05 lutego 2022

74. Decyzja zapadła

Z dedykacją dla Mihoshi
Obudziłam się wcześnie rano. Zza otwartego okna dochodził zimny, nieprzyjemny wiatr co było dziwne jak na tę porę roku. Tej nocy spałam odkryta więc po przebudzeniu dostałam natychmiastowo gęsiej skórki. Nie było to przyjemne uczucie. Ospale podniosłam się przypatrując się lekko falującym firanom z pstrokatymi wzorkami i dziurkami zastanawiając się przez jakiś czas czy nie lepiej byłoby się okryć i wrócić do poprzedniego zajęcia. Marzyłam o zamknięciu okien, a za razem nie podnoszeniu się z posłania. Niestety kołdra znajdowała się na podłodze, więc chcąc-nie chcąc musiałam się w końcu pozbierać i wykonać jakąś czynność. Usiadłam na krawędzi spuszczając nogi na zimną podłogę. Miałam mętlik w głowie po ostatnich wydarzeniach, jakie miały miejsce. A jednak czułam to narastające podniecenie na myśl, że mogę ruszyć na wyprawę, jak prawdziwy kosmiczny wojownik.

Gohan odnalazł niemalże wszystkie Smocze Kule. Wśród nich była ta, cztero-gwiezdna, którą przed laty znalazłam w jeziorze na jeszcze obcym mi terenie, a której później się pozbyłam, by nikt nie dowiedział się, że mam jakąś w posiadaniu i w ogóle pomyślałam kiedykolwiek o ich odnalezieniu. Teraz wiedziałam, że te błyszczące cudeńka niejednokrotnie przyciągały zło.

Syn Gokū także odkrył starą kapsułę kosmiczną wykonaną na jednej z planet Freezera, lecz oznakowaną przez mój ród, symbolem rodziny królewskiej. Był to pojazd z inwazji na Vitani, z czasów, w których jeszcze nie było mnie na świecie. W chwili gdy moim oczom ukazał się ten znak… zamarłam. Niemalże serce mi stanęło. Przez chwilę nie potrafiłam wypowiedzieć ani słowa. Doprawdy wątpiłam bym jeszcze kiedykolwiek ujrzała ten herb. A jednak. To musiało coś oznaczać! Nie, żebym była zabobonna, ale jednak czułam, że jest coś na rzeczy. Przecież los potrafił być łaskawy. Czasem. Trzeba było tylko dobrze odczytywać znaki.

Miałam ochotę w tamtej chwili uronić łzy, nawet morze łez, lecz powstrzymałam je. Nie mogłam wciąż wracać do wspomnień, które i tak nachodziły mnie prawie, co noc od chwili wybuchu planety, którą tak szczycił się Imperator wykrzykując w eter o cudownych, widowiskowych fajerwerkach  Pragbęłam wreszcie zamknąć ten rozdział. Nie po to ruszyłam w podróż walcząc z czasem by wciąż rozdrapywać co było. Powoli dostrzegałam plusy swojej przeszłości. Choćby przyjaźń Gohana.

Była okazja zbadać grunt i nie mogłam przejść obojętnie. To była idealna szansa by dowiedzieć się czy jestem zdrowa? Czy nie stanowię zagrożenia? W lustrze widziałam krwisto czerwone oczy, zupełnie jak te, które zamordowały mą rodzinę. A emocje jakie wzbudzały wśród osób, przeze mnie skrzywdzonych jedynie dobijały.

Wiedziałam, że i tak cokolwiek bym nie uczyniła wydarzyłoby się na pewno, jak nie w jeden sposób, to w inny, prawdopodobnie fatalny. Kiedy przyszło mi ocalić księżniczkę przed moim losem schwytali ją Protektorzy – i tak była skazana na niewolę. Jedynie z tą różnicą, iż nie wymordowano jej pobratymców. Gdybym tam nie zjawiła się po latach by to naprawić – co prawda przypadkowo – skończyłaby jak ja, a może nawet gorzej. Historia nie specjalnie lubiła się powtarzać. Dobrym tego przykładem była linia czasowa Trunksa, który wybawił nas przed śmiercią z rąk androidów. Ja wtedy niczego nieświadoma przemierzałam planetę usiłując się nie tylko wzmocnić, ale i odnaleźć tego, który pokonał Freezera na Namek. Wtedy myślałam, że to mój brat, miałam taką nadzieję. Gdyby syn mego brata wtedy się nie zjawił... Zapewne zginęłabym pod pazurem Changelingów za bycie dezerterem, albo z ręki któregoś obrońcy Ziemi.

Wtem powiedziałam sobie stanowcze dość! Ogarnij się. Żyj dalej i walcz. Ogarnij się, bo stoisz w miejscu, a może nawet się cofasz!

Ilekroć coś ponownie sprawi, że będę chciała zniszczyć wszelkie formy życia znajdę sposób by tego nie uczynić, choćby miało to kosztować moje własne. Naprawdę, mimo posiadania i nieokiełznanych barbarzyńskich genów nie pragnęłam być złą istotą. Wiadome, że każdy Saiyan był dumny ze swojego pochodzenia i pragnął by każda napotkana istota żywa się go bała, a właściwie czuła respekt nie tyle ze strachu co uznania. Ja też często tak myślałam i marzyłam o tym, bo przecież mi się to należało ze względu na pochodzenie. Trwałam w tym przekonaniu dopóki przeklęty los nie dał mi w pysk uświadamiając, że tak na prawdę to byłam NIKIM. Bum i stał się koniec. Przepadła rodzina, świat jaki znałam i szczeniackie marzenia o podboju kosmosu. Zagościł strach, a wraz z nim narodziła się walka o przetrwanie. 

Kiedy już naprawdę poznałam Gohana zrozumiałam, że są rzeczy istotniejsze niż samo zachwyt, którym byłam przesiąknięta oglądając go przez lata wśród tych, z którymi przyszło mi się obracać; Changeling, jego prawa i lewa  ręka – Zarbon i Dodoria, a także oddział specjalny. Oni na każdym kroku udowadniali mi, że wiara w swoją siłę jest najważniejsza i kontrola wszystkiego dookoła. Byli dumni gdy inni z ledwością stali na nogach w ich obliczu.

Odkryłam, że w głębi pragnę zrozumienia i uznania z czystego serca. Nie marzyłam o panicznym postrachu, a o istocie z krwi i kości, która by otuliła mnie ramieniem w razie niepowodzenia, podała by dłoń, mimo iż zboczyłam z obranej dotąd ścieżki. Która by kazała podnieść się w razie zwątpienia. Taki właśnie był syn Gokū – naprawdę mogłam na nim polegać. I zrozumiałam to teraz, gdy wszystkie posępne myśli się uspokoiły, a żal przestał odbierać tlen. Był ze mną od samego początku. Gdy się wybudziłam, gdy walczyłam i gdy zrozumiałam, że zostałam całkiem sama w tym obcym świecie. Nie odwrócił się. To było... Nie wiedziałam nawet jak nazwać te uczucie. Na pewno wdzięczność, a tym nie mogłam się zbytnio pochwalić w swym dotychczasowym życiu. Nie mogłam również zapominać, że to on wierzył we mnie gdy byłam marionetką, to on chciał wskazać mi drogę. Po prostu był i robił co mógł. Nigdy wcześniej nikt nie stał tak za mną jak on. I teraz także gdy było po wszystkim, też stał obok.

