30 grudnia 2022

89. Przygotowania do Tenka-ichi Budōkai

Ostatnimi dni zastanawiałam się jakie by moje życie było gdybym pozostała w armii Freezera, gdybym nie szukała na siłę martwego brata i może przy odrobinie szczęścia nie wylądowała na Ziemi. Czasem miewałam dziwne nocne mary, gdzie pękają lustra z niewiadomej przyczyny. Bywało, że stał tam Changeling o krwistych oczach, innym razem był w nich Komórczak czy Yonan, a nawet Bojack, ale ostatnio za lustrzanym odbiciem był nie kto inny jak sam Gohan. Te ostatnie sny przeżerał nie strach, a gniew i rozgoryczenie. Często ku swojemu zdziwieniu po obudzeniu szukałam jakiegoś rozwiązania, gdzie przy każdego rodzaju wroga nie miałam wątpliwości w temacie snów, potrafiłam każdy odpowiednio zinterpretować mimo, że odnosiły się do wielu lat wstecz. Te jednak były świeże i uporczywie raniące. Byłam Saiyanką i wiedziałam, że naszą dewizą jest siła i zniszczenie, w szczególności wrogów, jednak tu, na Ziemi, tu w dobrotliwych objęciach Gohana z roku na rok stawałam się kimś kogo nie znałam, kim bym nigdy nie była gdyby nie tak potoczyło się moje życie. 

Byłam zagubiona w nieznanych myślach i dziwacznych uczuciach, o których wspomniała mi Bulma, nie zdążając wytłumaczyć krok po kroku jak się z nimi obyć, albo jak je wyeliminować nim się w ogóle pojawią. Ja jako Saiyanin wiedząc, że coś się we mnie zmienia nie koniecznie na dobre, chowałam głowę w piach. Tak było łatwiej. Udawać, że uczucia nie istnieją i zamknąć je w szczelnym pudelku. Saiyanie w końcu nie kochali, nie obnosili się z uczuciami. 


Trafiłam rozpędzonego Vegetę w łuk brwiowy, niemal w sam koniec. Chciał zasadzić mi bombę prosto w twarz, ale tego uniku nauczyłam się po iluś tam razach z Dodorią i jego psami. Ostatnim było starcie z przeszłości. O wcześniejszych latach starałam się nie rozmyślać. 

Odskoczyłam w tył starając się ogarnąć umysł, gdyż co jakiś czas łapałam się na rozmyślaniu o Gohanie i jego nowej przyjaciółce. Starałam się nie wracać wspomnieniami do tego, a jednak wciąż to robiłam i na różne sposoby opowiadałam historyjkę od nowa. Dlaczego dręczyłam samą siebie? Jaki był sens? Chyba naprawdę nienawidziłam księżniczki Saiyan. 

Kolejny raz tracąc czujność zarobiłam kopniaka w plecy od brata. Upadłam na ziemię rozcinając brodę. Wściekle zacisnęłam pięść z niewielką ilością suchego pyłu. Znowu odpłynęłam zapominając, gdzie jestem, że walczę i bynajmniej z wiatrakiem, a z własnym braciszkiem. 

—    Też mi księżniczka. – Prychnął Vegeta. – Siły cię opuściły? Nad czym tak rozmyślasz? Podobno miałaś dać mi wycisk. 

Delikatnie odwróciłam głowę w jego stronę, jednak nie dostrzegłam twarzy ,a kolana odziane w granatowy materiał. Zmrużyłam oczy i zaczęłam się niedbale podnosić. Chciałam wszystko idealnie zaplanować, tak jak knułam zniszczyć Videl. Powoli otarłam podbródek z nadmiaru krwi. Niespodziewanie wyrzuciłam pył prosto w oczy Saiyana i odskoczyłam wystrzeliwując salwę małych pocisków. Gdy opadły tumany kurzu dostrzegłam zadowoloną twarz Vegety, który nic sobie nie zrobił z mojego ataku. Ruszyłam więc na niego z impetem wyrzucając pięść prosto w jego nos. Zablokował mnie zgrabnie jedną ręką. Spojrzał w moje oczy i jakby mówił bezdźwięcznie: Nie wiesz z kim masz do czynienia. Oczywiście, że nie znałam jego pełnych możliwości. 

Tylko w walce byłam w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Kolejny raz musiałam uskoczyć od ataku brata, jednak tym razem był szybszy i złapał mnie za kostkę, a następnie zaczął szalenie szybko się okręcać tak, że niemal zebrało mnie na mdłości. Pozostało mi czekać, aż mną rzuci co nie następowało. Rozzłoszczona postanowiłam się nie poddawać i nieudolnie próbowałam dosięgnąć jego rąk zaciśniętych na nodze klnąc pod nosem. Bezskutecznie, jego prędkość nie pozwalała na zgięcie się w pół. W końcu wyrzucił mnie w niebo choć spodziewałam się, że wyrzuci w ziemię. Jednak nim zdołałam zapanować nad swoim ciałem książę pojawił się za mną i oburącz przywalił mi w głowę. To już kolejny raz! Runęłam na ziemie tworząc gigantyczny krater. Nieopodal trzasnął piorun. 

—    Cholera. – Wydukałam plując krwią. – Jest dobry. Co ja gadam, jest kurewsko dobry! 

Nie czekając na niego uformowałam potężną kulę energetyczną po czym wystrzeliłam ją w swojego przeciwnika. Złotowłosy uczynił to samo by chwilę później rozpocząć starcie. Szkarłatny promień walczył z fioletowym tworząc mieszankę wybuchową. Trwało to dłuższą chwilę. Co jakiś czas szarpał się w moją stronę piekielna wiązka usiłując zwalić z nóg, ale nie poddawałam się. Nie chciałam przegrać, ale tego dnia nie potrafiłam skupić się na prawdziwej walce. Wciąż wracałam do torturujących mnie zdarzeń. 

To była chwila nieuwagi… Promień księcia dopadł mnie i posłał na łopatki. Leżałam oszołomiona nie do końca wiedząc co się stało. Łapiąc szybki wdech poczułam ból w klatce piersiowej, który nie pozwalał mi swobodnie oddychać. Zamknęłam powoli zmęczone powieki. Vegeta był potężniejszy niż mogło by się zdawać. A może to ja nie potrafiłam skupić się na zadaniu? 

Książe wylądował tuż obok. Patrzył na mnie jak na śmiecia. Dosłownie czułam jego rozwścieczony wzrok i pogardę. Jakby wcale nie był tym Vegetą. Podszedł bliżej i przykucnął wciąż wściekle na mnie łypiąc. Odkaszlnęłam wypluwając ślinę wymieszaną z krwią. Rozumiałam jego emocje aż nazbyt.  

—    Tylko na tyle cię stać? – Wyszeptał lodowatym tonem. 

Jego słowa owiane były cholernie przeszywającym chłodem. Obraziłam go w jeden z najgorszych sposobów nie myśląc, o konsekwencjach innych niż sama przemiana. Pierwszy raz w życiu przeszedł mnie dreszcz na widok i słowa brata. 

—    I ty śmiesz nazywać się najsilniejszą? – Splunął tuż obok mnie. – Wiem, wiem, jako Saiyanka bezapelacyjnie jesteś, tu nie masz nawet konkurencji, ale... 

Umilkł łapiąc mnie za górną część pancerza podnosząc kilka centymetrów. Syknęłam czując ucisk w klatce piersiowej. Patrzyłam na niego oniemiała, nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Nie miałam pojęcia czy powinnam się bać. Byłam już bardzo zmęczona i chyba wyczerpałam całe pokłady energii. 

—     Nie możesz mówić o sobie najlepszy wojownik. 

Nie zamierzałam. Moim celem było jedynie odblokować moc brata. To wszystko. Widać przesadziłam, gdyż jeszcze nigdy się do mnie w ten sposób nie odzywał. Nawet kiedy uciekłam na Vitani, a jego ożywiono, gdy gnałam przez bezkres kosmosu, a był rozwścieczony z tego powodu. 

—     Spoko, możesz sobie wziąć ten tytuł! – Wychrypiałam. – Nie potrzebuję go teraz. 

Mężczyzna ponownie splunął przez ramię wciąż przeszywając mnie upiornym spojrzeniem. Przeszło mi przez myśl, że może winnam była go przeprosić? Ale czy musiałam? Nie wiedział, że nie mówiłam tego na poważnie? Przecież dla mnie od szczeniaka był idolem. I choć miał za sobą masę okrutnych czynów i spustoszył swoimi rękoma nie jedną planetę to wciąż go podziwiałam. Nikt nie był tak zdeterminowany w całym wszechświecie jak on. Ten, który nigdy się nie poddawał. Zawsze walczył do samego końca. 

—    Przed śmiercią ratuje cię tylko to, że jesteś moją siostrą, w dodatku głupią i wciąż małą. - Wyszeptał mi do ucha, a słowa były ostre jak brzytwa. 

W jego wolnej dłoni uformowała się świetlista, kula. Mieniła się wszystkimi odcieniami błękitu. Gdy przyłożył ją do mej twarzy czułam jej moc, gorąco. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz. On naprawdę by mnie zabił? Wahał się? Wypuściłam powietrze z ust głośno wzdychając, a po policzku spłynęła niekontrolowana łza. To zdecydowanie nie był mój dzień. Z drżącymi ustami zacisnęłam powieki. 

—     W takim razie mnie zabij. – Jęknęłam. – Nie boję się ciebie. 

To było wierutne kłamstwo! Bałam się jak chyba jeszcze nigdy w życiu! Dodoria nie był tak przerażający jak WŁASNY brat chcący cię unicestwić. A wszystko za kilka głupich obelg, ciosów i gierek. Pierwszy raz od lat przegrałam z własnym bratem, właściwie poddałam się nie mogąc zapanować nad swoją energią. Dziś utraciłam tak wiele, że nie chciałam już więcej się bić. Byłam stracona i musiałam się z tym pogodzić. Nie potrafiłam walczyć, gdy w głowie i sercu dudnił żal. Myślałam, że to nic nadzwyczajnego, a jednak poległam. Czas było złożyć broń. Choć raz. Byłam gotowa. 

Paląca KI zniknęła, a  wraz z nią przerażająco oświetlona twarz Saiyanina. Otrzymałam potężny cios w twarz, a następnie w kark. To były ostatnie chwile jakie zapamiętałam i miałam nadzieję, że nie będę musiała wracać. 

**

Vegeta mnie oszczędził. Nie rozmawialiśmy może z tydzień od tamtego dnia? Ewidentnie był zły, Bulma z resztą też. Przeze mnie miała do wymiany okno w mej utopii i ścianę do zamurowania w sali treningowej. Ale ostatecznie cieszyła się, gdy książę sprowadził mnie do domu nieprzytomną, za razem bezpieczną, a był to dla mnie cholernie długi i ciężki dzień. 

Dni mijały, Vegeta ciężko trenował nie szczędząc się na swoim nowo zdobytym poziomie, którego nie potrafił na dłużej utrzymać. Obstawiałam, że nie był dostatecznie wściekły by to uczynić. Musiał to ustabilizować. Ja zaś zastanawiałam się czy w ogóle jest sens wstawać z łóżka. Wciąż byłam przygnębiona i zła na przemian. Zupełnie nie miałam ochoty do ćwiczeń. Z resztą by pokonać Videl wystarczyło mi zjeść śniadanie. 

Dziwnym trafem córka Panty nie goniła mnie przez ten czas ani do ćwiczeń, ani do nauki, a nawet nie usiłowała zrzucić z pościeli. Choć raz mnie rozumiała. Kiedy tak leżałam i zapamiętywałam każdy drobny szczegół sufitu, ścian czy firan usłyszałam pukanie do drzwi. W pierwszej chwili byłam zaskoczona, a w drugiej stwierdziłam, że nie zamierzam reagować. Bulma i jej rodzice byli jedynymi istotami w tym domu, które poddawały się tej czynności przed wejściem, a ja po tygodniowym koczowaniu w swojej jamie nadal nie zamierzałam jej opuścić. Mimo mojego milczenia drzwi się otworzyły, a w progu stanęła osoba, której w życiu bym się nie spodziewała. 

—    Wstawaj! – Zawołała tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Zbieraj swoje nędzne zwłoki! Natychmiast. 

Oniemiała przy obrocie aż spadłam z łóżka nie kryjąc w ogóle swojego zaskoczenia. Szczęka gdyby mogła opadłaby mi do podłogi. 

—    Na co czekasz? – Dodała tym samym chłodnym tonem. – Czas na trening! 

—    Trening? – Wychrypiałam podnosząc się z dziwnie, a za razem przyjemnie chłodnych paneli. – O czym ty mówisz? 

Kobieta o lodowatych, niebieskich oczach uśmiechnęła się półgębkiem poprawiając przy tym włosy jak to miała w zwyczaju – za ucho. Ułożyła ręce na biodrach wyczekując mej gotowości. 

—    Myślisz, że tylko ty bierzesz udział w tym idiotycznym turnieju? – Zapytała przekrzywiając głowę w lewo nadając tym samym ostrości swoim rysom twarzy. – Mnie akurat ten hajs się przyda. Ale na drodze do chwały stoisz ty. 

—    Tym bardziej powinnaś mnie olać! – Zaśmiałam się zarzucając na siebie pierwszą lepszą koszulkę z szafy. – Przecież wiesz, że skopię ci tyłek. 

—    Jasne. Rusz dupę bo tu zgnijesz. – Mruknęła. – Nie mam całego dnia. Nie zapominaj, że mam dzieciaka, do którego muszę wrócić. 

Okazało się, że Bulma wspomniała, iż jestem wrakiem, który nie dość, że nie opuszcza swojego pokoju to poprztykałam się z bratem i jedynym przyjacielem. Kobieta nic nie wspominała o tym czy wie jakie są moje uczucia względem tego mężczyzny i nie byłam w stanie nawet jej odczytać. Bycie androidem miało niesamowicie wiele zalet. Ale jeżeli wiedziała, a za razem milczała mnie to wystarczało. 

Bez zbędnych przygotowań zabrałam blondynę w to samo miejsce co księcia – na koniec świata. Tutaj były odzwierciedlone moje wszystkie emocje. Niebezpieczna atmosfera nadawała temu miejscu rangi mej rozszarpanej duszy. Tylko tutaj mogłam oddychać. I chociaż trafiłam w to jakże niepojęte miejsce przypadkiem, to tylko tutaj mogłam jakoś do kupy pozbierać myśli. Tu nigdy nie byłam z NIM. Nie istniały wspomnienia. 

Na miejscu Osiemnastka zastała nie mały bałagan – masa kraterów, które zostawili ostatni przedstawiciele rodziny królewskiej z Vegety. Pogoda jak ostatnio nie była łaskawa z tą różnicą, że tym razem dosięgła nas gęsta mżawka od razu zamieniając w przemoczone szczury. 

Od czasu, gdy córka Briefsa pomogła Osiemnastce namierzyć jej brata, dzięki czemu mogli bez problemu się odnaleźć, kiedy tylko chcieli związała się z Kuririnem – mężczyzną, który nie spisał jej na straty, gdy dla nas była jedynie odpadem. Teraz żałowałam, że takie były i moje myśli. Kobieta okazała się być bardziej ludzka niż mogłoby się nam wydawać; Wsparła Gohana, a nawet ruszyła z nami w nieznane. Vegeta wciąż chował urazę, ale już nie tak jak kiedyś. 

