19 sierpnia 2019

40. W przeszłości nie znajdziesz domu


Obie kapsuły miękko wylądowały na opuszczonym lądowisku bazy Kosmicznej Organizacji Handlu, a pojazd ze sprzętem już na nas czekał od kilku minut. Nie mieliśmy ani chwili do stracenia, wiec bez zbędnych dyskusji wysiedliśmy, po czym zajęliśmy się wypakowywaniem ekwipunku. Musieliśmy jak najszybciej uporać się z środkami wybuchowymi by godnie przywitać Changelingów, tak jak zresztą im obiecałam. Odkąd wyjawiłam Bardockowi swoje pochodzenie nie wymieniliśmy ani jednego zdania. Niestety nasza podróż trwała długo i omijanie tematu po incydencie z niewyłączonym komunikatorem nie dała mu spokoju, a ja wreszcie nie wytrzymałam ciężaru owej tajemnicy. Od czasu do czasu odzywał się jedynie, w celu instruowania mnie co mam mu podać, gdzie coś podłączyć, bądź mówił sam do siebie, a raczej klął jak szewc.

Trapiło mnie wciąż to samo, a mianowicie czy dobrze postąpiłam. Po długiej udręce z samą sobą poddałam się. Jeśli już to się stało musiałam zakończyć ten proces. Nie było już odwrotu, nie mogłam skazać ich na śmierć. Chciałam dla nich lepszego świata, a póki żyła rodzina Freezera Saiyanie wciąż byli zagrożeni. 

—    Gotowe. – mruknął ocierając pot z czoła.

—    Teraz tylko trzeba czekać. – mruknęłam - Nie mam tyle czasu. Ja muszę wracać do siebie.

—    Jeśli zadziała... – zamyślił się – Według moich obliczeń powinno działać!

Odwrócił się w moim kierunku i spojrzał tym swoim przenikliwym wzrokiem – zimnym i stanowczym. Zupełne przeciwieństwo jego syna Kakarotto. Czy swoje geny podarowała mu matka? Nawet jego starszy brat bardziej przypominał ojca.

—    Mogę to zrobić osobiście, księżniczko. – dodał po dłuższej chwili ciszy.

—    Co masz na myśli?

—    Wracaj do siebie, do swojego świata. – oświadczył spokojnie –  Wszystko jest tak skonstruowane, że rozszarpie ich na kawałeczki. Nikogo nie musi tu być. Zrobię to z Vegety bez problemu.

—    Myślisz? – trochę nie dowierzałam jego słowom.

Odległość między planetami była spora. Niby jak miałby dokonać tak wielkich rzeczy z domu?
—    Nie martw się, księżniczko – na jego twarzy zakwitł mało dostrzegalny uśmiech –  wszystko jest pod kontrolą. Widzisz... –  tu wskazał małą skrzyneczkę, którą miał przypiętą do zbroi w pasie – To urządzenie powiadomi mnie gdy Changelingowie będą w pobliżu stacji, a potem już wiesz co się wydarzy.

—    Czyli nie muszę się już martwić? – westchnęłam wciąż szukając dziury w planie – Tak serio, serio?

—    Tak, księżniczko Saro.

—    Sara, tylko Sara – bąknęłam utwierdzając w nim wzrok – Tam skąd pochodzę tytuł stracił wieki temu na świetności.

—    Dlaczego? – zdziwił się – Jesteś przecież księżniczką Saiyan, sama to powiedziałaś? I widzę w tobie podobieństwo do matki.

—    Tam nasza Vegeta nie istnieje, a gatunek jest na wymarciu. – mruknęłam oschle – Jestem ot zwykłą Saiyanką jak ty. Nas nie miał kto ocalić przed Freezerem przez wiele lat. W ogóle to cud, że mnie nie zabili.

—    Bo jesteś księżniczką?

—    Nie, choć mieli podejrzenia, ale nigdy nikt im tego nie potwierdził, a Vegetę pewno bali się spytać. – wzruszyłam ramionami niechętnie wracając do przeszłości – Woleli zachować to w tajemnicy i dopilnować byśmy nigdy się nie spotkali.

