego i choć nie do końca wyszło jak planowałam, to Gohan mnie w tamtym momencie uzupełnił i ocaliliśmy tych ludzi. To było nie tylko smutne, ale i budujące. Teraz bardziej rozumiałam pobudki przyjaciela. To było dla niego jak powietrze. Nie potrzebował owacji, kwiatów, uznania, a samego radosnego wzroku tych którzy przeżyli. Wdzięczność, że podzielił się sobą.

***

Nazajutrz nie zamierzałam wychodzić z własnego pokoju. Wciąż było mi przykro z powodu tego co się wydarzyło w ambulatorium. Choć minęła doba nie poinformowałam Gohana o swoim wybudzeniu. Potrzebowałam tego, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie chciałam także wracać do tego złudnego świata ludzi, gdzie byłam po prostu wredną, silną, a za razem głupią dziewuchą.

Jeśli Bulma miała rację, to możliwe, że Gohan i tak nie chciał się ze mną konfrontować. Z resztą w powietrzu wisiała awantura o moje samodzielne decyzje. Do tej pory nie było okazji porozmawiać o samej akcji, a co dopiero o incydentach w CC. Dziś zrozumiałam, że nie potrafiłam bez niego istnieć w tym świecie, mimo wszystko. Bez względu czy byliśmy w zgodzie czy w stanie wojny. Kiedy go nie było ogarniała mnie dziwna pustka.

Cicho westchnęłam leżąc na łóżku, gdzie spoglądałam ślepo w sufit bawiąc się przy tym swoimi niesfornymi włosami. Otworzyły się drzwi od pokoju, a do środka wparowała córka właścicieli domu. Tylko jej brakowało do mojego zestawienia.

—     Ty jeszcze nie w szkole? – Zapytała ściągając usta. – No jazda na zajęcia, szybko.

—     Nigdzie nie idę. – Burknęłam odwracając się w stronę ściany. – Jestem chora.

Oczywiście było to oszustwem. Nie miałam ochoty wychodzić z tego pomieszczenia, nawet na chwilę. Kobieta szybkim krokiem podeszła do mnie zrzucając kołdrę na podłogę, którą byłam do tej pory okryta. W jej oczach była pewność siebie, za to ją właściwie lubiłam, ale i przyprawiało mnie to o ból głowy. Nie chcąc nikogo oglądać tylko rzuciłam jej obojętne spojrzenie z utęsknieniem wyciągając rękę po pierzynę.

—     Nie kłam. – Była stanowcza. – Wy, Saiyanie nie chorujecie. Zbieraj się, masz zaległości.

Zirytowała mnie jej postawa. Sama byłam jak tykająca bomba, więc bez zastanowienia zerwałam się z leżenia i spojrzałam w jej błękitne oczy z niemal pogardą. Mimo wszystko nie do niej, wyobraziłam sobie przed oczami tę dziewczynę, która doprowadzała mnie do szaleństwa i przez, którą miałam więcej problemów niż dotychczas.

—     Nie chcę nikogo oglądać. Nigdzie nie idę. Koniec dyskusji.

—     Nie było cię w szkole od tygodnia.

Wytrzeszczyłam oczy. Tydzień? Przeleżałam w łóżku siedem dni, bo brakło dla mnie leczniczego płynu? W tym czasie naprawdę wiele mogło mnie ominąć, a również nic.

—     Dziś ostatni dzień choruję, ok? – Mruknęłam opadając z powrotem na łóżko. – Potrzebuję. Naprawdę.

Z rezygnacją w oczach wzruszyła ramionami i kiedy wyszła wyskoczyłam przez okno na balkon usytuowany kilka pięter niżej by usiąść na rozgrzanych kafelkach i złapać trochę promieni, które tak odprężały. Westchnęłam zamykając oczy. Jeszcze tego dnia potrzebowałam ciszy.

***

Nastało późne popołudnie. Mniej więcej o tej porze wróciłabym z miasta Herkulesa ciesząc się powrotem do swojej normalności, do mojego życia. A jednak byłam tu całe dwie doby od wybudzenia i wcale nie czułam się ani trochę lepiej. Zdążyłam nawet parę razy poprztykać się z bratem. Nic tylko się radować. W normalnych okolicznościach może bym i się cieszyła doprowadzając parę osób do białej gorączki, ale tego dnia nawet to nie sprawiało mi satysfakcji. Jakbym się wypaliła w środku. Zupełnie jak tamte wulkany. Jedyną rzeczą jaka nie była wkurzająca to drobna refleksja wynalazczyni co do naszej ostatniej nie udanej konwersacji. Otóż myślała trochę i przypomniało się jej jak poznała Gokū i on zupełnie jak ja miał w poważaniu czy biegał nago czy nie. Jak dzikus, tak to określiła i stwierdziła, że to chyba jest zapisane w genach. Jednak miała cichą nadzieję, że postaram się nie paradować publicznie wśród osób, które tego nie akceptują.

Salę treningową odwiedziłam około południ aby się nieco rozgrzać, wszak trochę czasu nic nie robiłam po wybrykach z żywiołem. Oczywiście Vegecie przeszkadzał ten fakt, gdyż jak stwierdził dekoncentruję go swoją nie tyle obecnością co brakiem wylewności. Zwykle gęba mi się nie zamykała podczas wspólnych sparingów, lecz tego dnia nie odzywałam się prawie cały pobyt, a on bardzo nie lubił być starszym bratem z moralnymi gadkami, a w takich sytuacjach wydawało mu się, ze wypada być tym większym braciszkiem, który zwykle był tylko umowny. On po prostu nie umiał nim być, choć czasem się mu to udawało. Poświecił się dla mnie, gdy pozbawił Yonana ekranu. Zrobiłabym dla niego to samo.

Nie chcąc z nim dyskutować na temat moich ostatnich dziwnych i kłębiących się emocji wyszłam pospiesznym krokiem nie oglądając się za siebie, udając że nie słyszę oburzonego tonu, iż nasza rozmowa nie dobiegła końca, chociaż jak dla mnie wcale się nie zaczęła.

Porwałam po drodze ręcznik i naprędce przetarłam twarz, a następnie dekolt i brzuch. Wtedy jakby spod ziemi pojawił się on. Stał tam z synem mego brata o czymś rozmawiając, a gdy usłyszeli kroki spojrzeli w moją stronę ze zmieszaną miną. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały zamarłam. To była chwilka, jednak tak długa jakby zatrzymał się czas, a wraz z nim mój oddech.

Nastolatek stał w bezpiecznej odległości także zastygnięty. Nie padły żadne słowa, nie było uśmiechów. Czysta pustka. Wyczekiwanie na pierwszy ruch, zupełnie jakby coś się zmieniło, jakby… To nie był ten sam pół Saiyanin jakiego znałam do tej pory. Nie byłam pewna czy mnie zlustrował. Byłam odziana w standardowy strój do treningów w domu: sportowy biustonosz, z którym się nie rozstawałam odkąd był mi potrzebny – wygoda była nieoceniona w tym wypadku. A także krótkie szorty. Wszystko w odcieniach szarości.

Otworzyły się za mną drzwi, a w nich pojawił się Vegeta z równie nadąsaną miną. Teoretycznie byłam pewna, że wyjedzie tu z kolejną wiązanką o moim zachowaniu, nie wspominając o zniszczeniu jednej z cennych zabawek konstrukcji ojca Bulmy.

—     Cześć. Kiedy się wybudziłaś? – Gohan zabrał nieśmiało głos po czym spojrzał na swoje czerwone trampki.

Czy było mu nieswojo, gdyż do mnie nie zawitał? Nie musiał, miał swoją szkołę. Z resztą logicznym było, że chodził do liceum i przed zajęciami nie miał jak tego sprawdzić. Z resztą wolałam wtedy być sama.

—     Wczoraj. – Odpowiedziałam tak cicho jakbym nie chciała by ktokolwiek usłyszał.

—     Och. Tak. Nie wiedziałem. – Mruknął jeszcze bardziej zmieszany. – Cieszę się, że nic ci nie jest.

Na tę uwagę Vegeta prychnął, a ja od razu się odwróciłam ku niemu by spiorunować go wzrokiem. Nie miał prawa traktować go w ten sposób. Nie jego, który ocalił mu życie. Poza tym to był MÓJ przyjaciel i nie godziłam się na to. Książę przewrócił tylko oczami postanawiając opuścić nasze towarzystwo.

—     Poczekaj, proszę. Mam nowinę. To może was zainteresować. – Syn Gokū delikatnie się uśmiechnął. – Dowiedziałem się, że niedługo będzie organizowany turniej sztuk walk. Pomyślałem, że może zechcecie się na niego zgłosić.

Dziedzic tronu podszedł swoim pysznym krokiem do niego i spojrzał z zaciekawieniem na syna swojego nieżyjącego rywala. Ja w chwili obecnej na pewno nie byłam zainteresowana durnymi zawodami dla Ziemian. Konkurować mogli ze mną tylko Vegeta i Gohan w chwili obecnej, czyli nic nadzwyczajnego. Z resztą nikomu nie musiałam udowadniać swojej siły. Nie było mi to do szczęścia potrzebne.

—     Ty chyba zaniedbałeś trening ostatnio. – Zauważył Vegeta. – Tylko po co mam się zapisywać na jakiś idiotyczny konkurs? Znam swoją siłę.

—     Do wygrania są duże pieniądze.

Saiyanin spojrzał na niego niemal jak na wariata. Pieniędzy Bulma miała od groma. Podobnież była najbogatszą istotą na tej planecie. Wiec nie były nam potrzebne. Od tak dawna byliśmy pod obcasem Freezera, że walutą była nasza siła, a nagrodą jakaś wolność, bądź przywileje. Nie odczuwaliśmy potrzeby zarabiania. Bulmie na szczęście jeszcze to nie przeszkadzało.

Gohan skierował swój wzrok na mnie. Wzruszyłam ramionami. Wygrana do mnie nie przemawiała. Tak samo jak przed laty. To musiało oznaczać koniec wizyty. Nikogo nie interesowała taka zabawa, chociaż Trunks po cichu zaczynał dopytywać o czym rozmawiamy i czy sam może coś na tym ugrać.

—    Witajcie! – Niespodziewanie rozbrzmiał głos.

Rozejrzeliśmy się dookoła. Nikt nie wiedział skąd się wziął i do kogo należał. Był jakby w mojej głowie, słyszałam go doskonale, jak gdyby mówca stał obok, a jednak nie należał do zebranych w korytarzu.

—     Kto tu jest? – Zawołał książę.

Ośmiolatek wodził wzrokiem po zebranych z zaciekawieniem, a zarazem zdezorientowany. Miałam wrażenie, że gdzieś już te tony słyszałam. Nie byłam jednak pewna.

