30 listopada 2019

43. Cienie

Odniosłam wrażenie, że czas nagle stanął. Nie słyszałam dźwięków, nie dochodziły do mnie zapachy. Zupełnie jakbym stanęła w obliczu śmierci i oto przede mną rozciągała się chwila. Przede mną był złotowłosy mężczyzna, a raczej mknął jakbym stała się jego najgorszym przeciwnikiem. Miał nie tylko złą minę, ale i strach w oczach. Kiedy się im dłużej przypatrywałam mogłam z nich wyczytać błaganie. Prośbę, która chroniła tę planetę. Nie tylko przed złem, ale i przede mną.

Bo kim, że ja byłam? Nieznaną istotą tych kontynentów. Wiatr nie rozpoznawał mojego zapachu, słońce nie wiedziało kogo ogrzewa, a powietrze komu napełnia płuca. Nie należałam do tego świata. Byłam... obca.

Zadźwięczały mi w uszach słowa Son Goku – przestań. Czym dla mnie był ów wyraz? Wiele razy o nim myślałam, mówiłam, a ono NIGDY nie działało.

Zaklinałam na Vegecie… Wszyscy odeszli. Może nie od razu, ale jednak.

Upraszałam w kosmosie… Dostawałam więcej cierpienia niż byłam w stanie udźwignąć.

Czy dla mnie to słowo nie miało już wartości? A może nie chciałam już wiedzieć co oznaczało? Choć czułam jak do mnie jego prośba docierała nie wiedziałam czy mam postąpić tak jak on chciał, czy jednak robić po swojemu, jak każdy, którego prosiłam, błagałam by czegoś nie czynił?

Niespodziewanie otoczyła mnie ciemność. Jakby zgasły wszystkie światła, jakby moja złocista aura zniknęła bez śladu, a przecież wciąż rozpierała mnie energia. W tej nicości poczułam zbliżającą się KI. Była silna i rosła ona z sekundy na sekundę, a jednak jej nie bałam się. Nie była wroga, nie była nawet zła. Ot czysta, przejrzysta niczym łza. To była kryształowa moc. Poczułam ją niespodziewanie przed twarzą, jednak nie zadała mi ciosu. Jedynie musnęła moje zesztywniałe ciało. Zobaczyłam obraz przed oczyma jakbym je dopiero co otworzyła, a przecież ich nie zamykałam.

Ta niekończąca się ciemność… Przytłaczająca i paraliżująca? Spojrzałam w te jasne saiyańskie oczy i dostrzegłam w nich coś dziwnego. No i dlaczego nie mogłam się poruszyć?! Co to była za technika?

Goku odskoczył lekko w tył jakby te ułamki sekundy były mu potrzebne do obmyślenia planu, po czym ponownie ruszył w moją stronę. Wymierzył we mnie pięścią. Chciałam zrobić unik odginając się w bok, ale nie przesunęłam się ani o cal. Nie mogłam. Jednak i tym razem nie oberwałam. Więc o co chodziło? Dlaczego mnie atakował nie pozwalając się bronić, a za razem nie dosięgał? Co to wszystko miało znaczyć?

Ponownie zrobiło się całkowicie ciemno… i nagle, zupełnie znikąd, dosłownie tuż obok pojawił się błysk, a raczej blask. Kształt w końcu stał się doskonały – pięść. Połyskiwała wokoło niej złota aura, jakby tańcząca i coś jeszcze.  Wiedziałam, że jej nie uniknę. Skoro nie mogłam się ruszyć z jakiegoś nieznanego mi powodu zamknęłam powieki lekko się uśmiechając. Byłam gotowa na ten cios. Poczułam muśnięcie na lewym policzku i silny, porywisty wiatr. Energia, którą spowita była ów pięść wręcz parzyła moją skórę. Jednak... Nie uderzył mnie. Za to usłyszałam huk, nastąpił tuż obok, był blisko… Tak bardzo, jakby tuż za mną. Następnie silny ucisk prawego nadgarstka i mocne, zdecydowane szarpnięcie. Son Goku odrzucił mnie za siebie na tyle mocno bym mogła spotkać się z ziemią. Zacisnęłam powieki z bólu, a po chwili je podniosłam marząc o wymownym, piorunującym spojrzeniu.

