24 października 2021

69. Między młotem, a kowadłem


Kobieta długo siedziała na podłodze oparta o ścianę, gdy tamto wcielone zło odchodziło. W pierwszej chwili, gdy ją ujrzała miłe ciepło rozlało się po jej ciele. Była oszołomiona, nie dowierzała, ale szczęśliwa, że nic jej nie jest, a raczej, że się ocknęła. Jednak, gdy ich spojrzenia się spotkały… Te czerwone ślepia niczym krew, zmorzone złowrogo, usta ściągnięte w niebezpiecznym grymasie. Wyglądała jak potwór...

—    Nic ci nie jest? – zapytała niespokojnie. – Jesteś strasznie... blada?

Pamiętała, że jej ciało czerniało, ale teraz było wyblakłe i szare. Ubrana była w koszulę nocną, którą sama jej podarowała, aby ta miała, w czym spać. Choć z początku dziewczyna upierała się, że w żadnych kieckach sypiać nie będzie. Nie jest już małą dziewczynką, a wojownikiem. Wiedziała, że z tą nastolatką będzie sporo kłopotów zanim przygarnęła ją pod swój dach, ale nie sądziła, że aż takie.

— Gdzie jest? – Saiyanka spytała dziwnym, mechanicznym głosem. – Gdzie?

—  Kto? Vegeta? – Bulma nie zrozumiała pytania, jednak usiłowała strzelać.

Przecież każdy mógł być tym kimś, równie dobrze to mogło być coś, ale co? Nim zdążyła cokolwiek jeszcze powiedzieć księżniczka chwyciła ją jedną ręką za szyję i uniosła parę centymetrów w górę. Niebieskooka momentalnie zaczęła się krztusić. W geście obronnym próbowała odczepić tę morderczą dłoń zaciśniętą na jej delikatnym gardle. Okazała się być za słaba, co było wręcz oczywiste. Z Saiyanami nie miała żadnych szans, a ten, który powinien jej teraz bronić był gdzieś daleko i usiłował ocalić właśnie tę, która miała stać się jej oprawcą. Kiedy już myślała, że umrze Sara rzuciła nią o ścianę niczym śmieciem i odeszła bez słowa wyjaśnienia. Spadkobierczyni Capsule Corporation chciała zawołać za dziewczynką, jednak jedynie co mogła w tej chwili zrobić to z trudem łapać oddech głośno przy tym kaszląc.


Bulma na samo wspomnienie chwyciła się za obolałe gardło, a łzy mimowolnie napłynęły do jej oczu. To wszystko było takie nierealne!

—  Co się stało… – jęknęła w łzach. – Czy ona właśnie chciała mnie zabić?

***

Ciężko było w to uwierzyć, ale to wszystko wydarzyło się naprawdę, a trwało zaledwie kilka chwil. Kiedy na sygnał Vitanijczyka Sara ruszyła do ataku ledwo zauważyłem, że się poruszyła. Ot zniknęła, a w raz z nią ktoś jeszcze… To był Kuririn. Dostrzegłem to, jako pierwszy, ale nim zdążyłem zawołać jego imię księżniczka rozwaliła nim pobliską skałę tworząc potężny huk. Nie od dziś wiedziałem, że jest szybka, ale żeby aż tak? Nawet nie weszła na pierwszy poziom! Nie wierzyłem własnym oczom… To była ta dziwna siła.

W chwili, gdy wyrzuciła jego ciało w naszą stronę zareagował tylko Szatan. On, jako jedyny nie był sparaliżowany sytuacją i w ostatnim momencie złapał przyjaciela. Stałem i patrzyłem z przerażeniem na to, co mu zrobiła. Była bezwzględną maszyną do zabijania i chyba tylko my staliśmy jej na przeszkodzie, dzięki Yonanowi.

Zagotowało się we mnie. Byłem naprawdę wściekły! Jak nienawidziłem walczyć, tak teraz miałem ochotę przerobić tego perfidnego typa na pasztet, jak wtedy gdy Komórczak krzywdził przyjaciół mego ojca i jego samego. Wiedziałem, że Sara nigdy by tego nie zrobiła. Już tyle lat z nami żyła… Nie miała powodów by napadać na nas. Przecież byliśmy kumplami. Zwierzaliśmy sobie różne sekrety. Opowiadaliśmy, co byśmy chcieli zmienić w naszych życiach. Śmialiśmy się i płakaliśmy jakbyśmy się rozumieli, znali nie od dziś.