—     Tak się składa, że ja także mam zamiar wziąć udział w turnieju. – Rozległ się ponownie. – Wielki Kaito pozwolił mi do was przemówić. Dostanę jeden dzień wolnego i wrócę z zaświatów. Liczę na dobrą zabawę.

Vegeta zaniemówił, Gohan zaś niemal podskoczył z radości, a jego oczy zaświeciły. W takim stanie nie widziałam go od lat. Taki był z czasów naszego dzieciństwa. Spojrzeliśmy w sufit. Widać każdemu zdawało się, że właśnie tam, u góry jest ten głos i do nas przemawia. Przez chwilę jeszcze się zastanowiłam i wreszcie zrozumiałam, że był to nie kto inny jak Gokū – ojciec mego przyjaciela. Ukradkiem spojrzałam na niego i byłam wielce zdumiona kiedy jego cały smutek przepadł, z którym tutaj przyszedł. Jakby wszystkie troski wyparowały. Ze mną niestety tak nie było. Moje wciąż wisiały nad zachmurzoną głową.

—     Tato! – Zawołał radośnie. – To wspaniale! Mama się ucieszy! To cudowna wiadomość!

W jego oczach niemal tańczyły łzy, oczywiście szczęścia. Tymczasem mały pół Saiyanin nerwowo rozglądał się po korytarzu szukając właściciela głosu. Nikt jednak nie zawracał sobie nim głowy i nie kwapił się do tłumaczenia. Skrzyżowałam ręce na piersi zastanawiając się czy to aby możliwe. Tak o, odezwać się po siedmiu latach, bo są jakieś zawody? No i w ogóle móc kontaktować się ze światem żywych.

—     W takim razie zmierzę się z tobą. – Vegecie wyraźnie zaświeciły się oczy, gdy zacisnął pięść. – Uważaj, dużo trenowałem.

—     Ja także, Vegeta, ja także. – Rozbrzmiał głos Gokū. – Do zobaczenia wkrótce!

Na twarzy mojego brata odmalowała się na nowo chęć rywalizacji, nadzieja i coś jeszcze. Choć stał dumny jak paw widać było, że cieszył się na przybycie konkurenta, kumpla nie widzianego już tyle lat.

Syn wojownika z zaświatów nie czekając ani chwili grzecznie się pożegnał po czym w podskokach opuścił nas chcąc poinformować innych o nadchodzącym turnieju, a także o jednodniowym powrocie jego ojca do naszego świata. To był jego szczęśliwy dzień. Zdecydowanie.

Nie mogłam go zatrzymać. Część mnie chciała się dowiedzieć czy ma mnie za samoluba jak to określiła Bulma.

—    Czy ktoś mi powie co to był za głos? – Zapytał ponownie syn Vegety.

Mój brat nawet nie odpowiadając ruszył z powrotem do sali treningowej by wznowić ostry trening. Miał w końcu po co się spocić. Niebieskooki chłopiec został ze mną w holu szarpiąc za łokieć usiłując dowiedzieć się co tu się właśnie wydarzyło. On nie pamiętał Gokū, był niemowlakiem, kiedy tamten zginął. Poniekąd sama odczułam satysfakcję z jego wizyty na Ziemi, choć nie miałam zbytnio z nim do czynienia. Jednak w jakiś sposób odzwierciedlał towarzysza broni z innej przyszłości jaką stworzyłam, a tam trochę czasu ze sobą spędziliśmy podróżując w głąb Ziemi.

—     Jego ojciec. – Mruknęłam do Trunksa na odchodne.

—     Kogo?

—     Son Gohana.

Chłopiec zastygł na moment by później rzucić radosne: chyba żartujesz?! Po czym pognał do swojej matki by wszystko jej opowiedzieć. Był równie podekscytowany co pierworodny Gokū, wszak tylko słyszał opowieści o tym niesamowitym wojowniku, a teraz miał okazję usłyszeć jego głos. Vegeta nawet nie zszedł na kolację. Bulma również nie kryła swojej radości na wieść o odwiedzinach nieżyjącego mężczyzny.

Niestety dnia następnego musiałam wrócić do szkoły. Córka Briefsa poinformowała nauczycieli, że chorowałam, co w zasadzie było prawdą. Ku mojemu rozczarowaniu przyjaciela na zajęciach nie zastałam. Czy miało to związek z rychłym przybyciem jego ojca? Prawdopodobnie. Nie pojawił się przez cały dzień, nawet inni byli zaskoczeni jego brakiem obecności. Pytania, na które nie mogłam odpowiedzieć wierciły się w mojej głowie, bo skąd miałam wiedzieć dlaczego nie przyszedł. No skąd? Nie rozmawiałam z nim od paru dni, a dzień poprzedni nie zaliczał się do rozmownych. Jakby nie spojrzeć nie odezwałam się słowem podczas rozmowy z Son Gokū.

Po lekcjach zaczepiła mnie córka największego oszusta na całym świecie. Nie wiedziałam czego ode mnie chciała, ale nie zamierzałam z nią rozmawiać, wiec rzucając jej chłodne spojrzenie podążyłam przed siebie.

—     Słyszałam, że chorowałaś, wszystko już w porządku? – Zapytała z troską. – Mówił ci Son Gohan o turnieju sztuk walki? A w ogóle to nie wiesz czemu go nie ma?

Właśnie wolnym krokiem wymaszerowałam z budynku by na jakimś zakręcie wzbić się w powietrze i zastanowić się czy wrócić do domu, czy jednak odwiedzić Gohana. Spojrzałam na nią od niechcenia. Oczywiście, że mnie poinformował! Niemal krzyczałam w myślach, ale zachowałam kamienną twarz.

—     Ta. – Jedynie bąknęłam nie spoglądając na nią. – I co z tego?

Zupełnie zignorowałam pytanie o Saiyanina. Nie miałam nastroju z nią rozmawiać. Nie była moją koleżanką, z którą chciałabym mieć cokolwiek wspólnego. Prawdę mówiąc miałam ochotę skopać jej tyłek by się ode mnie odczepiła. Wątpiłam w jej troskę o moje zdrowie.

—     Mam nadzieję, że weźmiesz w nim udział. – Uśmiechnęła się pysznie ignorując moją postawę. – Potrzebuję dobrego przeciwnika, a z tego co sprezentowałaś Sharpnerowi, to musisz być dobra.

Zatrzymałam się jak wryta w ziemię. Ona mnie obrażała! Zacisnęłam pięść by w niej skupić samo narastający gniew. Musiałam się kontrolować.

—     Dobra? – Spojrzałam na nią raczej zaskoczona niż zbulwersowana.

Nie byłam jakaś tam dobra, byłam piekielnie potężniejsza niż mogłaby się spodziewać. Ale ona nie miała tego wiedzieć, przynajmniej na razie. Ta patrzyła na mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczyma czekając chyba nie wiedząc na co. Bardzo chciała się ze mną zmierzyć? Tylko po co? Co zamierzała tym osiągnąć?

—   Prawdę mówiąc nie dorastasz mi do pięt. – Odparłam kąśliwie po chwili ciszy. – Nie masz żadnych szans dziewczyno, a ja nikomu nie muszę udowadniać swojej siły, a już zwłaszcza tobie.

Nie czekając na jej reakcję ruszyłam przed siebie słysząc za plecami jakieś oburzenie. Na pewno, coś w stylu, że się przekonamy, albo, iż nie mam racji. Z wysoko poniesioną głową zniknęłam z jej oczu zastanawiając się czy jednak zapisać się na ten przeklęty turniej i nakopać jej dla zasady i czystej satysfakcji. Wygrywając oczywiście w jakże nierównej walce.

Nie, to nie było dla mnie.

Wzbijając się wysoko w powietrze zmieniłam kostium oraz poziom swojej mocy by w spokoju przemierzyć miasto z dala od znajomych twarzy, a przynajmniej by mnie nie rozpoznano. Dla odreagowania miałam sobie polatać to tu, to tam nim zawędruję do niedużego domku w górach. W końcu nie codziennie najlepszy uczeń nie zjawiał się na zajęciach.


Robiąc kolejną fikuśną akrobację usłyszałam krzyk w jednych z uliczek miasteczka. Z góry dostrzegłam niezbyt masywnego mężczyznę szarpiącego się ze szczupłą blondynką ubraną w obcisłą i krótką, czerwoną sukienkę. Nawet podobną do tej ulubionej Bulmy. Krzyczała na niego, a może wołała o pomoc? Wylądowałam za typem tak, by napastowana mnie dostrzegła jako pierwsza. Ze skrzyżowanymi rękami patrzyłam na jego plecy z grubiańską miną, zmrużonymi oczami, gotowy do ataku.

—     Kolego! Zostaw ją. – Rzekłam sucho.

Facet odwrócił się na pięcie popychając przy tym przerażoną dziewczynę. Ta upadła na brudny beton ze łzami w oczach. On zaś ze swoją pewną miną podparł boki uważając, że właśnie trafiła mu się druga, którą można ograbić, bądź po prostu skrzywdzić. Jakże się mylił, a ja miałam zamiar szybko wyprowadzić go z błędu.

—     Co proszę, dziewczynko? – Zaśmiał się pewny swojej wygranej. – Lalunia chce lekcji od tatusia?

Zrobiłam wielkie oczy na jego słowa. Lalunia? Że niby on chce mnie uczyć? Dobre sobie, w dodatku szargał imię mego martwego staruszka.

—     Nie jesteś moim ojcem! – Warknęłam formując pięść. – Jak śmiesz go obrażać?

Zacisnęłam w złości szczękę. Nikt nie miał prawa bezcześcić imienia króla Saiyaónw. Na pewno nie taki brudny pyszałek jak on. Spojrzałam na kobietę i stanowczo kiwnęłam jej głową by zmykała stąd czym prędzej. Niezdarnie, ale w miarę szybko pozbierała rzeczy z podziurawionego chodnika wciskając je do swojej błyszczącej srebrem torebki i w pośpiechu opuściła zaułek. Dookoła walały się śmieci, a z przepełnionego kontenera cuchnęło jakby trupem. Skrzywiłam się chcąc jak najszybciej opuścić tę melinę.

W tym czasie mężczyzna z dużą bransoletą na lewym nadgarstku pocierał dłonie jakby swędziały go, albo przynajmniej się mocno spociły. Powinny, wszak delikwent nie miał pojęcia z kim ma do czynienia. Stałam niewzruszona wpatrując się w jego oblicze.

