19 września 2020

55. Walka z emocjami

Z dedykacją dla Izuni 


Chociaż nie miałam pojęcia jak się do tego odpowiednio zabrać, pilnowałam by Son Goten nie wyrządził większej krzywdy naszemu oprawcy, sama również musiałam się kontrolować. A wszystko na wypadek, gdyby łuskowiec okazał się niegodnym przeciwnikiem. Bardzo zależało mi by ten ktoś nie uciekł, a przy okazji nas nie poturbował, jeśli jednak mógłby być tym silniejszym. A wszystko po to by doczekać się nadejścia reszty wojowników. Głównie zależało mi na tym by Son Goku i Vegeta ocenili sytuację, a przede wszystkim by spotkali tego stwora twarzą w twarz. To był jeden z powodów, a wszystko by mieć potwierdzenie swoich słów, iż te kreatury istnieją na prawdę. Drugim był przymus.

Musiałam przyznać, że skóra pokryta łuskami była bardzo twarda, niczym granit. Gdybym tylko źle ułożyła dłoń lub inną część ciała mogłabym się spodziewać kontuzji. O tak, to było nawet bardzo prawdopodobne. 

—     Cholernie niewygodnie się go bije! – oburzył się pół-człowiek odskakując w tył tuż koło mnie. 

—     Co Ty nie powiesz? – mruknęłam wściekle, niemal niesłyszalnie – Pamiętaj, że to twoja wina!  

—     Dlaczego moja? – udał skruszonego.  

—     Idioto… – syknęłam – Twój grubiański śmiech go na nas sprowadził. Czyżbyś już zapomniał?! 

Po tych słowach skoczyłam w kierunku napastnika. Musiałam precyzować każdy cios, każde stąpnięcie i bardzo szybko kalkulować odległości, jeśli chciałam być nietykalną. Jaszczur nie wydawał się być zaskoczony naszym kontratakiem. Bardzo dobrze się bronił i po jego oczach wnioskowałam, że nie obawiał się naszych pięści. Irytowało mnie to z każdą sekundą. Odskoczyłam w tył po raz kolejny dając tym samym swemu towarzyszowi pole do popisu. 

—    Możesz być pewny, że cię sprzedam! – uśmiechnęłam się złośliwie do nastolatka.  

—     W takiej chwili mi to mówisz?! – oburzył się – Nie bądź taka wredna.  

—     Coś za coś – wzruszyłam ramionami w ogóle nie przejmując się chłopakiem i jego urażonym ego – Bierz go. Zdaj się na coś.

Syn Saiyana tylko westchnął cierpiętniczo po czym skoczył na przeciwnika ponownie naparzając go na przemian pięściami i nogami okutymi w typowo ziemskie buty. Kiedy to robił ja próbowałam skupić się na kolejnej taktyce, ta zdawała się zanudzać naszego przeciwnika. Z drugiej strony… Jakby popatrzeć, to, co robiliśmy było dość żałosne, zwłaszcza, kiedy ten bronił się przed ciosami bardzo zgrabnie, a my jedynie co dostawaliśmy w zamian to kilka sekund czasu. Zdecydowałam się na pocisk, który naprędce wystrzeliłam i trafił dokładnie tam, gdzie chciałam. Oczywiście zadziałał tak jak zaplanowałam. Stwór mzechanicznie opuścił dłoń, a świetlista szafirowa kula, którą tworzył w swojej dłoni natychmiast zgasła. Jakże jego niezadowolenie wzrosło. Spojrzał w moją stronę wykrzywiając usta w nieprzyjemny grymas. Nie wiedzieć, czemu wzdrygnęłam się. Nie miałam pojęcia, co sprawiło ten nagły dreszczyk, jednak nie mogłam go zlekceważyć. Przeczucie mi podpowiadało, że zaraz może się coś wydarzyć – nieuniknionego i niekoniecznie łatwego dla nas. Ten drań coś na pewno szykował! Wciąż patrząc się prosto w moje oczy wreszcie odwrócił się w tę samą stronę resztą ciała. Czyżbym tym małym wybrykiem zwróciła na siebie uwagę? Zdawało się, że Son Goten dążył do tego samego. Porozumiewawczo spojrzał w moją stronę lekko się uśmiechając. Jednak nie był to uśmiech pełen słońca i beztroski. Ten chłopak najwyraźniej do czegoś zmierzał.  

Cofnęłam się parę kroków w tył swobodnie opuszczając dłonie. Czas było szykować się do obrony i być może nie małe show. Chociaż nie byłam pewna, kiwnęłam głową by stwór zrozumiał, iż czekam na jego atak. Ku mojemu zdumieniu nie dał mi zbyt dużo na przygotowania. W przeciągu paru chwil odepchnął się od ziemi gigantycznym susem, oczywiście w moją stronę. Z zaskoczenia zadrżała mi lewa ręka. Starając się to zlekceważyć wyskoczyłam w powietrze chcąc uniknąć natarcia. Lecąc wciąż ku górze spojrzałam pod siebie upewniając się, że gad jest daleko za mną. Jakże się myliłam. Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia, równie dobrze mogłam powiedzieć, że mało brakowało, a wyskoczyłyby z orbit, gdy nigdzie nie mogłam go wypatrzeć. Okazało się, że był szybszy niż się spodziewałam i właśnie do niego się zbliżyłam. Nim zdążyłam się zorientować i zahamować wziął spory zamach, po czym grzmotnął mnie prosto w głowę. 

