16 lutego 2022

75. Emocjonalna burza

Stałam na dużym zielonym terenie należącym do rodziny Brief przed gotową machiną przeznaczoną do lotów w kosmos i nie mogłam wyjść z podziwu. Pogoda była idealna. Na niebie nie było ani jednej zabłąkanej chmurki, a ciepły wiatr delikatnie muskał skórę. Tak jak przypuszczałam Bulma spisała się rewelacyjnie. Dopracowany był nawet najdrobniejszy szczegół. Na samym środku jajowatej maszynerii w kolorach bieli i écru widniał gigantyczny czarny znak rodzinnego biznesu – Capsule Corporation. W końcu to było jej dzieło, a tak właśnie nazywała się firma, którą założył jej staruszek. Ona była spadkobiercą.

Co prawda nie powalała wielkością na kolana jak statki Freezera, jednak na nic lepszego nie można było sobie pozwolić posiadając jedynie ziemskie zasoby i trzyosobową załogę. Kobieta przeszła samą siebie i to się liczyło. Nie prosiłam o nic poza transportem, a ta zainstalowała w środku nie tylko siłownię z polem grawitacyjnym, ale także pomieszczenie ambulatoryjne z tak dobrze mi znanym zbiornikiem do leczenia ciężkiego stanu ciała. Czy robiła dobrze oddając nam kapsułę regeneracyjną? Nie wiedziałam, ale mogła się nam przydać, jak najbardziej. Jednak, czy była pewna, że im nie będzie potrzebna pod naszą nieobecność? Nie mieliśmy w końcu pojęcia, ile czasu zajmie podróż.

Bulma niejednokrotnie mówiła, że obliczony czas przez komputer nie musi być prawdziwy, bo różne rzeczy po drodze mogą nas spotkać. Wiedziała to z autopsji. Teraz nie chciałam sobie tym zaprzątać głowy, więc dalej podziwiałam swój nowy, tymczasowy dom i statek w jednym. Kosmos był na wyciągnięcie ręki.

Gdy czas oczekiwania na załogę zbytnio się przedłużał natrętne myśli zaczęły gonić, co takiego mogłoby się przydarzyć podczas tej podróży? Wiedziałam, że jest trochę za późno na gdybanie. Za nic w świecie nie miałam zamiaru rezygnować z lotu w przestrzeń kosmiczną.

Musiałam nawet obiecać twórczyni maszyny, że nie zboczymy z obranego kursu i za żadne skarby nie wyłączę autopilota, który ma nas zaprowadzić prosto do celu – według danych w czarnej skrzynce. Oczywiście musiałam też przysięgnąć, że wrócimy cali i zdrowi. Pierwszej obietnicy mogłam dotrzymać, wszak nie interesowały mnie inne ciała niebieskie i skrywane przez nie tajemnice. Nie teraz, gdy liczyła się tylko Vitani i jej tajemniczy mieszkańcy, oraz zrozumienie tej dziwnej trucizny jaką zostałam potraktowana. Co do drugiej miałam tylko nadzieję, że tak właśnie będzie. Nie przewidywałam uszczerbku na załodze. A ona była przewrażliwiona.

—     W środku przygotowane są dla was stroje, a także zbroje na wzór tych, które tak lubicie z Vegetą. – oświadczyła dumnie niebieskooka przystając obok. – Podoba się?

—     To nie to, że je tak lubimy. Są praktyczne, niemal niezniszczalne. Do tego są jak druga skóra, co sprawia, że jesteśmy nie tylko opancerzeni ale nic nam nie spowalnia ruchów. Ja bym to nazwała wygodą. Na ziemi nic nie jest trwałe i wygodne, prawda? – odparłam. – I odpowiadając na drugie pytanie. Tak, podoba się.

Ta jedynie potaknęła. Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. Tak, Bulma była nieoceniona. Dla mnie to naprawdę wiele znaczyło. Ona to wiedziała, sama chciała by już wreszcie wskrzesić Vegetę. Odwiedzanie martwego ciała w podniebnym pałacu nigdy nie było łatwe, nawet dla niej. A te kilka miesięcy jakie spędziła na budowie statku były okraszone również gorzkimi łzami – straciła dziecko, co bardzo ciężko odchorowała, a ja nie umiałam jej ani pocieszyć, ani do końca zrozumieć. Byłam w tym temacie dzieciakiem, nie wiedziałam jak to jest stracić coś, czego nie było. Nie było dla mnie, bo go nie mogłam dostrzec. Nie miałam – jak to określiła kobieta – więzi, gdyż nie nosiłam nikogo pod swoim sercem. Dodała wtedy jedynie, że dopiero kiedy przyjdzie mi być w tym stanie zrozumiem jej ból, którego mi oczywiście nie życzy. Nie planowałam niczego takiego, ale nie chciałam tego mówić na głos, była zbyt zraniona przez los, a ja choć raz musiałam ugryźć się w język. Zastanawiało mnie jedynie czy to, co niegdyś rosło w jej wnętrzu było ich córką, którą niegdyś poznałam i czy to moja wina, że stało się, jak się stało.

W ogrodzie wylądował latający samochód z C18 i Kuririnem na pokładzie. Jak widać kobieta nie zmieniła zdania i postanowiła nam towarzyszyć w tej przygodzie. Na szczęście, bo inaczej musiałabym porwać statek nim Vegeta zbudzi się z długiego snu. I pewno nie byłoby po co wracać potem. Przynajmniej kilka lat, nim dym by nie opadł.

Goście zamienili kilka uprzejmych zdań z gospodynią. W końcu, gdy mężczyzna zauważył sporych gabarytów pojazd kosmiczny zaczął go podziwiać z rozdziawionymi ustami. Jego fascynacja przewyższała moją. Zaczął głośno wspominać dzień, w którym machiną należącą do pierwszego wszechmogącego Ziemi wyruszył na starą Namek w poszukiwaniu kryształowych kul by wskrzesić przyjaciół po walce z Vegetą i Nappą. Wtedy byłam po stronie tych krwiożerczych Saiyan i życzyłam im wszystkiego najlepszego. Swojemu bratu i ojcu Natto, mojego opiekuna w najtrudniejszych chwilach życia. Czy wtedy stanęłabym po stronie obecnych towarzyszy? Za pewne nie. Dziś cieszyłam się, że stało się, jak się stało. Poza kilkoma aspektami.

Mogłabym długo słuchać opowieści byłego mnicha gdyby nie fakt, że zawitali do nas kolejni goście w postaci Szatana i Gohana. Ten drugi najwyraźniej pożegnał się z matką wcześniej by oszczędzić sobie scen rozgoryczenia, a może nadopiekuńczości wśród widowni. Z Chi-Chi nigdy nie było wiadomo czy zacznie płakać czy będzie miała zamiar wszystkich pozabijać.

Nie czekając na koniec opowieści oddaliłam się bez słowa od łysego wojownika do nowoprzybyłych. Nameczanin prawie niewidocznie skinął do mnie głową nie zdradzając żadnych emocji. Czasem zastanawiałam się czy on w ogóle jakieś posiadał, jednak Gohan zapewniał mnie, że jest inaczej. Traktował go jak przyjaciela i mógłby oddać za niego rękę, czy inną kończynę. To on nauczył go wielu rzeczy, gdy jego ojca nie było po ich pierwszym spotkaniu z Saiyanem imieniem Raditz. Zobaczył w nim wojownika, nauczył przetrwania. Krótko mówiąc nie miał lekko.

—     Miej na oku Vegetę, jak już go wskrzesisz. I proszę, uważaj by nic mu do łba nie strzeliło. Jest taki porywczy. – przewróciłam oczami. – Obawiam się, że zechce za nami podążać, a to nie może się wydarzyć.

Bez zbędnego entuzjazmu mruknął jedynie: yhy. Mnie to wystarczało. Gohan wielokrotnie mnie zapewniał, iż jemu można ufać. Więc pozostało mi mieć nadzieję, że pozostawiam wszystko pod kontrolą. Byłam pewna, że robił to tylko dlatego, że przyjaciel go o to prosił.

***

Przed samym odlotem Bulma się wzruszyła mierzwiąc przy tym moje włosy. Sama chętnie by z nami ruszyła w podróż. Jej depresja, pomieszana z hormonalnymi napadami – jak to mawiała – na pewno by się zmniejszyła gdyby opuściła tę planetę, ale miała pod opieką Trunksa. Poza tym musiała za pomocą kryształowych kul wezwać Smoka, by ten zwrócił życie księciu. Nikomu innemu nie powierzyłabym tego zadania. Miała jeszcze prosić o cofnięcie tego co uczynił Ziemianom Yonan oraz wymazać im te wspomnienia, tak jak zwykli to robić od samego początku.

Gdy nadmiernie życzono nam szybkiego i bezpiecznego lotu tam i powrotu do domu, aż mnie mdliło. Zauważyłam, że Osiemnastka również z trudnością przełyka te wszystkie słowa. Już widziałam, że jesteśmy do siebie podobne.

Na pokładzie każde z nas miało swoją maleńką kajutę. Wspólna była kuchnia z jadalnią czy malutka łazienka z prysznicem. Jednak dla indywidualnych potrzeb Brief skonstruowała aż dwie sale treningowe o różnych funkcjach. Oczywiście, w każdej zainstalowano pole grawitacyjne. Pierwsza sala była pusta, to też łatwo było się domyśleć, że w niej mogliśmy odbywać sparingi. Była odzwierciedleniem tej, w której zwykł ćwiczyć Vegeta. Tu przystanęłam na chwilę gdy oglądałam pomieszczenia po raz pierwszy wyobrażając sobie jak książę wywija salta robiąc uniki przed palącymi laserami małych robocików konstrukcji ojca Bulmy. Na tę myśl się uśmiechnęłam. Już nie smucił mnie fakt śmierci Vegety, wszak miał niebawem być sprowadzony do żywych.

Druga zawierała przyrządy do ćwiczeń – standardowe wyposażenie na Ziemi. Wiadomo, dla nas były za lekkie toteż machina grawitacyjna miała sprawić, że będą spełniać saiyańskie wymogi. Wszystkie pomieszczenia były wykonane w ten sam surowy sposób – białe ściany, czerwone, kaflowe podłogi. Ale czy miało się nam tu żyć jak w bajce? Mieliśmy tylko dotrzeć do celu, wykonać misję i wrócić do domu – szczęśliwie.

Zaraz po wejściu na statek autorka pojazdu poinstruowała nas jakie przyciski do czego służą by wystartować. Zapewniała, że zrobiła wszystko by użytkowanie nie sprawiało problemów, a także wyposażyła nas w wielkie tomiszcze z instrukcjami na każdy wypadek. Nie chciała byśmy utknęli gdzieś w kosmosie bez możliwości powrotu. Ta to potrafiła chyba wszystko przewidzieć.

—     No, no. – Osiemnastka zasiadała na fotelu pilota gdy szykowaliśmy się do odlotu. – Ta cała Bulma zna się na rzeczy.

—     Żebyś wiedziała. – potakując stanęłam za nią przyglądając się jak przygotowuje machinę do startu. – Pamiętasz może Trunksa?

Blondynka na chwilę się zamyśliła wracając wspomnieniami do minionych lat.

