16 lutego 2022

75. Emocjonalna burza

Stałam na dużym zielonym terenie należącym do rodziny Brief przed gotową machiną przeznaczoną do lotów w kosmos i nie mogłam wyjść z podziwu. Pogoda była idealna. Na niebie nie było ani jednej zabłąkanej chmurki, a ciepły wiatr delikatnie muskał skórę. Tak jak przypuszczałam Bulma spisała się rewelacyjnie. Dopracowany był nawet najdrobniejszy szczegół. Na samym środku jajowatej maszynerii w kolorach bieli i écru widniał gigantyczny czarny znak rodzinnego biznesu – Capsule Corporation. W końcu to było jej dzieło, a tak właśnie nazywała się firma, którą założył jej staruszek. Ona była spadkobiercą.

Co prawda nie powalała wielkością na kolana jak statki Freezera, jednak na nic lepszego nie można było sobie pozwolić posiadając jedynie ziemskie zasoby i trzyosobową załogę. Kobieta przeszła samą siebie i to się liczyło. Nie prosiłam o nic poza transportem, a ta zainstalowała w środku nie tylko siłownię z polem grawitacyjnym, ale także pomieszczenie ambulatoryjne z tak dobrze mi znanym zbiornikiem do leczenia ciężkiego stanu ciała. Czy robiła dobrze oddając nam kapsułę regeneracyjną? Nie wiedziałam, ale mogła się nam przydać, jak najbardziej. Jednak, czy była pewna, że im nie będzie potrzebna pod naszą nieobecność? Nie mieliśmy w końcu pojęcia, ile czasu zajmie podróż.

Bulma niejednokrotnie mówiła, że obliczony czas przez komputer nie musi być prawdziwy, bo różne rzeczy po drodze mogą nas spotkać. Wiedziała to z autopsji. Teraz nie chciałam sobie tym zaprzątać głowy, więc dalej podziwiałam swój nowy, tymczasowy dom i statek w jednym. Kosmos był na wyciągnięcie ręki.

Gdy czas oczekiwania na załogę zbytnio się przedłużał natrętne myśli zaczęły gonić, co takiego mogłoby się przydarzyć podczas tej podróży? Wiedziałam, że jest trochę za późno na gdybanie. Za nic w świecie nie miałam zamiaru rezygnować z lotu w przestrzeń kosmiczną.

Musiałam nawet obiecać twórczyni maszyny, że nie zboczymy z obranego kursu i za żadne skarby nie wyłączę autopilota, który ma nas zaprowadzić prosto do celu – według danych w czarnej skrzynce. Oczywiście musiałam też przysięgnąć, że wrócimy cali i zdrowi. Pierwszej obietnicy mogłam dotrzymać, wszak nie interesowały mnie inne ciała niebieskie i skrywane przez nie tajemnice. Nie teraz, gdy liczyła się tylko Vitani i jej tajemniczy mieszkańcy, oraz zrozumienie tej dziwnej trucizny jaką zostałam potraktowana. Co do drugiej miałam tylko nadzieję, że tak właśnie będzie. Nie przewidywałam uszczerbku na załodze. A ona była przewrażliwiona.

—     W środku przygotowane są dla was stroje, a także zbroje na wzór tych, które tak lubicie z Vegetą. – oświadczyła dumnie niebieskooka przystając obok. – Podoba się?

—     To nie to, że je tak lubimy. Są praktyczne, niemal niezniszczalne. Do tego są jak druga skóra, co sprawia, że jesteśmy nie tylko opancerzeni ale nic nam nie spowalnia ruchów. Ja bym to nazwała wygodą. Na ziemi nic nie jest trwałe i wygodne, prawda? – odparłam. – I odpowiadając na drugie pytanie. Tak, podoba się.

Ta jedynie potaknęła. Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. Tak, Bulma była nieoceniona. Dla mnie to naprawdę wiele znaczyło. Ona to wiedziała, sama chciała by już wreszcie wskrzesić Vegetę. Odwiedzanie martwego ciała w podniebnym pałacu nigdy nie było łatwe, nawet dla niej. A te kilka miesięcy jakie spędziła na budowie statku były okraszone również gorzkimi łzami – straciła dziecko, co bardzo ciężko odchorowała, a ja nie umiałam jej ani pocieszyć, ani do końca zrozumieć. Byłam w tym temacie dzieciakiem, nie wiedziałam jak to jest stracić coś, czego nie było. Nie było dla mnie, bo go nie mogłam dostrzec. Nie miałam – jak to określiła kobieta – więzi, gdyż nie nosiłam nikogo pod swoim sercem. Dodała wtedy jedynie, że dopiero kiedy przyjdzie mi być w tym stanie zrozumiem jej ból, którego mi oczywiście nie życzy. Nie planowałam niczego takiego, ale nie chciałam tego mówić na głos, była zbyt zraniona przez los, a ja choć raz musiałam ugryźć się w język. Zastanawiało mnie jedynie czy to, co niegdyś rosło w jej wnętrzu było ich córką, którą niegdyś poznałam i czy to moja wina, że stało się, jak się stało.

W ogrodzie wylądował latający samochód z C18 i Kuririnem na pokładzie. Jak widać kobieta nie zmieniła zdania i postanowiła nam towarzyszyć w tej przygodzie. Na szczęście, bo inaczej musiałabym porwać statek nim Vegeta zbudzi się z długiego snu. I pewno nie byłoby po co wracać potem. Przynajmniej kilka lat, nim dym by nie opadł.

Goście zamienili kilka uprzejmych zdań z gospodynią. W końcu, gdy mężczyzna zauważył sporych gabarytów pojazd kosmiczny zaczął go podziwiać z rozdziawionymi ustami. Jego fascynacja przewyższała moją. Zaczął głośno wspominać dzień, w którym machiną należącą do pierwszego wszechmogącego Ziemi wyruszył na starą Namek w poszukiwaniu kryształowych kul by wskrzesić przyjaciół po walce z Vegetą i Nappą. Wtedy byłam po stronie tych krwiożerczych Saiyan i życzyłam im wszystkiego najlepszego. Swojemu bratu i ojcu Natto, mojego opiekuna w najtrudniejszych chwilach życia. Czy wtedy stanęłabym po stronie obecnych towarzyszy? Za pewne nie. Dziś cieszyłam się, że stało się, jak się stało. Poza kilkoma aspektami.

Mogłabym długo słuchać opowieści byłego mnicha gdyby nie fakt, że zawitali do nas kolejni goście w postaci Szatana i Gohana. Ten drugi najwyraźniej pożegnał się z matką wcześniej by oszczędzić sobie scen rozgoryczenia, a może nadopiekuńczości wśród widowni. Z Chi-Chi nigdy nie było wiadomo czy zacznie płakać czy będzie miała zamiar wszystkich pozabijać.

