21 kwietnia 2020

49. Zemsta cz.VI – Pierwszy upadek

Z dedykacją dla cichych czytelników

Powietrze, które wypełniało domek w górach było niesamowicie kojące. Chłopiec o czarnej i bujnej czuprynie związanej luźno w koński ogon siedział przed skromnym domem na wyciosanym pniu, które teraz służyło, jako kloc do rąbania drewna, gdy zajmował się tym ojciec Chi-Chi. Goku i Gohan nie potrzebowali nawet siekiery by drzewo przerobić na klocki opałowe.
—    Mam nadzieję, że nic ci nie jest – mruknął do siebie – Żałuję, że nie mogę ci pomóc, tato.
Skrzydła okienne otworzyły się, a ze środka wyjrzała jego matka, jak zwykle w upiętych włosach. Zaczerpnęła świeżego, górskiego powietrza i spojrzała w niebo. Wiedziała, że jej mąż jest bardzo silnym wojownikiem i w obliczu zagrożenia nie będzie w stanie go zatrzymać przy sobie. Już raz go straciła i ponownej śmierci ukochanego raczej nie dopuszczała do swojego serca. Nie wyobrażała sobie życia bez niego w końcu pokochała go za to, kim był, a był istotą niezwykle empatyczną i bezinteresowną. Uwielbiała dla niego gotować i patrzeć, jak z zapałem wciąż tamtego małego chłopca, którego poznała wiele lat temu, zapycha sobie policzki. Uważała, że jest wtedy uroczy. Na samą myśl zrobiło jej się ciepło na sercu.
Westchnęła, po czym spojrzała na Son Gohana, ich jedynego synka, którego za nic w świecie nie mogła ponownie stracić. Już raz odchodziła od zmysłów, gdy Goku umarł po walce ze swoim bestialskim bratem, a ten potworny zielonoskóry kosmita uprowadził go by zająć się jego treningiem. Zamartwiała się wtedy o swego małego synka tak bardzo, że nie wiedziała co z sobą począć. Dopiero po kilku miesiącach doszła do wniosku, iż sobie poradzi i w końcu wróci do domu.
Nie chcę byś był taki jak ojciec, pomyślała spoglądając na chłopca. Chciałabym był byś kimś wielkim, znanym i podziwianym. Byś założył swoją rodzinę i potrafił ich utrzymać bez martwienia się czy dasz radę wszystkich wykarmić.
Niespodziewanie wyrwał ją z rozmyślań pytając nad czym tak duma. Westchnęła po raz drugi po czym się delikatnie do niego uśmiechnęła.
—    O tym, co się teraz wydarzy – wypowiedziała cicho i spokojnie – Może twój ojciec nie grzeszy rozumem, ale ma za to wielkie serce – jej oczy błyszczały smutkiem choć usta wykrzywiły się w pół uśmiechu – Chcę byś posiadał jedno i drugie, mój synu.