—     Nie przykładałam wagi do waszych imion. A co?

—     Przybył z przyszłości ostrzec nas przed wami – Tobą i Siedemnastym. – rzucił Gohan dołączając do rozmowy. – Wehikuł oczywiście wykonała jego matka, Bulma.

—     Co ty nie powiesz? – było widać jej zdumienie. – Dorównuje doktorkowi nie ma, co.

—     W końcu to ona naprawiła C16, a później nas wsparł przy starciu z Komórczakiem.

—     Szesnastka... – niebieskooka jakby zmarkotniała. – Był dziwny, ale nieoceniony. Starszy model.

Spojrzałam na nią i miałam wrażenie, że wspomnienia z przed lat jakby przed nią stanęły. Przypomniałam jej jak to się wszystko zaczęło, a przecież teraz miało być lepiej, prawda? Choć musiałam przyznać, że wolałam rozmawiać o minionych latach, a nie o ostatnich wydarzeniach. Dla mnie to był trudniejszy temat.

Kończąc z przeszłością ruszyliśmy ku przyszłości. 
***
Minęło kilka dni. Na zmianę trenowaliśmy w różnych salach by wciąż się doskonalić. Z nie potrafiłam w ogóle gotować, Gohan do mistrzów też nie należał więc siłą rzeczy Osiemnastka była do tego niemalże zmuszona, jeśli nie chciała zostać otruta. Wszak wyruszyła z nami jako niańka w oczach Bulmy, ale ku jej małej radości większość pożywienia jakie nam zaserwowano była niemal gotowa do spożycia, wystarczyło je podgrzać. Oczywiście ilekroć jej przypomniałam, że za to jej płacą odwarkiwała bym trzymała gębę na kłódkę. Wciąż nie rozumiałam, czemu tak bardzo próbowała uchodzić za zimną, nieprzystępną i wredną sukę, skoro nam, a raczej tamtym pomogła w walce ze mną i Yonanem. Pomogła przede wszystkim Gohanowi - ocaliła go przed śmiercią numer jeden.

Gdy po tych kilku dniach drogi odpoczywaliśmy po obiedzie w pomieszczeniu przypominającym kuchnie niespodziewanie rozbrzmiał donośny dźwięk, jakby włączył się alarm. Po zerwaniu się na równe nogi w popłochu poszukiwaliśmy źródła. Nic w oknach nie dało się dostrzec by nazwać to zagrożeniem. Statek sam w sobie nie wydawał żadnych niepokojących dźwięków. Otaczała nas tylko kosmiczna przestrzeń pełna miliarda gwiazd i wszechobecny pył. Co się więc stało?

—     To chyba jakiś telefon. – oznajmił wreszcie Gohan biegnąc w kierunku pomieszczenia z komputerem pokładowym. – Bulma na pewno chciałaby się skontaktować z nami! Chodźcie!

—     Telefon? – zdziwiłam się. – W kosmosie?

Zaczął się rozglądać, a po chwili dostrzegł migoczący czerwony duży kwadratowy przycisk pod niewielkich rozmiarów ekranem umieszczonym na kokpicie. Wcisnął go bez namysłu, a niedługo po tym pojawił się najpierw szumiący obraz, a po chwili przedstawiający zdenerwowaną kobietę o niebieskich oczach w swoim ciemnym laboratorium na Ziemi.

—    Słychać mnie? – wymusiła uśmiech. – Wszystko u was w porządku?

Widać było, że jest zdenerwowana. Czy to miało związek z Vegetą, czy jednak coś złego się wydarzyło? Niech nie trzyma nas w niepewności! Już miałam wykrzyczeć te zdanie, lecz syn Chi-Chi przerwał milczenie.

—    Tak jest, pani Bulmo. – oświadczył szczerym uśmiechem. – Wszystko gra. A u was?

Podeszłam do niewielkiego obrazu kobiety bacznie obserwując, co się na nim znajduje. Była to wideokonferencja, której nie nazwałabym telefonem, jak to określił syn Gokū oku. W domu Brief’ów aparat do rozmów ziemskich wyglądał zupełnie inaczej, nie było tam obrazu. A to co teraz widziałam było czymś normalnym w moim świecie i nie nazywało się telefon, a połączenie.

W ułamku sekundy Bulma zniknęła z ekranu zepchnięta przez rozwścieczonego księcia, który zaczynał wpadać w odcień soczystego bordo. Nie ma co, zrobił wejście smoka. Nic tylko radować się, że wrócił z martwych.

—    Saro! – wrzasnął jak tylko się ukazał. – Co ty gówniarzu do cholery jasnej wyprawiasz?! Czyś ty do reszty powariowała?!

Dźwięk wściekłego głosu Saiyanina postawił wszystkich do pionu. Mnie z wrażenia cofnęło, aż ogon stanął mi dęba przypominając napuszonego kota. Musiałam zacisnąć powieki by skupić się na tym, co wykrzykiwał rozgniewany mężczyzna. To było oczywiste, że się wkurzy, w końcu to nie byle ktoś, a dumny książę teraz już niedobitków. Son Gohan stał z przerażoną miną, zaś C18 wyglądała na niewzruszoną, z resztą jak zawsze. Ale pierwsze wrzaski i ją postawiły na baczność.

—    Na łeb upadłaś? – kontynuował wywód. – Coś ty sobie myślała? Że zrobisz sobie wycieczkę w pizdu, gdzieś w kosmos? Co?! Pomyślałaś w ogóle, po co tam lecisz? – walnął pięścią w blat, a obraz na chwilę się stracił. – I kto wymyślił cały ten misterny plan? Syn tego pajaca, czy ta blaszana puszka?! Nie... To na pewno ty!

Kiedy tak wrzeszczał wciąż się powtarzając i nie dając dojść mi do słowa w polu jego widzenia stanęła Osiemnastka i kiedy zorientował się, kim jest ta kobieta rozzłościł się chyba do granic wytrzymałości. Kobieta z rozgniewaną miną spoglądała na krzyczącego, wszak ją obraził. Czułam jej narastający gniew pomimo, iż jej KI nie była namacalna. Złapałam ją w okolicy łokcia wymownie zaciskając pięść. Momentalnie przestała drżeć. Spokój do niej wracał. On jednak zaczął robić jeszcze większe wywody, bo zabrałam ze sobą wroga. Bądź, co bądź ludzie się zmieniali, prawda? 

Niegdyś sam był postrachem planety pragnąc ją zaorać, a następnie przekazać Kosmicznej Organizacji Handlu i to wszystko bez mrugnięcia okiem. Z takim cv nie miał prawa nikogo tak oczerniać.

—    Zamknij się wreszcie! – krzyknęłam rozzłoszczona.

Książę osłupiał. Wpatrywał się we mnie zszokowany, lecz dało się dostrzec pulsującą żyłkę na skroni. Nastała przedłużając się cisza. Reszta zebranych także nie spodziewała się takiego odzewu z mojej strony. Jednak miarka się przebrała.

—    Witaj braciszku! – warknęłam na powitanie. – Jak miło widzieć cię wśród żywych. To był mój pomysł. Lecę, bo chcę wiedzieć, czy jestem wyleczona. Zabrałam ze sobą właśnie ich, bo tylko oni są w stanie mi pomóc w razie jakichkolwiek komplikacji. – wymierzyłam palcem w ekran. – A ciebie specjalnie kazałam wskrzesić później byś mi tego nie zabronił. Wiedziałam, że tak właśnie zareagujesz. Jesteś taki przewidywalny.

Kończąc zdanie wyrzuciłam ręce w górę nadając dramaturgii całej sytuacji. Byłam rad, że dzieliły nas miliardy kilometrów podczas tej rozmowy. Choć poważnie mnie wkurzył, to byłam jednocześnie szczęśliwa, że był i oddychał powietrzem.

—    Jak śmiesz?! – Syknął niemal wchodząc w ekran.

—    Nie zapominaj, że w moich żyłach płynie ta sama krew, bracie. – fuknęłam zakładając ręce na biodra. – Czy Ci się podoba czy nie lecimy na Vitani! Ty, Vegeto zostajesz na Ziemi.

Nie czekając na odpowiedź zdezorientowanego mężczyzny spojrzałam na Gohana, który stał w osłupieniu. Nakazałam mu w gniewie zerwać połączenie, lecz nim chłopak wcisnął guzik zawołałam zaglądając prosto w czarne oczy swego brata:

—    Bez odbioru.

Ku uldze naszych uszu nie usłyszeliśmy już żadnego dźwięku dochodzącego z Ziemi. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę sali treningowej numer jeden. Czas było rozładować emocje i wreszcie zająć się czymś pożytecznym niż spanie i jedzenie.

—    Ale mu dowaliłaś. – wyraziła się nieco bez entuzjazmu kobieta.

—    Sam na jedno skinienie chciał niszczyć, i to wszystko dla imperatora. – odrzekłam stojąc do niej plecami. – Nie będzie mi rozkazywać, a was w mej obecności obrażać. Jesteście tu, bo ja was wybrałam i niczyje słowa tego nie podważą.

Po tych słowach wyszłam udając niewzruszoną. Tak naprawdę cała się gotowałam i sama nie wiedziałam skąd znalazłam w sobie tyle opanowania by dopiec Vegecie bez wrzasków i łez rozgoryczenia. Rozmowa z nim była zbędna. I tak wiedziałam, że zdania nie zmieni. Znałam swojego brata na tyle, by wiedzieć, że lada chwila mógłby wskoczyć w buty i kazać Bulmie przygotować dla niego kapsułę w trybie natychmiastowym, oczywiście. Tylko patrzeć, jak rusza w pościg, byleby dosięgnąć mnie swoim książęcym gniewem.

Wieczorem, po wyczerpującym treningu w sali grawitacyjnej rodem z Ziemi zasiadłam przy sterach by poobserwować kosmos. Tylko tu okno na świat było przestronne, o ile nie ogromne. Dawno nie oglądałam tej czarnej otchłani. Niegdyś mieszkałam głównie na statku i gwiazdy, księżyce oraz planety były mi codziennością. Przez te parę lat na Błękitnej planecie zdążyłam zapomnieć, jaka widniała tu paleta barw. Westchnęłam. Nawet nie dostrzegłam, kiedy obok pojawił się Gohan pytając, co porabiam.

—    Pierwszy i ostatni raz w kosmosie byłam przez Freezera – ponownie westchnęłam. – To nasuwa wspomnienia. Tyle lat…

—   Na szczęście dziś nie jesteś pod niczyim obcasem. – uśmiechnął się do mnie. – Jesteś tu z własnej woli. To dobrze, prawda?

—   Wiesz? Nawet o tym nie pomyślałam. – uśmiechnęłam się półgębkiem.

Son Gohan usiadł na drugim fotelu przy sterach również obserwując firmament. Wpatrywaliśmy się w niego z ciszą i niemal w skupieniu. Zapewne każde z nas myślało, o czymś innym. Ja, choć niechętnie, łapałam urywki lat spędzonych na służbie w KOH. A on? Któż mógł to wiedzieć?

—    Chciałam z tobą porozmawiać. – oświadczyłam wciąż wpatrując się przed siebie. – Osiemnastka poszła spać.