Nie czekając na koniec opowieści oddaliłam się bez słowa od łysego wojownika do nowoprzybyłych. Nameczanin prawie niewidocznie skinął do mnie głową nie zdradzając żadnych emocji. Czasem zastanawiałam się czy on w ogóle jakieś posiadał, jednak Gohan zapewniał mnie, że jest inaczej. Traktował go jak przyjaciela i mógłby oddać za niego rękę, czy inną kończynę. To on nauczył go wielu rzeczy, gdy jego ojca nie było po ich pierwszym spotkaniu z Saiyanem imieniem Raditz. Zobaczył w nim wojownika, nauczył przetrwania. Krótko mówiąc nie miał lekko.

—     Miej na oku Vegetę, jak już go wskrzesisz. I proszę, uważaj by nic mu do łba nie strzeliło. Jest taki porywczy. – przewróciłam oczami. – Obawiam się, że zechce za nami podążać, a to nie może się wydarzyć.

Bez zbędnego entuzjazmu mruknął jedynie: yhy. Mnie to wystarczało. Gohan wielokrotnie mnie zapewniał, iż jemu można ufać. Więc pozostało mi mieć nadzieję, że pozostawiam wszystko pod kontrolą. Byłam pewna, że robił to tylko dlatego, że przyjaciel go o to prosił.

***

Przed samym odlotem Bulma się wzruszyła mierzwiąc przy tym moje włosy. Sama chętnie by z nami ruszyła w podróż. Jej depresja, pomieszana z hormonalnymi napadami – jak to mawiała – na pewno by się zmniejszyła gdyby opuściła tę planetę, ale miała pod opieką Trunksa. Poza tym musiała za pomocą kryształowych kul wezwać Smoka, by ten zwrócił życie księciu. Nikomu innemu nie powierzyłabym tego zadania. Miała jeszcze prosić o cofnięcie tego co uczynił Ziemianom Yonan oraz wymazać im te wspomnienia, tak jak zwykli to robić od samego początku.

Gdy nadmiernie życzono nam szybkiego i bezpiecznego lotu tam i powrotu do domu, aż mnie mdliło. Zauważyłam, że Osiemnastka również z trudnością przełyka te wszystkie słowa. Już widziałam, że jesteśmy do siebie podobne.

Na pokładzie każde z nas miało swoją maleńką kajutę. Wspólna była kuchnia z jadalnią czy malutka łazienka z prysznicem. Jednak dla indywidualnych potrzeb Brief skonstruowała aż dwie sale treningowe o różnych funkcjach. Oczywiście, w każdej zainstalowano pole grawitacyjne. Pierwsza sala była pusta, to też łatwo było się domyśleć, że w niej mogliśmy odbywać sparingi. Była odzwierciedleniem tej, w której zwykł ćwiczyć Vegeta. Tu przystanęłam na chwilę gdy oglądałam pomieszczenia po raz pierwszy wyobrażając sobie jak książę wywija salta robiąc uniki przed palącymi laserami małych robocików konstrukcji ojca Bulmy. Na tę myśl się uśmiechnęłam. Już nie smucił mnie fakt śmierci Vegety, wszak miał niebawem być sprowadzony do żywych.

Druga zawierała przyrządy do ćwiczeń – standardowe wyposażenie na Ziemi. Wiadomo, dla nas były za lekkie toteż machina grawitacyjna miała sprawić, że będą spełniać saiyańskie wymogi. Wszystkie pomieszczenia były wykonane w ten sam surowy sposób – białe ściany, czerwone, kaflowe podłogi. Ale czy miało się nam tu żyć jak w bajce? Mieliśmy tylko dotrzeć do celu, wykonać misję i wrócić do domu – szczęśliwie.

Zaraz po wejściu na statek autorka pojazdu poinstruowała nas jakie przyciski do czego służą by wystartować. Zapewniała, że zrobiła wszystko by użytkowanie nie sprawiało problemów, a także wyposażyła nas w wielkie tomiszcze z instrukcjami na każdy wypadek. Nie chciała byśmy utknęli gdzieś w kosmosie bez możliwości powrotu. Ta to potrafiła chyba wszystko przewidzieć.

—     No, no. – Osiemnastka zasiadała na fotelu pilota gdy szykowaliśmy się do odlotu. – Ta cała Bulma zna się na rzeczy.

—     Żebyś wiedziała. – potakując stanęłam za nią przyglądając się jak przygotowuje machinę do startu. – Pamiętasz może Trunksa?

Blondynka na chwilę się zamyśliła wracając wspomnieniami do minionych lat.

—     Nie przykładałam wagi do waszych imion. A co?

—     Przybył z przyszłości ostrzec nas przed wami – Tobą i Siedemnastym. – rzucił Gohan dołączając do rozmowy. – Wehikuł oczywiście wykonała jego matka, Bulma.

—     Co ty nie powiesz? – było widać jej zdumienie. – Dorównuje doktorkowi nie ma, co.

—     W końcu to ona naprawiła C16, a później nas wsparł przy starciu z Komórczakiem.

—     Szesnastka... – niebieskooka jakby zmarkotniała. – Był dziwny, ale nieoceniony. Starszy model.

Spojrzałam na nią i miałam wrażenie, że wspomnienia z przed lat jakby przed nią stanęły. Przypomniałam jej jak to się wszystko zaczęło, a przecież teraz miało być lepiej, prawda? Choć musiałam przyznać, że wolałam rozmawiać o minionych latach, a nie o ostatnich wydarzeniach. Dla mnie to był trudniejszy temat.

Kończąc z przeszłością ruszyliśmy ku przyszłości. 
***
Minęło kilka dni. Na zmianę trenowaliśmy w różnych salach by wciąż się doskonalić. Z nie potrafiłam w ogóle gotować, Gohan do mistrzów też nie należał więc siłą rzeczy Osiemnastka była do tego niemalże zmuszona, jeśli nie chciała zostać otruta. Wszak wyruszyła z nami jako niańka w oczach Bulmy, ale ku jej małej radości większość pożywienia jakie nam zaserwowano była niemal gotowa do spożycia, wystarczyło je podgrzać. Oczywiście ilekroć jej przypomniałam, że za to jej płacą odwarkiwała bym trzymała gębę na kłódkę. Wciąż nie rozumiałam, czemu tak bardzo próbowała uchodzić za zimną, nieprzystępną i wredną sukę, skoro nam, a raczej tamtym pomogła w walce ze mną i Yonanem. Pomogła przede wszystkim Gohanowi - ocaliła go przed śmiercią numer jeden.