Kiedy postanowiłam zejść do laboratorium, które nieco przypominało te, na mojej planecie spostrzegłam Bulmę klikającą w zawrotnym tępie w klawisze klawiatury. Miała podkrążone oczy, co też oznaczało, iż nie zmrużyła oka. Ta, jak znalazła zajęcie miała problem się od niego oderwać. Aż przypominało mi się, gdy przywiozłam jej plany z Vegety do skonstruowania maszyny regeneracyjnej ciała wraz z niezbędnymi elementami do jej konstrukcji oraz produkcji płynów. Jaka była z siebie dumna, gdy po raz pierwszy ją uruchomiła po morderczym treningu księcia, który niemalże zakatował się w kapsule treningowej, którą z oporem mu stworzyła przed laty z pomocą ojca. A może to ona pomagała? Wtedy wszystko między nimi się zaczęło, stawali się sobie bliżsi. Często tak mówiła wzdychając i błądząc myślami daleko wstecz. Mnie to tam specjalnie nie interesowało. Kobieta zwykła koloryzować wydarzenia.  

—    Już wstałaś? – brutalnie wyrwała mnie z zamyślenia.

To ja weszłam na jej teren, a nie odwrotnie, a i tak zostałam zaskoczona. Gdyby to był wróg… Mogłabym zapomnieć o skutecznym, niezapowiedzianym wtargnięciu.

—    T-taa... – mruknęłam nie dając po sobie poznać, iż błądziłam w myślach. – Co robisz? Spałaś w ogóle?

Siedziała w półmroku oświetlona jaskrawym światłem monitora, oraz niedużą lampką stojącą na biurku, której zadaniem było doświetlać klawisze niezbędne do komunikacji z komputerem. Choć urządzenia nie były mi obce, to nie potrafiłam się nimi posługiwać, ani odczytywać z nich informacji. Nie uważałam nawet by było mi to niezbędne do przetrwania.

—    Właśnie przeprowadzam ostatnie testy. – wcisnęła jakiś guzik. – Myślę, że teraz będzie można odtworzyć zawartość komputera pokładowego.

Wpatrywałam się w nią w osłupieniu. Niespełna trzy dni temu odkryliśmy starą machinę kosmiczną, którą Yonan przyleciał niepostrzeżenie na Ziemię, a ta już praktycznie miała wszystko podane na srebrnej tacy. Naprędce opowiedziała o problemach związanych z odzyskiwaniem danych z przedpotopowego urządzenia jakby recytowała jakiś wiersz. Doprawdy należało ją podziwiać! Ja i tak niewiele z tego zrozumiałam.

Kiedy komputer oznajmił, że test wypadł pomyślnie, a dane ze skrzynki niemalże były odzyskane na ekranie widniało kilka błędów, którymi niebieskooka się nie przejęła, choć monitor krzyczał na czerwono. Wyglądało na to, że z osiemdziesiąt procent danych była do odczytania. Ten fakt niezmiernie nas ucieszył. Mnie, iż mogłam się wzbogacić o przeszłość brata. Bulmę, że wreszcie przestawałam się dąsać, a podobno nie mogła się stresować w swoim stanie, a ja przysparzałam jej jedynie problemów.

Gdy za pomocą jednego z jej programów weszła do zawartości plików okazało się, że między podróżą na Ziemię, wcześniejsze zapisy liczą sobie z osiemnaście lat, jak nie więcej. Dokładnie cztery lata i pięćdziesiąt osiem dni przed moimi narodzinami kapsuła jednoosobowa wylądowała na Vitani. Sama konstrukcja kapsuły była przedpotopowa, o czym z resztą wspominałam kobiecie w dniu zetknięcia się z nią. Za moich czasów produkowano zupełnie inne urządzenia do podróży między gwiezdnych. Jedynie design pozostawał niezmienny, gdyż był praktyczny.

—    Co masz zamiar robić? – kobieta zapytała podejrzliwie. – Chyba nie chcesz…?

—    Chcę! – krzyknęłam rozentuzjazmowana. – Więc nalegam byś wybudowała nowy statek kosmiczny bym mogła wyruszyć na tę tajemniczą planetę.

—    Chyba żartujesz? – nie dowierzała. – Nie puszczę cię tam. Zapomnij o tym.

—    Nie jesteś moją matką by mi zakazywać – uśmiechnęłam się choć byłam stanowcza – Czyli statek będzie, tylko kiedy?

Kobieta westchnęła przegrana wiedząc, że nie odciągnie mnie od tego pomysłu. Musiałam tam wyruszyć za wszelką cenę. A co jeśli inni chcieli przybyć na naszą planetę? Może znaleźli jakiś sposób? A może wcale nie posiadali tylko jednej sprawnej kapsuły?  Było zbyt wiele niewiadomych, by nic w tym kierunku nie uczynić. Wciąż mogliśmy wyczekiwać natarcia. Lub gorzej! Mogłm ponownie stać się czyjąś marionetką. Bulma niestety nie potrafiła mi pomóc. Udzielić trafnej diagnozy. Według jej badań, byłam zdrowa. Wyniki krwi miałam doskonałe, a przeróżne badania na nic nie wskazywały. Chociaż nie chciała się ze mną zgadzać, to musiała w końcu przyznać rację.

Musiałam podzielić się tą nowiną z przyjacielem! Miałam zamiar przekonać go by wyruszył ze mną w przestrzeń kosmiczną. Już miałam dość samotnych wypraw w nieznane. Po walce z Freezerem i Cieniami miałam nauczkę. Poza tym w grupie było raźniej, przekonałam się o tym podczas walki z Adris, gdy Son Goten usiłował mnie ratować i gdyby nie on jaszczurza dama pochłonęłaby całą moją energię – Zawdzięczałam mu swoje życie, a nigdy mu za to nie podziękowałam i już nie miałam mieć okazji. Teraz gdy poznałam się na magicznej mocy zaufania, było mi dziwnie, ale nie zamierzałam udawać, że jest mi to obojętne. Nie, gdy stawiało mnie to na nogi. Nie, gdy życie nabierało nowych barw i stawało się znośniejsze.
***
—    Dzień dobry. – uśmiechnęłam się słabo.

Wciąż miałam te myśli, które katowały mój umysł po potwornym przebudzeniu się ze snu Lyang. Miałam świadomość tego, że kobieta za mną nie przepada. I ją również przerażały moje krwiste tęczówki. Jak człowiek  zapukałam do drzwi i przywitałam się z panią domu. Wyglądała tak jak zawsze – wysoko upięty kok z kilkoma kosmykami puszczonymi luźno przy twarzy, oraz starą podomkę i zmęczoną twarz.

—    Son Gohana nie ma, jest z bratem. – Odparła beznamiętnie nie witając się ze mną.

Szczerze, to miałam w nosie co o mnie myślała. Mnie do szczęścia ona nie była potrzebna. I z wzajemnością. 

—    A gdzie dokładnie go znajdę? – przeszłam od razu do rzeczy. – To dla mnie ważne. 

—    Nie wiem. – wzruszyła ramionami. – Chyba nad jeziorem, jak zawsze.

—    W takim razie lecę go szukać.– Zawołałam i machnęłam jej szybko ręką na pożegnanie.