Kątem oka dostrzegłam niespokojny ruch czarnookiego. Czymś się denerwował? Popołudniową gadką Vegety? Kto by się nim przejmował? Dużo krzyczy, bo wie, że daje mu to władzę. A może wciąż nachodziły go wspomnienia moich słów w Rajskim Pałacu?

—    Bo wiesz… – zawahałam się. – Chciałam byś opowiedział mi co się wtedy wydarzyło. Pragnę usłyszeć, co robiłam, mówiłam i przede wszystkim, jakim cudem wróciłam. Wiem, że mówiłeś, ale tak po łebkach. Skleić proszę to w całość. Dziś nie chcę tego odtrącać. Jestem gotowa.

—    Trochę tego było. – zauważył niespokojnie drapiąc się na linii włosów z karkiem. – Od czego miałbym zacząć? Myślałem, że już do tego nie wracamy.

—    Od początku? – zasugerowałam. – Od chwili, gdy zasnęłam. Mamy mnóstwo czasu. Na pewno jest coś o czym nie wspominałeś albo ja wyparłam z pamięci.

Saiyanin spojrzał na komputer pokładowy, który informował o naszym przebiegu podróży. Lekko się uśmiechnął odczytując, iż nasz lot potrwa jeszcze kilka miesięcy. Zaiste, mieliśmy nad wyraz sporo czasu. Rozmowę moglibyśmy nawet rozłożyć na raty. W końcu zbyt wiele niemiłych informacji nie trzeba było łykać garściami.

—   Więc, każdą wolną chwilę spędzałem przy tobie widząc jak choroba postępuje. – opuścił głowę. – Miałem nawet o to sprzeczkę z mamą. Widziałem jak twoja skóra szarzeje. Nawet z tobą rozmawiałem. Starałem się ciebie uspokoić, kiedy miałaś konwulsje. To znaczy ja mówiłem, ty spałaś. Nie wiem czemu, czasem miałem wrażenie, że mnie rozumiesz.

Oniemiałam. Gdzieś w podświadomości dźwięczały mi słowa, które zapewne on do mnie wypowiadał. Słowa lekkie i przeszywające jak wiatr, słodkie niczym miód. Czasem miałam wrażenie, że słyszę jego głos, lecz z oddali z odbijającym się echem. Pomijałam fakt, że głos Yonana był niczym młot pneumatyczny, który zagłuszał wszystko inne, zmuszając mnie do przyprowadzenia mu mojego brata. Chociaż tego nie pamiętałam dosłownie, to czułam jak było to wyryte w mojej głowie.

—    Najgorsza jednak była twoja przemiana, wiesz poddanie się substancji. – dodał po chwili. – Za każdym razem, gdy twoja skóra szarzała reagowałaś krzykiem i atakami drgawek.

—    Ja… – stęknęłam zdumiona.

Nie miałam bladego pojęcia, co mogłabym mu powiedzieć. Że się cieszę? Że to miłe z jego strony? Że dziękuję za to, że przy mnie był? Jakoś nie umiałam wyrazić tego słowami. Najzwyczajniej się blado uśmiechnęłam.

—    Pamiętasz coś?

—    Co prawda przez mgłę, bardzo gęstą, później był już tylko ten wypłosz. – burknęłam wspominając Vitanijczyka. – Powiedz coś więcej, może uda się nam razem oczyścić te rozmyte obrazy.

—    Jest mi przykro, że nie było mnie z tobą tamtego dnia. – zmarkotniał. – Że nie dostrzegłem iż zniknęłaś. Gdybym wtedy postawił się matce po treningu nie ruszyłabyś do miasta, a przynajmniej nie sama.

—    Gohan! Nie mów tak! – szarpnęłam go za ramię fioletowego stroju. – A gdyby oboje nas przemienił? Albo tylko ciebie? Co wtedy?

Na samą myśl, że znowu obwinia siebie przeszedł mnie dreszcz. Jeszcze chwila, a zdenerwowałabym się. Jak on w ogóle mógł zwalić winę na siebie?! Chyba mi nie miał zamiaru powiedzieć, że tak było od chwili, gdy to się stało. Przecież się zadręczał!

—    O tym nie pomyślałem. Postąpiłabyś jak ja?

—    A jak postąpiłeś? Chodzi Ci o to, że nie chciałeś mnie zabić?

Chłopak odtwarzał zdarzenia jak ciężko mu było ze mną walczyć, jak bardzo starał się mnie nie skrzywdzić, gdy atakowałam go niczym krwiożercza bestia. Jak szydziłam z niego i jego przyjaciół i jak próbowałam zabić każdego, kto choć raz stanął mi na drodze. Najpodlejsze jednak było to, że chciałam go zmusić do walki poprzez eliminowanie wojowników.  Było widać, że moje ego pod wpływem wirusa znacznie wzrosło. W większości przypadków zachowałabym się identycznie, lecz tylko w stosunku do wroga, a jak się zdawało Gohana traktowałam właśnie jak przeciwnika najwyższej rangi.

Byłam pewna, że gdybym to ja była na jego miejscu po upływie czasu nie wahałabym się go zlikwidować. Wiedziałam, że kryształowe kule zwrócą mu życie. Ale czy musiałam mu o tym mówić? Nie chcąc odpowiadać na zadane parę minut wcześniej pytanie spojrzałam w bok. Czy skrzywdziłabym go tymi słowami? Jakimś trafem wzdrygnęłam się na samą myśl, że tak właśnie mogło być.

—    Chciałbym wiedzieć co się z tobą działo gdy dostawałaś ataku migreny. – zadał kolejne pytanie. – Jakie tobą targały myśli? Miałem wrażenie, że walczysz sama ze sobą. Dobra strona z mroczną. Temu właśnie nie mogłem cię zabić. Wiedziałem, że tam jesteś i próbujesz się wydostać. Chciałem ci pomóc za wszelką cenę.

—    Masz rację. – przytaknęłam. – Były takie momenty. Mam przebłyski świadomości! Naprawdę. – ożywiona podniosłam się z fotela. – Dostrzegam ciebie, ale niewyraźnie, jakbym miała mgłę przed oczami. Coś do mnie krzyczysz, ale nie jestem w stanie zrozumieć, bo głosy rozsadzają mi głowę! To potworne. Im więcej o tym rozmawiamy tym bardziej te dziwne sny stają się rzeczywistością.

Na samo wspomnienie przeszył mnie lodowaty dreszcz. Pamiętałam, że ogarniał mnie zewsząd mrok i gdzieś tam w oddali jaśniał punkt, w którym teraz rozpoznawałam przyjaciela. Ten jednak zanikał, aż w końcu zgasł. I tyle pamiętałam. To zielsko było niezwykle trujące i wypaczające.

—    Mam jeszcze tylko jedno pytanie. – rzekłam opadając bezwładnie na krzesło. – Chciałabym byś mi powiedział co się stało… Jakim cudem uwolniłam się spod narkotyku. To musiał być jakiś impuls! – poruszyłam się niespokojnie. – Mówiliście, że tylko śmierć moja lub Yonana mogła odczynić czar.

Tak przecież się nie stało. Doskonale pamiętałam, że własnymi rękoma uśmierciłam bydlaka i wcale nie byłam pod jego obcasem. Syn Gokū spojrzał na mnie wielkimi oczyma jakbym żądała odpowiedzi na niemożliwe. Zaniemówił spoglądając w sufit. Unikał odpowiedzi, czy nie wiedział co powiedzieć?

—    Odpowiedz mi! – byłam zawzięta. – Nie jestem aż tak zajebistą istotą by wszystkiego dokonać samej, więc słucham. Co się stało? Co było moją kotwicą?

Właśnie powiedziałam głośno, że nie jestem super Saiyanką, a przecież właśnie tak uważałam, jednak sam powrót do świata normalnych wydawał mi się nazbyt cudowny. Bez zapalnika nie byłoby szansy wydostać się z opresji. Nie należałam do najwybitniejszych we wszechświecie. Nie zgłębiłam tajników własnej psychiki, ja w ogóle to raczkowałam, jeśli chodziło o własne emocje. Otoczona byłam głównie żalem i gniewem, więc obstawiałam, że musiało być to jedno z tych.

—    Bo widzisz… – zastanowił się chwilę. – Wtedy złamałaś mi żebro, rana otwarta. Potem coś cię tchnęło i powiedziałaś, że właśnie mnie zabiłaś. I... Brzmiało to jakbyś chciała mnie przeprosić za to.

—    Tak powiedziałam? – zamyśliłam się. – Musiałam tak powiedzieć. Przecież ona by ci tego nie oznajmiła, prawda? Nienawidziła cię.

—    Wiem Saro. Ty byś z własnej woli mnie nie zabiła. Po prostu to wiem.

—    Co było potem?

—    Potem? – czarnooki pobladł, a chwilę później poczerwieniał. – Potem... ktoś krzyknął, że Vegeta nie żyje i oszalałaś. Wpadłaś w taką furię, że ledwo mogłem cię poznać.

—    Nie kłam. – burknęłam widząc, że nie mówi mi całej prawdy. – To znaczy mówisz prawdę, ale coś przede mną ukrywasz. Jesteś strasznie niespokojny.

Wiedziałam, że coś jest nie tak, tylko nie mogłam rozgryźć co. Nie miałam spójnych wspomnień. Było tam tak dużo dziur, mroku i okrzyków do zabijania, że plątałam się nawet w chronologii.

—    Zrozum, to dla mnie ważne, Gohanie. Te dziury w pamięci nie dają mi po nocach spać. Poza tym od tamtego dnia jesteś inny. Dużo się denerwujesz. Czy ja Cię odstraszam? Chodzi o te przeklęte oczy? Obawiasz się, że ponownie zechcę cię zabić?



Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem. Miałam serdecznie dość nie wiedzy, luk i niezrozumiałych spojrzeń. Teraz miałam okazję wszystko poskładać w jakąś sensowną całość – każdy przebłysk świadomości wyrywającej się ze szpon paskudnego zielska. Chłopak przełknął ślinę patrząc na mnie jakbym gryzła. Co było takie straszne? Co tak bardzo go poruszyło w tamtym momencie?

—    Nie umiem tego wyjaśnić, Saro. – szepnął łamiąc sobie palce u dłoni. – Wszystko jakby stanęło w miejscu. Nie chciałem byś odeszła, choć to ja umierałem. – westchnął spoglądając na chwilę w sufit. – W tamtej chwili potrzebowałem ciebie tak bardzo jak chyba nikogo wcześniej. Nigdy nie czułem się podobnie. To była taka... magiczna chwila. Wiedziałem, że w tamtej chwili jesteś ze mną, bez względu na to czy wciąż byłaś zła, czy przemawiała przez nią twoja strona.

W milczeniu słuchałam jego głosu próbując sięgnąć pamięcią w tamten wieczór. Niemal połykałam jego słowa by żadnego nie przegapić, a jednak przed oczami nie było żadnych mglistych wspomnień. Nie było mnie tam, była więc ona.

—    Ty…

—   Co ja? – wyrwało mi się gdy cisza się przedłużyła.

W napięciu zaglądałam w jego czarne oczy. Niespokojnie poruszyłam końcem ogona. Ta chwila jakby trwała wieczność, a on milczał jakby się zadławił tymi słowami.

