31 maja 2023

*95. Morderczy Vegeta i tajemniczy przybysz

Z dedykacją dla Kenzurana

Poprosiłam Osiemnastkę o chwilę samotności. Musiałam iść się przewietrzyć. Ona z resztą miała dziecko, do którego powinna była wrócić. Mnie jeszcze czekało patrzenie jak kłamca odbiera tytuł oraz wygraną. Mnie miało przypaść oficjalnie drugie miejsce. Sama na to się zdecydowałam. Wiedziałam, że postąpiłam słusznie, a jednak nie byłam z tego powodu zadowolona. Zrobiłam to tylko i wyłącznie dla kogoś z kim nie chciałam od miesiąca rozmawiać. I najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że zrobiłabym to ponownie. Jeszcze nie tak dawno nie rozumiałabym dlaczego. Teraz wszystko było jaśniejsze. Nawet w tych czarnych barwach. Zależało mi na nim bardziej niż potrafiłam pojąć. Tylko dlatego wycofałam się ze wszystkiego. Możliwe, że by mi i tak nie wybaczył. Sam uwierzyłby w wypowiadane przez Satana słowa. Skończyłabym jako potwór. Może nawet nim byłam? Tylko jeszcze potrafiłam się w porę opanować? Wychowałam się wśród bestialskich monstrów. Oglądałam te wszystkie niegodziwości, a z czasem uodporniłam się na nie. By przetrwać. By się ich nie bać. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, kiedy to nastąpiło. Jego przynajmniej nikt się nie brał za tego złego. Był ich bohaterem. Był moim przeciwieństwem.

Szlag! Wyjdź Gohanie z mojej głowy! Daj mi wreszcie spokój!

Siedziałam na schodach u bram wielkiego turniejowego kompleksu w szerokim rozkroku podpierając się łokciami. Wróciłam do swojej pierwotnej formy. Potrzebowałam całkowitego wyciszenia. Wpatrywałam się w zielonkawe czubki butów konstrukcji Bulmy chowając twarz w dłoniach. Tutaj było w miarę spokojnie. Tam w głębi grała muzyka, strzelały kolorowe chmury konfetti i dziennej wersji fajerwerków. Nie miałam ochoty tam wracać, ale skoro oddałam walkę to wypadało się pokazać. Nie mogłam teraz zniknąć jak jakiś tchórz. Zajęłam drugie miejsce.

Minęło już tyle czasu, a Vegeta i reszta nie wracali. Co to mogło oznaczać? Mieli kłopoty, czy może wręcz przeciwnie? Zaczynałam się denerwować. Niby miałam gdzieś problem tego całego Shina, ale teraz zastanawiałam się, czy aby nie był poważniejszy. Chociaż z drugiej strony... Czy syn Gokū nie miał w razie kłopotów wysłać mi sygnału? A no miał. Skoro tego nie robił musiało oznaczać, że wszystko mieli pod kontrolą. Byłam przewrażliwiona od natłoku wydarzeń w ciągu jednego dnia, a zostało jeszcze trochę do zachodu. Musiałam odłożyć na bok czarne chmury, bo zaczynała mnie od tego boleć głowa. Wystarczyło, że dostałam w nią od blondyny. To i tak było za dużo.

Westchnęłam znużona i spojrzałam w niebo opierając się brodą o pięści. Na jego błękicie pojawiło się kilka białych chmur. Czas było wracać, nie chciało mi się ruszać z miejsca. Może już ta cała maskarada dobiegała końca? Ja tylko potrzebowałam się upewnić, że nie zostanę oszukana. Obawiałam się, że facet od pysznienia się przed publicznością zapomni o swojej umowie.


Nagle za w oddali usłyszałam krzyki, które dochodziły z głębi wyspy. Coś się wydarzyło na wręczaniu nagród? Należały do ludzi będących na trybunach i wcale nie brzmiały jak wiwaty dla pajaca Ziemi. Może spadł ze stopni i skręcił kark? Już nawet wyobraziłam sobie to całe zajście, a na twarzy wykwitł mi złowieszczy uśmiech. Oj, naprawdę nie znosiłam tego typa.

Poczułam nagły skok energetyczny. Oszołomiona tym faktem wzbiłam się w powietrze i poszybowałam w podejrzanym kierunku. Kiedy dotarłam na najwyższy punkt trybun zamurowało mnie. Na podniszczonej macie stali nie tylko Herkules i prowadzący, ale i Son Gokū, Gohan i Bóg Światów. Naprzeciw nich był Vegeta w iście złocistej poświacie na drugim poziomie. Jego energia zdawała się zupełnie inna, jakby… Mroczna. Na arenie także znajdował się tajemniczy właz, przejście do podziemi. Zupełnie jakby ktoś wcisnął go tam na siłę.