Gdy po tych kilku dniach drogi odpoczywaliśmy po obiedzie w pomieszczeniu przypominającym kuchnie niespodziewanie rozbrzmiał donośny dźwięk, jakby włączył się alarm. Po zerwaniu się na równe nogi w popłochu poszukiwaliśmy źródła. Nic w oknach nie dało się dostrzec by nazwać to zagrożeniem. Statek sam w sobie nie wydawał żadnych niepokojących dźwięków. Otaczała nas tylko kosmiczna przestrzeń pełna miliarda gwiazd i wszechobecny pył. Co się więc stało?

—     To chyba jakiś telefon. – oznajmił wreszcie Gohan biegnąc w kierunku pomieszczenia z komputerem pokładowym. – Bulma na pewno chciałaby się skontaktować z nami! Chodźcie!

—     Telefon? – zdziwiłam się. – W kosmosie?

Zaczął się rozglądać, a po chwili dostrzegł migoczący czerwony duży kwadratowy przycisk pod niewielkich rozmiarów ekranem umieszczonym na kokpicie. Wcisnął go bez namysłu, a niedługo po tym pojawił się najpierw szumiący obraz, a po chwili przedstawiający zdenerwowaną kobietę o niebieskich oczach w swoim ciemnym laboratorium na Ziemi.

—    Słychać mnie? – wymusiła uśmiech. – Wszystko u was w porządku?

Widać było, że jest zdenerwowana. Czy to miało związek z Vegetą, czy jednak coś złego się wydarzyło? Niech nie trzyma nas w niepewności! Już miałam wykrzyczeć te zdanie, lecz syn Chi-Chi przerwał milczenie.

—    Tak jest, pani Bulmo. – oświadczył szczerym uśmiechem. – Wszystko gra. A u was?

Podeszłam do niewielkiego obrazu kobiety bacznie obserwując, co się na nim znajduje. Była to wideokonferencja, której nie nazwałabym telefonem, jak to określił syn Gokū oku. W domu Brief’ów aparat do rozmów ziemskich wyglądał zupełnie inaczej, nie było tam obrazu. A to co teraz widziałam było czymś normalnym w moim świecie i nie nazywało się telefon, a połączenie.

W ułamku sekundy Bulma zniknęła z ekranu zepchnięta przez rozwścieczonego księcia, który zaczynał wpadać w odcień soczystego bordo. Nie ma co, zrobił wejście smoka. Nic tylko radować się, że wrócił z martwych.

—    Saro! – wrzasnął jak tylko się ukazał. – Co ty gówniarzu do cholery jasnej wyprawiasz?! Czyś ty do reszty powariowała?!

Dźwięk wściekłego głosu Saiyanina postawił wszystkich do pionu. Mnie z wrażenia cofnęło, aż ogon stanął mi dęba przypominając napuszonego kota. Musiałam zacisnąć powieki by skupić się na tym, co wykrzykiwał rozgniewany mężczyzna. To było oczywiste, że się wkurzy, w końcu to nie byle ktoś, a dumny książę teraz już niedobitków. Son Gohan stał z przerażoną miną, zaś C18 wyglądała na niewzruszoną, z resztą jak zawsze. Ale pierwsze wrzaski i ją postawiły na baczność.

—    Na łeb upadłaś? – kontynuował wywód. – Coś ty sobie myślała? Że zrobisz sobie wycieczkę w pizdu, gdzieś w kosmos? Co?! Pomyślałaś w ogóle, po co tam lecisz? – walnął pięścią w blat, a obraz na chwilę się stracił. – I kto wymyślił cały ten misterny plan? Syn tego pajaca, czy ta blaszana puszka?! Nie... To na pewno ty!

Kiedy tak wrzeszczał wciąż się powtarzając i nie dając dojść mi do słowa w polu jego widzenia stanęła Osiemnastka i kiedy zorientował się, kim jest ta kobieta rozzłościł się chyba do granic wytrzymałości. Kobieta z rozgniewaną miną spoglądała na krzyczącego, wszak ją obraził. Czułam jej narastający gniew pomimo, iż jej KI nie była namacalna. Złapałam ją w okolicy łokcia wymownie zaciskając pięść. Momentalnie przestała drżeć. Spokój do niej wracał. On jednak zaczął robić jeszcze większe wywody, bo zabrałam ze sobą wroga. Bądź, co bądź ludzie się zmieniali, prawda? 

Niegdyś sam był postrachem planety pragnąc ją zaorać, a następnie przekazać Kosmicznej Organizacji Handlu i to wszystko bez mrugnięcia okiem. Z takim cv nie miał prawa nikogo tak oczerniać.

—    Zamknij się wreszcie! – krzyknęłam rozzłoszczona.

Książę osłupiał. Wpatrywał się we mnie zszokowany, lecz dało się dostrzec pulsującą żyłkę na skroni. Nastała przedłużając się cisza. Reszta zebranych także nie spodziewała się takiego odzewu z mojej strony. Jednak miarka się przebrała.

—    Witaj braciszku! – warknęłam na powitanie. – Jak miło widzieć cię wśród żywych. To był mój pomysł. Lecę, bo chcę wiedzieć, czy jestem wyleczona. Zabrałam ze sobą właśnie ich, bo tylko oni są w stanie mi pomóc w razie jakichkolwiek komplikacji. – wymierzyłam palcem w ekran. – A ciebie specjalnie kazałam wskrzesić później byś mi tego nie zabronił. Wiedziałam, że tak właśnie zareagujesz. Jesteś taki przewidywalny.

Kończąc zdanie wyrzuciłam ręce w górę nadając dramaturgii całej sytuacji. Byłam rad, że dzieliły nas miliardy kilometrów podczas tej rozmowy. Choć poważnie mnie wkurzył, to byłam jednocześnie szczęśliwa, że był i oddychał powietrzem.

—    Jak śmiesz?! – Syknął niemal wchodząc w ekran.

—    Nie zapominaj, że w moich żyłach płynie ta sama krew, bracie. – fuknęłam zakładając ręce na biodra. – Czy Ci się podoba czy nie lecimy na Vitani! Ty, Vegeto zostajesz na Ziemi.

Nie czekając na odpowiedź zdezorientowanego mężczyzny spojrzałam na Gohana, który stał w osłupieniu. Nakazałam mu w gniewie zerwać połączenie, lecz nim chłopak wcisnął guzik zawołałam zaglądając prosto w czarne oczy swego brata:

—    Bez odbioru.