Przede mną stały nogi… Leżałam pod stopami Vegety, który wcale się we mnie nie wpatrywał. A moja mina mówiła: tak, śmiej się, że nie potrafiłam oprzeć się tej dziwnej technice i dałam się podejść jak dzieciak. On jednak w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Gapił się wciąż przed siebie, może na rywala? Tylko dlaczego tak dziwnie, tak... z przestrachem? Coś tu było nie tak.

—    Co to było?! – warknęłam odwracając się w miejsce, z którego mnie wyrzucono.

Doznałam nagłego i piorunującego szoku. Tam gdzie dotychczas stałam unosiła się czarna, ciężka smuga. Nagle, jak za dotknięciem różdżki zaczęłam odczuwać jak z niej emanuje czyste zło. Bardzo przytłaczające. Saiyanin, który mnie stamtąd wyrwał odskoczył w tył, a jego mina mówiła – gdzież tam – krzyczała, że to nie ich pierwsze spotkanie. Obaj zdawali się znać to coś. Wojownicy nie byli zadowoleni z tego spotkania. Pospiesznie się podniosłam wpatrując się w tę mgłę z wielce rozdziawionymi ustami.

—    C-co to jest do cholery!? – zadrżałam.

—    Od jakiegoś czasu mamy z nimi na pieńku – mruknął Saiyanin – Jest szalenie niebezpieczne.

Super! Dużo mi to nie mówiło! I w ogóle dlaczego wcześniej nic mi na ten temat nikt nie wspomniał? Czy to coś mnie zaatakowało? Czy to coś było powodem mojego paraliżu?

—    Ale, co to jest?! – usiłowałam się naprędce dowiedzieć.

—    Tego zapytaj… – burknął książę wzruszając ramionami.

Zdając sobie powagę z sytuacji mimowolnie przewróciłam oczami na te uwagę. Już pędziłam z pytaniem kim jest owa postać usiłująca zrobić – sama nie wiedziałam co.

Smolista smuga powoli rozszerzała się i kurczyła. Wyglądała jak spory kłąb dymu. A mimo to zdawać by się mogło, iż usiłowała nabrać kształt – z żarzącymi się oczyma, długimi kończynami i podłużną potylicą.

Nie zdążyłam nic zrobić, nawet pomyśleć o jakimś kroku, a ta nagle ruszyła w naszym kierunku! Przez ciało przeszedł zimny i obezwładniający ból, był tak niewyobrażalny, tak gęsty, tak mroczny… Ogarnęła mnie potężna słabość… Poprzednia taka nie była. Zdawało mi się, że ktoś coś do mnie krzyknął, a może ogólnie? Nie wiedziałam co, nie zrozumiałam bo niespodziewanie wszystko zniknęło… Czy trwało to sekundy, minuty, a może godziny? Nie potrafiłam na to pytanie sobie odpowiedzieć. Choć przed oczami niczego nie dostrzegałam, nawet własnej poświaty to odczułam wirujący świat. Wtedy poczułam ziemię… Tak, twardą i usypiającą?

—    Jak się czujesz? – usłyszałam.

W głowie mi szumiało, a w uszach dzwoniło i te słowa zdawały się topornie do mnie docierać. Gdy już miałam wrażenie, iż wszystko wraca do normy podniosłam się z czyjąś pomocą z jeszcze wilgotnej trawy do pozycji siedzącej, następnie wzięłam szybki i głęboki wdech. Czułam się jakbym była znokautowana. Kilkukrotnie.

—    Wszystko w porządku? – zapytał Son Goku.

Spojrzałam na niego, a w oczach dostrzegłam troskę. Klęczał na jednym kolanie tuż obok, a za nim stał Vegeta z równie bladą twarzą. Co się u licha tu działo?!

—    Uratowałeś mnie? – mruknęłam łapiąc się za głowę.

—    Byłaś tak zajęta sobą, że nie wyczułaś złowrogiej energii? – burknął Vegeta – A może ty nie umiesz jej wyczytać?

—    Oczywiście, że umiem! – oburzyłam się – Nie czułam jej, nie sądziłam, że muszę...

Książę prychnął na te uwagę w charakterystyczny dla niego sposób. Spojrzałam na niego z niezadowoleniem mrużąc przy tym brwi i ściągając usta. Przecież nie wyczuwałam żadnej KI.

