27 czerwca 2020

52. Czarne ziemie


Z każdą chwilą przybliżałam się do opuszczonego terenu przez Ziemian nazwanym przez Vegetę czarnymi ziemiami. Zastanawiałam się jak właściwie chcę rozegrać tę walkę. Całkiem bez namysłu wyruszyłam w pogoń, a tak naprawdę nic o nich nie wiedziałam, poza jednym – zabijali bezlitośnie nie zostawiając po sobie śladów. W chwili, w której postanowiłam dopaść te bestie byłam wściekła, bo zabili Son Gohana, przede wszystkim z mojej winy i szukałam możliwości odreagowania za nieprzemyślane czyny. Nie wiedząc czemu, nie potrafiłam sobie jakoś tego darować. Był silnym wojownikiem w moim świecie, w tym także, wszak pokonał Komórczaka, tyle, że pomocą swego ojca i mego brata zamiast z Sarą, której stopa nigdy nie stanęła w tej części wszechświata.
Zwolniłam w końcu lot, by rozejrzeć się po okolicy i wtedy uświadomiłam sobie, że narwanymi poczynaniami przyciągam swoją KI owe potwory! Jak typowa, głupia dziewucha nie potrafiąca myśleć! W momencie wyciszyłam moc do zera lądując, a jednocześnie chowając się za pierwszą lepszą ruiną. Czym prędzej musiałam zmienić swoje położenie by nikt mnie nie znalazł. To ja miałam być elementem zaskoczenia, nie oni.
W polu widzenia nie było żywej duszy. Gdy już bezpiecznie zmieniłam swoje lokum niezauważalnie wzniosłam się by obejrzeć teren. Jak? Użyłam swojego magicznego kamienia przypinając go do wgłębienia w zapince czarnego jak noc płaszcza, nieco już wyświechtanego. Kapsułki pach-bach autorstwa Briefsa były nieocenione w każdych warunkach. Gdy tylko przywdziałam kaptur odczułam ciążenie Mandarkery. Tak dawno jej nie używałam, że zapomniałam o jej przytłaczającej mocy. Incognito było tu podstawą.
W promieniu pięćdziesięciu kilometrów nie można było spotkać żywej duszy. Faktycznie tutejsze tereny odznaczały się ciemniejszą barwą, w dodatku te czarne chmurska zasłaniające dopływ światła dodawały temu miejscu upiornego klimatu. Zło dosłownie wisiało w powietrzu. Ludzie bali się tego terenu, nie chcieli umierać, a już na pewno spotkać cieni. Gdyby jakiś śmiałek odważył się tu zajrzeć musiałby pragnąć śmierci tak bardzo…
Na samą myśl wzdrygnęłam się. Co ja w ogóle miałam w głowie przylatując w to opustoszałe miejsce?! Gnać w zaświaty to na pewno nie. Stwierdziłam, że zrobię rekonesans i wrócę do tutejszych wojowników w celu przygotowania się do ewentualnej walki.
Rozmowa z Son Gotenem jednak nieco rozjaśniła mi umysł. Zrozumiałam, że nie mogę się zbliżyć do gromady cieni, przecież mogły mnie powalić, a co gorsza pozbawić życia. I tyle by było ze zmian w osi czasu... I powrotu do domu.
Wylądowałam na opustoszałej i uszkodzonej drodze prowadzącej do zgliszcz miasta. Wzięłam głęboki wdech, po czym zrobiłam parę kroków do przodu. Wyczułam w końcu jakąś nie wysoką energię. Później następną, ta już była potężna, a za razem mocno nieprzyjazna. Musiałam pamiętać, że jestem zdana tylko na siebie i nie mogę popełnić żadnego błędu, choćby najmniejszego. Przypłaciła bym najwyższą ceną. Zaczęłam się baczniej rozglądać szukając czegoś podejrzanego, wciąż powtarzając sobie by nie generować zbędnej KI. Nie chciałam ponownie poczuć tej piorunującej energii, która przeszyła moje ciało przy naszym niezaplanowanym spotkaniu i to pierwszego dnia tutaj! Tym razem mogłyby mnie zmiażdżyć, nie było przy mnie ani Goku, ani też Vegety.
Stąpając powoli starałam się by zajrzeć w każdy kąt i zakamarek. Nagle usłyszałam dźwięk łamanego szkła. Przestraszona spojrzałam pod nogi. Byłam niemal pewna, że to ja wydałam ten dźwięk, jednak tak nie było. Więc? Skąd ten hałas? Gdyby nie fakt, że moja osoba znajdowała się na cudzym terenie ruszyłabym w pościg za nim. Jednak skazana na pieszą wędrówkę by nie wydzielić niepotrzebnie energii, podążyłam powoli omijając bezszelestnie kamienie, papiery i szkło będące, co kawałek.
Starałam się sobie wyobrazić jak wyglądał dzień, w którym cienie zaatakowały te miasto, a za razem całą planetę. Zaczęłam odczuwać energię ze zdwojoną siłą. Było jej coraz to więcej i z każdą chwilą sprawiała wrażenie bardzo przytłaczającej, co za tym szło – niegodziwej. Miałam wręcz ochotę uciekać do domu. Chyba natłok tylu wrogich mocy powodował, iż mój umysł zaczynał szwankować i się bać? Jakby moje myśli zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa. Choć wiedziałam, że nic mi w tej chwili nie grozi ogarniała mnie trwoga i to na poważnie. Nie potrafiłam zrozumieć tego niepokoju i właśnie to przerażało mnie najbardziej. To nie mogło być wywołane w sposób naturalny. Przybyłam w to miejsce z pewnymi zamiarami. Z resztą nie bywałam panikarą zawczasu.
Zdębiałam w sekundę gdy doszły mych uszu glosy. Pospiesznie obróciłam głowę parę razy w lewo i w prawo próbując dostrzec jakąś sylwetkę. Nikogo nie było, a przynajmniej nie były w zasięgu mojego wzroku, jeśli się tutaj znajdowały. Nie byłam już pewna swoich zmysłów. Przeszłam kolejnych parę metrów, a przed moimi oczami wyrósł sporych rozmiarów krater. Oszołomiona znaleziskiem stanęłam w miejscu starając się nie drgnąć, bo im bliżej tego krateru się znajdowałam tym gorzej się czułam. Zbierało mi się na wymioty. I jeszcze te dziwne szepty w głowie! To był nie znany mi dialekt. Jak tak dalej pójdzie Bulma mogła uznać mnie za wariatkę. Kobieta zamknęłaby mnie w jednym ze swoich wynalazków by następnie zacząć przeprowadzać testy jak przy zwierzętach laboratoryjnych.
Pokręciłam z niedowierzania głową. Coś się działo, a ja nie wiedziałam co. Coś starało się uszkodzić moje myśli i sprawić bym zgłupiała, a zarazem umierała przy tym ze strachu. Ta cała sytuacja była pamiętając przy tym o szczególnej ostrożności, raczej paranormalna, nawet jak dla mnie, dla Saiyana.
Przycupnęłam na skraju rozpadliny próbując dostrzec cokolwiek. Nie miałam nawet pojęcia czego mam tam szukać, poza owymi złodziejami KI.