Ku uldze naszych uszu nie usłyszeliśmy już żadnego dźwięku dochodzącego z Ziemi. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę sali treningowej numer jeden. Czas było rozładować emocje i wreszcie zająć się czymś pożytecznym niż spanie i jedzenie.

—    Ale mu dowaliłaś. – wyraziła się nieco bez entuzjazmu kobieta.

—    Sam na jedno skinienie chciał niszczyć, i to wszystko dla imperatora. – odrzekłam stojąc do niej plecami. – Nie będzie mi rozkazywać, a was w mej obecności obrażać. Jesteście tu, bo ja was wybrałam i niczyje słowa tego nie podważą.

Po tych słowach wyszłam udając niewzruszoną. Tak naprawdę cała się gotowałam i sama nie wiedziałam skąd znalazłam w sobie tyle opanowania by dopiec Vegecie bez wrzasków i łez rozgoryczenia. Rozmowa z nim była zbędna. I tak wiedziałam, że zdania nie zmieni. Znałam swojego brata na tyle, by wiedzieć, że lada chwila mógłby wskoczyć w buty i kazać Bulmie przygotować dla niego kapsułę w trybie natychmiastowym, oczywiście. Tylko patrzeć, jak rusza w pościg, byleby dosięgnąć mnie swoim książęcym gniewem.

Wieczorem, po wyczerpującym treningu w sali grawitacyjnej rodem z Ziemi zasiadłam przy sterach by poobserwować kosmos. Tylko tu okno na świat było przestronne, o ile nie ogromne. Dawno nie oglądałam tej czarnej otchłani. Niegdyś mieszkałam głównie na statku i gwiazdy, księżyce oraz planety były mi codziennością. Przez te parę lat na Błękitnej planecie zdążyłam zapomnieć, jaka widniała tu paleta barw. Westchnęłam. Nawet nie dostrzegłam, kiedy obok pojawił się Gohan pytając, co porabiam.

—    Pierwszy i ostatni raz w kosmosie byłam przez Freezera – ponownie westchnęłam. – To nasuwa wspomnienia. Tyle lat…

—   Na szczęście dziś nie jesteś pod niczyim obcasem. – uśmiechnął się do mnie. – Jesteś tu z własnej woli. To dobrze, prawda?

—   Wiesz? Nawet o tym nie pomyślałam. – uśmiechnęłam się półgębkiem.

Son Gohan usiadł na drugim fotelu przy sterach również obserwując firmament. Wpatrywaliśmy się w niego z ciszą i niemal w skupieniu. Zapewne każde z nas myślało, o czymś innym. Ja, choć niechętnie, łapałam urywki lat spędzonych na służbie w KOH. A on? Któż mógł to wiedzieć?

—    Chciałam z tobą porozmawiać. – oświadczyłam wciąż wpatrując się przed siebie. – Osiemnastka poszła spać.

Kątem oka dostrzegłam niespokojny ruch czarnookiego. Czymś się denerwował? Popołudniową gadką Vegety? Kto by się nim przejmował? Dużo krzyczy, bo wie, że daje mu to władzę. A może wciąż nachodziły go wspomnienia moich słów w Rajskim Pałacu?

—    Bo wiesz… – zawahałam się. – Chciałam byś opowiedział mi co się wtedy wydarzyło. Pragnę usłyszeć, co robiłam, mówiłam i przede wszystkim, jakim cudem wróciłam. Wiem, że mówiłeś, ale tak po łebkach. Skleić proszę to w całość. Dziś nie chcę tego odtrącać. Jestem gotowa.

—    Trochę tego było. – zauważył niespokojnie drapiąc się na linii włosów z karkiem. – Od czego miałbym zacząć? Myślałem, że już do tego nie wracamy.

—    Od początku? – zasugerowałam. – Od chwili, gdy zasnęłam. Mamy mnóstwo czasu. Na pewno jest coś o czym nie wspominałeś albo ja wyparłam z pamięci.

Saiyanin spojrzał na komputer pokładowy, który informował o naszym przebiegu podróży. Lekko się uśmiechnął odczytując, iż nasz lot potrwa jeszcze kilka miesięcy. Zaiste, mieliśmy nad wyraz sporo czasu. Rozmowę moglibyśmy nawet rozłożyć na raty. W końcu zbyt wiele niemiłych informacji nie trzeba było łykać garściami.

—   Więc, każdą wolną chwilę spędzałem przy tobie widząc jak choroba postępuje. – opuścił głowę. – Miałem nawet o to sprzeczkę z mamą. Widziałem jak twoja skóra szarzeje. Nawet z tobą rozmawiałem. Starałem się ciebie uspokoić, kiedy miałaś konwulsje. To znaczy ja mówiłem, ty spałaś. Nie wiem czemu, czasem miałem wrażenie, że mnie rozumiesz.

Oniemiałam. Gdzieś w podświadomości dźwięczały mi słowa, które zapewne on do mnie wypowiadał. Słowa lekkie i przeszywające jak wiatr, słodkie niczym miód. Czasem miałam wrażenie, że słyszę jego głos, lecz z oddali z odbijającym się echem. Pomijałam fakt, że głos Yonana był niczym młot pneumatyczny, który zagłuszał wszystko inne, zmuszając mnie do przyprowadzenia mu mojego brata. Chociaż tego nie pamiętałam dosłownie, to czułam jak było to wyryte w mojej głowie.

—    Najgorsza jednak była twoja przemiana, wiesz poddanie się substancji. – dodał po chwili. – Za każdym razem, gdy twoja skóra szarzała reagowałaś krzykiem i atakami drgawek.

—    Ja… – stęknęłam zdumiona.

Nie miałam bladego pojęcia, co mogłabym mu powiedzieć. Że się cieszę? Że to miłe z jego strony? Że dziękuję za to, że przy mnie był? Jakoś nie umiałam wyrazić tego słowami. Najzwyczajniej się blado uśmiechnęłam.

—    Pamiętasz coś?

—    Co prawda przez mgłę, bardzo gęstą, później był już tylko ten wypłosz. – burknęłam wspominając Vitanijczyka. – Powiedz coś więcej, może uda się nam razem oczyścić te rozmyte obrazy.

—    Jest mi przykro, że nie było mnie z tobą tamtego dnia. – zmarkotniał. – Że nie dostrzegłem iż zniknęłaś. Gdybym wtedy postawił się matce po treningu nie ruszyłabyś do miasta, a przynajmniej nie sama.

—    Gohan! Nie mów tak! – szarpnęłam go za ramię fioletowego stroju. – A gdyby oboje nas przemienił? Albo tylko ciebie? Co wtedy?