—    Skąd mogłaś wiedzieć, że zła energia jest na Ziemi? – tłumaczył mnie Goku.

—    To jej nie usprawiedliwia! – krzyknął książę wyraźnie poddenerwowany – Ściągnęła na nas cienie.

—    Ale… –  próbowałam zabrać głos – Nie mogłeś mi powiedzieć, że uzewnętrznianie KI na tej planecie grozi... śmiercią?

Sprzeczka między Saiyanami była coraz to donośniejsza. Nie wiedziałam o czym już konkretnie rozprawiali. Mnie piętrzyły się wciąż to nowe pytania o to co mogło się wydarzyć. Mimo to nadal przebywałam w lekkim szoku. Siedziałam na trawie, a oni bez przerwy się sprzeczali, zupełnie jak małe dzieci. Czy gdyby nie fakt jakiś tam cieni, to skłonni byli skoczyć sobie do gardeł?

—    HALLO! – wrzasnęłam mając po dziurki w nosie ich zachowania – Czy wreszcie wyjaśnicie mi co tu jest grane?

Oboje zamilkli i zaczęli mi się bacznie przyglądać. Musiałam przyznać, że wyglądali całkiem zabawnie. Zapomnieli o moim istnieniu, czy jak?

—    Wytłumaczycie mi co tu się właściwie dzieje? – zniesmaczyłam się – Wy tu się przekabacacie, a ja siedzę jak ten idiota zastanawiając się co mnie zaatakowało! Mam prawo!

***


Do ciepłego pomieszczenia wdarł się chłodny wiatr wprawiając białe zasłony w lekki taniec. Vegeta stał przy oknie obserwując to co się za nim znajdowało, a przynajmniej robił wszystko by tak go spostrzegano. Son Goku siedział przy owalnym, drewnianym stole ze szklanką soku jabłkowego. Do salonu weszła spracowana kobieta z tacką jeszcze ciepłych wypieków. Czy to była kobieta tego Saiyana? Gdzie zatem podziewał się ich syn – Gohan?

—    To co już zdążyłaś zaobserwować mieszka na Ziemi już od dłuższego czasu – zaczął posępnie młodszy z Saiyan – W zeszłym roku uśmierciły mojego syna i przyjaciela. To niesamowicie niebezpieczne istoty.

W tym momencie kobiecina upuściła tace na stole, a ciastka wysypały się na obrus. Mężczyzna wymawiając ciche: Och, Chi-Chi. pomógł pozbierać ten drobny bałagan. Cóż, jak tu nie przejąć się słuchając o śmierci własnego dziecka? Ja sama niejednokrotnie dostawałam spazmów na wspomnienie wybicia mej rodziny i pobratymców. Wiele lat zajęło mi oswojenie się z tą wiadomością. Z samym widokiem egzekucji.

—    Co?! – przeraziłam się – Ale jak to możliwe?

Ciężko było mi uwierzyć, że zginął chłopak, który w moim odczuciu całkiem niedawno pokonał z moją niewielka pomocą iście potężnego wroga i ocalił planetę od zagłady. Kim, że były ów cieniste potwory? Czy właśnie miałam u Goku dług do spłacenia?

—    Próbowali z tym walczyć, ale te bestie pożerają naszą energię w zastraszająco szybkim tempie.

—    Energię? Chcesz powiedzieć, że to ja ten cień przyzwałam?

Saiyanin potaknął głośno przy tym wzdychając. Z jego opowieści wynikało, że nie da się z nimi walczyć, gdyż potężna moc jest ich pożywieniem, a słaba nie jest w stanie się obronić. Najgorsze było to, iż ciała poległych znikały bezpowrotnie. Zdawało się, że są skazani na te mroczne mgły.

Wiadomość o śmierci Son Gohana przeraziła mnie jednak najbardziej. W moim świecie był przecież najsilniejszym wojownikiem, pokonał Komórczaka. Czułam, że coś było nie tak. Dowiedziałam się, że Yamcha zginął gdyż podczas treningu użył zbyt dużo mocy, Son Gohan ponieważ jego rodzina została zaatakowana, a on nie mógł stać bezczynnie.

Z początku mroki atakowały wszystkich póki nie poznały i nie zasmakowały potężnych mocy wojowników, na których do dziś czekają. Mieszkańcy Ziemi wiedzieli o ich istnieniu, jednak nie byli już wiecznie atakowani.