—    … Pocałowałaś mnie, a potem... Vegeta umarł.

Wybałuszyłam oczy. Nie przypominam sobie tego, nawet moje zawiłe przebłyski tego nie uwidaczniały, jakbym... Jakbym to nie była ja, lecz ona. Zrobiło mi się ciężko na sercu. Z trudem nabierałam powietrza, jakby było potwornie ciężkie.

[…]Zaglądali sobie w oczy, a on z uporem nie chciał przestać na nią spoglądać. Zupełnie zapomniał, że do tej pory starał się unikać jej wzroku. Jeśli miał umrzeć tu i teraz, nie chciał stracić jej z oczu. Dziewczyna niespokojnie drgnęła, ale chłopak ostatkiem sił złapał ją by nie poruszyła się choćby o milimetr. Nie tylko dlatego, że sprawiała mu tym niewyobrażalny ból. Nie odrywając dłoni od jego nagiego brzucha poczuła ciepłą ciecz. Spojrzała na nią tylko raz, bo w jakiś magiczny sposób nie mogła oderwać od niego wzroku. Po prostu musiała zobaczyć czy to jest to, o czym pomyślała. Chłopak zaczął upadać na ziemię nie mogąc ustać dłużej na nogach, a księżniczka wciąż przy nim trwała nie rozumiejąc tej chwili[...]

I teraz jakby wszystko nabrało sensu. Temu tak dziwnie przy mnie się zachowywał. Odwracał wzrok, peszył, odpowiadał połowicznie i potwornie czerwienił. Ja to wszystko zapoczątkowałam? Nawet nie będąc świadoma zaistniałych sytuacji. Było mi dziwnie ciężko, że namąciłam mu w głowie, stawiając w... niecodziennej sytuacji.

[…]Coś ją tchnęło, coś poczuła, czego dotąd nie znała. Nachyliła się nad nim ostrożnie wciąż zaglądając w czarną głębie oczu, a chwilę później przykładała swoje usta do jego. Pocałunek przepraszający? Nie umiała sobie tego wytłumaczyć, to był impuls, całkiem nieświadomy dla niej. Czy ta druga ona, o której tyle razy wspominał umierający wiedziała co się tu wydarzyło? Ale fala gorąca, jaka ją ogarnęła była nie do opisania. Czuła się tak, po raz pierwszy w życiu[…]

Niedawno pocałowałam go w przypływie dziwnego impulsu w policzek… Czy to źle? Nie zrobiłam tego złośliwie. Tak po prostu wyszło. Nie chciałam by odebrał mnie negatywnie. Nie pragnęłam by poczuł się jak ja w chwili, gdy to samo uczynił jego brat z przyszłości.

—    Nie pamiętam nic, to nie byłam ja... – wydukałam cicho spoglądając mu w jakże przestraszone oczy.

Powoli podniosłam się z siedziska próbując sobie wszystko poukładać, ale jednak był to nadmiar informacji. Czułam, ze zaraz eksploduje od nieznanych mi dotąd emocji. Co miałam czynić? Nie wymawiając ani jednego słowa wybiegłam z pomieszczenia kierując się do swojej sypialni szczelnie zamykając ją za sobą. Zostawiłam Gohana samemu sobie za pewne z nie lada burzą myśli, jednak w tej chwili przejmowałam się swoją głową. Pulsowała niebezpiecznie, jakby nie pozwalała zajrzeć do wydarzeń, na które nie miałam wpływu. To było takie trudne!

Dreptałam z jednego końca pokoju na drugi starając się wszystko pojąć, przeanalizować. Robiło mi się w jednej chwili gorąco, a za raz zimno. Czułam jak serce mi kołacze, jak robi się w jego okolicy dziwnie przyjemnie, a zarazem trzęsą mi się ręce jakbym była przerażona, niczym malutka dziewczynka. Za chwilę dostałam zawrotów głowy, oddech spłycił się i przeszły me ciało zimne dreszcze. Najdziwniejsze w tym wszystkim, że nie rozumiałam co się ze mną właściwie działo. Pragnęłam ugasić ten emocjonalny wulkan.

W końcu stanęłam na samym środku pomieszczenia. Moje zachowanie nie było podobne do żadnego, jakie znałam. Doprawdy nie umiałam się teraz zachować! Ja… Zawstydził mnie fakt zaistniałej sytuacji, która miała miejsce zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Spaliłam się, on również, wielokrotnie to widziałam nie rozumiejąc czemu. Czy jemu nie było trudniej? Ja przez długi czas żyłam w błogiej nieświadomości, a on ukrywał się z obawy jak zareaguję. I słusznie, bo moja reakcja była nad wyraz rewelacyjna... Zostawiłam go tam samego bez słowa wyjaśnienia. Zupełnie nic. Uciekłam jak tchórz zastanawiając się czy to w ogóle mogło mieć miejsce. Ale czy on by mnie okłamał? Prawdopodobnie zraniłam swojego przyjaciela. Wtedy i teraz.


Wzięłam trzy głębokie wdechy postanawiając wrócić na mostek i dokończyć rozmowę. Przeprosić i w jakiś pokręcony sposób wyjaśnić mu, że nie wiem, dlaczego tak zareagowałam, ale... 

Na miejscu okazało się, że nikogo nie zastałam, wszak minęła od tamtego czasu jakaś godzina. Podeszłam, więc do szyby spoglądając na ferie barw kosmosu. Kiedy dostrzegłam w nim swoje odbicie zdałam sobie sprawę, że zachowałam się jak totalny dupek. Tak w dwustu procentach. Chyba jeszcze nigdy nie pomyślałam tak o samej sobie. To musiał być przełom. Z natury byłam wredna, ale wciąż się siebie uczyłam, a dziś zaatakowało mnie w jednej chwili zbyt dużo i wciąż niezrozumiałych doznań.

Odczekałam chwilę układając sobie w głowie co powiedzieć po czym pognałam do jego kajuty. Nie pukając, jak to ja, wtargnęłam do środka zastając go leżącego na pryczy głową w poduszce.

—    Gohan! – wykrzyczałam od progu. – Przepraszam, to wszystko…

Miał na sobie krótkie czarne szorty, za to jego górną część ciała nie zdobiło żadne odzienie.

—    Daj spokój. – wychrypiał w poduszkę. – Rozumiem.

—    Naprawdę? – na mojej twarzy odmalował się uśmiech. – To Super! Jesteśmy przyjaciółmi i nie chcę tego niszczyć. Wybacz, że tamta ci to zrobiła. To podła kreatura, a ja nie chcę nią być.

Podeszłam parę kroków bliżej, gdy w tym czasie chłopak podniósł się siadając na skraju łóżka z wciąż smutnym wyrazem twarzy. Jego nagi i dobrze zbudowany tors zwrócił moją uwagę, a ja z ledwością pohamowałam płomień kwitnący na twarzy. Dlaczego tak na mnie działał? Przed oczami zrobiło mi się ciemno, a żołądek zrobił fikołka.

—     I ja przepraszam. – wypowiedział sprowadzając mnie tym samym na ziemię.

Zaprosił mnie do siebie dwoma klepnięciami w kołdrę. Usiadłam sztywno wpatrując się w swoje buty. Chłopak objął mnie ramieniem chociaż bardzo ostrożnie, jakbym miała go za to zbesztać. Jako że nic takiego się nie wydarzyło obdarował mnie swoim życzliwym półuśmiechem. Ciepło jego skóry choć było uspokajające, to wprawiało mnie w niepohamowany szczękościsk.

—    Cieszę się, że między nami wszystko porządku. – rzekł cicho. – I, że mogłem to z siebie wyrzucić. Jest mi lżej.

—    Wszystko gra? – przyłożyłam swoją dłoń do jego, która spoczywała na mym ramieniu mrużąc oczy. – Trzymamy się razem? Wszystko będzie po staremu, tak? Wciąż się uczę tych wszystkich pozytywnych emocji i nie chce zepsuć tej przyjaźni. To dla mnie naprawdę ważne, a czuję, że nawalam.

Chociaż się uśmiechał, to wciąż zdawał się być smutny. A może to ja doszukiwałam się czegoś czego nie było? Jedno było pewne. Nasza relacja miała przetrwać i to było najważniejsze. Dla mnie było wszystkim. Czymś więcej niż powietrze. Posiadanie przyjaciela miało dla mnie ogromną moc.

 

05 lutego 2022

74. Decyzja zapadła

Z dedykacją dla Mihoshi
Obudziłam się wcześnie rano. Zza otwartego okna dochodził zimny, nieprzyjemny wiatr co było dziwne jak na tę porę roku. Tej nocy spałam odkryta więc po przebudzeniu dostałam natychmiastowo gęsiej skórki. Nie było to przyjemne uczucie. Ospale podniosłam się przypatrując się lekko falującym firanom z pstrokatymi wzorkami i dziurkami zastanawiając się przez jakiś czas czy nie lepiej byłoby się okryć i wrócić do poprzedniego zajęcia. Marzyłam o zamknięciu okien, a za razem nie podnoszeniu się z posłania. Niestety kołdra znajdowała się na podłodze, więc chcąc-nie chcąc musiałam się w końcu pozbierać i wykonać jakąś czynność. Usiadłam na krawędzi spuszczając nogi na zimną podłogę. Miałam mętlik w głowie po ostatnich wydarzeniach, jakie miały miejsce. A jednak czułam to narastające podniecenie na myśl, że mogę ruszyć na wyprawę, jak prawdziwy kosmiczny wojownik.

Gohan odnalazł niemalże wszystkie Smocze Kule. Wśród nich była ta, cztero-gwiezdna, którą przed laty znalazłam w jeziorze na jeszcze obcym mi terenie, a której później się pozbyłam, by nikt nie dowiedział się, że mam jakąś w posiadaniu i w ogóle pomyślałam kiedykolwiek o ich odnalezieniu. Teraz wiedziałam, że te błyszczące cudeńka niejednokrotnie przyciągały zło.

Syn Gokū także odkrył starą kapsułę kosmiczną wykonaną na jednej z planet Freezera, lecz oznakowaną przez mój ród, symbolem rodziny królewskiej. Był to pojazd z inwazji na Vitani, z czasów, w których jeszcze nie było mnie na świecie. W chwili gdy moim oczom ukazał się ten znak… zamarłam. Niemalże serce mi stanęło. Przez chwilę nie potrafiłam wypowiedzieć ani słowa. Doprawdy wątpiłam bym jeszcze kiedykolwiek ujrzała ten herb. A jednak. To musiało coś oznaczać! Nie, żebym była zabobonna, ale jednak czułam, że jest coś na rzeczy. Przecież los potrafił być łaskawy. Czasem. Trzeba było tylko dobrze odczytywać znaki.

Miałam ochotę w tamtej chwili uronić łzy, nawet morze łez, lecz powstrzymałam je. Nie mogłam wciąż wracać do wspomnień, które i tak nachodziły mnie prawie, co noc od chwili wybuchu planety, którą tak szczycił się Imperator wykrzykując w eter o cudownych, widowiskowych fajerwerkach  Pragbęłam wreszcie zamknąć ten rozdział. Nie po to ruszyłam w podróż walcząc z czasem by wciąż rozdrapywać co było. Powoli dostrzegałam plusy swojej przeszłości. Choćby przyjaźń Gohana.