—    A jednak się spotkaliście, czyż nie? – dopytywał nie przerywając swej pracy – Spotkałaś go na Ziemi, tam właśnie poleciał.

—    Gdy twój syn go pokonał na Namek, to znaczy Freezera pokonał zwerbowano mnie do misji podbicia tej planety – wyjaśniłam – Kord przecież nie wiedział kim jestem, ani kim mogłabym być, a już na pewno, że mieszka tam mój brat.

—    Wspomniałaś coś o moim synu... – niespodziewanie zmienił temat.

***

Siedzieliśmy w wielkiej sali, w której zwykle jadała rodzina królewska ze swoimi ważnymi gośćmi. Choć wolałam by była to zwykła żołnierska stołówka to Verinia nalegała by właśnie tutaj odbyć ostatni wspólny posiłek. Ona uwielbiała celebrować niebywałe okazje, a zwycięstwo nad Changelingiem w mojej obecności wciąż miała nie odhaczone na swojej liście. Ta kobieta była idealną kopią mojej matki. Saiyanka jak na coś się uparła nie było zmiłuj.

—    Nie wiem jak mamy ci dziękować? – odezwała się królowa tym swoim przejmującym się tonem – Dzięki tobie możemy żyć dalej i w dodatku rozprawić się z demonami mrozu raz na zawsze!

—    To nic wielkiego – mruknęłam wzruszając ramionami – Wystarczy, że nie dacie się zabić.

Nie czułam w sobie tego super szczęścia, o jakim myślałam przylatując tutaj po tym, czego dokonałam. Byłam jakby sprzeczna z samą sobą. Nie miałam nawet apetytu na te wszystkie typowe na tej planecie potrawy. Wpatrywałam się w pełny talerz co jakiś czas kierując wzrok to na króla, to na jego towarzyszkę gdy zabierali głos. Stół był zastawiony po same brzegi, a ja zamiast jeść zastanawiała się dla kogo tyle naszykowali i czy czasem nie wiadomo skąd wyskoczył Goku ze swym ogromnym apetytem. Swojego posiłku nie tknęłam tylko spoglądałam na małą księżniczkę, która pałaszowała ze swojego półmiska ze smakiem. Co jakiś czas Verinia upominała ją by zachowywała się kulturalnie, jak to zawsze miała w zwyczaju. Teraz gdy obserwowałam to z boku wydawało mi się zabawniejsze, a niżeli złośliwe. Tak bardzo punkt widzenia zależał od punktu siedzenia.

—    Możesz mi wytłumaczyć dlaczego wciąż chodzisz w tym obskurnym kapturze? Nawet przy jedzeniu. – Matka podjęła nurtujący ją temat – Jesteś dziecko oszpecona?

—    Nie jestem! – rzuciłam szybko łapiąc się za połę okrycia głowy – Nie obraź się pani, ale to ze względów prywatnych. Nie chcę zostać rozpoznana, a to bardzo ważne.

—   Niech ci będzie. – burknęła nie kryjąc urazy.

Wróciła ponownie do swojej ulubionej czynności, tym samym irytując małą dziewczynkę.
—    Jesteś niesamowicie potężna jak na dziecko. – wtrącił król przerywając niezręczną ciszę – Jak to możliwe? Żaden z moich ludzi nie dysponuje taką energią!

—    Życie mnie nie oszczędzało panie – odrzekłam spokojnie nie odrywając wzroku od nietkniętego posiłku – Odbyłam bardzo intensywny trening by osiągnąć swój poziom. Z resztą tam skąd pochodzę są silniejsi ode mnie Saiyanie, chociaż została nas raptem garstka.

—    Skąd czerpiecie taką moc?

—    Z treningu – oświadczyłam dumnie prostując się na krześle –  leniąc się niczego nie można osiągnąć. Ja miałam dość trudne warunki by dojść do takiego stanu, w jakim się obecnie znajduję, poza tym walka z silniejszym od siebie bardzo pomaga.

—    Dugo u nas zostanieś? – niespodziewanie straciła się do rozmowy mała Sara – Ja teś gdy bedę duzia bedę taka silna!