Nagle usłyszałam świst. Padłam na ziemię chowając zakapturzoną głowę pod swoimi dłońmi zaciskając powieki najmocniej jak potrafiłam, aż zamajaczyły przed nimi mroczki. Przez moje ciało przeszedł lodowaty dreszcz. Co to u licha było? Ku mojemu zaskoczeniu gdy zebrałam się na sprawdzenie z kim mam do czynienia dostrzegłam nogi, a raczej buty jednego z osobników przebywających prawdopodobnie do tej pory w kraterze. Przez okrycie mało, co mogłam dostrzec, ale wolałam nie ryzykować i nie podnosić się nawet o milimetr nawet będąc pod  płaszczem Mamdarkery. Ów postać przestąpiła nieco do przodu odsuwając się zarazem ode mnie. Gdybym mogła, westchnęłabym tak głośno jak tylko bym potrafiła. Na samą myśl zrobiło mi się gorąco, więc jedynie wyobraziłam sobie tę czynność. Kolejny raz, w ciągu tych trudnych kilku sekund, zdziwiona wywnioskowałam, iż był to prawdopodobnie mężczyzna. Nie umiałam określić, jakiej rasy.
Atramentowe chmury nie pozwalały słońcu dotrzeć w te rejony, choć pogoda paręnaście kilometrów stąd była wręcz obłędna. Czy to te osobniki za tym stały? Zaraz dobiegły mnie kolejne niespodziewane dźwięki i ku mojemu kolejnemu zdumieniu dostrzegłam następną parę nóg, tym razem wyjątkowo blisko mnie. Zacisnęłam mocno powieki tym samym wstrzymując oddech. Byłam praktycznie zgubiona! Co miałam robić? Wstać, jak gdyby nigdy nic, uśmiechnąć się i uciec? A może zaprosić na herbatę do Briefsów by ci, mogli określić pochodzenie tych morderczych stworzeń? 
Powoli otworzyłam lewe oko by móc dostrzec nowo postawione przede mną kończyny dolne. To musiała być kobieta, gdyż stopy odziane miała w dość wysokie buty, które bardzo przypominały te, które nosiło sporo kobiet na Ziemi. W tym Bulma i tutejsza jej córka.
—    Co o tym sądzisz, Mago? – pierwsza odezwała się  kobieta.
I już miałam potwierdzenie swojego domysłu. Chwilę po tym jak zabrała głos podeszła do niego twardym i zdecydowanym krokiem. Mężczyzna się nie odezwał. Chyba nawet na nią nie spoglądał bo buty miał skierowane w przeciwną stronę?
—    Dlaczego nic nie mówisz? – spróbowała ponownie – Unajibu.*
Wspomniany Mago milczał jak zaklęty. Wydawało mi się, że tępo spogląda gdzieś przed siebie próbując poukładać swoje myśli. Cokolwiek chodziło mu po głowie, ciekawość zżerała nie tylko tę kobietę, ale i mnie. Po dłuższej chwili jego milczenia podeszła jeszcze parę kroków. Zdawało się, że chce unieść rękę i dotknąć jego ciała.
Czyżby Cienie miały jakieś problemy? A może to nie Cienie? Nie były one czarnymi smugami unoszącymi się w powietrzu, które nie wypowiadały ani jednego słowa tylko świszczały ciężko jak silny podmuch wiatru przedzierający się szczeliną pod drzwiami. Choć bardzo pragnęłam dowiedzieć się, kim byli, sytuacja, w jakiej się znajdowałam stawała się nieco krępująca. Saiyanka płaszcząca się na szczątkach niegdyś tętniącego życiem miasta… Toż to musiał być poniżający widok...
To musiał być zły pomysł. Pojawienie się tutaj, na ziemi nienależącej już do rasy ludzkiej było jednym z moich najgłupszych pomysłów w życiu. No… Nie zapominając o całym incydencie wyruszenia w przeszłość, oczywiście. O tym nie musiałam sobie wspominać. 
Jakby się dobrze zastanowić, także nie byłam człowiekiem, a Saiyanką! Należałam do niegdyś kwitnącego rodu, a teraz… W moim świecie nie było już nic. Za to tutaj byłam kimś – elitą.
Nagle poczułam, jak coś się zbliża i to z zawrotną prędkością. Kolejna osoba? Trzy to już tłum, choć mnie nie dostrzegano. Jeszcze. To mogłoby przysporzyć mi kłopotów! A ja tkwiłam tu jak jakiś dywan. Usłyszałam lekki szmer, coś na kształt powiewu leśnego wiatru kołyszącego delikatnie liście młodego drzewa. Odchylając delikatnie głowę ku górze próbując przy tym nieco strącić z oczu materiał kaptura, z ledwością zauważyłam smugę spowijającą kawałek ciemnego nieba. Prawdopodobnie Cień nie zwrócił uwagi na tych dwoje przed kraterem, gdyż bez żadnego zatrzymania wleciał w głąb owej dziury, którą chciałam zbadać jeszcze jakieś parę chwil temu. Czy powinnam się cieszyć, że nie zdążyłam tam wleźć? Chyba tak.
—    Pheres wrócił – Mago w końcu zabrał głos.