Tego nie przewidziałam! Co za wstyd. Tak silne uderzenie prawdę mówiąc spowodowało, iż zadzwoniło mi w uszach! Gdybym nie zdążyła zamknąć ust, a właściwie ich zacisnąć ugryzłabym się w język, a może nawet odgryzła bym go sobie! Chwile po tym zdarzeniu wbiłam się w ziemię robiąc przy tym nieduży otwór. To było koszmarne 0:1. Powoli wygramoliłam się z dziury złowrogo spoglądając na towarzysza. Nawet nie raczył mnie poinformować o zagrożeniu. Miałam ochotę zdzielić go po tej rozczochranej głowie. 

—     Nawet o tym nie myśl – wycedziłam widząc jak Goten próbuje w łobuzerski sposób załagodzić sytuację. 

—     Przecież nic ci się nie stało – stanął w swojej obronie wzruszając przy tym jednym z ramion. 

W sumie to miał racje. Ból, który przed sekundą mi doskwierał gdzieś się ulotnił. Tak samo jak jego sprawca. Nerwowo rozejrzałam się po mrocznej okolicy, jednak niczego nie dostrzegłam. Zamknęłam oczy. Miałam nadzieję, że kiedy się skupię będę w stanie namierzyć jego energię, która sama mnie do niego zaprowadzi. 

—    Tak!  

Wzbiłam się z niesamowitą prędkością. Stwór nie zdążył się zorientować, kiedy na niego natarłam. Zderzyliśmy się z głośnym hukiem. W tej samej chwili odskoczyliśmy od siebie niczym oparzeni zło wrogo na siebie łypiąc. Och, gdybym mogła go teraz poćwiartować! Tak bardzo chciałam się go pozbyć, lecz słowa Son Goku dudniły mi w głowie, że nie sposób było zapomnieć o wymuszonej obietnicy. Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze! Przed rozdzieleniem się kazał dać słowo, że nie zabije ani jednego przeciwnika, dopóki do póty sam nie wyrazi na to zgody. Że też musiałam się do tego zmusić! Ale czy było inne wyjście? Czy rozlew krwi wcale nie był konieczny? 

—     Teraz twoja kolej, synu Goku – mruknęłam posępnie do intruza, bo tylko on był w stanie mnie usłyszeć.

Irytował mnie fakt, że oboje mieliśmy się nim zaopiekować, a od jakiś dwóch minut sama musiałam się bawić. Zaczynało brakować mi pomysłów na zadręczanie naszego niespodziewanego gościa i przede wszystkim cierpliwości, zwłaszcza jej. Z każdą chwilą zastanawiałam się, kiedy do nas dołączą. Nie chodziło tu o to, że się boję. O nie! Po prostu nie chciałam by cokolwiek ich ominęło. Po pierwsze nie chciało mi się później opowiadać, co się wydarzyło, no a po drugie nie wiedziałam, czy mogę od tak korzystać z mocy, która poniekąd mogłaby okazać się zgubna na tych ziemiach. Dylemat, przed którym postawił mnie ten osobnik był wręcz dobijający! Wojownik bez mocy? Kim, że ja byłam by poniżać się, by używać jedynie nóg i pięści? Nie leżało to w mojej naturze, odkąd skończyłam siedem lat. 

A co mi tam? Wzruszyłam ramionami dokonując wyboru. Czekając aż napastnik znajdzie się dostatecznie blisko przygotowałam dłonie do wystrzelenia pocisku. W tej samej chwili Son Goten pokręcił głową chcąc dać mi do zrozumienia, iż źle postępuję. Musiałam przysiąc, że trwało to zaledwie parę sekund, a mimo to dostrzegłam wszystko niemal w zwolnionym tempie. 

Pamiętałam, że ostatnim razem przytrafiło mi się coś podobnego podczas walki z Komórczakiem, a raczej z jego dziećmi. Czy i tym razem byłam w niebezpieczeństwie, czy po prostu już tak umysł plątał figle? Wróciłam pamięcią we wspomniany czas i doszłam do wniosku, że musiało mi się to po prostu zdarzać, bo klony nie były dla mnie zagrożeniem. Bo nie mogły. 
Potwór z każdą chwilą się zbliżał, co dawało mi mało czasu na zastanowienie się, jakiej metody użyć. Pragnęłam skopać mu tyłek, ale również nie chciałam bym ja oberwała w swój. Do podjęcia decyzji zostały w końcu ze dwie sekundy. Tak, czy nie? Będę żałować, czy zdobędę laury? Tak wiele pytań, tak mało czasu.

Muzyka


—  Uważaj! – usłyszałam stłumiony głos towarzysza. 