Wspomnienia były bardzo realne i bolały, kiedy patrzyłem na to co widziałem teraz. A on ją w bezczelny sposób wykorzystywał! Musiało oznaczać to tylko jedno… A ja tak bardzo tego nie chciałem.

***


—    Zrób coś! – krzyknęła C18. – On umiera!

Klękała nad poturbowanym mężczyzną z jedną ręką na jego klatce piersiowej, a drugą pod głową. Targały nią bardzo sprzeczne emocje i sama nie wiedziała już co ma robić. Swoją złość musiała gdzieś wyrzucić, a najbliżej stał Nameczanin. W końcu to on złapał Kuririna.

—   Mam tylko dwie fasolki i wolałbym wykorzystać je w gorszym momencie. – szepnął.

—    Ty perfidny robalu! – kobieta rzuciła się na niego.

Nie mieściło się jej to w głowie, z resztą sama nie rozumiała swojego wybuchu. Działała instynktownie. Złapała kosmitę za materiał płaszcza tym samym zmuszając go do pochylenia się nad jej niższą posturą.

—  Wyładuj swój gniew na nim. – wskazał głową Yonana starając się nie reagować na zaczepki. – Kuririna możemy wskrzesić jeśli umrze, ale najpierw musimy zabić tego chłopaka. One są dla Vegety i Gohana.

Piccolo stał niewzruszony i czekał na jej reakcję. Androidka spojrzała na zielonoskórego niczym na wariata. Niby coś jej świtało… Jednak nie wiedziała do końca, co. To było tak dawno… No bo niby jak mieliby obudzić zmarłego? I nagle zrozumiała.

Uwolnili ją od destrukcyjnej bomby zamontowanej przez szalonego doktora Gero. Skoro potrafili uczynić coś takiego bez machnięcia palcem, tym bardziej byli w stanie ożywić tego kretyna, którego jakimś cudem darzyła uczuciem, choć nie wiedziała, dlaczego. I czy w ogóle nie ma jakiś omamów. Opanowała się i uwolniła Szatana z uścisku jeszcze chwilę na niego spoglądając.

—    Nie zawiedź mnie. – wycedziła twardo.

W tym samym czasie Saiyanka nie czekała na kolejne instrukcje. Musiała mieć już dobrze zakodowane, kogo ma zlikwidować. Uwolniła drzemiącą w niej moc i zmieniła się w złotowłosą wojowniczkę. W tym przebraniu wyglądała jeszcze straszniej. Jej oczy pozostały krwiście czerwone. Kiedy ustatkowała KI, wyciszyła złotą aurę. Następnie zrobiła krok i rzuciła się na kolejną ofiarę. Tym razem Gohan zareagował i zasłonił ciałem Yamchę upadając na niego, a dziewczyna chybiła.

—    Odejdźcie stąd! – jęknął z przejęciem. – Jest dla was za silna!

— Myślisz, że nie wiemy? – zakrztusił się mężczyzna pustyni. – Chcieliśmy pomóc...

Był wielce zaskoczony refleksem dzieciaka, na samą myśl, że mógł skończyć jak jego przyjaciel zadrżał i dostał zawrotów głowy.

Syn Gokū odepchnął atakującą ich Sarę by móc bezpiecznie wstać po czym podał rękę przyjacielowi i pomógł mu. Kiwnął doń głową, następnie zrównał się siłą z przymusową przeciwniczką także zmieniając kolor włosów na złoty. Niestety nie mógł więcej tego odwlekać.

—  Nie chcę z tobą walczyć, ale nie pozwolę ci atakować przyjaciół! – warknął trzęsącym się głosem. – Jeśli chcesz zrobić komuś krzywdę to tylko mnie! Ich oszczędź.

Spojrzała na niego krzywo. Oczy zalśniły jej ogniem. Saiyanin domyślił się, że nie spodobało się to księżniczce – Wydawał jej polecenia. Nie miał wyboru. Przecież nie chciał by ktokolwiek jeszcze ucierpiał z rąk niepoczytalnej nastolatki. Czuł się za nich odpowiedzialny.

—  Co byś zrobił tato…? – szepnął do siebie – Potrafiłbyś zabić kogoś ważnego w swoim życiu? Jak na przykład mamę? Ja nie potrafię… Nie chcę.

Vegeta nie czekał na rozwój wydarzeń ze strony siostry. Był pełen podziwu jej mocy, szybkości i w ogóle! Wcześniej tak naprawdę nie widział jej walczącej z prawdziwym przeciwnikiem. Cieszył go fakt, iż jest potężna, że z dumą może nosić tytuł księżniczki, ale kurwa nie przeciw niemu!