—    Co tu się wydarzyło? – Zapytała blondyna wytrzeszczając oczy. – Chciałaś zrównać to miejsce z... 

—    Ja. – Rzuciłam wzruszając ramionami. – Ja i Vegeta tu ćwiczyliśmy jakiś czas temu. 

Uniosła brwi badając teren. Wiedziałam, że ją nieco zamurowało, nie próżnowaliśmy. Mnie wprawdzie było wszystko jedno, gdzie odbędziemy sparing, ale musiało to być miejsce wolne od wspomnień, a tego byłam pewna. 

Osiemnastka okazała się dobrym partnerem do ćwiczeń. Nie rozmawiałyśmy w trakcie. Nie próbowała mnie dekoncentrować, a wręcz przeciwnie – nakierować myśli na obecną chwilę. Kilka spędzonych wspólnie godzin odświeżyło mnie, podniosło. Przede wszystkim pozwoliła, a nawet zmusiła mnie bym wzięła się w garść, bo nie przyszła mnie niańczyć. To samo mówiła, gdy ruszałyśmy razem w kosmos. Była konkretną babką. Za to ją lubiłam, a jej nie odrzucał mój twardy charakter. 

—    Liczę na dobrą zabawę. – Odezwała się po zakończeniu treningu. – I kasę. 

—    Mi ona nie jest potrzebna. – Cicho zauważyłam wzruszając ramionami. – Jak wygram to ją oddam. 

—    Komu? – Zainteresowała się. 

—    Wiesz, do końca nie zdecydowałam. – Uniosłam ponownie braki. – Komuś kto jej potrzebuje. Myślałam... o Chi-Chi. Wiesz, ona wiecznie marudzi, że ich nie ma. 

—    Trafna uwaga. – Przytaknęła. – Jest samotna. Jej te pieniądze na pewno się przydadzą. 

—    Oczywiście najpierw muszę pokonać Gokū i Go... 

Na samo wspomnienie jego imienia zadrżał mi głos, a myśli zaczęły krążyć w przeszłości. Nie chciałam tego. Zacisnęłam pięść. 

—    Gohana. – Dokończyła. – Racja, mają nie małe szanse zwyciężyć w tym turnieju. Ale myślę, że to oni muszą się przyłożyć by pokonać ciebie, Saro. 

Z uśmiechem na twarzy opuszczałyśmy w opłakanym stanie kraniec świata. Chociaż androidka bliżej miała do domu w przeciwną stronę, to postanowiła najpierw wrócić ze mną do stolicy. Niektórzy byli nazbyt opiekuńczy, czego nie znosiłam, ale co innego miałam teraz do roboty? Do szkoły się nie wybierałam. A nienachalne towarzystwo kobiety mi nie przeszkadzało. Robiła to na co miała ochotę. 

—    Wrócę po ciebie za dwa dni. – Oświadczyła blondynka. – I tak, aż do turnieju. 

Spojrzałam na nią zaskoczona. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Byłam pewna, że będzie wyciągać ode mnie informacje, a potem się ulotni. A tu proszę. Wzruszyłam ramionami dając jej do zrozumienia, że wszystko mi jedno. Mogła i co dziennie się zjawiać o ile nie będzie wiercić dziury w moim żołądku. 

—    Skoro chcesz częściej obrywać, proszę bardzo. – Zadrwiłam. 

Tak naprawdę to bardzo mnie ucieszyła jej decyzja. Od czasu odnalezienia Siedemnastego, a później jej ciąży i narodzin Maron rzadziej się widywałyśmy. Ja miałam na głowie tę przeklętą naukę ziemskiego życia, a ona weszła w rolę matki uprzednio wiążąc się z Kuririnem. Zeszłam na dalszy plan w jej życiu. Z resztą sama też nie byłam mistrzem utrzymywania nienagannej relacji, a mimo to dogadywałyśmy się niezmiennie. 

W dni, w których nie spotykałam się z koleżanką  trenowałam z księciem lub jego synem. Odbywałam także samotne wyprawy wybierając najbardziej trudne warunkowo miejsca na Ziemi by spróbować medytacji w bezkresnej ciszy. Nie było to łatwe, bardzo dekoncentrujące, a nawet obciążające ze względu na skrajne temperatury, na które się decydowałam. 

Vegeta uważał, że jak głupia szykuję się na turniej, skoro tam nie będzie żadnego stwora pokroju Komórczaka, kiedy to sam wylewał z siebie siódme poty. Twierdził, że to nie to samo, gdyż na niego czeka rywal, na mnie nie. On nie rozumiał, że w ten sposób tłumiłam swoje złamane serce i niestabilne emocje. Pragnęłam nad nimi zapanować nim będę musiała się ze wszystkim zmierzyć w dniu zero. Co on mógł o tym wiedzieć? 

Dopadła mnie chwila zwątpienia. Nie potrafiłam uspokoić galopującego serca i buzującej KI. Ilekroć starałam się ją okiełznać ta wybuchała jeszcze bardziej. Rozeźlona postanowiłam zasięgnąć porady u mistrza tej techniki. Jak pomyślałam, tak szybko ruszyłam ku najwyżej położonej budowli tego świata – podniebnej strażnicy, gdzie jak zawsze z uprzejmością zostałam przywitana przez dżina Momo, oraz samego Wszechmogącego, którzy zajmowali się pielęgnacją okazałych palmowych ogrodów. 

—    Co cię do nas sprowadza? – Zapytał Dende nie kryjąc przy tym zdumienia. – Dawno cię tu nie było. 

Wzruszyłam ramionami siląc się na mało szczery uśmiech. Nie planowałam pogawędek. Nie odwiedzałam też tego miejsca od czasu, gdy zaatakował nas Bojack i jego psy. Dawno to mało powiedziane. 

—    Przyleciałam do Piccolo. – Przeszłam od razu do rzeczy. – Gdzie go znajdę? 

—    Z drugiej strony, za pałacem. – Wskazał zielonym palcem z białymi pazurami. – Medytuje od tygodnia. Wiesz, przed turniejem. 

—    To świetnie się składa! – Zawołałam podążając już we wskazanym kierunku. – Nie przeszkadzaj sobie, poradzę sobie.


Namekanin siedział ze skrzyżowanymi nogami wisząc dobre kilkanaście centymetrów nad posadzką odziany w swój treningowy: biały płaszcz i turban z fioletowym wykończeniem przypominającym oszlifowany kamień. Przez dłuższą chwilę obserwowałam go jak skupia w sobie KI, jak ta swobodnie krąży po jego ciele. Z zazdrości zacisnęłam pięść. Chciałam umieć się tak wyłączyć od świata i trenować umysł jednocześnie.

—     Szatanie! – Zawołałam nie podchodząc bliżej. – Ucz mnie!

Mężczyzna nie odpowiedział. Gdyby nie wibrująca energia i drobne wyładowania elektryczne byłaby tu nieskazitelna cisza. Nie byłam pewna czy był w innym świecie, czy zwyczajnie mnie olewał.

—     Piccolo! – Ponownie go wezwałam.

Wciąż nie reagował, co wytrącało mnie z równowagi. Zacisnęłam obie pięści, po moim ciele przeskoczyło kilka ciepłych iskier, ale i na to mężczyzna nie zwrócił uwagi co spowodowało wybuch energii w postaci podmuchu. Moje włosy zatańczyły szaleńczo, a długi materiał okalający plecy zielonego kosmity zawtórował.

—     Cholera jasna! – Wrzasnęłam. – Nie ignoruj mnie!

Na to zdarzenie zbiegli się Dende ze swym sługą, a były Wszechmogący oderwał się od medytacji otwierając jedno oko mrucząc coś pod nosem.

***

Przepiękny krajobraz poniżej zapierał dech. Staliśmy na skalistym wzniesieniu. Soczyście zielone drzewa i wysokie trawy zabarwione na końcach czerwonym odcieniem szeleszczące delikatnie na wietrze automatycznie uspokajały. Szum wodospadu dopełniał magiczny klimat. Zupełnie inny świat niż ten w którym usiłowałam wyrobić kunszt.

—     Tu zaczniemy. – Rzekł spokojnie Piccolo.

—     Mów co mam robić. – Zatarłam dłonie gotowa do działania.

Namekanin zeskoczył w dół na jeden z większych głazów, tuż przy wodospadzie. Dołączyłam do niego zastanawiając się co przyszykował dla mnie. Tutaj dźwięk szalenie spadającej wody był tak głośny, że ledwo można było usłyszeć własne myśli. Na górze było zdecydowanie lepiej.

—     Gotowa? – Mruknął.

—     W tym hałasie? – Krzyknęłam by mnie dosłyszał. – Przecież nie idzie się tutaj skupić.

—   Właśnie, dlatego. – Rzekł powoli z wysoko podniesionym podbródkiem. – Naucz się skupienia to hałas nie będzie ci przeszkadzać i nie wrzeszcz, mam doskonały słuch.

Ciężko sapnęłam przystając na warunki. Miałam nadzieję, że jego metoda jest jak najbardziej słuszna i w jak najkrótszym czasie opanuję co trzeba nim rozpocznie się Tenka-ichi. Chociaż zdawało się to niewykonalne to czy powinnam była mieć wątpliwości?

Usiadłam na zimnym i wilgotnym kamieniu krzyżując nogi, czując jak bawełniane szorty łakną wody. Trzeba było założyć kostium, on przynajmniej zawsze był suchy. Głośno westchnęłam mając nadzieję na szybkie efekty. Zrobiło mi się momentalnie zimno. Ostrożnie położyłam trzęsące się dłonie na kolanach rzucając ostatnie aczkolwiek długie spojrzenie byłemu Wszechmogącemu. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. On był w tym po prostu mistrzem.

Zamknęłam oczy z myślą, że im szybciej wezmę się do pracy tym szybciej okiełznam swoje wahania. Oblizałam nieco spierzchnięte usta. Zaczęłam wsłuchiwać się w poszczególne dźwięki, ale jedynie co do mnie docierało to szalejący wodospad.

—     Oddychaj miarowo. – Usłyszałam chrapliwy głos. – Powoli. Nie płytko...

Wciągnęłam mocno powietrze nosem nieznacznie się irytując.

—     I nie za głęboko.

Niemal niezauważalnie podważyłam powiekę lewego oka, bo z tej strony stał mężczyzna i na niego zerknęłam spod rzęs. Nie pomagał rzucając kąśliwymi uwagami. Wyprostowałam się próbując wziąć do serca sugestie. Owinęłam mokry i zimny ogon wokół pasa. Im bardziej się starałam tym chyba lepiej mi szło. Czułam bicie serca i choć wodospad mnie dekoncentrował to wreszcie, po kilku godzinach wsłuchałam się w niego, jak zalecał Piccolo i nawiązałam połączenie z naturą.

Wreszcie dochodził do mych uszu delikatny i płynny ruch wody w strumieniu pokonujący swą drogę zderzając się z różnej wielkości kamieniami. Dreptanie Szatana po okolicy, rzucanie kamieniami czy wreszcie szeptanie zgryźliwych komentarzy przestały mnie odsuwać od celu. KI stała się stabilna.

—     Czas na podniesienie poprzeczki.

Zupełnie zaskoczona otworzyłam oczy. To oznaczało, że wcale nie osiągnęłam tego czego chciałam. Zacisnęłam szczękę wyczekując dalszych instrukcji. Myślałam, że to wystarczy, a jednak musiał być to tylko początek.

—     Nie dzisiaj. – Rzekł powoli wciąż z założonymi rękami na klatce piersiowej. – Z daleka słychać twój pusty żołądek. W tym stanie niczego już nie osiągniesz.

Faktycznie tak było. Tak bardzo skupiłam się na zadaniu, że zupełnie zapomniałam, iż nie jadłam od poranka, a tym czasem słońce powoli kończyło swoją trasę po nieboskłonie. Kolejny raz zaburczało mi we wnętrznościach. Nawet nie byłam świadoma ile czasu upłynęło.

—     Wrócę zatem za trzy dni. – Rzuciłam zrywając się z kamienia, który po tych kilku godzinach stał się niewyobrażalnie niewygodny. – Jutro ćwiczę z Vegetą, a pojutrze z Osiemnastką. Sam rozumiesz?

Zielonoskóry mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, ale zdawało mi się, że jego kącik ust delikatnie drgnął ku górze.

—     Napięty grafik, co?

—     Zgadza się. – Uśmiechnęłam się przebiegłe. – I każdego mam zamiar pokonać.

—     Z Gohanem nie ćwiczysz?

Na dźwięk jego imienia zadrżałam. Akurat teraz kiedy byłam tak wyluzowana wyskoczył mi z tematem! Zacisnęłam szczękę wracając myślami do wodospadu.

—     Jego zamierzam pokonać. – Rzekłam z pewnością. – Nie możemy razem trenować.

***

Minął czas, długo z resztą oczekiwany. Nadeszła wielka chwila, w której miał odbyć się turniej sztuk walk. Na wyspę Papayi postanowiłam lecieć sama. Nie chciałam przebywać w cudacznym transportowcu Bulmy, kiedy potrafiłam latać i nie wymagało to ode mnie wysiłku. Z resztą uwielbiałam czuć wiatr we włosach, zwłaszcza w tak pogodny dzień. Z resztą nie zamierzałam teraz z nikim rozmawiać, za bardzo się stresowałam nieuniknionego. 

Umówiliśmy się wszyscy na miejscu, jeszcze przed zapisami. Podążałam pogrążona w myślach za pojazdem. W jednym rejonie nawet złapał nas drobny deszcz co spowodowało zmoczenie mojej czarnej bluzki z długim białym rękawem. Odziana byłam również w długie, granatowe spodnie i najnowszy nabytek – czerwone trampki. Szczerze mówiąc były wygodniejsze niż mogłoby się wydawać. Wyglądałam jak najzwyklejsza nastolatka z rozmierzwionym włosem.  

—    A ty co? – Burknął zaciekawiony Szatan, gdy zrównał się ze mną. 

Nie wyczułam go, tak bardzo pogrążyłam się w zadumie nadchodzących godzin. Chociaż się nie przyznałam, to zgadywałam, że zauważył moje zaskoczenie. 

—    Co, ja? – Fuknęłam nadymając policzki. 

Wylądował na dachu transportowca oszczędzając siły, ale i on nie miał zamiaru wchodzić do środka. Przystanęłam po kilku minutach tuż obok tym samym pozwalając Bulmie doprowadzić nas do finalnego miejsca podróży. Wiatr we włosach przecież był. 

—    Nie siedzisz z resztą? 

—    Nie. – Burknęłam. – Wolę zdecydowanie otwarte przestrzenie. Tam czuję się jak w sarkofagu. 

Mężczyzna z założonymi rękoma tylko westchnął spoglądając na mnie jednym i to przymrużonym okiem. Wciąż trenował, koncentrował w sobie moc, choć wyglądał na oazę spokoju, kiedy to ja byłam prawie wybuchającym wulkanem. A wszystko za sprawą jednej osoby, której unikałam od feralnego popołudnia. Specjalnie bez przerwy coś robiłam z kimś by nie być samej. Obawiałam się, że gdy nadejdzie moment odpoczynku przyleci. Zawsze się zjawiał kiedy coś się między nami psuło i podawał rękę na zgodę. Ja zgody nie chciałam. Nie teraz, nie kiedy czułam się tak... 