Czarnooka usiadła na krześle, tuż przy mężu. Twarz miała smutną, pozbawioną życia.

—    A ty dziecko? – odezwała się – Co tu robisz?

—    Jestem z... – zamyśliłam się – Trafiłam tu przez przypadek, bo zmieniając moją przeszłość zmieniłam waszą przyszłość.

—    Z przeszłości? Przyszłości? Przypadek? – mruczała próbując poukładać w głowie zlepek informacji – Nic nie rozumiem!

Wzruszyłam ramionami. Musiałam im wyjaśnić skąd się wzięłam i co tu robiłam, kim był Freezer i dlaczego zrobiłam tak, a nie inaczej. A także uświadomić ich, że nie miałam pojęcia jak to wpłynie na dalszą przyszłość tych istot.

Wstałam z krzesła próbując samej poukładać to sobie w głowie nim myśli zamienię w słowa. Wędrowałam z jednego końca na drugi, aż wreszcie zirytowałam tym samego księcia, który jak do tej pory nie zabierał głosu. Usiadłam wiec, a raczej opadłam bezradnie na duży czerwony fotel układając sobie w myślach od czego zacząć.

—    Jak wiecie jestem kosmicznym wojownikiem – zaczęłam – A tak dokładnie to siostrą Vegety.

—    Siostrą!? – niedowierzali rodzice Gohana.

—    Tak, tylko ja nie....

—    Moja rodzona siostra jest nieco starsza – wtrącił następca rodu Saiyańskiego.

—    To oczywiste – przytaknęłam pospiesznie – Ja jestem z innej linii czasowej. Cofnęłam się w czasie do dnia, w którym w moim świecie zostaliśmy wytępieni przez Changelinga, wtedy miałam, to znaczy siostra tego Vegety miała cztery lata, a ty, Vegeto ruszyłeś na Ziemię z ojcem Natto na wezwanie niejakiego Raditza.

Na wspomniane imię małżeństwo wzdrygnęło się, za pewne wracając wspomnieniami do tamtych chwil gdy przyszło im po raz pierwszy poznać barbarzyński ród wojowników z odległego kosmosu.

—    Ruszyłam w drogę do domu po tym jak pokonałam demona i przygotowałam zasadzkę na resztę jego rodziny, ale coś poszło nie tak i oto jestem tutaj.

—    Freezer – prychnął książę – Od gówniarza obiecywałem sobie, że go zniszczę, aż tu nagle pod moją nieobecność pojawia się jakaś gówniara i roznosi go na kawałki. Od tak.

—    Nie jakaś tylko ja, twoja siostra – wtrąciłam puszczając obelgę mimo uszu – Ale tak, masz rację. Dla was byłam tylko podlotkiem z niewyobrażalnie dużą siłą. Nie zdradzałam swojej tożsamości.

—    Nie zupełnie – za nic nie chciał się zgodzić.

—    A jednak nią jestem, tylko w innym, równoległym czasie. Przecież nie jestem jej sobowtórem. To że mam dokładnie tyle samo lat co jakieś dwadzieścia lat temu, jest zwykłym przypadkiem, jak to, że w ogóle się tutaj znalazłam.

Książę mlasnął z nieukrywanym grymasem wnioskując, że za nic w świecie nie odpuszczę z nazywania nas rodzeństwem. Wrócił naburmuszony do swojej poprzedniej czynności – wpatrywania się w okno, choć na moje oko mniej nadąsany. Małżeństwo spojrzało na niego z zainteresowaniem. 

Czy tych dwoje usłyszało dziś pierwszy raz zimne imię tego potwora, który potrafił tak namieszać w życiu wielu miliardów istnień? Co prawda terror Changelingów trwał już wcześniej z ręki jego ojca. Do tej pory zapewne żyli w błogiej nieświadomości istnienia tak potężnego zła. Teraz zauważałam jakie były plusy w mieszkaniu na tego typu planetach.