— Co się tu do licha dzieje? Vegeta? Son Gohan...? Ale... Jak?

Nie rozumiałam, w jaki sposób się tutaj znaleźli. Nie wyczuwałam ich nadlatujących energii. Przecież nie przeoczyłabym tego. Nim zdążyłam zrobić choćby krok mój brat przeszedł do rzeczy. Wycelował dłonią w kierunku trybun, a następnie naładował swą moc i... Wystrzelił! Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Co się działo? Dlaczego zabijał tych ludzi z premedytacją? Przecież ty byli tylko słabi i przerażeni Ziemianie.

Syn Chi-Chi naprędce złapał odrzuconego podmuchem eksplozji komentatora nim wylądował gdzieś hen daleko. Dostrzegłam, że jego zielona kamizelka przepadła. Miał na sobie jedynie czarny kombinezon z hiper gumy oraz białe buty i rękawice.

Oślepiający błysk w centrum zdarzenia uniemożliwiał mi dokładnego rozeznania w zaistniałej sytuacji. Musiałam podejść bliżej by zrozumieć, co właściwie miało miejsce i jakim cudem zjawili się tutaj, kiedy było już po zwodach? Zwłaszcza że dość sporo czasu temu polecieli w nieznaną mi stronę. W te pędy ruszyłam schodami w dół, by dotrzeć do Saiyan, gdy niespodziewanie mój brat obrał na cel kolejną ofiarę i nie czekając ani chwili strzelił złotą wiązką. Tym razem był to Son Gokū. Ten postanowił nie uciekać tylko zasłonił się obiema rękoma po krzyżu. Moc księcia stale go odpychała, a on nie zamierzał nic robić poza obroną.

Czy oni powariowali? Czy ktoś mieszał w tym dniu? Co rusz działo się niewytłumaczalne. W ostatniej chwili ojciec Gohana odskoczył w bok, a złowrogi pocisk ruszył prosto w nie uszkodzoną część trybun. Tym razem pustą. Czyżby Vegeta także miał gorszy dzień? Jeszcze nigdy nie było mi dane zobaczyć księcia w takiej sytuacji. Atakował swoich. Kiedyś bym zrozumiała takie zachowanie, ale nie teraz. Od lat żył w zgodzie z tym światem. Zadomowił się, dogadał z innymi. Jedynie raz widziałam podobny wybuch złości. Miesiąc wcześniej wkurzyłam go, ale to co innego.  Stałam jak wryta nie dowierzając, że on był sprawcą. Wiedziałam, że był do tego zdolny, ale żeby tak bez żadnych skrupułów? Bez powodu? Nikt mu niczego nie uczynił.

Ludzie uciekali w panice bojąc się o własne życia. To było istne apogeum. Nawet ja nie nastraszyłam tak tych Ziemian, jak on sam. A także nie byłam dziś bez winy. Różnica polegała na tym, że nikogo nie zabiłam. O dziwo część zebranych obywateli Ziemi zaczęło nawoływać mistrza świata, by ich ocalił przed złotowłosym potworem. I Saiyanie byli spaleni... Czy nie o tym wspominał mi Herkules, błagając bym oddała mu zwycięstwo? Bez niego istoty ziemskie nie potrafiły żyć bez strachu? A teraz on sam stał jak kołek i trząsł się niczym liść na wietrze. Zapewne zdążył zsikać się w gacie prosząc matkę o pomoc. I on chciał być ich bohaterem? Zaśmiałam się cynicznie. Czy teraz wspaniałomyślny mistrz ocali ich nędzne dusze? Ja wiedziałam, że nie. Ludzie wkrótce mieli się o tym przekonać.

Powoli, w ogromnym szoku ruszyłam w stronę maty, by móc usłyszeć, o czym na dole rozmawiają. Niestety nie posiadałam tak znakomitego słuchu, jak Namekanie. Kiedy byłam już niedaleko, Vegeta wyciągnął rękę w bok i bez ostrzeżenia wystrzelił następny pocisk zabijając kolejnych nieszczęśników. Nie byłam pewna czy podskoczyłam ze strachu, czy szoku. Ten wojownik nie brał jeńców. Jego morderczy wzrok podpowiadał mi, że musiało wydarzyć się coś, o czym powinnam była wiedzieć. W takim szale ostatnio był, gdy przechodził na drugie stadium. Gdy doszłam do areny dostrzegł mnie Gohan.

