13 marca 2023

*93. Zdemaskowany wojownik

Z dedykacją dla mojego męża.

Przyglądałam się uważnie dziwnemu człowieczkowi. I on również to czynił. Zdawało mi się, że jest nieco przestraszony. Zupełnie nie spodziewał się, że wejdę mu w drogę. Chciał mnie zostawić na później? A może liczył, że ten patałach, Herkules to zrobi? Osiemnastka była moja i musiałam mu to dosadnie wyjaśnić. Czy mu się to podobało, czy nie. W tym samym czasie Satan zaczął wymachiwać pięściami jak oszalały, jakby próbował przegonić natrętną muchę. Wykrzykiwał jakieś bzdury, które świadczyły o jego niebywale wysokim mniemaniu o sobie. Jak zawsze z resztą… Ciężko westchnęłam, mając ochotę znokautować pajaca.

— Nie zwracaj na niego uwagi, Saro — szepnęła C18, spoglądając na mnie porozumiewawczo. — Wykończ tego młokosa, skoro już zaczęłaś, a będziemy mogły stoczyć walkę, o której tak marzyłaś. Leć i nie rozwal wszystkiego. Okej?

Potaknęłam jej, uśmiechając się szeroko. Taki był plan. Oszusta ośmieszyć można było na samym końcu, kiedy wszyscy będą dokładnie patrzeć i niczego nie pominą. Czy to mogło być piękne widowisko? Musiało! Niemal przed oczami pojawił mi się obraz upokorzonego Mistrza Świata. Znokautowanego jednym palcem jak małe dziecię, a następnie wykopanego za matę bez możliwości dalszej gry. I te tłumy skandujące, że nie jest tym, za kogo się podawał. Uśmiechnęłam się pod nosem. 

— Pod warunkiem że zostawisz mi tego błazna na koniec. — Wskazałam brodą na Satana. — Dosadnie mu przekaż, że musi poczekać na swoje. 

—  Jego zostawię, ale SOBIE na koniec. Teraz czekam na ciebie. 

Spojrzałam na nią wymownie. Tak jak ja zamierzała wygrać. Za to ją lubiłam. Nigdy nie owijała w bawełnę. Nie czekając na sygnał od przeciwnej strony, ruszyłam z impetem na zakamuflowanego przeciwnika. Czekał on cierpliwie na me przybycie. Ku memu zaskoczeniu ten idiota, Herkules ruszył do ataku na blondynę. Czy aby na pewno dobrze robił? Miałam nadzieję, że kobieta wyjaśni mu, iż nie ma zamiaru z nim się mierzyć.  Miała wszak oglądać mój pojedynek. 

Celowałam pięścią tam, gdzie miał znajdować się nos marudera. W ostatniej chwili zniknęłam mu sprzed twarzy. Zdematerializowałam się po drugiej stronie, za jego plecami. Miałam zamiar go trochę nastraszyć. O dziwo ten chudy człowieczek był na to przygotowany. Na pewno nie tak jak sobie wymarzył, bo nie utrzymał gardy. Jednak sam fakt był mocno zaskakujący. Zadam cios, a on się uchylił. Smagnęłam go, ale nie tak jak zaplanowałam. Zaskoczył mnie. Skąd wiedział? Był szybszy, niż mi się zdawało. Zamykanie wszystkich Ziemian w kategorii miernoty było błędem.

Szybko uskoczyłam i ponownie natarłam, a nasze pięści się spotkały. Okolice spowiło uderzenie energetyczne. Wtedy zrozumiałam, że mam dużo silniejszego przeciwnika. Nie tylko był szybki, ale i silniejszy od zwykłych ludzi. Nie powiem, byłam zadowolona, gdyż eliminacja płotek nie należała do żadnych chwalebnych czynów. Przynajmniej mogłam się trochę dłużej zabawić. Zamaskowany atakował mnie z niebywałą precyzją, choć wyczuwałam, że jego pięści wcale nie są sporych rozmiarów, jak na jego wzrost. On w ogóle był jakiś dziwny. Kim właściwie był? Robotem zdecydowanie nie.

Odskoczyłam daleko w tył, na kraniec maty.  Następnie rzuciłam się na przeciwnika, wbijając mu grafitowego buta z zielonym czubkiem w brzuch. Człowiek zachwiał się, a następnie upadł na płytki, zaczął dziwnie pochlipywać. Miał niebywale twarde bebechy, jakby składał się głównie z kości. Dziwne… Czy może jednak był zautomatyzowany? Cofnęłam się, by wylądować twardo na macie. Musiałam kolistym ruchem rozmasować sobie stopę bez użycia rąk. Nagle dostrzegłam, że jego żelazne brzuszysko zaczęło się wić jakby ktoś lub coś się w nim znajdowało. Zamrugałam kilkukrotnie ze zdziwienia. Nawet przeszło mi przez myśl, że jest to obrzydliwe. Ja go dotykałam!

Przywracając swój umysł na właściwy tor, podjęłam szybką decyzję, by ponowić atak. Teraz cieszyłam się, że nie zjadłam dużo, bo mogłabym zwrócić treść żołądka. Czas było kończyć tę walkę, gdyż paliłam się do następnej. Natarłam na mężczyznę z takim impetem, że nie powinien był odebrać tego ciosu. Ba, nawet nie miał w stanie wykonać uniku, a jednak to uczynił. Co prawda bardzo koślawo, ale jednak. Zdumiewające! Nawet trybuny na chwilę zamarły, by za chwilę skandować jego pseudonim. Zmrużyłam oczy, ściągnęłam usta, lustrując przeciwnika.