Jeśli ten bachor Gokū nie rozniesie jej, ona rozszarpie ich! Nie przejmował się jednak tym tak dogłębnie. To był przecież drugi wariant, w razie gdyby, ale przecież nie zamierzał przegrywać z Yonanem. Wystarczyło przecież zabić tego śmiecia i wszystko wróciłoby do normy. Prawda? Z drugiej strony pragnął zmierzyć się z Saiyanką i ostatecznie pokonać. Marzył by przekonać się na własnej skórze, jaka jest w tej piekielnej postaci bez krzty zahamowań.

Cóż, dwóch rzeczy mieć nie mógł. Nie pozostawało mu nic prócz satysfakcjonującej walki z białowłosym intruzem. Byleby Gohan utrzymał dziewczynę na smyczy do tego czasu. Bo jak pokona tę wesz rozprawi się z niesforną siostrzyczką.

Książę zaskoczył swego przeciwnika ciosem w twarz, gdy ten rozkoszował się umiejętnościami Sary. Cofnęło go, ale szybko zorientował się, co jest grane i ruszył do kontrataku. Przez chwilę mierzyli do siebie z pięści, ale książę nie miał zamiaru już się bawić. Skumulował sporą dawkę energii i wycelował w natręta. Chybił.

Niech go szlag! Pomyślał wściekle ponawiając atak.

Strzelał i strzelał, coraz to szybciej i zacieklej jednak nie był w stanie trafić Yonana, który świetnie unikał pocisków dobrze się przy tym bawiąc. Vegeta zamiast zmienić taktykę jeszcze chwilę trwał w tej bezsensownej walce. Złość nie pomagała mu myśleć, a niestety frustracja rosła w nim jak woda po deszczu.

— Co za głupek. – westchnęła C18 stojąc nieopodal.

Wycelowała w przeciwnika księcia i chociaż nie trafiła udało się to Saiyanowi poprawiając tym samym jego nastrój. Nie skomentował poczynania androidki i nie myślałby dziękować. Rozbudził w sobie moc i przywdział złotą aurę. Nawet jego mięśnie zdawały się być nieco większe i twardsze niż do tej pory. Ruszył jak torpeda na oponenta z obrzydliwym uśmieszkiem nakrapianym sporą dozą pewności siebie.

—    Jesteś tylko mój! – krzyknął jak szaleniec.

Sekundę później nastąpiło zderzenie. Mężczyźni chwilę siłowali się pragnąc odepchnąć drugiego. Z dołu niestety niewiele można było dostrzec, gdyż walczący znajdowali się bardzo wysoko nad ziemią.

***

Tym razem dziewczyna zaatakowała znienacka. Szybko przemieszczała się tu i tam, aż w końcu dezorientując przeciwnika znalazła się za jego plecami mocno go kopiąc pod dołem kolanowym. Son Gohan z bólem runął plecami na ziemię. Zupełnie zaskoczony, miał problem z podniesieniem się. Wciąż próbował odtworzyć sobie jej ruch dzięki, któremu tak go podeszła. Niestety nie miał czasu na zbytnią kalkulację. Saiyanka nie czekała aż wstanie. Uderzyła ponownie, tym razem nie trafiła, a zamierzała w twarz. Wbiła za to mocno nogę w ziemię. By ją wyciągnąć musiała mocno szarpnąć tworząc niewielkich rozmiarów dziurę. Walczyła z chłopakiem jak diabeł. Rzucała się na niego niczym kocica, a kiedy był zbyt daleko próbowała dopaść któregoś z obecnych, tych słabszych. Wiedziała, że Son Gohan nie pozwala jej na to i właśnie to ją satysfakcjonowało. Ten dzieciak, tak dziwnie podobny do niej denerwował księżniczkę. Odnosiła wrażenie, że jej nie traktuje poważnie.

W ogóle nie wiedziała, co tu robi, nie rozumiała, dlaczego pan kazał jej zabić nastolatka, ale podobało jej się to! Była taka szybka, taka silna i przerażająca. Każdy strach w oczach tego honorowego chłopaka sprawiał jej niewytłumaczalną radość. Dlaczego wmawiał jej, że są sobie bliscy? Nie znała go! Nie kojarzyła nikogo. Nie miała wspomnień. Rozumiała jedynie, kim jest Yonan, choć nie do końca i jeszcze ten, po którego poszła – brat.

Ale czy on był jej prawdziwym bratem?