Był zachrypnięty z nutą podeszłego wieku. Być może temu jego KI nie mogła mierzyć się z tą drugą?
—    Idziesz?
—    Dogonię cię – jedynie odpowiedział.
Kobieta nic więcej nie mówiąc skierowała się ku górze, a następnie wtargnęła w głąb, tak jak to uczynił ktoś z nieba. Pozostawiony sobie mężczyzna odprowadził ją prawdopodobnie wzrokiem, ale nie mogłam tego dostrzec w tych ciemnościach. Jeszcze chwilę się tak wpatrywał, po czym podążył za resztą. Ale zanim to uczynił wypowiedział dwa dziwne słowa, którego znaczenia nie potrafiłam pojąć. Nie znałam tego języka. Byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie słyszałam.
Kiedy uznałam  że jestem bezpieczna podniosłam się w oka mgnieniu. Nie było czasu na sjestę! Musiałam, czym prędzej wrócić do wojowników i opowiedzieć, co dostrzegłam. Przede wszystkim powinnam się stąd ewakuować i to w trybie natychmiastowym by nie przypłacić życiem. Najpierw po cichu starałam się jak najszybciej wycofać wciąż mając na uwadze gniazdo Cieni, by następnie przejść do dzikiego biegu byle opuścić strefę zamkniętą. Krzyknęłam z zaskoczeniem uderzając o coś, co wyrosło na mej drodze znikąd. Upadłam tyłkiem na popękany asfalt. Wtedy dotarło do mnie, że przywdziana w magiczny kamień byłam niezauważona. Przecierając twarz spojrzałam na ów delikwenta i oniemiałam. Był to nie, kto inny jak sam Son Goten. Równie zdezorientowany siedział pocierając się w zadrapany łokieć. Co on tutaj robił? Dlaczego wtargnął na ziemię Cieni? Czy czasem mnie nie prześladował? Tylko kiedy? Jak?
—    Co tu robisz?! – pisnęłam nie kryjąc zaskoczenia ściągając przy tym Mandarkerę – Śledzisz mnie?
Chłopak ryknął ze strachu gdy nagle pojawiłam się przed nim. Miał całkiem zabawną minę.
—    O to samo mogę zapytać ciebie – prychnął orientując się, że patrzę na niego prześmiewczo.
—    Po pierwsze, co cię to interesuje, a po drugie byłam tu pierwsza! – machałam przed nim złowrogo palcem gdy tylko podniosłam się.
Nim chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć lub uczynić chwyciłam go za ramię i pociągnęłam za sobą. Przecież dopiero co stąd uciekałam w popłochu! Kiedy byliśmy już na bezpieczniejszym dla nas terenie zanim rozluźniłam uścisk szarpnęłam synem Son Goku tak, że upadł przede mną tyłem do mojej twarzy. Przyznam, że rozbawiło mnie to bo wyglądał jak szmaciana kukła. Nie wypowiadając ani jednego słowa zaczęłam się bacznie przyglądać nastolatkowi. Choć był nieco starszy ode mnie wiedziałam, że nie posiada nawet połowy mocy, jaką ja dysponowałam. Jeśli chodziło o trening na pewno musiał się strasznie lenić. A może jako drugi syn Ziemianki i Saiyana nie odziedziczył takich właściwości, jakie miał sam Son Gohan?
—    Powiesz mi wreszcie, co tam robiłaś? – burknął chłopak patrząc spode łba.
Wciąż siedział na ziemi, chyba nawet było mu całkiem wygodnie, na miękkiej i wilgotnej trawce. Raczej wyglądał na pewnego siebie niż zakłopotanego.
—    Czego chcesz? – warknęłam.
—    Byś mi powiedziała, co tam robiłaś – odparł szybko – I jak to zrobiłaś, że byłaś niewidzialna?
—    Mówiłam ci wcześniej – westchnęłam z rezygnacją – Chciałam się z nimi zmierzyć, ale bez planu było to a wykonalne więc wróciłam.
Popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Jednak moje słowa niebyły zbytnio przekonujące przy poprzedniej pogawędce. Widzieliśmy się może ze dwie godziny temu… Ponownie westchnęłam, tym razem nieco głośniej tak, że nastolatek na pewno to usłyszał. Obróciłam się plecami do niego, a następnie twardo siadłam na trawie.
—    Jesteś uparty, nie ma, co – zaczęłam – Powiesz mi czemu mnie śledziłeś?
—    Byłem ciekaw czy coś zrobisz – zadrwił – Nie wyczuwałem cię i stwierdziłem, że polecę za tobą. No wiesz? Mieć na ciebie oko.
Poczułam się jak durny baran. Przypomniało mi się, z jaką wściekłością leciałam w tamto miejsce, jak bardzo świerzbiły mnie knykcie by przywalić, co poniektórym, a tu nic! Nawet nie dotknęłam nikogo tylko leżałam na brudnej ziemi ledwo widząc stworzenia stojące parę metrów ode mnie. W głowie dudniło jedynie pewne słowo. Tak brzęczało, że przyprawiało mnie o wymioty… PORAŻKA.
—    Byłeś kiedyś tam? – zagaiłam.