Była okazja zbadać grunt i nie mogłam przejść obojętnie. To była idealna szansa by dowiedzieć się czy jestem zdrowa? Czy nie stanowię zagrożenia? W lustrze widziałam krwisto czerwone oczy, zupełnie jak te, które zamordowały mą rodzinę. A emocje jakie wzbudzały wśród osób, przeze mnie skrzywdzonych jedynie dobijały.

Wiedziałam, że i tak cokolwiek bym nie uczyniła wydarzyłoby się na pewno, jak nie w jeden sposób, to w inny, prawdopodobnie fatalny. Kiedy przyszło mi ocalić księżniczkę przed moim losem schwytali ją Protektorzy – i tak była skazana na niewolę. Jedynie z tą różnicą, iż nie wymordowano jej pobratymców. Gdybym tam nie zjawiła się po latach by to naprawić – co prawda przypadkowo – skończyłaby jak ja, a może nawet gorzej. Historia nie specjalnie lubiła się powtarzać. Dobrym tego przykładem była linia czasowa Trunksa, który wybawił nas przed śmiercią z rąk androidów. Ja wtedy niczego nieświadoma przemierzałam planetę usiłując się nie tylko wzmocnić, ale i odnaleźć tego, który pokonał Freezera na Namek. Wtedy myślałam, że to mój brat, miałam taką nadzieję. Gdyby syn mego brata wtedy się nie zjawił... Zapewne zginęłabym pod pazurem Changelingów za bycie dezerterem, albo z ręki któregoś obrońcy Ziemi.

Wtem powiedziałam sobie stanowcze dość! Ogarnij się. Żyj dalej i walcz. Ogarnij się, bo stoisz w miejscu, a może nawet się cofasz!

Ilekroć coś ponownie sprawi, że będę chciała zniszczyć wszelkie formy życia znajdę sposób by tego nie uczynić, choćby miało to kosztować moje własne. Naprawdę, mimo posiadania i nieokiełznanych barbarzyńskich genów nie pragnęłam być złą istotą. Wiadome, że każdy Saiyan był dumny ze swojego pochodzenia i pragnął by każda napotkana istota żywa się go bała, a właściwie czuła respekt nie tyle ze strachu co uznania. Ja też często tak myślałam i marzyłam o tym, bo przecież mi się to należało ze względu na pochodzenie. Trwałam w tym przekonaniu dopóki przeklęty los nie dał mi w pysk uświadamiając, że tak na prawdę to byłam NIKIM. Bum i stał się koniec. Przepadła rodzina, świat jaki znałam i szczeniackie marzenia o podboju kosmosu. Zagościł strach, a wraz z nim narodziła się walka o przetrwanie. 

Kiedy już naprawdę poznałam Gohana zrozumiałam, że są rzeczy istotniejsze niż samo zachwyt, którym byłam przesiąknięta oglądając go przez lata wśród tych, z którymi przyszło mi się obracać; Changeling, jego prawa i lewa  ręka – Zarbon i Dodoria, a także oddział specjalny. Oni na każdym kroku udowadniali mi, że wiara w swoją siłę jest najważniejsza i kontrola wszystkiego dookoła. Byli dumni gdy inni z ledwością stali na nogach w ich obliczu.

Odkryłam, że w głębi pragnę zrozumienia i uznania z czystego serca. Nie marzyłam o panicznym postrachu, a o istocie z krwi i kości, która by otuliła mnie ramieniem w razie niepowodzenia, podała by dłoń, mimo iż zboczyłam z obranej dotąd ścieżki. Która by kazała podnieść się w razie zwątpienia. Taki właśnie był syn Gokū – naprawdę mogłam na nim polegać. I zrozumiałam to teraz, gdy wszystkie posępne myśli się uspokoiły, a żal przestał odbierać tlen. Był ze mną od samego początku. Gdy się wybudziłam, gdy walczyłam i gdy zrozumiałam, że zostałam całkiem sama w tym obcym świecie. Nie odwrócił się. To było... Nie wiedziałam nawet jak nazwać te uczucie. Na pewno wdzięczność, a tym nie mogłam się zbytnio pochwalić w swym dotychczasowym życiu. Nie mogłam również zapominać, że to on wierzył we mnie gdy byłam marionetką, to on chciał wskazać mi drogę. Po prostu był i robił co mógł. Nigdy wcześniej nikt nie stał tak za mną jak on. I teraz także gdy było po wszystkim, też stał obok.

Kiedy postanowiłam zejść do laboratorium, które nieco przypominało te, na mojej planecie spostrzegłam Bulmę klikającą w zawrotnym tępie w klawisze klawiatury. Miała podkrążone oczy, co też oznaczało, iż nie zmrużyła oka. Ta, jak znalazła zajęcie miała problem się od niego oderwać. Aż przypominało mi się, gdy przywiozłam jej plany z Vegety do skonstruowania maszyny regeneracyjnej ciała wraz z niezbędnymi elementami do jej konstrukcji oraz produkcji płynów. Jaka była z siebie dumna, gdy po raz pierwszy ją uruchomiła po morderczym treningu księcia, który niemalże zakatował się w kapsule treningowej, którą z oporem mu stworzyła przed laty z pomocą ojca. A może to ona pomagała? Wtedy wszystko między nimi się zaczęło, stawali się sobie bliżsi. Często tak mówiła wzdychając i błądząc myślami daleko wstecz. Mnie to tam specjalnie nie interesowało. Kobieta zwykła koloryzować wydarzenia.  

—    Już wstałaś? – brutalnie wyrwała mnie z zamyślenia.

To ja weszłam na jej teren, a nie odwrotnie, a i tak zostałam zaskoczona. Gdyby to był wróg… Mogłabym zapomnieć o skutecznym, niezapowiedzianym wtargnięciu.

—    T-taa... – mruknęłam nie dając po sobie poznać, iż błądziłam w myślach. – Co robisz? Spałaś w ogóle?

Siedziała w półmroku oświetlona jaskrawym światłem monitora, oraz niedużą lampką stojącą na biurku, której zadaniem było doświetlać klawisze niezbędne do komunikacji z komputerem. Choć urządzenia nie były mi obce, to nie potrafiłam się nimi posługiwać, ani odczytywać z nich informacji. Nie uważałam nawet by było mi to niezbędne do przetrwania.

—    Właśnie przeprowadzam ostatnie testy. – wcisnęła jakiś guzik. – Myślę, że teraz będzie można odtworzyć zawartość komputera pokładowego.

Wpatrywałam się w nią w osłupieniu. Niespełna trzy dni temu odkryliśmy starą machinę kosmiczną, którą Yonan przyleciał niepostrzeżenie na Ziemię, a ta już praktycznie miała wszystko podane na srebrnej tacy. Naprędce opowiedziała o problemach związanych z odzyskiwaniem danych z przedpotopowego urządzenia jakby recytowała jakiś wiersz. Doprawdy należało ją podziwiać! Ja i tak niewiele z tego zrozumiałam.

Kiedy komputer oznajmił, że test wypadł pomyślnie, a dane ze skrzynki niemalże były odzyskane na ekranie widniało kilka błędów, którymi niebieskooka się nie przejęła, choć monitor krzyczał na czerwono. Wyglądało na to, że z osiemdziesiąt procent danych była do odczytania. Ten fakt niezmiernie nas ucieszył. Mnie, iż mogłam się wzbogacić o przeszłość brata. Bulmę, że wreszcie przestawałam się dąsać, a podobno nie mogła się stresować w swoim stanie, a ja przysparzałam jej jedynie problemów.

Gdy za pomocą jednego z jej programów weszła do zawartości plików okazało się, że między podróżą na Ziemię, wcześniejsze zapisy liczą sobie z osiemnaście lat, jak nie więcej. Dokładnie cztery lata i pięćdziesiąt osiem dni przed moimi narodzinami kapsuła jednoosobowa wylądowała na Vitani. Sama konstrukcja kapsuły była przedpotopowa, o czym z resztą wspominałam kobiecie w dniu zetknięcia się z nią. Za moich czasów produkowano zupełnie inne urządzenia do podróży między gwiezdnych. Jedynie design pozostawał niezmienny, gdyż był praktyczny.

—    Co masz zamiar robić? – kobieta zapytała podejrzliwie. – Chyba nie chcesz…?

—    Chcę! – krzyknęłam rozentuzjazmowana. – Więc nalegam byś wybudowała nowy statek kosmiczny bym mogła wyruszyć na tę tajemniczą planetę.

—    Chyba żartujesz? – nie dowierzała. – Nie puszczę cię tam. Zapomnij o tym.

—    Nie jesteś moją matką by mi zakazywać – uśmiechnęłam się choć byłam stanowcza – Czyli statek będzie, tylko kiedy?

Kobieta westchnęła przegrana wiedząc, że nie odciągnie mnie od tego pomysłu. Musiałam tam wyruszyć za wszelką cenę. A co jeśli inni chcieli przybyć na naszą planetę? Może znaleźli jakiś sposób? A może wcale nie posiadali tylko jednej sprawnej kapsuły?  Było zbyt wiele niewiadomych, by nic w tym kierunku nie uczynić. Wciąż mogliśmy wyczekiwać natarcia. Lub gorzej! Mogłm ponownie stać się czyjąś marionetką. Bulma niestety nie potrafiła mi pomóc. Udzielić trafnej diagnozy. Według jej badań, byłam zdrowa. Wyniki krwi miałam doskonałe, a przeróżne badania na nic nie wskazywały. Chociaż nie chciała się ze mną zgadzać, to musiała w końcu przyznać rację.

Musiałam podzielić się tą nowiną z przyjacielem! Miałam zamiar przekonać go by wyruszył ze mną w przestrzeń kosmiczną. Już miałam dość samotnych wypraw w nieznane. Po walce z Freezerem i Cieniami miałam nauczkę. Poza tym w grupie było raźniej, przekonałam się o tym podczas walki z Adris, gdy Son Goten usiłował mnie ratować i gdyby nie on jaszczurza dama pochłonęłaby całą moją energię – Zawdzięczałam mu swoje życie, a nigdy mu za to nie podziękowałam i już nie miałam mieć okazji. Teraz gdy poznałam się na magicznej mocy zaufania, było mi dziwnie, ale nie zamierzałam udawać, że jest mi to obojętne. Nie, gdy stawiało mnie to na nogi. Nie, gdy życie nabierało nowych barw i stawało się znośniejsze.
***
—    Dzień dobry. – uśmiechnęłam się słabo.

Wciąż miałam te myśli, które katowały mój umysł po potwornym przebudzeniu się ze snu Lyang. Miałam świadomość tego, że kobieta za mną nie przepada. I ją również przerażały moje krwiste tęczówki. Jak człowiek  zapukałam do drzwi i przywitałam się z panią domu. Wyglądała tak jak zawsze – wysoko upięty kok z kilkoma kosmykami puszczonymi luźno przy twarzy, oraz starą podomkę i zmęczoną twarz.

—    Son Gohana nie ma, jest z bratem. – Odparła beznamiętnie nie witając się ze mną.

