05 czerwca 2020

51. Nieprzemyślane decyzje

Z dedykacją dla Sellusa.


Słońce weszło na najwyższy punkt nieba. Była bardzo piękna pogoda, a rześki, górski zefir koił moje zmysły. Długa i jakże barwna historia Son Goku, o tym jak stał się super wojownikiem sprawiała wrażenie niebywale emocjonującej. Żaden z bohaterów tejże życiowej doli nic, a nic się nie zmienił. Każde z nich teoretycznie się nie postarzało – na co główny wpływ miały nasze saiyańskie geny, ani nie straciło swoich pierwotnych zarysów jestestwa. Goku wciąż był dzielnym i nieustraszonym wojownikiem gotowym oddać życie dla obcych mu ludzi. Vegeta, jak zawsze pysznym i dumnym Saiyanem, a mały Son Gohan pełen wiary i odwagi.

Smutne zdawało się być to, że teraz go nie było. Nie mogłam go poznać, nie miałam też okazji zapytać o wiele rzeczy. W tym świecie naprawdę dużo się zmieniło, a jedynie nieliczne historie nie uległy deformacji. Oczywiście te, po mojej ingerencji w czasie. Wcześniej wszystko było na swoim miejscu. Tak przynajmniej wynikało.

Spojrzałam z zadumą za okno, które było otwarte na oścież wpuszczając do środka to cudne powietrze. Choć pogoda była idealna, wyczuwałam w niej to dziwne zło, które czaiło się za każdym zakrętem, a przynajmniej takie miałam odczucia. Ci ludzie musieli oddychać takim skażonym tlenem każdego dnia od kilku lat. Splamionym krwią niewinnych, brutalnie zamordowanych przez ów tajemnicze cienie. Te, które nękały wojowników odbierając im życie poprzez wchłanianie KI. Ciężko było to sobie nawet wyobrazić, a jednak doświadczyłam tego czegoś w jakimś stopniu.

—    Powiedzcie mi, długo walczycie z tymi cieniami? – Przerwałam panującą cisze.

Akurat do salonu ponownie weszła zmęczona życiem kobieta z dzbankiem chłodnego napoju wypełnionego dodatkowo sporą ilością lodu w kostkach.

—     Trudno powiedzieć – mruknął Son Goku usiłując coś policzyć na palcach–  To już trwa tak długo… Najgorsze, że nie wiemy jak z nimi wygrać.

Mężczyzna zrezygnowany dobrnięciem do konkretnej cyfry przejął naczynie, a następnie nalał sobie zimnego płynu, by później niepozornym ruchem głowy zaproponować mi napój bez wymawiania choćby słowa. 

—    A kryształowe kule? – zapytałam pośpiesznie jakby odpowiedź miała mi umknąć.

—    One na nic nam się nie zdadzą – skwitował Vegeta pojawiając się w drzwiach frontowych domku w górach – Dwie kule znajdują się na czarnych ziemiach.

Zebrani obejrzeli się w jego stronę, również i ja. Chyba nikt się nie spodziewał jego tutaj, choć z drugiej strony ja mogłam się domyśleć, przecież był moim bratem. W pewnym sensie był. Może i nie tu i teraz, bo miał gdzieś swoją żyjącą siostrę, to jednak nie był mi obcy.

—    Witaj, Vegeta – uśmiechnęłam się do niego beztrosko – Długo kazałeś na siebie czekać. Sądziłam, że wcześniej tu zawitasz.

—    Hmpf! – oburzył się zadzierając przy tym nos – Jakbym nie miał nic innego do roboty.

Zawsze taki sam. Udający twardziela zamkniętego w szczelnej skorupie obojętności. To były jego dominujące cechy, których za nic bym nie zmieniła. Jego pozorna oziębłość i obojętność były czulsze niżeli kiedykolwiek. A przecież te wartości sprawiły, że Bulma się nim zainteresowała. Biła od niego ta magnetyczna tajemniczość! 

—    Się puka! – warknęła Chi-Chi – Czy on wreszcie przestanie traktować nasz dom jak oborę?

Książę wszedł do pomieszczenia zamykając za sobą drzwi i nic nie mówiąc podparł ścianę pod oknem jak wtedy gdy byliśmy tu razem po raz pierwszy. Zupełnie zignorował kobietę Goku. Nawet nie przejął się gdy zaczęła się po cichu odgrażać. Miałam wrażenie, że coś jest nie tak, nie był zbytnio rozmowny, choć on ogólnie do wygadanych nie należał.