Skoro tak się chciał bawić? Nie miałam innego wyboru jak przyłożyć się do tego starcia i pokonać go raz, a porządnie. Czekała mnie wszak lepsza walka. Chciałam swój cenny czas poświęcić Androidowi o numerze osiemnastym, a nie jakiemuś koślawemu maruderowi. Następnie w planie było ośmieszyć ojca Videl. Na sam koniec odnaleźć ją samą i udowodnić swoje racje. Liczyłam na to, że  wszystko pójdzie po mojej myśli.

— Musisz bardziej uważać na mnie! — Usłyszałam ciche piśnięcie. — Ty w ogóle wiesz, jak to bolało? 

— Nie marudź, a zacznij się bronić! Ona jest potężna! Jeśli się nie skupimy, to nas pokona. 

Skrzywiłam się. Czyżbym się przesłyszała? Pocieszne było to, że reputacja mnie wyprzedziła, ale ten wariat miał rozdwojenie jaźni! Choć nie do końca byłam przekonana czy głos, który słyszałam należał do jednej i tej samej osoby. Brzuchomówca świr. Czas było położyć delikwenta na łopatki, bo zaczynało robić się dziwnie, a ja nie lubiłam takich fikuśnych sytuacji.


Tym razem on zaatakował pierwszy. Bił pięściami zaciekle, a ja broniłam się, najlepiej jak umiałam z uśmiechem na twarzy. Jednak praca jego nóg była zupełnie niespójna z górną partią ciała. Ciężko było przewidzieć, jaki dokładnie wykona ruch! To było niedorzeczne! Nie powinien był jednocześnie mnie kopać tą samą nogą, którą wymierzał cios w moją twarz. Momentami gubiłam się i obrywałam nie tak delikatnie, jakbym mogła się spodziewać. Nie omieszkałam też przyznać, że był nad wyraz szybkim przeciwnikiem. Szybszym niż wcześniej uważałam. Po prostu nie do wiary! 

Zdenerwowałam się, kiedy trafił mnie w policzek. Co prawda krzywdy żadnej mi nie wyrządził, jednak nie powinien był tego robić. W złości wymierzyłam mu porządnego kopniaka w prawe ramię. Ten jednak nie dość, że odskoczył, to jeszcze wzbił się w powietrze! Jakże moje zdumienie było wielkie. Moja mina na pewno była komiczna. Również trybuny wydały z siebie okrzyk niedowierzania. Znowu ktoś latał. Zacisnęłam pięści i podążyłam śladem przeciwnika, złowieszczo się uśmiechając. Jeśli myślał, że nie znałam tej techniki, był w ogromnym błędzie. W mgnieniu oka pojawiłam się za nim, celując splecionymi dłońmi w jego potylicę. Zupełnie zaskoczony runął w dół niczym wypalający się w atmosferze meteor. W ostatniej chwili zatrzymał się na macie delikatnie lądując. Wściekle zacisnęłam pięści klnąc pod nosem. Kim był do cholery, że tak sobie radził?! To miał być najzwyklejszy ziemianin!

— Nie możliwe! — warknęłam. — Powinieneś leżeć! 

Chociaż stał twardo na nogach, jego górna część ciała krzyczała z bólu. Trzymał się za głowę, dłuższą chwilę usiłował rozmasować wielkiego guza. Czy on nie powinien był robić tego w kuckach? Był niedorzecznie nieludzki. Po krótkiej chwili lamentu ponowił atak, tym razem ze zdwojoną szybkością. Wrócił w przestworza z zamiarem pokonania mnie. Byłam gotowa na wszelki ruch tego tajemniczego typa. Czekałam do ostatniego momentu, aż pojawi się przede mną, bym ponownie mogła mu dokopać. Jeśli nie był zwykłym człowiekiem, musiałam zrobić wszystko, by nie wiedział, co mam zamiar uczynić. Tym razem starał się celniej wykonywać każdy ruch, a ja robiłam wszystko by unikać go jak ognia, a zarazem samej zadać precyzyjny cios. Było to doprawdy trudne, gdyż nie potrafiłam przewidzieć pracy jego nóg. Zupełnie jakby należały do zupełnie innej osoby. Zaciekle wymachiwał swoimi rękoma i nogami, tak by wyprowadzić jakiś cios.  Bezskutecznie.

Byłam w pierwszym stadium super wojownika, co oznaczało, że z automatu musiałam być szybsza. Tylko moja nieuwaga była dla niego korzystna. W pewnym momencie jakimś cudem smagnął mnie żółtą rękawicą po policzku. Rozdrażniona tym faktem bez zastanowienia naładowałam dłoń pociskiem KI.  Wycelowałam, a następnie bez ostrzeżenia wystrzeliłam. Ku mojemu rozczarowaniu w ostatniej sekundzie ominął go! Oczy niemal wyszły mi z orbit. Jak to w ogóle było możliwe?! Czy coś jeszcze miało mnie zaskoczyć tego dnia? 

— Hej! — krzyknął z przerażoną miną.  Tak nie wolno! Grasz nieczysto! 

Energia po zetknięciu z ziemią eksplodowała. Starałam się użyć jej jak najmniej, by nie wyrządzić jakiś wielkich szkód. Wystarczyło, że Trunks z Gotenem nabroili podczas swojej walki. Niewielki, choć zapewne na kilka stóp głęboki krater przyozdobił zielony trawnik tuż przy arenie. Ludzie na trybunach krzyczeli z przerażenia. Dziś naprawdę wiele mogli zobaczyć. Część na pewno wróciła wspomnieniami do turnieju Komórczaka. To było pewne. W dodatku przed Tenkaichi odtwarzali ten pacynkowy spektakl. Na samą myśl uśmiechnęłam się do siebie. Może mądrzejsi łączyli już kropki? 

— Nic ci do tego  warknęłam, szyderczo się uśmiechając. — Robię to na co mam ochotę! 