Ruszył do ataku jak ślimak, a może po prostu moje oko było zbyt szybkie i oczekiwałam czegoś więcej? Uderzył mnie z rozmachem w policzek z pięści, lecz natarł na nią jak na skałę, co było do przewidzenia. Nawet nie drgnęłam. W głębi duszy chciałam parsknąć śmiechem, mimo tego zachowałam powagę srogo łypiąc na delikwenta. Stałam nieustępliwie niczym posąg, a jego kostki w dłoni popękały. Czułam jak chrzęszczą na moim licu. Przekrzywiłam głowę jak dziecko wciąż na niego spoglądając. Niemal cisnęło się do ust : Tylko na tyle cię stać? To pytanie mogłam zadać komuś silniejszemu, a nie byle człowiekowi. Zrównałabym się z Changelingiem, a do tego jeszcze nie upadłam. Mężczyzna potarł uszkodzone kłykcie z kwikiem.

—    Kim u diabła jesteś? – Jęknął dociskając do siebie uszkodzoną dłoń. – Taka dziewczynka, jak ty nie może mieć szczęki ze stali! 

—    Lata praktyki, durniu. – Wycedziłam przez zęby. – Trzeba było nie podnosić na mnie ręki. Teraz jestem zmuszona ci oddać. 

Zrobiłam parę kroków w jego stronę, a ten widać było się przestraszył, gdyż każdy mój ruch w przód kończył się jego stąpnięciem w tył. Po części mnie to bawiło. Śmiałam sobie wyobrazić zamiast jego brodatej i paskudnej twarzy postać Videl, której tak nie trawiłam, a której nie mogłam skrzywdzić. Byłoby zabawnie ją nastraszyć. 

Wymierzyłam szybki, jednak wyjątkowo słaby cios powalając głupiego człowieka na pośladki. Ten skulił się w sobie na pewno walcząc z żołądkiem i jego zawartością. Chcąc się zabawić przetransportowałam go na drugi koniec miasta na jeden z dachów drapaczy chmur, by się troszkę zastanowił nad swoimi poczynaniami. Atakujemy wrogów, nie słabszych, taka jest zasada. Tylko tchórze krzywdzą słabszych. 

—     Następnym razem cię zabiję. – Szepnęłam mu groźnie do ucha. – Bądź grzeczny. 

Mogłabym powiedzieć to w żartach, ale właśnie tak pomyślałam, więc i tak powiedziałam. Powoli brakowało mi cierpliwości do tych stworzeń.  

**

Gnałam w stronę domku w górach co jakiś czas robiąc salto, piruet, albo pokazując się w pomniejszych miastach i wioskach przelatując nad dachami czy pod wiaduktami. Czarne chmury jak zniknęły znad głowy tak miałam ochotę być prawdziwą ja. Nie żałowałam sobie niczego. Miałam zamiar oznajmić przyjacielowi, że jednak wezmę udział w tym durnym turnieju. Mego brata także miałam w planach pokonać, ale do tego musiałabym się przyłożyć. Ostatnio trenował więcej niż ja, więc prawdopodobne było, że mógł dorównać w mojej sile, a może wreszcie ją przegonił? Ten czas kiedyś musiał w końcu nadejść. Miał zwyciężyć lepszy. Był jeszcze Gokū, z nim chyba chciałam najbardziej się zmierzyć. No i z Gohanem. Miałam nadzieję, że nie będzie dawać mi forów. 

Dotarłam do celu, lecz matka dwóch synów oznajmiła mi, że trenują w okolicy i muszę ich poszukać, gdyż nie zna ich lokalizacji. Byłam bardzo zdziwiona tym faktem i zdążyła mnie uprzedzić z odpowiedzią nim zadałam pytanie. Chodziło o ogromną sumę pieniędzy. Tylko dlatego pozwoliła Gohanowi zrezygnować na ten czas z nauki. Miał zwyciężyć i odebrać nagrodę, a jak nie on, to był jeszcze jej nieżyjący mąż. Ja nie potrzebowałam tej sumy, mnie interesowała tylko wygrana i jeszcze bardziej zapragnęłam wziąć udział w tym turnieju. Utrzeć nosa pewnej siebie Chi-Chi byłaby wystarczającą nagrodą! A kasę bym im oddała, tak po prostu. Może wreszcie przestałaby się mnie czepiać i uważać za zło, które demoralizuje jej syna. 

Żona Gokū tego dnia była bardzo rozpromieniona. Wieść o wizycie jej mężczyzny musiała postawić ją na nogi. Z resztą nie było się co nad tym zastanawiać. Gdyby kiedyś moi rodzice mogli znaleźć się tutaj choć na pięć minut nie wyglądałabym inaczej od niej. Ale to było dawno temu. Teraz już o nich nie rozpamiętywałam, byli mi jak obcy ludzie, z mglistymi wspomnieniami. Pamiętałam tylko tych dwoje, których ocaliłam tworząc kolejny odłam czasowy, ale oni mieli swoją Sarę. 

Ruszyłam w kierunku sił witalnych Gotena, gdyż zdawał mi się być bliżej. Ten mały chłopiec wykazywał dużo większy zapał do walki niż jego odzwierciedlenie z innego świata, gdzie nie interesowała go bójka, choć pokazał, że coś potrafi, kiedy to ja miałam zginąć w tamtym świecie, bez możliwości powrotu do domu, do żywych. Więc kiedy tylko mogłam trenowaliśmy troszkę by utrzymać jego kondycję. Jego moc oraz Trunksa była zaskakująca jak na ten wiek. Potrafili więcej od nas się na uczyć w krótszym czasie. To było niesamowite! Możliwe, ze im było łatwiej zdobyć te wszystkie umiejętności, gdyż sami nad nimi panowaliśmy i o wiele prościej było przekazać swoją wiedzę dalej. My w większości błądziliśmy po omacku. Nie mogłam też zapomnieć o poświęceniu młodszego syna Gokū, który w tamtym potwornym świecie był ode mnie starszy. Uznałam, ze tylko w ten sposób się mogę odwdzięczyć. Nauczyć dzieciaka być wojownikiem. Ku memu zdumieniu matka nad nim nie stała jak z batem gdy chodziło o naukę. 

Wylądowałam na górzystym terenie z soczyście zielonymi łąkami. Wszędzie ćwierkały ptaki, latały motyle, goniły jakieś zwierzęta. Wyczułam Son Gotena po czym podeszłam do niego z ogromnym uśmiechem na twarzy. Nie wiedząc skąd przed oczami przemknął mi odległy moment gdy, to jego odzwierciedlenie pocałowało mnie w usta na szczęście naruszając moją przestrzeń osobistą, a ja przyłożyłam mu z pięści. Ten malec był zupełnie inny. 

—     Patrz, Saro! Zobacz co znalazłem! – Zawołał z werwą wymachując ogromną jaszczurką nad głową. – Jest piękna! 

Był taki niewinny, niedotknięty zepsuciem i cierpieniem. Delikatnie uniósł się w powietrze z jeszcze większym uśmiechem na buzi po czym upadł. Najwyraźniej zdekoncentrował się. 

—     Gohan uczy mnie latać! – Ponownie wykrzyczał. – Ale mi to nie do końca wychodzi. 

—     Wspaniale, będziesz mógł częściej nas odwiedzać. – Zauważyłam, a szeroki uśmiech nie schodził mi z twarzy. – Trunks się ucieszy. 

—     Super! – Zawołał ponownie się unosząc w górę po czym znowu upadł twardo na trawę. 

Wystraszony gad wyskoczył z jego rąk, a jego wesoła mina gdzieś przepadła, a zamiast tego dostrzegłam łzy w oczach. Nie był zadowolony ze swoich dotychczasowych wyników w poruszaniu się w przestworzach. Jednak skoro brat nauczał go techniki lewitacji to gdzie właściwie się podziewał? Nigdzie go nie dostrzegałam. 

—    Gdzie jest teraz twój brat? Dlaczego ci nie pomaga? – Zapytałam pospiesznie. 

Wydało mi się to bardzo dziwne i zupełnie nie podobne do nastolatka. 

—     Prosił bym poczekał, potem będzie mnie uczyć dalej. 

—     Na co? – Zrobiłam wielkie oczy. – Trenuje? Sam? Uważa, ze jesteś za słaby? 

Co mogłoby być ważniejsze niż nauka rodzonego brata? Nie miał pilniejszych zajęć, jedynie nauka, ale skoro nie było go w domu, a niebawem miał pojawić się ich ojciec matka tyranka odpuściła mu naukę. Teraz żyła z myślą o wygranej i odwiedzinach męża. Z resztą Goten miał mniej obowiązków niż pierwszy syn kiedykolwiek. 

—     Bo jest z nim koleżanka i on ją teraz uczy. – Wyjaśnił mało entuzjastycznie. – Ona nic nie umie i się bardzo denerwuje, więc Gohan prosił bym poćwiczył samotnie. 

—    Jaka koleżanka? Czego jej uczy? – Zapytałam tak szybko, że niemal zachłysnęłam się powietrzem. 

—     Latać, ale ona nie wie co to energia. – Wzruszył ramionami rozglądając się za kolejną jaszczurką. 

Jak wmurowało mnie w trawę, tak nie wiedziałam czy nie zapomniałam oddychać. Czy to co właśnie sobie pomyślałam było prawdziwe? A może jednak się myliłam, a spuszczenie mężczyzny na parę dni z oczu wcale nie spowodowało tragedii. No bo kogo on mógł uczyć latać? Już miałam się zerwać do lotu zostawiając malca samemu sobie, gdy ten złapał mnie za nadgarstek głęboko patrząc w oczy. 

—     Saro, naucz mnie latać, bo Gohan nie ma teraz dla mnie czasu. – Pożalił się. – Ja chcę już umieć! Nie chcę czekać! 

Jego smutna mina przypomniała mi czasy dzieciństwa kiedy usiłowałam przekonać Vegetę by pomógł opanować mi tę technikę. Kiedy to był szorstki, dał kilka wskazówek czterolatce, a i tak nauczyłam się szybować dopiero pod okiem Ginyu Force. Za to chyba byłam im najbardziej wdzięczna. Nie mieli przecież ze mną lekko. Byłam obrażona na każdym kroku, wredna i pyskata, wciąż trzymając się wersji autentycznej, że Freezer zniszczył nasz dom i nie jestem niczego nikomu winna. Kiedy wspominałam moje wszystkie wybryki zastanawiałam się jakim cudem jeszcze żyłam, że mieli do mnie tyle cierpliwości. Wszak byli ode mnie silniejsi i mogli mnie tak po prostu uciszyć. Na zawsze. A może żyłam tylko dlatego, że ten różowy grubas tak chciał? 

Westchnęłam zerkając na malca. Złość która miała eksplodować, gdzieś się schowała i postanowiła czekać. Jego spojrzenie sprawiało, że czułam, iż muszę temu Saiyaninowi pomóc. Byłam jego księżniczką nawet jeśli tego nie wiedział. Jako ostatnia ze swojego rodu nie mogłam pozwolić by ten podlotek wciąż podróżował na magicznej chmurce Kinto. Poratowałam więc młodego chłopca kilkoma ciekawostkami by mógł udoskonalić skill latania prosząc go by nie wydawał mnie jego bratu. Nie potrzebowałam rozgłosu czyniącej dobro, a uważałam to tylko za Saiyański obowiązek. 

