26 września 2021

*68. Czerwony mord


Nastoletni chłopak nie potrafił opanować swoich rozchwianych emocji, gdy jego przeciwnik obrażał istotę, która nie była mu obojętna. Kiedy uwolnił swoją moc na pierwszym poziomie, szalejąca, złocista aura oplotła jego ciało. Ruszył na Yonana z zawrotną prędkością. Pogarda wobec tego kosmity rosła bardzo, bardzo szybko. Miał ochotę mu przyłożyć… Mało powiedziane! Gotowało się w nim i kiedy na niego parzył, słyszał jego głos, a przed oczami ukazywała się twarz młodej Saiyanki; Słabej, wyblakłej i cierpiącej.

Jak ten śmiał?

— O, widzę, że z ciebie też ten cały Saiyanin — białowłosy uśmiechnął się zadziornie. — Mówiła mi, że po mnie przyjdziecie.

— A mówiła, że cię zabiję? — warknął nastolatek, wymierzając pierwszy cios.

Był wystarczająco rozwścieczony, by walczyć. Dziś nie miało znaczenia, że nie lubił się bić na poważnie, nienawidził zabijać. Tego dnia ważne było, to, że swoją mocą mógłby uratować świat i jeśli mu się poszczęści to i samą księżniczkę, a tego w tej chwili pragnął najbardziej. Ubolewał wciąż swoje niestawienie się na umówionym spotkaniu.

— Sam ją o to zapytaj — Yonan wskazał jakiś kierunek za plecami Gohana. — Właśnie do nas dołączyła.

Jak to przybyła? Aż chłopakiem wstrząsnęło. Ku jego osłupieniu w niespełna kilka chwil, tuż obok wylądował Vegeta, a zaraz za nim ona sama. Jego serce zabiło mocniej, a żołądek się wykręcił. O co tu chodziło? Kiedy przebudziła się z tajemniczej śpiączki? To był zły, czy dobry znak? Widok ich bardzo niemrawych twarzy wcale go nie ucieszył.

— S-Sara…? — szepnął, z trudem przełykając słowa.

Dziewczyna oczywiście nią była, ale nie przypominała tej, którą znał. Ta zdawała się jakaś mroczna. Miała mrożące krew w żyłach tęczówki w odcieniach krwistej czerwieni. Jej buzię zdobił wściekły wyraz i przede wszystkim odznaczała się szarym kolorem skóry, który wcześniej zdecydowanie był czarniejszy. To było tylko, a może aż ciało, które doskonale rozpoznawał. Ono jednak skrywało zupełnie obcą istotę. Nie była jego przyjaciółką.

— To nie ona! — prychnął książę, kątem oka spoglądając na dziewczynę stojącą tuż za nim. — Lepiej przyznaj się, co jej zrobiłeś. Nim cię zabiję.

Yonan pewnym krokiem podszedł do Saiyanki, kładąc dłoń na jej ramieniu. Uśmiechał się w ten swój sprośny sposób. Jego postawa zdradzała pewność siebie. Czuł, że już wygrał to starcie. Saiyanka ani drgnęła.

— Wiedziałem, że mi go przyprowadzisz, nikt nie oprze się sile Lyang — rzekł z wyższością.— Chociaż zastanawiałem się, czy przeżyjesz. Strasznie długo to trwało.

— Lyang? — wykrztusił Son Gohan. — Cóż to takiego?

— Nie powinienem tego wam mówić, ale sprawa już przesądzona — Yonan wyraźnie się chełpił. —To właśnie wyciąg z rośliny Lyang sprawił, że tak wygląda. Wiecie, co jest najlepsze? Od teraz jest mi całkowicie posłuszna.

Vegeta nie potrafił znieść tego aroganckiego tonu. Zaczął w gniewnie wyzywać Vitanijczyka od tchórzy, padalców i temu podobnym. Miał nawet chęć napluć mu w twarz. Złość, jaka w nim buzowała, od razu pozwoliła mu wejść na pierwszy poziom. Rywal mógł dysponować niewyobrażalną mocą, a brak możliwości jej zeskanowania nie pozwalała na określenie czy ta informacja nie była tylko tanią bajeczką. I tu o mało nie walnął się w twarz. Jak mógł zapomnieć o istnieniu detektora? Przecież kiedyś tylko tego używał, a odkąd nauczył się czytać i zarazem ukrywać swoją siłę ciosu zapomniał o tym jakże niezastąpionym niegdyś cudu techniki. Tak bardzo teraz by mu się przydało urządzenie, którym kiedyś obdarzył ich lord kosmosu – Freezer.