W końcu dolecieliśmy na kolorową i zawaloną ludźmi wyspę. Dosłownie samoloty, samochody i inne pojazdy latające oblegały niebo niczym muchy nad padliną. Takie rzeczy oglądałam tylko podczas inwazji planet, gdy KOH zamierzało ją przejąć. Po prostu chciało się wyciągnąć przed siebie dłoń, wystrzelić salwę niewielkich pocisków i wysadzić ich jak chwasty w ogródku. Tak wiele mnie irytowało, że gdyby nie kontrola nad emocjami pod czujnym okiem Piccolo eksplodowałabym. 

Nie spiesząc się ani trochę zeskoczyłam z dachu i ruszyłam w głąb wyspy nie czekając na pasażerów pojazdu latającego Bulmy. Przede mną było naście godzin, w których musiałam część z ich znosić. 

Wszędzie było głośno, kolorowo. Słyszałam wiele okrzyków radości, śmiech, muzykę, a nawet docierały do mnie przeróżne zapachy. Jeszcze nigdy nie byłam w takim miejscu i chyba mnie to przytłaczało. Objęłam się ramionami starając uspokoić swój oddech. 

Poczułam chłodną dłoń na ramieniu. Namekanie z natury byli zimnokrwiści i dosłownie za każdym razem miałam to samo odczucie przebiegającego dreszczu, a po nim moje ciało spowijała gęsia skórka. 


—    Spokojnie. – Usłyszałam. 

I w tej chwili podskoczyłam, ale słysząc demoniczny i spokojny głos wypuściłam powietrze zamykając oczy. 

—    Przypomnij sobie wodospad. – Rzucił radą. 

Powoli oblizałam dolną wargę koncentrując się na otaczającym mnie chaosie. Wyłapywałam kolejno: wesołe śmiechy, pomruki pojazdów mechanicznych, huczne fajerwerki, a także kroki. Mnóstwo kroków rozproszonych we wszystkich kierunkach. 

**

Księżniczka siedziała pod szalenie silnym prądem kaskady. Sama nie wiedziała która to już była godzina. Przemoczona, zziębnięta, rozkojarzona, a nawet cholernie głodna i zmęczona. Piccolo nakazał jej medytować pod naporem lodowatej i silnej wody, która miała za zadanie utrudniać drogę do celu.  

Skupić się w takich warunkach było wręcz niemożliwością. Dziewczyna była pewna, że Namekanin tym sposobem chciał utrzeć jej nosa, a może nawet był w zmowie z synem Gokū, wszak przyjaciółmi byli. Myślała by wszcząć bunt, jednak za każdym razem, gdy usiłowała zabrać głos mężczyzna przypominał jej o tym dlaczego tu przyszła. Chciała opanować sztukę skupienia więc przygaszona zaciskała wargi próbując od nowa i od nowa. 

Dopiero, kiedy wróciła w to miejsce po raz ósmy udało jej się wyciszyć, zaakceptować warunki i wsłuchać w szum głuchego wodospadu. Oczyściła umysł. Przestała myśleć o niedogodnościach, uspokoiła drżenie ciała, a nawet zniwelowała uczucie przeszywającego chłodu. Jej KI stało się stabilne. Nawet nie wiedziała kiedy tego dokonała. O wszystkim poinformował ją nauczyciel, kiedy stwierdziła, że się poddaje i wróci do tego zadania za kilka godzin, gdy już się posili bo żołądek zawiązał się w supeł. I ogrzeje. Gdy wstała od razu dopadły ją przerażająco targające dreszcze. 

Była tak szczęśliwa, że aż pisnęła, ale gdy dostrzegła powagę na zielonej twarzy uświadomiła sobie, że to wciąż za mało i koniecznie musi to powtórzyć. Na jednym razie się nie skończy. A jednak osiągnęła to co chciała. Bez pomocy Szatana Juniora nigdy nie dałaby rady i doskonale o tym wiedziała. Była mu wdzięczna. 

Po raz pierwszy poczuła czym jest spokój, który tak ciężko było utrzymać jej w garści w tym pokrętnym życiu. 

**

Kiedy tylko unormowałam bicie serca i energię życiową spojrzałam na swojego nauczyciela medytacji, którego dłoń wciąż spoczywała na mym ramieniu. Byłam mu wdzięczna za nauki i za to, że w tej właśnie chwili tu był i wiedział, iż nie jest że mną dobrze. Może zapamiętał jak mówiłam, że nigdy nie brałam udziału w niczym podobnym? Na zawodach, na których ostatnio był, a które zniszczyli Heranie się nie pojawiłam, nawet na trybunach. 

—    Coś się stało? – Niespodziewanie za moimi plecami pojawił się syn Gokū. 

Namekanin pokręcił przecząco głową puszczając moje ramię. Naprędce się odwróciłam, a serce ponownie zabiło mocniej. Nie skłamałabym mówiąc, że się wzdrygnęłam. W mojej głowie jedynie zadudniło: co on tu robi?!


Nasze spojrzenia najprawdopodobniej się spotkały. Nie widzieliśmy się przez cały czas, w którym trwały przygotowania do tego durnego turnieju. By o nim nie myśleć trenowałam każdego dnia na różne sposoby i nikt nie zadawał dodatkowych pytań  dlaczego bez niego. Wszyscy wiedzieli, że mam zamiar wygrać to cholerne wydarzenie, a jeśli mam to uczynić, to nie mogę z nim. 

Miałam cichą nadzieję, że przy tej dziewczynie nie osiągnął żadnych postępów i nie miał możliwości mnie pokonać kiedy zadam potężny cios jego nowej przyjaciółce. Z resztą byłam tak zajęta, że nie rejestrowałam czy jego KI wzrasta. Zasłużył sobie na to. Każdego dnia przy zdrowych zmysłach trzymała mnie myśl, że nadejdzie słodka zemsta i tym razem Son Gohan zrozumie, że z Saiyańską Księżniczką się nie zadziera. Nie okłamuje się jej. Złamał moje serce, rozsypał w drobny mak, więc nie powinien oczekiwać ode mnie niczego.  

Moje spojrzenie było zimne i puste. Nie chciałam by w tej chwili wyczytał we mnie gniew i w razie czego ostrzegł dziewczynę, albo stanął w jej obronie tym samym ostatecznie udowadniając, że jestem dla niego nikim. Jedna część mnie chciała o wszystkim zapomnieć, ale druga kazała mi nie ustępować. Nie miał prawa mnie tak potraktować! 

On zaś był speszony, może smutny? Nie byłam pewna gdyż miał na sobie okulary przeciwsłoneczne. Jego włosy kryły się pod długą, białą chustą. Resztą pozostawała bez zmian – czarny kombinezon z golfem, czerwona peleryna do ziemi oraz zielone gi. Odniosłam wrażenie, iż nie mógł na mnie patrzeć. Czyżbym była w jego oczach kreaturą, czy może jednak obawiał się, że to co między nami było i mogło przepadło raz na zawsze? On dla mnie już nie istniał. Tak sobie powtarzałam każdego poranka, każdej nocy. Złość jaka panowała w moim sercu nie miała ochoty z nim pertraktować. Żadnych taryf ulgowych. Wszystko co było już zniknęło, przepadło. Stałam tu i teraz tylko dlatego, że wszyscy byli przyjaciółmi Gokū, który lada chwila miał się pojawić. 

—    Nic się nie... dzieje. – Odpowiedziałam po dłuższej chwili bez cienia emocji. – Co to za dziwne rekwizyty? 

—    Mówisz o? – Zaśmiał się nerwowo. – Przepisy zakazują twardych nakryć głowy, a tylko tak mogłem zachować anonimowość. 

Vegeta ukradkiem spojrzał na mnie i zaobserwował jak patrzę na syna jego rywala, a za razem kompana. Ja, niegdyś najlepsza, jedyna kumpela tego pół Saiyana, dziś chciałam pokonać go w równej walce, o ile ten nie spoczął na laurach bawiąc się w ziemski trening dla słabeuszy i nie dorasta najsilniejszym do pięt. Odwróciłam się bez odzewu usiłując miarowo oddychać i nie zburzyć swojego z trudem wystawionego muru. Cholera jasna! 

Bulma ubrana w obcisłą czerwoną sukienkę witała się ze starymi przyjaciółmi, którzy powoli przybywali grupkami na wyspę. Po moim oddaleniu się Gohan rozpoczął konwersację ze swym zielonoskórym przyjacielem. Vegeta stał ze mną z tyłu udając, że nie interesują go ci ludzie, zaś Trunks podbiegł do swojego kamrata Gotena wesoło podskakując. Zaraz miały zacząć się zapisy do turnieju.  

Byłam tymczasowo odziana w białą bluzkę z długim rękawkiem i jeansy najbardziej elastyczne jakie Osiemnastce udało się zdobyć. I ona uważała, że nie powinnam wyglądać jak wieśniaczka i poznać nieco modę. O ile dało się w tych łachać wykonać jakiś sensowny ruch godziłam się na to i oczywiście musiał być w miarę prosty, nie fikuśny jak te matki Trunksa. Strój uszykowany przez prezeskę Capsule Corp czekał na swoją kolej w ukryciu i w nosie miałam czy mnie ktoś rozpozna czy nie. Jak mówiłam nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, ale Bulma uspokoiła się, gdy w tajemnicy wyjawiłam jej swój plan. 

Kątem oka spojrzałam na syna Gokū, który jak się okazało także ukradkiem mnie obserwował. Niczego nie byłam mu winna, to on powinien błagać mnie o litość. Złowieszczo się uśmiechając odwróciłam się do niego, a ten ze strachem odskoczył delikatnie w tył, a następnie odwrócił głowę jakby czegoś szukał w tłumie. Chciałam utrzeć mu nosa. 

—    Faktycznie. – Wychrypiał Vegeta mi do ucha. – Jesteś na niego cięta jak żyleta. Bulma nie kłamała, że nie jest to tylko na czas zawodów. 

Odpowiedziałam mu tylko wściekłym spojrzeniem. Książę w przeciwieństwie do mnie był w szampańskim nastroju. Odkąd osiągnął drugi poziom super wojownika puszył się jeszcze bardziej, a możliwość pokazana się Son Gokū była obowiązkiem. Za pewne chciał zrobić na nim wrażenie, o ile tamten nie miał lepszego asa w rękawie. Nie było go przecież ponad siedem lat, musiał coś osiągnąć, prawda? Mnie na przykład wreszcie udało nauczyć się medytacji i opanowałam do perfekcji drugą transformację. 


Zebrani zaczęli się zastanawiać gdzie podziewa się mężczyzna matki Gotena i kiedy mieli się już rozejść by go poszukać pojawił się jak grom z nieba centralnie przede mną stojąc tyłem. Oczy zebranych niemal napłynęły łzami. Nawet Bulma była podekscytowana jak dziecko, gdy zobaczyła tego wojownika.  

—    Cześć wszystkim! Długo zamierzacie tak stać i nic nie mówić? – Zażartował Saiyanin. 

Kuririn, Yamcha, Pūar, Ulong oraz Gohan rzucili się ku nowoprzybyłemu jak dzieci na cukierki. W dziwnym osłupieniu, jakby wątpił w jego przybycie trwał Vegeta. Trunksa jak i Osiemnastka nie mieli z nim żadnych radosnych wspomnień by ucieszyć się na jego widok. Nie wspominając o małej Maron. Kilka żałosnych scen wzruszenia, a ja stałam jak stałam z założonymi rękoma na piersi, wyglądając jak kopia swojego brata. Machnęłam parę razy koniuszkiem ogona, który krył się pod białym materiałem że zniecierpliwienia. Tak bardzo chciałam się znaleźć już na macie i wrócić do swojego pokoju.  

Chi-Chi z młodszym synem stała kawałek dalej szeroko się uśmiechając do swojego partnera, zaś mały chował się jak tchórz za spódnicą matki. Nigdy wcześniej go nie widział. Zdjęcia się nie liczyły. Był tylko maluchem, od którego oczekiwano by się cieszył razem z innymi, a on po prostu bał się tej całej sytuacji.  

—    Tęskniłam... – Jęknęła kobieta łapiąc kontakt wzrokowy z mężem. 

Przykładała do ust dłoń, a w oczach pojawiły się łzy. Naprawdę było po niej widać jak bardzo cieszy ją to spotkanie.  

—    Ja również, Chi-Chi. – Odpowiedział z uśmiechem. 

Nie widziałam jego twarzy, ale wydźwięk słów sugerował to bardzo dosadnie. Odsunął od siebie gawiedź przyjaciół i ruszył spokojnym krokiem w stronę swojej kobiety, jednak gdy dostrzegł małego chłopca, niemal jego miniaturową kopię przystanął. 

—    Któż to kryje się za tobą? – Rzekł spokojnie. – Wygląda zupełnie jak ja. 

—    To jest twój tata. – Zawołała podekscytowana do pociechy. – Przywitaj się, Son Goten. 

Mina zaskoczonego Saiyana musiała być ogromna, niemal ugięły się przed nim nogi. Z początku onieśmielony chłopiec ani myślał podejść do nowopoznanego ojca, lecz po chwili ściskał go roniąc łzy szczęścia. Wpatrywałam się w ten obrazek dłuższą chwilę. On dopiero poznał swojego tatę, a ja już nie pamiętałam jak wyglądał mój własny. Nie dźwięczał jego głos w głowie. Chyba nawet zrobiło mi się przykro, jednak nie było na to właściwie czasu. Teraz byłam na tej przeklętej wyspie i miałam do wykonania zadanie. Przygotowywałam się na to bardzo intensywnie. 

Stara wiedźma o różowych włosach i szpiczastej, przekrzywionej nieco czapce, siedząca na kryształowej kuli krążyła wokół martwego wojownika przypominając mu, iż ma dwadzieścia cztery godziny na Ziemi. Wtedy zwróciłam uwagę na coś co błyszczało nad jego czarną czupryną. Czy to był znak, że nie był żywym? A wyglądał całkiem normalnie. 

Nie tracąc więc czasu ruszyliśmy zapisać się na zawody bo w końcu przybyliśmy tu by wziąć w nich udział. Gokū był dodatkiem, choć dla większości wisienką na torcie. Na miejscu dowiedziałam się, że poza samymi zapisami odbyć się musi eliminacja, gdyż kandydatów na stanowisko mistrza jest więcej niż kiedykolwiek. Żeby tego nie przedłużać jak to miało miejsce w poprzednich edycjach zamiast turnieju wyłaniającego szczęśliwą grupkę miał odbyć się pomiar uderzenia. Co wydawało mi się sensowne. 

Gdy przyszła kolej Son Gohana by się wpisać i przedstawił się jako Międzygalaktyczny Wojownik omal nie wyskoczyłam z butów. Obaj mężczyźni z recepcji podrapali się po głowie zastanawiając się pewnie, ilu jeszcze przebierańców zgłosi się na turniej z kosmicznym imieniem. Ja wiedziałam jedno – z tym daleko nie zajdzie. Wielokrotnie powtarzałam, że powinien był zmienić swój przydomek, ale uważał, iż jest w porządku, a jeśli jestem taka mądra to winnam wymyślić coś lepszego. Nie miałam pomysłu, aż do teraz. 

—    Saiyman. – Rzekłam z lekkością opierając się o ich niewielki stoliczek. – Na co czekasz? Zapisz pan: Saiyman. 