W momencie rozbolała ją głowa. Dlaczego akurat teraz?! Właśnie miała wpaść na tego przygłupa o długich, czarnych włosach, którego wcześniej ochronił jej wróg numer jeden. Tak bardzo chciała pozbawić go energii tym samym rozwścieczając swój cel. Tak przynajmniej zakładała, że będzie. Ból jednak był na tyle silny, że aż nie do wytrzymania. Padła na ziemię wrzeszcząc. Chwyciła się za głowę najmocniej jak tylko mogła, nie robiąc sobie przy tym większej krzywdy. Nie była w stanie złapać tchu.

—    Sara! – krzyknął z przerażeniem Gohan.
W sekundę znalazł się u jej boku pomagając się podnieść zapominając całkowicie, iż toczyli ze sobą walkę.

—    Nic ci nie jest? – drżący głos z trudnością wydobył się z jego gardła.

Księżniczka natomiast wrzeszczała ile były w stanie pomieścić jej płuca. Nie potrafiła utrzymać się na nogach. Do tego ten przeszywający pisk w głowie.

Sara.

Czy tak właśnie miała na imię? Choć jej własny krzyk zagłuszał wszystko, to właśnie to słowo brzęczało jej w głowie. Wywiercało dziurę, gdzie z każdą sekundą ból się nasilał, a ona nie wiedziała czy lepiej będzie gdy ją sobie oderwie.

—    Odsuń się od niej! – niespodziewanie wtrącił się Yonan.

Bardzo, ale to bardzo nie podobało mu się to co widział i oczywiście słyszał. Nikt z posiadających słuch nie mógł tego nie dostrzegać. Nie wiedział czego mógł się spodziewać. Pierwszy raz wykorzystywał truciznę, ale był zapewniany iż jest skuteczna. Z resztą w dzieciństwie widywał takich i żaden z nich nie zachowywał się w ten sposób.

—    Ani mi się śni! – warknął Saiyanin nie wypuszczając przyjaciółki z objęć gdy Vitanijczyk pojawił się tuż obok.

Mieszkaniec Vitani ani myślał by cokolwiek mogło zniszczyć jego plan. Musiał działać! Nie rozumiał tylko, dlaczego ta dziewczyna dostała migreny, nigdy wcześniej nie spotkał się z taką sytuacją. W ciągu swojego życia przechwycił mniej niż dziesięć istnień za pomocą trucizny lyang, która pochodziła z soku owoców lyangowca rosnących na jego ojczystej planecie. Były to oczywiście niższe formy życia jako test. Jednak był zapewniany o nienagannej skuteczności na bardziej rozwiniętych stworzeniach.

W czasach jego dzieciństwa regularnie używano jej do przechwytywania nieposłusznych, zmuszając ich do dyscypliny. Po inwazji gdy ich populacja się bardzo uszczupliła Vitanijczycy bali się stosować tej rośliny by nie wymrzeć. Wtedy wprowadzono ją jako ostateczność, gdyż poddani truciźnie byli zniewoleni na całe życie. Starcy raczej nie umierali, więc nie możliwe było wczesne odczynienie czaru. Nie było odtrutki, tak przynajmniej mówiono. Sam też nigdy nie był pod wpływem tej substancji. Tylko obserwował zachowania, nawet najbardziej nieposłusznych. Jednak samo poddaństwo nie było w tym najgorsze.

Yonan nie czekając na nieznane odepchnął silnym kopnięciem złotowłosego, następnie przechwycił Saiyankę mocnym uściskiem, odskoczył na tyle daleko by był nieosiągalny dla wroga. Wciąż ich obserwował, nie było czasu na błędy. Bał się, że tajemniczy eliksir został źle wywarzony, a może nie tak przechowywany i stracił na wartości, a w tej chwili nie mógł sobie na to pozwolić.

—    Muszę zaaplikować ci kolejną porcję. – szepnął jej do ucha. – Ból głowy ustanie, obiecuję.

Miał taką nadzieję – improwizował. Sara spojrzała na niego niczym na wybawcę. Ból miał ustać! To było najważniejsze w tej chwili, a on jej to przecież obiecał. Wszak nie wydawał się być tak dobry jak tamten o szmaragdowych oczach. Nie okazywał jej tego dziwnego, nieznanego uczucia. Zacisnęła powieki czując jak ból rozdziera jej czaszkę. Chyba nie powinna była myśleć.

Białowłosy wyjął fiolkę z kieszeni kombinezonu i skropił jej ranne ramię. Tym razem nie potrzebował igły by wkłuć się pod skórę, zadrapanie w zupełności wystarczało. Saiyanka ku jego uldze w momencie stanęła na nogi i była gotowa spełnić życzenie swego pana. Przecież była mu to winna. Ocalił ją od eksplodującego bólu.