— Zmieniłeś się — zauważył Yonan. — Przypakowałeś, a nawet potrafisz czarować z tym swoim kolorem włosów, jak ta twoja pożal się bogowie siostra.

Mężczyzna warknął na tę uwagę. Gówniarz za dużo sobie pozwalał. Musiał on ukrócić jego bezczelność, wszak był prawowitym władcą rodu Saiyańskiego i należał mu się szacunek, od takich prostaków. Zwłaszcza tych, którzy podnosili rękę na jego rodzinę.

— Ja ciebie w ogóle nie kojarzę, chociaż to ja jestem sprawcą całego zamieszania. — odwarknął książę, przerywając młodemu. — Ale, po co ci ona?! Co ona ci uczyniła?

Wycelował palcem w siostrę stojącą niczym słup soli wpatrującą się w siną dal. Była całkowicie nieobecna, a na tle szarych chmur wyglądała jeszcze gorzej niż blado. Była upiorna.

— To jeszcze dzieciak! Nie wciągaj jej do nie swojej walki.

Białowłosy, chociaż stał tuż obok, to w mgnieniu oka stanął za Sarą, chwytając ją za nadgarstek i wykręcając rękę. Dziewczyna zaskoczona jęknęła, by w chwilę później zamilknąć i niewzruszenie stać. Zupełnie jakby czekała na rozkaz, a ten wcale nie wykonał nieprzyjemnego ruchu. Chłopak coś jej do ucha wyszeptał, a ta nawet nie drgnęła. Wypowiadał jakieś zaklęcia?

— Nie zbliżajcie się! Jeśli jej rozkażę, to targnie się na swoje życie i to będzie wasza zasługa — krzyknął Vitanijczyk rozbieganym wzrokiem. — Nie pamiętasz mnie Saiyaninie, bo byłem tylko małym szczeniakiem, kiedy bestialsko napadliście na nasz dom.

To Son Gohan chciał skoczyć księżniczce na ratunek. Był to odruch bezwarunkowy. Ostatnio na bolesne wydźwięki dziewczyny bardzo się uwrażliwił, nawet, teraz kiedy nie była sobą, instynkt zadziałał. Tyle sprzecznych emocji w nim wirowało. Był zagubiony zupełnie jak wtedy gdy po raz pierwszy przyszło mu stawić czoła niebezpieczeństwu.
 
— Ty, mogłeś zabijać dzieci, a mnie już nie wolno? — warknął białowłosy. — Kim, że ty jesteś, by o tym decydować?!

Vegeta warknął na tę, jakże trafną uwagę. Sam mordował, gwałcił i terroryzował istoty wszelakiej maści, nie bacząc na ich wiek. Robił to, na co miał ochotę, kiedy nie czuł się tłamszony przez Freezera. Sam zupełnie nie pamiętał, kiedy stał się takim potworem, ale doskonale wiedział, kiedy przestał nim być po raz pierwszy. Trwało to bardzo krótko, ale przez chwilę krzywdzenie tych słabszych nie należało do jego rozrywek. Później zrozumiał, że swoją brutalność zawdzięczał imperatorowi. Wychował się w samym środku tyranii tego potwora. Czy takie zachowanie go tłumaczyło? Wcale.

Ciało księcia przeszedł potężny dreszcz, gdy doznał na własnej skórze, jak to jest bać się o życie kogoś niezwykle ważnego. Coś podobnego odczuł, gdy Komórczak przebił śmiertelnym pociskiem Trunksa z przyszłości. Niby nie był jego ojcem, tu i teraz, jednak jakaś więź się pojawiła na przestrzeni czasu, jaki z nim spędził w Komnacie Ducha i Czasu. Tym razem chodziło o jego jedyną siostrę. Tą samą, która włączyła w nim człowieczeństwo. To było okrutnie bolesne doświadczenie. Niemal brakowało mu tchu.
 
— Przemiana nastąpiła dużo później, niż przypuszczałem — zamyślił się antagonista, przykładając swój policzek do policzka dziewczyny. — Z początku zastanawiałem się, czy cię aby nie zabiłem tą dawką, ale twój chłoptaś powiedział mi, że żyjesz. Ciężko było cię przechwycić księżniczko. Ciekawe dlaczego?

— Bo nienawidzi takich jak ty! Podstępna żmijo! — krzyknął wściekle syn Gokū. — Co ty jej zrobiłeś? Odpowiadaj!