— Saro! Jak dobrze, że jesteś! — zawołał z przerażeniem. — Vegecie odbiło!

Na te słowa spojrzałam na brata z zaskoczeniem, a także pytaniem dlaczego? Nie znałam przecież jego pobudek, a odkąd pamiętałam, nie miał zamiaru niszczyć tej planety, wszak tutaj się osiedlił. Wsparłam się rękoma o matę chcąc zbadać tę tajemniczą sprawę. Czemu mnie nie nie wezwali?

— Co jest grane, Vegeta? — zapytałam powoli, by nie rozjuszyć go bardziej.

Z nim trzeba było ostrożnie. Jakoś nie uśmiechało mi się ponowne bombardowanie trybun. Mężczyzna spojrzał na mnie niczym psychopata. Odruchowo cofnęłam się o krok. Wyglądał jak szaleniec.

— Nie wtrącaj się dziewucho! — szczeknął — To sprawa między mną, a Kakarotto!

W tym momencie spojrzał na wspomnianego. Gokū był pełen powagi. Jak on mnie nazwał?! Tuż za nim stał przerażony Bóg Światów. W okolicy wciąż z rozpaczą nawoływali ludzie swego wybawcy.  Nie miałam pojęcia co się tu działo. Zaczęłam żałować, że nie ruszyłam w drogę z resztą, kiedy mi proponowano. Czy wtedy nie doszłoby do tej sytuacji? Tak wiele pytań kłębiło się w głowie.

— Jeżeli chcesz, by nikt więcej nie ucierpiał, walczmy Kakarotto — dodał książę — tu i teraz.

Ojciec Gotena stanął jak wryty najwyraźniej nie rozumiejąc powagi sytuacji. Czy coś się zmieniło? Doskonałe zdawałam sobie sprawę, że Vegeta przybył tu, na turniej tylko po to, by stoczyć pojedynek z ojcem Gohana, ale sam przystał na rezygnację z rywalizacji. Dokładnie zlustrowałam brata i dostrzegłam na czole dziwny, czarny znak. Czy on był sprawcą całego zamieszania?

— Vegeta daj spokój, nie chcesz walczyć. Nie jesteśmy przecież wrogami! — odrzekł pospiesznie wyzwany na pojedynek.

Złotowłosy jedynie się zaśmiał niczym szaleniec. Ten mężczyzna musiał być opanowany przez jakąś nieczystą siłę. Nie takiego Vegetę znałam. Nie było innego wytłumaczenia na takie zachowanie. Ostatnim razem jak go widziałam był w zupełnie innym nastroju. Nie emanowała od niego taka... Niszczycielska siła. Zaczynałam się obawiać swojego brata. Czy dało się to w jakiś sposób odkręcić?

— Powiedz, Vegeta. — Son Gokū ponownie odezwał się — Babidi nie opanował całkiem twojej głowy, prawda? Pozwoliłeś mu na to.

Ten nie odpowiadając, lecz wciąż perfidnie się uśmiechając znowu wystrzelił pocisk w trybuny zabijając kolejnych ludzi, którzy się jeszcze ostali. I mną to wstrząsnęło. Ja byłam obrażona na świat, to mnie określano potworem, ale on? Co takiego się wydarzyło, że zmienił się nie do poznania? Za co? I kim był cały ten Bidabi? Co miał na myśli ziemski Saiyanin? Jak niby sam książę przystał na opętanie? Bałam się poznać prawdy, choć jednocześnie potrzebowałam ją zrozumieć.

Rozjuszony Saiyanin stał z napiętymi wszystkimi mięśniami jakby niebawem miały mu eksplodować. Nie wróżyło to niczego dobrego. W niczym nie przypominał Vegety, jakiego znałam. Nie chciałam mieć takiego brata. Im dłużej się mu przyglądałam, tym bardziej dochodziło do mnie, że to zupełnie obca istota. On nigdy z taką nienawiścią nie spoglądał na mnie jak przed chwilą.

— To już nie jest mój brat — rzekłam sucho, chociaż łzy cisnęły się do oczu. — On dawno skończył z bestialskim zabijaniem bez powodu.

Gohan spojrzał na mnie z przestrachem. Kiedy spoglądałam w oczy tego mężczyzny nie widziałam w nich swojego starszego brata. Dostrzegałam potwora bez krzty moralności. Prawdziwy Vegeta był zupełnie inny. Ta sytuacja pokazała mi jak mnie postrzegali jakiś czas temu Ziemianie.Teraz nie ja byłam monstrum, a on.