—    Coś cię trapi przyjacielu? – zagadał pan domu.

—    Nadchodzą – krótko mruknął – Zbierają się w opuszczonym mieście.

—    Zbierają się? – powtórzyłam jak mantrę – Opuszczone miasto?

Son Goten spojrzał przez drugie okno jakby usiłował coś dostrzec. Zaczęłam wyczuwać zdenerwowanie u każdego z wojowników. Czyżby szykowała się jakaś większa akcja? Czego nie mówili? Im więcej było tajemnic tym bardziej pragnęłam je z nich wyciągnąć. Zakładałam, iż była moja wina i czułam, że prawda mi się po prostu należy.

—    Źle trafiłaś, Saro – westchnął Son Goku ociężale wstając z fotela – Za niedługo rozpęta się tu prawdziwe piekło. Czuję już po kościach, że cienie nie mają już zamiaru czekać na nas – przeszedł się po pokoju i spojrzał na mnie z zatroskaniem – Chcą się nas pozbyć, raz na zawsze.

Poczułam dziwne ukłucie pod sercem. Przybyłam w nieodpowiedniej chwili… Czy musiałam zginąć razem z nimi? Równie dobrze mogłam przybyć za późno i nikogo już tu nie zastać. Zlikwidowanie ludzkości po śmierci tych wojowników to pestka. Kto by tego nie potrafił? Zrobiłabym to z zamkniętymi oczami wystrzeliwując pociski naprawo i lewo nie bacząc, w co wyceluję. Nikt w końcu się nie ukryje przed mocą KI. Żaden zwykły śmiertelnik nie jest w stanie się oprzeć tej mocy.
W głębi czułam, że nie przez przypadek tutaj trafiłam. To było coś jak… 

Trunks przybył do nas by nam pomóc walczyć z Komórczakiem, a ja jestem tutaj by pomóc im pokonać coś, czego nie da się zniszczyć? Brzmiało nieprawdopodobnie, ale byłam pewna, że muszę im użyczyć swojej mocy. Bo jeśli tego nie zrobię będę żałować, że zmieniłam tę cholerną przeszłość. Przecież to wszystko przez to… W moich czasach nie było żadnych dziwnych cieni, a jeśli kiedykolwiek by nadeszły mogłabym uratować nas dowiadując się jak z nimi się obchodzić tu i teraz. Tak, to było najlepsze rozwiązanie, i miałam nadzieję, że to odpowiednie, a za razem jedyne.

—    To jej wina. – syn króla Saiyan wskazał na mnie palcem – Gdyby nie jej epatowanie energią wciąż mielibyśmy czas.

—    Będę walczyć z wami. – zerwałam się na równe nogi zaciskając pięści –  Nie mogę was tak zostawić.

—    Nagle ci się pokutować zachciało…

—    To ja zmieniłam przyszłość! – krzyknęłam oburzona – To ja na was to sprowadziłam! A co jeśli to coś, co teraz was zabija zostało zabite kiedyś przez Freezera? – dreszcze przeszły mnie na samą myśl – Zabijając jego nie pozwoliłam mu zabić nikogo więcej, a jak wiadomo nie zabijał tylko niewinnych. Nie masz prawa o mnie decydować. Zostaję i walczę z wami.

Spoglądałam wściekle na Saiyanina. Miałam ochotę rzucić się na niego jak na zwierzynę. Powiedział to w taki sposób jakby chciał potwierdzić, że to wszystko moja wina. Że mój byle kaprys zabicia Changelinga był cholernie nieprzemyślanym dziecięcym marzeniem! Mało powiedziane, przybyłam po to by się popisać przed kimś swoją mocą, bo tam skąd pochodzę jestem nikim! Gotowało się we mnie wszystko. Co do pierwszego miał rację, nie myślałam o skutkach ingerencji w oś czasu, ale na pewno nie byłam bezimiennym pacholęciem!

Rozeźlona czym prędzej wyszłam przed dom, zaczerpnęłam świeżego powietrza, a następnie wzbiłam się w przestworza. Chciałam uciec jak najdalej stąd. Przemyśleć parę spraw. Zaraz po odbiciu się od ziemi poczułam lekki, chłodny wiatr, jakbym próbowała przebić się przez niewidzialną ściankę. I tylko w oddali słyszałam ciche wołanie Goku bym wróciła.