Po wszystkim, kiedy malec sunął po niebie niczym obłok ruszyłam w stronę Gohana starając się nie denerwować i prosząc przy okazji Gotena by wracał do domu i pochwalił się swoimi poczynaniami matce. Gdy wylądowałam nieopodal dostrzegłam gołym okiem, że siedzi z nim nawet nie początkujący wojownik. W chwili, gdy mogłam dostrzec ich twarze żałowałam, że w ogóle się tutaj znalazłam. Niemal poczułam jak znika mi ziemia spod nóg. VIDEL, to była ona. Dlaczego?


Ogarnęła mnie gorąca złość. Tylko na parę dni zostawiłam syna Chi-Chi samego, a ten postanowił się zabrać za nauczanie córki Herkulesa. W parę sekund dopadły mnie drgawki, jakbym zapadła na jakąś ciężką chorobę, a przecież Saiyanie nie chorowali prawie wcale. Siedzieli na przeciw siebie jakby nigdy nic. Podbiegłam jak strzała, gdzie okiem dziewczyny przypominało to jak magiczne pojawianie się tuż obok. Jej wzrok nie był w stanie zaobserwować tego ruchu. On właśnie uczył ją jak uwalniać energię drzemiącą w naszych ciałach.

—     Co się tutaj dzieje? – Wycedziłam ostrożnie każde słowo.

Doskonale widziałam co robili, jedynie żądałam wyjaśnień. Czarnowłosy zerwał się na równe nogi patrząc na mnie z przerażeniem jakby wiedział, że zaraz wybuchnę. Poruszył parę razy wargami nie wypowiadając ani słowa.

—     S-Sara? – Zająknął w końcu zaskoczony. – T-to nie tak jak myślisz...

Niemal upadł, choć siedział. Nie tak jak myślę? A co ja właściwie myślałam? Jego towarzyszka podniosła się z miękkiej trawy stając za moimi plecami. I dobrze. Nie miałam ochoty jej oglądać, nie w tej chwili. Nie ich razem. Nie kiedy miałam ochotę eksplodować.

—     Nie, niebieskie klony! – Prychnęłam. – Co ty tutaj z nią wyprawiasz?

Po jego minie mogłam zaobserwować, że bał się mojej reakcji. Niemal odskoczył w tył szukając jakiegoś dobrego wytłumaczenia, jednak żadnego nie miałam zamiaru kupować. On ją uczył kontrolować KI! Tę, przed którą się ukrywaliśmy!

—     Ja… Tego… – Motał się. – Bo...

Niebieskooka z powagą na twarzy wyszła mi naprzeciw będąc pewną, że nic jej nie grozi. Była w wielkim błędzie. Mogłabym ją rozszarpać nie przejmując się już uczuciami przyjaciela i przede wszystkim swoimi.

—    Son Gohan uczy mnie latać jakbyś nie zauważyła. – Odparła pewnie zakładając ramiona na biodra. – Sądzę, że ty też potrafisz. Znam wasz sekret.

Ściągnęłam usta mrużąc przy tym oczy. Czy właśnie ona powiedziała, że zna naszą tajemnicę? Wie kim jesteśmy, a może jednak nie jesteśmy? Czy wiedziała co właśnie uczyniła? Tyle czasu walczyłam o jego niewinność, a tym czasem sam siebie podał na tacy jakby w ogóle nie liczyło się moje zdanie. Nie mieściło się to w mojej ograniczonej głowie. To ja męczyłam się każdego dnia udając ziemską nastolatkę, kiedy on od tak łamał tę zasadę! Po prostu… Od tak…

— Videl uznała, że chce mieć równe szanse w turnieju i powinniśmy nauczyć ją latać. – Wyjąkał Gohan nie kryjąc swojego zdenerwowania. – Mówiłem, że to nie jest takie proste i nie opanuje tej techniki od tak. Że to są lata treningu.

—     Znasz jego sekret, tak? – Warknęłam niczym pies nie zwracając uwagi na to co mówił chłopak. – Jesteś z siebie dumna? A pomyślałaś o innych? O jego rodzinie? Zaraz pobiegniesz wygadać wszystkim?

Trzęsłam się jak w febrze. Od początku wiedziałam, że będą z nią problemy, w końcu była córką nadętego pajaca. Niemal zebrało mnie na wymioty.

—     Uspokój się. – Krzyknęła na mnie. – Przecież nic złego nie robimy! Chcę umieć to co wy, chcę mieć szansę was pokonać.

Gohan wzruszył ramionami kręcąc przy tym głową, a ja parsknęłam z niedowierzenia. Ona naprawdę myślała, że jak nauczy się lewitacji to będzie miała jakiekolwiek szanse? Poważnie?

—     Posłuchaj no, nadęta krowo! – Syknęłam mierząc do niej palcem.

Ulało mi się. Podeszłam tak blisko, że niemal mogłam dotknąć swoim nosem jej. Przybrałam pozę do ataku, dziewczyna zaś wzdrygnęła się robiąc krok w tył. Jej oczy niemal znikły, kiedy dostrzegła szkarłatny błysk przeciekający przez palce w mojej zaciśniętej pięści. Przestawałam się kontrolować.

—     Twój głupi ojczulek nigdy by nie pokonał Komórczaka! Nawet nie był w stanie drasnąć go paznokciem!

—     Saro! Przestań. – Wtrącił się nagle Gohan. – Ona nie...

—     Zamknij się! Z tobą pogadam sobie później. – Warknęłam wysyłając mu krótkie wrogie spojrzenie po czym wróciłam do świdrowania dziewczyny. – Dla twojej informacji, koleżanko my to zrobiliśmy. MY zabiliśmy tego parszywego androida. Rozumiesz?

Chłopak doskoczył do mnie w jednej chwili zakrywając usta bym nie wypowiedziała już ani jednego słowa więcej. Przecież go ostrzegałam, że w takiej sytuacji wyśpiewam wszystko. Dosłownie. O to się ostatnim razem pożarliśmy.

Siedemnastolatek usiłował utrzymać mnie w ryzach szepcząc: Nic nie mów. Już nic więcej nie mów! Niebieskooka z pozycji obronnej ruszyła na atak, widać nie miała w zwyczaju być bierna i nikogo się nie bała.

—     Nie pozwolę obrażać wielkiego mistrza! – Zbulwersowała się. – Nie pozwolę ci na to! Bo kim ty jesteś, żeby móc to robić? 

Roześmiałam się gorzko plując przy tym dookoła. Dawno nie słyszałam tak beznadziejnego dowcipu. W sumie ten o bohaterach już mi się równie przejadł. Ta sytuacja zdezorientowała przyjaciela, więc korzystając z okazji z impetem uderzyłam przyjaciela w żebro z łokcia by się wyswobodzić. Zawył z bólu wymawiając przy tym żałośnie moje imię. Doskoczyłam do dziewczyny ciskając z oczu piorunami. Dzieliło nas zaledwie parę centymetrów. Dosłownie miałam ją w garści, ale nie zamierzałam jej dotykać. 

—     Żaden mistrz! Zabiłabym go jednym palcem. – Kontynuowałam rozjuszona pokazując mały paluszek w prawej ręce. – O, tym. Jeśli nie wierzysz udowodnię ci to. Nie ma sprawy.  

Wzruszyłam ramionami jakbym nie wypowiedziała krzywdzących słów, za to Gohan zbulwersowany zwrócił mi uwagę, że nie mogę grozić jej ojcu, ani jej bo nic mi nie zrobiła, a poza tym nie jest w stanie mnie zranić. Jak bardzo się mylił, już to zrobiła... 

—     Gdyby nie ja, gdyby nie on. – Wskazałam na Saiyanina. – Nie istniałby ani jeden z was, ani na najbliższej zamieszkałej planecie także nie byłoby życia. 

Spojrzałam na nią spode łba groźnie ściągając brwi, a ona zdawała się nie tylko wściekać na mnie, ale i nie rozumieć o czym rozprawiam. Jakbym urwała się z księżyca. 

—    Powinniście nam dziękować za ratunek, a w zamian musimy się ukrywać, bo macie nas za dziwolągi! 

Bohaterka ulic Pomarańczowego miasta stała jak pień wpatrując się w moją rozwścieczoną twarz. Ona naprawdę miała mnie za niespełna rozumu. Jeszcze bardziej mnie to rozjuszyło. 

—     Dziwolągi? Może masz troszkę racji. – Zrobiła potulną minę. – Ale umiecie latać! To fenomenalne! Chcę wam dorównać. 

—     Raczej normalne. – Mruknęłam z awersją przewracając przy tym oczami. – To wy, marni Ziemianie jesteście zacofani. Chociaż... nie wszyscy. Są wyjątki. 

—    Ej! – Oburzyła się nadymając przy tym policzki. – Jak to my, marni Ziemianie? A ty to niby kto jesteś? Za kogo ty się uważasz, co? 

Szybko wciągając powietrze nosem z mocno zaciśniętymi pięściami uniosłam się parę centymetrów nad ziemię po czym zakładając ręce na biodrach uśmiechnęłam się do niej diabolicznie. Przy niej chciało mi się śmiać i wrzeszczeć na przemian. To drugie zwłaszcza, ale starałam się trzymać szalejącą wściekłość w ryzach, co było niesamowicie trudne. Z wyższością postanowiłam pokazać się jej w pełnej Saiyańskiej krasie, z resztą co mi tam? I tak już wszystko wiedziała. Zdążyła poznać złotowłosą księżniczkę, a teraz mogła połączyć kropki. 

—     A coś ty myślała? Że jestem jedną z was? – Fuknęłam zadzierając nosa ku niebu. – W życiu! Nie jestem nawet odrobinę spokrewniona z ludźmi. 

Odwinęłam z tali swój brązowy ogon po czym machnęłam nim parę razy, a nawet nim wykonałam kilka dziwnych obrotów i skrętów by zobaczyła jak najbardziej jego naturalność. Dziewczyna zrobiła ogromne oczy. Czyżby sklejała informacje? 

—     Ty... masz... ogon! – Zapiszczała zapominając zamknąć usta. 

Podleciałam do niej zamykając teatralnie jednym palcem jej rozdziawioną szczękę. Wisiałam na niebie niczym torpeda pragnąc zrobić na dziewczynie jak najstraszniejsze wrażenie. Nie chciałam by mówiła o mnie super, tylko się bała, bo nie zamierzałam się z nią przyjaźnić. W ogóle to marzyłam by zniknęła z mojego życia tak szybko jak w nim namieszała. Ta jedynie odepchnęła moją dłoń wciąż jednak wytrzeszczając oczy. 