— Nie daruję ci tego… — warknął syn Bardocka zaciskając pięść. — Dość zabijania! Vegeta, otrząśnij się!

Tym razem rozjuszony wojownik pociągnął za odpowiedni sznurek. Zabijając zbyt dużą liczbę ludzi, sprawił, że stał się wrogiem publicznym. Dla Gokū nie było już żadnego usprawiedliwienia. Chyba nikt tak bardzo nie kochał tej planety, jak on. Z wyjątkiem jego starszego syna, chociaż on od samego ciała niebieskiego wolał jego mieszkańców. Son Gokū przemienił się w złotowłosego, oznajmiając tym samym podniesienie rzuconej mu rękawicy.

— Nie możesz się z nim bić! — Shin niespodziewanie zabrał głos. — Jeśli to zrobisz, Babidi skradnie twoją energię, a ta uwolni Buu. Nie mogę do tego dopuścić!

Ponownie w moich uszach zabrzęczało imię, które nic mi nie mówiło. Czy to on był sprawcą całego zamieszania? Jeżeli tak, to jaką dysponował mocą, by zawładnąć duszą księcia Saiyan? Lyang to nie mogło być, miałby przecież czerwone ślepia. Poza tym Son Gohan zadbał o to by wszyscy vitanijscy starcy odpokutowali za swoje grzechy. Jak zatem tajemniczy gość przeciągnął ojca Trunksa na swoją stronę?

— Nie rozumiesz, że zaślepia cię nienawiść? — Gokū starał się uspokoić Vegetę całkowicie lekceważąc słowa boga. — Dabura wykorzystał to przeciwko tobie! Musisz się wreszcie opamiętać. Chcą nas wykorzystać do swoich niecnych planów.

— To ty nie rozumiesz idioto! Czy nie masz czasem wrócić za parę godzin do zaświatów? — warknął omamiony — Obiecałeś mi tę walkę! Nie rób ze mnie durnia! Nie będę w nieskończoność odkładał naszej walki!

Książę jeszcze bardziej napiął mięśnie, a następnie wystrzelił ze swego ciała niczym torpedą potężną złotą aurą. Od lat marzył o tej potyczce. Chciał w końcu zmierzyć się z najsilniejszym niegdyś Saiyanem. Swoim rywalem. Osobą, która obaliła system kast. Dla następcy tronu był to niegdyś wielki cios. Jego gniew był tak potężny, że czułam palącą KI na swojej skórze. Nie wróżyło to niczego dobrego. Miałam jednak nadzieję, że gdy wreszcie odbędą te idiotyczną potyczkę wszystko się uspokoi.

— Vegeta... Chyba nie dałeś się wykorzystać dla jakieś głupiej walki? — wypowiedziałam z ostrożna wciąż niedowierzająco.

Stałam na idealnie przystrzyżonym trawniku opierając się rękoma o matę. Oglądanie z tej pozycji rozjuszonego do granic Saiyanina potęgowało dramaturgię. Nawet nie zauważyłam, kiedy ze zdenerwowania zacisnęłam zbyt mocno betonową konstrukcję i pod naporem zaczęła się kruszyć.

— Ten człowiek ośmieszył mnie! Ciężko trenowałem przez siedem lat, by ponownie stanąć z nim do walki! — warknął w odpowiedzi, wystrzeliwując palcem w przyszłego przeciwnika. — Tylko po to tu przybyłem.

Poniekąd go rozumiałam, ale czy to był czas na roztrząsanie starego sporu? Zranionej dumy? Czy on w ogóle zdawał sobie sprawę czym jest opętanie? Nie mógł wiedzieć. A ja tak i nie chciałam, by po wszystkim musiał się użerać ze swoimi demonami. Patrzeć w oczy osobie, którą praktycznie zabił, lub naprawdę pozbawił życia. Czy gdyby w ten sposób pokonał ojca Gohana, to czy przestałby istnieć? A może nie dało się zlikwidować osoby martwej? Ja nie znałam odpowiedzi i podejrzewałam, że syn Verinii także. Myślę, że żadne z nas przy zdrowych zmysłach nie chciałoby się tego dowiedzieć w czynie. W tym stanie książę mógłby się nie hamować i posunąć się o krok za daleko. Nikt by mu tego nie podarował.