—    Na ziemi cieni? – zdziwiło go to pytanie – Oczywiście i to nie pierwszy raz.
—    Więc widziałeś ten krater?
—    Krater?
To dało mi do myślenia. Musiałam zapuścić się dalej niż on. Nie widział krateru, nie miał okazji podsłuchiwać intruzów.
—    Tam gdzie dotarłam. Widnieje olbrzymia dziura, w której te stwory się bunkrują. Nie wiem naprawdę, co tam jest, ale na pewno ich siedziba – odwróciłam się do niego – Skóra tych stworzeń przypominała łuski! Rozmawiali o czymś... – zamyśliłam się na chwilę – Niestety nie wiem, o co chodziło. Skorzystałam z okazji i uciekłam. Cień właśnie nadleciał i tamci się zmyli.
—    Tamci? – zainteresował się syn Goku – Chcesz mi powiedzieć, że poza Cieniami jest tam ktoś jeszcze?
—    No, a co ci przed chwilą mówiłam?
Wychodziło na to, że oni nawet nie wiedzieli o istnieniu łuskowców! Oczywiście nie obyło się bez grożenia palcem by nie wygadał się, że się tam pojawiłam z zamiarem rozgromienia towarzystwa. Choć nikt nie sprawował pieczy nad moją osobą, wiedziałam, że mogą utrzeć mi nosa, jeśli wsadzę go w nieodpowiednim momencie. Westchnęłam po raz kolejny. Coś zbyt często się mi to ostatnio zdarzało. Chyba brakowało mi domu, a przynajmniej tego, co mogłam teraz nazwać domem.
Nagle spochmurniałam. Spojrzałam na swoje stopy i zmrużyłam oczy. Choć nie chciałam się przed samą sobą przyznać czułam dużą pustkę zostawiając swoje dotychczasowe życie. Na prawdę przywiązałam się do Ziemi? Myślałam, że moje serce pozostanie na wieki w szczątkach Vegety dryfujących w kosmosie.
—    Nad czym się tak zastanawiasz? – przerwał moją chwilową nieobecność.
Widziałam w jego oczach zainteresowanie moją osobą. Trochę poczułam się nieswojo. Z reguły nikt się tak na mnie nie patrzył, więc trochę się zmieszałam Ta ciekawość była zupełnie inna niż tych, którzy pragnęli dowieść mego pochodzenia do niechlubnych czynów. Dość dziwne uczucie, takie, którego z reguły nie doświadczałam. Rzadko się zdarzało, z tego, co pamiętałam, a już na pewno z taką intensywnością. Już miałam westchnąć po raz kolejny, ale się powstrzymałam i to w ostatniej chwili. Musiałam przyznać, że bardzo brakowało mi Vegety i o dziwo wszystkich żyjących tam istot. Pokręciłam szybko głową chcąc odepchnąć od siebie te wszystkie pozytywne? wspomnienia. Jeszcze brakowało by jakieś emocje wzięły nade mną górę!
—    Nic, nic – mruknęłam – To nic takiego.
—    Spochmurniałaś trochę – zauważył.
—   Bycie Saiyanem to ciężka sprawa – zaśmiałam się sztucznie na odczepne.
Miałam tylko nadzieję, że nie zauważył mojego nieco smutnego tonu i nie będzie więcej drążyć tematu.
—    W jakim sensie? – dopytywał.
Ten to chyba nigdy nie dawał za wygraną! Zerwałam się na równe nogi gniewnie patrząc na towarzysza. Nie miałam zamiaru się przed nim tłumaczyć, a już na pewno zwierzać się jakiemuś mieszańcowi z innego świata. Ten nawet nie zareagował na moje spojrzenie. Wciąż się uśmiechał tak jakby chciał ode mnie wydobyć wszystko, co go interesowało. Irytował mnie swoją zaciętością.
—    Nie będę z tobą rozmawiać! – prychnęłam.
Obróciłam się na pięcie i odeszłam parę kroków dalej. Nie wiedziałam jak to robi, ale miałam wrażenie, że swoim głupkowatym spojrzeniem stara się ode mnie wyciągnąć jak najwięcej informacji. Nie tylko o mnie, ale i o tym, co się tam na ziemi niczyjej wydarzyło. Powoli wzniosłam się w powietrze by dać mu do zrozumienia, że nasza rozmowa dobiegła końca. Nic nie mówiąc spojrzałam w jego stronę, a on uśmiechnął się do mnie szeroko. Nie chciałam okazywać przed nim żadnych głębszych uczuć, więc skusiłam się tylko i wyłącznie na krzywy grymas z rozbieranymi głupkowato oczami. Odleciałam prawie, że w pośpiechu. 
Gdy już zawitałam w dużym kwiecistym ogrodzie Briefsów odetchnęłam z ulgą. Choć to nie był mój dom, mogłam potraktować go jak azyl z prostej przyczyny – byłam poniekąd młodszą siostrą księcia Vegety, tyle, że w młodszej wersji.
Spojrzałam w niebo z nadzieją, że kolejne dni, które przyjdzie mi tu spędzić sprawią, że dowiem się więcej o tajemniczych osobnikach z krateru na czarnych ziemiach opustoszałego miasta. I nie będę musiała znosić świętującego wzroku drugiego syna Goku.