Nie czekając ani chwili spięłam wszystkie mięśnie, a następnie puściłam się pędem prosto w przybysza z innej planety. Zderzyliśmy się ze sobą z takim hukiem, że echo musiało zabrzmieć w promieniu dwóch, może trzech kilometrów. Zaczęliśmy się siłować szczerząc do siebie kły. Jego zdecydowanie wyglądały groźniej. Splotłam palce obu dłoni z przeciwnikiem. Musiałam przyznać, że błona między jego szpiczastymi szponami bardzo to uniemożliwiała, w dodatku były obleśnie lepkie i gdyby nie fakt, że walczyłam tu prawdopodobnie o swoje życie nie tknęłabym ich więcej. Mierzyliśmy się tak z dłuższą chwilę. W końcu poczułam w sobie niesamowicie dziwny dreszcz. Przez głowę przeszła mi tylko jedna myśl – przemiana. To nie mogło się wydarzyć. Nie teraz!

—     Son Goten! – wrzasnęłam – Rusz się! Nie wytrzymam! 
  
—     Co?! – przeraził się – Nic ci nie jest? 

Z moich ust mimowolnie wydobył się cichy warkot. Ten chłopak mnie coraz bardziej prowokował! Przez niego mogłam wszystko zepsuć! Każda kolejna fala blokowanej energii sprawiała, że przestawałam nad sobą panować. Dosłownie chwile dzieliły nas od możliwego nieszczęścia. A przecież nie chciałam umierać! Czułam jak po ciele przebiegają maleńkie iskierki. KI usiłowała się uwolnić i pokazać światu jaka jest.

Kolejny dreszcz…  Koniec był już blisko. Choć winien był zwać się początkiem.

Wciąż siłując się z łuskowcem zamknęłam oczy by, choć na chwilę zgubić swoje myśli i się nieco uspokoić. Ale nawet w tej ciemności widziałam ten gadzi pysk szczerzący przede mną zadziornie kły. Po prostu mnie prowokował! Czułam i w sumie wiedziałam, że byłam na straconej pozycji i tylko jakiś cud mógłby mnie ocalić przed niekontrolowaną eksplozją energii. 

—     Son Goten, do cholery! – wrzasnęłam ostatkiem sił. Głos mi zadrżał.

Czarnooki chyba nie wiedząc, co robić poszybował ku nam i naparł na obcego z takim impetem, że ten puścił moje obślizgłe już dłonie odlatując od w tył na parę metrów. Słyszałam, jak syknął przeciągle. W tej samej sekundzie gniewnie spojrzałam na towarzysza, a zarazem wybawcę. Taki tandetny z niego był bohater. Nigdy więcej!  

—    No, co? – niczego nie rozumiał – Co niby miałem zrobić?

—    Idioto… – syknęłam na granicy wybuchu – Czy ty w ogóle umiesz czytać KI?! Jeszcze chwila, a nie wytrzymałabym napięcia! 

Zamrugał oczami nie rozumiejąc mojego wywodu. To były jakieś jaja! Gdzie się ten dzieciak wychował? Czy on tak na serio? Wzięłam głęboki wdech i wstrzymałam go nim złe emocje się nie uspokoiły i znalazły po niżej tej niewidzialnej linii, jaką w sobie miałam. Zaraz to bym mogła eksplodować przez samego mieszańca. To byłby szczyt wszystkiego...

Wreszcie wypuściłam niespiesznie, zarazem głośno powietrze sprawiając, że zwiotczały mi mięśnie, które do tej pory napięte miałam do granic. Brat Gohana widząc, że zaczynam powoli opadać w dół ruszył do przerwanej walki. Wylądowawszy wygodnie na twardej i zniszczonej ziemi odruchowo westchnęłam, po czym usiadłam. Tak, tego w tej chwili było mi trzeba. Spokoju. W takim momencie, cóż za ironia.


Rany… Dawno tak się nie czułam! Czemu nie potrafiłam się w takiej sytuacji  kontrolować?! Czy utrzymanie niskiego poziomu energii było aż takie trudne? Wracając parę chwil wstecz, przypominając sobie każdy mój ruch oraz nieproszonego gościa uzmysłowiłam sobie, że nie sposób z nimi walczyć z bez napierających zewsząd myśli o rychłej śmierci. Gdyby jednak dało się to obejść? Może cienie by nas nie zaatakowały? Dumając tak intensywnie zrozumiałam jedno – cienie się do tej pory nie pokazały i przede wszystkim nie pojawiło się więcej TYCH pozaziemskich istot.

Wyczułam nagle energię życiową Vegety, a chwilę po tym zatrzymał się u mych stóp srogo na mnie spoglądając. Czyżby moja wzbierająca przed chwilą KI sprawiła, iż pędził tu na złamanie karku? Wiedziałam jedno, miałam się porządnie tłumaczyć ze wszystkiego. Ten książę był jeszcze bardziej dociekliwy niż mój brat. 

—     Co, to, jest? – zaakcentował przy czym wskazał na walczącego pół-saiyana z tym właśnie czymś.

Powędrowałam wzrokiem za wystrzelonym palcem odzianym w białą rękawicę, która była stałym elementem stroju bojowego byłego następcy tronu.