— Nie masz prawa być silniejszym ode mnie, a jednak zawsze byłeś! Przyszedł czas zapłaty — Vegeta warczał niczym zaszczuty pies. — Dawno temu ocaliłeś mi życie, choć nie prosiłem! Oddaj mi moją godność synu Bardocka! Walcz ze mną!

Kipiała w nim ogromna nienawiść, jakby był naprawdę gotów zabić Gokū, byleby osiągnąć swój cel. Nie podobało mi się to. Zatracił się albo ów Bibadi, czy jak mu było potęgował tę gorycz. Czy dało się to jakoś cofnąć? Istniała jakaś szansa znaleźć kotwicę? W obliczu tego zdarzenia moje problemy stały się małostkowe. Musiała ocalić swojego brata! On kiedyś dla mnie poświęcił swoje życie. Nie zamierzałam go w tej sytuacji porzucać. Do tej pory Son Gokū stał niczym niewzruszony posąg. Wysłuchał uciemiężonego nie dając po sobie poznać, że dzieło się źle. W końcu ciężko westchnął przymykając oczy, po czym spojrzał w niebo z pełną determinacją i krzyknął:

— Wygrałeś Babidi! Będę walczyć z Vegetą tylko nas przenieś! Nie będę narażać niewinnych ludzi!

Nie tylko mnie zaskoczyła ta decyzja. Miałam nadzieję, że to słuszna decyzja i ojciec Gohana w jakiś sposób udobrucha szaleńca, a jeśli będzie trzeba to sprowadzi do parteru. Miałam zamiar wziąć udział w tym przedsięwzięciu i dopilnować by mój brat wrócił.

— Nie mogę ci na to pozwolić! — niespodziewanie na drodze stanął mu bóg z irokezem. — Jeśli ktoś ma z nim walczyć, będę to ja. Moim obowiązkiem jest chronić świat przed tą kreaturą.

Wojownik z pełną determinacją wyciągnął przed siebie rękę i zaczął ładować w dłoni świetlistą kulę. Oznaczało to, że już zadecydował kto stoczy walkę z księciem. Chciał mu dać do zrozumienia, że nic z tego nie będzie. Byłam zdumiona jego postawą, ale nie tylko ja. Gohan także był wstrząśnięty. Bóg musiał dać za wygraną, jeśli nie chciał zginąć z ręki Kosmicznego Wojownika. O ile w ogóle dało zabić się kogoś takiego. Kolejna świetlista sfera mocy sprowadziła na to miejsce chaos. Ocaleli krzyczeli, płakali, biegali po trybunach mając nadzieję, że zdołają się uratować przed niebezpieczeństwem.

I wtedy zupełnie niespodziewanie cała czwórka zniknęła, jakby ich wcale tutaj nie było. Po dziwnym włazie zostało tylko wgłębienie w macie. Doprawdy, to był niesamowicie dziwny dzień. Zacisnęłam pięść próbując sobie w głowie poukładać całe to zajście. Wszystko przekraczało wszelkie granice. Nie dość, że turniej się nie udał, Vegetę coś opętało, to jeszcze Gohan nie powiadomił mnie tak jak obiecywał, gdy coś się stanie. Miałam serdecznie dość! Najchętniej wróciłabym do domu i poszła spać. Może nawet przespała miesiąc? Ostatnim razem, gdy spałam zbyt długo zaczęły się dziać nieprzyjemne rzeczy. Usiłowałam odnaleźć źródło energii wojowników, lecz niestety nie dostrzegałam jej w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Zupełnie jakby się rozpłynęli.

— Zniknęli, a już myślałem, że pokaże im jak wygląda prawdziwe karate! — zaśmiał się Herkules — Jak zawsze się wystraszyli! Miernoty.

Na dźwięk znanego głosu przeszedł mnie bardzo nieprzyjemny dreszcz. Zrobiło mi się niedobrze. Nabuzowana wskoczyłam jednym susem na matę, po czym podeszłam do ojca Videl i przyłożyłam mu z pięści w brzuch, a ten padł plackiem na kafle. Drżał jak dziecko. Po raz ostatni tego dnia wysłuchałam jego bredni z ust. Powinien był się cieszyć, że Vegeta go nie zabił. Winien był zamilknąć. Teraz zebrało mu się na bohaterskie odzywki? Gdzie był, gdy jego wielbiciele błagali go o pomoc? A no stał obok i modlił się cholera wie do kogo. Splunęłam mu pod nogi. Najgorszy typ człowieka.