Czarnowłosy w ciemnych okularach spojrzał na mnie niepewnie – zdradzała to jego mina. A mężczyzna z długopisem w ręce zastanawiał się co ma zrobić i gapił się na rzekomego Saiymana, czy też Międzygalaktycznego Kłusownika. 

—    W sumie podoba mi się, dzięki! – Zawołał poprawiając okulary przeciwsłoneczne. – Nawet lepsze. Proszę zapisać, , Saiyman. 

Uśmiechnęłam się półgębkiem. W końcu pozbyłam się tej idiotycznej nazwy. Stało się. 

—    To oczywiste. – Rzuciłam sucho. – Zapiszcie i mnie. Księżniczka Saiyanów. 

—    T-to ty także bierzesz udział w turnieju? – Były przyjaciel nie krył swego oszołomienia. – Mówiłaś, że… 

—    Mówiłam, mówiłam... – Rzuciłam niedbale odwracając się do niego plecami krzyżując ręce na piersi.  – Różne rzeczy mówię. Okoliczności sprawiły, że informacja nie dotarła. Mam zamiar was wszystkich pokonać. 

Tak jak Gohan, nie podałam swojego imienia, z resztą nikt nie musiał wiedzieć jakie nadano mi imię, a najważniejszym było, kim jestem. Oczywiście mężczyźni pokręcili nosami słysząc kolejny, im zdaniem głupawy pseudonim niesfornego nastolatka. Nie byli świadom, że jedynie się zatytułowałam, ot bez imienia. Kiedy przyszła pora na chłopców dowiedzieliśmy się, że osoby poniżej piętnastego roku życia nie mogą walczyć z dorosłymi. Specjalnie dla nich utworzono osobne zawody. Przynajmniej ich nie musiałam lać i mieli szanse stoczyć ze sobą walkę. Bo wątpiłam by znalazło się na tym przedstawieniu jakieś silniejsze dziecko niż te dwa małe gamonie. Jednak też rozumiałam ich rozczarowanie, oni liczyli na fajerwerki, a dostali jedynie przedstawienie dla szczeniąt. Nie jednego dorosłego na tej planecie mogli pokonać. Co ja gadałam? Wszystkich zwykłych Ziemian, nie potrafiących kontrolować własnej KI. 

Teraz, gdy Goten umiał latać miał większe atuty na pokonanie mego bratanka. Nic tylko pozazdrościć im zapału do walki. Ale co oni mogli wiedzieć o prawdziwej sile, czy rywalizacji kończącej się śmiercią? A no nic. I szczerze miałam nadzieję, iż prędko nie odczują tego na własnej skórze. Zło było złem, a do zdobywania umiejętności nie była im potrzebna inwazja świata. Z resztą wciąż byli dziećmi. 

Dla mnie nie ważne było ile kto miał lat, jaką dysponował techniką. Moim zadaniem było zemścić się, oraz pokonać najsilniejszego rywala i wtedy nabraliby szacunku do mojej osoby, również tu na Ziemi. Już dość wysiedziałam w cieniu, choć moja KI prezentowała się od dawna na wysokim poziomie. Za każdym razem, gdy zaczynałam czuć się tu jak u siebie coś musiało sprowadzać mnie do parteru. Przypominać mi, że jestem kimś innym, albo i nikim. Najpewniej nie tym kogo oczekiwała większość. Udawanie obcej mi osoby było wyniszczające. Mogłam się w to bawić jakiś czas, ale... Przestało być zabawne.

Wreszcie nakazano ruszyć nam do strefy eliminacji. Z otrzymanym potwierdzeniem zapisu na turniej ruszyłam przodem, a za mną podążył Vegeta z Szatanem. Też chcieli mieć już wszystko za sobą i skończyć tę całą maskaradę. Zostałam w międzyczasie uprzedzona, że nie powinniśmy pokazywać swoich nadprzyrodzonych – według Ziemian, umiejętności by nie przestraszyć ich, więc przemiany czy strzelanie pociskami były wręcz surowo zabronione. Mieliśmy zmierzyć się w bazowych formach. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że zaplanowałam sobie wszystko inaczej. Postanowiłam wystartować na poziomie pierwszym, by być tą samą dziewczyną, którą część osób z miasta Satana już kojarzyła. Ta sama, co ratowała ludzi z wysp wulkanicznych. Znajomi nie musieli o tym wiedzieć w tej chwili, a transformacji jako tako by nie było. W końcu na macie zabronili tego robić. Tam miałam zamiar pojawić się jako złotowłosa i nikt tego już by nie mógł zmienić. 

Wszędzie panoszyli się ludzie, dzieci, a nawet zwierzęta. Gwar i wrzaski nie miały końca. Przez cały czas musiałam przypominać sobie słowa, którymi uraczył mnie Szatan Junior podczas nauki medytacji. Co rusz ktoś wołał przez megafon by komunikaty były dobrze zrozumiałe dla przybywających uczestników, a chętnych o dziwo nie brakowało. W końcu dotarliśmy na miejsce eliminacji, gdzie blond włosa kobieta z mikrofonem w ręce próbowała wyciągnąć od nas jakiś komentarz. Nawet na nią nie spojrzeliśmy. Po cholerę mielibyśmy z nią dyskutować? Ona i tak nie zrozumiałaby naszego powodu. My, chcieliśmy się zmierzyć między sobą bez możliwości nadprzyrodzonych. Wszyscy, poza mną. To w sumie było swego rodzaju moje przebranie, a za razem wizytówka. Z Księżniczką Saiyan już się niektórzy spotkali. Teraz mogli by ją podziwiać na nowo i kto wie? Może i kibicować? 

Gdy nikt nie patrzył wymknęłam się niby do toalety by dopełnić swych zamiarów. Po założeniu poprzez kliknięcie koralika perfekcyjnego stroju do walki użyłam transformacji by na miejsce dotrzeć już jako pełnoprawna zawodniczka, a wszystko w jakimś zapomnianym zaułku. Złote włosy sterczały jak zawsze, a aura znikła tak szybko jak się pojawiła nie okazując żadnych oznak odmienności, tylko ogon wesoło podskakiwał mogąc ujawnić się światu. Dziś nie było Sary, uczennicy liceum Pomarańczowej Gwiazdy, teraz jej miejsce zajęła pełnoprawna Saiyańska wojowniczka, najsilniejsza kobieta na tej przeklętej planecie bez krzty tolerancji. 

Odnalazłam w tłumie Vegetę, a za nim całą resztę. Książę stanął plecami do znajomych, C18 także nie pokazywała zainteresowania innymi, ja zaś stanęłam nieco dalej prawdopodobnie nie zauważona przez niektórych – musiałam wyciszyć swoje KI by nie rzucać się w oczy. Nie umknęłam jednak uwadze brata. Wystarczyło, że wyczuł przemianę. Mężczyzna zrobił głupkowatą minę i niemal usłyszałam jak prycha choć było to nie możliwe z powodu sporej odległości. 

Do tej pory nigdzie nie dostrzegałam swojego wroga numer jeden, jednak długo nie musiałam czekać. Gdy jej ojciec – pierrot, odstawił szopkę wśród swoich wiernych fanów, zza niego wyłoniła się dziewczyna w czarnych jak noc włosach tyle, że obcięta na krótko. Czyżby nią była Videl? Ostatni raz, gdy się widziałyśmy była uczesana w dwa długie kuce, z którymi nigdy się nie rozstawała. Szczerze powiedziawszy w poprzedniej fryzurze było jej ładniej, teraz przypominała szczeniaczka o dużych babskich, niebieskich oczach. Nie wyglądała na pocieszoną w towarzystwie ojca pajaca, i słusznie. Choć raz sama uznała go za błazna. Ciekawa byłam jak przetrawiła moje słowa i czy w ogóle były dla niej prawdziwe. Nastraszyłam ją tamtego dnia, ale znając życie Gohan coś jej naopowiadał by się uspokoiła wciskając bajki o super wynalazkach Bulmy. 

W końcu zaczęło się coś dziać. Jeden z organizatorów wprowadził zebranych w szczegóły turnieju, gdzie zgłosiło się około dwustu zawodników. Nie mało, lecz dziewięćdziesiąt pięć procent z tego było pachołkami do pokonania zaledwie dmuchnięciem KI z ust. Ot cieniasy. Osobną liczbę stanowiła garstka młodzików, do której niestety musieli się zaliczać Saiyańscy chłopcy. Z całej tej maskarady miało stanąć na arenę szesnastu zawodników. Wyciągnęłam obie ręce przed siebie sprawdzając czy mam wszystkie palce. Ja, Vegeta, C18, Kuririn, Gokū, Szatan, Son Gohan i za pewne jego nowa przyjaciółka byliśmy w pierwszych progach. Czyli było jeszcze ośmioro zawodników, których trzeba było poznać. Z resztą i tak nie potrafiliby nam dorównać. A na koniec miał być Herkules. On już był w finale jako ostatni mistrz najlepszego pod słońcem. Cwany. Nie chciał się skompromitować na oczach swych ślepych i głupich fanów. Oczywiście. 

Nie miałam ochoty oglądać tych bzdurnych popisów. Odwróciłam się na pięcie mając zamiar zginąć gdzieś w tłumie. Chwyciłam kauczukową bransoletę i zdjęłam ją z nadgarstka. Taka mała pierdółka, a jaka użyteczna. Spięłam nią włosy wysoko by podczas turnieju mieć pewność, że jej nie uszkodzę przywalając komuś w nos. Praktyczna to może ona nie była w tej chwili, gdy włosy i tak sterczały w niebo, może nie tak ostentacyjnie jak na poziomie drugim, ale zawsze coś. 

—    Mieliśmy nie używać transformacji. – Zauważył Son Gohan podchodząc do mnie niepewnie. – Możemy porozmawiać? Czemu mnie unikasz? 

Nie widziałam jego wzroku zza czarnych szkiełek. Spojrzałam na niego udając, iż od niechcenia. Z powrotem założyłam ręce na piersi. Na pierwsze pytanie mogłam odpowiedzieć, na drugie musiał poczekać. Miałam mu zdradzić, że omijam go dla jego własnego dobra? Że nie chcę go przypadkiem zabić, gdy zobaczę go z tą dziewuchą? 

—    Boisz się, że przegrasz? – Sarknęłam. – Jestem Wojowniczką z Saiyańskiego rodu, a jak myślisz? Teraz mnie nie poznają te błazny, a w naturalnych barwach od razu. Z resztą ja się nikogo nie obawiam. Zwłaszcza ciebie. 

Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w niego z pogardą, a ręka mnie swędziała by zdjąć mu te idiotyczne okulary. Jednak nie byłam na tyle bezczelna by właśnie sprzedać jego tajną informację. Wciąż miał prawo do anonimowości. Jego mina zdradzała zakłopotanie, a może i jakiś żal. Czyżby zapomniał, że nie byliśmy już tymi samymi istotami co kiedyś? Teraz mogłabym pozwolić mu zginąć, a nie jak kiedyś, samej się podłożyć. Osobiście wolałabym własnoręcznie zadać mu ostateczny cios, by wiedział, że ze mną się nie zadziera, że nie łamie się mojego serca w tak ohydny sposób. 

—    Ciekawa jestem czy twoja nowa przyjaciółka dotrzymuje sekretu. – Rzuciłam z pogardą na odchodne odwracając się do niego plecami. – Powodzenia. 

—    Saro! – Zawołał za mną łapiąc mnie w nadgarstku. – Porozmawiajmy! 

—    Rozmawiać ci się zachciało? – Prychnęłam nie odwracając się. 

Wciąż trzymał mnie cierpliwie wyczekując jakiegoś ruchu? Serce dudniło mi jak szalone chociaż naszą skórę dzielił materiał białych i grafitowych rękawic. 

—    Gdzie zatem byłeś przez ten miesiąc? 

Słyszałam jak westchnął ciężko, gdy uwalniał moją rękę. Niby otaczaliśmy się masą osób krążących dookoła, a jednak poza nim zdawało mi się, że nikogo tu nie ma. Wzięłam głęboki wdech, zamknęłam oczy po czym wypuściłam cicho i szybko powietrze mając zamiar skonfrontować się z synem Gokū. Odwróciłam się na pięcie, a nasze oczy prawdopodobnie się spotkały. 

—    Byłaś bardzo zajęta... – Mruknął zdenerwowany. – Chciałem... Ja... Wciąż trenowałaś, odniosłem wrażenie, że jesteś wściekła i Videl mówiła, że nie zechcesz ze mną rozmawiać. 

—    Oczywiście, że nie chciałam! – Odszczeknęłam. – Nadal nie chcę. O dziwo ta wywłoka ma rację! 

—    Saro... – Szepnął z drżącym głosem. – Muszę cię... 

Przewróciłam oczami, a zaraz ktoś szturchnął mnie z dużym impetem. W momencie zrobiło się ciasno i jeszcze bardziej gwarno. Ludzie jak nastraszone owce pędzili przed siebie wymijając bądź usiłując stratować snas. 

—    Ruszcie się. – Rzekła sucho Osiemnastka, gdy przechodziła obok. – To nie czas na gruchanie. Zaczyna się. 

Podążyłam za kobietą omijając tym samym nastolatka, który nie był nawet w stanie dokończyć swojego wywodu. Rozpoczęcie się eliminacji wreszcie nastąpiło, a po drodze androidka wyjaśniła, że zasada jest jedna: przywalić najdelikatniej jak się da w tę idiotyczną maszynę punktową i jej nie zniszczyć. I pomyśleć, że gdy te słabeusze musiały uderzać w to z całych sił my musieliśmy się ograniczać. Jak się na miejscu okazało wynikiem bazowym miała być siła ciosu Herkulesa. Zachciało mi się rzygać na jego widok. Zacisnęłam pięść w nadziei, że osobą która go obije będę właśnie ja. 

Ten pewny siebie pseudo bohater zrzucił z ramion białą jak śnieg pelerynę i uniósł w niebo nie małych rozmiarów pas, podobnież mistrza świata, który otrzymał na poprzedniej edycji Tenka-ichi. Ludzie wiwatowali jak szaleni, a wraz z nimi jego głupia córka. Sama podsycała całe towarzystwo do aprobaty największego kłamcy we wszechświecie. Kiedy stanął już przed cudaczną machiną, która rzekomo miała zmierzyć naszą siłę ciosu zaczął wygibasy, a jak jebnął mostek miałam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Rozległy się trzaski fleszy, które nie powiem i mnie zaczęły drażnić. Dziwnym trafem w chwilę później wszystkie eksplodowały. Węsząc incydent spojrzałam po twarzach najbliżej stojących wojowników i widząc zdeterminowaną twarz jednego z naszych wiedziałam kto zniszczył osprzętowania. Bez względu na jego powód ważne było, że już nikt nie mógł uwiecznić tej przeklętej facjaty. Wreszcie i ludzie zniecierpliwieni spoglądali na zakałę ludzkości, aż zada cios maszynie by oszacować granicę z jaką siłą można zakwalifikować się do kolejnego etapu tego durnego turnieju. Zanim jednak dosięgnął pięścią poduszkę ustrojstwa nadął się jak paw wydając z siebie dziwne dźwięki nim ostatecznie przeszedł do okrzyku bojowego wykonując zamaszysty cios jakby prosto w nos przeciwnikowi. Ludzie zamarli oczekując rezultatów. Zaczynałam się nudzić i kiedy miałam teatralnie ziewnąć gruby okularnik krzyknął z radością, że ich wybawca świata uzyskał sto trzydzieści siedem jednostek. Niemal zaplułam się próbując prychnąć. To miał być wynik roku, proszę państwa? Cudowny, wspaniały, umięśniony, starzejący się człowiek miał być królem Ziemi? Też mi coś. 