Kobieta z nieukrywanym zdziwieniem stała w drzwiach obserwując jak odlatuję. Wystartowałam jak burza, choć wcale nie musiałam. Po pierwsze, nigdy się z nią nie witałam, ani nie żegnałam. Traktowałam w ten sam sposób co ona mnie.  Tylko gdy Gohan był w pobliżu usiłował załagodzić sytuacje. Nie wiadomo nawet po co. Nie zamierzałam jej zabijać, a ona nie miałaby nawet jak tego dokonać. Dziś miałam dobry nastrój.

Nad wodą znalazłam się w przeciągu dwudziestu minut, choć znajdywała się dwie godziny marszu od ich domu. Dookoła wysokich drzew znajdował się sporych rozmiarów zbiornik wodny, którego woda błyszczała jak diamenty w tak słoneczną pogodę jak dziś. Wylądowałam nieopodal, ale na tyle by mnie od razu nie dopatrzyli. Jeśli byli zajęci, to śmiało mogłam stwierdzić, iż nie wyczuli mojej KI, gdy tu nadlatywałam.

Bracia siedzieli nad brzegiem mocząc w nim nogi. Byli mokrzy. Uśmiechali się do siebie i o czymś zażarcie dyskutowali, choć rozmowa z parolatkiem nie należała do specjalnie inteligentnych z młodzieńcem na poziomie Gohana. Wpatrywałam się w nich z bezpiecznej odległości. Te niewinne twarze nie skrywały żadnych emocji. Przez moment pomyślałam, że jeśli tam wkroczę zmącę całą tą harmonię i entuzjazm. Czyż lepiej było im tu beze mnie? Wciąż w głowie powtarzały mi się te same obrazy – z przebudzenia z narkotyku. Miałam masę koszmarów z tego tytułu i nigdy nie byłam w stanie ocalić chłopaka jak wtedy. Mnóstwo krwi… Tego z pamięci nie potrafiłam wyrzucić.

Już miałam się wycofać, gdy z radością zawołał mnie dziecięcy głos. Nie było już możliwości ucieczki, więc odwróciłam się do nich z lekkim uśmiechem. Trzebabyło grać, choć czułam się jak intruz. Nie pierwszy z resztą raz.

—    Szukałam cię, Gohanie. – zaczęłam powoli.

—   Cześć, Saro. – uśmiechnął się delikatnie. – Coś się stało?

—    Chi-Chi mówiła, że tutaj was znajdę.

Obaj byli odziani jedynie w szorty. Niebieskie i przemoczone. Dostrzegałam dobrze zbudowaną sylwetkę starszego i nie mogłam dać wiary, iż po moim ataku nie było nawet śladu. Zupełnie jakbym sobie wyśniła tę całą dramatyczną sytuację. Zmieszana spuściłam wzrok gdy chłopak go pochwycił i usiadłam na pobliskim kamieniu zdejmując wysłużone buty. Także miałam ochotę pomoczyć nogi i zająć czymś umysł, a nawet uciec od pytającego spojrzenia mojego pierwszego w życiu przyjaciela. Co prawda nie było jeszcze nawet dwudziestu stopni na powierzchni, ale wiedziałam, że taka chłodna woda to dobra sprawa na krążenie. Wciąż nie przyznałam mu, że również jest mi bliski. Nie wiedziałam jak. Liczyłam, że sam do tego dojdzie. 

Przedłużającą się ciszę przerwał mały Son Goten dając nura pod wodę oznajmiając przy tym, iż złowi największą rybę w historii. Jeszcze chwilę spoglądałam w milczeniu na miejsce, w którym ostatnio go widziałam. Czy miał stać się tym samym chłopakiem, którego poznałam kilka lat temu w zupełnie innym świecie?

—    Chcesz coś powiedzieć? – zaczął Gohan. – A, tak w ogóle cieszę się, że cię widzę, i że wyszłaś z domu.

Najwyraźniej nie był w stanie znieść tego milczenia. Zwłaszcza, iż ostatnie dni nie byłam wcale rozmowna, a nawet gorzej – zbywałam go.

—    Ach, tak. – zamoczyłam ostrożnie stopy w chłodnej wodzie. – Bulma dostała się do komputera pokładowego.

Wypowiedziałam to w taki sposób jakby nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. A przecież tak nie było. Nie chciałam zdradzać jeszcze swoich emocji. Normalnie mogłabym krzyczeć z radości by cała Ziemia mnie usłyszała, ale ten chłopak mnie w jakiś sposób peszył. Zwłaszcza w samych szortach. Był rewelacyjnie zbudowany jak na piętnastolatka. Musiałam przyznać, że wcale gorzej od niego nie wyglądałam, także miałam brzuch niczego sobie. Ale kiedy widziałam go odzianego nie wzbudzał we mnie tych niekonfortowych myśli, w przeciwieństwie gdy stał przede mną prawie nagi. Dziwne to było zwarzywszy, na to, iż przemierzyłam kosmos odziana i nie, a golizna była mi czymś naturalnym. Czy o tym mówiła Bulma, gdy opowiadała mi o tak zwanym dojrzewaniu?  Z każdym dniem moja postura zmieniała kształty. Coraz bardziej przypominałam kobietę, a nie tą małą dziewczynkę, którą zapamiętałam sprzed lustra wieki temu. Nie chcąc pokazywać swojej zmieszanej twarzy odwróciłam się poszukując jakiegokolwiek kamienia w trawie. Głośno westchnęłam gdy nastolatek usiadł na trawie tuż obok. 

—    Wiesz gdzie jest Vitani? – nie krył entuzjazmu. – Co z tą informacją zrobisz?

—    Ja? – zamyśliłam się sztucznie.

Chciałam powiedzieć mu mnóstwo rzeczy na raz, ale wiedziałam, że jeśli to wykonam prawdopodobnie mnie nie zrozumie, a może nawet błędnie odbierze moje zamiary. Wzięłam, więc głęboki wdech, gdy ten uważnie mi się przyglądał.

—    Chcę byś poleciał ze mną. – wydusiłam niemalże czerwieniąc się. – Na Vitani. Bulma Przygotuje statek!

Na koniec uśmiechnęłam się do niego najpiękniej jak potrafiłam mając nadzieję, że nie wyglądam jak ropucha przed zdechnięciem. 

—    Chyba nie mówisz poważnie? – niedowierzając wytrzeszczył oczy. – Chcesz byśmy polecieli na tę planetę? Razem?

—    Czemu by nie? – wzruszyłam ramionami. – Może dowiemy się czegoś o Saiyanach, może ktoś mi powie, kiedy znikną mi czerwone oczy? Wiem jak tego nie lubicie, i nie mów, że nie. Wszyscy na mnie patrzycie z przestrachem. Jestem jak pieprzony morderca.

—    Masz rację. – przyznał półszeptem spuszczając wzrok. – Nie podobają mi się. Ale nie uważam cię za mordercę, Saro.

—    Bo masz z nimi złe wspomnienia. Gdyby ich nie było, pewno by nie były takie uciążliwe. – westchnęłam spoglądając na rozmazane odbicie w tafli wody. – Wiem, że przypominają ci o tym za każdym razem, gdy na ciebie spojrzę. Nie lubię, gdy wracasz do tego momentu... Którego i tak nie pamiętam. Mówię ci to, jako... – tu się zawahałam, zamknęłam oczy mając nadzieję, że wyduszę z siebie cokolwiek. – P-przyjaciółka. Bo jesteś mi bliski. Naprawdę.