Verinii mięso stanęło w gardle na te słowa, a ja roześmiałam się. Zapewniała samą siebie – mnie, że będzie, a ja nie mogłam zaprzeczyć. Jeśli chciała miała do tego potencjał, a wierzyłam, że nie wyląduje pod matczynym obcasem i postawi na swoim.

—    Nie wątpię w to mała księżniczko – zawołałam radośnie gdy jej matka doszła do siebie –Jutro z samego rana wracam.

—    Cemu tak sybko? – zmarkotniała.

—   Oj, ja tu zdecydowanie za długo jestem, mała. Muszę wrócić i to szybko. Kto wie, może kiedyś was odwiedzę?

Uśmiechnęłam się do niej najszczerzej jak potrafiłam, a ta odwzajemniła go. Wątpiłam byśmy jeszcze kiedykolwiek miały okazję się spotkać. Trunks za pewne lepiej by tym razem przechowywał machinę czasu, z resztą czy sam kiedykolwiek by do nas zawitał ponownie?

Reszta wieczerzy minęła na opowieściach jak to król poprowadzi swych ludzi ku zdobyciu kosmosu, a ja niechętnie tego słuchałam wyłapując co dziesiąte słowo, jak nie mniej. Czasy gdy Saiyanie podbijali planety dla mnie umarły dawno temu i nie były już tak pożądane jak za małolaty, za to jego córka wsłuchiwała się w te zapewnienia z najwyższą aprobatą, jak kiedyś ja sama.

Do swojego tymczasowego lokum wróciłam w ciszy i tylko powłóczenie nogami przerywało ten ład. Niby spełniona, a jednak czegoś mi brakowało. Na korytarzach odbudowanej części twierdzy panowała głusza jakby tej nocy wszyscy postanowili się wyspać. Prawdę mówiąc ciężko pracowali by postawić królestwo na nogi.

Wreszcie gdy dotarłam do pokoju, w którym mieszkałam niemal bezszelestnie weszłam do środka i nie rozbierając się opadłam na twarde łoże. Całą noc leżałam spoglądając w czarny sufit zastanawiając się jak potoczą się losy tych Saiyan. Czy będą inni niż przed atakiem Freezera i przede wszystkim czy kiedykolwiek będą żyć w zgodzie z Nameczanami bądź Ziemianami? A może Vegeta nigdy tam miał już nie powrócić? Choć z drugiej strony było to lekko wątpliwe. Goku darował mu przecież życie w ich pierwszej walce, a mój brat nigdy mu tego nie wybaczył. Ja tam byłam rad z tego, gdyż dzięki tej właśnie decyzji miałam szansę go odnaleźć.

Wiedziałam, że nazbyt mocno ingerowałam w ich życie, więc teraz musieli radzić sobie sami i napisać swoją nową historię. Jeśli kiedykolwiek przyszło by im spotkać się z Ziemianami nie było by to na pewno to samo, co w moim świecie. Czy zniszczą planetę i pozbawia reszty życia? To zależało jedynie od ich mocy bojowej, wszak ojciec Gohana, on sam i ich przyjaciele nie spoczęliby do śmierci by chronić tę planetę. Cokolwiek się miało wydarzyć nie miałam na to wpływu. Niech się dzieje, co chce. To już nie moja bajka. Zasnęłam dopiero po wielu godzinach, a pobudka nastąpiła zbyt szybko. Niestety za dużo myśląc pozbawiłam się wypoczynku.  Musiałam wracać do domu! Bardock zapewniał mnie, że zniszczy stację na 78 planecie, a wraz z nią istnienie Korda i Coolera. W sumie, jeśli by tego nie zrobił mieli by poważny problem, więc to było dla niego priorytetem, bo ich śmierć będzie straszniejsza, a gatunek nasz zniknie z kart historii na zawsze. Changelingowie doskonale wiedzieli gdzie szukać Vegety, a zemścić się na Saiyanach nie mieliby problemu. Nie mogłam już więcej mieszać się w ich problemy i tak dużo ryzykowałam własną skórą przez głupotę. Myśl o tym, że mogłam dać się pokonać Freezerowi przyprawiała mnie o lodowaty dreszcz. Żeby tylko pokonać... Zabiły mnie z ogromną satysfakcją!