Szczerze, to miałam w nosie co o mnie myślała. Mnie do szczęścia ona nie była potrzebna. I z wzajemnością. 

—    A gdzie dokładnie go znajdę? – przeszłam od razu do rzeczy. – To dla mnie ważne. 

—    Nie wiem. – wzruszyła ramionami. – Chyba nad jeziorem, jak zawsze.

—    W takim razie lecę go szukać.– Zawołałam i machnęłam jej szybko ręką na pożegnanie.

Kobieta z nieukrywanym zdziwieniem stała w drzwiach obserwując jak odlatuję. Wystartowałam jak burza, choć wcale nie musiałam. Po pierwsze, nigdy się z nią nie witałam, ani nie żegnałam. Traktowałam w ten sam sposób co ona mnie.  Tylko gdy Gohan był w pobliżu usiłował załagodzić sytuacje. Nie wiadomo nawet po co. Nie zamierzałam jej zabijać, a ona nie miałaby nawet jak tego dokonać. Dziś miałam dobry nastrój.

Nad wodą znalazłam się w przeciągu dwudziestu minut, choć znajdywała się dwie godziny marszu od ich domu. Dookoła wysokich drzew znajdował się sporych rozmiarów zbiornik wodny, którego woda błyszczała jak diamenty w tak słoneczną pogodę jak dziś. Wylądowałam nieopodal, ale na tyle by mnie od razu nie dopatrzyli. Jeśli byli zajęci, to śmiało mogłam stwierdzić, iż nie wyczuli mojej KI, gdy tu nadlatywałam.

Bracia siedzieli nad brzegiem mocząc w nim nogi. Byli mokrzy. Uśmiechali się do siebie i o czymś zażarcie dyskutowali, choć rozmowa z parolatkiem nie należała do specjalnie inteligentnych z młodzieńcem na poziomie Gohana. Wpatrywałam się w nich z bezpiecznej odległości. Te niewinne twarze nie skrywały żadnych emocji. Przez moment pomyślałam, że jeśli tam wkroczę zmącę całą tą harmonię i entuzjazm. Czyż lepiej było im tu beze mnie? Wciąż w głowie powtarzały mi się te same obrazy – z przebudzenia z narkotyku. Miałam masę koszmarów z tego tytułu i nigdy nie byłam w stanie ocalić chłopaka jak wtedy. Mnóstwo krwi… Tego z pamięci nie potrafiłam wyrzucić.

Już miałam się wycofać, gdy z radością zawołał mnie dziecięcy głos. Nie było już możliwości ucieczki, więc odwróciłam się do nich z lekkim uśmiechem. Trzebabyło grać, choć czułam się jak intruz. Nie pierwszy z resztą raz.

—    Szukałam cię, Gohanie. – zaczęłam powoli.

—   Cześć, Saro. – uśmiechnął się delikatnie. – Coś się stało?

—    Chi-Chi mówiła, że tutaj was znajdę.

Obaj byli odziani jedynie w szorty. Niebieskie i przemoczone. Dostrzegałam dobrze zbudowaną sylwetkę starszego i nie mogłam dać wiary, iż po moim ataku nie było nawet śladu. Zupełnie jakbym sobie wyśniła tę całą dramatyczną sytuację. Zmieszana spuściłam wzrok gdy chłopak go pochwycił i usiadłam na pobliskim kamieniu zdejmując wysłużone buty. Także miałam ochotę pomoczyć nogi i zająć czymś umysł, a nawet uciec od pytającego spojrzenia mojego pierwszego w życiu przyjaciela. Co prawda nie było jeszcze nawet dwudziestu stopni na powierzchni, ale wiedziałam, że taka chłodna woda to dobra sprawa na krążenie. Wciąż nie przyznałam mu, że również jest mi bliski. Nie wiedziałam jak. Liczyłam, że sam do tego dojdzie. 

Przedłużającą się ciszę przerwał mały Son Goten dając nura pod wodę oznajmiając przy tym, iż złowi największą rybę w historii. Jeszcze chwilę spoglądałam w milczeniu na miejsce, w którym ostatnio go widziałam. Czy miał stać się tym samym chłopakiem, którego poznałam kilka lat temu w zupełnie innym świecie?

—    Chcesz coś powiedzieć? – zaczął Gohan. – A, tak w ogóle cieszę się, że cię widzę, i że wyszłaś z domu.

Najwyraźniej nie był w stanie znieść tego milczenia. Zwłaszcza, iż ostatnie dni nie byłam wcale rozmowna, a nawet gorzej – zbywałam go.

—    Ach, tak. – zamoczyłam ostrożnie stopy w chłodnej wodzie. – Bulma dostała się do komputera pokładowego.

Wypowiedziałam to w taki sposób jakby nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. A przecież tak nie było. Nie chciałam zdradzać jeszcze swoich emocji. Normalnie mogłabym krzyczeć z radości by cała Ziemia mnie usłyszała, ale ten chłopak mnie w jakiś sposób peszył. Zwłaszcza w samych szortach. Był rewelacyjnie zbudowany jak na piętnastolatka. Musiałam przyznać, że wcale gorzej od niego nie wyglądałam, także miałam brzuch niczego sobie. Ale kiedy widziałam go odzianego nie wzbudzał we mnie tych niekonfortowych myśli, w przeciwieństwie gdy stał przede mną prawie nagi. Dziwne to było zwarzywszy, na to, iż przemierzyłam kosmos odziana i nie, a golizna była mi czymś naturalnym. Czy o tym mówiła Bulma, gdy opowiadała mi o tak zwanym dojrzewaniu?  Z każdym dniem moja postura zmieniała kształty. Coraz bardziej przypominałam kobietę, a nie tą małą dziewczynkę, którą zapamiętałam sprzed lustra wieki temu. Nie chcąc pokazywać swojej zmieszanej twarzy odwróciłam się poszukując jakiegokolwiek kamienia w trawie. Głośno westchnęłam gdy nastolatek usiadł na trawie tuż obok. 

—    Wiesz gdzie jest Vitani? – nie krył entuzjazmu. – Co z tą informacją zrobisz?

—    Ja? – zamyśliłam się sztucznie.

Chciałam powiedzieć mu mnóstwo rzeczy na raz, ale wiedziałam, że jeśli to wykonam prawdopodobnie mnie nie zrozumie, a może nawet błędnie odbierze moje zamiary. Wzięłam, więc głęboki wdech, gdy ten uważnie mi się przyglądał.

—    Chcę byś poleciał ze mną. – wydusiłam niemalże czerwieniąc się. – Na Vitani. Bulma Przygotuje statek!

Na koniec uśmiechnęłam się do niego najpiękniej jak potrafiłam mając nadzieję, że nie wyglądam jak ropucha przed zdechnięciem. 

—    Chyba nie mówisz poważnie? – niedowierzając wytrzeszczył oczy. – Chcesz byśmy polecieli na tę planetę? Razem?

—    Czemu by nie? – wzruszyłam ramionami. – Może dowiemy się czegoś o Saiyanach, może ktoś mi powie, kiedy znikną mi czerwone oczy? Wiem jak tego nie lubicie, i nie mów, że nie. Wszyscy na mnie patrzycie z przestrachem. Jestem jak pieprzony morderca.

—    Masz rację. – przyznał półszeptem spuszczając wzrok. – Nie podobają mi się. Ale nie uważam cię za mordercę, Saro.

—    Bo masz z nimi złe wspomnienia. Gdyby ich nie było, pewno by nie były takie uciążliwe. – westchnęłam spoglądając na rozmazane odbicie w tafli wody. – Wiem, że przypominają ci o tym za każdym razem, gdy na ciebie spojrzę. Nie lubię, gdy wracasz do tego momentu... Którego i tak nie pamiętam. Mówię ci to, jako... – tu się zawahałam, zamknęłam oczy mając nadzieję, że wyduszę z siebie cokolwiek. – P-przyjaciółka. Bo jesteś mi bliski. Naprawdę.

Zacisnęłam wręcz powieki by nie dostrzegł kolejny raz w nich żalu, jaki mnie ogarniał od tamtego dnia. Kogo jak kogo, ale jego nie chciałam skrzywdzić i nie rozumiem do tej pory jak pod narkotykiem Lyang nie potrafiłam rozpoznać w nim serdecznego chłopaka. Od czasu śmierci Yonana nie zamieniliśmy ani jednego zdania na temat tego co się wydarzyło i nie odstanie. Wciąż chowałam do siebie urazę i nie potrafiłam o tym rozmawiać, nawet z próbami terapeutycznymi ciężarnej Bulmy. Jednak zdałam sobie sprawę, że tylko dzięki rozmowie z NIM będę mogła wyzbyć się tego okrutnego uczucia odrazy do samej siebie. Tyko on mógł mi powiedzieć co się tam naprawdę wydarzyło.

—    Saro, nie smucę się z powodu twojego koloru oczu. – pospiesznie chciał zauważyć. – Fakt, nie lubię ich, ale dlatego, bo mi przypominają dzień, w którym okazałem się nielojalnym przyjacielem. Bo widzisz, gdybym wtedy dotarł na umówione spotkanie, nie byłabyś tam sama. 

Moje oczy rozszerzyły się, gdy wyjaśnił mi swój żal. O dziwo nie do mnie, a do siebie samego. Nigdy bym nie pomyślała, że ujęło mu to przyjaźni, która wtedy nie była oficjalna, nawet nie padło wcześniej takie słowo. Ale teraz rozumiałam, że już nimi byliśmy. Całkiem nieświadomie, przynajmniej z mojej strony.

—    Bolało, że mnie nie pamiętasz, choć miałaś przebłyski pamięciowe, tak mi się zdaje. Wpadałaś wtedy w straszną furię. – zaczerwienił się wstrzymując na dłuższą chwilę oddech. – Jednak podobasz mi się w swoich naturalnych, czarnych oczach. Te w ogóle do ciebie nie pasują! Tamta dziewczyna nie była tobą.

Zdanie, które wypowiedział praktycznie na jednym wdechu, a może dwóch zadźwięczało mi donośnie w uszach niczym gong. Spojrzałam na niego wielkimi oczyma – po raz kolejny – pospiesznie dławiąc się ze zdaniem na ustach:

—    Po-do-bam ci się?

Czarnowłosy zesztywniał, na moment opuszczając wzrok. Był zmieszany, rumieniec, który do tej pory widniał na jego policzkach przerodził się w buraczany placek. Zasłonił twarz dłońmi.

—    Ja... – zdjął jedną dłoń z buzi po czym podrapał się nią po ramieniu, jakby szukał słów. – Przecież nie jesteś brzydka! A poza tym jesteś moją przyjaciółką, więc po co niby miałbym cię okłamywać? Lubię, gdy się złościsz i podziwiam twój zapał do walki, oraz odwagę, której ja w sobie nie mam, ale za nic nie zaakceptuję nie twoich oczu pełnych mordu. One śnią mi się po nocach.