Skumulowałam w dłoni kolejny szkarłatny pocisk, tym razem zamaskowany, zamiast go uniknąć, po prostu go odbił. A myślałam, że już nie da się mnie bardziej zaskoczyć. Nie doceniałam swojego przeciwnika. Karygodny błąd. Jednak ten głupi turniej wcale nie był tak bezwartościowy, za jakiego go miałam. Było całkiem ciekawie, co nie oznaczało, że się nie wściekłam na jego wybryk. 

Rzuciłam się jak lew na zakapturzonego. Usiłowałam go rozdrażnić. Chciałam, by pokazał mi coś więcej. Jeśli był człowiekiem, co musiało być mało prawdopodobne. Miałam w końcu okazję się rozruszać. Jeśli zamierzałam szybko pokonać Osiemnastkę, właśnie teraz  mogłam skorzystać z dobrej rozgrzewki. To trzeba było dobrze wykorzystać. I zacząć walczyć bardziej poważnie. Moje minimum mocy było najwidoczniej za mało na to coś. Musiałam pokazać kim jest super Saiyanin.

Zamachnęłam się z otwartej dłoni zadając cios prosto w jego ukrytą twarz. Delikwent wygiął się w tył, wciąż utrzymując swoją pozycję na niebie. Zmrużyłam wściekle oczy, ponawiając atak, tym razem łapiąc go obu ręcz za nogę. Zaczęłam kręcić się w koło coraz szybciej, by w końcu wyrzucić go w górę. Następnie wystrzeliłam salwę pocisków prosto w niego. Przerażonych widzów z każdej strony było dobrze słychać.

Nie tracąc ani chwili znalazłam się za jego plecami zaraz po tym jak pierwsze kule KI eksplodowały na jego torsie. Ponownie zdzieliłam go ze splecionych pięści prosto w potylicę. Przeciwnik zaskoczony runął. Po drodze dopadły go kolejne świetliste ataki. Na jego nieszczęście nie był w stanie zniwelować zderzenia z matą. Wbił się w nią z gigantycznym hukiem, tworząc niemały krater. Drobna część areny była doszczętnie zrujnowana. Zaśmiałam się szyderczo. Miałam go z głowy. Teraz w końcu mogłam przejść do walki z Osiemnastką. Delikatnie wylądowałam na wcześniej uszkodzonej przez Gohana macie, spoglądając wesoło na przeciwniczkę.

— Teraz czas na zabawę — oznajmiłam z cichym entuzjazmem. 

Zamachnęłam się ogonem, by następnie owinąć go sobie wokół talii. Przyjęłam pozycję do ataku. Kobieta uczyniła to samo, chytrze się przy tym uśmiechając. Na widowni panowała bezkresna cisza. Każdemu, kto oglądał to marne widowisko, na moment zaparło dech w piersi. Tacy właśnie byli ludzie, niczego nie potrafili. Nawet się bić. Wszystko dla nich było nie tyle, co zdumiewające, a niepojęte. 

— Drodzy państwo, czy wy to widzicie?! Czy wy to widzicie? — zająknął się oniemiały komentator. — Zamaskowany Wojownik poległ! Pozostało tylko troje zawodników! Dwie piękne panie i nasz wspaniały mistrz sztuk walk: Herkules! Brawa dla nich! 

Podszedł do dziury jeszcze ziejącej dymem pokonanego. Obserwatorzy nieśmiało rozpoczęli owację. Kontem oka wściekle spojrzałam na przedmówcę. Czy on tak naprawdę? Czyżby zapomniał, że to my byliśmy silniejsi? Podobno niejednokrotnie oglądał walki z udziałem Gokū i Kuririnem. Ta szopka z najsilniejszym Ziemianinem doprowadzała mnie do rozpaczy. 

Z ogromną satysfakcją rozpoczęłam atak na kobietę. W tym czasie mężczyzna rozpoczął odliczanie, by wyeliminować pokracznego, a zarazem tajemniczego człowieka. Nim zdążyłam dosięgnąć swój nowy cel, dostrzegłam w jej oczach niemałe zaskoczenie. Zamurowało ją? Miałam się najpierw ukłonić? Chyba nie poddała się bez walki? To nie było do niej podobne. 

— Czy ja dobrze widzę!? — wrzasnął sprawozdawca. — To niesamowite! Zamaskowany Wojownik się podniósł! Niebywałe!

Słysząc to, nie miałam zamiaru się zatrzymywać. Musiałam coś na szybko wymyślić. W ostatniej sekundzie dostrzegłam, iż wspomniany delikwent zamierzał odegrać się na mnie. Przyspieszyłam lot i postanowiłam na szybko wykorzystać nic niepodejrzewającą androidkę. Kiedy się do niej zbliżyłam, uśmiechnęłam się szeroko, a następnie chwyciłam ją za ramiona i rzuciłam w natręta. Oboje zderzyli się, lecz tylko Osiemnastka upadła na płytki. Musiała zastanawiać się co tak właściwie się stało. Nie było to czyste zagranie, ale potrzebowałam chwili na zastanowienie się, a przede wszystkim na wybrnięcie z ataku zza pleców. Wszak nie spodziewałam się, by tamten był w stanie się podnieść, tym bardziej brać dalszy udział w rozgrywkach. Nie do pomyślenia. 

Musiałam przyjąć do wiadomości, że ten dzień już nie miał prawa być normalnym. Na Ziemię zstąpili bogowie, dziwni ludzie, a już nie ludzie kradli energię złotowłosych wojowników. Na dokładkę ledwo stojący na nogach mężczyźni podnosili się spod ciosów Saiyanki. Dlaczego ten dzień mi nie sprzyjał? Co jeszcze miało pójść nie tak?