—     To, o czym wam dziś mówiłam – mruknęłam udając znudzoną – Poznaj pana bezimiennego. 

Na tę uwagę prychnął, lecz nie wypowiedział słowa, a ja zaczęłam w ramach odstresowywacza przygryzać paznokieć kciuka. Bardziej ode mnie musiała go interesować owa postać. Domyślałam się, że w głowie jedynie miał chęć walki z jaszczurem. Każde nowe wyzwanie go podnosiło na duchu, a od dawna był psychicznym wrakiem. Kto by nie był mając duszę saiyańskiego księcia? Wreszcie miał okazję komuś porządnie przetrzepać skórę i nie chciał tego zaprzepaścić.

Nie musieliśmy czekać długo by dołączyła do nas reszta grupy – Goku i Trunks. Na donośny sygnał ojca Goten odskoczył od przeciwnika, po czym twardo wylądował u jego lewego boku od tak, bez zbędnej gadki. Prychnęłam mimowolnie na tę scenkę. Sam dziwaczny stwór wylądował nieopodal srogo na nas łypiąc. Mogłabym przysiąc, że ciska w naszą stronę błyskawicami z tych nieprzeniknionych czarnych jak węgiel oczu.
  
—     Kutoka nje ya hapa!* – zacharczał. 

—     Co proszę? – zawołał Son Goku, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie pojmuje jego mowy.  

—     Niestety nie reaguje na to – westchnęłam – Tego już próbowaliśmy.  

—     Nie sposób z nim porozmawiać? – zamyślił się, a minę miał niepocieszoną. 

—     Po co z tym czymś rozmawiać?! – Vegeta nie krył wzburzenia – Przejdźmy od razu do rzeczy.
  
Westchnęłam głośno. Książę, ach ten książę. I uśmiechnęłam się w duchu. Oboje po ojcu odziedziczyliśmy tę wręcz wrodzoną zapalczywość do walki. Kiedy była po temu okazja staraliśmy się z niej korzystać i oboje bywaliśmy niezadowoleni, kiedy inni próbowali ją ominąć. Wiedziałam również, to, że czasem należało unikać konfliktu i kto, jak kto, ale to ja potrafiłam się do tego zastosować prędzej od swojego popędliwego brata. Tę cechę odziedziczyłam zaś po matce. Niestety Saiyanin zrodzony z tej samej kobiety uważał ją za zbyteczną. Dziś jednak nie miałam wątpliwości, że stoimy po tej samej stronie. Nie miałam ochoty rezygnować z choćby odrobiny przemocy. A mimo to udało mi się z ogromnym wkładem Gotena nikogo jeszcze tego dnia nie zabić. 

—     Nie dogadasz się z nimi! – Goten mruknął podenerwowany – Ci tutaj korzystają z nieznanego nam języka, a co za tym idzie pierwsi zaatakowali. 

—     Oni? – Son Goku wyraźnie został zbity z pantałyku – Jest tylko jeden.  

—     Tu i teraz… – wzruszyłam ramionami – Chyba nie sądzisz, że jest tylko jeden, jedyny? 

Wstałam i przybrałam pewną siebie postawę nerwowo wymachując ogonem. Zawsze, kiedy się denerwowałam nie potrafiłam się opanować. Ujrzałam w oczach brata błysk. Tak się działo, kiedy ktoś miał ten sam pogląd albo jak w tym przypadku, kogoś, kto wolał zlikwidować problem przy użyciu siły, załatwić wszystko w tradycyjny sposób. Sposób, którego od wieków używali Saiyanie. 

***  

* Kutoka nje ya hapa! – Wynoście się stąd!  


Cieszę się, że udało mi się w tym miesiącu stworzyć kolejny odcinek. Mam nadzieję, że nie jest zły i tak jak ja, wyczekujecie kolejnego. Liczę na komentarze! Jesień czas start.