Na samą myśl, że znowu obwinia siebie przeszedł mnie dreszcz. Jeszcze chwila, a zdenerwowałabym się. Jak on w ogóle mógł zwalić winę na siebie?! Chyba mi nie miał zamiaru powiedzieć, że tak było od chwili, gdy to się stało. Przecież się zadręczał!

—    O tym nie pomyślałem. Postąpiłabyś jak ja?

—    A jak postąpiłeś? Chodzi Ci o to, że nie chciałeś mnie zabić?

Chłopak odtwarzał zdarzenia jak ciężko mu było ze mną walczyć, jak bardzo starał się mnie nie skrzywdzić, gdy atakowałam go niczym krwiożercza bestia. Jak szydziłam z niego i jego przyjaciół i jak próbowałam zabić każdego, kto choć raz stanął mi na drodze. Najpodlejsze jednak było to, że chciałam go zmusić do walki poprzez eliminowanie wojowników.  Było widać, że moje ego pod wpływem wirusa znacznie wzrosło. W większości przypadków zachowałabym się identycznie, lecz tylko w stosunku do wroga, a jak się zdawało Gohana traktowałam właśnie jak przeciwnika najwyższej rangi.

Byłam pewna, że gdybym to ja była na jego miejscu po upływie czasu nie wahałabym się go zlikwidować. Wiedziałam, że kryształowe kule zwrócą mu życie. Ale czy musiałam mu o tym mówić? Nie chcąc odpowiadać na zadane parę minut wcześniej pytanie spojrzałam w bok. Czy skrzywdziłabym go tymi słowami? Jakimś trafem wzdrygnęłam się na samą myśl, że tak właśnie mogło być.

—    Chciałbym wiedzieć co się z tobą działo gdy dostawałaś ataku migreny. – zadał kolejne pytanie. – Jakie tobą targały myśli? Miałem wrażenie, że walczysz sama ze sobą. Dobra strona z mroczną. Temu właśnie nie mogłem cię zabić. Wiedziałem, że tam jesteś i próbujesz się wydostać. Chciałem ci pomóc za wszelką cenę.

—    Masz rację. – przytaknęłam. – Były takie momenty. Mam przebłyski świadomości! Naprawdę. – ożywiona podniosłam się z fotela. – Dostrzegam ciebie, ale niewyraźnie, jakbym miała mgłę przed oczami. Coś do mnie krzyczysz, ale nie jestem w stanie zrozumieć, bo głosy rozsadzają mi głowę! To potworne. Im więcej o tym rozmawiamy tym bardziej te dziwne sny stają się rzeczywistością.

Na samo wspomnienie przeszył mnie lodowaty dreszcz. Pamiętałam, że ogarniał mnie zewsząd mrok i gdzieś tam w oddali jaśniał punkt, w którym teraz rozpoznawałam przyjaciela. Ten jednak zanikał, aż w końcu zgasł. I tyle pamiętałam. To zielsko było niezwykle trujące i wypaczające.

—    Mam jeszcze tylko jedno pytanie. – rzekłam opadając bezwładnie na krzesło. – Chciałabym byś mi powiedział co się stało… Jakim cudem uwolniłam się spod narkotyku. To musiał być jakiś impuls! – poruszyłam się niespokojnie. – Mówiliście, że tylko śmierć moja lub Yonana mogła odczynić czar.

Tak przecież się nie stało. Doskonale pamiętałam, że własnymi rękoma uśmierciłam bydlaka i wcale nie byłam pod jego obcasem. Syn Gokū spojrzał na mnie wielkimi oczyma jakbym żądała odpowiedzi na niemożliwe. Zaniemówił spoglądając w sufit. Unikał odpowiedzi, czy nie wiedział co powiedzieć?

—    Odpowiedz mi! – byłam zawzięta. – Nie jestem aż tak zajebistą istotą by wszystkiego dokonać samej, więc słucham. Co się stało? Co było moją kotwicą?

Właśnie powiedziałam głośno, że nie jestem super Saiyanką, a przecież właśnie tak uważałam, jednak sam powrót do świata normalnych wydawał mi się nazbyt cudowny. Bez zapalnika nie byłoby szansy wydostać się z opresji. Nie należałam do najwybitniejszych we wszechświecie. Nie zgłębiłam tajników własnej psychiki, ja w ogóle to raczkowałam, jeśli chodziło o własne emocje. Otoczona byłam głównie żalem i gniewem, więc obstawiałam, że musiało być to jedno z tych.

—    Bo widzisz… – zastanowił się chwilę. – Wtedy złamałaś mi żebro, rana otwarta. Potem coś cię tchnęło i powiedziałaś, że właśnie mnie zabiłaś. I... Brzmiało to jakbyś chciała mnie przeprosić za to.

—    Tak powiedziałam? – zamyśliłam się. – Musiałam tak powiedzieć. Przecież ona by ci tego nie oznajmiła, prawda? Nienawidziła cię.

—    Wiem Saro. Ty byś z własnej woli mnie nie zabiła. Po prostu to wiem.

—    Co było potem?

—    Potem? – czarnooki pobladł, a chwilę później poczerwieniał. – Potem... ktoś krzyknął, że Vegeta nie żyje i oszalałaś. Wpadłaś w taką furię, że ledwo mogłem cię poznać.

—    Nie kłam. – burknęłam widząc, że nie mówi mi całej prawdy. – To znaczy mówisz prawdę, ale coś przede mną ukrywasz. Jesteś strasznie niespokojny.

Wiedziałam, że coś jest nie tak, tylko nie mogłam rozgryźć co. Nie miałam spójnych wspomnień. Było tam tak dużo dziur, mroku i okrzyków do zabijania, że plątałam się nawet w chronologii.

—    Zrozum, to dla mnie ważne, Gohanie. Te dziury w pamięci nie dają mi po nocach spać. Poza tym od tamtego dnia jesteś inny. Dużo się denerwujesz. Czy ja Cię odstraszam? Chodzi o te przeklęte oczy? Obawiasz się, że ponownie zechcę cię zabić?



Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem. Miałam serdecznie dość nie wiedzy, luk i niezrozumiałych spojrzeń. Teraz miałam okazję wszystko poskładać w jakąś sensowną całość – każdy przebłysk świadomości wyrywającej się ze szpon paskudnego zielska. Chłopak przełknął ślinę patrząc na mnie jakbym gryzła. Co było takie straszne? Co tak bardzo go poruszyło w tamtym momencie?