Widownia ponownie rozbrzmiała gromkimi oklaskami i skandami. Chyba ten tajemniczy wojak miał swoich fanów. Cóż, nie był w sumie taki zły, na jakiego wyglądał. Zatrzymałam się za pomocą KI z rozpostartymi ramionami. Odwracając się, ściągnęłam usta, tworząc coś na kształt dzioba.  

—  Proszę, proszę! — Klasnęłam powoli w dłonie z uznaniem. — Jestem pod wrażeniem. Wstałeś. 

— Oczywiście, że tak! — zawołał wesoło. — Pokonam cię. Mogę cię zapewnić.  

Zaśmiałam się cynicznie. Nie dość, że był niebywale silny i szybki jak na zwykłego ziemianina, to jeszcze miał tupet twierdzić, iż jest w stanie ze mną wygrać. Zupełnie jakby ktoś wsadził mu do głowy mózg Herkulesa. Dobre żarty. Rozruszałam kark, ponownie obmyślając plan w głowie. Tamten nie zadziałał, gdyż nie doceniłam swojego przeciwnika. Cóż, skąd mogłam wiedzieć, że jakiś tam mięczak, okaże się jednak kimś więcej? Musiałam chylić wobec niego czoła.

— Kim ty jesteś? — zapytałam ostrożnie. 

Trybuny skandowały powrót nieproporcjonalnego człowieka, którego jak myślałam, wyeliminowałam z gry. Osiemnastka właśnie podnosiła się z posadzki, przecierała w grymasie twarz. Mogłabym zawołać, że mi przykro, jednak wykonałabym ten manewr ponownie. Ratować się przed atakiem w plecy?  Musiałam za wszelką cenę, a to była pierwsza myśl, na którą wpadłam. 

Przecięłam ogonem powietrze. Zastanawiałam się jak tym razem rozegrać rundę drugą. Nie czekając na specjalne zaproszenie, ruszyłam do ataku w akompaniamencie bojowego okrzyku. Mój przeciwnik nie omieszkał uczynić tego samego. Nasze pięści się zderzyły z głośnym hukiem. Jego dziwnie mała dłoń powinna była ulec pęknięciu po czymś takim! A on dalej nią szarżował w najlepsze. W głowie nie mieściło mi się kim do diabła, była ta istota. Czy aby na pewno Ziemianinem? Jeśli nim nie był, musiałam zacząć traktować go jak prawdziwego przeciwnika. A może był człowiekiem Shina? 

Jakby nie patrzeć od około dwudziestu minut walczyłam z nim, a to oznaczało, że czas było przestać się bawić. Tym bardziej nie miałam zamiaru tego przedłużać. Chciałam w końcu zmierzyć się z androidem, a następnie upokorzyć publicznie mistrza iluzji. Moje zamierzenia nie ulegały zmianie.


Odskoczyłam w tył, tym samym unikając ataku, który jak domniemałam, miał wbić mnie w powierzchnię areny. Spojrzałam na przeciwnika w szelmowskim uśmiechu. Chciał być potraktowany serio? Mogłam mu to zapewnić, wystarczyło wcześniej poprosić. Odsłoniłam lewe oko, w które nieudolnie próbował wcisnąć się złoty kosmyk. 

—  Koniec zabawy! — zawołałam z drwiną. — Już po tobie dziwny człowieczku. 

Zamaskowany spojrzał na mnie wielkimi oczyma i jakby delikatnie się zmieszał na moje słowa. Mimo to wciąż na mnie napierał. Czekałam, do ostatniej sekundy, by usunąć się z trajektorii lotu małej pięści, w za dużej rękawicy. Chybiony cel zdezorientował przeciwnika, gdy moje ciało rozpłynęło się sprzed jego narządu wzroku. Zachwiał się mimo lewitacji.

Korzystając z okazji zaskoczenia, puknęłam go palcem w ramię, stojąc dokładnie za nim. Ten zamarł na chwilę, by następnie z ostrożna poruszyć twarzą i zrozumieć, że stoję tam. To trwało ułamek sekundy, nie czekał na oklaski. Ruszył do kontry. Zablokowałam cios, łapiąc go za ramię. Zgrabnym ruchem przeleciałam nad nim. Będąc do góry nogami, wpatrywałam się w zakrytą tożsamość. Ponownie na mojej twarzy odmalował się niechlujny grymas zwycięstwa.

—  Nie tego się spodziewałeś, co? — syknęłam cicho. 

— Nie bądź taka do przodu! — żachnął się piskliwie. — Mam szansę cię pokonać! 

Parsknęłam śmiechem prosto w jego twarz. Dowcip! Szybkim ruchem rzuciłam nim jak lalką ku trybunom. Niestety ten nie dał się podejść jak młodszy syn Gokū i niebawem zatrzymał niekontrolowany lot za pomocą KI. W złości ściągnęłam usta, dmuchając nosem jak rozjuszony byk.

Niekształtny człowiek postanowił ponowić atak z zawrotną prędkością w akompaniamencie podwójnego okrzyku. Zastanawiałam się, czy nie miałam omamów. Tyle dziś nieprzyjemności, zwrotów akcji i szalonych rzeczy mnie spotkało. Możliwe było, iż mózg płatał mi figle. Byłam skora uwierzyć, że ześwirowałam. I byłam tego jak najbardziej świadoma. Jak?

Trafił mnie w lewy policzek, brzuch, a następnie w łydkę. Musiałam przyznać, że wybił mnie z rytmu, a ciosy, które otrzymałam wcale, nie były jak smagnięcie piórkiem. Upadłszy na kolano z impetem w matę, powodując w niej pęknięcia, potarłam policzek. Tyle zdążyłam uczynić, nim postanowił posłać mnie sferyczną kulką na drugi koniec maty; A może i za nią? Moja złość wzięła bardziej w górę niż zaskoczenie. On, mnie?? Jeśli tak dalej pójdzie, z głupoty i nieuwagi wypadnę za ring, dotknę czegokolwiek i moja misja stania się najsilniejszą pod słońcem zakończy się fiaskiem! Musiałam przestać się bawić. Najgorsze, że cały czas to powtarzałam, a do tej pory nic nie uczyniłam.