Yonan zaśmiał się cicho, mocno trzymając siostrę Vegety w uścisku, ta się wcale nie wyrywała. Zupełnie jakby jej to nie przeszkadzało. Son Gohana to przeraziło najbardziej. Czy była jego marionetką? Jeszcze bardziej zaląkł się o jej życie. Było mu niewyobrażalnie źle, że tamtego dnia nie wyrwał się z domu.

— Nikt nie opiera się potędze lyang — odrzekł, odrzucając opadający kosmyk włosów na lewe oko. — To niesamowicie silna trucizna, w dodatku nie ma na nią antidotum.

— Jak to nie ma?! — Gohan i Vegeta niemal w tym samym czasie zabrali głos.

Ich twarze pobladły, jakby właśnie dowiedzieli się o śmierci dziewczyny. Czy naprawdę nie było żadnej nadziei? Słońce schowało się za gęste, szare chmury, których wcześniej żaden z nich nie dostrzegł. Nawet niebiosa nie były dla nich łaskawe.

— Nic, poza jej śmiercią — dodał, szelmowsko się uśmiechając. — Chociaż starzy szaleńcy opowiadali nam bajki o ocalonych. Ale tak jak powiedziałem, to tylko głupie historyjki dla smarkaczy. Nikt nigdy nie uwolnił się z tej więzi. Śmierć to jedyne słuszne wybawienie.

Złotowłosy nastolatek opuścił ręce w bezsilnym geście. Poczuł nagłą rezygnację. Nie było wyjścia… Jedynie uśmiercenie nastolatki uratowałaby ją od wiecznej posługi tego durnia z planety Vitani. Mogli ryzykować, by następnie wskrzesić Sarę przy pomocy siedmiu kul, o ile sami przeżyją. Jeśli nie, wszyscy spotkaliby się w zaświatach, z jego ojcem. Tej jakże dziwnie brzmiącej drugiej opcji, żaden z obecnych tu Saiyan nie brał za możliwość, chociaż Vegeta wiedział, że w niektórych przypadkach w opowieściach starych ludów istniało ziarno prawdy. Jedną z nich był potężny, złoty wojownik.

Zrezygnowany syn Chi-Chi na powrót stał się czarnowłosym. On nie był gotów zmierzyć się z tym wszystkim. Nie planował nikogo zabijać, a już na pewno nie swoją rówieśniczkę, z którą złapa0 tak dobry kontakt. Przy której mógł być prawdziwym, wrażliwym, a zarazem silnym sobą.

— Jestem gotów cię zabić, śmieciu — zawołał Vegeta, wyraźnie czując się pominiętym. — Sam. Jeden na jednego.

Książę był gotowy do skoku na białowłosego przybłędę, wskazując na siebie kciukiem z zaciśniętej pięści. Marzył, by zdeptać pyszałka, by zedrzeć z jego twarzy ten perfidny uśmieszek i pokazać, że z nim się nie zadziera. Raz zniszczył tę rasę, teraz z jednym dzieciakiem miałby sobie nie poradzić? To miała być bułka z masłem.

— Sam? — zdziwił się Yonan, wypuszczając z objęć swoją niewolnicę. — Oczywiście zajmę się tobą. Po to tu przybyłem. Jednak i twój towarzysz potrzebuje rozrywki — wskazał palcem na Gohana — Ona się tobą zajmie. Przyjaciele…

Splunął chłopakowi pod nogi. Wdzięcznie poprawił włosy i nieco rozpiął srebrzystobiały kombinezon, by mieć większą wygodę podczas nadchodzącego pojedynku. Do tej pory plan był nieco inny. Saiyanka miała rozprawić się ze swoim braciszkiem, a Vitanijczyk jedynie zadać ostateczny cios swojemu oprawcy z dzieciństwa. Jednak gdy dostrzegł, jak bardzo nastolatek wycofał się na wieść o jedynej opcji uzdrowienia dziewczyny, postanowił, że powinni się wzajemnie pozabijać. To mogła być świetna zabawa, a on po inwazji jedyne, o czym marzył to śmierć i katusze względem Saiyan. Tak jak się spodziewał, Gohan pobladł na wspomnienie o ich pojedynku. Musiało to oznaczać, iż niebawem dokona zemsty doskonałej. Tyle lat czekał.

— Więc walczmy — wyszczerzył się do księcia. — Nie myśl sobie, że cię oszczędzę. Wieki czekałem na tę chwilę.

— I wzajemnie — prychnął starszy Saiyanin.