Ochotnicy ze swoimi kartami potwierdzającymi zapisanie się zaczęli kolejno ustawiać się do maszyny tym samym w większości pokazując zebranym swoją nieudolną siłę. Od nas jako pierwsza wystartowała Osiemnastka, którą wcześniej Kuririn kilkukrotnie usiłował namówić by tylko delikatnie musnęła tę cudaczną maszynę, o czym wspomniała. Obok pojawili się Gokū, jego najlepszy przyjaciel oraz Szatan i Vegeta.  

—    Nie mieliśmy okazji zamienić zdania. – Odezwał się niespodziewanie ojciec Gotena. – Wyrosłaś. W dodatku bierzesz udział w pierwszej formie. Co cię do tego nakłoniło? 

—    Yhy. – Odparłam bez entuzjazmu. – Twój syn i jego chęć anonimowości. Widziałeś jego przebranie? 

W ogóle nie spodziewałam się, że będziemy rozmawiać. Nie w tej chwili. Obserwowałam poczynania Osiemnastki i jej naprawdę delikatnego stuknięcia w maszynę. Wynik powalił na kolana zebranych, a ja i reszta uśmiechnęliśmy się do siebie zdając sobie sprawę, że właśnie tak będzie. 

—    No, tak. Dziwne jakieś. A ty za kogo się przebrałaś?– Szepnął odwracając się na momencik. – Mam nadzieję, że spotkamy się na macie i pokażesz jakie asy chowasz w rękawach. 

Wypuściłam powietrze ukazując mężczyźnie krzywy uśmiech. Oczywiście, że chciałam się z nim zmierzyć. To był jeden z powodów dla których tutaj się znalazłam. Innej okazji nie było; Mężczyzna był od siedmiu lat martwy. 

—    Rękawów nie mam, ale rękawice mogą być? – Wskazałam na fioletowe zakończenie grafitowego materiału przy łokciach. - I jestem sobą, Saiyańską księżniczką. 

Zaśmiał się szczerze, a ja nie byłam mu dłużna. Ten dzień miał szansę jeszcze się jakoś obronić. W tym czasie poproszono żonę Kuririna o ponowne uderzenie. Sądzili iż maszyna się zwyczajnie zepsuła. Jej kolejny cios był delikatniejszy, więc i wynik mniejszy, ale wciąż kolosalnie przebijający Satana. 

—    Tu jesteś! – Usłyszałam entuzjastyczny okrzyk. – Wszędzie cię szukałam! Myślałam, że zrezygnowałeś. 

Odwróciłam się i dostrzegłam jak Videl niemal rzuca się na Gohana nie kryjąc swej radości. Byli oni kilka osób za mną. Zacisnęłam pięść, a po plecach przebiegł mnie lodowaty dreszcz. Moje powoli buzujące emocje ostudził okrzyk tłumu, gdy Gokū uderzył w maszynę wskazując większe liczby od Osiemnastki. Mężczyzna w pasiastej koszulce i okularach z ledwością stał na nogach nie mogąc uwierzyć, że dzieją się tutaj tak dziwne rzeczy. Wzięłam głęboki wdech i po wezwaniu mego numerka ruszyłam do maszyny. Mogłabym ją zniszczyć, ale skoro moi poprzednicy potrafili tknąć ją bez szkody, ja też zamierzałam to uczynić. Musiałam jedynie się postarać i wstrzelić się w sumy nie przekraczające 250 punktów uderzeń. 

Gdy stanęłam na przeciw poduchy większej od mojej twarzy usłyszałam prześmiewcze teksty prawdopodobnie z przerośniętym ego mężczyzn. Kątem oka dostrzegłam kilku dryblasów świecących gołymi klatkami. Gdzieś w tłumie zaświszczało od gwizdów. 

—    Na co czekasz lalunia? – Zawołał jeden. – Uderzaj albo wracaj do przedszkola! 

Skłamałabym gdybym powiedziała, że nie skoczyło mi choć na sekundę ciśnienie. Chcąc przestraszyć tych prostaków zmrużyłam oczy i oddałam cios. Maszyna zatrzeszczała, a gdy skończyła liczyć tablica numeryczna ukazała wynik – 300 jednostek. Narobiłam dymu. Facet nadzorujący mruczał o uszkodzeniu maszyny, ale już tego nie słuchałam. Stanęłam koło walecznej blondynki szeroko się do niej uśmiechając. Nie zamierzałam powtarzać ciosu. 

—    Faceci. – Burknęłam. – Myślą, że kobiety to się bić nie potrafią. 

Osiemnastka odwzajemniła uśmiech poprawiając włosy. W żadnym wypadku nie byłyśmy słabe. Prześmiewcze nawoływania umilkły, a na placu zrobiło się cicho. 

—    Wołaj pan następnych. Nie mamy całego dnia. – Zawołałam, a sztuczna kobieta mi zawtórowała. 

Kolejne interesujące mnie uderzenia należały do Piccolo i wreszcie do Vegety. Ten z miną terminatora rozwalił w drobny mak mechanizm tym samym pozbawiając tłum powietrza w płucach. Gdybym była pospolitą Ziemianką uczyniłabym to samo. Książę skasował nawet pobliską palmę. Musiał być już potwornie znudzony tą pokręconą eliminacją. Z resztą sama miałam ochotę ją uderzyć z należytą mi siłą, ale chciałam się zachować. Cóż, padło na mojego brata co oczywiście nie spotkało się z aprobatą.

Spojrzałam na przerażoną dziewczynę, która w swym różowym podkoszulku wyróżniała się w tłumie, z resztą wybiegła przed ludzi, nie dało się jej nie zauważyć. Ta nie mogła uwierzyć w to co właśnie zobaczyła, w końcu ludzie nie posiadali takiej mocy, podobnież. Odnalazłam w tym zgiełku zmartwionego Gohana, który na swoje nieszczęście nie doczekał się swojej kolejki. 

—    Zaraz rozpoczną się eliminacje młodzików. – Zauważył ojciec Gotena. – Chodźmy. 

—    Słusznie, bo zaczynam się piekielnie nudzić. – Warknął Vegeta. – Ci idioci mnie irytują. 

—    Co ty nie powiesz, bracie! – Zawtórowałam. 

Ruszyliśmy przed siebie chcąc zająć miejsce na widowni i obejrzeć walki. Gokū przystanął przy Gohanie, który stał ze swoją nową kumpelą. 

—    To twoja koleżanka? – Zapytał entuzjastycznie. 

—    To ty masz takie ładne koleżanki i się nie chwalisz? – Zarechotał Kuririn. 

Stali tam i gawędzili o wyglądzie tej wywłoki, a ja nieco z tyłu obserwując wszystko z ukosa. Dlaczego nie mogłam teraz przywalić jej w nos i zakończyć tę całą maskaradę? Dziewczyna o dziwo nawet mnie nie zauważyła. Zirytowana przeciągającymi się przekomarzaniami przepchnęłam się do przodu burcząc pod nosem. 

—    Skończcie pieprzyć, dzieciaki czekają. – Warknęłam śląc Gohanowi drwiący uśmieszek. 

Gdy zrównałam się ze swoim problemem i ta rozpoznała mnie wysłałam jej zabójcze spojrzenie numer trzy. Zastygła w bezruchu. Jej wargi lekko się rozchyliły, ale nie wypowiedziała ani jednego słowa, przynajmniej w mojej obecności nie zamierzała tego czynić. Kiedy ją minęłam teatralnie wywinęłam ogonem jak sprężyną. Niech wie, że nie żartowałam tam wtedy na polanie. 

—    Te, Vegeta, też o tym myślałam. – Uśmiechnęłam się do niego szeroko. 

—    O czym? – Żapytał choć zdawał się nie interesować zbytnio tym. 

—    O rozwaleniu tej idiotycznej maszyny! – Rzuciłam wesoło. 

To była jedna z niewielu rzeczy jaka tego dnia sprawiła mi przyjemność. 




15 listopada 2022

88. Saiyanie także mają uczucia


Kiedy wróciłam do Capsule Corporation był już późny wieczór. Lada moment miało zajść słońce. Padłam twarzą na trawnik ciężko wzdychając. Czułam się całkowicie wypompowana, jakbym odbyła co najmniej kosmiczny maraton. Okręciłam się na plecy by spojrzeć w ciemniejące niebo. Otarłam mokrą twarz ściągając przy tym pozlepiane kosmyki włosów oraz źdźbła, a także rozmazując już zaschniętą szkarłatną ciecz. Kolejne westchnięcie wydobyło się z moich spierzchniętych ust. Mogłabym tak spędzić wieczność, a jednak byłam zbyt zmęczona by obserwować pojawianie się pierwszych gwiazd.

Nie wiedziałam ile zajęła mi decyzja o podniesieniu się, ani jak długo zabawiłam na trawniku; Czas przestał dla mnie istnieć. Ociężale ruszyłam ku szklanym drzwiom tarasowym prowadzących prosto do salonu kurczowo zaciskając niedawno rozciętą rękę, która wciąż niesamowicie piekła, a o której mogłam na chwilę zapomnieć obserwując niebo szykujące się do nocy.

Gdy tylko szklane wrota rozsunęłam brudząc nieskazitelnie czystą taflę od razu z impetem wpadłam na kanapę, co spowodowało, że jej nóżki nie wytrzymały i trzasnęło. Miałam w nosie co ktoś, a raczej Bulma powie. Nic nie miało znaczenia. Z resztą mało rzeczy we wszechświecie było nienaruszalnych przy tak dużej KI, jednak tu na tej planecie wszystko było stosunkowo kruche, w szczególności szkło. Jeśli mnie pamięć nie myliła na naszej Vegecie nie było takiego materiału, jednak był tak samo przeźroczysty jak tutejsze wypełnienie okien.

Nie wiedziałam co mam z sobą począć. Czułam się tak... pusta. Siedziałam, a raczej niemal leżałam wbita w poduszki mebla cała umorusana w ziemi i we własnej krwi. Na pięściach widniało sporo zaschniętej szkarłatnej cieczy, którą nie miałam zamiaru się przejmować. Świeżo rozorana blizna powoli zasklepiała się, a co dopiero się cięłam długopisem by ocalić przed rozgłosem Goh… pół Saiyana i jego rodzinę. I na co mi to było?

Wyczuwałam, że Vegeta trenował, a obok niego panoszył się Trunks. Doskonale czułam ich energię. W trójkę ćwiczyć jednak nie było komfortowo, w szczególności w obecności dziecka, które jeszcze tak wiele potrzebowało by osiągnąć poziom doświadczonych wojowników. Musiałam się powstrzymać przed wmaszerowaniem do sali treningowej, i choć odniosłam wrażenie, iż mogłabym zrobić bratu dobry sparing, w dodatku całkiem na poważnie, to nie zamierzałam się z nim w tej chwili konfrontować. Wolałam być sama. Ostatnio tylko tak czułam się dobrze, a teraz to już miało stać się codziennością.

Po jakimś czasie do salonu weszła Bulma, która prawdopodobnie chciała się odprężyć po kilkugodzinnym pobycie w laboratorium. Gdy mnie zauważyła zatrzymała się, a nawet cofnęła kilka kroków. Dostrzegłam to wszystko kontem oka. Wciąż jednak była stosunkowo daleko.

—      Stało się coś? – Zapytała bacznie mnie obserwując. – Wyglądasz na osowiałą.

—      Nie. – Burknęłam pod nosem nie spoglądając na nią.

Miałam nadzieję, że sobie pójdzie i da mi spokój. Akurat z nią nie miałam już zamiaru się wykłócać. Stosunkowo miałam dość problemów jak na jeden dzień. A może i ogólnie? Pomyślałam, że jeśli zrobię coś dla niej zwyczajnego odczepi się nim zacznie zadawać niewygodne pytania. Pochwyciłam pilota, wbiłam się w poduszkę po czym zaczęłam przeskakiwać po kanałach w telewizji, choć wcale nie interesowało mnie czy coś tam znajdę. Zwykle niczego nie było, same pierdoły. Ale czy to właśnie mogło mi pomóc?

—      Daj spokój, przecież widzę. – Kobieta wciąż czekała na wyjaśnienia.

Westchnęłam wyłączając elektryczne pudło, które jednak okazało się pustym trafem. Ani myślałam wyżalać się tej ziemskiej istocie, choć tak na prawdę nigdy nic do niej specjalnie nie miałam, pomimo kilku kłótni w naszym życiu, to jednak zawsze dochodziłyśmy do jakiegoś porozumienia. Ot tolerowałyśmy swoją obecność. Ani myślałam się odezwać. Zamknęłam oczy cicho wzdychając z nadzieją, że córka Briefsa odejdzie.

—      Saro, co się dzieje? – Podeszła bliżej żądając wyjaśnień. – Olałabym twoje humorki, ale wyglądasz jak ostatnie nieszczęście! W dodatku zapaskudziłaś cały salon i jesteś we krwi!

Jej przerażona mina wydawała się być komiczna, a jednak do śmiechu mi nie było. Czy mogła już sobie pójść?

—      Co się dzieje Saro? – Szepnęła ponawiając pytanie zupełnie obcym mi tonem. – Proszę, powiedz co się stało.

Sapnęłam z niechęcią na jakąkolwiek rozmowę. Czy ta kobieta nie potrafiła nigdy odpuścić Zupełnie nie rozumiałam dlaczego książę związał się z tą ziemianką. Ich charaktery poniekąd się dublowały. Czyżby mój brat lubił relacje wybuchowe? Nie rozumiałam tego. Córka właścicieli korporacji ani myślała odejść i zostawić mnie w spokoju. Usiadła na fotelu na przeciw mnie i ze swoją pseudo srogą miną czekała na moje słowa.

Ciężko wypuściłam powietrze z płuc. Co ją obchodziło moje samopoczucie? Dopiero co wojnę mi zrobiła o sytuację w sali medycznej, a teraz udawała troskliwego rodzica? Ani myślałam się jej żalić.

—      Nie twój interes, kobieto.

Podniosłam się z zamiarem opuszczenia jej cennego salonu, z drogimi meblami i ruszenia do swojego pokoju; ostatniego bastionu na tym świecie.

Błękitnooka przekrzywiła delikatnie głowę na bok wciąż obserwując mnie swoim nieprzeniknionym wzrokiem. Czasami było mi jej żal, że była tylko człowiekiem. Była inteligentna i pomysłowa, wśród nas byłaby nieocenionym wynalazcą. Z pewnością dogadałaby się z ojcem Gokū.

—     Pokłóciliście się? Tak? – Dała nogę na nogę starając się przybrać pozycję słuchacza.

Kiedy jej zdaniem moje milczenie było nazbyt długie ponaglała mnie z odpowiedzią. Miałam wrażenie, że coś we mnie się rozsypało na drobne kawałeczki, a oddech stawał się bolesny jakby w powietrzu brakowało tlenu. Ona się sama domyśliła.

—     Gorzej. – W końcu odparłam cicho jakbym chciała by nikt nie usłyszał.

—     Czy możesz mi wyjaśnić? – Kobieta najwyraźniej się zaczynała denerwować, ale starała się wypaść łagodnie. – Ostatnim razem udało wam się dojść do porozumienia. Czemu nie teraz? Porozmawiaj ze mną, może ja coś zaradzę?