Niespodziewanie rozległy się kroki. W progu stanął młody chłopak z rozbieganym wzrokiem. Jego bujna czupryna sięgała do ramion i nieco przysłaniała twarz. Pomimo niechlujnej fryzury prezentował się dość dobrze. Ubrany był w typowe ziemskie ciuchy – luźne spodnie i koszulka z krótkim rękawkiem, także nie przylegającą do ciała. Czarne oczy figlarnie spoglądały na zebranych, a wyraz twarzy oznajmiał, iż nie często miewali gości.

—    Och! Cudownie, że wróciłeś – ucieszyła się kobieta.

Młodzieniec wszedł do pomieszczenia bacznie mnie obserwując. Także na niego spoglądałam by zrozumieć kim był. Nie wyczuwałam w nim żadnej specjalnej mocy, jednak chwilę po tym przypomniało mi się, że w celach bezpieczeństwa ukrywali swoje KI by nie kusić owych cieni. Na samo wspomnienie tamtej mrocznej kreatury wyciszyłam niemal do zera swoją, w obawie, że znowu będę musiała się z nią zmierzyć, a nie zwykłam tego czynić praktycznie wcale.

—    Trunks mi opowiadał o tobie – uśmiechnął się szelmowsko w moją stronę całkowicie ignorując kobietę – Nie sądziłem, że cię spotkam. Jestem Son Goten.

Zaraz po przedstawieniu się wyciągnął w moją stronę dłoń. Spojrzałam surowo najpierw na jego kończynę, a następnie twarz pomimo silnego uderzenia gdzieś w okolicy potylicy. Podobne imię oznaczało, iż był synem tych dwojga, czyli bratem Gohana. Jego cwaniacki uśmiech irytował mnie mimo tej świadomości genów. Czułam, że nie posiadał tych samych cech co jego starszy brat, które w przeciwieństwie do niego nie odstręczały mnie bez bliższego poznania.

—    Spoko, spoko mała – zmieszał się lekko wymachując dłońmi w obronnym geście – Nie patrz tak na mnie. Nie gryzę!

—    Młodsza? Niższa? – burknęłam patrząc mu prosto w oczy – Jednak silniejsza.

Goku chcąc rozrzedzić atmosferę złapał syna za rękę, w okolicy łokcia i poprowadził w głąb salonu uśmiechając się do niego w podobny sposób jaki zapamiętałam przed jego odejściem.

—    Usiądź synu. –  poprosił go  – Usiądź i posłuchaj.

—    Czego?

—    Mojej historii – wtrąciłam – Chyba ci Trunks wspominał, że przybyłam z innego świata.


—    Opowiedz coś więcej o tym Frezie – zaproponował Son Goku.

—    Freezerze – poprawiłam go oschle – Był on niezwykle silną i mroczną postacią w przeszłości – zamilkłam na chwilę wracając ponownie wspomnieniami do tamtych strasznych chwil – Przyczynił się do śmierci ogromnej ilości istot żyjących we wszechświecie. W moim świecie zlikwidował także nas – Saiyan.

Zapadła cisza. Dało się słyszeć wiatr oraz gdzieś w oddali tykanie zegara. Śmierć rodziców była największym i najważniejszym wydarzeniem w moim życiu. Jakby nie patrzeć wtedy zaczęła się lawina do dziś nie kończących się przygód.

—    Tutaj do tego nie doszło, ponieważ cofnęłam się w czasie by to naprawiać. Nie ukrywam, że była to moja osobista zemsta i nie zastanawiałam się nad jej konsekwencjami.

—    Dlaczego? – wyrwało się głośne pytanie z ust chłopaka.

Nie miałam na to żadnej sensownej odpowiedzi. Kaprys? Wzruszyłam ramionami nie wypowiadając słowa. Wyczułam nieprzyjemne wibracje ze strony Vegety. Nienawidził tego jaszczura, nie trawił go równie mocno jak ja.

—    Byłam zmuszona do pracy u jego boku jako małe dziecko. – kontynuowałam – Bili mnie, karcili, głodzili, uleczali rany by robić wszystko od nowa... – niemal głos mi się załamał.

Spoglądałam tempo w podłogę zaciskając boleśnie palce na kolanach. Nie sądziłam, ze po posłaniu całej szajki Changelinga ból nie minie. Byłam pewna, że to co miało miejsce okaże się lekarstwem. Tak jednak nie było. Wspomnienia tak samo paliły jak przed podróżą w czasie.