***

Blondwłosa wojowniczka przyglądała się całej sytuacji z ukrycia. Leżała w wysokich trawach na skalistych wzniesieniach. To było najlepsze miejsce do obserwacji. Pojawienie się tego nadętego Vegety w towarzystwie siostry było dla niej szokujące. Nie pojmowała, co się tam właściwie wydarzyło.  Dziewczyna była umierająca, rzekomo. Tymczasem stała tam i miała się całkiem nieźle, nie licząc dziwnie szarej cery. 

Kiedy wydedukowała, co tam prawdopodobnie ma miejsce, wycofała się. Poleciała do reszty, wyjaśnić jak sprawa wygląda. A działo się bardzo źle! Sara najprawdopodobniej była nie po tej stronie i właśnie miała stanąć do walki z młodym Saiyanem. Oznaczało to, że jedno z nich umrze. Dlaczego miała przeczucie, że to właśnie Son Gohan?

Gdy tylko doleciała do polany, na której niecierpliwie wyczekiwano powrotu całej ekipy, nie zdążyła otworzyć ust, kiedy została zasypana gradem pytań. Nie mogła mieć do tego żadnych pretensji. Każdy chciał znać choćby szczegół, a było co opowiadać. Tylko od czego miała zacząć?

— Jest bardzo źle — zaczęła powoli, analizując w głowie to, co zobaczyła. — Co ja mówię? Jest tragicznie.  Sara się obudziła.

— To jest ta zła wiadomość? — zdziwił się Kuririn. — To przecież rewelacyjna nowina!

Mimo pochmurnego nieba informacja zdawała się światełkiem ku zwycięstwu. Yamcha i Ten Shinhan potaknęli, uśmiechając się do siebie. Tego przecież chcieli. Były mnich niemal zaczął tańczyć z radości, zupełnie ignorując poważną minę kobiety. Tylko Namekanin wyczekiwał kolejnych słów z ust androidki. Jemu nie podobało się to, iż przybyła sama. Nie taki mieli plan.

— Nie sądzę. — Nie dała im cienia złudzeń, przerywając im w okazywaniu radości. — Jest po złej stronie. Będzie walczyć z chłopakiem, a ten zarozumialec, Vegeta z tym białowłosym typkiem. To widocznie ten, którego szukaliśmy.

— Jest gorzej niż tylko źle — mruknął posępnie Szatan.

Mężczyźni przez chwilę milczeli. Układali w swoich głowach to, co przekazała im niebieskooka. Zamarli, a twarze im  spochmurniały.

— Co się tu u diabła dzieje? Jak to walczy po złej stronie? — zaskrzeczał zielonoskóry.

— Mnie się pytasz? — zirytowała się kobieta. — Leć i go zapytaj! Tak jak było zaplanowane, siedziałam w ukryciu, a ta dziewczyna jak więźnia dostarczyła Vegetę na tacy.

Nie mieli w tym wypadku wyboru, jak zdać się na Księcia i syna Gokū. To w ich rękach tym razem leżał los planety. Teraz tylko do nich należało się modlić. Gdyby udało mi się jakimś trafem zabić Yonana, omijając Saiyankę. Gorzej, jeśli będzie musiała umrzeć razem z nim… O ile sama nie zlikwiduje tych dwoje, a później reszty planety. Na samą myśl Kuririn pobladł. Dziewczyna w rękach wroga była podłym narzędziem. Miał nadzieję, że nie pokaże tam wszystkich swoich możliwości. Tak naprawdę to sam nie wiedział, do czego była zdolna.

— Nie możemy nic zrobić — jęknął Yamcha. — Chyba czas przejść na emeryturę! Nie nadajemy się już do obrony tej planety.

— Co ty wygadujesz, stary? — zdziwił się Ten Shinhan. — Prawdopodobnie nie jesteśmy w stanie zabić przeciwnika, ale zawsze możemy spowolnić, gdy nasi będą potrzebować czasu. Jak wtedy, z Komórczakiem, gdy próbowaliśmy opóźnić jego wchłonięcie cyborgów.

— No tak, nie mieliśmy szans, a mimo to robiliśmy co w naszej mocy. — klasnął w dłonie wojownik z owalnymi bliznami na czole.

— Ty, Kuririnie szczególnie — wypomniał mu Yamcha. — Gdy zniszczyłeś pilot dezaktywacyjny.

Na samo wspomnienie były mnich podskoczył, ukradkiem łapiąc spojrzenie kobiety. Ta popatrzyła srogo na niegdyś pustynnego złodzieja, a ten zatkał sobie usta, żałując, że wrócił do tego tematu. Jakoś tak zapomniał, że wśród nich jest ocalona. Ten to zawsze potrafił coś palnąć, nim się zastanowił. Miał ogromne szczęście, że tego dnia było coś ważniejszego niż obicie mu gęby, za takie prostackie odzywki. Osiemnastka była dużo potężniejsza od niego, więc szybko się wycofał ku zielonemu kompanowi, mając nadzieję na, chociaż tymczasowe zamknięcie tematu.