Przełknęłam ślinę, zacisnęłam powieki. Nabrałam powietrza w płuca, powoli się podnosząc. W narastającym gniewie podwoiłam swoje dotychczasowe KI. To był definitywny koniec żartów. Ciało oplotła złota aura, rozjaśniając i tak już nad wyraz słoneczny dzień. Moje myśli wyciszyły się, na rzecz wyostrzenia zmysłów. Był cel, jeden, konkretny – wyeliminować przeciwnika. Nie mogłam sobie pozwolić na żaden błąd. Ta walka i tak się znacznie przedłużyła. A myślałam, że znokautuję delikwenta w ułamku dziesięciu sekund. Cóż za absurdalna myśl.

Mężczyzna stał w oszołomieniu. Czy wreszcie zrobiłam na nim wrażenie? Zastanawiał się co zrobić? Jak uniknąć mojego gniewu? Widziałam to w tych jego mało widocznych oczach, w kolorze błękitu. Byłam pewna. Przestąpiłam powoli kilka kroków, zaciskałam obie pięści. Na nich także panował chaos w postaci szalejącej energii. Ogon odwinęłam z talii, pozwalając mu opaść. Ten ktoś działał mi na nerwy.

— Przygotuj się na to… — szepnęłam w goryczy niemal do siebie. 

On jednak to usłyszał, byłam pewna, a przynajmniej wyglądało na to, że rozumie, do czego zmierzam. Wystartowałam jak torpeda w jego kierunku. Ten o dziwo, zamiast stać jak kołek, z przerażeniem zaczął się wycofywać. Kiedy usiłowałam go dogonić, a raczej szło mi dużo lepiej, niż jemu cofanie się w powietrzu uleciał w górę, jakby bał się, że spiorę mu tyłek. Cóż, miałam zamiar go nieco bardziej pokiereszować. 

W pierwszej chwili mi umknął, jednak byłam tak zdeterminowana, by go dosięgnąć. Wreszcie trafiłam go w podbrzusze, a ten zgiął się dziwnie w pół. Te super twarde jak poprzednim razem. Następnie ze splecionych dłoni przyłożyłam mu w niesamowicie kamienne i garbate plecy. Poczułam ból w dłoniach. Z czego on u licha był zrobiony? Runął, a czekałam na jego upadek. Nim dotarł do uszkodzonej wcześniej maty, zdematerializowałam się w tamto miejsce, by z powrotem wysłać go w przestworza. Miałam w planach tak nim żonglować, aż wreszcie stwierdzę, że dostał za swoje. Jego zdezorientowany krzyk mówił mi, że musiało zaboleć. Nie tylko w kościach. O to właśnie chodziło.

Ponownie dogoniłam wojownika i gdy zamierzałam zadać kolejny cios pięścią, odepchnął mnie swoją aurą i to nie byle jaką, a złotą! Co to w ogóle miało znaczyć?! Czy ja nie zwariowałam czasem? Z wrażenia wygasiłam złote fluidy. Jego moc wzrosła diametralnie, czułam ją… Czułam… Dwie podobne sobie energie, a jednak zupełnie inne. Ich peleryna szalała. Mój szok szybko przeistoczył się z gniew. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, jak tego dokonali. Co zrobili, żeby stanąć w tym miejscu? Jak w ogóle to było możliwe? Skroili oszustwo szyte grubszymi nićmi niż to, w które wmieszał się Herkules.

— Więc to tak? Tak się bawicie. — Zmrużyłam powieki, a na mojej twarzy pojawił się grymas w postaci dzióbka. — Zapłacicie mi za to, zbóje. 

Mimo że zafascynowała mnie ich determinacja walki ze starszymi, a nawet z dorosłymi, dobrze obeznanymi w walce to wezbrało we mnie wzburzenie. Oni wiedzieli, kim byłam ja, kim była Osiemnastka, a jednak atakowali. Teraz rozumiałam, dlaczego rzucili się na blondynę. Jej siły ciosu nie znali. Mogli jedynie usłyszeć coś od innych. Dlatego się mnie przestraszyli, gdy zniweczyłam ich plan na samym początku. Oni wiedzieli, że jestem nie do przeskoczenia, a jednak próbowali sił. Tu trzeba było chylić im czoła. Liczył się zapał, a tego im nie brakowało. Teraz rozumiałam, skąd wziął się ten niesamowicie twardy brzuch! To była głowa Son Gotena!

Rozzłościli mnie swoją postawą. Mogli mnie uprzedzić, kim są. Grałabym fair od początku. Nie traktowała jak słabego Ziemianina, a od razu dała wciry, by zapamiętali sobie, że z wojownikami ze stażem nie mają co konkurować. Chcieli się sprawdzić? Zawsze byłam do ich dyspozycji, wiedzieli o tym. Nigdy nie odmawiałam im pojedynku. Wystarczyło poprosić.

Rozjuszona przestałam kontrolować KI. Na tajemnice ostatnimi czasy byłam bardzo cięta. Gorąca moc przepłynęła przez moje ciało, które zaraz spowiła złocista aura. Zabawa się skończyła. Czas było pokazać dzieciakom, że ich super moc nijak ma się do tego co ja, i reszta musieliśmy przejść, by go zdobyć. 