***


Książę wojowniczego ludu nerwowo wpatrywał się w swojego obecnego oraz przyszłego przeciwnika – Goku. Nienawidził obojga, a przynajmniej usiłował tego drugiego, a może po prostu każdego z nich nie cierpiał w zupełnie inny sposób? Gardził przebiegłością i wyższością, Changelinga, która sprawiała, że czuł jak jego ciało drży, a skóra staje się gorętsza, a jednak sam nie był przez większość życia lepszy od niego. Więc co tak naprawdę sprawiało, że nim gardził? Nie dosłownie samym Coolerem, a tą rasą, jego ojcem, jego bratem. Tymi, którzy ośmielili się częściowo zniewolić jego pobratymców i zmusić do pracy. Kiedyś lubił tę robotę, a przynajmniej wmówił to sobie na początku by uchodzić za bezwzględnego. Teraz gdy o tym wspominał nie napawało go to tak radośnie jak przed laty. Nadal był tym wstrętnym i pozbawionym większości uczuć kosmicznym mordercą, jednak po powrocie na Ziemię jego życie i postrzeganie niektórych rzeczy się odmieniło. Wszystko za sprawą jednej kobiety.
Jeśli chodziło o tego drugiego rywala mdliło go za szczerość i głupi dziecinny uśmiech. I on miał czelność mówić o sobie wojownik?
—    Nie waż wtrącać się do mojej walki! – warknął Vegeta strzelając palcem w kierunku Saiyana – Tobą zajmę się później.
—    Jak sobie wolisz – odpowiedział wzruszając ramionami – Mogę poczekać na swoją kolej. Nie ma sprawy, ale chętnie obejrzę waszą walkę.
Słowa te rozzłościły księcia. Nienawidził, go właśnie za to! Ten wszechobecny luz doprowadzał go do szewskiej pasji.
Jak śmiesz ze mnie drwić! Pomyślał cały się trzęsąc. Nie dorastasz mi do pięt durny mieszczuchu!
—    Oszczędzaj siły, przydadzą ci się – na twarzy Son Goku pojawiła się powaga – Nie, żebym wątpił w twoje umiejętności, ale...
—    O czym ty pieprzysz do cholery?!  – wściekł się niższy mężczyzna.
Czarnowłosy o bujnej czuprynie opuścił głowę, przez chwilę tępo wpatrując się w ziemię i swój jeszcze czyste buty treningowe. Nie zwykł mówić innym o ich słabościach, ale tym razem dostrzegał przepaść między antagonistami.
Vegeta, ty nic nie rozumiesz, westchnął w myślach. Nie jesteś tak silny jak on, nie widzisz tego? Tak bardzo zaślepia cię chęć zemsty?
Książę poczuł jakby przed chwilą dostał silny cios w policzek. Jakim prawem taki pachołek jak syn Barocka, wysłany na odległą planetę, bo nie należał do elity wygadywał te niestworzone rzeczy? On, Vegeta miał nie dać sobie rady? On, super wojownik? Syn wspaniałego króla, który wyzwolił ich od ohydnych twarzy Tsufuli, tych, którzy chcieli się pozbyć, rodu Saiyańskiego? On, miał polec w walce z Coolerem? Złotowłosy roześmiał się w głos. Choć wiadomość była przerażająca i frustrująca obrócił ją przeciw mówcy. Śmiał się tak głośno, że można było go uznać za niepoczytalnego, bo przecież to musiał być najzabawniejszy żart w historii.
Changeling wytrzeszczył oczy, z nie do wierzenia. Nie rozumiał co się właściwie działo. Najpierw pojawił się tajemniczy mężczyzna i mówił z taką pewnością siebie o walce z nim, a potem, sprzedał tego pajaca Vegetę? Także miał ochotę roześmiać się, ale postanowił na chłodno wszystko sobie poukładać. 
Co za banda idiotów! To wiadome, że nie mają ze mną szans! W tym jednym popierał nowoprzybyłego.
Donośny i szaleńczy śmiech księcia Saiyan nieustannie wyrywał Changelinga z rozmyślań więc cierpliwie czekał, aż ci skończą swoje przedstawienie i zechcą wrócić do walki. On miał przecież czas. W końcu przybył zniszczyć wszelką formę życia i sprzedać za niebotyczne pieniądze planetę.
Tymczasem rozbawiony do rozpuku mężczyzna cały drżał i już sprawiał wrażenie poważnie chorego. Gdy niespodziewanie nastała cisza na jego bladej i lekko poranionej twarzy pojawił się przebiegły uśmiech, po szaleństwie nie było już śladu. Co sprawiło, iż nagle umilkł i spoważniał?
Wtem bez ostrzeżenia, w przeciągu paru chwil skumulował w sobie moc, po czym zaatakował swojego dotychczasowego przeciwnika. Tu go zaskoczył. A przecież Cooler miał go wyczekiwać cierpliwie. Nie sądził, że tak niepostrzeżenie wróci mu rozum.
Oburzony Kosmiczny Wojownik okładał jaszczura pięściami tak jakby zamienił go w worek treningowy. Tyran ledwo się osłaniał przed niespodziewanym gradem ciosów. Nie był w stanie przewidzieć jego ruchów, z ledwością udawało mu się zablokować ataki.
—    Ja wam wszystkim pokażę! – wrzeszczał jak szalony – Nie macie ze mną żadnych szans, miernoty!
Wzbił się w powietrze tak szybko, że Cooler nie zdążył zareagować. Vegeta poczęstował go gradem świetlistych pocisków mając przed oczami jedyny końcowy scenariusz tego ataku –krwawą miazgę. Syn Korda próbował ominąć niebezpieczny deszcz niezgrabnym tańcem, lecz nie mógł tak czynić w nieskończoność. Potknął się i runął jak długi, spojrzał w górę, a przed twarzą w ułamkach sekund zamajaczyły mu kolejne ogniste kule.