***

Dziewczyna stała naprzeciw Gohana, przecież widział! Jednak w głębi czuł, że to nie ona. Nigdy tak na niego nie patrzyła. Nie tym pustym wzrokiem. Nawet gdy się poznali. Wyglądała jak pozbawiona życia maszyna, a może golem o krwiście czerwonych ślepiach. Dla niej musiał być w tej chwili po prostu nikim. Na domiar złego te czerwone ślepia… Czy tak wyglądali źli Saiyanie? Przełknął ślinę, zupełnie nie wiedząc czego się spodziewać.

Zawiał wiatr, wprawiając w ruch ich czarne, zmierzwione włosy oraz jej białą koszulę nocną. Przypominała sukienkę. Nastolatek uświadomił sobie, że nie widział jej nigdy tak ubranej. Zwykle była odziana w swój fioletowy i wysłużony kombinezon. Tors zawsze okrywał pancerz bojowy. Ziemską odzież nosiła bardzo niechętnie. Przede wszystkim dlatego, iż była nietrwała, a ona, gdyby mogła, trenowałaby dzień i noc. Zresztą koszulki nosiła przynajmniej o dwa rozmiary za duże, bo tak lubiła.

Przytomniejąc, odwrócił głowę, z zawstydzeniem stwierdzając, że za długo spogląda na jej biust, którego nigdy wcześniej nie zauważył. Ona tak... Wydoroślała. Policzki mu mocno zapłonęły, aż poczuł palące gorąco. Co się z nim działo? Zrugał siebie za nie koleżeńską postawę.

— Nie odwracaj się, tchórzu — wysyczała Sara.

Jej ostre słowa go dotknęły. Nigdy… Przecież to nie ona! Sara wiedziała, że nie był tchórzem. On po prostu nie był fanem mordobicia, zabijania, wygrywania. Walczył, kiedy musiał i kiedy stanowiło to dobrą zabawę z ojcem czy koleżanką, jedyną rówieśniczką, jaką miał.

Kiedy tylko z urażoną miną spojrzał w jej stronę, ta ruszyła ze wściekłością. Zupełnie jakby usłyszała magiczną komendę: do ataku! Znał jej techniki, w końcu często z nią walczył dla utrzymania formy. Mówiła, że lubi z nim trenować i wielokrotnie przeklinała za traktowanie ją ulgowo. Nie znosiła nierównego traktowania. Zawsze zaczynała tak samo: najpierw szybkie ciosy, bolesne kopniaki; Typowe ocenienie umiejętności przeciwnika. Taktowała to jak dobrą zabawę. Dopiero później przechodziła do agresywniejszej części. Lubiła poznawać swojego rywala.

Tym razem było podobnie. Zaczęła od okładania go pięściami i nogami. Bał się zrobić jej krzywdę, mimo że Saiyanka nie miała zamiaru go oszczędzać. Odniósł wrażenie, iż traktowała go jak odwiecznego wroga. Dostrzegał ogromną różnicę między tym, co prezentowała na sparingach. Czy dawała mu wcześniej fory? A może ta trucizna wyciągnęła z niej czyste zło? Czy z taką zaciętością pragnęła pokonać swojego oprawcę z dzieciństwa? Pozostało mu bronić się, najlepiej jak potrafił. Bardzo nie chciał jej zranić. Nawet przy pojedynkach to robił, wolał od niej oberwać niż skrzywdzić. Często się wkurzała o to, że nie traktuje jej poważnie, ale tak przecież nie było. Po prostu coś go blokowało. Bo była dziewczyną? Być może.

— Jakim cudem taka miernota jak ty jeszcze stąpa po tej ziemi? — zapytała, szyderczo się uśmiechając, zadając mu przy tym cios w nadbrzusze, prosto między żebra. — Bić się też nie umie…

Chłopak Wypluł ślinę, trafiając kilkoma kroplami w górną część koszuli nocnej Saiyanki. Nie zdążył nawet złapać się za bolące miejsce, kiedy ponownie oberwał w ramię kopniakiem. Cofnęło go o kilka stóp. Zabolało dość mocno, mimo iż nie miała na sobie obuwia.

— Nie jestem słaby, a równy tobie. — odparł, masując nowego sińca. — Nie biję się z tobą. Nie dlatego, że nie umiem, a zwyczajnie nie chcę.