—    Nie byłam w stanie z nimi walczyć, musiałam być w miarę posłuszna by przeżyć i móc się zemścić w przyszłości. Kiedy dowiedziałam się o kryształowych kulach on zdążył zabić większość Nameczan – spojrzałam na ojca Son Gohana – Twoi przyjaciele i syn byli tam i pewno tak się stało i tutaj. Tak?

—    Zgadza się. – przytaknął szeroko się uśmiechając – Tamtejsze Smocze kule zwróciły życie moim bliskim po spotkaniu z twym bratem.

—    Tam musiałeś przybyć na Namek by ocalić ich przed Freezerem. Zginął także mój brat. Ty ocaliłeś wszystkich po raz pierwszy przeszedłeś transformację w super wojownika… Sprawiłeś, że legenda przestała być legendą, a tamtejszy smok ożywił umarłych.

Zebrani mieli wzrok wbity w moją osobę jakbym opowiadała im niesamowitą historyjkę, która nigdy nie mogłaby zaistnieć.  Nie mogła tylko u nich. Wiedzieli przecież gdzie była Namek, walczyli z księciem Saiyanów, a jednak nie mieli okazji spotkać tego, który uważał się za władcę całego wszechświata.

—    Mów dalej – szepnął Saiyanin – Chcę poznać tę historię. Poznałem przed laty kogoś równie bestialskiego?

W jego oczach dostrzegłam niesamowity blask. Sprawiał on wrażenie wyrozumiałego i współczującego, wydawało się jak gdybym patrzyła na tego samego mężczyznę, który poświęcił się w walc z Komórczakiem. Jakby nie różnił się niczym od tego Son Goku, którego dane mi było poznać. A jednak nie byli tą samą osobą.

—    No więc… – zawahałam się – Po przegranej udało im się odratować Freezera jednak był raczej maszyną niż istotą żyjącą. – westchnęłam – Przybyliśmy na Ziemię i zostaliśmy zaatakowani przez młodego chłopca – Trunksa z przyszłości. To dzięki niemu dziś tutaj jestem – uśmiechnęłam się pod nosem na jego wspomnienie – To on zabił jaszczura. Ja oczywiście umknęłam, gdyż jedynym celem mojej wizyty było odnalezienie swojego brata. – przetarłam szczypiące powieki robiąc krótką przerwę – Po trzech latach spotkałam się z wami i dowiedziałam się o nowym zagrożeniu, a mianowicie o cyborgach. Nie potrafiłam wyczuwać energii, a z głupoty wyrzuciłam detektor, więc tak długo zajęło mi odnalezienie Vegety.

—    Cyborgi… – mruknął głośno syn Bardocka zaciskając pięści.

Brzmiało to dość poważnie. Rozumiałam, że kogoś wtedy stracili.

—    To nie twoja wina kochanie – przejęła się Chi-Chi kładąc czułe dłoń ja jego ramieniu.

—    A co się dokładnie stało? – bardzo chciałam wiedzieć.

Pragnęłam poznać każdą stoczoną walkę na Ziemi, musiałam odnotować wszystkich przeciwników, przebieg wydarzeń, śmierci wojowników i każdą ich sławę. Po to tu właśnie byłam, by dowiedzieć się ile zmieniłam na dobre, a ile na złe. To było jak... Kara za ingerencję w czasie.

—    Pan Kuririn, przyjaciel taty. – wyjaśnił pospiesznie Son Goten.

—    Zabiła go ta androidka – wtrącił się do rozmowy książę – Doskonale pamiętam jak zmiażdżyła mu kości.

Na te uwagę kobieta zwana Chi-Chi burknęłam coś pod nosem posępnie spoglądając na nielubianego Saiyana by za chwilę wyjść z pomieszczenia z pusta tacą w ręku.

—    C18. – zamyśliłam się głośno – Nie ma go wśród żywych? Nie wykorzystaliście mocy smoka?

—    Niestety, nie. – odparł nastolatek –  Nasz Boski smok nie mógł kolejny raz wskrzesić już raz zmarłej istoty.

No tak. Pamiętałam, że kiedyś mi już o tym mówiono. Później okazało się, że Dende udoskonalił kryształy na podobieństwo tych z Namek. Oni nie mieli tego Wszechmogącego?

—    A te z Namek? Nie mogliście prosić ich smoka?