Zacisnęłam wręcz powieki by nie dostrzegł kolejny raz w nich żalu, jaki mnie ogarniał od tamtego dnia. Kogo jak kogo, ale jego nie chciałam skrzywdzić i nie rozumiem do tej pory jak pod narkotykiem Lyang nie potrafiłam rozpoznać w nim serdecznego chłopaka. Od czasu śmierci Yonana nie zamieniliśmy ani jednego zdania na temat tego co się wydarzyło i nie odstanie. Wciąż chowałam do siebie urazę i nie potrafiłam o tym rozmawiać, nawet z próbami terapeutycznymi ciężarnej Bulmy. Jednak zdałam sobie sprawę, że tylko dzięki rozmowie z NIM będę mogła wyzbyć się tego okrutnego uczucia odrazy do samej siebie. Tyko on mógł mi powiedzieć co się tam naprawdę wydarzyło.

—    Saro, nie smucę się z powodu twojego koloru oczu. – pospiesznie chciał zauważyć. – Fakt, nie lubię ich, ale dlatego, bo mi przypominają dzień, w którym okazałem się nielojalnym przyjacielem. Bo widzisz, gdybym wtedy dotarł na umówione spotkanie, nie byłabyś tam sama. 

Moje oczy rozszerzyły się, gdy wyjaśnił mi swój żal. O dziwo nie do mnie, a do siebie samego. Nigdy bym nie pomyślała, że ujęło mu to przyjaźni, która wtedy nie była oficjalna, nawet nie padło wcześniej takie słowo. Ale teraz rozumiałam, że już nimi byliśmy. Całkiem nieświadomie, przynajmniej z mojej strony.

—    Bolało, że mnie nie pamiętasz, choć miałaś przebłyski pamięciowe, tak mi się zdaje. Wpadałaś wtedy w straszną furię. – zaczerwienił się wstrzymując na dłuższą chwilę oddech. – Jednak podobasz mi się w swoich naturalnych, czarnych oczach. Te w ogóle do ciebie nie pasują! Tamta dziewczyna nie była tobą.

Zdanie, które wypowiedział praktycznie na jednym wdechu, a może dwóch zadźwięczało mi donośnie w uszach niczym gong. Spojrzałam na niego wielkimi oczyma – po raz kolejny – pospiesznie dławiąc się ze zdaniem na ustach:

—    Po-do-bam ci się?

Czarnowłosy zesztywniał, na moment opuszczając wzrok. Był zmieszany, rumieniec, który do tej pory widniał na jego policzkach przerodził się w buraczany placek. Zasłonił twarz dłońmi.

—    Ja... – zdjął jedną dłoń z buzi po czym podrapał się nią po ramieniu, jakby szukał słów. – Przecież nie jesteś brzydka! A poza tym jesteś moją przyjaciółką, więc po co niby miałbym cię okłamywać? Lubię, gdy się złościsz i podziwiam twój zapał do walki, oraz odwagę, której ja w sobie nie mam, ale za nic nie zaakceptuję nie twoich oczu pełnych mordu. One śnią mi się po nocach.

W trakcie wypowiedzi spojrzał na mnie, chcąc dać świadectwo wiarygodności. Oniemiałam. Nigdy wcześniej nie usłyszałam tylu pochlebstw na raz. Nie pomyłabym też, że Gohan może odbierać mnie w ten sposób. Często zastanawiałam się, dlaczego się ze mną w ogóle zadawał. Myślałam nawet, iż jesteśmy rasową rodziną. Mój brat i jego ojciec się w swój dziwaczny sposób dogadywali i miałam wrażenie, że on czuje, że wobec mnie nie ma wyjścia. Bo trzeba było się opiekować księżniczką z odległej galaktyki, a może nawet niańczyć na siłę. A tu proszę! On naprawdę uważał, że jestem coś warta, że powinniśmy się wzajemnie wspierać. Jednak widząc jak bardzo trudno mu jest o tym mówić cieszyłam się w duchu, że nie zauważył, gdy sama zapłonęłam czerwienią. Wzięłam głęboki wdech zamykając na moment oczy. Układanka nabierała sensu. Nie było tam podstępów grubymi nićmi szytych.

—    Masz koszmary? – zaciekawiłam się. – Opowiedz mi o nich. Ja także je mam, ale sama nie potrafię ich zrozumieć, bo nie pamiętam czy to się zdarzyło, czy jednak to tylko sen. Są nad wyraz okrojone.

—    Na przykład: Gdy rozmawiamy tak jak dziś. Nagle twoje oczy zmieniają się na czerwone. Zapominasz o mnie i próbujesz mnie zabić.

—    Yhy, czyli nic nowego. – westchnęłam niezadowolona. – Wciąż usiłuję cię zabić. Tylko, że ja naprawdę nie chcę! Nigdy nie chciałam.

—    Wiem, ale te koszmary… Większość z nich kończy się, nie w momencie, gdy mnie zabijasz, choć chwila jest podobna jak wtedy…

—    No właśnie, jak? – burknęłam podenerwowana. – Nie pamiętam, co się działo. Nawet nie rozumiem, dlaczego byłeś tak poważnie ranny. Dlaczego pozwoliłeś mi się tak zranić? Nie wiem nic i to mnie przeraża.

Syn Gokū pobladł, choć rumieniec wciąż delikatnie gościł na jego policzkach. Miałam wrażenie, że czegoś nie rozumiem, że nie mówi mi wszystkiego. Lecz nim zdążyłam zapytać z wody wyskoczył jego młodszy braciszek chwaląc się swoją zdobyczą. Chwilowo rozwiał napiętą atmosferę. W końcu Gohan wypowiedział krótkie: To ja cię zabijam. Zaparło mi dech. To było tak... Nierealne. Nie możliwe!

Młodszy, bardziej ziemski niż kosmiczny Saiyanin wyprosił ode mnie gonitwę w wodzie, co było mu ciężko odmówić. Gdyby nie on ta cisza chyba trwałaby wieczność. Słowa starszego z braci spadły na mnie jak grom z jasnego nieba. On miał w swoich snach mnie uśmiercać, a nie jak sądziłam do tej pory. Chcąc ukrócić grobową atmosferę uśmiechnęłam się do przyjaciela jak gdyby nic i zdjęłam podkoszulek, a następnie wskoczyłam do wciąż nie nagrzanej przez słońce wody.

Son Gohan stał na brzegu i spoglądał na nas, choć miałam wrażenie, że to właśnie mnie obserwuje, a nie najmłodszego członka swojej rodziny. Miałam nadzieję, że ulżyło mu, gdy podzielił się swym koszmarem ze mną. Ja zdecydowanie odżyłam. Sprawy stały się jaśniejsze.

—    Choć do nas! – zawołałam machając do niego ręką gdy jego twarz wciąż tkwiła w zadumie. – Nie daj się prosić!

Marzyłam by się uśmiechnął. Kiedy na jego twarzy witała radość świat wydawał się... piękniejszy? Nie rozumiałam go za dobrze, ale jego czyste serce było warte tej przyjaźni. Wsparcie z jego strony było dla mnie nieocenione. Nikt przed nim nie dał mi tyle w życiu i to w tak krótkim czasie. Rodzicom zawdzięczałam jedynie życie. I brata.