01 września 2020

54. Irytujący półsaiyanin


Od dawna wiadomo, że wszystko co istnieje we wszechświecie ma swój początek i koniec. To, jakich wyborów dokonujemy kształtuje naszą przyszłość, jaka by ona ostatecznie nie była. Mawiają, że jesteśmy kowalami własnego losu, że to od nas samych zależy jak nasz żywot się potoczy.
Niejednokrotnie miałam wrażenie, że to tylko czcze gadanie.
Plant, niegdyś piękna planeta porośnięta bujną, soczyście zieloną roślinnością oraz krystalicznie czystą wodą. Zasiedlona była wielobarwnymi gatunkami zwierząt na lądzie, w wodzie i powietrzu. Oczywiście niedane mi było ją taką ujrzeć – urodziłam się w dużo późniejszych latach, kiedy to nic z niej nie zostało, poza obrazem nędzy i rozpaczy, jednak zrozumiałam to dopiero po latach, gdy użalam inne ciała niebieskie, jakie skrywał kosmos. Znałam jedynie barwne opowieści paru starych wojowników tęskniących za szczenięcymi, ponoć lepszymi latami swego życia. Choć nie znałam historii większości swoich pobratymców, byłam pewna, że ich żywot był godniejszy przed wszechobecnym panowaniem Changelingów. Może i jeszcze przed najazdem Tsufuli? Niestety na to pytanie nie mógł odpowiedzieć żaden Saiyanin. Oni wymarli. Zostały po nich tylko wspomnienia.
Każdego dnia otwierałam oczy i zastanawiałam się, co przyniesie nadchodzący dzień? Czy czeka mnie wyzwanie, czy może kolejny raz otrę się o śmierć? Albo, czy to ostatni dzień? Życie wojownika usłane jest wielką tajemnicą, którą od zawsze pragnęłam zgłębić nim na dobre zapanowały dla mnie mroczne czasy. Później wiele razy żałowałam swojego pragnienia bycia bezwzględnym, jednak każdy wieczór w niewoli uczył, że świat nie należy do słabych.
Tego dnia również musiało czaić się na mnie wiele niebezpieczeństw. Wiedziałam to od chwili gdy bez pytania zawitałam na czarnych ziemiach.
Son Goku, Vegeta i ich synowie zamierzali sprawdzić, co dzieje się na terenie zakazanym i być może rozwikłać zagadkę panujących tam cieni. Ktoś doniósł, że kłębiły się czarne smugi na tamtejszych gruntach bardziej niż zwykle. Czy byli gotowi na ostateczne starcie? Miałam taką nadzieję. W końcu książę bardzo intensywnie trenował każdego dnia i bezsennych nocy. Oczywiście również nie omieszkałam wyruszyć na te wyprawę. To ja poniekąd byłam odpowiedzialna, za ten stan rzeczy. Była to dobra okazja by dowiedzieć się czegoś na temat tych oślizgłych potworów, które spotkałam, a także sprawdzić czy nie są w jakiś sposób powiązani z nękającymi tych ludzi zmorami. Pomimo starcia z bratem w specjalnej sali, nie wyjawiłam mu swego odkrycia. Nie to, że nie zamierzałam, ot po prostu, gdy oświadczył, że ruszają w teren zakazany pomyślałam, że odwleke tę rozmowę w czasie. Z resztą, czy musiałam się tutaj komukolwiek spowiadać?
Ruszyliśmy w drogę przed świtem, uprzednio zjadając szybkie śniadanie. Trunks nie był szczególnie zaaferowany cała sytuacją, a ja ledwo dawałam radę utrzymać szalejące emocje, przez co ciężko mi było cokolwiek przełknąć. Vegeta twierdził, iż z pustym żołądkiem walczyć nie zamierza i posilił się jakby miał być tym jego ostatnim. Spotkaliśmy się z Goku i Gotenem jakieś dwadzieścia kilometrów od terenów zamieszkałych przez te mgliste dziwolągi.
Na miejscu obaj mężczyźni gorączkowo nad czymś dyskutowali, w dziewięćdziesięciu procentach była to taktyka, a resztę obejmowały przechwałki, którym towarzyszyły ostre kłótnie. Siedziałam na pobliskim kamieniu obserwując w tym czasie soczyście błękitne niebo. Było nieprawdopodobnie spokojne, jakby nic złego dookoła się nie działo, jak gdyby wszyscy żyli w zgodzie i nie było mowy o żadnym zagrożeniu.
Spojrzałam w stronę młodzieńców. Oni również prowadzili zawziętą konwersację. W sumie to szeptali między sobą jakby obawiali się, że ktoś usłyszy ich rozmowę. Pokręciłam głową głośno przy tym wzdychając, a przez nią przeszła mi tylko jedna myśl: FACECI… Komu oni byli potrzebni? Wiecznie z nimi były problemy. Kto, jak nie oni byli w głównej mierze tymi najgorszymi z najgorszych? Jeszcze chwilę się patrzyłam w ich kierunku, po czym ustaliłam, że prawdopodobnie musieli kogoś obmawiać gdyż, co jakiś czas rozglądali się.
W końcu, choć leniwie podniosłam się i podeszłam do swoich pobratymców – czystej krwi Saiyan. Nie miałam sił słuchać ich wiecznych przepychanek słownych, które do niczego nas nie przybliżyły. Przybyłam walczyć, nie dyskutować!