***

—     Pomóż mu. – westchnął do siebie Dende. – On długo nie pociągnie. Prędzej ona go zabije.

Spojrzał w dół smutnym wzrokiem. Ten Saiyanin również był jego przyjacielem i przykro mu było patrzeć jak cierpi. Sam pewnie nie potrafiłby walczyć przeciw komuś, kogo się szanuje, kogoś, kto jest jak rodzina.

—     Źle się dzieje panie? – zapytał dżin podchodząc do krawędzi.

—    Tak Momo, nie dobrze. – szepnął smutnym głosem. – Miejmy nadzieję, miejmy nadzieję...

***

Saiyanka ponownie stanęła do walki. W ogóle nie była przejęta tym, że stoi w podartej piżamie, która niemalże całkiem odkrywała jej nogi. Jedno ramiączko było zerwane ukazując niewiele szarej piersi. Najważniejszy był element do zlikwidowania. Prawdę mówiąc nie odczuwała również zimna, gdzie powietrze zaczynało się schładzać. Nie wolno było zawieść pana.

—    Kontynuujmy. – rzekła twardo do Son Gohana. – Wiem, że jesteś dobry, czuję to, a moja chwilowa niedyspozycyjność się ulotniła.

—    Nie muszę ci niczego udowadniać! – nachmurzył się. – Nie musimy walczyć!

—    A to niby, dlaczego? – zdziwiła się – Po to tu jestem. Ty nie?

—    Nie rozumiesz? – Gohan chwycił się za głowę. – On namieszał ci w tej głowie! Zmusił cię do walki ze mną! Wcale tego nie chcesz!

Sara na chwilę się zastanowiła nad sensem słów pół Saiyana, ale do niczego nie doszła. W jej umyśle była jakaś luka. Nie pamiętała niczego sprzed przebudzenia, tylko tę instrukcję… Która była zaszczepiona do mózgu. Poczuła nagły, lekki ucisk głowy i od razu odrzuciła od siebie myśli. Za nic nie chciała wracać do tego co było przed chwilą.

—    Skąd niby wiesz, czego chcę, a czego nie?

—    Ponieważ cię znam! – zirytował się. – Ile razy jeszcze mam ci to powtarzać?

Nie mógł już słuchać tego samego, wciąż od nowa: że go nie zna, że jest jej wrogiem, że w sumie to ma go gdzieś i zawsze tak było.

—    Znam cię cztery lata! Nie pamiętasz? Poznaliśmy się na pustkowiu, rok po śmierci Freezera.

Domyślał się, że dziewczyna niczego nie kojarzy, ale miał cichą nadzieję, że w ten sposób, jakimś cudem uda mu się coś wskórać. Obawiał się oczywiście fiaska, ale czy miał coś do stracenia? Chciał spróbować wszystkiego nim ostatecznie uzna, że trzeba ją zabić. Wiedział, że tego zadania się nie podejmie. On by nie potrafił. Tym obarczył Vegetę tylko jeszcze nie miał okazji mu tego przyznać.

—    Nie wiem o czym mówisz. – zamyśliła się. – Nie mam takich wspomnień, może to moja siostra bliźniaczka? – zapytała cynicznie. – I o tym mi nic nie wiadomo, więc zapewne nie mam. A może zwyczajnie mnie z kimś pomyliłeś?

—    Nie możliwe… – załamał się. – Nic nie pamiętasz? Nic? W ogóle?

—    Poza tym, co tu się dzieje? Nie sądzę.

Syn Gokū zrozumiał. Sara nie posiadała żadnych wspomnień sprzed śpiączki, tak jakby w ogóle nie istniała do tego czasu. Ale przecież nie mógł wymazać jej wszystkich lat życia, a nawet z walki sprzed wybuchu miasta? Samego unicestwienia wielu istnień i choroby, na jaką zapadła? Nie mógł… Czy może uda mu się przywrócić, choć część ubiegłych wydarzeń? Czy to miało jakikolwiek sens? To była jego ostatnia szansa. Nie mógł jej zmarnować i podjąć próbę otwarcia jej umysłu.

—    Na co czekasz?! – krzyknął Yonan zauważając, że jego podwładna znowu nie walczy. – Zabij go wreszcie! Żadnej dyskusji! To rozkaz.