Lecąc tak naprawdę bez celu wreszcie dostrzegłam w oddali coś, co przykuło moją uwagę w gęstwinie drzew i masywów skalnych – malutką polankę z wąskim strumieniem. Postanowiłam się tam zatrzymać. Obniżyłam lot by rozejrzeć się czy niczego tam nie ma. Cieni bynajmniej… A po niespodziewanym ataku jak i pobieżnych relacjach o tych stworzeniach na samą myśl sztywniało mi ciało. Wreszcie wylądowałam na miękkiej trawce. Nie zastanawiając się długo usiadłam wygodnie i wzięłam głęboki wdech wstrzymując chwilę woń. Soczysta trawa pachniała kusząco. Gdybym była zwierzęciem na pewno bym skubnęła parę źdźbeł. Może gdzieś nieopodal kwitły kwiaty dodając temu wszystkiemu nutki melancholii?

Byłam chyba zdezorientowana. Nie wiedziałam, co robić. Sprowadziłam nieszczęście na tych ludzi. Dopuściłam się śmierci niewinnych istot i w dodatku pozwoliłam umrzeć komuś bliskiemu! Nie wiedział jeszcze tym, ale bardzo go polubiłam. To znaczy, tego, którego poznałam. Ten tu był obcy księżniczce Sarze.

Rozmawiałam sama że sobą, o niedorzeczności moich emocji. Byłam Saiyanką, a oni nigdy się nie przywiązywali do nieznajomych.

Nagle usłyszałam szmer, jakby poruszenie. Nie wstając rozejrzałam się po okolicy, lecz nikogo nie dostrzegłam. Ziewnęłam przecierając oczy będąc pewna, iż jakieś tutejsze żyjątko się przemieszczało, a ja niepotrzebnie załączałam system alarmowy w głowie. Oparłam na trawę wpatrując się w leniwie poruszające się obłoki. Westchnęłam głośno nie chcąc już o niczym myśleć. Byłam zmęczona od natłoku informacji. Po kolejnym ziewnięciu i łzach pod powiekami postanowiłam się tu zdrzemnąć. Nic tak nie około nerwów jak sen na łonie natury w słoneczne popołudnie.

Nie minęło dużo czasu gdy poczułam cień na swoim ciele, a raczej gdy ktoś lub coś zasłoniło mi największą gwiazdę tego układu słonecznego. Podniosłam lekko głowę by dostrzec ów winowajcę. Ku mojemu zdumieniu był nim nie, kto inny jak syn ziemskiego Saiyana. Ten, którego w ogóle nie znałam.

—    Czego chcesz? – burknęłam opryskliwe ponownie kładąc potylicę na miękkiej zielonej kępie źdźbeł. 

Do szczęścia jedynie brakowało by jakiś ziemski dzieciak mnie prześladował. Po prostu rewelacja. A już sądziłam, że ten dzień spędzę nieco inaczej. Choć zadałam pytanie, wolałam by nie odpowiadał, a się jedynie ulotnił. On jednak tam stał nadal.

—    Myślałem, że tylko mój ojciec ma uczucia – odparł ni z gruszki ni z pietruszki.

Słowa, które wypowiedział zdziwiły mnie. O jakich uczuciach on do cholery mówił?

—    Cooo? – przeciągnęłam unosząc brwi.

—    Nie jesteś tak zgorzkniała jak Vegeta.

Nie rozumiałam co miały na celu jego prywatne spostrzeżenia.

—    Bo ja jestem ja, a on, to on – burknęłam – Dlaczego wszyscy mnie z nim porównują? Mieliśmy zupełnie inne doświadczenia życiowe. Jesteśmy inni.

Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Zapewne nie zrozumiał, o co mi chodzi, albo przynajmniej, co czuje osierocone dziecko, które musi dorastać z wrogiem by przetrwać. Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze.

Wciąż będąc w pozycji poziomej wzniosłam się na wysokość jego głowy, a następnie obróciłam się do pionu nie poruszając się choćby o centymetr. Nasze spojrzenia się spotkały. 

On musiał być kilka lat starszy ode mnie. Dziwnie było spoglądać na kogoś kto w jakimś stopniu przypominał swego ojca i brata, a wcale go nie znać. Aż tak nasze światy się różniły z mojego powodu? Chłopak tak naprawdę nic nie wiedział o Saiyanach. Z resztą, kto miał mu to powiedzieć? Son Goku podobno przez wiele lat nie wiedział, kim był poza tym, że miał ogon, ale nie uważał się przy tym za odmieńca. To cała reszta była inna. Vegeta widać nie kwapił się do przekazania całej swojej wiedzy o naszym gatunku.