—    Słuchajcie – zagaiłam.
Obaj spojrzeli na mnie, lecz bez specjalnego zainteresowania. Przyznam, że spodziewałam się takiej reakcji. Przez myśl przebiegła mi jedno słowo – dorośli.
—    Myślę, że powinniście wiedzieć o moim ostatnim odkryciu.
—    O czym mówisz? – wyraźnie zainteresował się Son Goku – Nie trzymaj nas w niepewności.
Przeciągnęłam się leniwie, a następnie podeszłam bliżej, by dobrze widzieć twarze wojowników. Bardzo zależało mi na ich reakcji, zwłaszcza ukrytej w mimice.
—    Nic wam wcześniej nie wspominałam, ale byłam na tych ziemiach i... – zaczęłam całkiem beztrosko.
—    Co?! – obruszył się Vegeta.
To on kategorycznie zabronił mi się tam wybierać już pierwszego dnia. Zupełnie jakby sprawował nade mną jakąś opiekę, a przecież tak nie było. Tu, jak i wszędzie  odkąd straciłam swoje pierwsze życie musiałam być samodzielną. Inaczej byłam zależna od swoich oprawców.
—    Nie przerywaj mi! – odchrząknęłam łypiąc na brata spode łba, po czym kontynuowałam – W samym sercu tych ziem jest krater. Mówię wam, olbrzymi! Ku mojemu zaskoczeniu spotkałam tam bardzo dziwne istoty.
—    Spotkałaś tam kogoś innego niż cienie? – zainteresowanie ojca Son Gotena rosło z sekundy na sekundę – Mów dalej, proszę.
—   Więc, było tam ich troje – usiłowałam na chwilę wrócić wspomnieniami do tamtego dnia – Dwóch mężczyzn i prawdopodobnie kobieta. Tak przynajmniej mi się wydaje. Rozmawiali o czymś… Byli wyraźnie czymś zaniepokojeni. 
—    Dowiedziałaś się czegoś więcej? – zapytał poirytowany książę mialam prychając.
Do całokształtu brakowało jedynie by się odwrócił do wszystkich plecami. Bylby to obraz wiernej kopii mego brata.
Doskonale znałam swojego brata, więc nie obce mi były jego szorstkie i kpiące teksty. Również wiedziałam, że interesowało go co miałam do powiedzenia. Nie chciał jedynie tego okazać. Tak był wychowany – twardą ręką.
—    Niestety nie – mruknęłam – Prawdę mówiąc byli bardzo milczący, ale zdawało mi się, że zwracali się do siebie po imieniu.
—    Więc mamy do czynienia z myślącymi – zamyślił się na chwilę głośno młodszy mężczyzna – Więc mają cel, nie przybyli zabijać bezmyślnie wszystkich.
Goku jak zawsze szukał pozytywnego aspektu sprawy. Skąd u niego były takie pokłady empatii? Czasem miałam wrażenie, że zyskał bardzo dużo wylatując z rodzimej planety jako niemowlę. Nasz saiyański świat był czarno-biały, a on widział wszędzie odcienie szarości. Czy winnam była mu zazdrościć? Możliwe.
—    Na to wygląda, ale zastanawia mnie, co tam właściwie robili! – krzyknęłam w euforii – Byli na ziemi należącej do cieni! Może to ich poddani, może panowie, a może…?
—    Co masz na myśli? – niespodziewanie poderwał się Trunks do rozmowy.
—    Eemmm – zdębiałam – No, że może sami są cieniami, ale to takie luźne gdybanie. Tamci posiadali ciała! Mieli ręce, nogi i wszystko inne jak my, z tym wyjątkiem, że byli pokryci łuskami.
—    Z tego, co mówisz, to daleko im do mglistej smugi wysysającej energię – nie omieszkał rzucić syn Vegety.
Tym razem podjęliśmy rozmowę wspólnie. Każdy chciał by jego pomysł wszedł wżycie. Po wielu kłótniach, głupich komentarzach doszliśmy do porozumienia, przynajmniej w pewnym stopniu. Ruszyliśmy na ziemie zakazane. Wylądowaliśmy dopiero, kiedy dotarliśmy do granic, tak dobrze się wyróżniającymi. Tu trawy praktycznie nie było, a jeśli już rosła w kolorze zbliżonym do czerni.
Nad nami wisiały już ponure chmury doskonale kryjące promienie słoneczne. Stąd dalej mieliśmy ruszyć pieszo by ukryć KI przed łuskowatymi stworami. Podzieliliśmy się na grupy by dokładniej zbadać teren, a w razie niebezpieczeństwa uwolnić nieco energii by poinformować resztę o zagrożeniu.
Vegeta samotnie obrał za cel zachód. Trunks i Son Goku ruszyli w kierunku wschodnim, a mnie trafił się Son Goten i nie mając większego wyboru ruszyliśmy przed siebie, na północ. Wiadome było, że po paru kilometrach obie grupy zaczną przemieszczać się w północno-zachodnim i północno-wschodnim kierunku by w końcu dotrzeć do nas. Mieliśmy w planie spotkać się wszyscy razem przy kraterze, gdzie za pierwszym razem skończyłam swoją wycieczkę drżąc z nieplanowanego strachu. Tam musiało być coś więcej niż tylko mega dziura. Na samą myśl miałam gorzki posmak w ustach. Wiele lat temu ostatni raz towarzyszyło mi tak silne uczucie niemocy.