Spiorunowałam ją wzrokiem spode łba. Mogłabym walnąć do niej czymś nieprzyjemnym, nawet zniszczyć jakiś przedmiot jak to zwykle robiłam kiedy się wściekałam, bądź nie mogłam dojść do porozumienia z nią. W sumie to ona nie mogła, gdyż ja zawsze stawiałam na swoim. W tej chwili jednak wszystkie moje złe charakterki gdzieś uleciały, była tylko ogromna czerń, jak wtedy, gdy Adris wyssała moją moc.

—     Nie chcę. – Burknęłam cicho.

—     Vegeta nie ma takich humorków jak ty. Z nim prędzej dojdę do porozumienia niż z tobą. – Westchnęła spuszczając dłonie ku podłodze. – Saro, wiem, że nie jestem twoją matką, ale czasem jej potrzebujesz. Jeśli coś cię gryzie jestem tu. Powiedz mi co się stało, że tak wyglądasz?

Spojrzałam na nią i zobaczyłam, że jej wyraz twarzy bardzo się zmienił. Nie była oziębła, nie była nawet zła. Odniosłam wrażenie, że jest jej... smutno?

—    Wiem, że mamy odmienne poglądy na pewne sprawy, ale... – Rzuciła jednym tchem po czym się zawahała. – Do tej pory Gohan trzymał rękę na pulsie, kiedy nie miałam żadnego wpływu na ciebie, ale kiedy mówisz mi, że jesteście tak bardzo pokłóceni muszę wiedzieć co się stało.

Skrzywiłam się patrząc na nią jak zło konieczne wciąż nie chcąc z nią rozmawiać na drażliwy, jakże delikatny temat. Obawiałam się swojego wybuchu, który mógłby zranić niczemu winne istoty w tej okolicy, a moja złość niestety nie wyparowała. O dziwo potrafiłam myśleć, a niektórzy uważali, że liczyłam się zawsze tylko ja. Wywróciłam oczami po czym spojrzałam na niebiesko-włosą zaciskając usta. Ani myślałam się spowiadać.

—     Uwierz mi, że jak się wygadasz poczujesz się lepiej. – Dodała powoli. – Nie będę cię oceniać. Chcę tylko wysłuchać twojego bólu, który w tobie aż krzyczy. Widziałaś się w lustrze? Wyglądasz jakbyś z wojny wróciła.

Wzruszyłam ramionami przewracając przy tym oczami. Czy mogłam tę kobietę trzymać za słowo? Czy było warto upuścić tego ciężaru? Nie chciałam dzielić się porażką, nie zwykłam się zwierzać nikomu prócz... komuś na kogo liczyć już nie mogłam. Kolejny raz sapnęłam mając nadzieję, że otwierając usta nie popełniam błędu.

—     Wygarnęłam jej, no wiesz... wszystko!

Bulma zdumiona stanęła na baczność. Nawet nie wiedziałam o czym mogła pomyśleć.

—     Jak to wszystko? – Nie rozumiała. – Komu?

—     Oświeciłam tę węszącą ziemiankę o nas, o androidach, Bojacku i innych, wiesz... – Machnęłam ręką jakby to było nic, choć nie było. – Wygadałam wszystko... Bez jakiejkolwiek kontroli.

Matka Trunksa opadła ciężko w fotel, na którym wcześniej siedziała i pobladła. Nie chciała wierzyć, a mina zdradzała, że ma ochotę wydrzeć się na mnie. Niemal czułam minimalny skok jej energii, jaką mogła maksymalnie zebrać w tej chwili, a i tak nie miała szansy nawet mnie zadrasnąć. Takie sytuacje chyba ją przerastały w moim wychowaniu. Tym razem i mnie przerosło.

—     Dobrze... Jakieś dziewczynie powiedziałaś prawdę, ale jaki ma to związek z Gohanem? – Zapytała ostrożnie dobierając słowa. – Nie rozumiem?

—     Videl, córka tego barana z telewizji. – Dorzuciłam chcąc oszczędzić jej zbędnych pytań. – Pamiętasz tego błazna na turnieju Komórczaka? Jego dzieciak chodzi z nami do klasy. Z jej powodu skonstruowałaś stroje cząsteczkowe.

Niedostrzegalnie potaknęła głową rozumiejąc powoli sytuację w jakiej się znalazłam. Niestety to było mało. Czy ja miałam mówić wszystko? Czasami miałam ochotę trzasnąć drzwiami i nie wracać, a skończyłoby się na wstawianiu nowej futryny. Westchnęłam ponownie.

—     Powiedziałaś jej, że to nie Herkules pokonał tę kreaturę? – Była jak na szpilkach. – Dlaczego?

Mogłabym jedną wcisnąć, a uszłoby z niej powietrze i by nastała cisza. Cisza, która i tak już panowała w mojej głowie, zrobiło się tak niemożliwie głucho. I niewyobrażalnie pusto.

—     Oczywiście! – Krzyknęłam wyrzucając ręce w górę. Ulało mi się. – Nie będę dłużej wysłuchiwać tych bzdur! Nie mam zamiaru uczyć się szajsu w tej popieprzonej szkole! Gohan jest podły! Opowiada, że zwariowałam, że łżę! Przecież to prawda, sama doskonale wiesz! Niczego nie zmyśliłam.

Kobieta była przerażona moim histerycznym krzykiem, nie mniej jednak musiała zwrócić mi uwagę za język. Zaskakujące jakich słów można było używać, a jakich nie i jeszcze kto mógł. Bo tak. Powoli wstała nie odrywając ode mnie wzroku. Teraz dostrzegłam, że trochę czasu upłynęło na jej twarzy.

—     Ale dlaczego to zrobiłaś? – Dopytywała. – Czy Gohan coś jej zdradził?

—     Nakryłam ich, gdy uczył ją latać!

—   Doskonale rozumiem twój gniew. Jednak nie możesz tak robić. – Westchnęła. – Chcesz nam wszystkim zaszkodzić? Jesteś pewna, że Gohan powiedział jej prawdę? Może go nakryła z lataniem? Pytałaś go dlaczego?

Oczywiście, że nie pytałam; Stwierdziłam fakt. Kobieta zaczęła szukać czegoś w torebce, którą cały czas miała na ramieniu, a której wcześniej nie dostrzegłam. W odpowiedzi jedynie wzruszyłam ramionami.

—     Musimy stosować się do zasad panujących na tej planecie. Musisz to w końcu zrozumieć. – Mówiła nie przerywając poszukiwań. – To dla naszego dobra i spokoju. Chciałabyś natrętnych paparazzi w ogrodzie? W każdym oknie?

—     Mam to gdzieś! Nie chcę by mi coś wmawiano, kiedy wiem lepiej, a w szczególności, ta kretynka kręcąca się wciąż wokół niego! To nie ja uczyłam ją używać energii! – Mój głos się niechcący załamał. – Ona go zmieniła! Od samego początku się wciskała między nas. Był przecież moim przyjacielem, ale już za późno. Stanął w jej obronie! Twierdzi, że kłamię!


—     Och, Saro! – Bulma była w wielkim szoku łapiąc się za policzki. – Ty jesteś zazdrosna!

Torebka Ziemianki zsunęła się z ramienia po czym z cichym plaśnięciem upadła na podłogę, a jej zawartość rozsypała się po panelach.

—     Nie jestem! – Warknęłam.

—     Owszem, jesteś. – Upierała się przy swoim. – Przecież widzę. Tak wygląda zazdrość w najczystszej postaci. Ty chyba nie…?

Miałam właśnie nabuzowana wyjść z pomieszczenia i poszukać sobie odludnego miejsca by kolejny raz wyładować nabrzmiałą złość, jednak stanęłam słysząc, że ta nie kończy zdania. W jej spojrzeniu dostrzegłam oszołomienie, radość, smutek, a także coś jeszcze. Zakłopotanie?

—     Zazdrosna... A co? – Burknęłam pod nosem. – Zostałam zdradzona, trzyma jej stronę, a ja poszłam w niepamięć! Tak robią przyjaciele? Bo z tego co pamiętam, MÓWIŁ mi, że jest inaczej! Ukradła go, a on mnie porzucił jak śmiecia!

Po tych słowach ruszyłam w swoją upragnioną samotność, gdzie mogłabym dać upust swoim stłumionym emocjom, które pękły niczym szklanka, a teraz raniły dotkliwie. Bulma jednak doskoczyła do mnie z zatroskaną miną prosząc bym została, ponieważ musimy poważnie porozmawiać, a to w żadnym wypadku nie mogło czekać. Ja byłam przekonana, że wie stosunkowo dużo, a nawet wszystko. Poza tym, że nie wyrażałam głośno swojej rozpaczy to wiedziała co chciała wiedzieć. 

—     Przepraszam cię, Saro. – Wyszeptała córka Panty chwytając mnie delikatnie za dłonie. – Tak bardzo cię przepraszam.

Uniosłam brwi całkowicie nie rozumiejąc sytuacji. W jej oczach malował się smutek i prawdziwie przepraszające spojrzenie. Dlaczego? Było jej przykro, że zostałam porzucona? Spojrzała na moje dłonie i zatrzymała się na szkaradnej ranie tuż koło widocznych żył. Chyba przerażało ją to.

—    Czy ty go kochasz? – Zapytała cicho i ostrożnie.

—     Co masz na myśli? Był moim przyjacielem.

Matka Trunksa pokręciła głową robiąc przy tym śmieszną minę. Widocznie nie uznawała ode mnie takiej odpowiedzi, choć nie było żadnej innej. Czego ona mogłaby ode mnie oczekiwać? O jakim kochaniu mówiła?

—     Jak mogłam zapomnieć, że Saiyanie nie znają miłości? – Westchnęła ciągnąc mnie ku kanapie. – Przespałam ten moment, przepraszam. Nie sądziłam, że mogłabyś pokochać Gohana. Ja... Ja myślałam, że po prostu tobie nie w głowie takie rzeczy.

Zamrugałam parę razy nie rozumiejąc jej uniesienia jakie odstawiła przed chwilą. Jej zdaniem byłam niezdolna do uczuć, tak? O dziwo zabolało to stwierdzenie. Przecież wiedziała, że byliśmy blisko. Był moim powiernikiem.

Wyrwałam się z rąk Bulmy mając dość tego wszystkiego co się działo. Natłok emocji mnie przygniatał, a do tego rozmowa z nią w niczym nie pomagała, a jedynie bardziej sprawiała ból. Ruszyłam do swojego pokoju nie chcąc na ten temat rozprawiać, a już na pewno wysłuchiwać jakiś niedorzecznych przeprosin.

Wściekłość gdzieś się zaszufladkowała i czekała by ponownie wylecieć w powietrze. Jej miejsce zastąpił smutek i nieopisany żal. Siadłam na podłodze wpatrując się w swoje brudne od ziemi i krwi buty. Gdybym tylko mogła rozszarpać tę jędzę na kawałki i odzyskać to co straciłam…

Naprawdę tak myślałam? Naprawdę ? Czy w moim życiu wszystko co dobre musiało znikać tak drastycznie? Dopiero co, pogodziłam się ze śmiercią rodziny, ludu swojego, a teraz przyszło mi mierzyć się z utratą jedynej osoby, jaka mnie rozumiała, a przynajmniej mi się tak zawsze zdawało. Teraz nie byłam pewna czy te wszystkie lata nie okazały się wierutnym kłamstwem. Sama Bulma z resztą powiedziała, że trzymał moją wybuchową naturę w ryzach. Moje jestestwo opierało się na samych oszustwach. Nie mogłam zaprzeczyć, że coś we mnie umarło. Nie chciałam; Nie mogłam pozwolić by kolejny raz mnie tak złamano. Następnego razu mogłam nie udźwignąć.

Bez pukania do środka weszła kobieta z wciąż zatroskaną miną. Nic nie mówiąc podeszła do biurka przy zasłoniętych okrągłych oknach. Nie miałam ochoty się z nią politykować. Czy nie mogła wreszcie zostawić mnie w spokoju? Postanowiłam, że się więcej do niej nie odezwę i w ten sposób wreszcie da za wygraną.

—     Chciałam cię jeszcze raz przeprosić. – Szepnęła ze smutkiem. – Zapomniałam, że nie jesteś zwykłą nastolatką. Zapomniałam, że jesteś Saiyanką i jak Vegeta nie masz pojęcia o wielu rzeczach.

—     Czego ty ode mnie chcesz, kobieto? – Warknęłam. – Daj mi wreszcie spokój!

—     Zamiast cię wspierać w tym obcym dla ciebie świecie tylko podkładałam kłody pod nogi. – Kontynuowała jakby nie dotarły do niej moje słowa. – Naskakiwałam na wszystko co dla ciebie było normą, a w naszym świecie jest traktowane inaczej, a o tym co najważniejsze... Zapomniałam.

Zrobiłam wielkie oczy nie rozumiejąc do czego zmierzała. Przeprosić, że nie pamiętała? Jak mogła zapomnieć? Przez te wszystkie lata? Każdego dnia widziała nas, dostrzegała naszą moc, udoskonalała wynalazki na potrzeby naszego rozwoju i od tak wyleciało jej to z głowy? Też mi przeprosiny. Prychnęłam odwracając wzrok. Kobieta niespokojnie poruszyła się na krześle cicho wzdychając. Jej nienaturalna skrucha była zastanawiająca.

—     Może rozwiniesz swój wywód? – Zaproponowałam z niesmakiem, a jednak z nutą ciekawości. – Bo nie rozumiem o co ci chodzi.

—     Właśnie o tym mówię, nie rozumiesz, a tutaj każde dziecko wie czym jest miłość. – Żal dźwięczał w jej słowach. – Wypadło mi z głowy, że straciłaś rodziców bardzo wcześnie, choć i tak nic by to pewno nie dało. Naprawdę umknęło mi, że mogłabyś nie znać pewnych uczuć, a powinnam. Wiedziałam, że Vegeta nie potrafił kochać, ale myślałam, że było to spowodowane jakimiś złymi doświadczeniami. Teraz uważam, że po prostu wy, Saiyanie nie wiecie z natury czym jest miłość.

—     I co w związku z tym?

—     Chciałam ci uświadomić jakie mieszkają w tobie uczucia. – Wstała kierując się w moją stronę. – Nie ma tylko radości czy nienawiści. Jest również sympatia do drugiej osoby, której byśmy nie skrzywdzili, chronili ją i szanowali pomimo złości jaka w nas drzemie. Cieszyli się na jej widok, z każdego jej osiągnięcia...

—     Do czego zmierzasz? – Warknęłam gestykulując rozdrażnienie. – Po co mi to wszystko mówisz? Nie potrzebuję tej wiedzy. 

—     Chcę ci uzmysłowić, dlaczego tak się czujesz, a nie inaczej. – Kontynuowała ignorując moje napady złości. – Dlaczego on jest ci tak ważny i bliski i dlaczego boisz się, że go straciłaś. Czujesz jakbyś utraciła cząstkę siebie? Jakby brakowało ci powietrza? Jakbyś rozpadła się...

Kiedy tak wymieniała narastał we mnie nie tylko niepokój, ale i emocjonalna strata, o której tak rozprawiała przybierała na sile. Zupełnie jakby mnie przeskanowała i podała na tacy moje myśli i odczucia. Z każdym jej słowem oczy powiększały mi się, a usta delikatnie rozszerzyły. Zrobiło mi się dziwnie zimno, aż objęłam się łapiąc w łokciach. Okrutnie bolesne to było.