Wciąż gestem ręki próbowałam zaprosić go do wspólnej kąpieli. Byliśmy młodzi i właśnie nastał kolejny pokój na Ziemi. Powinniśmy byli radować się z każdego dnia harmonii, gdyż w chwili kolejnego zagrożenia mogliśmy nie wrócić do domu. Kiedy jedni trzęśli portkami, bądź w ogóle sobie nie zdawali sprawy z niebezpieczeństwa my próbowaliśmy ratować świat. Należało się nam trochę rozrywki. Niby dopiero co zlikwidowaliśmy Komórczaka, a na nas spadł Yonan bardzo mącąc nasz spokój. Każdy dzień mógł być ostatnim.

Pół Saiyanin nie czekając już ani chwili dał nura w wodę jednak, gdy długo się nie wynurzał zastanawiałam się, o co mu chodziło. Czy w ten sposób uciekł? Nasza rozmowa dobiegła końca? Wciąż nie miałam od niego odpowiedzi czy ze mną wyruszy w nieznane. Było to dla mnie tak ważne jak powietrze. Teraz śmiało mogłam wykrzyczeć, że swoje życie powierzam temu chłopakowi.

—    To nie jest śmieszne, Gohan. – Burknęłam patrząc na Gotena – Gdzie jest twój brat?

Nim zdążył cokolwiek powiedzieć poczułam uścisk na lewej kostce, po czym zostałam wciągnięta pod wodę. Jak każdy, wystraszyłam się zapominając wziąć wdech przed zanurzeniem. Otworzyłam oczy gniewnie lustrując otoczenie. Chłopak unosił się za mną w przyjaznym uśmiechu. Odwzajemniłam go, ale w sposób wredny, gdyż miałam zamiar oczywiście się odegrać. Chwyciłam go za nadgarstek i ruszyłam na powierzchnię najszybciej jak umiałam. Poza wodą moja prędkość znacznie wzrosła. W momencie, gdy brat Gohana przypominał ziarnko piasku szarpnęłam chłopaka zima udając tor lotu kierując się ponownie ku tafli wody. W momencie zderzenia się z jeziorem puściłam delikwenta przyglądając się jego zabawnie zaskoczonej minie.  Oczywiście gigantyczny plusk obmył nie tylko mnie, ale i młodego chłopca. Roześmiałam się, a Goten wraz ze mną. Kiedy Son Gohan się wynurzył także wybuchnął śmiechem. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. Dokładnie tego potrzebowałam by wrócić do żywych.

Późnym popołudniem wróciliśmy do ich domku w górach z trzema ogromnymi rybami, które złapał młodszy syn Gokū. Chi-Chi, co prawda specjalnie nie ucieszyła wiadomość, że zawitałam do nich ponownie, ale oznajmiła, że poinformuje Bulmę o mojej obecności i zjem z nimi obiad. Ona także miała opory by na mnie patrzeć, a raczej w moje oczy. Tylko Trunks i Goten wypowiadali się o nich z lubością. Sami by chcieli mieć oczy, które same w sobie potrafią kogoś nastraszyć. Mówili, że wyglądam jak czarny charakter. Cóż, wcześniej wcieliłam się w tę rolę, choć nieświadomie. Miałam powoli dość udawania, że jest mi obojętne jak wygląda pierwsze spojrzenie w me obecne ślepia. Reakcje nie należały do przyjemnych, zwłaszcza te niewerbalne, tak bardzo szczere. Bulmy co dzień były przerażone.

Przygotowany w piekarniku posiłek jedliśmy, co prawda w ciszy, jednak nie mogłam nie pochwalić potraw, jakimi uraczyła nas gospodyni. Kobieta Vegety ani jej matka, a na pewno roboty nie potrafili przyrządzić takich arcydzieł dla podniebienia.  Bywało, że tu jadałam. Czasem częściej niż w domu podczas wymuszonych nauk, ale po inwazji białowłosego zjawiłam się tu po raz pierwszy. Czułam się nieco skrępowana, a nigdy nie miałam z tym problemów. Nie byłam pewna ile ta kobieta wiedziała.

—    Goten pomożesz mi przy zmywaniu. – zarządziła twardo kobieta. – A wy macie godzinę, później Gohan powinieneś iść się uczyć nim nadejdzie noc.

Bez sprzeciwów potaknęliśmy wstając od stołu. Mieliśmy wciąż niedokończoną rozmowę.

—    Też muszę. – chciałam zauważyć z westchnieniem. – Za miesiąc te durne egzaminy. Nie wiem w ogóle Bulma się umarła na ziemską edukację.

—    To dobrze. – jej srogi wzrok lekko zelżał, prawie niezauważalnie. – Po wakacjach oboje powinniście iść do liceum jak normalni uczniowie i zachowywać się tak samo. Nie zapominajcie, że mieszkacie na Ziemi. Nie codziennie świat potrzebuje narwanych wojowników.

—    Wie pani, że nigdy nie będziemy tacy jak Ziemianie. – rzekłam z lekkością. – W naszych żyłach płynie wojownicza krew. To jest zakodowane jak oddychanie.

Chi-Chi westchnęła zbierając brudne naczynia ze stołu. Oczywiście, że była tego świadoma. Przecież poślubiła jednego z nich. Tylko usilnie z tym walczyła – tu trzeba było jej przyznać, iż była niezmordowana. Może to i dobrze, że nie była mą rodaczką? Z jej charakterem nie jedna planeta by się poddała.

—    I czasem mnie to przerasta. – westchnęła na odchodne.

***

Staliśmy pod drzewem  nieopodal domku spoglądając na zachód słońca. Był piękny. Róż i pomarańcz zgrabnie przeplatały się przez siebie tworząc łunę przypominającą pożar. Pojedyncze, rozciągające się po nim chmury dodawały jeszcze większej magii całej scenerii. Chłopak do tej pory nie odpowiedział na zadane przeze mnie pytanie. Nie wiedziałam czy się zastanawia, czy też nie wie jak powiedzieć mi, że się nie zgadza. Tego obawiałam się najbardziej. Z niewiedzy aż mnie skręcało.

—    To jak to w końcu będzie? – zapytałam niby od niechcenia spoglądając w niebo. – Lecisz ze mną?

Cała płonęłam wyczekując odpowiedzi. Za nic nie chciałam usłyszeć odmowy. Gdzieś tam w środku bałam się kolejnej samotnej wyprawy. Tym razem czułam, że los nie okaże się wobec mnie łaskawy i już nigdy nie będzie mi dane wrócić. Spotkać brata. Zobaczyć się z nim... Dlatego tak ważne było by mnie wspierał w tej wyprawie.

—    Chyba nie sądzisz, że puszczę cię samą? – wreszcie odpowiedział unosząc brwi.

Spojrzałam na niego. Delikatnie się uśmiechał do mnie, jakby wiedział, że musi przy mnie być bez względu na wszystko. Jak do tej pory mnie nie opuścił. Taki przyjaciel to był skarb. Zapiszczałam jak mała dziewczynka nie do końca wiedząc jak mam się zachować na tę nowinę. Bez większego namysłu rzuciłam mu się na szyję wykrzykując: dziękuję. Obielam go mając łzy radości w oczach. Jednak gdy wyczułam jak sztywnieje odstąpiłam od niego starając się nie okazywać speszenia. On czynił dokładnie to samo.

—    A matka? – rzuciłam chcąc przerwać niezręczną chwilę.