Po szybkim śniadaniu na stołówce, która choć nie przepadła po bitwie to wciąż posiadała masę zniszczeń. Okna, które były wybite niczym nie zostały zasłonięte, a roztrzaskane ławki i stoły leżały jedno na drugim w koncie tworząc sporą stertę – nic tylko podpalić, byłam w końcu gotowa do drogi. Tym razem wepchnęłam co nieco mięsa w usta, w końcu nie jadłam od dnia poprzedniego jednak na samą myśl o podróży w czasie robiło mi się słabo. Poprzedniego lotu nie wspominałam dobrze z powodu okropnych turbulencji. Z tego tytułu mój posiłek był skromny co by go później nie zwrócić.

—    Możesz mi dać plany maszyny uzdrawiającej? – zapytałam ojca Son Goku gdy tylko zasiadł naprzeciw mnie – Na Ziemi by się nam bardzo przydała, a jak wiesz u nas jest nieosiągalna, a zaś gonić po kosmosie i użerać się z Organizacją tylko dla kawałka papieru...

—    Nie wiem czy u was można ją zbudować. – mruknął – To dość skomplikowane urządzenie i wymaga specjalnych minerałów do stworzenia płynów.

Spojrzał na mój półmisek po czym zabrał się za pałaszowanie swojego.

—    Znam pewną kobietę, która jest dobra w te klocki. – puściłam mu oczko odsuwając od siebie naczynie z resztkami.

—    Skąd ta pewność?

—    Dzięki niej podróżuję w czasie. – rzekłam półgębkiem szturchając go w ramię.

Nie chciałam by ktoś postronny usłyszał naszą rozmowę. Nie wszyscy musieli wiedzieć, iż byłam istotą z innego świata, innego czasu. Na me słowa mężczyzna już nic nie odpowiedział tylko dokończył śniadanie, zaś ja cierpliwie czekałam na niego dyskretnie rozglądając się ostatni raz po jadłodajni.

Dostałam te plany zanim ruszyłam na wzgórze, na którym kilka miesięcy temu wylądowałam. Co prawda taka maszyna to nie było to samo, co magiczna fasolka kocura, jednak dawała ten sam efekt, a przecież zasoby czarodziejskiej rośliny nie były na wyciągnięcie ręki, a mieć gdzie uleczyć ciężkie rany, a nie mieć było kolosalną różnicą.

—    Weź jeszcze to. – mężczyzna podał mi trzy maleńkie flakoniki.

—    Co to?

Spojrzałam bacznie na pojemniczki wypełnione różnymi substancjami – morski płyn, taki sam jak ten uzdrawiający, czerwony proszek oraz jakaś czarna maź.

—    Niewielkie ilości minerałów, które są niezbędne do produkcji leczniczego płynu. – mrugnął do mnie – Ta kobieta, o której wspominałaś bez nich się nie obejdzie.

Na mojej twarzy wykwitł ogromny uśmiech. Bulma była genialnym wynalazcą, a na pewno miała do tego zadatki, w końcu ta druga skonstruowała najlepszy pojazd wszechczasów! Więc przygotowanie środków na większą ilość chyba nie stanowiły dla niej problemu?

Teraz naprawdę byłam gotowa do drogi. Niektórzy Saiyanie zebrali się wokół wehikułu czekając na mój odlot. Mieli dość wesołe miny, choć ten czy tamten stracił swoją rodzinę lub ich członków. Dla mnie to nie miało znaczenia, jedynie było ważne, że planeta i wiele istnień zostało ocalonych od zapomnienia. Rozglądając się po zebranych wskoczyłam na pokład. Ostatni raz jeszcze postanowiłam spojrzeć na nich jakbym usiłowała zapamiętać obraz licznej i rozwijającej się rasy oraz by odnaleźć tam znajome twarze i dostrzegłam pewnego chłopca o bardzo smutnych oczach, stał całkiem na uboczu. Zeskoczyłam naprędce z machiny bez zastanowienia i podeszłam do niego.