—    Nie umiem tego wyjaśnić, Saro. – szepnął łamiąc sobie palce u dłoni. – Wszystko jakby stanęło w miejscu. Nie chciałem byś odeszła, choć to ja umierałem. – westchnął spoglądając na chwilę w sufit. – W tamtej chwili potrzebowałem ciebie tak bardzo jak chyba nikogo wcześniej. Nigdy nie czułem się podobnie. To była taka... magiczna chwila. Wiedziałem, że w tamtej chwili jesteś ze mną, bez względu na to czy wciąż byłaś zła, czy przemawiała przez nią twoja strona.

W milczeniu słuchałam jego głosu próbując sięgnąć pamięcią w tamten wieczór. Niemal połykałam jego słowa by żadnego nie przegapić, a jednak przed oczami nie było żadnych mglistych wspomnień. Nie było mnie tam, była więc ona.

—    Ty…

—   Co ja? – wyrwało mi się gdy cisza się przedłużyła.

W napięciu zaglądałam w jego czarne oczy. Niespokojnie poruszyłam końcem ogona. Ta chwila jakby trwała wieczność, a on milczał jakby się zadławił tymi słowami.

—    … Pocałowałaś mnie, a potem... Vegeta umarł.

Wybałuszyłam oczy. Nie przypominam sobie tego, nawet moje zawiłe przebłyski tego nie uwidaczniały, jakbym... Jakbym to nie była ja, lecz ona. Zrobiło mi się ciężko na sercu. Z trudem nabierałam powietrza, jakby było potwornie ciężkie.

[…]Zaglądali sobie w oczy, a on z uporem nie chciał przestać na nią spoglądać. Zupełnie zapomniał, że do tej pory starał się unikać jej wzroku. Jeśli miał umrzeć tu i teraz, nie chciał stracić jej z oczu. Dziewczyna niespokojnie drgnęła, ale chłopak ostatkiem sił złapał ją by nie poruszyła się choćby o milimetr. Nie tylko dlatego, że sprawiała mu tym niewyobrażalny ból. Nie odrywając dłoni od jego nagiego brzucha poczuła ciepłą ciecz. Spojrzała na nią tylko raz, bo w jakiś magiczny sposób nie mogła oderwać od niego wzroku. Po prostu musiała zobaczyć czy to jest to, o czym pomyślała. Chłopak zaczął upadać na ziemię nie mogąc ustać dłużej na nogach, a księżniczka wciąż przy nim trwała nie rozumiejąc tej chwili[...]

I teraz jakby wszystko nabrało sensu. Temu tak dziwnie przy mnie się zachowywał. Odwracał wzrok, peszył, odpowiadał połowicznie i potwornie czerwienił. Ja to wszystko zapoczątkowałam? Nawet nie będąc świadoma zaistniałych sytuacji. Było mi dziwnie ciężko, że namąciłam mu w głowie, stawiając w... niecodziennej sytuacji.

[…]Coś ją tchnęło, coś poczuła, czego dotąd nie znała. Nachyliła się nad nim ostrożnie wciąż zaglądając w czarną głębie oczu, a chwilę później przykładała swoje usta do jego. Pocałunek przepraszający? Nie umiała sobie tego wytłumaczyć, to był impuls, całkiem nieświadomy dla niej. Czy ta druga ona, o której tyle razy wspominał umierający wiedziała co się tu wydarzyło? Ale fala gorąca, jaka ją ogarnęła była nie do opisania. Czuła się tak, po raz pierwszy w życiu[…]

Niedawno pocałowałam go w przypływie dziwnego impulsu w policzek… Czy to źle? Nie zrobiłam tego złośliwie. Tak po prostu wyszło. Nie chciałam by odebrał mnie negatywnie. Nie pragnęłam by poczuł się jak ja w chwili, gdy to samo uczynił jego brat z przyszłości.

—    Nie pamiętam nic, to nie byłam ja... – wydukałam cicho spoglądając mu w jakże przestraszone oczy.

Powoli podniosłam się z siedziska próbując sobie wszystko poukładać, ale jednak był to nadmiar informacji. Czułam, ze zaraz eksploduje od nieznanych mi dotąd emocji. Co miałam czynić? Nie wymawiając ani jednego słowa wybiegłam z pomieszczenia kierując się do swojej sypialni szczelnie zamykając ją za sobą. Zostawiłam Gohana samemu sobie za pewne z nie lada burzą myśli, jednak w tej chwili przejmowałam się swoją głową. Pulsowała niebezpiecznie, jakby nie pozwalała zajrzeć do wydarzeń, na które nie miałam wpływu. To było takie trudne!

Dreptałam z jednego końca pokoju na drugi starając się wszystko pojąć, przeanalizować. Robiło mi się w jednej chwili gorąco, a za raz zimno. Czułam jak serce mi kołacze, jak robi się w jego okolicy dziwnie przyjemnie, a zarazem trzęsą mi się ręce jakbym była przerażona, niczym malutka dziewczynka. Za chwilę dostałam zawrotów głowy, oddech spłycił się i przeszły me ciało zimne dreszcze. Najdziwniejsze w tym wszystkim, że nie rozumiałam co się ze mną właściwie działo. Pragnęłam ugasić ten emocjonalny wulkan.

W końcu stanęłam na samym środku pomieszczenia. Moje zachowanie nie było podobne do żadnego, jakie znałam. Doprawdy nie umiałam się teraz zachować! Ja… Zawstydził mnie fakt zaistniałej sytuacji, która miała miejsce zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Spaliłam się, on również, wielokrotnie to widziałam nie rozumiejąc czemu. Czy jemu nie było trudniej? Ja przez długi czas żyłam w błogiej nieświadomości, a on ukrywał się z obawy jak zareaguję. I słusznie, bo moja reakcja była nad wyraz rewelacyjna... Zostawiłam go tam samego bez słowa wyjaśnienia. Zupełnie nic. Uciekłam jak tchórz zastanawiając się czy to w ogóle mogło mieć miejsce. Ale czy on by mnie okłamał? Prawdopodobnie zraniłam swojego przyjaciela. Wtedy i teraz.


Wzięłam trzy głębokie wdechy postanawiając wrócić na mostek i dokończyć rozmowę. Przeprosić i w jakiś pokręcony sposób wyjaśnić mu, że nie wiem, dlaczego tak zareagowałam, ale... 

Na miejscu okazało się, że nikogo nie zastałam, wszak minęła od tamtego czasu jakaś godzina. Podeszłam, więc do szyby spoglądając na ferie barw kosmosu. Kiedy dostrzegłam w nim swoje odbicie zdałam sobie sprawę, że zachowałam się jak totalny dupek. Tak w dwustu procentach. Chyba jeszcze nigdy nie pomyślałam tak o samej sobie. To musiał być przełom. Z natury byłam wredna, ale wciąż się siebie uczyłam, a dziś zaatakowało mnie w jednej chwili zbyt dużo i wciąż niezrozumiałych doznań.