Unajibu – odpowiedz (w języku Suahili, zapożyczenie na potrzeby opowiadania)

05 czerwca 2020

51. Nieprzemyślane decyzje

Z dedykacją dla Sellusa.


Słońce weszło na najwyższy punkt nieba. Była bardzo piękna pogoda, a rześki, górski zefir koił moje zmysły. Długa i jakże barwna historia Son Goku, o tym jak stał się super wojownikiem sprawiała wrażenie niebywale emocjonującej. Żaden z bohaterów tejże życiowej doli nic, a nic się nie zmienił. Każde z nich teoretycznie się nie postarzało – na co główny wpływ miały nasze saiyańskie geny, ani nie straciło swoich pierwotnych zarysów jestestwa. Goku wciąż był dzielnym i nieustraszonym wojownikiem gotowym oddać życie dla obcych mu ludzi. Vegeta, jak zawsze pysznym i dumnym Saiyanem, a mały Son Gohan pełen wiary i odwagi.

Smutne zdawało się być to, że teraz go nie było. Nie mogłam go poznać, nie miałam też okazji zapytać o wiele rzeczy. W tym świecie naprawdę dużo się zmieniło, a jedynie nieliczne historie nie uległy deformacji. Oczywiście te, po mojej ingerencji w czasie. Wcześniej wszystko było na swoim miejscu. Tak przynajmniej wynikało.

Spojrzałam z zadumą za okno, które było otwarte na oścież wpuszczając do środka to cudne powietrze. Choć pogoda była idealna, wyczuwałam w niej to dziwne zło, które czaiło się za każdym zakrętem, a przynajmniej takie miałam odczucia. Ci ludzie musieli oddychać takim skażonym tlenem każdego dnia od kilku lat. Splamionym krwią niewinnych, brutalnie zamordowanych przez ów tajemnicze cienie. Te, które nękały wojowników odbierając im życie poprzez wchłanianie KI. Ciężko było to sobie nawet wyobrazić, a jednak doświadczyłam tego czegoś w jakimś stopniu.

—    Powiedzcie mi, długo walczycie z tymi cieniami? – Przerwałam panującą cisze.

Akurat do salonu ponownie weszła zmęczona życiem kobieta z dzbankiem chłodnego napoju wypełnionego dodatkowo sporą ilością lodu w kostkach.

—     Trudno powiedzieć – mruknął Son Goku usiłując coś policzyć na palcach–  To już trwa tak długo… Najgorsze, że nie wiemy jak z nimi wygrać.

Mężczyzna zrezygnowany dobrnięciem do konkretnej cyfry przejął naczynie, a następnie nalał sobie zimnego płynu, by później niepozornym ruchem głowy zaproponować mi napój bez wymawiania choćby słowa. 

—    A kryształowe kule? – zapytałam pośpiesznie jakby odpowiedź miała mi umknąć.

—    One na nic nam się nie zdadzą – skwitował Vegeta pojawiając się w drzwiach frontowych domku w górach – Dwie kule znajdują się na czarnych ziemiach.

Zebrani obejrzeli się w jego stronę, również i ja. Chyba nikt się nie spodziewał jego tutaj, choć z drugiej strony ja mogłam się domyśleć, przecież był moim bratem. W pewnym sensie był. Może i nie tu i teraz, bo miał gdzieś swoją żyjącą siostrę, to jednak nie był mi obcy.

—    Witaj, Vegeta – uśmiechnęłam się do niego beztrosko – Długo kazałeś na siebie czekać. Sądziłam, że wcześniej tu zawitasz.

—    Hmpf! – oburzył się zadzierając przy tym nos – Jakbym nie miał nic innego do roboty.

Zawsze taki sam. Udający twardziela zamkniętego w szczelnej skorupie obojętności. To były jego dominujące cechy, których za nic bym nie zmieniła. Jego pozorna oziębłość i obojętność były czulsze niżeli kiedykolwiek. A przecież te wartości sprawiły, że Bulma się nim zainteresowała. Biła od niego ta magnetyczna tajemniczość! 

—    Się puka! – warknęła Chi-Chi – Czy on wreszcie przestanie traktować nasz dom jak oborę?

Książę wszedł do pomieszczenia zamykając za sobą drzwi i nic nie mówiąc podparł ścianę pod oknem jak wtedy gdy byliśmy tu razem po raz pierwszy. Zupełnie zignorował kobietę Goku. Nawet nie przejął się gdy zaczęła się po cichu odgrażać. Miałam wrażenie, że coś jest nie tak, nie był zbytnio rozmowny, choć on ogólnie do wygadanych nie należał.

—    Coś cię trapi przyjacielu? – zagadał pan domu.

—    Nadchodzą – krótko mruknął – Zbierają się w opuszczonym mieście.