Moje zachowanie wyszło zupełnie niekontrolowane, czysto naturalne. Sama po kilku chwilach namysłu byłam zdumiona tym wszystkim.

—    Jakoś to przeżyje. – wzruszył ramionami. – Ma Son Gotena, nie będzie sama, a ja nie jestem już malutkim chłopcem. Poza tym tak jak mówiłem wcześniej: Nie pozwolę lecieć ci samej.

Uśmiechnęłam się życzliwie nie mogąc zdać wiary w jego słowa. Były takie lekkie. Zupełnie jakby był pewien, że ta kobieta nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie. Prezentował się nieco inaczej niż ten Gohan, którego do tej pory znałam. Skąd w nim pojawiła się ta chęć przygody? Naprawdę bał się o mnie? Zastanawiał się czy wrócę? Czy przeżyję? A może gorzej: wrócę ponownie kontrolowana i tym razem nikt mnie nie powstrzyma? Jedno było pewne: ja odetchnęłam z ulgą. Zaczynaliśmy nowy etap w życiu. Nową przygodę. I ponownie zachciało mi sie żyć. 

—    Dam znać gdy wszystko będzie gotowe. Muszę szczegóły dopracować z Bulmą.

Jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy o kryształowych kulach, które cierpliwie czekały w pałacu Wszechmogącego na przebudzenie Boskiego Smoka. Plan bowiem był taki, że wskrzeszą księcia po naszym odlocie by nie ruszył za nami w pościg. Nie chciałam by ponownie wylądował na tej planecie, która wszystko zapoczątkowała. To byłoby ponad moje siły. Z resztą nie miałam zamiaru się z nim wykłócać. Gohan był pod dużym wrażeniem jak szybko opracowałam w glowie plan wylotu na Vitani i wskrzeszenie Saiyana. Choć raz chciałam mieć  wszystko poukładane. Moje działanie na wariata już nie jeden raz pokazało mi  jak łatwo można stracić życie. Tym razem musiało być inaczej. W sumie już było, miałam Gohana.

***

—    Ty chyba sobie nie zdajesz sprawy z tego jakie niebezpieczeństwa czyhają w kosmosie? – warknęła Bulma niebezpiecznie mrużąc oczy. – Nie pozwolę wam lecieć samym w kosmos! Jesteście nieletni! Chi-Chi w życiu się na to nie zgodzi!

Wykrzykiwała różne preteksty mając nadzieję, że może tym razem odwiedzie mnie od tego szalonego pomysłu. Poza tym doskonale pamiętała sytuację, w której się znalazła lata temu, gdy Gohan miał wyruszyć w próżnię kosmiczną w jej i Kuririna towarzystwie. Miał on ile? Cztery czy pięć lat? Teraz był wyrośniętym niemalże mężczyzną! To było takie nieprawdopodobne, że ziemskie matki trzęsły się nad potomstwem, gdy saiyańskie kobiety wysyłały swoje maluchy w kapsułach na podboje dla Imperatora. Czy robiły to bez oporów? Nie mogłam tego wiedzieć, ale nastolatkowie nie byli rozpieszczani.

—    Pełnoletni? – zdziwiłam się. – Jestem kosmicznym wojownikiem, jestem już dorosła. Potrafię zadbać o siebie, a nawet wyeliminować wroga. Nie bedziesz mi matkować.

Kobieta pokręciła głową z niedowierzania, a może bezsilności? Pogłaskała rosnący brzuch głośno wzdychając.

—    Tu na Ziemi, moja droga pełnoletnia będziesz w wieku osiemnastu lat. I bez dyskusji. – burknęła mrużąc oczy. – Jesteś poniekąd pod moją opieką, choć nie jestem twoją matką, to czasem się tak czuję. Dla mnie jesteś dzieckiem. Silnym, latającym, ale wciąż dzieckiem nie rozumiejacym świata. Poza tym jest jeszcze Vegeta.

—    Niech ci będzie, marudo. – odburknęłam pod nosem. – Ale jak znajdę kogoś pełnoletniego, to nie będziesz miała nic do powiedzenia. Wtedy zbudujesz ten statek? Tak na pewno, na pewno?

—    Jeżeli ktoś zechce… – szepnęła z rezygnacją.

—    A Vegetę wskrzesisz dopiero po moim odlocie. To jest już postanowione. On nie może lecieć na tę planetę, a ja nie mogę się tam nie wybrać.

—    Ty chyba oszalałaś dziewczyno. – kobieta z wrażenia usiadła na kanapie.

Tym razem szybko udalo mi się wyprowadzić niebieskooką z błędnego myślenia. Mój brat już wystarczająco nabroił na tamtej planecie, a ja naprawdę musiałam się dowiedzieć jak długo jestem skazana na te szkarłatne tęczówki i czy w ogóle można się ich pozbyć.

***

Wylądowałam na piaszczystym terenie jednej z wysp oceanicznych. Od rozmowy z gohanem i Bulmą minęła ponad doba. Wiedziałam, że tutaj mogę zastać zawsze, któregoś z wojowników, a przecież musiałam któregoś przekonać by wyruszył ze mną w przestrzeń kosmiczną, żeby Bulma nie wchodziła mi do głowy. Nawet oznajmiła, że jeśli postanowię złamać jej zakaz sprowadzi Vegetę, a ten na pewno się ze mną odpowiednio rozprawi. Co do opiekuna wyprawy miałam tylko i wyłącznie dwa typy. Nie mogła być to przecież istota o bardzo niskim poziomie KI. Nie miałam zamiaru robić za niańkę. Ten obrońca Ziemi winien był się sobą zająć i najlepiej nie umrzeć i oczywiście nie przeszkadzać  w podróży.

Nie pukając weszłam do środka blado różowego domku. W salonie, przed telewizorem drzemał starzec z kolorowym czasopismem dla dorosłych, jak to kiedyś określiła Brief. W domu jednak był ktoś jeszcze, a dźwięki dochodziły z kuchni toteż tam ruszyłam. Rozglądając się dookoła dostrzegłam niesamowity porządek, co było rzadkością. Kilka razy odwiedziłam to miejsce z Gohanem, a na blatach piętrzyły się stosy brudnych naczyń. No chyba, że mieszkał tu Chaoz pozostawiony przez Tiena, a ten lubował się w czystości.

Moim oczom ukazał się zupełnie inny widok – Kuririn i C18. Nie spodziewałam się jej tutaj za żadne skarby. Że były mnich tu mieszkał wiedziałam, ale ona?

—    Przeszkadzam? – przerwałam im w przygotowywaniu posiłku.

Stali przy blacie kuchennym. Kurirnin miał w rękach i książkę i nóż, zaś kobieta w swej dłoni trzymała szkło z czerwonym płynem. Zapewne podobnym do tego, którym zalewał swoje podniebienie Freezer. Zdawało się, że dobrze im się razem współpracuje. W chwili gdy zabrałam głos mężczyzna podskoczył. Nawet nie zwrócił wcześniej uwagi na to, że weszłam do pomieszczenia.

—    S-Sara? – jęknął z duszą na ramieniu. – Co tu robisz? Jak się czujesz? Kiedy…

—    Dajże spokój. – przerwała mu pani android. – Nie wszystko na raz.

Mimowolnie roześmiałam się. Nie do końca wiedziałam czemu postawa Kuririna mnie tak rozbawiła, ale wyglądał jakby usilnie próbował coś zataić. A ja miałam w planach jedynie zapytać go czy nie zechciałby zdradzić mi czy ma jakiś kontakt z półczłowiekiem, który ku memu zaskoczeniu stał tuż obok.