Odczekałam chwilę układając sobie w głowie co powiedzieć po czym pognałam do jego kajuty. Nie pukając, jak to ja, wtargnęłam do środka zastając go leżącego na pryczy głową w poduszce.

—    Gohan! – wykrzyczałam od progu. – Przepraszam, to wszystko…

Miał na sobie krótkie czarne szorty, za to jego górną część ciała nie zdobiło żadne odzienie.

—    Daj spokój. – wychrypiał w poduszkę. – Rozumiem.

—    Naprawdę? – na mojej twarzy odmalował się uśmiech. – To Super! Jesteśmy przyjaciółmi i nie chcę tego niszczyć. Wybacz, że tamta ci to zrobiła. To podła kreatura, a ja nie chcę nią być.

Podeszłam parę kroków bliżej, gdy w tym czasie chłopak podniósł się siadając na skraju łóżka z wciąż smutnym wyrazem twarzy. Jego nagi i dobrze zbudowany tors zwrócił moją uwagę, a ja z ledwością pohamowałam płomień kwitnący na twarzy. Dlaczego tak na mnie działał? Przed oczami zrobiło mi się ciemno, a żołądek zrobił fikołka.

—     I ja przepraszam. – wypowiedział sprowadzając mnie tym samym na ziemię.

Zaprosił mnie do siebie dwoma klepnięciami w kołdrę. Usiadłam sztywno wpatrując się w swoje buty. Chłopak objął mnie ramieniem chociaż bardzo ostrożnie, jakbym miała go za to zbesztać. Jako że nic takiego się nie wydarzyło obdarował mnie swoim życzliwym półuśmiechem. Ciepło jego skóry choć było uspokajające, to wprawiało mnie w niepohamowany szczękościsk.

—    Cieszę się, że między nami wszystko porządku. – rzekł cicho. – I, że mogłem to z siebie wyrzucić. Jest mi lżej.

—    Wszystko gra? – przyłożyłam swoją dłoń do jego, która spoczywała na mym ramieniu mrużąc oczy. – Trzymamy się razem? Wszystko będzie po staremu, tak? Wciąż się uczę tych wszystkich pozytywnych emocji i nie chce zepsuć tej przyjaźni. To dla mnie naprawdę ważne, a czuję, że nawalam.

Chociaż się uśmiechał, to wciąż zdawał się być smutny. A może to ja doszukiwałam się czegoś czego nie było? Jedno było pewne. Nasza relacja miała przetrwać i to było najważniejsze. Dla mnie było wszystkim. Czymś więcej niż powietrze. Posiadanie przyjaciela miało dla mnie ogromną moc.

 

7 komentarzy:

  1. 22 listopada 2013 o 9:13 AM

    aaaaa uwielbiam Cię po prostu <3 (i twoje opowiadanie też ;P ) oczywiście nie mogę się doczekać następnego rozdziału, ten jest wspaniały :D Czy już mówiłam że uwielbiam twój sposób przedstawienia Gohana? Jego myśli, uczuć i wszystkiego? Podbiłaś moje serce właśnie nim, jako że to mój najukochańszy bohater <3

    OdpowiedzUsuń
  2. 1 grudnia 2013 o 9:09 PM

    Droga Killall!

    Na samym początku chciałąbym odpowiedzieć na Twój wcześniejszy komentarz, pod rozdziałem IV. Odpowiadając na Twoje pytanie, czemu Yale ubiera się tak, a nie inaczej: Yale pełni głównie rolę zwiadowcy, a stroje w tonacji zielono-brązowej pełnią rolę kamuflażu i sprawiają, że w gęstej dżungli bardzo trudno ją zauważyć. Jak słusznie zauważyłaś, takie ubranie łatwiej ulega zniszczeniu wczasie walki, ale ma również plusy, jeśli weźmie się pod uwagę umiejętności Dellron. Yale w głównej mierze polega na swojej szybkości i zwinności, nie na sile, więc cięższy pancerz mógłby ograniczać jej ruchy. Poza tym, jako osoba korzystająca z magii, nie może używać niektórych typów zbroi, gdyż ograniczają jej przepływ mocy. Co do tego, czy nikt nie przyczepia się za brak odpowiedniogo umundurowania… Nie wiem czy pamiętasz, ale w późniejszych rozdziałach, kiedy Yale zabierała Vegeteę do fabryki statków kosmicznych, miała na sobie odpowiedni uniform. Zakłada go wyłącznie kiedy wie, że musi, a jeśli chodzi o kontrolę, to tak daleko wysunięta placówka jak ich jest bardzo rzadko nimi nenkana, a jeśli już ( chyba w którymś rozdziale o tym wspominałam, ale mogę się mylić ), to nasza załoga wie o tym znacznie wcześniej. A jeśli chodzi o moje preferencje growe, to nie mają one tutaj większego znaczenia.
    Mam nadzieję, że rozwiałam teraz wszelkie wątpliwości, jeśli chciałabyś jeszcze o coś zapytać to śmiało – chętnie udzielę Ci odpowiedzi ^^

    No, ale przejdźmy teraz do rzeczy ważniejszych, czyli do Twojego rozdziału ^^
    Zdecydowanie jego najmocniejszą stroną są relacje Sary z Gohanem. Naprawdę, jak dla mnie świetnie opisałaś ich rozterki i wewnętrzne walki. Cieszę się ogromnie, że w swoim opowiadaniu bardzo dbasz o to, by czytelnikowi ukazać głębię swych postaci. Dzięki temu jesteśmy wstanie lepiej wczuć się w całą historię, a jej bohaterowie stają nam się bliscy :) Bo w końcu Dragon Ball to historia nie tylko epickich walk, ale również pięknych relacji, jakimi jest przyjaźń ^^
    Nie dziwię się Sarze, że czuję się tą całą sytuacją skołowana – dziury w pamięci nie są czymś przyjemnym. Na szczęście ma obok siebie Gohana i wierzę, że w końcu odnajdzie spokój ducha po incydencie z Yonanem.
    Wybuch Vegety był świetnie opisany, no i bardzo w stylu księcia. Wskrzeszenie go po wyleceniu w kosmos było dobrym zagraniem – chociaż zastanawiam sie, czy nawet teraz nie znajdzie jakiegoś sposobu by ruszyć wślad za siostrą :D Sara jak widać nie da sobie w kaszę dmuchać i szybko uciszyła brata ;)
    Nie mogę sie już doczekać, kiedy wylądują na planecie Yonana, i jakie przygody tam na ich czekają :D

    Pozdrawiam serdecznie ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. 27 grudnia 2013 o 5:55 PM

    Kochana Killall!