W tej chwili Vegeta przywalił Vitanijczykowi z kolana w brzuch, a następnie rzucił nim o ziemię. Za każdym razem, kiedy tamten interesował się jego siostrą zyskiwał kilka dodatkowych sekund.

Księżniczka ruszyła do boju. Rozkaz był rozkazem. Nie wolno było się przeciwstawić swojemu panu, taka była zasada, jeśli chciało się żyć. Wzbiła się wysoko nad ziemię. Spoglądając z góry ledwo dostrzegała swój cel. Musiała go zlikwidować, a nie z nim rozmawiać. Nie bawić się, tylko zabić. Tak nakazał pan. Wezbrała w niej moc spowijając ciało złocistą aurą. Skumulowała moc w obu dłoniach by po chwili wystrzelić szkarłatną wiązką w złotowłosego chłopca. Bacznie obserwując dostrzegła, w którą stronę uciekł by następnie dorwać go ciosem w klatkę piersiową. Son Gohan, choć zaskoczony złapał dziewczynę za stopę, która mu ciążyła, zakręcił się z nią parę razy niczym na karuzeli i puścił szarą stopę wprost na górę, w którą wcześniej sama rzuciła Kuririna. Zrobił to instynktownie, lecz bez przemocy. Po prostu się bronił, chciał zyskać na czasie. Przecież w ten sposób nie zrobi jej specjalnie krzywdy. Nie była w końcu Ziemianką.

—    Vegeta. – szepnął do siebie. – Zabij go wreszcie i mi pomóż.

Usłyszał przed sobą głośny huk widząc jak góra zamienia się w stertę kamieni. Sara z impetem wyskoczyła z głazów wściekle na niego łypiąc. Każde jej lodowate spojrzenie parzyło, a wszystko za sprawą czerwieni w oczach. Westchnął i spojrzał w niebo gdzie właśnie celowała do niego po raz kolejny. Tym razem ze zdwojoną siłą. Starał się pamiętać by nie tracić czujności. Nie mógł przecież dać się zabić!

Tym razem nie odsunął się. Czekał na pocisk. Za dużo razy od niej oberwał. Był posiniaczony i podrapany. Z kolana sączyła się krew zmieszana z kurzem, a ubranie powoli przypominało jedną ze szmat, którą Chi-Chi myła podłogi. Gdyby matka go teraz zobaczyła…

Ki uderzyło w niego z rozmachem. Zasłonił twarz rękoma na krzyż i walczył zaciekle z mocą póki ta nie zniknęła. Osunął się na zdrowe kolano ciężko oddychając. Księżniczka atakowała go coraz zajadlej, a to nie wróżyło niczego dobrego. Choć nie mógł jej skrzywdzić zamierzał się bronić jak najlepiej.

***

Przyjaciele stojąc na uboczu obserwowali to walkę pomiędzy nastolatkami, to spoglądali jak radzi sobie Vegeta. Wyraźnie było widać, że słabną...

—    Zróbcie coś. – szepnął ledwo słyszalnie Kuririn. – Ona go zabije, a p-potem...

Po tych słowach stracił przytomność, ponownie.

—    Potem przyjdzie po nas. – domyśliła się C18.

Miała rację. Oboje mieli. Gdy tylko Saiyanka upora się ze swoim przeciwnikiem zajmie się resztą. Problemu nie będzie. Szatan to wiedział równie dobrze. Jeszcze nie tak dawno temu był potężnym wojownikiem chcącym się zemścić na Gokū, gdy ten zlikwidował jego ojca. Nawet nie śmiał przypuszczać, że kiedykolwiek ktoś przerośnie go siłą, a na pewno nie jakieś tam smarki. Spojrzał na Son Gohana, był jego przyjacielem. Ten dzieciak, jako jedyny polubił go za to jaki był. Nie bał się jego wyglądu, choć na początku było to oczywiste – był małym dzieckiem rozpieszczonym przez mamusię. Jednak w miarę upływu czasu dostrzegł, że tamten nie miał go za potwora.

Widząc teraz złotowłosego widział jak bardzo się zmienił, zmężniał. Niestety teraz był w coraz gorszym stanie. Zrozumiał, że to, co powiedział Kuririn jest prawdą, że chłopak nigdy nie podniesie ręki na księżniczkę. Gdyby to był ktoś inny… Czy dałoby się go przekonać, że osoba, z którą walczy nie jest siostrą Vegety? Tylko tak wygląda. No i dlaczego nie potrafił się przełamać?