—    Zbierają się? – powtórzyłam jak mantrę – Opuszczone miasto?

Son Goten spojrzał przez drugie okno jakby usiłował coś dostrzec. Zaczęłam wyczuwać zdenerwowanie u każdego z wojowników. Czyżby szykowała się jakaś większa akcja? Czego nie mówili? Im więcej było tajemnic tym bardziej pragnęłam je z nich wyciągnąć. Zakładałam, iż była moja wina i czułam, że prawda mi się po prostu należy.

—    Źle trafiłaś, Saro – westchnął Son Goku ociężale wstając z fotela – Za niedługo rozpęta się tu prawdziwe piekło. Czuję już po kościach, że cienie nie mają już zamiaru czekać na nas – przeszedł się po pokoju i spojrzał na mnie z zatroskaniem – Chcą się nas pozbyć, raz na zawsze.

Poczułam dziwne ukłucie pod sercem. Przybyłam w nieodpowiedniej chwili… Czy musiałam zginąć razem z nimi? Równie dobrze mogłam przybyć za późno i nikogo już tu nie zastać. Zlikwidowanie ludzkości po śmierci tych wojowników to pestka. Kto by tego nie potrafił? Zrobiłabym to z zamkniętymi oczami wystrzeliwując pociski naprawo i lewo nie bacząc, w co wyceluję. Nikt w końcu się nie ukryje przed mocą KI. Żaden zwykły śmiertelnik nie jest w stanie się oprzeć tej mocy.
W głębi czułam, że nie przez przypadek tutaj trafiłam. To było coś jak… 

Trunks przybył do nas by nam pomóc walczyć z Komórczakiem, a ja jestem tutaj by pomóc im pokonać coś, czego nie da się zniszczyć? Brzmiało nieprawdopodobnie, ale byłam pewna, że muszę im użyczyć swojej mocy. Bo jeśli tego nie zrobię będę żałować, że zmieniłam tę cholerną przeszłość. Przecież to wszystko przez to… W moich czasach nie było żadnych dziwnych cieni, a jeśli kiedykolwiek by nadeszły mogłabym uratować nas dowiadując się jak z nimi się obchodzić tu i teraz. Tak, to było najlepsze rozwiązanie, i miałam nadzieję, że to odpowiednie, a za razem jedyne.

—    To jej wina. – syn króla Saiyan wskazał na mnie palcem – Gdyby nie jej epatowanie energią wciąż mielibyśmy czas.

—    Będę walczyć z wami. – zerwałam się na równe nogi zaciskając pięści –  Nie mogę was tak zostawić.

—    Nagle ci się pokutować zachciało…

—    To ja zmieniłam przyszłość! – krzyknęłam oburzona – To ja na was to sprowadziłam! A co jeśli to coś, co teraz was zabija zostało zabite kiedyś przez Freezera? – dreszcze przeszły mnie na samą myśl – Zabijając jego nie pozwoliłam mu zabić nikogo więcej, a jak wiadomo nie zabijał tylko niewinnych. Nie masz prawa o mnie decydować. Zostaję i walczę z wami.

Spoglądałam wściekle na Saiyanina. Miałam ochotę rzucić się na niego jak na zwierzynę. Powiedział to w taki sposób jakby chciał potwierdzić, że to wszystko moja wina. Że mój byle kaprys zabicia Changelinga był cholernie nieprzemyślanym dziecięcym marzeniem! Mało powiedziane, przybyłam po to by się popisać przed kimś swoją mocą, bo tam skąd pochodzę jestem nikim! Gotowało się we mnie wszystko. Co do pierwszego miał rację, nie myślałam o skutkach ingerencji w oś czasu, ale na pewno nie byłam bezimiennym pacholęciem!

Rozeźlona czym prędzej wyszłam przed dom, zaczerpnęłam świeżego powietrza, a następnie wzbiłam się w przestworza. Chciałam uciec jak najdalej stąd. Przemyśleć parę spraw. Zaraz po odbiciu się od ziemi poczułam lekki, chłodny wiatr, jakbym próbowała przebić się przez niewidzialną ściankę. I tylko w oddali słyszałam ciche wołanie Goku bym wróciła.

Lecąc tak naprawdę bez celu wreszcie dostrzegłam w oddali coś, co przykuło moją uwagę w gęstwinie drzew i masywów skalnych – malutką polankę z wąskim strumieniem. Postanowiłam się tam zatrzymać. Obniżyłam lot by rozejrzeć się czy niczego tam nie ma. Cieni bynajmniej… A po niespodziewanym ataku jak i pobieżnych relacjach o tych stworzeniach na samą myśl sztywniało mi ciało. Wreszcie wylądowałam na miękkiej trawce. Nie zastanawiając się długo usiadłam wygodnie i wzięłam głęboki wdech wstrzymując chwilę woń. Soczysta trawa pachniała kusząco. Gdybym była zwierzęciem na pewno bym skubnęła parę źdźbeł. Może gdzieś nieopodal kwitły kwiaty dodając temu wszystkiemu nutki melancholii?

Byłam chyba zdezorientowana. Nie wiedziałam, co robić. Sprowadziłam nieszczęście na tych ludzi. Dopuściłam się śmierci niewinnych istot i w dodatku pozwoliłam umrzeć komuś bliskiemu! Nie wiedział jeszcze tym, ale bardzo go polubiłam. To znaczy, tego, którego poznałam. Ten tu był obcy księżniczce Sarze.