    Na wstępie strasznie chcę Cię przeprosić, za to że mój komentarz, pomimo danego słowa, pojawił się dopiero teraz. Nie mam żadnego dobrego wytłumaczenia, więc zamilknę. Głupio mi. Jednak to, że się nie odzywałam chwilowo, nie znaczy że nie śledziłam i zapomniałam. Oto więc jestem aby wyrazić nareszcie moją opinię :*.

    Ogólnie to rozdział mi się podobał. Bohaterowie wylecieli, więc od razu oczekujemy ich dalszych przygód. Bardzo dobrze opisane te wewnętrzne rozterki Gohana i Sary, świetnie czujesz syna Goku czego szalenie Ci zazdroszczę ;p. Podobnie jak Twojej kreacji C18, która jest bardzo autentyczna. Od zawsze lubiłam te postać, a ty wspierasz tę sympatię;).
    Mam też jednak dwa zastrzeżenia, jakie w moim osobistym odczuciu mi się nasunęły. Otóż ta rozmowa Sary z Vegetą, nie mam pojęcia dlaczego, ale była dla mnie jakaś taka trochę nienaturalna. Jeśli chodzi o księcia rzecz jasna. Od zawsze staram się jak najlepiej poznać tę postać, z różnym skutkiem i ja tę burę wyobrażałam sobie trochę inaczej. Ale to jakieś tam moje ;p.
    Drugim co mnie zaskoczyło, bo w sumie to żadne zastrzeżenie, to zakończenie rozdziału. Trochę go nie rozumiem ;p. Znaczy bo wydaje mi się, że dla naszego uroczego Gohanka to jednak znaczyło coś więcej, bynajmniej tak to można odczytać i Sara serio tego nie widzi? ;p No bo o naiwność jej nie posądzam ;D. Chyba, że to ja próbuję doszukać się czegoś między wierszami? ;D
    Ogólnie rozdział jak zwykle bardzo dobry i ze zniecierpliwniem czekam na kolejny :).

    Serdecznie pozdrawiam! :*

    P.S. Jeszcze raz przepraszam, że tak późno to otrzymałaś ;c. wybacz mi proszę :*
    P.S.2 Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. O nieeee, co ta Sara odwaliła?! Tak długo czekałam na tę rozmowę i miałam przeczucie, że na statku kosmicznym wreszcie będzie okazja, żeby poruszyć ten temat. Ależ mieli sytuację! Gohan wyznał wszystko, a ona... w sumie to zachowała się tak jak można by się po niej spodziewać ����Z jednej strony staram się ją jakoś zrozumieć. Naprawdę staram! Ostatnio i tak przyswaja tyle nowych emocji i całkiem dobrze jej idzie!☺, że uderzenie kolejnych mogło wywołać u niej szok. No ale z drugiej, tak mi szkoda Gohana! �� Jak mogła go zostawić samego w takiej chwili! Dobrze, że się zreflektowała i wróciła do niego, chociażby żeby przeprosić. W ogóle zastanawiam się, co siedzi w jego głowie! Czy miał nadzieję, że między nimi może być coś więcej niż przyjaźń??? Dlatego zdawał się być taki smutny na końcu? Może liczył (jak ja!), że pocałunek jednak coś znaczył i był od jego Sary? W końcu on potrafi w emocje znacznie lepiej od niej i, nawet jeśli nie ma doświadczenia w tych sprawach, to wie, że poza przyjaźnią istnieją inne równie silne uczucia ����

    Bardzo mi się podobał ten rozdział! Od samego początku był taki cudowny klimat podróży w kosmos �� JUŻ SIĘ NIE MOGĘ DOCZEKAĆ KOLEJNEGO! ❤ Fragment z Vegetą mnie po prostu rozwalił, wybuchłam śmiechem jak go sobie wyobraziłam, czerwonego i drącego pyska na Sarę ������
    Ale wcześniej był też moment, który mnie zmroził, zupełnie nie spodziewałam się, że Bulma straci dziecko ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak na dziura przystało! Najpierw robi, później myśli... I tak, jak wciąż nie dociera do niej co się tam wydarzyło, tak Gohan... Widac na załączonym obrazku, że ma mieszane uczucia. Na pewno jest mu lżej, że wyrzucił tamten incydent (Bo tak odebrała to Sarka) z siebie i potwierdził swoje obawy, choć masz rację - miał nadzieję, że to była ona, a nie tamta, nie fajna bestia. Ale czy to coś straconego? Skąd! Przecież wróciła, zreflektowala się jak umie i prosiła by jej wyznaczył, bo jest dla niej ważny! Niestety dla kogoś tak skrzywdzonego, nieznajacego miłości prawdziwej, oddanej nie jest to takie proste. Ją trzeba nauczyć tego, od zera 🙈 Ma ogromne szczęście, że trafiła wlasnie na tego chłopaka! Będzie i już jest nieocenionym towarzyszem. Pokazał, że można kogoś obdarzyć zaufaniem i chcieć to pielęgnować, nawet jeśli wciąż jest to sprzeczne z jej następstwem. A to dopiero początek. 😁
      Mnie też bardzo szkoda Gohana. Taka dobra istota gdzieś tam po ciuchu, w swoim zamkniętym ja cierpi. Został po raz kolejny odepchnięty, ale o dziwo dziewczyna wraca jak bumerang, nie pierwszy raz. To dla niego i tak bardzo duzo. Skoro wróciła, to nie jest mu obojętna, jest jego prawdziwą przyjaciółką, która pogubiła się wielokrotnie w morzu nieznanych emocji. On to bardzo dobrze rozumie, mądry z niego facet! Czy liczył na coś więcej? Może tak, może nie do końca. :p to się wyjaśni wkrótce.

      Ps. Ja wiem, że jestem przeokrutnie nie dobra dla moich bohaterów, ale czy życie jest takie proste? No... nie 🙈

      Fragment z Vegetą miał mieć akcent w z tylu klasycznego DB 🤣🤣

      Tak... Wielka strata :(

      Usuń
  5. Hej, Katalog Nowa blogosfera wraca do życia i zaprasza do zgłaszania się. Na nowo startujemy po dłuższej przerwie i bez aktywnych zgłaszających nie będziemy w stanie ruszyć, a chcemy stać się nowym blogo-przyjaznym miejscem w sieci~
    https://nowablogosfera.blogspot.com/p/zgos-sie.html

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak zwykle świetny rozdział a tytuł bardzo dobrze oddaje jego zawartość! :)) Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!