W chwilę po tym światło eksplodowało. Nie dbałam o to co się wydarzy, co ludzie pomyślą. Byłam sobą. Całkowicie byłam prawdziwą sobą i tylko to się liczyło. Zero hamulców. Tylko ja i... ja. Kumulując moc, widziałam, jak zamaskowani chłopcy nie wiedzą, co robić. Przy nich nigdy nie używałam większej siły. Nigdy nie musiałam. Jednak tego dnia dostałam od nich kopa i uważałam, że czas najwyższy by zrozumieli, że zdobycie pierwszego poziomu  Super Wojownika, który otrzymali w genach, jest mało wystarczające. Praktyka była kluczem do sukcesu.

Rozpostarłam ręce, a w chwilę po tym, gdy skoncentrowałam w sobie całą KI, drugi poziom został osiągnięty. Charakterystyczne dla tej przemiany wyładowania elektryczne spowiły moje ciało. Ten przebieraniec miał teraz dużo do tłumaczenia się przed rodzicielkami. Czy one w ogóle zauważyły, że tych dwóch urwisów nigdzie nie było? Naprawdę tak lubiły te zawody, że nie zauważyły zniknięcia dzieciaków? Przy Chi-Chi było to nie do pomyślenia. Za Gohanem uganiała się jak śmierć. Tylko nauka i jeszcze więcej nauki.

Uśmiechnęłam się do Zamaskowanego przeciwnika, najszerzej jak potrafiłam, aż moje oczy zamieniły się w drobne szparki, a kąciki ust zabolały od napięcia. Miałam nadzieję, że zrozumieli przekaz i wiedzą, że zostali odkryci. Tylko głupek mógł się tak sprzedać. Albo... Dzieci. 

— Przegraliście! Przejrzałam was! — krzyknęłam, wystrzeliwując w ich kierunku palec. — Macie przechlapane! Ja wam nie daruję. 

Miało być to ostrzeżenie. Mieli szansę w porę się wycofać. Pomimo strachu, jaki zobaczyłam w ich postawie, wiedziałam, że tak łatwo się nie poddadzą. Walczą o tytuł. Walczą o uznanie. Chcą mierzyć się ze starszymi. Zupełnie jak ja w ich wieku. Wtedy i mnie traktowano jak dzieciaka i nie pozwalano brać udziału w walce między dorosłymi. Doskonale ich rozumiałam, chociaż na super wojownika musiałam ciężko pracować. Oni odziedziczyli to w genach.

Jednak ich najgorszym błędem było oszukać mnie. Ja nigdy nie miałam obiekcji, by wzięli udział w pełnoprawnym turnieju. Z ich siłą spokojnie mogli brać udział. Plus tego przedsięwzięcia był jeden: mogłam im oficjalnie złoić skóry za nieposłuszeństwo. Musiałam też uprzytomnić im, że nie z każdym można konkurować. Zwłaszcza z rozwścieczoną Saiyanką.

Ten, który znajdował się na górze, kumulował złocistą kulę w obu dłoniach, by następnie wystrzelić ją w moim kierunku. Tym razem nie musiałam się powstrzymywać. Jak stałam, tak zniknęłam sprzed zebranych oczu. Zawisłam centralnie nad głową przeciwnika, następnie walnęłam go ze splecionych pięści z rozmachem. Oni byli jeszcze zajęci generacją swojej mocy. Wraz z uderzeniem stracił kontrolę nad KI i ta wyparowała. Nie czekając na ich reakcję, wystrzeliłam szkarłatną sferę, by przyspieszyć bliskie spotkanie łobuzów z podłożem. Chłopcy w ostatniej chwili odepchnęli się od maty, starając się dosięgnąć mnie swoją pięścią. Usunęłam się z ich toru lotu, uraczając ich szelmowskim uśmiechem.

Rozłożyłam ręce, unosząc dłonie na wysokości klatki piersiowej, a następnie naszykowałam w nich pociski. Pół-saiyanie z przerażoną miną zamarli. Jednak po chwili odzyskali czujność i postanowili kontratakować. Dzieciak z górnej części przebrania wykonał dokładnie ten sam manewr, jednak użył swych rąk do stworzenia tylko jednego pocisku KI. 

Nasze wiązki energetyczne zderzyły się ze sobą, tworząc silny podmuch. Poza dźwiękiem energii dało się słyszeć przerażone okrzyki na trybunach. Kosmitka urządzała zebranym tu gapiom pokaz pirotechniczny. Wiedząc, że za chwilę zmiotę chłopaków, postanowiłam poprowadzić trajektorię lotu, by nie wyrządzić nikomu krzywdy. Smarkaczy wyrzuciło daleko w górę. Ja zaś pokierowałam pociskiem tak, by rozbiła się na pobliskiej skale. Tuż za kompleksem sportowym. Wszyscy zainteresowali się rosnącym grzybem na niebie, nie ukrywali szoku.

Trzeba było działać w tempie ekspresowym, więc korzystając z okazji, że Pół-Saiyanie są zdezorientowani. Poszybowałam ku nim, a następnie z półobrotu kopnęłam ich nogą, tym samym trafiając na sam środek. Rozległ się przeraźliwy krzyk bólu. Musiałam trafić w głowę. Zagadka twardego jak kamień brzucha była rozwiązana. Chłopak ukryty w dolnej części kostiumu wił się jak szalony, szlochając przy tym głośno.

— Uspokój się! — Dało się słyszeć paniczne nawoływanie Trunksa. — Nie szarp się tak, bo nie mogę utrzymać równowagi! 

Ich złocista aura zniknęła. Mały Goten nie słuchał, tylko usiłował ukoić ból, jaki mu zadałam. Tak się szamotał, utrudniając koledze utrzymać pion, że wreszcie materiał ich przebrania rozerwał się w pół. Czarnowłosy ujawnił swoją tożsamość, pozostawiając górną część Zamaskowanego Wojownika w oszołomieniu. Chłopiec ze łzami w oczach kurczowo ściskał swoją głowę. 