— Milcz gnido — wycedziłam — albo tym razem cię zabiję. Marny z ciebie bohater.
***
 

Skoro tamci zniknęli postanowiłam na własną rękę ich odnaleźć. Musiałam sprawdzić co takiego niedawno pojawiło się na Ziemi, zwłaszcza kiedy namieszało w głowie mojego brata. Nie potrafiłam sprzed oczu wymazać jego spojrzenia pełnego nienawiści. Czy dokładnie tak wyglądałam, kiedy Yonan mnie otruł? Najprawdopodobniej tak właśnie było. Wylądowałam w miejscu, w którym niedawno siedziałam i rozmyślałam nad sensem dzisiejszego przedpołudnia. Teraz było bardziej oblegane, gdyż ludzie wciąż w popłochu opuszczali wyspę walki. Nie zamierzałam się kryć, nawet w swojej pierwotnej postaci. Ziemianie i tak w tej chwili nie zwracali na mnie specjalnej uwagi, a poza tym nie miałam ani czasu, ani też ochoty na zabawy, w co ludzie pomyślą. Teraz liczyło się tylko odnalezienie tajemniczo zaginionych wojowników, którzy prawdopodobnie musieli zmierzyć się z łaknącym krwi księciem.

W którą stronę miałam się udać? Gdzie zacząć poszukiwania? Cholera! Dlaczego nie zapytałam wcześniej? Dlaczego w ogóle nie ruszyłam z nimi tylko zostałam tutaj? Wściekła na samą siebie i złośliwy los tupnęłam nogą, a siła jakiej użyłam utworzyła maleńkie, aczkolwiek masywne wgłębienie w trawie. Skoro nie potrafiłam ich zlokalizować, to może wcale nie było tak jak myślałam i Gohan po prostu nie mógł się ze mną skontaktować? Jak zatem miałam ich odnaleźć? Chwyciłam się za głowę, a następnie przykucnęłam od natłoku myśli. Może jednak z powodu paniki, jaka zaczynała mnie ogarniać? Czułam się tak bezradna, jak podrzędny Ziemianin. Wreszcie zdezorientowana usiadłam. Nawiasem mówiąc, nogi zaczynały mi cierpnąć od przykucu. Nie miałam pomysłu co zrobić. Gdzie powinnam się udać, by cokolwiek się dowiedzieć? I nagle doszło do mnie, że na macie zabrakło Kuririna i Piccolo. Oni również ruszyli za bogiem. Gdzie w takim razie się podziewali?

Czas uciekał, a ja stałam w miejscu, choć po prawdzie to siedziałam. Denerwowało mnie takie położenie. Teraz kiedy naprawdę chciałam pomóc, powstrzymać rozzłoszczonego do granic brata nie mogłam nic uczynić. Moja niemoc im mocniej przybierała na sile, tym bardziej irytowała. Zaczynała ponownie boleć mnie głowa. Zerwałam się na równe nogi, po czym wzbiłam się ku niebu, by odlecieć w nieznanym mi kierunku. Było mi wszystko jedno, potrzebowałam dać upust swej bezradności, a może przy okazji coś wymyślić? Na chwilę obecną czułam się jak kupa gruzu.

Wylądowałam na jednej z wysp, która się jako tako ostała po bombardowaniu Komórczaka, gdy szukał Osiemnastki. Nikt jej nie zamieszkiwał i zdążyła się już pięknie zazielenić. Najpierw me ciało otoczyła biaława aura, a ja zaczęłam krzyczeć w eter chcąc pozbyć się negatywnych emocji. Zaraz przemieniłam się w złotowłosą, by przyspieszyć proces oczyszczenia. Gdzieś z tyłu głowy myślałam, że może dzięki temu, któryś z wojowników mnie wyczuje i przybędzie. Skoro ja nie mogłam tego zrobić, to może był cień szansy, że im się uda? Gdziekolwiek byli. Miałam przynajmniej taką nadzieję. Krzyczałam i drżałam dając upust wszystkiemu, czego dzisiaj doświadczyłam. Było tego naprawdę wiele. Dawno nie przeżyłam tak intensywnego dnia. Zwłaszcza zabarwionego emocjami od szczęścia po nienawiść. Chciałam wierzyć, że od jutra wszystko się zmieni, a to... Mógłby być jedynie zły sen. Chciałam śnić już od miesiąca, a jednak co dzień budziłam się i przekonywałam, że jednak wszystko było przykrą prawdą.

Zmęczona po wydaleniu nagromadzonej złej energii upadłam na kolana łapiąc nieregularne hausty powietrza. Zaczęłam przecierać mokrą od potu twarz dłońmi odzianymi w rękawice, gdy nagle usłyszałam trzask łamanej gałęzi. Zerwałam się na równe nogi usiłując zlokalizować skąd dochodził.