—    Nigdy nie zrozumiesz… –  szepnęłam pełna goryczy gdy ten spoglądał wyczekując jakiś dodatkowych słów z mych ust.

Gapił się i gapił, a ja na niego. Nie zamierzałam ustępować. To nie ja go nagabywałam! W końcu po dłuższym milczeniu zaczęłam nerwowo machać ogonem, który do tej pory szczelnie oplatał mój pas. Gdy tylko na jego wargach zaczął pojawiać się uśmiech odwróciłam się do niego plecami i spojrzałam w słońce. Oślepiło mnie jednak nie zakryłam oczu tylko mocno zmrużyłam. Z nim też planowałam walczyć? 

Czy to były ostatnie chwile tej wielkiej gwiazdy? A może jednak moje? Chciałam nacieszyć się tą krótką chwilą w tym jakże nieprzyjemnym świecie. Niespodziewanie zapragnęłam wrócić do domu i upajać się pokojem na tamtej Ziemi. Po raz pierwszy zatęskniłam za inną planetą niż Vegeta.

Może i miał racje… Może moja głupota była w tym przedsięwzięciu na pierwszym miejscu, i dlatego postanowiłam wyruszyć w daleką podróż w czasie? I oczywiście wszystko zepsułam. Bo jak by inaczej?

OGARNIJ SIĘ DZIEWCZYNO i przestań zatruwać sobie głowę tym co było i już jest! W tym całym gniewie do samej siebie zacisnęłam mocno pięści, aż zaczęłam odczuwać, że jeszcze chwila, a przebiję paznokciami skórę. Zabolało. Miałam potrzebę, doznać tego tępego bólu. Czy on był już moim przeznaczeniem?

Saiyanka – usłyszałam dokładnie to słowo i ono wyrwało mnie z destrukcyjnych myśli, które niemal eksplodowały w mej czaszce.

—     Co proszę? – fuknęłam odwracając się na pięcie.

Już wystarczająco miałam podniesione ciśnienie, a ten ktoś miał zamiar jeszcze mieszać mnie z błotem? Niesłychane!

—     Jesteś pierwszą Saiyanką, jaką dane było mi spotkać – wyjaśnił jakby naprędce nieco studząc mój wybuch emocji.

Spojrzałam na niego niemal z zażenowaniem. I po to tu przybył? Mówić mi, że nigdy rasowej baby nie widział? Moja agresywna postawa stopniała, a gromki wyraz oczu rozmył się jakbym oberwała co najmniej obuchem. O matko!

—     Nie masz powodów do radości, gdzieś we wszechświecie jest druga taka sama tyle, że starsza, a może i groźniejsza? – mruknęłam – W kosmosie pełno jest Saiyanek. Przynajmniej w twoim świecie.

Czarnooki rozejrzał się po okolicy, a następnie usiadł na miękkiej trawie. Zaprosił mnie dłonią bym dołączyła do niego szczerząc się przy tym jak jakiś świr. Nie miałam ochoty, ale ten wciąż i wciąż wyczekiwał rzucając niemal kąśliwym: ja nie gryzę. Niechętnie się przysiadłam zachowując swoją bezpieczną odległość. Pewno sami bogowie nie mieli pojęcia o co mu chodziło. Westchnęłam w głębi. Przyszło mi rozmawiać z dzieciakiem, który w moim świecie nie istniał! Nawet nic o nim nie wiedziałam, zupełnie… Czy naprawdę aż tak zmieniłam swoją przeszłość zabijając dwóch Changelingów? A to była jedynie Ziemia. Co w takim razie wydarzyło się tam, w kosmosie? Mimochodem zetknęłam w górę, gdzie poza zasięgiem mego wzroku kłębiła się czarna otchłań z masą planet i gwiezdnych szlaków.

—     Jesteś pierwszą osobą jaką poznałem, która ma ogon. – nie krył entuzjazmu – Jest niesamowity. Wiem, że ojciec i Vegeta mieli, ale tylko z opowieści znam.

—     Niesamowity? – teraz to ja nie potrafiłam ukryć zszokowania – To tylko ogon. Moja normalna w świecie część ciała, jak palec u stopy. 

—    No wiesz, ja nie mam i dlatego dla mnie jest nadzwyczajny, tak jak dla zwykłego mieszkańca Ziemi latanie.