Rozległ się straszliwy krzyk na trybunach, a najdonośniejszy słyszalny był w głośnikach. Swój ryk przerażenia wydał właściciel mikrofonu. Wszyscy byli zaskoczeni. No bo kto by się spodziewał takiej maskarady? Ale oni jeszcze nie wiedzieli, że delikwentów było dwóch.

— Zamaskowany Wojownik rozpołowił się... — Dało się słyszeć zawodzenie przesiąknięte niedowierzaniem.

Tłum ogarnęła przeraźliwa panika. To było oszałamiające widowisko. Sądziłam, że mocniejsze niż w chwili, w której podejrzewano morderstwo ze strony córki szanowanego obywatela Ziemi. Zrobiłam show, tylko że nikogo nie zabiłam, a jedynie zdemaskowałam. 

— Son Goten! Trunks! — krzyknęłam wkurzona. — Koniec zabawy! Gra się skończyła. 

— Coś ty najlepszego narobił!? — obruszył się chłopiec ukryty pod górną nawierzchnią. — Zostaliśmy zdemaskowani! 

— Ja? To-to ona mi tak przywaliła, że do tej pory dzwoni mi w uszach! — załkał syn Chi-Chi. — Ty wiesz, jak to boli!? 

Po krótkiej sprzeczce mój bratanek zrzucił z siebie przebranie, ukazując prawdziwe oblicze. Dumnie prezentował się w złotowłosej odsłonie. Gdyby tylko Vegeta go widział.

Ku mojemu zaskoczeniu ruszyli na mnie. Nie interesowało ich, że zostali rozpoznani. Gra toczyła się dalej. A myślałam, że uciekną jak tchórze. Nie doceniłam ich starań. Każdy zaatakował z przeciwnej strony. Wciąż chcieli wygrać i odebrać mój przyszły tytuł. Obie ręce i nogi miałam zajęte obronną. Napierali, najprecyzyjniej jak potrafili. Nie zamierzali się powstrzymywać.

Uderzyłam młodszego w kark, posyłając go na matę. Trunks w przerażeniu rzucił się na mnie jak lew, usiłując pomścić kamrata. Nic z tego. On także dostał za swoje. Nie miałam zamiaru im pobłażać. Chłopak wylądował na macie, zamiast się w nią wbić tak jak młodszy syn Gokū. Starszy pomógł przyjacielowi podnieść się z ziemi i pokruszonego betonu. Po otrzepaniu się z pyłu i porażki postanowili ponowić atak.

Gdy tylko ponownie zrównali się w locie, przystąpili do kumulacji swych pocisków. Byłam gotowa odbić każde z nich, a następnie sprać dzieciaki, tak by im w pięty poszło. Pierwsza świetlista kula została posłana w niebo. Druga skończyła w dachu jakieś wysokiej budowli. Niestety, ale musiałam źle obliczyć kąt nachylenia. A skąd! Niczego nie liczyłam. W nosie miałam gdzie, co spadnie, byleby mnie nie dosięgło. Nie było powodu, by nad tym debatować. Urwisy nie spodziewały się, że będę przygotowana na to i ich ataki na mnie z każdej możliwej strony na nic im się zdadzą.

Gnali na złamanie karku, a ja w ostatniej chwili się skuliłam. Nie zdążyli zareagować i dzielili samych siebie po twarzach. Po zderzeniu padli po moich obu stronach. Teraz wystarczyło ich schwytać. Nim odzyskają świadomość. Szybkim ruchem pochwyciłam obu nicponi za odzież tuż przy szyi, kiedy jeszcze liczyli gwiazdy. 

— Zostajecie zdyskwalifikowani! — krzyknął spiker. — Nie możecie we dwóch atakować jednego przeciwnika! 

Nie tylko oni zamarli w bezruchu. Dało się słyszeć zaskoczone jak i niezadowolone okrzyki z trybun. Ja także nie kryłam zdumienia. To miał być koniec? Teraz kiedy mogłam użyć większej ilości energii? Gdy miałam okazję złoić tyłki tym smarkaczom? Westchnęłam, wciąż trzymając oszustów. Widząc przerażenie w oczach tych dwoje, zaraz poczułam, że chcą mi uciec. Jeszcze z nimi nie skończyłam. Ścisnęłam ich mocniej by następnie szybkim ruchem zbliżyć ich twarze do siebie. Zderzyli się czołami. Zawyli z bólu. Wypuściłam łobuzów, a oni łapiąc okazję, wzbili się wyżej, aby potem czmychnąć. Jak najdalej stąd.

— Jeszcze się policzymy! — krzyknęłam za nimi. 

I uciekli z pola widzenia. W tej ciszy, jaka zapanowała, słyszałam wściekły wrzask obu matek. Oczami wyobraźni widziałam, jak chłopcy błagają o wybaczenie, tłumacząc się chęcią zwycięstwa w turnieju. Roześmiałam się perliście. Taki numer wywinąć! Wzięłam głęboki wdech, po czym wróciłam do pierwszej formy.

Wylądowałam na uszkodzonej macie. Spoglądając z ukosa, dostrzegłam tego oszusta. Jeszcze trzymał się na nogach. Chociaż, wyraźnie było widać, że był przerażony tym, co zobaczył. Cóż, nie każdy miał prawo przyjść na świat jako Saiyanin. Już niebawem miał się przekonać, że z takimi jak ja daleko jego kariera nie ujedzie.


— Drodzy państwo! Zamaskowany wojownik został zdemaskowany! — zawołał komentator. — W najbliższym czasie nie prędko go spotkamy. Jednak przypomnę, że turniej trwa nadal! Wciąż przed nami wspaniałe widowisko! 