Przed oczami stanął obraz sprzed lat, gdy Gargulec Junior zaatakował ich spryskując Ziemię demoniczną wodą. Każdy, kto jej dotknął zamienił się w sługę przeklętego demona próbując zniszczyć tych, którzy mu zagrażają. Gohan wtedy po raz pierwszy musiał zmierzyć się ze swoimi. Wraz z Kuririnem podeszli demona, ale by tego dokonać musieli porządnie poturbować chłopca. Syn Gokū już wtedy nie potrafił podnieść ręki na przyjaciela. Rozumiał, że jego walka jest czymś poważniejszym i głównie toczy się w jego głowie.

—    Son Gohan jej nie skrzywdzi. – wyszeptał. – Choćby miała go zabić. On nie się tego nie podejmie.

—    Więc musimy coś zrobić! – krzyknął z przerażeniem Yamcha. – Ona pozabija nas wszystkich! Mnie próbowała już dwa razy!

—    Bo jesteś skończonym idiotą... – westchnęła C18. – Po cholerę tu jesteście skoro nic nie robicie? To nie kino! Tu potrzebni są wojownicy z krwi i kości.

—    Ja wolałbym być w domu. – pisnął Chaoz wysuwając głowę zza nogi Ten Shinhana. – Jestem za słaby by mierzyć się z taką siłą.

Androidka spojrzała na niego ozięble. Zastanawiała się, jakim cudem udało im się przeżyć nie jedną masakrę. Byli przecież słabeuszami! Kuririn w przeciwieństwie do nich walczył. Nie był dobry, ale walczył o to, w co wierzył. Nie poddawał się mimo braku KI. Pamiętała, kiedy stanął w jej obronie przeciw C21, gdy potraktował ją jak człowieka, nie maszynę do zabijania. Uratował jej życie. Choć moment nie był odpowiedni mózg przygotował jej parę wspomnień z tamtych dni.

Ktoś ją uratował, a ona nigdy się nie odwdzięczyła. Wcale się o to nie prosiła, wiecznie sobie to powtarzała, ale dziś czuła, że czas zapłaty nadszedł. Musiała pomóc temu chłopakowi inaczej… Sama też zginie. Nie robi przecież niczego słusznego! Po prostu chce przeżyć, to wszystko. Chyba jak każdy kto przybył na to pustkowie?

—    Nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam stać bezczynnie. – warknęła patrząc na Yonana. – Ten facet jest gorszy od najgorszego cyborga na świecie, a ja nie zamierzam dać mu się zniszczyć.

Delikatnie odłożyła głowę byłego mnicha na trawiastym podłożu.

—    Tu się z tobą zgodzę. – wypalił Yamcha. – Bez dwóch zdań!

Numer osiemnasty podniosła się i spojrzała w kierunku Saiyanki gotowej do kolejnego ataku. Wiedziała, że w dziewięćdziesięciu procentach nie ma szans, ale musiała coś zrobić. Odwrócić uwagę tej zajadłej złotowłosej by nieco przystopowała względem Gohana. To musiało zadziałać.

—    Szatanie? – odezwała się pospiesznie tworząc w głowie misterny plan.

Nameczanin spojrzał w jej błękitne oczy z dużym zainteresowaniem. Nie spodziewał się by o cokolwiek mogła go prosić.

—    Masz tę śmieszną fasolę?

—    Do czego zmierzasz?

—    Zajmę się Saiyanką na tyle ile jest to możliwe, a ty daj to cudo dzieciakowi nim padnie.

Zielonoskóry spojrzał w kierunku dwójki nastolatków. Ona trzymała się świetnie, mimo, że ledwo była odziana, zaś on ledwo stał na nogach. Osłaniał się przed atakami, czasem nawet przyjmował te gorsze na siebie, chronił przyjaciół nie bacząc na moc ciosów. Teraz ledwo dawał radę. Żal, który nosił teraz w sercu nie dodawał mu sił, wcale.

—    Wiem do czego zmierzasz. – odrzekł chrapliwie. – Do dzieła.

—    Nie spieprz tego.

Kobieta wyskoczyła w niebo obierając właściwy kierunek. Nie było czasu, trzeba było działać.

***

Yonan wymierzając kolejny cios kątem oka dostrzegł jakiś nowy ruch na niebie. Odwrócił się zaciekawiony. Jedno z nich leciało w kierunku walczącej dwójki. Wtrącali się? Przecież nie mieli szans. Już dawno to oszacował. Była silniejsza od reszty, tylko ten dzieciak był zagrożeniem i oczywiście Vegeta, którego od jakiegoś czasu usiłował zmęczyć i udawało się mu to.