—    Nic nadzwyczajnego, każdy Saiyanin go posiada – wzruszyłam ramionami – Zabójcze to jest wykorzystanie go do transformacji w Oozaru! To jest dopiero coś.

—    A kto to ten Ozuaru?

—    Oozaru! – poprawiłam go ozięble by dalej mówić z fascynacją – Gigantyczna małpa! Możliwa jest przemiana w niego podczas pełni, a wystarczy spojrzeć na ten blask i coś w tobie pęka. Serce przyspiesza i wszystko wokół wiruje! Twoja moc wzrasta dziesięciokrotnie. – urwałam na chwilę łapiąc szybki wdech – Zwykle traci się panowanie nad sobą, a po wszystkim nie pamięta się wszystkiego co miało miejsce po transformacji.

—    Ciekawe.

—    Tylko długotrwały trening sprawia, ze ma się kontrolę nad bestią – dodałam zaciskając teatralnie pięść w powietrzu – Jest nawet specjalna technika tworząca sztuczne światło takiego księżyca, ale ja jej nie poznałam.

Pierwszy raz ktoś słuchał mnie z takim zainteresowaniem. Albo nie, drugi. Tak, pierwszy był jego starszy brat gdy opowiadałam mu o namiastce swej bolesnej historii. Był do niego chyba bardziej podobny niżby się zdawało.

—     Znajdując się tutaj sądziłam, że spotkam twojego brata, ale w zamian poznaję ciebie – westchnęłam mimowolnie – Chłopaka, który w moim świecie nawet nie istnieje.
—    Co masz na myśli?

— Po prostu, nie ma cię tam – skwitowałam wykonując grymas z wydymanymi ustami – Może jeszcze, a może nigdy nie będzie? Zmieniłam przeszłość i widzisz, co się stało? –  ponownie się zdenerwowałam – Jakieś paskudy chadzają się po Ziemi i zabijają, kogo tylko chcą!

—     A może nie miałaś na to wpływu? – podsunął z lekkością – Przecież sama mówiłaś, że wylądowałam dużo dalej w przyszłość niż znajdowałaś się do tej pory. Myślę, że musisz poczekać kilka lat nim wydasz całkowity osad o swoim występku.

—    A może Freezer zabił tych śmiałków zanim zdążyli nabrać takiej mocy?

—    Za dużo myślisz, Saro.

Powoli wzbiłam się w powietrze surowo wpatrując się w młodzieńca. Przecież on nie rozumiał jak to jest zmienić świat. Nie pojmował, że moja duma i samolubstwo przyćmiły mi konsekwencje tych czynów. Nie byłam do końca zadowolona z swoich poczynań, ale też nie miałam zamiaru się poddawać. Musiałam zrobić tylko jedno, stanąć do walki z tymi, których pokonać się nie da. Przynajmniej tak twierdzili Saiyanie.

Przywdziałam barwy super wojownika, będąc gotową na wszystko. Musiałam zacząć działać i wreszcie wrócić do domu, by pozwolić Trunksowi odlecieć do jego czasów. On przecież wciąż nie pokonał cyborgów!

—     Co robisz? – zawołał za mną Goten zrywając się na równe nogi.

—     Lecę na spotkanie z tymi CIENIAMI!

Wystartowałam pewna swych zamiarów. Krew i KI we mnie buzowały. Szczerze, to pragnęłam zmierzyć się z potworami mroki i nabyć kolejnego doświadczenia w walce.


11 komentarzy:

  1. 28 maja 2010 o 3:55 PM 

    Droga Killall! Błędy…błędy…popracuj nad nimi. Momentami były niejasne miejsca, a czytając początek się wynudziłam. Potem…coraz lepiej ;). Najciekawszy zdecydowanie koniec. Mam nadzieję, że szybko dodasz newsa – zanim zapomnę o czym czytałam w tym rozdziale ;p.Aa, nie podobało mi się jedno – to,że rodzina nie chciała, aby Sarah zmieniała się w Ozaru. To,że była księżniczką nie ma znaczenia, a raczej ma i to ogromne, ale w zupełnie przeciwnym znaczeniu xd.Byliby dumni, że ich córka jest Saiyanką, zdolną do przemiany w Oazaru itd, idt. Nie chce mi się rozpisywać.Jestem na kompie, po długiej nieobecności, więc chaotycznie i niezrozumiale napisałam, wybacz ;p.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ten komentarz uswiadomil mi jaki blad popelnilam przy pisaniu - saiyanin nie mogacy nigdy zmieniac sie w Oozaru? nonsens!