—     Tam na dachu... To byłaś ty. Uratowałaś nas wtedy... Ale... 

—     No, brawo. Nie jestem człowiekiem, on też nie. – Wskazałam na syna Gokū. – Chociaż jest tylko w połowie taki jak ja. 

Czarnooki stojący za moimi plecami złapał mnie za ramię przyciągając ponownie do siebie. Kazał skończyć mi tę szopkę i nie wyjawiać więcej informacji, bo on nic nie wygadał, a ja owszem – trajkotałam jak wściekła. Kiedy na niego prychnęłam chcąc podjąć kolejny monolog szybkim ruchem okręcił mnie ku sobie, a następnie uderzył celnie w brzuch. Upadłam kilka centymetrów dalej zupełnie nie spodziewając się ataku z jego strony. Spojrzałam na niego oschle przecierając krew z rozciętego kolana o kamień. Jak on mógł?! 

—     Nie słuchaj już jej Videl, proszę. – Lamentował doskakując do niej. – Jest wściekła i chce ciebie nastraszyć! To nie jest ta sama dziewczyna. Nie wiem... co w nią wstąpiło. Idź już, proszę. 

Tym razem to mi oczy się rozwarły ze zdumienia. Stanął po jej stronę? Naprawdę wybrał ją ode mnie? Czy to oznaczało koniec... wszystkiego? Z rozjuszenia wymieszanego z goryczą przebiegły po moim ciele wyładowania elektryczne. Nie byłam w stanie tego udźwignąć.  

—    Saro, przestań, proszę! Skończ! – Niemalże załkał. – Porozmawiajmy. 

—    Gdybym była moim bratem powiedziałabym, że to ja zabiłam ostateczne tę zieloną kreaturę, ale nim nie jestem. – Głos mi zadrżał w ostatnim zdaniu. – Ja broniłam miasta Południa przed Yonanem. To ja pokonałam go w ostatecznej walce i ty Gohanie tam byłeś! Sam rozprawiłeś się z Bojack’iem! I co jej powiesz? Że zmyślam? Że jesteśmy tylko dziwnie silnymi ludźmi?  

Wskazałam brodą na zdezorientowaną dziewczynę, która spoglądała to na mnie, to na niego. Gohan był blady, odniosłam wrażenie, że jeszcze chwila i zapadnie się pod ziemię. Mógł wcześniej zastanowić się czy wybrał słuszną decyzję. Zapytać mnie o zdanie. Nie zapominać o mnie. 

Ostrzegałam go, że kiedy wszystko się wyda nie będę łgać, z resztą oszukał mnie, a mi się ulało. Wykorzystał sytuację, że mnie nie ma i gdy tylko ta go pewno przyszpiliła sprzedał się jak dzieciak. A może właśnie sam postanowił to zrobić? Nie wiedziałam co się wydarzyło przez te siedem dni mojej nieobecności. Nie miałam pojęcia czy on w ogóle pojawił się u mnie w tym czasie sprawdzając stan zdrowia. Bulma nie wspomniała. Ja nie pytałam. Musiałam przestać go bronić! Nawet w takiej sytuacji szukałam winy nie u niego, a u niej. To było trudne. Wierzyłam w jego dobre intencje, a dziś... Dziś nie wiedziałam czy cokolwiek mówił było prawdą. 

—    Co jej powiesz, Gohanie? – Warknęłam zaciskając pięści w trawie. – Że to wszystko było zasługą tego błazna, Satana? Jak sam sugeruje? 

Sam nie miał nigdy o nim dobrego zdania. Wielokrotnie za małolatów naśmiewaliśmy się z jego cudacznego występu na turnieju. Były momenty, że podziwialiśmy jego determinację i wiarę w siebie, ale co tu ukrywać? Był głupcem. 

Wstałam i podeszłam do nastolatka spoglądając mu głęboko w oczy. On wydawał się być przerażony, ale czy dostrzegał co ja czułam? Widział co mi uczynił, jak mocno zranił? Obawiał się prawdy? Że nie jesteśmy ludźmi? A może tego, że Ziemianka będzie miała długi język i jak przypuszczałam sprzeda wszystko za pierwszym lepszym rogiem? Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? Jak... Jak on w ogóle mógł? Jego wargi otwierały i zamykały się jakby sam nie wiedział co ma odpowiedzieć. A może po prostu nie dawałam mu dojść do słowa? 

—     A zresztą zrobisz jak zechcesz, lecz mnie już w to nie mieszaj. Nie mam zamiaru więcej udawać kogoś kim nie jestem. – Wbiłam mu palec w pierś groźnie szczerząc kły. – Nie jestem Ziemianką. Nigdy nie będę! Zapamiętajcie to sobie! 

Ciężko westchnęłam, a może raczej sapnęłam. Chciał dalej bawić się w klauna? Pragnął być taki jak oni, zwykły? Droga wolna! Bolało mnie to. Ściągnęłam usta przecierając je ze śliny zewnętrzną stroną dłoni. Byłam taka zdezorientowana od natłoku wściekłych i bolesnych emocji, że wykrzykiwałam od razu to co pomyślałam. 

—     Nie płacz, kiedy przyjdzie śmierć, bo byłeś zbyt słaby. Mnie już obok nie będzie. – Wycedziłam, a głos niebezpiecznie zadrżał. 

Niczego dobrego nie przewidywałam w jego przyszłości mając u boku ją. Po tych słowach splunęłam dziewczynie pod nogi, a ta odskoczyła jakby to był co najmniej żrący kwas. 

Spojrzałam na syna Gokū jak na wroga. Coś w nim było czego nie znałam, nie rozumiałam i chyba nie chciałam już wiedzieć chociaż łamało mi serce. Nie poznawałam go. Patrzyłam na niego jak na całkiem obcą istotę. Uniosłam się ponad ich głowy, wiatr niebezpiecznie zatańczył. Wciąż ze złością patrząc na chłopaka kontem oka dostrzegałam, że Videl zasłania się przed podmuchem mojej KI. Nie mogłam zaszczycić jej wzrokiem, bo jeszcze bym ją rozszarpała.


—    Saro, proszę cię! – Załkał żałośnie wyciągając ku mnie rękę. – Wysłuchaj mnie. Proszę! 

—    Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi, a wolisz tych nic nie wartych Ziemian ode mnie. – Zignorowałam jego prośby po raz kolejny, przełknęłam głośno ślinę, a w oczach stanęły mi łzy. – Nienawidzę cię… 

Z trudem przeszło przez gardło mi to straszliwe zdanie, ale tę odrazę jaką czułam musiałam wreszcie zdefiniować. Nie byłam pewna czy zamarł, miałam zamglone oczy, w głowie szalejący ogień, a w sercu potworną i ziejącą pustkę. Nie chciałam go słuchać. Wiedziałam, że po raz kolejny stanie po stronie ludzi, a mnie nazwie tą złą, gorszą, nie umiejącą żyć w społeczeństwie. 

Nie umiałam! Nie chciałam być jak wszyscy. Pragnęłam być tylko i wyłącznie sobą. Dość w życiu musiałam udawać by przeżyć, teraz znowu to się działo. Miałam po prostu dość... Akurat on tego nie rozumiał? Ktoś kto o mnie wiedział więcej niż ja sama... Ktoś komu ufałam... 

Nie kontrolując się po tych słowach buchnęłam mocą tak, że powaliła nie tylko dziewczynę, ale i byłego przyjaciela. Moje dłonie zaiskrzyły szkarłatem. Córka Herkulesa, która upadła na soczyście zieloną trawę cofnęła się wciąż przylegając do podłoża obawiając się, że zrobię jej krzywdę. Nie rozumiała co się działo, bo i jak mogła wiedzieć cokolwiek o KI? Nie była gotowa na taki pokaz mocy. Który Ziemianin by był? 

Nie bacząc kto co zrobi lub pomyśli wystartowałam nie słuchając co do mnie wołał pół Saiyanin. To był koniec. Nie chciałam mieć już nic wspólnego z nim. Oszukał mnie. Porzucił. 

Cholera jasna! Uczył ją LATAĆ! 

Gnałam przed siebie na oślep krzycząc w eter. Chciałam znaleźć się jak najdalej tego miejsca. Musiałam z siebie wyrzucić to całe zło, które zalewało mnie od środka. Miałam nieodpartą pokusę skopać komuś tyłek, może i zabić? Obawiałam się, że jeśli zostanę pozbawię życia tych dwoje, a to mogło mieć nieodwracalne skutki. I choć byłam wściekła i rozsypana to obchodziło mnie to. A to by się Bulma zdziwiła! 

Gdy byłam dostatecznie daleko wbiłam się w ziemię jak w masło, bo lądowaniem nie można było tego nazwać. Od razu dosięgnął mnie szalejący wiatr, a nieopodal trzasnął piorun. Zorientowałam się, że trafiłam na koniec świata jak zwykł mawiać o tym miejscu Namekanin. Miejsce idealnie odzwierciedlało to co się ze mną działo. Zaczęłam wściekle okładać grunt pięściami marząc o jakiejkolwiek uldze, która niestety nie nadchodziła. Do oczu napłynęły kolejne łzy, ciało całe drżało. Miałam wrażenie, że moje serce rozsypało się na miliony kawałków, i nie mogę ich pozbierać. W dodatku brakowało mi tchu, a jednak krzyczałam, ile byłam w stanie z siebie wyrzucić. 

Czułam się całkowicie bezsilna. Tylko nie rozumiałam, dlaczego. Przecież w tym czasie wydzierałam się i biłam pięściami tak mocno, że kontynent drżał. Energii nie brakowało, doskonale wyczuwałam jak przeze mnie przebiegają niebezpiecznie iskry, jak skacze KI, a jednak z ledwością mogłam utrzymać się na kolanach. 

Kolejny grzmot poniósł się po pustkowiu.  

Miałam wrażenie, że jestem odbierana jak potwór. Tak na mnie patrzyła, prawda? Byłam w ich świecie istotą okropną, bezwzględną i niegodną. Bo miałam ogon? Bo nie urodziłam się na Ziemi? A może jednak to wina tych wszystkich umiejętności, których zwykły śmiertelnik nie był w stanie od tak posiąść. Prawie niczym nie różniłam się od tych istot wyglądem, choć reszta była zupełnie inna. 

Najgorsze było to, że w życiu nie podejrzewałam, iż zostanę zdradzona przez kogoś kto był... jak się okazuje dla mnie wszystkim i był przy mnie przez te wszystkie lata. Padłam na pooraną ziemię głośno przy tym roniąc łzy. Nie rozumiałam swojego położenia, ale było mi tak potwornie źle jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Nawet śmierć Vegety nie okazała się dla mnie tak przytłaczająca. To było gorsze od domniemanej straty Gohana pod wrzącą magmą. Tym razem dusiłam się samym powietrzem. Czułam, że właśnie odebrano mi wszystko. 