— Kto tu jest? — zawołałam mając nadzieję, że tylko jakiś zbłąkany zwierz.

To była bezludna wyspa od ponad siedmiu lat! Zaczęłam mocno skupiać się na otoczeniu, by wychwycić jakieś wibracje. O dziwo nie musiałam zbytnio się wysilać, by wyczuć słabą energię ukrytą w młodych drzewach. Kto i dlaczego mnie obserwował? A może już tutaj był tylko ja wcześniej tego nie dostrzegłam?

— Wyjdź, bo będę strzelać! — wyciągnęłam ku sygnaturze dłoń z wycelowanymi trzema pierwszymi palcami, utrzymując jej poziom. — Ja nie żartuję!


Zza niewyrośniętych drzew wyłonił się czarnowłosy mężczyzna z uniesionymi do połowy rękoma. W miarę jak się prostował, moje oczy z niedowierzania się rozszerzały. Co ten facet tutaj robił i dlaczego mnie obserwował? Oglądał mój wybuch? Włosy sięgały mu do ramion i tak jak moje były w całkowitym nieładzie. Od razu rzucił mi się w oczy jego arconiański napierśnik oraz granatowy kombinezon z hiper gumy. Wreszcie, gdy powoli i ze wciąż uniesionymi rękoma w geście kapitulacji wyszedł z gąszczu dostrzegłam bardzo istotny szczegół. Z wrażenia się zapowietrzyłam. Nie mogłam się mylić. Ten podglądacz był w pełni Saiyaninem. Nie znana mi była jakakolwiek inna rasa poza moją posiadającą tak wyróżniającą się kończynę. Zaiste niesforną. Gdyby nie fakt okoliczności zaczęłabym krzyczeć z radości. Całe dzieciństwo marzyłam, aby spotkać innego żywego Saiyanina!

— Nie obawiaj się mnie. Nie przybyłem cię skrzywdzić.

Nie bałam się jego, za to on powinien był mnie. Kto dał mu prawo śledzenia mnie?! Dopiero co wyzbyłam się negatywnych emocji, a te ponownie we mnie wzbierały niczym woda w gąbkę. Dosłownie cały świat był przeciwko mnie. Za co?

— Czego więc tu szukasz? — burknęłam marszcząc nos. — Jeśli guza znikaj, zanim zrobię ci krzywdę.

Po tych słowach owinęłam ogon wokół tali przyglądając się przybyszowi spode łba. Ten nic sobie z tego nie robiąc rozejrzał się po zielonej okolicy pobliskich wysp Papaya. Zacisnęłam szczękę. Bez względu na to, kim był już zdążył mnie poważnie zirytować. Chyba wszystko tego dnia potrafiło to zrobić w okamgnieniu. Zdecydowanie potrzebowałam przerwy. Przestąpił jeszcze kilka kroków ku mnie. Teraz zauważyłam, że jego młodą twarz zdobiły szramy; Jedna w pionie biegła przez lewe oko, druga zaś, pozioma zdobiła jego prawy policzek. Od razu zaintrygowało mnie ich pochodzenie.

— Zależy kto pyta — rzucił wzruszając ramionami. Opuścił wreszcie ręce.

Tajemniczy, tak? Widziałam jak zrobił wielkie oczy, gdy ujrzał mój ogon, a teraz udawał, że w ogóle nie wiedział z kim miał do czynienia? Przecież był Saiyaninem. Czy on właśnie ze mną pogrywał? Takie to było śmieszne? Postanowiłam wyłożyć wszystko na jedną kartę. Nie wiadomo było jak się uchował w tym świecie, a ja zamierzałam wiedzieć wszystko.

— Spadkobierczyni Saiyańskiego rodu — odrzekłam z pełną piersią kładąc dłonie na biodrach.

Zadarłam brodę, by wyglądać wynioślej. Kto jak kto, ale Saiyanin winien wiedzieć z kim miał do czynienia. 

— Księżniczka? Naprawdę?— nie krył zdumienia. — Na imię mi Kenzuran*, dla przyjaciół Blade.

— Nie widzę żadnych przyjaciół — teatralnie rozejrzałam się dookoła w krzywym pokpiwającym grymasie.

Poczułam na skórze delikatny wiatr. W zagajniku nie było słychać ani jednego śpiewającego ptaka. Najprawdopodobniej była to moja wina. Stałam tu tylko ja i on, nieco starsza saiyańska istota.