      Usuń
  2. 30 maja 2010 o 12:35 PM 

    Droga Killall! O, ta piosenka niesamowicie miło mi się kojarzy. <3 Błędów językowych i gramatycznych pojawiła się cała masa… Interpunkcyjnych również… Ortograficznych mniej… Nie zmienia to jednak faktu, że to chyba najciekawszy odcinek, jaki u Ciebie przeczytałam od bardzo długiego czasu. Całkiem przyjemnie mi się czytało, i nie myślałam tylko o tym, kiedy wreszcie doczekam się końca ;). Jestem ciekawa, jak to się wszystko potoczy… Pisz szybko ;d. Pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 września 2010 o 9:42 PM 

      Miło mi słyszeć, że stęskniłaś się za Koi, ona za Tobą też ;). O tak, muzyka wyjątkowa, wspaniale wprawia w nastrój (nieprzypadkowo ją wybrałam).Widziałam tę literówkę, kiedy czytałam sobie dodany już rozdział, ale nie chciało mi się poprawiać ;p. Chodzi, bodajże, o „kędykolwiek” zamiast „kiedykolwiek” (pierwsze słowo również istnieje, ale nie o nie mi chodziło, więc powstało przez przypadek). Cieszę się, że jesteś pod wrażeniem, cokolwiek miałaś na myśli ;). O, ja także mam taką nadzieję. I życzę powodzenia w pisaniu.Pozdrawiam! ;)

      Usuń
  3. 9 sierpnia 2010 o 4:05 PM 

    Ten odcinek był taki fajny… I mój Vegeta;)) Mam nadzieję, że jeszcze coś dodasz… Pozdrawiam;) [aleta-tronk-vegeta]

    OdpowiedzUsuń
  4. 22 października 2010 o 7:18 PM 

    Trochę byłam zaskoczona ty, ze Vegeta zdołał wytrącić Sarę z równowagi. W końcu to jej brat, powinna być przyzwyczajona do takich jego odzywek. Z drugiej zaś strony nie widziała go tyle lat, ze może zapominała, jaki potrafi być wpieniający. Bardzo podobał mi się ten fragment gdy Sara znalazła się już sama. Opis jej uczuć jest naprawdę genialny i taki no… ludzki. Wyrzuty sumienia z powodu dumy… jak dla mnie opisane niesamowicie.Trzeba powiedzieć, że Goten wie jak powiedzieć komplement kobiecie ^^Ciekawa jestem walki Sary z Cieniami.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, hej, zapomniałam napisać, że u mnie nowy odcinek. :)
    Pozdrawiam gorąco !
    Upały dają się we znaki, co?

    OdpowiedzUsuń
  6. A u nas na zmianę upały i burze, deszcze i znowu upały, po prostu karuzela pogodowa :p

    Woow, to nieźle taki urlop długi, zazdroszczę! Zwłaszcza że my już po urlopie i teraz do września czekać, a tak to jakieś pojedyncze dni...

    Ja mam wrażenie, że dopiero co się urodził, już ma rok?!
    No nie wierzę, masakra jak czas mija...

    Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
  7. No i w ogóle końcówka pokazała, że wciąż jest tak samo narwana - znowu leci bez zastawnowienia 🙈

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo podobały mi się przemyślenia Sary, zwłaszcza ten fragment, gdy się obwiniała o to, co się wydarzyło w tej rzeczywistości! Ja wcale nie uważam, żeby była winna, chociaż w sumie im dłużej o tym myślę... Trochę jest nakręcona, trochę jej odbiło od jej nowej mocy 🤪 ale miała dobre zamiary. Chciała innego życia dla swojej rasy, życia wolnego od terroru Freezy, więc... Dobrze jej Goten powiedział!
    W ogóle polubiłam go bardzo! 🤩🤩🤩

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, ale nie pomyslal, ze przy zmianach jakie dokonala bedzie trzeba poniesc konsekwencje. Ona oczywiscie nie miala ich ponosic. Nie powinnabyla tu trafic i w ogole zawracac sobie glowe jakimis cieniami, ktore terroryzowały planete, jak nie planety. Miala beztrosko wrocic do siebie i z wypieta piersia krzyknac" Zabila Freezera tymi rekoma!

      Postac Gotena w tej lini czasowej jest ciekawa, mozna go lubić i nie to zalezy od sytuacji 🤪 Czy Sara go polubi czy jednak pozostanie jej obojetny? Zobaczymy

      Usuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!