Ta czarnula owinęła go sobie wokół palca, a on znając mnie tyle lat i tak wybrał jej stronę. Powiedział, że kłamię! Tylko po to by urosnąć w jej oczach, a mnie zamknąć w worze odrazy. Głupia dzikuska, prawda?


Gdzie się podziały te wszystkie dni, wieczory, z biegiem lat noce wspólnie spędzone? Te smutki, radości, wygłupy, treningi? Nic już nie miało żadnej wartości? Był tylko dziki szał i czarna rozpacz. Oraz potwornie ciężki kamień zamiast serca. 

Ta perfidna złodziejka sprawiła, że i Son Goten odczuł skutki pojawienia się jej w ich życiu. Młodzian samotnie siedział odseparowany czekając, aż łaskawie brat przypomni sobie o nim i nauczy sztuki lewitacji, której niewiele już trzeba było. Ale najważniejsza była koleżanka i to, by nie zrobiło się jej przykro, że on ogarnia, a ona jest do niczego. 

Leżałam w ogromnym kraterze o nieregularnym leju patrząc na zakrwawione ręce. Czy właśnie tymi dłońmi miałam ochotę dziś rozszarpać człowieka? Spojrzałam w niebo dostrzegając jedynie czarne chmury i złote widły piorunów. 

Koniec świata.  

Tak bardzo nie potrafiłam odnaleźć drogi. Dotąd był on… A teraz byłam tylko ja i nic więcej. Przeszedł mnie zimny dreszcz. To chyba ten wiatr. Skuliłam się w sobie zamykając mocno powieki. Po policzkach spłynęły kolejne łzy. 

W tej chwili pomyślałam, że ten idiotyczny turniej, o którym wspominał Gohan ,a później córka pseudo bohatera jest właśnie idealnym momentem by się odegrać, a czy miałam wziąć udział jako księżniczka Saiyanów czy Sara nie miało dla mnie już żadnego znaczenia. Liczyła się zemsta. 

Otarłam brudną ręką łzy ściągając przy tym włosy, które przykleiły się do ust i dostrzegłam na nadgarstku wciąż różową bliznę. Podświadomie czułam jak mnie pali. Złapałam za pierwszy napotkany kamień i rozwścieczona jednym sprawnym ruchem rozcięłam ją po czym syknęłam z bólu obserwując z uwagą jak gęsta, szkarłatna ciecz spływa ku łokciu. Było to hipnotyzujące. Pociągnęłam nosem. Opuszczając narzędzie zamoczyłam dwa brudne od ziemi palce we krwi, a następnie umazałam nią twarz. 

Zostałam już tylko ja, chociaż czułam, że umarłam. I nic więcej nie było. Nie chciałam by wróciło. To musiało się tak skończyć. Za bardzo ufałam, a nie powinnam była. To po prostu musiało kiedyś nastąpić. 


**

Bonus 

Serce mu pękło. Tyle raniących słów usłyszał, że nie był w stanie uwierzyć, że dzieje się to naprawdę. To wszystko nie tak miało się potoczyć. Tego nawet nie brał pod uwagę. Zawiódł ją. Zawiódł siebie. 

Ciężko westchnął obserwując jak wnerwiona Saiyanka odlatuje i wiedział, że jeśli zaraz za nią nie podąży będzie to oznaczało koniec. Nie tylko ich wieloletniej przyjaźni, ale i wszystkiego. Nawet marzeń. Bardzo bolały go słowa wypowiedziane przez księżniczkę. Wykrzykiwała wszystko o czym tylko pomyślała nie zastanawiając się nad tym czy Videl cokolwiek wiedziała. Albo co gorsza, czy nie rani jego uczuć. 

Rozdzierało go od środka, gdy pojął, iż Sara ma go za zdrajcę. Nie był nim! Nigdy! Ale nie mógł pozwolić na to, by wyprowadzona z równowagi Saiyanka skrzywdziła dziewczynę. Jej niekontrolowane napady agresji były nie do okiełznania i wiedział już o tym lata temu, gdy wpadła w sidła Yonana. Zawołał za nią z majaczącymi łzami w kącikach powiek. Już niemal był gotów do startu, gdy poczuł dotyk zaciskającej się ręki na jego przedramieniu. Zupełnie zaskoczony odwrócił się. 

—    Zostaw ją. – Wypowiedziała z przesadnym przejęciem. – Jest rozwścieczona. Nie będzie z tobą rozmawiać. 

—    Ale... muszę. – Szepnął łamiącym się głosem. – Nie zrozumiesz. 

—    Ależ rozumiem, jestem kobietą, jak ona. – Rzekła z pewnością. – Nie radzę ci. Z resztą to wariatka. Widziałeś, chciała się na mnie rzucić! 

Gohan spojrzał na córkę Satana nieco krzywo. Dostrzegł, ze niebieskooka dramatyzowała, bo wiedział, był pewien jak tego, że oddychał, iż Sara nie skrzywdziłaby jej. Owszem była rozwścieczona i przerażająca, ale dla zwykłego śmiertelnika. Wiedziała, że nie wolno zabijać ludzi. On się bał jedynie siły jej słów, a wytoczyła najcięższe działa. Rozumiał jej rozgoryczenie, ale nie spodziewał się, że aż tak to się zakończy. Nie tylko nie spodziewał się tutaj Sary, ale i samej córki Herkulesa. Przybyła tu nieproszona i za nic nie chciała sobie odpuścić nauki latania. Zmusiła go do tego, a on głupi nie wziął pod uwagi takiego obrotu spraw.

—    Jak ty w ogóle możesz jej bronić? To jest szaleniec! Nic jej nie zrobiłam. 

Chłopak ciężko westchnął spoglądając w bezkres błękitnego nieba, gdzie ostatni raz widział nie tylko swoją przyjaciółkę, ale i sympatię. Chociaż jego uczucie nie było już tak płomienne jak kiedyś to wciąż była bliska jego sercu. Po prostu z czasem zrozumiał, że księżniczka nigdy go nie pokocha, a przyjaźń to wszystko na co mógł liczyć. Szanował to. Owszem, bolało, jednak nigdy nie zebrał się na odwagę by wyjawić swoje uczucie poza tym, gdy była posągiem. Bał się odrzucenia, tak jak wtedy, gdy narodziła się między nimi przyjaźń i uciekła. Nie chciał tego zepsuć, a jego wyznanie właśnie do takich niebezpieczeństw się zaliczało. 

—    Nie mów tak o niej. – Burknął z wyrzutem, choć rozżalony.

Nie podobało mu się w jaki sposób się o księżniczce wyrażał. Nie znała jej. Pokazała się od najgorszej, wybuchowej strony, ale to nie była cała ona. 

—    A niby dlaczego? Obraziła mojego ojca! – Videl warknęła. – Mnie również! 

—    Gdybyś przeżyła to co ona, również byłabyś ostrożniejsza. – Rzekł spokojnym, cichym tonem. – Sara jest nie tylko Saiyanką, ale i księżniczką swojego już martwego ludu.

Videl spojrzała na niego z zainteresowaniem. Miała w końcu okazję usłyszeć coś za temat całkiem obcej istoty, która żyła w ich świecie. Która ukrywała się na Ziemi, uczęszczała do liceum w jej mieście i w dodatku była silna. Takie rzeczy zdarzały się tylko w filmach. Zapragnęła ją pokonać na turnieju, pokazać, że być córką mistrza świata jest nie bez powodu.

—    Księżniczka Saiyanów. – Zamyśliła się głośno dziewczyna.

—    Była niewolnicą od wczesnego dzieciństwa. – Wyszeptał trzęsącym się głosem. – Widziała śmierć swoich rodziców, wszystkich Saiyan. Jej planeta przestała istnieć. 

—    Co ty gadasz? 

—  Tak jak słyszałaś. Skoro ci wyjawiła, kim jest to już nie zaprzeczę. – Westchnął. – Jest... Moją przyjaciółką. 

Ona zrozumiała. Lepiej niż mogło mu się wydawać. Trochę głupio jej było, że wmieszała się w ich prywatne życie, ale nie zamierzała stać biernie, gdy otaczali ją tacy nie ludzie. Zamierzała nauczyć się wszystkiego i nikt nie mógł jej tego już zniszczyć. Marzyła o tym by pochwalić się ojcu jaka z niej super bohaterka.

—    Przejdzie jej. – Machnęła ręką. – Kobiety lubią się obrażać. To prawie jak hobby. 

Dziwnie to zabrzmiało, ale uwierzył. Jeśli twierdziła, że ją rozumie to był w stanie to przełknąć. Nie znał się na kobietach, a tę którą sobie wybrał była nad wyraz temperamentną.  Miał nadzieję, że uda mi się jeszcze wszystko odkręcić i wszystko wróci do normy.

—    Naucz mnie. – Rzuciła pewnie, nie znosząc sprzeciwu. – Mamy układ. Nie zapominaj.

26 komentarzy:

  1. 7 kwietnia 2015 o 9:04 PM

    Ten rozdział chyba podoba mi się najbardziej…
    świetnie napisany :)

    OdpowiedzUsuń
  2. 7 kwietnia 2015 o 10:29 PM

    Ano. Jeden z lepszych rozdziałów, Sara pokazała pazurki. Chyba niedługo przybędzie do niej ktoś, przez kogo zostanie zaakceptowana jako Saiyankę, ale chyba szczegółów nie będę zdradzał. Ogólnie tylko chciałem wspomnieć o jednej literówce, nie mam zamiaru czepiać się tutaj do niczego, bo nie ma nawet takiej potrzeby. Zawsze pisało się „Changeling”, tak w razie co tylko przypominam ^^. W razie czego, święta także dobrze spędziłem i czekam na dużo, dużo więcej, żeby ta historia trwała jak najdłużej :D

    Pozdrawiam
    Kenzuran Blade River :)

    OdpowiedzUsuń
  3. 7 kwietnia 2015 o 11:41 PM

    Bardzo fajny rozdział. Aż łezka w oku mi się zakręciła pod koniec rozdziału czytając o smutku Sary spowodowanym takim obrotem sprawy. Widząc Videl z Gohanem straciła jedyne oparcie w tym świecie PRZYJACIELA. Jak dalej się potoczy to tylko twoja wyobraźnia o tym wie. Jednak zakładam że przejdziesz do nowej sagi z początkiem turnieju :) A i pojawi się wróg lubiący słodycze:) Powodzenia w pisaniu.
    Pozdrawiam Marcin