W trakcie wypowiedzi spojrzał na mnie, chcąc dać świadectwo wiarygodności. Oniemiałam. Nigdy wcześniej nie usłyszałam tylu pochlebstw na raz. Nie pomyłabym też, że Gohan może odbierać mnie w ten sposób. Często zastanawiałam się, dlaczego się ze mną w ogóle zadawał. Myślałam nawet, iż jesteśmy rasową rodziną. Mój brat i jego ojciec się w swój dziwaczny sposób dogadywali i miałam wrażenie, że on czuje, że wobec mnie nie ma wyjścia. Bo trzeba było się opiekować księżniczką z odległej galaktyki, a może nawet niańczyć na siłę. A tu proszę! On naprawdę uważał, że jestem coś warta, że powinniśmy się wzajemnie wspierać. Jednak widząc jak bardzo trudno mu jest o tym mówić cieszyłam się w duchu, że nie zauważył, gdy sama zapłonęłam czerwienią. Wzięłam głęboki wdech zamykając na moment oczy. Układanka nabierała sensu. Nie było tam podstępów grubymi nićmi szytych.

—    Masz koszmary? – zaciekawiłam się. – Opowiedz mi o nich. Ja także je mam, ale sama nie potrafię ich zrozumieć, bo nie pamiętam czy to się zdarzyło, czy jednak to tylko sen. Są nad wyraz okrojone.

—    Na przykład: Gdy rozmawiamy tak jak dziś. Nagle twoje oczy zmieniają się na czerwone. Zapominasz o mnie i próbujesz mnie zabić.

—    Yhy, czyli nic nowego. – westchnęłam niezadowolona. – Wciąż usiłuję cię zabić. Tylko, że ja naprawdę nie chcę! Nigdy nie chciałam.

—    Wiem, ale te koszmary… Większość z nich kończy się, nie w momencie, gdy mnie zabijasz, choć chwila jest podobna jak wtedy…

—    No właśnie, jak? – burknęłam podenerwowana. – Nie pamiętam, co się działo. Nawet nie rozumiem, dlaczego byłeś tak poważnie ranny. Dlaczego pozwoliłeś mi się tak zranić? Nie wiem nic i to mnie przeraża.

Syn Gokū pobladł, choć rumieniec wciąż delikatnie gościł na jego policzkach. Miałam wrażenie, że czegoś nie rozumiem, że nie mówi mi wszystkiego. Lecz nim zdążyłam zapytać z wody wyskoczył jego młodszy braciszek chwaląc się swoją zdobyczą. Chwilowo rozwiał napiętą atmosferę. W końcu Gohan wypowiedział krótkie: To ja cię zabijam. Zaparło mi dech. To było tak... Nierealne. Nie możliwe!

Młodszy, bardziej ziemski niż kosmiczny Saiyanin wyprosił ode mnie gonitwę w wodzie, co było mu ciężko odmówić. Gdyby nie on ta cisza chyba trwałaby wieczność. Słowa starszego z braci spadły na mnie jak grom z jasnego nieba. On miał w swoich snach mnie uśmiercać, a nie jak sądziłam do tej pory. Chcąc ukrócić grobową atmosferę uśmiechnęłam się do przyjaciela jak gdyby nic i zdjęłam podkoszulek, a następnie wskoczyłam do wciąż nie nagrzanej przez słońce wody.

Son Gohan stał na brzegu i spoglądał na nas, choć miałam wrażenie, że to właśnie mnie obserwuje, a nie najmłodszego członka swojej rodziny. Miałam nadzieję, że ulżyło mu, gdy podzielił się swym koszmarem ze mną. Ja zdecydowanie odżyłam. Sprawy stały się jaśniejsze.

—    Choć do nas! – zawołałam machając do niego ręką gdy jego twarz wciąż tkwiła w zadumie. – Nie daj się prosić!

Marzyłam by się uśmiechnął. Kiedy na jego twarzy witała radość świat wydawał się... piękniejszy? Nie rozumiałam go za dobrze, ale jego czyste serce było warte tej przyjaźni. Wsparcie z jego strony było dla mnie nieocenione. Nikt przed nim nie dał mi tyle w życiu i to w tak krótkim czasie. Rodzicom zawdzięczałam jedynie życie. I brata.

Wciąż gestem ręki próbowałam zaprosić go do wspólnej kąpieli. Byliśmy młodzi i właśnie nastał kolejny pokój na Ziemi. Powinniśmy byli radować się z każdego dnia harmonii, gdyż w chwili kolejnego zagrożenia mogliśmy nie wrócić do domu. Kiedy jedni trzęśli portkami, bądź w ogóle sobie nie zdawali sprawy z niebezpieczeństwa my próbowaliśmy ratować świat. Należało się nam trochę rozrywki. Niby dopiero co zlikwidowaliśmy Komórczaka, a na nas spadł Yonan bardzo mącąc nasz spokój. Każdy dzień mógł być ostatnim.

Pół Saiyanin nie czekając już ani chwili dał nura w wodę jednak, gdy długo się nie wynurzał zastanawiałam się, o co mu chodziło. Czy w ten sposób uciekł? Nasza rozmowa dobiegła końca? Wciąż nie miałam od niego odpowiedzi czy ze mną wyruszy w nieznane. Było to dla mnie tak ważne jak powietrze. Teraz śmiało mogłam wykrzyczeć, że swoje życie powierzam temu chłopakowi.

—    To nie jest śmieszne, Gohan. – Burknęłam patrząc na Gotena – Gdzie jest twój brat?

Nim zdążył cokolwiek powiedzieć poczułam uścisk na lewej kostce, po czym zostałam wciągnięta pod wodę. Jak każdy, wystraszyłam się zapominając wziąć wdech przed zanurzeniem. Otworzyłam oczy gniewnie lustrując otoczenie. Chłopak unosił się za mną w przyjaznym uśmiechu. Odwzajemniłam go, ale w sposób wredny, gdyż miałam zamiar oczywiście się odegrać. Chwyciłam go za nadgarstek i ruszyłam na powierzchnię najszybciej jak umiałam. Poza wodą moja prędkość znacznie wzrosła. W momencie, gdy brat Gohana przypominał ziarnko piasku szarpnęłam chłopaka zima udając tor lotu kierując się ponownie ku tafli wody. W momencie zderzenia się z jeziorem puściłam delikwenta przyglądając się jego zabawnie zaskoczonej minie.  Oczywiście gigantyczny plusk obmył nie tylko mnie, ale i młodego chłopca. Roześmiałam się, a Goten wraz ze mną. Kiedy Son Gohan się wynurzył także wybuchnął śmiechem. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. Dokładnie tego potrzebowałam by wrócić do żywych.

Późnym popołudniem wróciliśmy do ich domku w górach z trzema ogromnymi rybami, które złapał młodszy syn Gokū. Chi-Chi, co prawda specjalnie nie ucieszyła wiadomość, że zawitałam do nich ponownie, ale oznajmiła, że poinformuje Bulmę o mojej obecności i zjem z nimi obiad. Ona także miała opory by na mnie patrzeć, a raczej w moje oczy. Tylko Trunks i Goten wypowiadali się o nich z lubością. Sami by chcieli mieć oczy, które same w sobie potrafią kogoś nastraszyć. Mówili, że wyglądam jak czarny charakter. Cóż, wcześniej wcieliłam się w tę rolę, choć nieświadomie. Miałam powoli dość udawania, że jest mi obojętne jak wygląda pierwsze spojrzenie w me obecne ślepia. Reakcje nie należały do przyjemnych, zwłaszcza te niewerbalne, tak bardzo szczere. Bulmy co dzień były przerażone.

Przygotowany w piekarniku posiłek jedliśmy, co prawda w ciszy, jednak nie mogłam nie pochwalić potraw, jakimi uraczyła nas gospodyni. Kobieta Vegety ani jej matka, a na pewno roboty nie potrafili przyrządzić takich arcydzieł dla podniebienia.  Bywało, że tu jadałam. Czasem częściej niż w domu podczas wymuszonych nauk, ale po inwazji białowłosego zjawiłam się tu po raz pierwszy. Czułam się nieco skrępowana, a nigdy nie miałam z tym problemów. Nie byłam pewna ile ta kobieta wiedziała.

—    Goten pomożesz mi przy zmywaniu. – zarządziła twardo kobieta. – A wy macie godzinę, później Gohan powinieneś iść się uczyć nim nadejdzie noc.

Bez sprzeciwów potaknęliśmy wstając od stołu. Mieliśmy wciąż niedokończoną rozmowę.

—    Też muszę. – chciałam zauważyć z westchnieniem. – Za miesiąc te durne egzaminy. Nie wiem w ogóle Bulma się umarła na ziemską edukację.

—    To dobrze. – jej srogi wzrok lekko zelżał, prawie niezauważalnie. – Po wakacjach oboje powinniście iść do liceum jak normalni uczniowie i zachowywać się tak samo. Nie zapominajcie, że mieszkacie na Ziemi. Nie codziennie świat potrzebuje narwanych wojowników.

—    Wie pani, że nigdy nie będziemy tacy jak Ziemianie. – rzekłam z lekkością. – W naszych żyłach płynie wojownicza krew. To jest zakodowane jak oddychanie.

Chi-Chi westchnęła zbierając brudne naczynia ze stołu. Oczywiście, że była tego świadoma. Przecież poślubiła jednego z nich. Tylko usilnie z tym walczyła – tu trzeba było jej przyznać, iż była niezmordowana. Może to i dobrze, że nie była mą rodaczką? Z jej charakterem nie jedna planeta by się poddała.

—    I czasem mnie to przerasta. – westchnęła na odchodne.

***

Staliśmy pod drzewem  nieopodal domku spoglądając na zachód słońca. Był piękny. Róż i pomarańcz zgrabnie przeplatały się przez siebie tworząc łunę przypominającą pożar. Pojedyncze, rozciągające się po nim chmury dodawały jeszcze większej magii całej scenerii. Chłopak do tej pory nie odpowiedział na zadane przeze mnie pytanie. Nie wiedziałam czy się zastanawia, czy też nie wie jak powiedzieć mi, że się nie zgadza. Tego obawiałam się najbardziej. Z niewiedzy aż mnie skręcało.

—    To jak to w końcu będzie? – zapytałam niby od niechcenia spoglądając w niebo. – Lecisz ze mną?

Cała płonęłam wyczekując odpowiedzi. Za nic nie chciałam usłyszeć odmowy. Gdzieś tam w środku bałam się kolejnej samotnej wyprawy. Tym razem czułam, że los nie okaże się wobec mnie łaskawy i już nigdy nie będzie mi dane wrócić. Spotkać brata. Zobaczyć się z nim... Dlatego tak ważne było by mnie wspierał w tej wyprawie.

—    Chyba nie sądzisz, że puszczę cię samą? – wreszcie odpowiedział unosząc brwi.

Spojrzałam na niego. Delikatnie się uśmiechał do mnie, jakby wiedział, że musi przy mnie być bez względu na wszystko. Jak do tej pory mnie nie opuścił. Taki przyjaciel to był skarb. Zapiszczałam jak mała dziewczynka nie do końca wiedząc jak mam się zachować na tę nowinę. Bez większego namysłu rzuciłam mu się na szyję wykrzykując: dziękuję. Obielam go mając łzy radości w oczach. Jednak gdy wyczułam jak sztywnieje odstąpiłam od niego starając się nie okazywać speszenia. On czynił dokładnie to samo.