—    Banda idiotów. – prychnął złotowłosy.

—    No proszę, mamy takie samo zdanie. – zauważył drugi.

—    Coś podobnego! – syknął książę przewracając oczami.

***

W chwili, gdy księżniczka wystrzeliła potężną wiązkę energii w kierunku Son Gohana C18 zatrzymała się i wyrzuciła swoją, tak silną, na jaką mogła sobie pozwolić bez rozgrzewki. Wycelowała prosto w strumień Sary by zepchnąć go w innym kierunku.

Udało się. Gohan z przerażenia upadł na pośladki z wytrzeszczonymi oczyma. Nie dowierzał. Właśnie androidka wyswobodziła go od zderzenia z potężną KI. Ale zrozumiał to chwilę później, gdy wylądowała po jego lewej stronie krzycząc by się pozbierał.

—    Dziękuję? – wykrztusił.

—    Lepiej rób co do ciebie należy dzieciaku – warknęła – Nie ma czasu!

—    Jak to? – zdziwił się.

Nic nie rozumiał i nie musiał. W chwili, gdy spojrzał zdezorientowany na blondynkę złotowłosa ponownie uderzyła. Jak widać nie interesowało ją czy walczy z jednym czy z dwoma przeciwnikami. Pchnęła androidkę silnym uderzeniem wprost na nastolatka. Oboje padli na ziemię.

—    Na co czekasz? – syknęła z bólem kobieta. – Zaraz rozpęta się tu piekło!

—    O czym ty mówisz? – Son Gohan był szczerze zdziwiony.

—    Ona cie zabija, nie widzisz?! – krzyknęła mu prosto w twarz. – Vegeta też ledwo się trzyma!

—    Ale... – spojrzał w stronę księcia.

Nie dostrzegał tego, co ona, albo… Właśnie zrozumiał! Sztuczka Yonana z brakiem wyczytania czyjeś mocy było w tym przypadku genialnym planem i tylko C18 była na tyle trzeźwa, że nie zapomniała o tym. Obaj wojownicy nie czując żadnych mocy nie byli w stanie niczego dostrzec skupiając się wyłącznie na walce. Niebieskooka musiała mówić prawdę.

—    Ale jak?

—    Nie zapominaj, że nie jestem zwykłym człowiekiem. – mrugnęła do niego. – W przeciwieństwie do was jestem w stanie mniej więcej określić poziom waszej mocy. Wy słabniecie, a oni nie.

W mgnieniu oka pani cyborg skoczyła w powietrze odpychając syna Gokū na bok przed paroma pociskami księżniczki.

—    Cokolwiek do niej czujesz musisz z tym skończyć! – krzyknęła chcąc go otrzeźwić. – Zabij ją nim ona to zrobi! Tu nie ma czasu na telenowelę!

—    Ale, nie potrafię… – żachnął się, a oczy zaszły mu łzami.

—    Jeśli ten baran Vegeta umrze wszyscy wylądujemy po tamtej stronie, a tak będziesz mógł ją wskrzesić! Czyż nie?

—    Co?

—    Nie jestem ślepa, wiem, co potrafią wasze czary.

Saiyanka nie czekając na koniec rozmowy ponownie natarła na pół Saiyana uderzając w niego z ogromną siłą. Zetknięcie ich ciał spowodowało spore wgłębienie w ziemi. Czuł, że gniew dziewczyny narasta, tak jakby przestała się kontrolować, jakby w ogóle wyłączyła myślenie.

Uderzyła go pięścią w twarz parę razy nim odskoczyła w tył. Chłopak nie zdążył złapać powietrza gdyż znowu zjawiła się tuż obok wykonując akrobację nad jego głową. Niespodziewanie trafiła go w kręgosłup stopą. Upadł na kolana rękoma opierając się o ziemię wypluwając przy tym ślinę. Czuł jak przeszywa go potworny ból. Teraz, kiedy był świadom, co się dzieje docierały do niego wszystkie bodźce, których dotąd nie dostrzegał. Bolało go niemal wszystko, z ledwością oddychał. Kręciło się mu w głowie. Krótko mówiąc – przegrywał.

—    Gdybyś mogła stać się kimś innym. – szepnął do siebie.

W tej chwili żałował, że księżniczka nie jest nikim innym jak zwykłą dziewczyną, którą w razie niebezpieczeństwa można zabić. Dziś żałował wielu rzeczy. Spojrzał na C18 kucającą nieopodal – masowała sobie ramię. Kiwnęła do niego. Chyba zrozumiał? Teraz albo nigdy.