— Bo jestem dziewczyną?

Gohan zrobił wielkie oczy. Nie chciał się przyznać, że wcześniej tak robił. Siostra Vegety szybko wyprowadziła go ze stwierdzenia, że kobiety są słabe. Ona była bardzo silną i niejednokrotnie się o tym przekonał.

— Skąd! Nie chcę, bo jesteś moją przyjaciółką.

Czerwonooka uśmiechnęła się krzywo, z pogardą, następnie zrobiła parę kroków w przód z taką pewnością na twarzy, że aż się zląkł. Spojrzała mu w oczy, lekko je mrużąc. Chłopak zastygł w bezruchu, nie wiedząc, czego ma się spodziewać.

— Kiedy po raz pierwszy ci się to przyśniło, chłopczyku?

Choć starał się powtarzać, że jest istotą, której nie zna słowa z jej ust bolały bardziej niż jakikolwiek cios. Pałająca z niej nienawiść topiła jego serce i to w co wierzył. Dlaczego…?

***

Nie wierzył, nie pojmował, nie chciał! Jego mała siostrzyczka stanęła po stronie wroga. Zła, które było przeciw niemu! Dobrze pamiętał czasy służby Freezera, był tym okrutnikiem dla wszystkich i wszystkiego. Do tej pory w nocy nachodziły go potwory przeszłości. Teraz jednak było inaczej. Nastąpiła u niego metamorfoza, całkowicie zmieniło się jego życie. Chociaż wciąż miał problemy z okazywaniem uczuć; Nikt go nigdy tego nie nauczył. Mimo to darzył tę małą dziewczynę naprawdę silną sympatią. Miała być wszystkim, co mu zostało ze starego życia. Była tą pierwszą, która otworzyła mu serce, chociaż wcale przy tym nie kiwnęła palcem. Wystarczyło, że pokazała swoją wolę walki, gdy świat z góry skazał ją na śmierć. Przypominała mu, kim jest, skąd pochodzi.

Obecnie dziewczyna przemieniła się w  potwora, którego trzeba było prawdopodobnie zlikwidować. Na samą myśl przeszył go prąd. Był świadomy, że zadanie mogło okazać się trudniejsze w wykonaniu, niż mogłoby się zdawać. Ostatecznie zabiłby ją z konieczności i litości. Teraz kiedy miała zająć się synem Gokū, miał nadzieję, że chłopak zrobi to, co będzie słuszne. Nawet odetchnął, gdy nie na niego padło to zadanie. On musiał rozprawić się z białowłosym.

Te czerwone oczy bez wyrazu… Nie chciał nawet na nią patrzeć. To nie była już jego rodzina, a obcy zagnieżdżony w jej ciele.

— Miło widzieć, że komuś się nie podoba lyang. — zaśmiał się Yonan. — Będzie, zatem świetnie mi służyć.

Vegeta warknął, mrużąc oczy. Z sekundy na sekundę pragnął zniszczyć Vitanijczyka. Za każdym razem w inny sposób. Najważniejsze było, by uczynić to boleśnie i powoli.

— Patrz i płacz — rzekł z nieukrywaną pewnością Vitanijczyk.

Książę nie zrozumiał. Uniósł brwi, a nawet rozciągnął usta w ironicznym uśmieszku. Był przekonany, że dzieciak usiłuje go w coś wkręcić.

— Zabij go, Saiyanko! — wrzasnął białowłosy.

Tak naprawdę nie minęło nawet pół minuty, kiedy księżniczka rzuciła się z wyciągniętymi rękoma na Son Gohana. Wyraźnie było widać, że zamierza spełnić życzenie białowłosego natręta.

Najpierw książę się zdumiał, jednak za moment wściekłość zawrzała w jego żyłach. Nikt nie mógł wysługiwać się jego siostrą! Nie wytrzymał i rzucił się na przeciwnika. Im szybciej się z nim rozprawi, tym większa była szansa odczarowania Sary. Teraz liczyło się tylko to, że jak zabije szczeniaka to prawdopodobnie zerwie więź.

***

Gohan bardzo pragnął, by ten dzień okazał się tylko złym snem. Teraz, jak nigdy przedtem nienawidził siebie za to, że został w domu. Gdyby tam był, nic by się nie stało… Tylko czy mógł wiedzieć, że dojdzie do tragedii? Zrobił tylko to, co mu matka nakazała. Miał się uczyć.