—     On nie wie, prawda? Nie wie, że jest kimś więcej niż przyjacielem? Że go kochasz?

Co on mógł wiedzieć kiedy ja sama nie miałam pojęcia o co chodzi? Po raz pierwszy w życiu szerzej otworzyły się moje horyzonty pokazując dalszy świat gdzieś tam zgaszony, albo nigdy nie oświetlony, który już nigdy nie miał zapłonąć. Na mojej planecie nie było czegoś takiego jak miłość. Czym więc była? Oddaniem, przywiązaniem, oczarowaniem? Czy nie była wszystkim? Czy właśnie w ten sposób miałam rozumieć przez te kilka lat moje dziwne odczucia wobec tego człowieka? Kiedy był blisko, jak się uśmiechał, gdy mnie wspierał, spał obok po wyczerpującym dniu, a także jak się o niego bałam. Zwłaszcza wtedy. Musiało mnie uderzyć z niebywałą precyzją. Poświęciłam dla niego swoje zdrowie i niemal przypłaciłam życiem. W zamian za... pokruszone serce.

Pamiętałam wiele momentów w naszym życiu kiedy czułam się dziwnie, niezręcznie nie wiedząc jak mam postąpić, gdy pojawiało się jakieś doznanie nie posiadające żadnej nazwy w mym słowniku. Niewyobrażalnie miłe, ciepłe i... krępujące. To była miłość? Kiedy ona w takim razie się pojawiła i czy miałam nad nią jakąś kontrolę? I niemal uderzyło mnie wspomnienie na statku kosmicznym. Uciekłam z mostku. Stchórzyłam przed nim.

—     Nie wie, ja nie wiem... – Szepnęłam pustym głosem.

Czy tak nie było bezpieczniej? Teraz nic nie miało znaczenia. Wszystko przepadło w chwili, gdy pojawiła się ona, gdy zaczęła się szkoła. Ten dzień musiał w końcu nadejść, to przecież było zapisane na kartach historii, a ja jakimś cudem zapomniałam, że tak właśnie będzie. Przecież mnie nigdy nie miało być tutaj, nigdy nie miałam się przyjaźnić, nikogo kochać. Nie powinna była poznać tego uczucia jakim jest złamane serce. 

—     Więc dlaczego z nim nie porozmawiasz? – Zapytała. – Teraz kiedy potrafisz nadać sens emocjom, mogłabyś z nim pomówić, na pewno by wszystko się jakoś ułożyło. Zrozumiałby dlaczego się tak uniosłaś.

—     Nie. – Warknęłam, a złość ponownie wróciła.

Kobieta nie rozumiała mojej reakcji. Nie była mną, nie widziała tego co ja, nic nie miało być jakie bym mogła sobie wymarzyć. Pragnienia nie istniały, znikły wraz z zagładą Saiyanów, ze śmiercią mojej ojczyzny. Widziałam też przyszłość. Poza tym nie wiedziałam czym jest miłość. Rozumiałam jednak jak to jest, gdy się jest odtrąconym, gdy chciało się drugiej osobie podać swe serce na tacy. I jak cholernie boli. Jak niszczy, kruszy, zamienia w pył. 

Niczym matczyne, oczy niebieskookiej prosiły o wypełnienie ciszy jakimś sensownym zdaniem, wytłumaczeniem. Dlaczego się tak opierałam, teraz kiedy doznałam małego olśnienia w ludzkiej naturze, o której nikt jednak mi nie wspomniał przez te wszystkie lata . Nie mogłam od tak przyjść i głupio się uśmiechając zawołać, że zrobiłam to wszystko z miłości. Przecież nie miałam dla niego żadnej wartości. Zrezygnował z naszej przyjaźni. Z nas.

—     Widziałam przyszłość, w niej nie ma dla mnie miejsca! Tylko oni. – Wysyczałam zaciskając pięści do aż poczułam ból.

Ból, który we mnie narastał z każdą sekundą, w której przypominałam sobie sceny sytuacji, gdy nieświadomie obdarzałam syna Gokū swoją nieudolnie saiyańską miłością. Wbijało to szpilę, te wszystkie wspomnienia uczucia nieopisanej radości, ciepła, a przede wszystkim niesamowitego odczucia, że jest się bezpiecznym. Tak niewytłumaczalnie chronionym.

Naprawdę nie zamierzałam zrobić jej krzywdy. Nie chciałam w tym zranić brata, bo jeśli ją kochał, a bym to uczyniła mógłby mi nie wybaczyć. Złość, a raczej gorycz jaka mnie przepełniała oddziaływała wybuchowo na wypełniające mnie po brzegi KI. Musiałam opuścić to miejsce natychmiast! Dosłownie brakowało mi powietrza!

Nie minęła nawet sekunda od wypowiedzianych słów; Zdążyłam rzucić kobiecie gniewne, a za razem pełne rozpaczy spojrzenie, a następnie pod wpływem tego wszystkiego, co się miksowało w mej głowie wyskoczyłam z impetem przez zamknięte okno, mając w oczach gorzkie łzy. Nie wiedzieć czemu wraz z roztrzaskaniem szyby nie poczułam powietrza. Wciąż dusiłam się nadmiarem wszystkich doznań. A myślałam, że wyprana ze wszystkiego opuściłam kraniec świata.

Spodziewałam się krzyków oburzenia. O dziwo, jedynie co usłyszałam z jej ust to żałosne nawoływanie bym nie uciekała. Gorycz jaką nosiłam w sobie niszczyła mnie. Czułam jak przemierza przez każdą żyłę jaką posiadałam i pędzi prosto w serce dosłownie je parząc. Czy nie aby tym kochali ludzie? Nienawiść utraty rosła z każdą sekundą i czułam jak przegrywam, dosłownie jakbym walczyła z okrutnym wrogiem, który chce zniszczyć to na czym istotnie mi zależy. Czy aby nie zależało mi na Nim? Od jak dawna? A może dopiero od niedawna? Byłam niemal dorosła w tym świecie, choć w istocie musiałam dojrzeć już dawno temu z dala od dobra i beztroskości, a jednak nie znałam życia.

Ze łzami w oczach, wciąż umorusana własną krwią pędziłam przed siebie w nieznane pragnąc jedynie uwolnienia się od tego przeklętego i żałosnego uczucia, które mnie wyniszczało. Było tak potwornie przykre, że z trudem oddychałam. Nie chciałam kochać, jeśli to miało być tak okrutnym doświadczeniem.  Moja cała siła bojowa była za słaba na to jak teraz czułam się znokautowana przez los. Nie sądziłam, że cokolwiek mnie tak złamie. Śmierć Vegety nie była nawet tak w połowie bolesna jak to co teraz przeżywałam. Może dlatego, że gdzieś tam w tej rozpaczy wierzyłam w jego powrót? Smoka nigdy bym mnie poprosiła o miłość. Życie brata to zupełnie inna kategoria. Ale życie miłości...


Na odludnej pustyni, gdzie słońce niemal parzyło skórę w dzień, wylądowałam miękko w jeszcze gorącym piachu. Zamknęłam oczy chcąc skupić się na tym co się ze mną dzieję i dokładnie zaczęłam wyczuwać ogromne pokłady złej energii, która we mnie wezbrała tego dnia. Mogłabym ją skumulować i usadowić w bezpiecznym miejscu, ale wciąż kłóciła się z moim ciałem. Nie umiałam sobie z nią poradzić, więc musiałam ją uwolnić, by działo się co chce. Obawiałam się w końcu, że skrzywdzę niewinne istoty, na których jeszcze mi zależało. Tych których miałam gdzieś mogłabym zmieść i schować jakiekolwiek poczucie winy pod dywan. Czy nie tak robiliśmy od wieków? Zabijaliśmy bez skrupułów od stuleci, częściej, gdy pojawił się Changeling.

Zgięłam ręce w łokciach wzdłuż tali kumulując w nich swoją niepojętą moc po czym z wrzaskiem wystrzeliłam ją przed siebie tworząc małą burzę piaskową. Musiałam zasłonić twarz i zamknąć oczy. Po chwili jednak stwierdziłam, że nie dbam o to czy nazbiera się on w moich powiekach były wszak mokre od gniewnych łez. Płakałam, po raz pierwszy w ten sposób. Raczej drugi, parę godzin temu również to uczyniłam, po tym jak poczułam się zdradzona. Wtedy jednak byłam nieszczęśliwa i gniewna, teraz rozżalona i rozbita.

Wzniosłam się powoli w górę zamykając powieki by ponownie zapanować nad drzemiącą we mnie KI. Uniosłam lekko dłonie po swych bokach, tworząc w niej blade, czerwone kule, które rozświetlały już dość ciemne otoczenie. Gdy były dostatecznie nasycone złączyłam je ostrożnie w jedność na wprost swojej twarzy, następnie zrobiłam niesamowicie szybki obrót wokół własnej osi upuszczając z ust cichy skowyt by wystrzelić wszystko w niebo. Nie czekając jednak ani chwili postanowiłam ruszyć za nią i ją wyprzedzić, a następnie wpaść w samo epicentrum. Energia, z którą się starłam była tajemnicza. Nie znałam tej mocy, jaką dysponowałam i ta w net mnie powaliła. Spadając zamroczona zastanawiałam się co teraz będzie; Czy coś jeszcze będzie? Czy powinno?

Wyrzuciłam z siebie KI by zatrzymać się tuż przed piachem, który pod wpływem naporu energii rozpylił się jakby smagnął go silny wiatr. Myślałam, że bólem cielesnym zamroczę ten emocjonalny i choć na moment uwolnię się od tego. Jednak niczego nie wskórałam. Jak cierpiało me serce, tak z ledwością oddychałam. Sama nie byłam w stanie poprawić swojego komfortu psychicznego, z którym nie potrafiłam sobie poradzić. A nie tylko głowa go potrzebowała, ale i ciało. Byłam wykończona, a a jednak rozwścieczone ego nie potrafiło sobie poradzić z tą lawiną uczuć. Tylko jedna osoba mogła mnie od utracenia resztek trzeźwości umysłu uratować. Ruszyłam od razu z zawrotną prędkością w stronę miasta Zachodu, i nie po to by przeprosić Bulmę za wywarzenie ram okiennych.

Wylądowałam twardo przed domem i nie spiesząc się lecz z zaciśniętymi pięściami dotarłam do sali grawitacyjnej, która znajdowała się na parterze ogromnego domu. Wtargnięcie z nocy w białe światła niemal wypaliło mi zmęczone oczy. Jednak nie miało to takiego znaczenia jak mój cel. Wcisnęłam guzik i weszłam do pomieszczenia, gdy tylko się rozsunęły drzwi, z którego miał właśnie wychodzić Vegeta z przewieszonym ręcznikiem na idealnie wyrzeźbionym ramieniu. Spojrzałam na niego jak na wyzwanie delikatnie unosząc kącik ust, a mały fioletowo-włosy szkrab wesoło zawołał „Cześć, Saro!”. Zignorowałam chłopca nerwowo poruszając ogonem.

—     Czas na poważny trening, bracie. – Syknęłam nie patrząc na biegającego ośmiolatka. – Pokaż co reprezentujesz ostatni książę.

Saiyanin spojrzał na mnie z zaskoczeniem, a za razem z satysfakcją. Jego oczy zalśniły. Doskonale to widziałam. Niedostrzegalnie kiwnął głową zgadzając się na propozycję samemu uśmiechając się kopia w kopię. Myślałam, że jeśli tego nie uczyni zmuszę go. Nie było takiej potrzeby, sam potrzebował tej chwili. Wiedziałam, że motywy były inne. On czekał na Son Gokū. Jego bazowa energia jednakże była niższa niż dotychczas, co oznaczało, iż urządził sobie bardzo wyczerpujący trening, nawet jeśli wykonywał go ze swoim potomkiem. A może to zwykłe zmęczenie? Dzieciaki z wiecznie naładowanymi bateriami były wykańczające. Zwłaszcza w duecie.

—     Idź do matki. Na dziś koniec, młody. – Rzekł do syna. – Pora spać.

Chłopiec nie próbując się nawet kłócić z ojcem ruszył do wyjścia dziwnie na mnie patrząc, nieco naburmuszony, a trochę z intrygą. Ot ciotka, od siedmiu boleści nie przywitała się z bratankiem, a teraz zamierzała zatańczyć z jego ojcem. Nie spojrzałam nawet na niego. Miałam to w poważaniu. Nie przyszłam tu niańczyć dzieci i pragnęłam by jak najszybciej opuścił to miejsce. Lokum, które za moment miało stać się śmiertelną pułapką przy braku doświadczenia bitewnego.

Wzięłam głęboki wdech, a następnie wypuściłam powietrze, a wszystko za pomocą nosa. Ruszyłam w głąb pomieszczenia i zatrzymałam się dopiero stojąc do brata tyłem zaglądając przy tym w jedno z okien, lecz bez zainteresowania co za nim się znajdowało. Doskonale wiedziałam, że były tam ogrody rodziców Bulmy, w których żyły przeróżne stworzenia, oraz mnóstwo gatunków roślin; Jak mawiała jej matka, bardzo rzadkich.

—     Gdzieś była? Masz podarte ubranie i w ogóle umazana krwią jesteś jakbyś z batalii wróciła. – Zauważył.

—     Ziemianie i ich kiepska odzież. Próbowałam sama trenować, jednak stwierdziłam, że muszę skopać komuś tyłek na poważnie. – Sarknęłam wzruszając ramionami. – To nie są istotne rzeczy, bracie. Ważne w jakim stylu cię pokonam. Ustaw grawitację na ostatnio zapamiętaną.

Mężczyzna założył ręce na piersi cicho się śmiejąc. Jego mina mówiła sama za siebie, że to nie ja jemu, a on mnie utrze nosa. Byłam odmiennego zdania. On jednak zawsze pokładał w sobie nadzieję. Był pyszałkiem, wiadomo, ale też miał pojęcie o swojej mocy. I za pewne znał ostatnią wartość ciążenia. Mogłam się porywać na słońce, a mogłam również niczego nie odczuć. Nie wiedziałam co robił ze swym synem podczas treningu.

—     Nie możesz tego zrobić dzieciakowi Kakarotto? – Zapytał krzyżując ręce na piersi. – Zwykle to z nim trenujesz.

Miał na sobie swój bojowy strój w wersji letniej, gdzie rękawki i nogawki były krótsze, a popiersia nie zdobił żaden pancerz. Wszystko w kolorze nieprzeniknionej czerni. Brakowało mu także białych jak śnieg rękawiczek, które  były jego nieodzownym znakiem rozpoznawczym na polu walki.
 
—     Nie wspominaj o nim przy mnie. – Warknęłam zaciskając pięść. – Jeszcze bym go zabiła, a ciebie jestem w stanie oszczędzić z racji spokrewnienia.

—     Szampański humor dopisuje. Nie będę nawet pytać. – Uśmiechnął się przebiegle. – Saiyańska, buzująca krew.

Wcisnęłam koralik na bransolecie by zmienić strój, na ten który przygotowała mi Bulma i który musiała naprawić po starciu z gorącymi wulkanami. Mówiła, że winna byłam jej wdzięczność, gdyż tym razem użyła materiałów jak najmniej łatwopalnych by wzmocnić mój pancerz po akcji z wulkanem. Ja nie prosiłam jej o to. Czy Gohan mógłby to zrobić? Wątpiłam. Był bezinteresownym dzieciakiem. Nie... Nie był już nim, a mężczyzną. Tym, który wyzwolił we mnie nieistniejące dotąd doznanie.