Szliśmy żwawo w wytyczonym kierunku nie oglądając się za siebie. Choć pora była dość młoda, to im bardziej w głąb strefy zamkniętej tym ciemniej i ponurzej się robiło. Czy te istoty manipulowały pogodą, że tak właśnie się działo? Było to naprawdę zastanawiające.
—    Dzięki – usłyszałam po dłuższej ciszy, która wcale mi nie przeszkadzała.
—    Co?
—    No wiesz, że mnie nie sprzedałaś.
—    O czym Ty mówisz, człowieku?
Chłopak parsknął, po czym wyjaśnił, o co mu chodziło dokładnie. Nawet nie pomyślałam, żeby komukolwiek powiedzieć, iż spotkałam tam Son Gohana i że tą wiedzą mogłabym go wpakować w poważne kłopoty. Na moje oko nie był dzieciakiem, któremu trzeba rzucać nakazami i zakazami. Byłam młodsza, a nie uważałam się za dzieciucha. Jednak gdy się nad tym zastanowiłam to postanowiłam w przyszłości wykorzystać tego typu informację. W każdym bądź razie miał to być szantaż, bo czułam, że z tym facetem można było wpaść w niezłe kłopoty.
—    Powiedz mi – zamilkł na chwilę jakby szukał zagadnienia – Jak to było ich spotkać?
Momentalnie osłupiałam. W życiu nie spodziewałam się takiego pytania, a już tym bardziej z odpowiedzią, która oznaczała, że byłam przerażona i zdrętwiała. Spojrzałam na bruneta kątem oka zastanawiając się, co by odpowiedzieć i nie wyjść na zwykłą ziemską babę. 
—   A co by tu mówić? – Zaśmiałam się sztucznie, a za razem jakbym czuła oddech na karku.
—    Chciałbym wiedzieć, czego się spodziewać – spoważniał.
Jego ton zabrzmiał dość potężnie, a mina mówiła, że nie żartuje sobie. Przełknęłam cicho ślinę. 
—  Sam się przekonasz, że wyglądają na tyle obrzydliwie by odebrało ci mowę! – krzyknęłam oburzona.
Na samą myśl chłopak się skrzywił. Musiał sobie nazbyt to wizualizować. Ja nie widziałam dokładnie tych istot, tyle co nogi, niewyraźne twarze spod kaptura i własnej czupryny, poza tą jedną, którą spotkałam we śnie. Tym, który dnia następnego przeraził mnie. Szczerze to mogłam źle zapamiętać ich wygląd.
— Teraz ty mi odpowiedz na pytanie – burknęłam.
—    No? – wyszczerzył się.
Nie podobała mi się jego beztroskość i bezpośredniość. W ogóle niczym nie przypominał swego starszego brata. Tamten względem tego był nieśmiały, małomówny, a przede wszystkim nie biła od Gohana zarozumiałość, którą najbardziej mnie zniechęcała do tego mieszańca. Czy to było spowodowane tym, że był bardziej podobny do mnie samej?
—    Czemu wciąż na ciebie wpadam? Normalnie jakbyś mnie prześladował.
Młodzieniec przystanął na chwilę, następnie powoli ruszył rozglądając się po okolicy jakby szukał wymówki. Śledził mnie przecież po naszym ostatnim spotkaniu, temu też znalazł się na tym pustkowiu. Nie rozumiałam jedynie motywu.
—    Słyszysz? – szepnął pełen powagi i umilkł jakby wsłuchiwał się w coś, co przykuło jego uwagę.
—    Nie, nic – mruknęłam – Co ty zno…
—    Cii... – zakrył mi palcem usta bym nie wypowiedziała ani jednego słowa więcej – Przysłuchaj się.
Starałam się nawet usłyszeć głos jego głupoty, ale niczego nie dosłyszałam. Miałam wręcz wrażenie, że ma coś ze słuchem, bo dookoła panowała nieskazitelna cisza, no… Za wyjątkiem nieprzyjemnych dla ucha pomruków wiatru. Strzepnęłam jego palec z mych warg nie kryjąc niezadowolenia. 
—    Nie słyszysz? – zdawał się być zdziwiony.
—    Czego znowu nie słyszę? – oburzyłam się.
—   Jak cie w konia robię! – krzyknął triumfalnie po czym zaśmiał się głupkowato.
Tego było za wiele! Wybuchnął histerycznym śmiechem przewracając się na plecy i mocno trzymając się za brzuch. Nienawidzę cię – to jedyne co pomyślałam o tym pół człowieku. Już miałam wymierzyć mu potężnego kopa kipiąc że złości za taką zniewagę, kiedy naprawdę coś usłyszałam. W sekundzie znieruchomiałam próbując skupić się na delikatnym dźwięku. Na moje nieszczęście ten idiota śmiał się do rozpuku zagłuszając mi cokolwiek.
—    Zamknij się, idioto – warknęłam nie podnosząc głosu.
Chłopak nie reagował. Naprędce doskoczyłam do  niego i zatkałam mu usta dłonią bacznie rozglądając się po okolicy. Przyparłam go do muru będącego  pozostałością po tutejszej cywilizacji. Część niego zwaliła się pod silnym naciskiem jego pleców. Goten zareagował tłumiąc swój głupkowaty rechot. Zignorowałam osuwisko i przycisnęłam chłopaka mocniej tym samym zmuszając go by usiadł. Chciałam się skryć nim odnajdę sprawcę tajemniczego dźwięku. Syn Goku wyrwał się jakbym była z ognia.