Nastolatek uchylił się w ostatnim momencie, a gdy dziewczyna była kilka stóp za nim uderzył ją łokciem w plecy, na tyle mocno by poczuła. Chciał ją powalić. Jednak wystarczająco delikatnie by nie wyrządzić krzywdy dziewczynie. Upadła na twarz. Czarnowłosy pospiesznie odsunął się, a ta powoli podniosła swoje ciało, łypiąc z ukosa na sprawcę.

— Tylko na tyle cię stać?

— Na dużo więcej, przecież wiesz! — żachnął się chłopak.

— Ja tu widzę tylko małego, przestraszonego chłopczyka!

Skąd w jej głowie roiły się te sfałszowane myśli? Gdzie podziały się prawdziwe wspomnienia? Czy jej pamięć została skasowana? Nie pojmował tego i bał się odpowiedzi. A może te wszystkie słowa były prawdziwe, a on dotąd żył w jednym, wielkim kłamstwie? Z wielkimi oczyma chwycił się za głowę i czym prędzej odegnał potworne koncepcje. To nie mogła być prawda. Nie okłamywała go. Była zbyt bezpośrednia, by go oszukiwać.

— Opamiętaj się! To ja, Son Gohan!

Ilekroć syn Gokū próbował odwieść księżniczkę od ataku, jego plan nie działał, a jeszcze bardziej irytował Saiyankę. Nie wiedział już, co czynić. Jak miał przywrócić jej pamięć? Było to w ogóle możliwe? Gdyby nie fakt, że musiał zachować zimną krew, już dawno by oszalał. Czy nie było żadnego sposobu na tę dziwną truciznę zwaną przez Yonana: lyang? Nie chciał w to uwierzyć. Nie mógł.

Wylądowali na wysokiej górze, na której jeszcze nie tak dawno czatował Vegeta i obserwował Vitanijczyka. Gdy zobaczyli, że C18 mówiła prawdę zamarli. Na dole pojedynkował się z księciem białowłosy przybysz oraz Son Gohan z do niedawna umierającą Saiyańską księżniczką.

— Szlag by to — warknął Kuririn. — Gdyby ktoś przy niej został, może udałoby się do tego nie dopuścić?

— Jak niby chciałbyś to zrobić? — zdumiał się Yamcha. — Jest silniejsza od każdego z nas. Dostalibyśmy jedynie wciry.

— Myśl! — krzyknął oburzony łysy mężczyzna. — Son Gohan jest w stanie i Vegeta także!

— Rozumiem — zamyślił się Tien. — Jedno by przytrzymało dziewczynę, a drugie rozprawiłoby się z gościem. To ma sens!

— Właśnie! — uśmiechnął się szeroko pomysłodawca. — A wtedy Sara nie byłaby po jego stronie. 

— A przynajmniej on by tego nie wiedział. — Szatan dokończył myśl Kuririna. — Tylko bawienie się, w co by było, gdyby nie ma już najmniejszego sensu.

Przyjaciel Gokū przytaknął z szerokim uśmiechem, gestykulując przy tym wymownie palcem. Chwilę później znów przybrał markotny wyraz twarzy. Co im było po tym, skoro, co się stało, to się już nie odstanie? Nie przyszli bawić się w zmianę scenariusza, a po to, by ratować świat.

— Szkoda, że nie pomyślałeś o tym wcześniej — prychnęła androidka. — Nie marnuj czasu na coś, czego nie można zmienić.

Podzielili się w końcu na dwie grupy. Pierwsza miała pomóc Gohanowi, druga zaś Vegecie, jeśli im na to oczywiście pozwoli. Jako pierwsi ruszyli Szatan, Yamcha i Kuririn – oni mieli wesprzeć syna Chi-Chi.

Drużyna numer jeden wylądowała tuż za plecami nastolatka z bojowymi minami. Wiedzieli, na co się porywają. Jednak nie mieli innego wyjścia.  Musieli wesprzeć dzieciaka Gokū. Nie mogli stać bezczynnie. Nikt nie zdążył otworzyć ust, gdy kawałek dalej przybyła druga grupa stając za plecami księcia. Na jej czele stanęła C18, po lewej Ten Shinhan, a z prawej strony mały Chaoz.

— Czego tu chcecie? — warknął zdziwiony następca tronu saiyańskiego. — Co wy wyprawiacie?

— Myślisz, że będziemy stać bezczynnie? — żachnęła się Osiemnastka. — Będziemy walczyć.

— Dopiero jak ja skończę, ale potem nic już nie zostanie — zadrwił Vegeta.

— Typowe — prychnął Yamcha.