Na to pytanie popatrzyli trochę na mnie jak na wariatkę. Latać tam i z powrotem co chwila by przywracać poległych, dobre sobie. Na samą myśl palnęłam się w czoło. Przecież to był inny świat, nie mogli przeżyć wszystkiego w ten sam sposób. Dlaczego wciąż o tym zapominałam? 

—    Była taka myśl na samym początku, ale sam Kuririn się nie zgodził na podróż w kosmos. – odpowiedział Goku – Stwierdził, ze nie ma szans przy Saiyanach bronić planety. Wtedy jeszcze nie wiedział, że przyjdzie nam wpaść w sidła cieni.

—    I miał rację. – w grubiański sposób wtrącił brat – Nic tu po nim. Kolejny raz by zginął. Po co się tak poniżać?

Chłopiec surowo spojrzał na mówcę. Był wściekły, że ma czelność mówić takie rzeczy o najlepszym przyjacielu jego ojca mimo iż sam nigdy go nie spotkał. Był za młody, on urodził się na krótko po jego śmierci. Może i słowa Saiyana były teraz nie na miejscu, ale miał rację – Kuririn nie był już w stanie bronić Ziemian. Był tylko człowiekiem, a ludzie nie mogli w żaden sposób przewyższyć siłą Saiyan.

—    W walce z Komórczakiem poświęciłeś swoje życie Son Goku, a tu? Jak to się stało, że nie zginąłeś? – wróciłam do swojej opowieści.

—    Raczej ja powinienem ciebie zapytać, co się stało, że musiałem idąc życie w tamtej walce.

—    No tak.... – zaśmiałam się niemrawo – Bo widzisz, Gohan się popisywał i tym samym rozjuszył Komórczaka, a ten zamienił się w żywą bombę. Nie było innego wyjścia jak wysłać go gdzieś gdzie nikomu nie będzie zagrażać wybuch. Nie wróciłeś, a on owszem. Ostatecznie ja i Son Gohan pokonaliśmy go.

Mężczyzna delikatnie się uśmiechał słuchając moich wypocin. Zupełnie jakby popierał całym sobą decyzję tamtego.

—    Mieliśmy więcej szczęścia. Gohan pokonał Komórczaka z moją i Vegety pomocą. Nie dopuściliśmy do takiego obrotu spraw.

—    Przynajmniej wy.

Słońce chowało się już za horyzont, żona Son Goku ponownie zawitała do salonu. Zamknęła okna by chłodne, wieczorne powietrze nie wtargnęło do ciepłego domu. Powoli kończył się mój kolejny dzień poza domem, poza moją rzeczywistością. Spoglądając na zmęczona życiem kobietę westchnęłam.

—    A jak się tutaj znalazłaś moje dziecko? – zapytała z przejęciem kobieta – Opowiadasz te straszną historię o swoim świecie i przeszłości, a jednak jesteś tutaj, nie u siebie.

—    Ja... – zacięłam się wpatrując w buty – Zgubiłam się w czasie. Aż tyle.

Co za obciach! Nie chcąc zdradzić swego zażenowania zasłoniłem dłonią twarz.

Son Goku wstał z krzesła rozprostowawszy swoje zastałe kości po czym lekko uśmiechnął się. Był pod wrażeniem mojej odwagi. Uważał, że on sam nie był by w stanie drugi raz stanąć przed kreaturą z dzieciństwa. Ja drugi raz też nie, jednak nie z powodu braku nieustraszoności.

Chi-Chi podała kolację. Przede mną pozostała tylko historia tych ludzi. Postanowiłam nie wracać do póki do póty nie dowiem się w jaki sposób Son Goku stał się super kosmicznym wojownikiem oraz nie wyjaśni mi o co chodziło z tymi cieniami i dlaczego pozbawiły życia jego syna oraz Yamchy. Było tak wiele tajemnic do odkrycia!

Noc nastała szybko, Vegeta oznajmił, że opowiadanie historyjek przełożymy na dzień następny gdyż nie ma nastroju na nic innego jak dobry sen. Wróciłam z nim w milczeniu do ich domu gdzie położyli mnie spać w jednym ze swoich wolnych pokoi. Od natłoku myśli rozbolała mnie głowa, jednak byłam tak zmęczona, iż nie wiedziałam kiedy dopadł mnie sen.