    OdpowiedzUsuń
  4. 13 kwietnia 2015 o 12:14 PM

    No musze przyznać, że ten rodział też mi najbardziej podoba! Sara w końcu okazała więcej emocji i jakby zazdrosna była i może Son Gohan zrozumie coś. :D Chociaż lubię ją i szkoda mi jej to ciekawa jestem czy Gohan bedzie z Videl czy z Sarą chociaż wydaje mi sie że to drugie :) Bardzo lubię czytać Twoje rodziały i mam nadzieję że nigdy nie stracisz chęci pisania tego bloga :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. 13 kwietnia 2015 o 5:27 PM

    o rany dziękuję! <3
    Teraz siedzę i nie mogę przestać się uśmeichać :D
    Biedny Gohan… I Sara w sumie też… Ale powinna ruszyć tylek bo Gohan się zakocha w tej głupiej videl i będzie koniec xd

    OdpowiedzUsuń
  6. 15 kwietnia 2015 o 4:54 PM

    Świetny rozdział, bardzo dobrze się go czytało. To niesamowite że po tylu rozdziałach wciąż masz coś tak ciekawego do napisania :)

    OdpowiedzUsuń
  7. 15 kwietnia 2015 o 11:49 PM

    Hej! Wpadam tu trochę znienacka. Znalazłam link do Twojego opowiadania na jednym z for poświęconych DBZ i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem ilości tekstu, który tu zamieściłaś. Niestety w tej chwili nie mogę się jeszcze pochwalić skończoną lekturą Twojego bloga, ale jako że temat jest mi bliski, to zamierzam przysiąść i przeczytać od deski do deski. ;) Teraz piszę głównie dlatego, żeby się zaanonsować, ponieważ nie sądziłam, że trafię jeszcze na jakikolwiek aktywny polski blog z opowiadaniem DBZ. Sama właśnie po latach wróciłam do tego tematu i zaczęłam pisać fanfiction, więc jeśli miałabyś ochotę, to w wolnej chwili oczywiście zapraszam do mnie. Miło mieć świadomość, że nie jestem jedyna. xD

    Weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  8. 17 kwietnia 2015 o 11:36 AM

    Ach, dziękuję Ci za te przemiłe komentarze! Tak, tak, włoski są celowe i się jeszcze same wytłumaczą. :D Mam zamiłowanie do komplikacji i brutalnych wejść.
    Jeśli chodzi o poprawianie, to w pełni Cię rozumiem. Ten proces bywa okrutny. Zawsze wypruwało to ze mnie ostatnie flaki. Ale potem ma się słodką satysfakcję. :D
    Mam nadzieję, że jeszcze dzisiaj uda mi się skomentować sagę Androidów!

    OdpowiedzUsuń
  9. 17 kwietnia 2015 o 6:02 PM

    Ach, dziękuję Ci za kolejny cudowny komentarz! Nawet nie wiesz jak mi się japa do niego śmiała. Od razu chce się pisać dalej. :D I właśnie z tej okazji wrzuciłam na bloga trzeci rozdział. Następny pojawi się najwcześniej w poniedziałek albo we wtorek, bo niestety obowiązki mnie gonią. A tymczasem wracam do czytania o Androidach. :3 Na to czas zawsze wygrzebię.

    OdpowiedzUsuń
  10. 17 kwietnia 2015 o 9:00 PM

    Skończyłam Komórczaka! (I już zaczęłam następną część bo OMGGG wróciła do przeszłości?? I’m excited :D) Ale na razie odnośnie sagi z androidami:
    Vegeta, ty cholerny złamasie, ty jesteś takim złym i fatalnym, FATALNYM bratem! Na szczęście potem się nieco zrehabilitował, bo miałam ochotę go udusić. A potem jak Sara okazała się być potężniejsza i tak mu pojechała, że ich rasa nie istnieje, że ten jego tytuł jest niewiele wart… Kurde, zrobiło mi się go żal, no xD. Należało mu się, ale było mi żal. Haha. Bardzo mi się podoba charakter Sary – jej odwaga i duma, ale nie tak chora jak u brata. Jest bardzo inteligenta. I muszę przyznać, że i ona i moja Ttuce mają momentami podobne pomysły, podejście do życia, do tego co Vegeta powinien, a czego nie powinien i tym podobne. xD No cóż, wielkie umysły myślą podobnie! Zwłaszcza z TAKIM bratem. Zobaczymy co nam z tego wyjdzie. Trunks is love, Gohan is love. Czy wyczuwam Sara/Gohan? Mam nadzieję, że tak!
    I Jezu, bałam się, że ten kretyn jej urwie ten ogon. Chyba bym tego nie przeżyła. xD Podobał mi się też trening w tym pokoju w pałacu Wszechmogącego (ten ze skomplikowaną nazwą, no wiesz xD). Nie sądziłam, że coś ją tam zaatakuje, a jednak!
    Pochłaniam dalej!

    OdpowiedzUsuń
  11. 18 kwietnia 2015 o 12:09 AM

    Akcja po Buu i po Battle of Gods, bo potrzebuję boskiej formy Goku. :D Ale przed GT, bo za GT jakoś specjalnie nie przepadam. A co do Twoich podejrzeń w sprawie planety – we’ll see, we’ll see. xD Aczkolwiek obawiam się, że mogę pójść po najniższej linii oporu i bardzo ułatwić sobie życie. Może nawet trochę wejdę w non-canon. Kto wie, kto wie. xD Wszystko pokaże przyszły tydzień!

    OdpowiedzUsuń
  12. 22 kwietnia 2015 o 5:44 PM

    Skończyłam czytać sagę Podróży w czasie! :D I wow, jak na razie to zdecydowanie moja ulubiona część. Strasznie podobała mi się walka Sary z Freezerem i jej przemiana – fajnie, że momentami jeszcze ciągle gubi ją ta vegetowska pycha, ale że jednak zawsze da radę się pozbierać. Strasznie mi się też podobał opis walki Vegety i Goku z Coolerem (Goku jak zwykle musi zdążyć na kolację xD). W ogóle jestem zachwycona. Cały motyw tej sagi, walka z Cieniami – naprawdę super pomysł. I te dialogi (Son Goten to rzeczywiście nieogar). <3 Widać, że dużo włożyłaś w tę historię. I naprawdę super się czytało, nawet nie zauważyłam kiedy przeleciały mi te wszystkie rozdziały.
    Już prawie jestem na bieżąco!

    OdpowiedzUsuń
  13. 24 kwietnia 2015 o 5:19 PM

    Hej! Dzięki za wytknięcie tego z imieniem smoka, rzeczywiście rozpędziłam się tam. xD Nie mogła tego wiedzieć. Ale poza tym, to pozostaję przy angielskiej nazwie Shenron, bo jestem do niej przyzwyczajona. Naczytałam się za dużo angielskich opowiadań i Shen Long mi już nie brzmi. :D Tak samo Kuririn. Tylko Żarłomira zachowałam, bo ten pun jest po prostu piękny!
    Teraz do wtorku już niczego nie wrzucę, więc będzie spokój. ;d Dzięki za komentarz!

    OdpowiedzUsuń
  14. 3 maja 2015 o 3:24 PM

    VEGETA!! VEGETA!! JAK MOGŁAŚ ZABIĆ VEGETĘ!! Przecież ja należę do tej grupy osób, które ryczą przy każdej jego śmierci, a tu jedna nadprogramowa, aaa! I już mi słabo na myśl o tym, do czego Twoje opowiadanie teraz zmierza. ==”

    Boże jak się ucieszyłam, jak wrócił. Lubię jego sukinsynowatość, Vegeta musi być! Podobała mi się zła Sara – w tym stanie na pewno na chwilę dogadałaby się z Ttuce, aczkolwiek potem pewnie by się pozabijały. Ale najbardziej podoba mi się postać C18 – świetnie ją prowadzisz, mwahah. Konkretna babka i jej relacje z Krillanem są urocze. No i oczywiście Gohan/Sara – fajnie, że nie jest to taki normalny, typowy romans. Chociaż przy ognistym charakterze Sary chyba trudno o „normalne” relacje. xD I dobrze. A Videl – cóż, Videl musi odejść. Nie wyrabia biedaczka. W ogóle wizja Sary w szkole bardzo mnie rozbawiła. Wpuściłaś wilka między owieczki! Kłopotliwe były tylko te częste zmiany narracji, ale poza tym bardzo mi się podobało. No to teraz oficjalnie mogę powiedzieć: czekam na nowy rozdział! ^^ Jestem na bieżąco.

    PS – Tak, app nowego rozdziału, to u mnie już znowu jest. :D

    OdpowiedzUsuń
  15. 3 maja 2015 o 8:04 PM

    Ależ tak, tak, Gohan jak najbardziej na poziomie. Podobał mi się. Jedyne co, to że do tej pory tak skrupulatnie trzymałaś się tego jednego rodzaju narracji, że potem zbiło mnie z tropu. :D Ale spoko, rozumiem czym się kierowałaś. No i dla Ciebie to na pewno było fajne oderwanie.

    OdpowiedzUsuń
  16. 4 czerwca 2015 o 9:43 PM

    Kochana Killall! :*

    Jak pod żadną inną notką dotychczas moim dzisiejszym maratonie komentarzy przypatrzyłam się wypowiedziom innych czytelników i przyznam, że nie podzielam niestety ich entuzjazmu. O ile parę rozdziałów wcześniej pochwaliłam Cię za wyrwanie Gohana żywcem z DB i ukazanie go tutaj, tak w tym rozdziale bardzo często go nie poznawałam. Po pierwsze, nie olałby Gotena. Nie Gohan, to był jego najukochańszy mały braciszek. W anime uczył ich przecież razem, tej zmiany nie jestem w stanie zaakceptować – za bardzo przyzwyczaiłaś mnie do idealnego Gohana, to masz konsekwencje, będę marudzić :D. Poza tym ta cała kłótnia. Najbardziej z niej całej adekwatna dla mnie była frustracja Satanem, sama na myśl tego durnia dostaje drgawek :D, ale tak poza tym jakoś nie do końca rozumiem co się stało ;p. Nie wiem czemu Sara poczuła się opuszczona przez Gohana, w momencie kiedy próbował ratować to o co im chodziło. Okej, on zaczął ją uczyć latać, ale to jednak nie to samo co zdradzanie całej prawdy. Zarzuciła brak troski o rodzinę Gohana Videl, podczas gdy sama zachowała się o wiele gorzej. W tej kłótni nie wyczuwam żadnych merytorycznych podstaw, jeśli takie chciałaś zawrzeć. Ja natomiast odebrałam to wszystko jako wybuch jakiejś wewnętrznej głębokiej zazdrości o Gohana, te wszystkie słowa. Nie wiem, tylko tak jestem w stanie sobie to wytłumaczyć. Tylko tak jestem w stanie pojąć to absurdalne poczucie opuszczenia przez Gohana, które odczuwa Sara, bo do cholery czego ona się spodziewała? Jeszcze na koniec walnęła takie mocne słowa, efekt był taki, że niemiłosiernie się zirytowałam. Chyba nie o to Ci chodziło ;p. Nie było mi jej absolutnie szkoda, prawdę mówiąc zaraz zacznę mieć ją za histeryczkę. Błagam, mam nadzieję, że tak się nie stanie. Naprawdę rozumiem, że to wojowniczka z krwi i kości, a udawanie słabej jest piekielnie denerwujące, ale mimo wszystko. To oczywiście całkowicie subiektywne zdanie, jestem trochę w opozycji wobec postaw „typowego Vegety” ;p, może stąd to wszystko. Nie wiem.