—    Co ty robisz?! To był tylko głupi żart!
—    Nie słyszałeś? – szepnęłam najciszej jak potrafiłam – Ktoś się zbliża.
—    Nie nabijaj się ze mnie tylko, dlatego, że ja to zrobiłem – wydął wargi po czym wyszczerzył białe zęby.
—    Kretyn – mruknęłam – Wszystko będzie na ciebie. Tym razem nie będę chronić twojego bezczelnego tyłka. Dlaczego to ja muszę tu być z tobą...
Nim chłopak zdążył cokolwiek uczynić coś świsnęło i ignorant padł z hukiem na podłoże całkowicie niszcząc resztę ściany. Oczywiście nie był sam… Usłyszałam jedynie chrupnięcie, a następnie jęk obolałego. Wzdrygnąwszy się zrobiłam parę kroków w tył i gdy zetknęłam się z inną pozostałością ściany po zwalonym budynku i lekko uwolniłam energię by powiadomić resztę, że zostaliśmy zaatakowani przez tajemniczego stwora. A wszystko przez tego skończonego błazna, Son Gotena!
—    Nini wewe kuangalia kwa hapa!?* – warknął przybysz w twarz zdezorientowanego chłopaka.
Nastolatek był przerażony całą tą sytuacją. Choć wyglądała dramatycznie to po części zasłużył sobie na taki los. Czyżby tutaj karma wracała jak bumerang? Nie chciałam przekonywać się na własnej skórze.
—    Co proszę? – wykrztusiłam nie rozumiejąc ani słowa – Umiesz może po naszemu?
—    Kutoka nje ya hapa!* – wyszczekał aż pociekła mu ślina wprost na przerażoną twarz nastolatka.
Stwór w rzeczywistości był jeszcze bardziej przerażający niż sobie wyśniłam.
—    Oczywiście,  że  nie – mruknęłam do siebie przewracając oczyma. Czego ja się w ogóle spodziewałam?
Duże, srebrne łuski pokrywały ciało jaszczuro-luda odziane jedynie w poszarpane i brudne spodenki za kolano oraz w bardzo dziwnie wyglądającą obrożę na szyi. Wielkie żółte oczy przyprawiały mnie o ciarki – zupełne jakby chciały mnie zahipnotyzować. Doprawdy, nie wiedziałam co robić! Nie rozumiałam co ten stwór do mnie mówił. Nigdy przedtem nie spotkałam się z tym językiem, a trochę kosmosu zwiedziłam, masę niewolników spotkałam. Tym razem nie było ze mną nikogo kto mógłby przetłumaczyć te parę słów. Dziś oddałabym wiele za detektor.
—    M-możesz zejść z niego? – wskazałam palcem pod jego obłuszczony korpus gdzie uwięziony spoczywał syn Goku – Nie sądzę by było mu wygodnie.
—    W rzeczy samej, Saro – pisnął czarnooki krzywiąc się z obrzydzenia, gdy kolejne krople śliny spadły na jego pobladłą twarz.
Ten tylko ponownie warknął złowrogo, aż mi się kolana ugięły z wrażenia. Po chwili zrozumiałam w jakim znalazłam się położeniu i jak ono jest niebezpieczne, w szczególności dla obezwładnionego Son Gotena. Spojrzałam na swoje dłonie, które dawno nikogo nie uderzyły, bo Vegeta się przecież nie liczył, zacisnęłam mocno pięści i z impetem walnęłam jedną z nich w potwora, który na szczęście, dla Gotena nie utrzymał się jego i odrzuciło go w tył. Mieszaniec wciąż leżał na ziemi odrętwiały ze strachu.
—    Dzieeee…
—    Trzeba było mnie słuchać, kretynie! – wrzasnęłam przerywając mu z wściekłością – Wstawaj! Nie ma czasu!!
Przygotowałam się na kontratak. Miałam nadzieję, że nie był zbyt silny. Syn Son Goku w przeciągu sekundy był gotowy i stanął obok mnie by również się bronić przed napastnikiem. Byłam zadowolona, że spotkaliśmy tego gada, a nie cienie, z którymi nie bylibyśmy w stanie walczyć. Miałam jedynie obawy co do używania mocy w tych okolicach, jednak jakoś musieliśmy się bronić! Przynajmniej, póki nie zjawi się kawaleria.
—    Masz jakiś pomysł? – szepnął mi do ucha.
—    Jasne… – burknęłam wywracając oczami – Bij się, nic innego nie przychodzi mi do głowy!
Ruszyliśmy oboje na srebrzysto-skórego by okładać go kolejno pięściami, podkładać nogi, ciągnąć za ręce i przede wszystkim uniemożliwić mu użycie jakiejkolwiek siły. Nie mogliśmy dać się złapać, a także podnosić swoich KI. Obawiałam się krwiopijczych smug.
—    Idiots!* – warknął nieznajomy.
—    On chyba nas obraża – prychnęłam wściekle.
—    No co ty nie powiesz? – oburzył się nastolatek – Tyle to i ja zrozumiałem!

***

* Suahili, język zapożyczony na potrzeby opowiadania, by nie wymyślać nowego języka.

1. Nini wewe kuangalia kwa hapa – Czego tutaj szukacie
2. Kutoka nje ya hapa – Wynoście się stąd
3. Idiots – Idioci 

To piękne dzieło powstało z ręki cudnej Mihoshi <3 Oryginał znajdziecie <tutaj>