Vegeta wywrócił oczami, jednak teraz dostrzegał, że stoi przed księżniczką Saiyanów, a nie jakąś pospolitą ziemianką, która sama przed niczym się nie obroni. Z resztą nigdy nie potrzebowałam niczyjej pomocy. 

—     I tak bym ci nie powiedziała! – Odwarknęłam na zaczepkę. – Lepiej weź się do roboty!

Pomieszczenie jednak okazało się za małe na moje wybuchy agresji i nawet grawitacja nie dała sobie rady z moim napadem, a Vegeta miał problem tam unikać nieprzemyślanych ataków. Ogromna dziura w ścianie mówiła za siebie, kiedy cala konstrukcja domu zatrząsała się w posadach. Wściekła mina kobiety mego brata zabijała już na wstępie, gdy tylko wparowała do naszej siłowni, bo tyle mogła jedynie uczynić. Jej dziki wrzask kazał nam się wynosić nim zrujnujemy cały dom. Zwłaszcza tyczyło się to mnie i mojej nieposkromionej czarnej dziury. Ona wiedziała dlaczego się wściekam, a nawet mogła być bardziej tego świadoma. Myślę, że tym bardziej chciała bym była jak najdalej stąd. Nim zrujnuje nasz wspólny dom.

Zaproponowałam bratu by ruszył za mną. Zabrałam go na kraniec świata, gdzie kilka godzin temu dawałam upust swojemu cierpieniu i gdzie podobnież przed laty wylądował statek kosmiczny ojca Piccolo, który później objął stanowisko Wszechmogącego. O tym opowiadał mi Gohan. On znał historię Namekanina, a raczej jego przodka. Zielony kosmita się przed nim otworzył, tak samo jak później ja. Czy taką miał ukrytą moc?

Temperatura powietrza nie była za wysoka, a ciągle panujące tam wiatry i burze sprzyjały treningowi. W prawdzie nie przybyłam tam ćwiczyć, a dać upust złości. Vegeta miał mnie kontrolować bym nie narobiła szkód, a z ledwością nad sobą panowałam.


Zajęliśmy pozycje do ataku spoglądając sobie zaciekle w oczy. Tego dnia Vegeta jak nigdy chciał się ze mną zmierzyć. W jego oczach tańczyły iskierki, coś czego nie widziałam od czasu wizyty Komórczaka na Ziemi. Rozpierała mnie radość w tej wściekłości, w końcu ktoś traktował mnie całkiem poważnie i nie było mowy o taryfie ulgowej. Czy w reszcie dojrzał we mnie prawdziwie silnego przeciwnika? Godną rywalkę, a nie szczeniaka?

Pierwsza się przemieniłam w Super Wojownika, ten nie kazał czekać mi długo i także to uczynił, by w chwilę po tym nasze pięści się zetknęły. Noc jaka nastała została oświetlona złocistymi aurami. Nie miałam zamiaru traktować go jak słabeusza, a godnego rywala, i miałam nadzieję, że on także nie zniży mnie do poziomu dziecka, wszak byłam dużo młodsza, w tym mniej doświadczona w walce, a jednak nie najgorsza. Byłam jedną z najsilniejszych tu istot. Choć wiedziałam, że Gohan do tej pory mnie przewyższał, gdy nie opuszczał sparingów.

Odskoczyliśmy w tył. Ponowiłam atak wymierzając cios w jego twarz lecz ten w ostatniej sekundzie zniknął mi sprzed oczu by zadać swój w moje plecy idealnie trafiając między łopatki. Zawyłam z bólu. Oszołomioną odrzuciło mnie nieco, lecz szybko pozbierałam się. Wstrzymałam lot za pomocą KI, po czym niczym wściekła bestia natarłam na księcia szczerząc groźnie zęby. Jeszcze trochę i go miałam szansę rozwścieczyć. Tak na prawdę.

—     Nie baw się ze mną! – Fuknęłam. – Traktuj mnie na poważnie! Nie jestem tą smarkulą z Vegety! Do cholery, nie jestem dzieckiem!

—     Skoro sobie życzysz. – Rzekł pełen nadziei po czym skumulował w dłoniach ogromną ilość KI. - Broń się!

Wystrzelił ją, a następnie zniknął mi z oczu zostawiając po sobie smugę złota. Bez problemu uniknęłam jego ataku odbijając KI jedną ręką, jednak nie spodziewałam się, iż następnie pojawi się centralnie przed moją twarzą. Choć zrobiłam wielkie oczy i zasłoniłam głowę obiema rękoma krzyżując je w zaciśniętych pięściach, to byłam w stanie udaremnić ten skok. Odskoczył. Okręciliśmy się w koło wciąż patrząc w swoje  zimne, seledynowe oczy, których z biegiem lat nie dało się nauczyć. Tym razem ja zaatakowałam pierwsza wystrzeliwując salwę świetlistych pocisków. Książę jak w tańcu ominął każdy śmiejąc się, kto kogo nie traktuje poważnie. Miałam nadzieję, że właśnie tak będzie. Zmylić przeciwnika nie zawsze jest prosto. Zrobiłam salto nad jego głową niemal stykając się nosami. Na chwilę przylgnęłam swoimi plecami do jego wypuszczając szybko powietrze.

—     Zatem koniec zabawy. – Syknęłam z kąśliwym uśmiechem, którego nie mógł zobaczyć.

Nie odwracając się złapałam go za lewą rękę obiema swoimi po czym szarpnęłam nim w stronę ziemi. Nie czekając ani chwili ruszyłam za nim generując w obu dłoniach szkarłatne pociski, które następnie złączyłam i wystrzeliłam w niego. Jego mina mówiła sama za siebie; Zaskoczyłam go. Nie zdążył uniknąć trajektorii lotu fali energetycznej i wraz z nią wbił się z głośnym hukiem w podłoże. Cierpliwie czekałam aż się wygramoli z krateru. Sekundy trwały, a jego nie było. Wiatr miał nas w nosie i szalał na wszystkie strony. Zaczął padać chłodny deszcz.

—     Nie mów, że cię pokonałam, bracie. – Zawołałam za nim. – Wyłaź. Nie kryj się jak tchórz!

Ni stąd ni zowąd pojawił się przede mną z rozwścieczoną miną. Uderzył mnie z pięści w brzuch cicho i groźnie śmiejąc się. Skuliłam swe ciało warcząc jak zaszczute zwierzę, a chwilę po tym oberwałam złączonymi garściami w głowę. Nie obrobiłam się. Gdy spadałam z oszałamiającą prędkością nim zderzyłam się z twardą ziemią zdążyłam pomyśleć, że mój starszy brat nabrał sporo doświadczenia podczas tych kilku lat. Treningi go udoskonaliły, a jego szybkość była nieporównywalna do tej jaką dysponował podczas turnieju Komórczaka. Byłam pełna podziwu. Jak to było możliwe, że wcześniej tego nie dostrzegłam?

Zgrabnie odbiłam się od podłoża nie uszkadzając go. Zaskoczenie mojego przeciwnika było dla mnie bezcenne. Zacisnęłam obie pięści po czym wzleciałam ponad księcia. Moje ciało oplotły wyładowania elektryczne. Byłam wściekła, że jesteśmy na równi w tym stadium, a nawet mogłabym rzec, że Vegeta był lepszy i przede wszystkim szybszy. Dłużej zmagał się z tym poziomem i zdążył go udoskonalić. Czas było przejść na wyższy i rozprawić się z pyszałkiem, który śmiał twierdzić, że jest w stanie mnie pokonać. Przemiana nastąpiła wraz z oślepiającym złotym blaskiem. Moje włosy ostro sterczały do góry niczym igły, a ciało przebiegał co chwila cichy, elektryczny wąż oznajmiający by się nie zbliżać. Czas było pokazać braciszkowi jak powinien wyglądać elitarny Saiyanin tak na prawdę.

Nim zdołał zrozumieć, że stoi przed nim drugi poziom niegdyś legendarnego wojownika leciałam w niego jak pocisk nie szczędząc przy tym strun głosowych.. Zadałam pierwszy cios pod żebro. Seledynowo-oki zgiął się w pół, nim zdążył zareagować, następnie przyłożyłam mu łokciem w plecy sprawiając, że mechanicznie go wyprostowało. Próbował się bronić, zadać jakiś cios, lecz nie był w stanie mnie dosięgnąć. W pierwszym stadium nie dorównywał mi ani szybkością, ani siłą. Niestety. Choć gdybyśmy wciąż się mierzyli na tych samych poziomach, mogłabym doznać gigantycznego szoku, jak bardzo można wynieść na wyżyny początek złocistej drogi.

—     Czas byś zaczął coś z sobą robić! – Warknęłam zgrabnie robiąc unik przed jego pięścią.

—     Co masz na myśli?

—     Byś osiągnął coś więcej. – Kopnęłam go w lewy bok. – Obijasz się! I ty śmiesz mówić o sobie książę? Weź się w garść! Stań się lepszym!

Drwiłam z niego nie bacząc jak jego złość rośnie i z każdą chwilą coraz gorzej radzi sobie z obroną, nie wspominając o jakimkolwiek ataku. Miałam nadzieję, że weźmie się w garść. Tyle lat minęło, a on stał niemal w miejscu. Co prawda udoskonalił Super Saiyanina, ale to wciąż było mało. Nasze pułapy były skrajnie odległe, a to ja byłam tą, która zwiedziła mniej kosmosu i z mniejszą ilością istnień się zetknęła. Miał więcej siły, mięśni, był doświadczony, jednak kolejnego poziomu nie udało mu się uzyskać. Brakowało mu zapalnika. Przez ostatnie kilka lat nie miał pociągu do walki, nawet wizyta Yonana tego nie zmieniła. Jego najlepszym motywatorem był od lat martwy Gokū. Teraz, gdy mieli się spotkać na turnieju zapałał miłością do walki na nowo.

—     Stul pysk! – Ryknął usiłując mnie dosięgnąć.

Odleciałam kawałek w tył szeroko się uśmiechając do niego. Chciałam sobie poprawić humor psując go swojemu starszemu i jedynemu bratu. Za razem pragnęłam by jego ciężkie treningi się opłaciły. Zasługiwał na to. Nasz taniec z boku wyglądał morderczo. Vegeta z niebywałą zaciekłością usiłował mnie dopaść i ile kroć udało mu się mi przywalić oddawałam z nawiązką szydząc przy tym z niego. Robiłam co mogłam by go rozwścieczyć do granic. Jego piętą Achillesową była duma, więc  deptanie jej było moim ostatnim asem.

Książę zaczął kumulować swoją moc krzycząc na całe gardło. Ziemia zatrząsała się i zaczęła w ekspresowym tempie pękać. Odłamki twardej ziemi tańczyły na wietrze wymieszanym z saiyańską wściekłością. Parę takich odprysków musiałam zniszczyć przy pomocy KI by nie powaliły mnie na ziemię. Przecież nie mogłam przegapić ani minuty. Z każdą sekundą poziom mocy Vegety rósł, a wyładowania elektryczne co jakiś czas występowały wokół jego ciała. Z zapartym tchem obserwowałam całe zjawisko.

Po paru minutach stał przede mną mężczyzna spowity niesamowitą aurą gorzko na mnie spoglądając. Był wściekły, uraziłam jego dumę. Delikatnie się uśmiechnął, choć wyglądało to jakby szydził ze mnie. Klasnęłam powoli parę razy w dłonie pokazując mu jak jestem rad z jego przemiany i jak bardzo się nie boję jego pewności siebie. Z resztą już dawno byłam mu to winna. W końcu był kimś więcej niż tylko Saiyanem. Był moim bratem, osobą która oddała za mnie życie.


—     Moje gratulacje, książę. – Podeszłam do niego bliżej. – Teraz jesteś na równi ze mną. Czas byś stanął do prawdziwej walki.

—     Nie drwij ze mnie! – Warknął. - To, że zdobyłaś tę formę wcześniej o niczym nie świadczy.

Jego wzrok. Cwany, wściekły i jeszcze bardziej pewny siebie, jak nigdy dotąd. Osiągnął nowy pułap, jednak nie wiedział, jak panować nad tą mocą. W tym momencie mógł czuć się jak bóg, jednak, jego ciało nie znało swoich możliwości. Ja to wiedziałam, on niestety, jeszcze nie. Nie zamierzałam mu zdradzać, że w pierwszych chwilach przemiana była bardzo zdradliwa. Ja to przerobiłam, Gohan również. Na niego też miała przyjść pora.

Kiedy tak spoglądałam na ostatnią żyjącą osobę z rodziny moja buzująca wściekłość w pewnym stopniu gdzieś odleciała i liczyło się dla mnie tylko to, by mój brat, książę Saiyan stał się istotą potężną, kimś więcej niż następca tronu jakim mogli go sobie wyobrazić poddani zanim polegli lata temu.

Zawsze uważałam i za razem wierzyłam w to bardzo mocno, że Vegeta jest najsilniejszą istotą we wszechświecie. Później zjawił się w moim życiu Freezer ze swoimi oddziałami i czar prysnął. Ale wciąż chciałam mieć nadzieję, że jest potężniejszy od nich i przyjdzie dzień, w którym mnie ocali. Niestety, a może stety, nie był nim łamiąc dzięki temu utarty kastowy schemat, że tylko elita może posiąść największą moc. Gokū nie był nawet uważany za drugi gatunek wojownika. Jednak pokazał, że można wyjść z ram narzuconych kiedyś, nie wiadomo przez kogo i stanąć na wyżynach. Prawdopodobnie gdyby nie on, nie byłabym tym kim jestem. Vegeta by zginął, a ja stałabym się mordercą na usługach.

Może i by mój brat przeżył i nie poznał lepiej ojca Gohana. Może byśmy się kiedyś odnaleźli, ale jako sługusy mroźnej rasy. Na samą myśl robiło mi się zimniej niż na Aracnum.* Jednak byłam pewna, że w Sayańskiej duszy jest więcej ciepła niźli w innych rasach okrytych niesławą. Póki co byłam nieomylna. Może i byliśmy oziębli, mało uczuciowi lub wcale, jednak gorąca i zapału w nas nie brakowało. Byliśmy zaprzysiężeni walce i oddani honorze.

—    Będziemy się bawić, czy wreszcie pokażesz mi tak na prawdę, na co cię stać? – Tupnął książę lekko poirytowany, a ziemia pękła pod jego butem.

Było widać, że marzy o przetestowaniu swojej mocy, której był tak samo pewny, gdy Gohan powstrzymywał Komórczaka, a z którą ja myślałam że jestem w stanie poradzić sobie z Freezerem będąc zwykłym wściekłym czarnowłosym Saiyanem bez większego doświadczenia. Każdego dnia gubiła nas durna pycha, a i tak Kosmiczny Wojownik nie potrafił się jej wyzbyć, to było wręcz zaprogramowane w naszych genach. Często próbowałam być bardziej ludzka niż Saiyanska, widząc jak komuś, kto miał połowę mych cech udawało się być i jednym i drugim. A jednak było to trudniejsze niż zabicie Freezera.





Aracnum – Planeta owiana wiecznym lodem, gdzie temperatura nie przekraczała nigdy zera.