—    Nie myśl za dużo o stracie. – szepnęłam – Swój żal wykorzystaj w treningu, a dobry z ciebie wojownik. Będzie z tego owocna praca.

—    Skąd ty to…

—    Można by rzec, że znałam twoją matkę. A ty... Wyglądasz mi na takiego co zasługuje na miejsce w elicie.

Tyle lat go nie widziałam, on jeden był w stanie się mną opiekować w przestrzeni kosmicznej. Tak wiele mu zawdzięczałam! Wspierał mnie na każdym kroku nim nasze drogi się rozminęły i to dzięki niemu nie pisnęłam słowem o swoim pochodzeniu.

—    Żegnaj – mruknęłam po czym ruszyłam w stronę pojazdu.

Westchnęłam głęboko stojąc tyłem do zebranych. Żal było mi opuszczać to miejsce, choć tak mocno zrujnowane, jednak wciąż tętniące życiem. A jednak to nie był mój dom i nigdy nim miał nie być. Gdy ponownie wypuściłam z płuc z zrezygnowaniem powietrze poczułam czyiś równie ciężki oddech. Stał tuż obok w milczeniu oczekując aż skupie na nim swoją uwagę. Gdy to uczyniłam dowiedziałam się, iż był to sam król Kosmicznych Wojowników. Niemal zamarłam spoglądając w jego czarne jak noc oczy. Po raz kolejny tego poranka zatęskniłam za życiem, którego nie zdążyłam dobrze zasmakować. Ukłucie żalu gdzieś głęboko do tej pory ukryte na nowo zakiełkowało. Te wielkie i silne niegdyś ramiona, które niejednokrotnie otulały me wiotkie ciało... Dość! Skarciłam się w myślach. Nie miałam praw do tej istoty. On nie był moim ojcem, a jego wierną kopią. Nie wolno mi było pragnąć jego ojcowskiej uwagi.

—    Żegnaj ojcze… – szepnęłam mu do ucha po czym cofnęłam się trzy kroki.

Spoglądałam mu głęboko w oczy lekko osuwając kaptur okazując mu swą smutną twarz. Gdy tylko poczułam ciepłe łzy na policzkach położyłam na swych ustach wskazujący palec na znak by milczał. Nie tylko tu i teraz, ale i w stosunku co do mojej osoby później. Miałam nadzieję, że zrozumie, wszak był mądrym władcą. Po mojej chwili słabości od razu wskoczyłam w pojazd i zamknęłam właz by jak najszybciej opuścić ten obszar. Nie mogłam dopuścić do konwersacji z ojcem, musiałam stąd zniknąć, a przede wszystkim nie pasowałam do tego świata. 

To miejsce było jak wspomnienie i marzenie zarazem. Tutaj nie było miejsca dla uciekiniera czasu. Parę osób pomachało mi na pożegnanie, w tym malutka, wesoła czterolatka kurczowo trzymająca się peleryny swej matki. Dosłownie w ostatniej chwili przybyły. Nie bawiąc się w emocjonalne scenki uniosłam jedynie wyprostowaną dłoń na wysokość twarzy przez chwile ją przytrzymując po czym opuściłam ją i uszykowałam pojazd do odlotu. Gdy tylko uniósł się  dostrzegłam sparaliżowany wzrok króla Vegety. Tak bardzo nie spodziewał się, że jego córka może być super wojownikiem czy może, że była w stanie pokonać Freezera? A może chodziło o fakt, że byłam na tyle nieodpowiedzialna i samotnie wyruszyłam w podróż by ich ocalić od zguby? Na te pytania nigdy nie miałam otrzymać odpowiedzi. Nieopodal władczyni ujrzałam mistrza Gartu stojącego u boku Natto. Zdawało mi się, że widziałam w jego oczach słowa, które były tak bardzo wymowne,  powiedział to tylko raz. Miał rację – nie poddałam się przeznaczeniu. Po narodzinach mój los był przesądzony, stało się inaczej. Naprawdę wszystko zależało ode mnie. A co mi wtedy rzekł? :

Tylko, kiedy trzymasz swój los w rękach jesteś w stanie przeciwstawić się narzuconemu przeznaczeniu.