—    A matka? – rzuciłam chcąc przerwać niezręczną chwilę.

Moje zachowanie wyszło zupełnie niekontrolowane, czysto naturalne. Sama po kilku chwilach namysłu byłam zdumiona tym wszystkim.

—    Jakoś to przeżyje. – wzruszył ramionami. – Ma Son Gotena, nie będzie sama, a ja nie jestem już malutkim chłopcem. Poza tym tak jak mówiłem wcześniej: Nie pozwolę lecieć ci samej.

Uśmiechnęłam się życzliwie nie mogąc zdać wiary w jego słowa. Były takie lekkie. Zupełnie jakby był pewien, że ta kobieta nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie. Prezentował się nieco inaczej niż ten Gohan, którego do tej pory znałam. Skąd w nim pojawiła się ta chęć przygody? Naprawdę bał się o mnie? Zastanawiał się czy wrócę? Czy przeżyję? A może gorzej: wrócę ponownie kontrolowana i tym razem nikt mnie nie powstrzyma? Jedno było pewne: ja odetchnęłam z ulgą. Zaczynaliśmy nowy etap w życiu. Nową przygodę. I ponownie zachciało mi sie żyć. 

—    Dam znać gdy wszystko będzie gotowe. Muszę szczegóły dopracować z Bulmą.

Jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy o kryształowych kulach, które cierpliwie czekały w pałacu Wszechmogącego na przebudzenie Boskiego Smoka. Plan bowiem był taki, że wskrzeszą księcia po naszym odlocie by nie ruszył za nami w pościg. Nie chciałam by ponownie wylądował na tej planecie, która wszystko zapoczątkowała. To byłoby ponad moje siły. Z resztą nie miałam zamiaru się z nim wykłócać. Gohan był pod dużym wrażeniem jak szybko opracowałam w glowie plan wylotu na Vitani i wskrzeszenie Saiyana. Choć raz chciałam mieć  wszystko poukładane. Moje działanie na wariata już nie jeden raz pokazało mi  jak łatwo można stracić życie. Tym razem musiało być inaczej. W sumie już było, miałam Gohana.

***

—    Ty chyba sobie nie zdajesz sprawy z tego jakie niebezpieczeństwa czyhają w kosmosie? – warknęła Bulma niebezpiecznie mrużąc oczy. – Nie pozwolę wam lecieć samym w kosmos! Jesteście nieletni! Chi-Chi w życiu się na to nie zgodzi!

Wykrzykiwała różne preteksty mając nadzieję, że może tym razem odwiedzie mnie od tego szalonego pomysłu. Poza tym doskonale pamiętała sytuację, w której się znalazła lata temu, gdy Gohan miał wyruszyć w próżnię kosmiczną w jej i Kuririna towarzystwie. Miał on ile? Cztery czy pięć lat? Teraz był wyrośniętym niemalże mężczyzną! To było takie nieprawdopodobne, że ziemskie matki trzęsły się nad potomstwem, gdy saiyańskie kobiety wysyłały swoje maluchy w kapsułach na podboje dla Imperatora. Czy robiły to bez oporów? Nie mogłam tego wiedzieć, ale nastolatkowie nie byli rozpieszczani.

—    Pełnoletni? – zdziwiłam się. – Jestem kosmicznym wojownikiem, jestem już dorosła. Potrafię zadbać o siebie, a nawet wyeliminować wroga. Nie bedziesz mi matkować.

Kobieta pokręciła głową z niedowierzania, a może bezsilności? Pogłaskała rosnący brzuch głośno wzdychając.

—    Tu na Ziemi, moja droga pełnoletnia będziesz w wieku osiemnastu lat. I bez dyskusji. – burknęła mrużąc oczy. – Jesteś poniekąd pod moją opieką, choć nie jestem twoją matką, to czasem się tak czuję. Dla mnie jesteś dzieckiem. Silnym, latającym, ale wciąż dzieckiem nie rozumiejacym świata. Poza tym jest jeszcze Vegeta.

—    Niech ci będzie, marudo. – odburknęłam pod nosem. – Ale jak znajdę kogoś pełnoletniego, to nie będziesz miała nic do powiedzenia. Wtedy zbudujesz ten statek? Tak na pewno, na pewno?

—    Jeżeli ktoś zechce… – szepnęła z rezygnacją.

—    A Vegetę wskrzesisz dopiero po moim odlocie. To jest już postanowione. On nie może lecieć na tę planetę, a ja nie mogę się tam nie wybrać.

—    Ty chyba oszalałaś dziewczyno. – kobieta z wrażenia usiadła na kanapie.

Tym razem szybko udalo mi się wyprowadzić niebieskooką z błędnego myślenia. Mój brat już wystarczająco nabroił na tamtej planecie, a ja naprawdę musiałam się dowiedzieć jak długo jestem skazana na te szkarłatne tęczówki i czy w ogóle można się ich pozbyć.

***

Wylądowałam na piaszczystym terenie jednej z wysp oceanicznych. Od rozmowy z gohanem i Bulmą minęła ponad doba. Wiedziałam, że tutaj mogę zastać zawsze, któregoś z wojowników, a przecież musiałam któregoś przekonać by wyruszył ze mną w przestrzeń kosmiczną, żeby Bulma nie wchodziła mi do głowy. Nawet oznajmiła, że jeśli postanowię złamać jej zakaz sprowadzi Vegetę, a ten na pewno się ze mną odpowiednio rozprawi. Co do opiekuna wyprawy miałam tylko i wyłącznie dwa typy. Nie mogła być to przecież istota o bardzo niskim poziomie KI. Nie miałam zamiaru robić za niańkę. Ten obrońca Ziemi winien był się sobą zająć i najlepiej nie umrzeć i oczywiście nie przeszkadzać  w podróży.

Nie pukając weszłam do środka blado różowego domku. W salonie, przed telewizorem drzemał starzec z kolorowym czasopismem dla dorosłych, jak to kiedyś określiła Brief. W domu jednak był ktoś jeszcze, a dźwięki dochodziły z kuchni toteż tam ruszyłam. Rozglądając się dookoła dostrzegłam niesamowity porządek, co było rzadkością. Kilka razy odwiedziłam to miejsce z Gohanem, a na blatach piętrzyły się stosy brudnych naczyń. No chyba, że mieszkał tu Chaoz pozostawiony przez Tiena, a ten lubował się w czystości.

Moim oczom ukazał się zupełnie inny widok – Kuririn i C18. Nie spodziewałam się jej tutaj za żadne skarby. Że były mnich tu mieszkał wiedziałam, ale ona?

—    Przeszkadzam? – przerwałam im w przygotowywaniu posiłku.

Stali przy blacie kuchennym. Kurirnin miał w rękach i książkę i nóż, zaś kobieta w swej dłoni trzymała szkło z czerwonym płynem. Zapewne podobnym do tego, którym zalewał swoje podniebienie Freezer. Zdawało się, że dobrze im się razem współpracuje. W chwili gdy zabrałam głos mężczyzna podskoczył. Nawet nie zwrócił wcześniej uwagi na to, że weszłam do pomieszczenia.

—    S-Sara? – jęknął z duszą na ramieniu. – Co tu robisz? Jak się czujesz? Kiedy…

—    Dajże spokój. – przerwała mu pani android. – Nie wszystko na raz.

Mimowolnie roześmiałam się. Nie do końca wiedziałam czemu postawa Kuririna mnie tak rozbawiła, ale wyglądał jakby usilnie próbował coś zataić. A ja miałam w planach jedynie zapytać go czy nie zechciałby zdradzić mi czy ma jakiś kontakt z półczłowiekiem, który ku memu zaskoczeniu stał tuż obok.

—    Ok, odpowiem chyba na wszystko.  – machnęłam ręką. – U mnie okey, nie narzekam. Mam już wszystkie siedem kul by wskrzesić Vegetę, ale potrzebuję przysługi. Co prawda nie spodziewałam się, że was oboje tu zastanę, ale tym bardziej się cieszę, że cię widzę, androidzie.

—    O co chodzi? – zapytała sucho, a następnie upiła łyk napoju.

—    Czy możesz towarzyszyć nam, to znaczy mnie i Gohanowi na Vitani? – spytałam bez ogródek. – Bulma uparła się, że nas nie puści bez osoby dorosłej, a ty wydajesz się być odpowiednia. Normalnie bym nie prosiła, ale ta kobieta grozi mi pokrzyżowaniem planów.

Zrobiłam nadąsaną minę by dać świadectwo swym słowom. Teraz czekałam tylko na odpowiedź. Miałam nadzieję, twierdzącą. Nie chciałam sięgać po koło zapasowe. Nie było ono tak silne jak ona.

—    Ja? – była zaskoczona moją prośbą.

—    No… Ty.

—    A gdzie jest to całe Vitani? – zapytała nie wyrażając jeszcze zgody.

Zapewne badała grunt. Też bym dociekała. To jeden z powodów dla których zdecydowałam się na nią. I fakt, że z własnej woli pomagała Gohanowi w ostatnim czasie. To wiele dla mnie znaczyło. W dodatku podjęła się walki ze mną, a raczej tą drugą. Ja jeszcze nie miałam okazji.

—    A bo ja wiem? Daleko, gdzieś w przestrzeni kosmicznej. – wzruszyłam ramionami. – Lecisz czy nie?

Oboje wybałuszyli oczy ze zdumienia. Nie spodziewali się, że będę planować odwiedzić planetę Yonana. W ogóle nie wiedzieli o naszym odkryciu, więc im naprędce opowiedziałam o wszystkim. Kobiety nie musiałam do niczego namawiać. Sama była w jakimś stopniu podekscytowana, że może się stąd wyrwać, ruszyć w nieznane i nie oglądać się za siebie. Z opowieści Gohana i reszty, którzy tamtej nocy byli przy mnie gdy zniszczyłam białowłosego wiedziałam, że kobieta nie ma wobec nas złych zamiarów, a nawet w jakiś pogmatwany sposób była miła. Pomagała, gdy byłam przeciw swoim i to ona dodawała odwagi półsaiyanowi by nie upadł i nie poddał się moim krwiożerczym atakom. Wspominali o tym w drodze do Pałacu Dendego, tylko ja z mega dołem wpuściłam to wtedy jednym, a wypuściłam drugim uchem.

—    Będziesz zadowolona. – wyciągnęłam dłoń ku blondynie.

—    Osiemnastka jestem. – rzuciła z przekąsem odwzajemniając uścisk. – I nie myśl sobie, że będę niańczyć dzieciaki w kosmosie za darmo. Żyć z czegoś trzeba.

—    W tej kwestii zwróć się do Bulmy. – wzruszyłam ramionami. – Niańczyć nikogo nie będziesz. Jak dla mnie możesz nawet nie wychodzić ze statku. Wisi mi to. Chcę jedynie ten statek, który Bulma zbuduje dla mnie gdy spełnię jej... nazwijmy to wymaganiami.

Kobieta wypuściła powietrze nosem, a na ustach pojawił się półuśmiech. Ostrożnie odstawila szło, oparła lewą dłoń o swoje biodro, drugą ręką zaś poprawiła włosy chowając je za ucho eksponując tym samym swój złoty kolczyk.

—    Myślę, że dogadamy się.