Były pustynny łupieżca nie chciał być wsparciem dla tego niewdzięcznika, dlatego właśnie wybrał chłopaka. Nigdy nie miał dobrych relacji z księciem. Nawet nie próbował mieć i możliwe, że z tego powodu rozstał się z Bulmą, która wiecznie tłumaczyła w irracjonalny sposób charakter wywyższającego się Saiyanina.

— Mnie się przyda pomoc — zawołał Son Gohan, nieśmiało się uśmiechając. — Dziękuję.

Od razu dzieciakowi zrobiło się lżej. Sam miał problem ogarnąć rzeczywistość, z resztą w grupie zyskiwał większe szanse, by nie plątać się w skrajnych emocjach. Walka z koleżanką była ostatnią rzeczą, jaką chciał uczynić.

Yonan klasnął w dłonie najwyraźniej uradowany. Jego nagła poprawa nastroju nie mogła wróżyć niczego dobrego. Młodzieniec był tak nieprzewidywalny, że wszystko było możliwe. Nawet niemożliwe.

— Ekipa ratunkowa? — zawołał, tak by wszyscy mogli go usłyszeć. Udawał radosnego. — Cóż, księżniczka z przyjemnością zajmie się każdym z was, ale proszę czekać na swoją kolej. Miłej zabawy!

Nastała cisza. Nowo przybyli nie zrozumieli aluzji Vitanijczyka, wpatrując się w niego w osłupieniu. Nagle w teatralnym geście pstryknął palcami. Bezgłos trwał jeszcze chwilkę, dosłownie parę sekund, lecz zaraz rozległ się świst, huk, a przy skale pojawiły się tumany kurzu, ograniczając widoczność. W tym samym momencie ziemia zadrżała.

— Co się stało? — Yamcha stał osłupiały, nie wiedząc, w którą stronę patrzeć. — To stało się tak nagle…

— Kuririn! — Gohan z przerażeniem wzniósł okrzyk.

Obrońcy Ziemi spojrzeli na młodego Saiyanina oraz kierunek, w którym spoglądał syn Chi-Chi. Nikt nie dostrzegł ruchu, jaki wykonała nastolatka. Nie spodziewali się, że zaatakuje z tak bestialską mocą. Jedno słowo Vitanijczyka, a ta zerwała się niczym wiatr.

C18 rozszerzyła oczy z trwogą. Czy ta mała bestia właśnie rozwaliła byłego mnicha? Mimowolnie popłynęła jej jedna łza, kiedy dostrzegła, jak ciało mężczyzny upada wraz z kamieniami. Nic nie zrobiła. Stała i patrzyła, jak bezwładnie turla się po zboczu uszkodzonej skały. Nie tylko ona, reszta zgromadzonych wojowników na placu boju również trwała w bezruchu.

Namekanin jako jedyny oprzytomniał. Ruszył kompanowi na ratunek. Dosłownie w ostatniej chwili dobiegł, robiąc wślizg. Złapał biedaka przy samej glebie. 

— Jeszcze żyje — oznajmił zielonoskóry pospiesznie ciężko wzdychając. — Ale jest w koszmarnym stanie.

Delikatnie położył ciało Kuririna na podłożu. Miał tylko dwie fasolki przy sobie. Wolał zachować je na gorsze czasy niż marnować ją na kogoś tak słabego, kto ich nie ocali. Co prawda stan mężczyzny był kiepski, ale do ustabilizowania. Magiczne nasiona należały się Vegecie i Son Gohanowi, gdyby nadeszła taka konieczność. Nie wiedział, czego można było się spodziewać po śniadym chłopaku. Z dziewczyną do czynienia nie miał, ale miał świadomość, że dorównywała pół-Saiyaninowi.

Osiemnastka natychmiast podbiegła do swojego wybawcy sprzed lat i uklękła przy nim, ocierając twarz z krwi zmieszanej z pyłem. Pospiesznie wytarła mokre oczy. Nikt przecież nie mógł wiedzieć, że ma jakiekolwiek uczucia. Nie koniecznie względem tego biedaka, a że w ogóle je posiadała.

— Tylko mi tu nie umieraj — mruknęła, hamując szalejące emocje.

Tymczasem Sara ponownie pojawiła się przy nich z niewzruszoną miną. Była niczym głaz bez duszy, gotowa zniszczyć kolejne życie. Właśnie wybrała następną ofiarę. Nie dała im czasu na opłakiwanie jeszcze nieumarłych. Musieli mieć się na baczności, jeśli nie planowali spotkać się po drugiej stronie. Dziewczyna naciągnęła mięśnie karku gotowa do kolejnego skoku,  złowieszczo szczerząc zęby.