—    Ok, odpowiem chyba na wszystko.  – machnęłam ręką. – U mnie okey, nie narzekam. Mam już wszystkie siedem kul by wskrzesić Vegetę, ale potrzebuję przysługi. Co prawda nie spodziewałam się, że was oboje tu zastanę, ale tym bardziej się cieszę, że cię widzę, androidzie.

—    O co chodzi? – zapytała sucho, a następnie upiła łyk napoju.

—    Czy możesz towarzyszyć nam, to znaczy mnie i Gohanowi na Vitani? – spytałam bez ogródek. – Bulma uparła się, że nas nie puści bez osoby dorosłej, a ty wydajesz się być odpowiednia. Normalnie bym nie prosiła, ale ta kobieta grozi mi pokrzyżowaniem planów.

Zrobiłam nadąsaną minę by dać świadectwo swym słowom. Teraz czekałam tylko na odpowiedź. Miałam nadzieję, twierdzącą. Nie chciałam sięgać po koło zapasowe. Nie było ono tak silne jak ona.

—    Ja? – była zaskoczona moją prośbą.

—    No… Ty.

—    A gdzie jest to całe Vitani? – zapytała nie wyrażając jeszcze zgody.

Zapewne badała grunt. Też bym dociekała. To jeden z powodów dla których zdecydowałam się na nią. I fakt, że z własnej woli pomagała Gohanowi w ostatnim czasie. To wiele dla mnie znaczyło. W dodatku podjęła się walki ze mną, a raczej tą drugą. Ja jeszcze nie miałam okazji.

—    A bo ja wiem? Daleko, gdzieś w przestrzeni kosmicznej. – wzruszyłam ramionami. – Lecisz czy nie?

Oboje wybałuszyli oczy ze zdumienia. Nie spodziewali się, że będę planować odwiedzić planetę Yonana. W ogóle nie wiedzieli o naszym odkryciu, więc im naprędce opowiedziałam o wszystkim. Kobiety nie musiałam do niczego namawiać. Sama była w jakimś stopniu podekscytowana, że może się stąd wyrwać, ruszyć w nieznane i nie oglądać się za siebie. Z opowieści Gohana i reszty, którzy tamtej nocy byli przy mnie gdy zniszczyłam białowłosego wiedziałam, że kobieta nie ma wobec nas złych zamiarów, a nawet w jakiś pogmatwany sposób była miła. Pomagała, gdy byłam przeciw swoim i to ona dodawała odwagi półsaiyanowi by nie upadł i nie poddał się moim krwiożerczym atakom. Wspominali o tym w drodze do Pałacu Dendego, tylko ja z mega dołem wpuściłam to wtedy jednym, a wypuściłam drugim uchem.

—    Będziesz zadowolona. – wyciągnęłam dłoń ku blondynie.

—    Osiemnastka jestem. – rzuciła z przekąsem odwzajemniając uścisk. – I nie myśl sobie, że będę niańczyć dzieciaki w kosmosie za darmo. Żyć z czegoś trzeba.

—    W tej kwestii zwróć się do Bulmy. – wzruszyłam ramionami. – Niańczyć nikogo nie będziesz. Jak dla mnie możesz nawet nie wychodzić ze statku. Wisi mi to. Chcę jedynie ten statek, który Bulma zbuduje dla mnie gdy spełnię jej... nazwijmy to wymaganiami.

Kobieta wypuściła powietrze nosem, a na ustach pojawił się półuśmiech. Ostrożnie odstawila szło, oparła lewą dłoń o swoje biodro, drugą ręką zaś poprawiła włosy chowając je za ucho eksponując tym samym swój złoty kolczyk.

—    Myślę, że dogadamy się.



8 komentarzy:

  1. 7 października 2013 o 1:29 PM

    Yo Killall, nawet fajny ten 77 rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  2. 8 października 2013 o 11:58 PM

    Droga Killall!

    Jako że obiecałam iż dziś skomentuję rozdział,a dość słowne ze mnie dziewczę – muszę to zrobić do północy, mam więc tylko parę minut xd.
    Błędy, błędy, błędy – zawsze przeszkadzały mi w czytaniu. Wystarczy tylko chwila żeby uniknąć takiego bezsensownego powtórzenia ,W głowie miałam mętlik w głowie po ostatnich wydarzeniach, jakie miały miejsce’. Jeden rzut oka mógł temu zapobiec ;p.
    Ogólnie to zaczyna się robić ciekawie, Sara chce przekonać niechętną Bulmę do wybudowania statku i wyruszyć w kosmos, wraz z Gohanem i C18/ Szatanem. To może być naprawdę wciągający wątek ;).
    Moment wizyty u Androidki jest zabawny ;d.
    Nic dziwnego,że Gohan ma złe wspomnienia, kiedy patrzy w czerwone oczy Sary.
    Ścigam się z czasem, także zakańczam komentarz, aby opublikować go jeszcze dzisiaj ;d
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. 14 października 2013 o 10:34 PM

    Kochana Killall!

    Na samym początku chciałabym Ci podziękować bardzo serdecznie za dedykację. Zrobiło mi się bardzo miło, kiedy ją zobaczyłam :) Jeszcze raz ślicznie dziękuję ;*

    Widzę, że zmieniłaś szatę graficzną bloga. Bardzo mi się podoba nowy wystrój – nagłówek przyciąga uwagę, wygląda bardzo tajemniczo. Poza tym lubię połączenie szarości z zielenią ^^ A zielono oczko w nagłówku przypomina mi Yale :D
    A teraz najważniejsza rzecz, którą muszę wydusić z siebie, bo zaraz pęknę – normalnie wiedziałam, że Sara i Gohan wyrastają nam na parę :D Ten rozdział tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu ;)
    Bardzo podobały mi się momenty z nimi – jednocześnie pokazałaś, jak bardzo zmieniła się księżniczka, nie tylko fizycznie, ale głównie psychicznie, od początku opowiadania. W tej historii mogliśmy, i dalej możemy, śledzić proces dojrzewania głównej bohaterki. Można by powiedzieć, że dorasta razem z samą historią, w której zaczynają przeważać momenty mroczniejsze. Naprawdę, jestem szczęśliwa, iż mogłam od praktycznie samego początku, śledzić rozwój Sary i patrzeć, jak z małej dziewczynki zmienia się w ciągu tych ponad siedemdziesięciu rozdziałów w młodą kobietę.
    C18 opiekunką Gohana i Sary? Jestem jak najbardziej za! Lubię ją w Twoim opowiadaniu, podoba mi się sposób, w jaki ją kreujesz. Chociaż za dorzucenie Picca do tej wesołej gromadki bym się nie pogniewała :D
    Już nie mogę się doczekać, aż Bulma skończy budować statek i nasi bohaterowie wyruszą ku nowym przygodom! Zapowiada się kolejna, bardzo wciągająca saga :D
    Pozdrawiam bardzo serdecznie ;***
    PS. Hahaha, chciałabym zobaczyć minę Vegety, któremu po wskrzeszeniu oznajmią, iż jego siostrzyczka wyruszyła bez niego w kosmos xD Z pewnością nie będzie zadowolony :D

    OdpowiedzUsuń
  4. 22 listopada 2013 o 9:19 AM

    rozdział jest świetny i uwielbiam Gohana i w sumie to ,,coś” między nim a Sarą też :D

    OdpowiedzUsuń
  5. No właśnie, ja też jestem bardzo ciekawa, co z jej oczami �� czy to tylko taka niegroźna pozostałość, czy może jednak coś gorszego? Czyżby coś jeszcze z trucizny zostało w jej organizmie? W ogóle! To znam sposób, żeby to odczynić! �� ŚWIĘTA WODA! HAAAAAA! Było coś takiego w GT! Szkoda, że oni o tym jeszcze nie wiedzą ��

    Och �� Zrozumiała wreszcie to, co ja czułam już kilkudziesięciu odcinków, kiedy widziałam ich razem oczami wyobraźni dokładnie w takim kształcie ❤️
    A tak serio, to w końcu, wreszcie, się obudziła i otworzyła na uczucia! Może przestanie też być taka skupiona na sobie wreszcie!