***

Nie jesteś tchórzem, wspomniał Gohan siedząc na pieńku przed domem. Jesteś bohaterem. Gdyby nie ty, ci ludzie by zginęli. 
Lekko się uśmiechnął, a słowa ojca sprawiały, że czarna mgła porażki zniknęła z serca niczym zły sen. Wiedział, doskonale że jest potrzebny mamie i tata na niego liczy, dlatego tak ważne było by był tu z nią, a nie obserwował walkę. Gdyby Son Goku zginął w walce, musiałby bronić jej do upadłego. To właśnie było jego zadanie, które mu powierzono. Nie mógł tego spieprzyć. Powoli słońce wędrowało ku zachodowi. Wciąż było jasno, ale to kwestia paru godzin.
—    Son Gohanie, wracaj do domu – poleciła jego matka ponownie wyglądając zza okna – Robi się chłodno, zaraz podam kolację.
—    Tak... – mruknął – Tak, mamo. Idę.
Prawdę mówiąc nie miał ochoty jeść. Gdzieś tam jego rodziciel miał stoczyć walkę na śmierć i życie, a ona spokojnie powiedziała mu: czas na kolację? Co to za kolacja, gdy u boku młodego chłopca nie ma ukochanego ojca? Ojca, którego z resztą już kiedyś zabrakło na tym świecie. Wolał siedzieć na zewnątrz i „być” z nim myślami. Obiecał, że matki nie opuści, obiecał, że będzie przy niej, póki sam nie wróci z tarczą. Zrezygnowany wszedł do domku i skierował się ku kuchni po czym zajął swoje miejsce przy stole. Westchnął głośno spoglądając na ciepły posiłek. Ani myślał jeść. Miał wrażenie, że w gardle nagle wyrosła mu gigantyczna gula, której za żadne skarby nie był w stanie przełknąć. Wpatrywał więc się nieobecnym wzrokiem w talerz z parującym ryżem z warzywami.
—    Stało się coś?  – zmartwiła się kobieta.
Domyśliła się od razu, że coś trapi jej syna. On był tak samo łakomym Saiyanin co Goku. Tylko jakieś problemy mogły go odwieść od posiłku. 
—    Wiesz… – szepnął obserwując tym razem nietknięte drewniane pałeczki.
Chi-Chi ze strachem w oczach spojrzała na dziecko. Nie wiedziała, jaką wiadomość ma jej do przekazania, ale poczuła, że coś złego wisi w powietrzu. Jej serce zadrżało niespokojnie. Z jednej strony nie chciała tego usłyszeć, z drugiej była istotą bardzo dociekliwą i to właśnie ona zawsze wiodła prym.
—    Powiedz… – jej głos się załamał.
Musiała znać przyczynę, niezależnie od tego co miało się wydarzyć później. Jako matka nie zniosłaby niewiedzy.
—    Ktoś zaatakował Ziemię, mamo – rzekł ze smutkiem – Nie udało mi się ocalić większości mieszkańców Hidden.
—    O czym ty mówisz dziecko? – zaniepokoiła się jeszcze bardziej.
—    Tato mnie ocalił, był u Wszechmogącego na treningu. Jest dużo silniejszy – zaczął nieskładnie tłumaczyć – I kazał mi przy tobie być. Więc jestem.
—    I miał rację! – krzyknęła w złości wstając z krzesła.
Wiedziała co chodziło Gohanowi po głowie. Chłopak był nadzwyczaj empatyczny, jak ojciec i nie potrafił patrzeć na krzywdę innych  zwłaszcza słabszych i bezbronnych. Czym prędzej uścisnęła mocno syna, a łzy same popłynęły.
Son Goku, to twoja najmądrzejsza decyzja w życiu, pomyślała gładząc czarne jak heban włosy syna. Jestem z ciebie taka dumna. Proszę, wróć do nas cały i zdrowy.