Rozmawiałam sama że sobą, o niedorzeczności moich emocji. Byłam Saiyanką, a oni nigdy się nie przywiązywali do nieznajomych.

Nagle usłyszałam szmer, jakby poruszenie. Nie wstając rozejrzałam się po okolicy, lecz nikogo nie dostrzegłam. Ziewnęłam przecierając oczy będąc pewna, iż jakieś tutejsze żyjątko się przemieszczało, a ja niepotrzebnie załączałam system alarmowy w głowie. Oparłam na trawę wpatrując się w leniwie poruszające się obłoki. Westchnęłam głośno nie chcąc już o niczym myśleć. Byłam zmęczona od natłoku informacji. Po kolejnym ziewnięciu i łzach pod powiekami postanowiłam się tu zdrzemnąć. Nic tak nie około nerwów jak sen na łonie natury w słoneczne popołudnie.

Nie minęło dużo czasu gdy poczułam cień na swoim ciele, a raczej gdy ktoś lub coś zasłoniło mi największą gwiazdę tego układu słonecznego. Podniosłam lekko głowę by dostrzec ów winowajcę. Ku mojemu zdumieniu był nim nie, kto inny jak syn ziemskiego Saiyana. Ten, którego w ogóle nie znałam.

—    Czego chcesz? – burknęłam opryskliwe ponownie kładąc potylicę na miękkiej zielonej kępie źdźbeł. 

Do szczęścia jedynie brakowało by jakiś ziemski dzieciak mnie prześladował. Po prostu rewelacja. A już sądziłam, że ten dzień spędzę nieco inaczej. Choć zadałam pytanie, wolałam by nie odpowiadał, a się jedynie ulotnił. On jednak tam stał nadal.

—    Myślałem, że tylko mój ojciec ma uczucia – odparł ni z gruszki ni z pietruszki.

Słowa, które wypowiedział zdziwiły mnie. O jakich uczuciach on do cholery mówił?

—    Cooo? – przeciągnęłam unosząc brwi.

—    Nie jesteś tak zgorzkniała jak Vegeta.

Nie rozumiałam co miały na celu jego prywatne spostrzeżenia.

—    Bo ja jestem ja, a on, to on – burknęłam – Dlaczego wszyscy mnie z nim porównują? Mieliśmy zupełnie inne doświadczenia życiowe. Jesteśmy inni.

Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Zapewne nie zrozumiał, o co mi chodzi, albo przynajmniej, co czuje osierocone dziecko, które musi dorastać z wrogiem by przetrwać. Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze.

Wciąż będąc w pozycji poziomej wzniosłam się na wysokość jego głowy, a następnie obróciłam się do pionu nie poruszając się choćby o centymetr. Nasze spojrzenia się spotkały. 

On musiał być kilka lat starszy ode mnie. Dziwnie było spoglądać na kogoś kto w jakimś stopniu przypominał swego ojca i brata, a wcale go nie znać. Aż tak nasze światy się różniły z mojego powodu? Chłopak tak naprawdę nic nie wiedział o Saiyanach. Z resztą, kto miał mu to powiedzieć? Son Goku podobno przez wiele lat nie wiedział, kim był poza tym, że miał ogon, ale nie uważał się przy tym za odmieńca. To cała reszta była inna. Vegeta widać nie kwapił się do przekazania całej swojej wiedzy o naszym gatunku.

—    Nigdy nie zrozumiesz… –  szepnęłam pełna goryczy gdy ten spoglądał wyczekując jakiś dodatkowych słów z mych ust.

Gapił się i gapił, a ja na niego. Nie zamierzałam ustępować. To nie ja go nagabywałam! W końcu po dłuższym milczeniu zaczęłam nerwowo machać ogonem, który do tej pory szczelnie oplatał mój pas. Gdy tylko na jego wargach zaczął pojawiać się uśmiech odwróciłam się do niego plecami i spojrzałam w słońce. Oślepiło mnie jednak nie zakryłam oczu tylko mocno zmrużyłam. Z nim też planowałam walczyć? 

Czy to były ostatnie chwile tej wielkiej gwiazdy? A może jednak moje? Chciałam nacieszyć się tą krótką chwilą w tym jakże nieprzyjemnym świecie. Niespodziewanie zapragnęłam wrócić do domu i upajać się pokojem na tamtej Ziemi. Po raz pierwszy zatęskniłam za inną planetą niż Vegeta.

Może i miał racje… Może moja głupota była w tym przedsięwzięciu na pierwszym miejscu, i dlatego postanowiłam wyruszyć w daleką podróż w czasie? I oczywiście wszystko zepsułam. Bo jak by inaczej?

OGARNIJ SIĘ DZIEWCZYNO i przestań zatruwać sobie głowę tym co było i już jest! W tym całym gniewie do samej siebie zacisnęłam mocno pięści, aż zaczęłam odczuwać, że jeszcze chwila, a przebiję paznokciami skórę. Zabolało. Miałam potrzebę, doznać tego tępego bólu. Czy on był już moim przeznaczeniem?

Saiyanka – usłyszałam dokładnie to słowo i ono wyrwało mnie z destrukcyjnych myśli, które niemal eksplodowały w mej czaszce.

—     Co proszę? – fuknęłam odwracając się na pięcie.

Już wystarczająco miałam podniesione ciśnienie, a ten ktoś miał zamiar jeszcze mieszać mnie z błotem? Niesłychane!

—     Jesteś pierwszą Saiyanką, jaką dane było mi spotkać – wyjaśnił jakby naprędce nieco studząc mój wybuch emocji.