— To takie powiedzenie — westchnął kręcąc głową z dłonią przy twarzy — nie jestem pewien czy tutaj o mnie słyszano.

— W moich kręgach na pewno nie. — Przewróciłam oczami wzruszając ramionami. —  Pierwsze słyszę to imię. Powiesz czego tu szukasz? Dlaczego mnie śledziłeś?

Mężczyzna podszedł bliżej. Jego czarne jak smoła ślepia błyszczały jak rozżarzone węgle. Odniosłam wrażenie, że cieszył się na nasze spotkanie. Dlaczego? Znał mnie? Czy może chodziło po prostu o to, że spotkał swego pobratymcę?

— Jestem tak samo Saiyanem, jak ty. Przyprowadziła mnie tu twoja KI — śmiał zauważyć oczywiste. – Mówisz, że jesteś księżniczką, tak? Tylko ja poszukuję kobiety, może wskażesz mi drogę, dziecko? A może przybyłem zbyt wcześnie?

Dziecko? Czy on powiedział do mnie dziecko? W momencie poczerwieniałam na twarzy zaciskając pięści. Nic tak chyba nie działało na mnie, jak to określenie. Bulma już dobrze o to zadbała. Poza rodziną Satanów oczywiście.

— Nigdy nie waż się nazywać mnie dzieckiem! — wycedziłam.

Bez większego namysłu uformowałam w dłoni bijącą na alarm wiązkę energii. To miało być jedynie ostrzeżenie. Wystarczyło, że Bulma i Chi-Chi miały mnie za gówniarza jeszcze przez przynajmniej rok. Osiemnastka była tuż za rogiem, ale, prawdę mówiąc, nie wierzyłam w słowa Ziemianek. One zawsze znajdowały idealny powód do maltretowania mojej duszy.

—  Dobra, dobra! Nie jestem wrogiem! Przybyłem tutaj w pokoju — zawołał ponownie unosząc ręce. —  A jak mam się do ciebie w takim razie zwracać młoda damo?

— Nic ci nie powiem! Komu służysz?

— Służę? — Wyraźnie zdziwiło go to pytanie. Zakrztusił się. — Ludzkości. Wiesz może gdzie znajdę Gokū?

Na dźwięk tego imienia zatkało mnie. Złowroga postawa przeistoczyła się w sztywny posąg. Nie spodziewałam się nikogo kto mógłby chcieć spotkać się z ojcem Gohana. Przecież on umarł siedem lat temu. Nie wspominał też by z kimkolwiek się umawiał tego jednego dnia. Miał być na turnieju i walczyć z moim bratem na normalnych warunkach, a nie jak było teraz – agresja i śmierć. Nie mówił, by ktokolwiek miał nas odwiedzić. Przybycie Boga Światów również nie było przez niego planowane.

— Jestem Sara, a Gokū jest obecnie bardzo zajęty — westchnęłam spoglądając w stronę gdzie jeszcze nie tak dawno odbywał się turniej. — Nic tu po tobie.

— A czym jest tak zajęty? — dopytywał. — Coś się stało?

— To raczej nie twój interes — burknęłam — Po co tu przybyłeś? Wracaj do siebie. Czegokolwiek tu szukasz, na pewno tego nie znajdziesz.

Mężczyzna podrapał się po czuprynie robiąc komiczną minę. Szczerze, nie wyglądał na wrogo nastawionego, a jego blizny na twarzy zdradzały, że niegdyś prawdopodobnie walczył o życie. Gdzie poznał Gokū i skąd pochodził? Chciałam się dowiedzieć jak najszybciej. Jednak by go sprowokować, udawałam niedostępną i poganiałam go. Może to wcale nie był prawdziwy Saiyanin? Możliwe, iż był on jakimś szpiegiem tego całego Bidibidiego? Musiałam mieć się na baczności. Skoro ktoś mógł zmanipulować księcia, to i mnie. Musiałam to jakoś dobrze rozegrać. Byłam w stanie zrobić wszystko by dotrzeć do brata na czas.

Ostatecznie ten dzień był tak niesamowicie pogmatwany, że jedyne co chciałam to zasnąć i obudzić się na nowo. Zacząć z czystą kartą. Zdecydowanie czułam się wypalona i zdezorientowana.




Kenzuran — Autorska postać Cezarego (Blade Rivera). Przygody tego Saiyanina można śledzić pod tym adresem: Kenzuran adventures.

Ciekawostka: Sara również występuje w jego historii