***

Mężczyzna z zainteresowaniem obserwował walkę księcia Saiyan z okrutnym Coolerem. Walka wyglądała dość dziwne. Vegeta używał całej swojej mocy by stawić czoła przeciwnikowi. Zaś Cooler… 
Coś mi tu nie pasuje, pomyślał. Mam wrażenie, że nie pokazał nam całych możliwości. 
Zaczął się uważnie wpatrywać to w jednego to w drugiego. Jaszczur musiał mieć asa w rękawie. Nie zwykł do szybkich wygranych że strony obrońców. Coś musiało być bardzo nie tak.
—    Poddaj się! – warknął wysoko nad głową Goku książę –  Nie masz szans ze mną!
Sam nie wiedział czemu kazał mu składać broń, przecież nie planował go oszczędzić, a zabić. Czy aby na pewno chciał dokonać na nim egzekucji, czy po prostu pokonać, jak każdy rodowity Saiyanin? Przede wszystkim pragnął by błagał go o litość. Rządza władzy nad życiem była w tym wypadku kluczem do jego ego.
Changeling zatrzymał się i stanowczym ruchem ręki powstrzymując kopniak spojrzał z zaskoczeniem na złotowłosego. Po chwili zamachnął ogonem i trafił nim siarczyście w bok mężczyzny, następnie wylądował twardo na rozoranej ziemi. Przetarł nos, ręce skrzyżował na piersi i z triumfem obserwował jak syn potężnego władcy rodu Saiyańskiego lekko się ugiął klękając na jedno kolano głośno przy tym dysząc. Wiedział, że dużo mu nie pozostało. Wszystko, co posiadał  wydobył ze swojego ciała. Na to właśnie liczył. 
—    Spójrz na siebie – polecił jaszczur – Jesteś cieniem swojego ojca. Dumny, bezczelny, głupi i słaby.
—    Milcz! – oburzył się Vegeta.
Nienawidził gdy ktoś się do niego w ten sposób odzywał. Każde tego typu zdanie działało jak płachta na byka. Jakim prawem ten jaszczurowaty dupek ubliżał jego osobie?!
—    W ogóle cała ta wasza zapchlona rasa, jesteście do niczego!
—    Do czego zmierzasz? – zacisnął pięść. 
Nie rozumiał nagłego ataku słownego na jego pobratymców. Co jak co, ale nie podobało mu się to. Byli wielkimi wojownikami, pogromcami demonów mrozu! Nie ważne, że głównie dzięki jednej nieznanej mu dziewczynie, ważne, że była mu podobna, była z elity. Miała być jego siostrą. Obraza Saiyan była bolesna, aczkolwiek najbardziej nienawidził gdy oczerniano jego samego. Czuł jak jego gniew wzrasta, mimo to starał się kontrolować. Nie chciał jak zawsze wybuchać i stracić panowanie. Gniew był jego domeną, ale choć raz pragnął utrzymać emocje w ryzach.
—    Ty się jeszcze pytasz? – skierował dłoń prosto w księcia wyciągając przed siebie palec wskazujący – Giń miernoto.
W chwilę po tym utworzył się niewielki promień w kolorze soczystej czerwieni, który bezszelestnie ruszył przed siebie. Z zawrotną prędkością sunął tylko w jednym celu, by zabić. Vegeta w ostatniej sekundzie uchylił się lekko w bok. Na jego szczęście drasnął go delikatnie w lewy policzek, krew popłynęła ciurkiem z rozcięcia. Zraniony syknął z bólu, jednak po chwili przeszedł go dreszcz. Jego oczom ukazał się nie jeden, lecz trzy kolejne śmiertelne lasery. Changeling zamierzał go definitywnie zlikwidować. Zabawa się skończyła. Mężczyzna unikał ich jak ognia, a uciec nie było łatwym zadaniem. Był poraniony i poparzony w wielu miejscach, rany piekły niemiłosiernie i dodatkowo brakowało już sił. W końcu padł na ziemię ledwo przytomny, w końcu kto mógł bez końca opierać się najgroźniejszej technice jaszczuropodobnym? Książę przed oczami widział czarne plamy. Naprawdę długo się opierał przed śmiercionośną KI, ale nie był w stanie już zrobić nic więcej. Tego ataku nie można było odbić, laser przeszywał na wylot, a on przecież nie zamierzał kończyć jak szwajcarski ser.