Spojrzałam na niego niemal z zażenowaniem. I po to tu przybył? Mówić mi, że nigdy rasowej baby nie widział? Moja agresywna postawa stopniała, a gromki wyraz oczu rozmył się jakbym oberwała co najmniej obuchem. O matko!

—     Nie masz powodów do radości, gdzieś we wszechświecie jest druga taka sama tyle, że starsza, a może i groźniejsza? – mruknęłam – W kosmosie pełno jest Saiyanek. Przynajmniej w twoim świecie.

Czarnooki rozejrzał się po okolicy, a następnie usiadł na miękkiej trawie. Zaprosił mnie dłonią bym dołączyła do niego szczerząc się przy tym jak jakiś świr. Nie miałam ochoty, ale ten wciąż i wciąż wyczekiwał rzucając niemal kąśliwym: ja nie gryzę. Niechętnie się przysiadłam zachowując swoją bezpieczną odległość. Pewno sami bogowie nie mieli pojęcia o co mu chodziło. Westchnęłam w głębi. Przyszło mi rozmawiać z dzieciakiem, który w moim świecie nie istniał! Nawet nic o nim nie wiedziałam, zupełnie… Czy naprawdę aż tak zmieniłam swoją przeszłość zabijając dwóch Changelingów? A to była jedynie Ziemia. Co w takim razie wydarzyło się tam, w kosmosie? Mimochodem zetknęłam w górę, gdzie poza zasięgiem mego wzroku kłębiła się czarna otchłań z masą planet i gwiezdnych szlaków.

—     Jesteś pierwszą osobą jaką poznałem, która ma ogon. – nie krył entuzjazmu – Jest niesamowity. Wiem, że ojciec i Vegeta mieli, ale tylko z opowieści znam.

—     Niesamowity? – teraz to ja nie potrafiłam ukryć zszokowania – To tylko ogon. Moja normalna w świecie część ciała, jak palec u stopy. 

—    No wiesz, ja nie mam i dlatego dla mnie jest nadzwyczajny, tak jak dla zwykłego mieszkańca Ziemi latanie.

—    Nic nadzwyczajnego, każdy Saiyanin go posiada – wzruszyłam ramionami – Zabójcze to jest wykorzystanie go do transformacji w Oozaru! To jest dopiero coś.

—    A kto to ten Ozuaru?

—    Oozaru! – poprawiłam go ozięble by dalej mówić z fascynacją – Gigantyczna małpa! Możliwa jest przemiana w niego podczas pełni, a wystarczy spojrzeć na ten blask i coś w tobie pęka. Serce przyspiesza i wszystko wokół wiruje! Twoja moc wzrasta dziesięciokrotnie. – urwałam na chwilę łapiąc szybki wdech – Zwykle traci się panowanie nad sobą, a po wszystkim nie pamięta się wszystkiego co miało miejsce po transformacji.

—    Ciekawe.

—    Tylko długotrwały trening sprawia, ze ma się kontrolę nad bestią – dodałam zaciskając teatralnie pięść w powietrzu – Jest nawet specjalna technika tworząca sztuczne światło takiego księżyca, ale ja jej nie poznałam.

Pierwszy raz ktoś słuchał mnie z takim zainteresowaniem. Albo nie, drugi. Tak, pierwszy był jego starszy brat gdy opowiadałam mu o namiastce swej bolesnej historii. Był do niego chyba bardziej podobny niżby się zdawało.

—     Znajdując się tutaj sądziłam, że spotkam twojego brata, ale w zamian poznaję ciebie – westchnęłam mimowolnie – Chłopaka, który w moim świecie nawet nie istnieje.
—    Co masz na myśli?

— Po prostu, nie ma cię tam – skwitowałam wykonując grymas z wydymanymi ustami – Może jeszcze, a może nigdy nie będzie? Zmieniłam przeszłość i widzisz, co się stało? –  ponownie się zdenerwowałam – Jakieś paskudy chadzają się po Ziemi i zabijają, kogo tylko chcą!

—     A może nie miałaś na to wpływu? – podsunął z lekkością – Przecież sama mówiłaś, że wylądowałam dużo dalej w przyszłość niż znajdowałaś się do tej pory. Myślę, że musisz poczekać kilka lat nim wydasz całkowity osad o swoim występku.

—    A może Freezer zabił tych śmiałków zanim zdążyli nabrać takiej mocy?

—    Za dużo myślisz, Saro.

Powoli wzbiłam się w powietrze surowo wpatrując się w młodzieńca. Przecież on nie rozumiał jak to jest zmienić świat. Nie pojmował, że moja duma i samolubstwo przyćmiły mi konsekwencje tych czynów. Nie byłam do końca zadowolona z swoich poczynań, ale też nie miałam zamiaru się poddawać. Musiałam zrobić tylko jedno, stanąć do walki z tymi, których pokonać się nie da. Przynajmniej tak twierdzili Saiyanie.

Przywdziałam barwy super wojownika, będąc gotową na wszystko. Musiałam zacząć działać i wreszcie wrócić do domu, by pozwolić Trunksowi odlecieć do jego czasów. On przecież wciąż nie pokonał cyborgów!

—     Co robisz? – zawołał za mną Goten zrywając się na równe nogi.

—     Lecę na spotkanie z tymi CIENIAMI!

Wystartowałam pewna swych zamiarów. Krew i KI we mnie buzowały. Szczerze, to pragnęłam zmierzyć się z potworami mroki i nabyć kolejnego doświadczenia w walce.