    Aww, Sara wreszcie nazywa Gohana przyjacielem! Podobał mi się ten rozdział bardzo! Cieszę się, że Sara zrozumiała jednak jak ważni są ludzie wokół niej, choć głównie dotyczy to Gohana i Vegety (w ogóle jak ten dzikus odnajdzie się w liceum wśród całkowicie normalnych ludzi?! ���� taka refleksja mnie naszła!). Zupełnie inny klimat od poprzedniego, całkowita zmiana narracji! Wreszcie jest optymizm i żądza przygody! A Sara znowu jest tą energiczną dziewczyną, a nie własnym cieniem, pogrążanym w rozpaczy i użalaniu się nad sobą! No, Vegeta wciąż pozostaje martwy, ale jak tylko wyruszą na wyprawę to go obudzą, więc nie ma co po nim płakać. Pewnie nieźle się wkurzy, że Sara pominęła go przy swoim planie! �� No i fragmenty z Gohanem! �� Przesłodkie! Takie niby nic, ale dajmy sobie do zrozumienia, że widzimy, że nie jesteśmy już dziećmi �� i może kiedyś coś z tego będzie ��
    Boże, Sara przerwała randkę Krillina i Osiemnastki! Hahaha! Obstawiałam, że zgarną Piccolo jako opiekuna, no i jednak jakąś realną pomoc, a tu jednak Krillin! Ale przynajmniej będzie zabawnie! No i Osiemnastka! Ciekawie się zapowiada podróż!
    JA NIE CHCĘ ZNOWU TYLE CZEKAĆ NA CIĄG DALSZY, NOOOO! Życzę jak najwięcej wolnego czasu i chęci, i szybkiej kolejnej części! ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaaak! Ten dzień to wielki dzień! Gohan chyba nie zasnal z tego powodu w nocy 😂😂 Jego przyjaźń została odwzajemniona, tak oficjalnie. Do tego otwierają się do siebie. Dla kogos takiego jak Sara, to ogromny krok na przód. Dla Sona? Też nie malo. Od malucha obraca się wśród dorosłych. Walczy z dorosłymi, kumpluje z nimi. Wreszcie jest ktoś na jego... hm poziomie? Przynajmniej wiekowym xD emocjonalnie Sara wciaz kuleje, ale od czego ma przyjaciela? :D
      Masz calkowita racje. Jest ogromny przelom w głowie księżniczki. Wyszła z depresji jak za dotknięciem różdżki! Ale najważniejsze, że zaczęła dostrzegać kogoś więcej niż tylko siebie i swoje potrzeby. Wiadomo, że Vegeta zawsze był dla niej ważny, dla niego w koncu żyła te wszystkie lata, chęć odnalezienia go jedynie trzymała ja przy życiu. I zemsta, wiadomo. Energia ja rozpiera jak to rasowego Saiyana 😂 podróże małe i duże, byle w kosmos, byle moc komus wpitolic 😂😂🤫
      No właśnie. Czy coś z tego będzie? Wiadomo, że od przyjaźni do miłości jeden krok, ale i do nienawiści 😱 Tylko czy można znienawidzić Gohana?
      Przygody Sary w liceum są w następnej sadze 🤣🤣 bedzie wesolo, zapewniam.
      Huehuehue tak. Darka musiala przerwać randevou Osiemnastce. Ale, ale moja droga. Kuririn nigdzie nie leci! Sara chciala zabrac ze sobą androidkę, a jeśli ta by sie nie zgodziła.... drugim planem był Piccolo :D  tak zdradzę. Ona do Kuririna przyleciała tylko po to by dowiedzieć się, czy wie gdzie mogłaby znaleźć C18. Nie można jej w koncu wyczuć, a Gohan wspominał, że kobieta zabrała to do pałacu by wyleczyć, gdy ta mu naklepala i zasugerował, że może maja jakis kontakt. Heeee gdyby tylko wiedział jaki 🤣🤣 to spaliny sie ze wstydu.
      Przepraszam, że musisz czekać. Ja na ten moment czekam już drugi raz na przestrzeni... ponad 16 lat?! 6 rok pisze remake! A pamietam, że już chyba 12 lat było na karku. Oj matulu, tyle lat siedzę w tym opo. Ja nim zyje ❤ wkładam tam swoje serducho ile potrafię by było jak trzeba.

      Usuń
    2. Tak, tak, dla Gohana to też niemały przełom, bardzo się przed nią otworzył w ten rozdziale, a on też jest raczej z tych niewylewnych.
      Z Vegetą od dziecka miała świetną relację później z wiadomych względów się to urwało �� ale jednak myśl o nim, o tym, że wcale nie umarł i jeszcze kiedyś się spotkają, trzymała ją przy życiu. Vegeta też wiadomo jaki jest... no Vegeta to po prostu Vegeta, nie można od niego zbyt wiele oczekiwać, wylewu uczuć ani nic w tym stylu, ale jednak zależy mu na niej i to bardzo!
      Oooo, to jednak będą przygody Sary w liceum ���� super, nie mogę się doczekać! pewnie będą równie wybuchowe jak te z kosmosu! ����
      O kurde, myślałam, że lecą razem Osiemnastka z Krilanem! Jakoś tak uznałam to za pewnik, że lecą razem, chociaż faktycznie była mowa tylko o niej �� To co ona sama będzie tak za przyzwoite robić?! ��

      O jaaa, ale to musi być cudowne uczucie tak na nowo przeżywać tę historię jeszcze raz ��❤️ sama bym chciała wrócić do jednej mojej sprzed lat, ale straciłam ją bezpowrotnie ���� za to historię Trunksa spisałam w jedyne wakacje zainspirowana tylko jednym zdaniem mojej siostrzenicy ��

      Usuń
  6. Sara kuririnowi nie zaproponowała, a on się jej trochę boi 😂 dostal w koncu od niej niezle bencki. Nawet jeśli wie, że to nie byla ta sama osoba, to siła jest ta sama. A on nie zamierza jej podpadac. No i będzie miał trochę czasu poukładać sobie  tel i o C18. Może zateskni? A moze to właśnie ona będzie chciała wrócić po" rozlace"? Zobaczymy co przyniesie los i co sie odpitoli w tym kosmosie 😝 czy Osiemnastka da rade z  najsilniejszymi nastolatkami? Czy w ogole coś osiągną lecąc w kosmos? Zobaczymy niebawem :D

    OdpowiedzUsuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!