    Szalenie rozbawił mnie ten tekst o nadętej krowie xD.

    Pozdrawiam i lecę dalej ;p

    OdpowiedzUsuń
  17. Troche zajęło mi pozbieranie i poukładanie myśli, bo mam bardzo ambiwalentne uczucia po przeczytaniu tego rozdziału 🥵😳
    Frustracja i niezrozumienie targały Sarą od samego początku, Bulma naskoczyła na nią strasznie, według mnie trochę niesłusznie, ale to cała Bulma, temperamentu nie można jej odmówić i też czesto najpierw mówi, a dopiero później myśli 😵 Dodać do siebie dwa takie wybuchowe charakterki i awanturka gotowa 🥵 A Sarze do awanturki naprawdę niewiele trzeba! Tytuł sugeruje bombę i ta bomba faktycznie wybuchła, eksplodowała wręcz, ale zupełnie nie spodziewałam się, że punktem zapalnym okaże się... nauka latania 😳 W sensie ta scena była idealnym podłożem do rozegrania takiego dramatu i wykorzystanie jej było fantastycznym pomysłem, ale... według mnie złość Sary była... no tak niewspółmierna do tego, co się wydarzyło, że aż ciężko stanąć mi po jej stronie 🥵 W zasadzie to chyba ciężko mi ją nawet zrozumieć. Gohan uczył Videl latać. Ok, miał się pilnować i strzec pilnie ich wspólnego sekretu. Rozumiem, że się wkurzyła, że wpadł podczas jej chwilowej niedyspozycji, ale przecież doskonale widziała, co wyprawiała Videl, stawała na rzęsach, żeby tylko odkryć jego tajemnicę. Poza tym, tak naprawdę, to on jej przecież niczego innego o niej i o sobie nie wyjawił 😳😳 To Sara wpadła tam jak dzik w żołędzie i zaczęła śpiewać wszystko jak na spowiedzi 😳😳 Powiedziała wszystko, a jakby same słowa były niewystarczające to jeszcze zamachała jej przy tym ogonem przed twarzą 😱😂 Wydaje mi się, że rozumiem jej tok myślenia, pewnie chciała, żeby Gohan stanął po jej stronie, potwierdził wszystko, co powiedziała, ale on przecież tylko próbował jakoś wyjść z tej sytuacji obronną ręką. Sara wszystko źle zrozumiała. Nie, ona nawet nie chciała niczego słuchać, a to dowodzi tylko temu, co wcześniej wygarnęła jej Bulma: że wciąż jest tak skoncentrowana na sobie, że nie potrafi trzeźwo myśleć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się ogromnie, że właśnie tak odebrałaś ten odcinek! Tak właśnie miało być! Tak miałaś to odebrać, wkurzyć się na te rozchwiana dziewuchę! Chyba jednak umiem pisać xD

      Ale do sedna. Bohdan był i jest niewinny, ale Sara tego nie wie. Nie dała mu dojść do słowa i owszem, nie chciała. Złość przesłoniła jej oczy i umysł. Pałała od niej tam po prostu czysto zła energia zrodzona z zazdrości. Zazdrości, której sama nie rozumie? Nigdy nie musiała być zazdrosna, nigdy nie odczuwała takiej potrzeby, a tu pufff! Zazdrosna przez zwykłą i słabą, (choć nie do końca) Ziemiankę! Dostała policzek od życia kiedy myślała, że coś się zmienia... I zupełnie nie ogarnęła życia. Nie ogarnęła złych, nawarstwiających się emocji, a dopiero co chciała poświęcić swoje życie Bojanowo, a tu obrót o 180 stopni. 🙈
      Co do był y. Ona w nastolatki nie umie, sama była trudną nastolatką, do tego zboczoną! 🤣 Nie ogarnęła, gdy Sara zaczęła dojrzewać, nie ogarnia teraz, gdy ta w ziemskim świecie jest prawie dorosła. Zapomina, że dziewczyna nie jest po prostu dziewczyną, ani chłopcem, choć zwykle zachowuje się jak facet 😅.

      Usuń
    2. Ahhahaha Bogdan mnie rozwalił 😂😂 Wiem, że to pewnie sprawka Twojego słownika 🤭
      A co do Bulmy to w pełni się zgadzam! W gruncie rzeczy to paskudne stworzenie 🤭🤭🤭

      Usuń
    3. Bohdan* teraz i mój słownik się uaktywnił 🤭

      Usuń
    4. Ha ha! A myślałam, ze wszystkich Bohdanow poprawilam 🤣 pisalam z tableta, a on jeszcze widac nie nauczyl sie kim jest Gohan :p

      Usuń
  18. Mam wrażenie, że jej zachowanie to taka sinusoida i gdzieś tam jestem tym trochę zawiedziona i rozczarowana, zwłaszcza że ostatnie rozdziały wyraźnie pokazywały, że między nią i Gohanem wszystko było w porządku. Wydaje mi się, że kiedy tylko zrobi krok w przód, to zaraz robi dwa w tył. Jeszcze byłabym w stanie zrozumieć ten wybuch, jakby Gohan dawał jej wcześniej jakieś powody do obaw, ale on nie zrobił nic absolutnie NIC, żeby ona mogła poczuć się w ten sposób 😳🥺 Widzę, że pękło jej serduszko 💔 naprawdę pękło i rozkruszyło się na milion kawałków, ale tak jak ona wcześniej była zła na Gohana i nie dała mu nawet dojść do słowa, żeby się wytłumaczyć, tak ja też byłam na nią zbyt zła, żeby jej współczuć 😡 Chociaż jej stan emocjonalny jak zwykle oddałaś bardzo pięknie! No i jeszcze na koniec padły takie mocne słowa do Gohana, że naprawdę, chłopak wykazał się anielską cierpliwością. Powinien złapać ją za fraki, mocno nią potrząsnąć i kazać się jej ogarnąć 😡👊🏼👊🏼 Więc no tak, Sara mnie porządnie wkurzyła 🤪 Chociaż wcześniej miała też bardzo fajne momenty, gdzie pokazała się z o wiele lepszej strony - z tą ocalałą dziewczynką i z Gotenem ☺️

    Ale, ale, do czego my się tu zbliżamy wielkimi krokami! Turniej! Buu! Powrót Goku! 🤩🤩🤩 Ależ tu się będzie działo! Skoro Sara jednak zdecydowała się wystąpić to... może w losowaniu będzie miała szczęście, trafi na Videl i wreszcie będzie mogła porządnie jej dołożyć 🤭 Jestem bardzo podekscytowana i czekam na ciąg dalszy! 🤩🤩🤩

    A jeszcze co do Videl to powiem coś, czego w życiu nie spodziewałam się powiedzieć, a mianowicie... Videl kupiła mnie w tym odcinku totalnie! 😍🤯 Zwłaszcza w tej dodatkowej scenie z Gohanem strasznie mnie rozczuliła i rozbawiła 🤭

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powtórzę się. Twoje emocje co do Sary są jak najbardziej na miejscu. Nie zależało mi na tym by jej współczuć, choć ma zniszczone serducho i zwyczajnie w świecie się pogubiła, upadła na dno i w ogóle została sama jak palec i to na własne życzenie. Jej porywcza natura nie pozwoliła sobie na tłumaczenia, na obronę, na cokolwiek. Dlaczego? Nikt jej nie nauczył. Nikt nigdy nie dopuszczał jej do głosu. I tak nauczyła się żyć, że nie ważne co inni zrobili bądź nie, liczy się co widać. Z to błąd. Błędem też było posłuchanie Videl. Gohan powinien był polecieć za Sarą i jeśli trzeba to obezwładnić ją by go wreszcie wysłuchała. On niestety się tego nie podjął, choć początkowo zamierzał to ostatecznie tego nie zrobił. Uwierzył w słowa i intencje innej kobiety, w dodatku tej, która go zaszantażowała, bo chciała się z nim zmierzyć na turnieju. A latanie.... Latanie to efekt uboczny, w końcu on jej na trening nie zaprosił, sama się wbiła na "zajęcia".

      Videl Ciebie kupiła, mówisz? Gohan również. Ale czy to dobrze? 🙈 Się okaże.

      Tak, już niebawem saga Buu! Jeszcze chwila i jedna saga przeskoczy do drugiej i to w tak szokujących emocjach 😱😱
      Do tego powoli dochodzimy do około końca moich "nadpisanych" rozdziałów, co oznacza, że będę musiała na nowo wytężyć mózg w 100 procentach 🤣🙈

      Usuń
    2. Killall_ Nieee, Gohan moim zdaniem zachował się jak pipa! I wkurzył mnie prawie tak samo Sara 🤪 Wiem, że to nie w jego stylu, ale nie jest już małym chłopcem, powinien wyciągnąć wreszcie jaja z kieszeni i wygarnąć Sarze, żeby się ogarnęła! Moim zdaniem właśnie BARDZO dobrze zrobił, że tym razem za nią nie poleciał! Bez przesady, ile można za nią latać i ciągle tłumaczyć jej to samo 🙄🙄 Tyle razy, ile to robił, tyle ile w ciągu ostatniego czasu dał jej wsparcia i pokazywał, że jest po jej stronie, wspierał ją i pomagał się przystosować do nowej rzeczywistości to aż aż! Tu akurat bardzo popieram jego zachowanie 🤭🤪

      Usuń
    3. Sara dostała kubeł zimnej wody na łeb. Zdarzyła się z okrutną rzeczywistością, że nie jest jedyną, która może być u boku Gohana, choć on wcale nie wybrał tu Videl, a zwyczajnie w świecie chciał być koleżeński, nawet jeśli nie było to podyktowane stricte dobrą wolą. Videl wykorzystała sytuację, bo jest cwana, w końcu geny Herkulesa xD znalazła informacje o ojcu Gohana i jego wygranej w turnieju, połączyła kropki i zrobiła co uważała za słuszne. Namieszała nieziemsko w życiu Saiyan.
      Ja już sie nie mogę doczekać kiedy przygotuję 79 odcinek! I to będzie ten, ten, który otworzy Ci legalnie drzwi do innego uni 😉
      Sama juz nie moge sie doczekac turnieju! Aaaaaaaaa! (Choc myslami jestem juz daleko za nim 🙈)

      Usuń
    4. 88. Ale błąd w numeracji 😆😅

      Usuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!