Brat Freezera niespiesznie przemieścił się drogą powietrzną do swej ofiary i spojrzał nań jednym z tych pogardliwych oraz przeszywających. Był góra, tylko to się teraz liczyło. Po raz kolejny pokazali, że z nimi się nie zadziera. Swym długim ogonem owinął szyję leżącego i trzęsącego się z gniewu po czym uniusł ponad linię swoich oczu by napawać się widokiem zwycięstwa. Ich spojrzenia się spotkały  Vegety zmęczone choć chcące dalej walczyć. Jaszczur począł okładać wiszące bezwładnie ciało szaleńczo się śmiejąc przy tym. Nie dość, że podduszał mężczyznę to robił sobie z niego worek treningowy! W tym momencie Saiyańskie złote włosy wróciły do pierwotnego koloru. Obrócił go tyłem do siebie tym razem waląc raz za razem w plecy, aż jego acroniański pancerz pękł. Gdy miał pewność, że książę ledwo dycha rzucił nim przed siebie jak śmiecia, bo właśnie takie miał o nim zdanie. Wojownik padł na kawał płyty betonowej z uczuciem braku tchu. Płuca paliły go żywym ogniem, żebra nie tylko były poobijane, ale i kilka miał złamanych. Z ledwością odkaszlnął krew zbierającą się w jego ustach, dosłownie się nią dławił. Czy to był jego koniec? 
—    Giń – powtórzył cicho i potwornie lodowato Cooler wystrzeliwując ostatni pocisk.
Saiyanin spojrzał swoim zamglonym wzrokiem prosto w błyszczącą stróżkę KI wyczekując najgorszego. Nie był w stanie uciec, tak szybko jakby chciał. Bzdura! Nie mógł poruszyć choćby palcem. Co mu pozostało? Zasłonił się resztkami energii mając nadzieję, że to wystarczy i jakimś cudem nie skona. Prawdę mówiąc użycie rezerwy jego KI same prowadziły go na tamten świat.
 Wybuch nastąpił szybko, a kurz przesłonił wszystko. Dumny z siebie Changeling, że wreszcie uśmiercił tego natręta uśmiechnął się szelmowsko i spojrzał w stronę kolejnego przeciwnika. Cieszył się bardzo z kolejnej potyczki, wszak czuł w żyłach jej niedostatek. Tak, kochał walczyć, a jeszcze bardziej wygrywać i zabijać swych wrogów.
—    Dziś jest twój dzień – odezwał się gniewnie wypatrując drugiego mężczyzny – Twój czas także dobiega końca.
To co zobaczył było dla niego wstrząsające. Wręcz nierealne! Mimowolnie zacisnął usta i pięści w tym samym momencie.
—    Ale jak to?! – był zaskoczony – Jak ty to… 
Goku położył ciało poturbowanego Vegety na ziemię. Zachował się ostrożnie, nie chciał narażać nieszczęśnika na kolejne kontuzje. Po krótkich oględzinach złotowłosego spojrzał w stronę jaszczura, a za razem na oprawcę księcia, który w momencie zaczął kipieć z gniewu.
—    Koniec zabawy, Cooler – rzekł groźnie – Teraz ty martw się o swoje życie.
—    Śmiesz mi grozić? – parsknął – Kim, że ty u diabła jesteś?
—    Kosmicznym wojownikiem – rzekł ze szczyptą dumy.
—    C-co?!
—    To długa historia – mruknął – Lepiej walczmy, nie mam całego dnia. Muszę zdążyć na kolację.
Vegeta przyglądał się całej sytuacji zza mgły. Był na granicy wyczerpania, a raczej śmierci. Do tego robiło mu się nie dobrze, bo okazał się niedostatecznym przeciwnikiem wobec brata Freezera. Tak bardzo był wściekły i poniżony! Ten prostak, Kakarotto po raz drugi ocalił mu życie. Co za wstyd! Gdyby go ojciec teraz zobaczył, jak kolejny raz nic nie warty wojownik okazuje się być  jego wybawcą... Wściekle zacisnął pięść w dziurawej rękawicy. Złość która krążyła w jego krwi utrzymywała go jakimś cudem przy świadomości.
Jest dużo silniejszy, pomyślał. Gdyby ten mały przybysz z przyszłości rozprawił się z nim nie miałbym powodów by się tutaj płaszczyć i poniżać.
Resztkami sił spojrzał na Saiyana, spróbował unieść dłoń. Chciał coś powiedzieć, może dać radę, jednak powstrzymał się, a może po prostu słowa uwięzły mu w gardle jak wszechobecna posoka? Zemdlał, a jego ostatnie myśli krążyły by odwdzięczyć się temu pajacowi.