Gromkie oklaski wzniosły się w górę nieba. Ludzie szaleli, a ja w końcu mogłam wziąć się za upragnioną potyczkę z Osiemnastką. Już dawno temu winien był się zakończyć ten spektakl. Gdyby dzieciaki nie przebrały się za jakiegoś nieszczęśnika… Ciekawiło mnie, w jaki sposób się do niego dobrali i gdzie go ukryli, by ich nie obnażył. Oni to mieli pomysły. 

— Na macie pozostaje Księżniczka Saiyanów, C18 i nasz ukochany Herkules! — oświadczył siwiejący blondyn. — Gromkie brawa! Im bliżej finału, tym ciekawiej!

Okrzyki komentującego jak zwykle zakończyły się skandami. Kiedy usłyszałam w tym zgiełku swój pseudonim, zaskoczyłam się bardzo. Ktoś jednak mi kibicował? Może była to Bulma? Nie, ona pewno w tej chwili usiłowała  odnaleźć swojego łobuza. Uśmiechnęłam się pod nosem. To było całkiem miłe. Nawet nawoływanie Herkulesa nie było tak irytujące w tej chwili. Skierowałam się w stronę swojej przeciwniczki, a ta w mgnieniu oka zrozumiała, o co chodzi.

— Osiemnastko! Wybacz, że kazałam ci czekać — zawołałam wyniośle.

Niebieskooka z uśmiechem na ustach wcisnęła za ucho niesforne włosy. Przechyliła głowę w bok i zmrużyła oczy.

— P-panie, jak mniemam, zajmą się sobą? — Dało się słyszeć trzęsący głos ojca Videl. — Nie z-zamierzam w-wam prze-przeszkadzać. Postoję. Popatrzę.

Jego nogi były z waty. Trząsł się jak zimna galaretka owocowa, którą nieraz raczyła mnie matka Bulmy. On jednak nie wyglądał tak apetycznie. Moje usta przybrały kwaśnego grymasu. Co Osiemnastka mu nagadała, że tak pokornie czekał na swoją kolej? Nawet nie zamierzał odstawić żadnego teatrzyku? Tak po prostu zachęcał nas do walki? A jeszcze jakieś pół godziny temu zamierzał androidkę wysłać za matę. Musiałam koniecznie o to zapytać. Chyba odechciało mu się pokazywać nam, jak biją się dorośli. Jak robią to mężczyźni? 

— Na swoją kolej grzecznie czekaj, śmieciu. — syknęłam na niego, spoglądając kontem oka. 

Psuł mój entuzjazm, a to było niedopuszczalne! Przyszłam się tu świetnie bawić, a on był w stanie wszystko zniszczyć.

— Jak śmiesz tak o mnie mówić?! — oburzył się. — Jestem mistrzem świata! Ty... ty nędzna podróbko wojownika.

— Już nie długo, poczekaj. — Dodałam spokojniej. — Przyjdę i po ciebie, a tytuł, jakim się szczycisz, podepczę!

Na te słowa mężczyzna upadł na kolana i o ile wzrok mnie nie mylił, a miałam wręcz doskonały, dostrzegłam małe łzy. Oznaczały one tylko jedno – strach. W tej chwili doskonale rozumiałam entuzjazm Freezera, gdy z wyniosłością deptał istoty, które miał za nic. Wypowiedzieć komuś, że jego koniec jest bliski, napawało mnie ogromną satysfakcją. Nikogo oczywiście nie zamierzałam zabijać, a rozerwać na strzępy jego kłamstwa. Osiemnastkę pokonać, a tego przybłędę porządnie nastraszyć. O dziwo ten dzień nie musiał należeć do najgorszych, a turniej do banalnie nudnych. Czekało mnie tu więcej rozrywki niż mogłabym się spodziewać. Jednak to był dobry pomysł, by się tu wybrać. I prawie zapomniałam o misji, jaką miałam obraną przed przybyciem na tę wyspę. Także, choć na dłuższą chwilę uwolniłam się od tych bolesnych momentów, jakie się dziś wydarzyły. Tak emocjonalnego popołudnia dawno nie było w moim życiu. Istna sinusoida!

— Gotowa na zabawę? — zawołałam z entuzjazmem do blondwłosej. 

— Ty się jeszcze pytasz? — zdziwiła się. — Czekałam na tę chwilę od bardzo dawna! Muszę się odegrać za to, jak mnie sprałaś kilka lat temu. 

—  Nie mieszaj mnie w to, nie było mnie tam. — chciałam zauważyć. — To nie ze mną walczyłaś, ale jeśli ona mogła cię pokonać to ja tym bardziej. 

— To nie ma znaczenia. — zaznaczyła cierpko. — Tym razem zmierzę się z tobą w całej okazałości. I nie licz na fory. 

Uśmiechnęłam się do niej, owijając ogon szczelnie wokół tali. Niebieskooka uraczyła mnie swoimi białymi zębami. Przyjęłyśmy pozycję do walki. Bardzo długo czekałam na tę chwilę i nic nie mogło nam tego zepsuć. Arena należała do nas. 

— Kochani widzowie! Obie zawodniczki postanowiły zawalczyć o możliwość pokonania naszego obecnego mistrza. — Relacjonował z radością komentator. — Która z nich okaże się lepszą? Nie możecie tego przegapić!  

Trybuny szalały z radości. Oto miały zmierzyć się ze sobą dwie wojowniczki, jakie pozostały w grze. Ludzie skandowali na przemian: C18 oraz księżniczka. Uniosłam wysoko rękę z zaciśniętą pięścią. Tak robił Satan, gdy chciał się zsolidaryzować z publicznością. Czemu ja nie mogłabym tego uczynić? Niech myślą, że liczę na ich poparcie. To miała być w końcu zabawa, a ja zamierzałam bawić się na całego. Publiczność mogła to robić razem ze mną.